Sukces nie musi iść w parze z moralnością. W zasadzie to
truizm – nauczycielka życia, historia, pokazuje nam to już od zarania dziejów.
A jednak zawsze lgniemy do zwycięzców, a przegranych nie szanujemy. Osiągnij
prestiż, a ludzie zlecą się ze wszystkich stron z gratulacjami – będą Ci się
kłaniać już z daleka. Spadnij na dno, a ludzie rozpierzchną się na wszystkie
strony. Jest to o tyle dziwne, że żyjemy w kulturze gdzie większość ludzi
wyznaje podobno nauki Jezusa Chrystusa. Fakt, że budujemy schroniska dla
bezdomnych sprawia że czujemy się szlachetniejsi, podświadomie jednak nie
traktujemy
takich „brudasów” jak partnerów. Bliżej nam w naszym mniemaniu do
środowisk otaczanych społeczną estymą, choćby składać się miały w znacznej
mierze z nadętych dupków.
Status jednostki traktujemy jak emanację jej determinacji –
ktoś komu w życiu nie wyszło pewnie za słabo się starał. Uważniej
przysłuchujemy się tym którzy nam imponują, częściej przyznajemy im rację,
śmiejemy się z ich dowcipów. W miarę upływu czasu takie pieszczochy coraz
bardziej wierzą, że takie traktowanie wynika z ich wyjątkowości, a nie
przypisanej funkcji, zajmowanej pozycji, posiadanych zasobów. Stąd bierze się
powiedzenie, że władza demoralizuje. Poczucie wyższości prowadzi często do
arogancji, nadużyć i zaniku wrażliwości na cudze potrzeby. Ale jest to gra w
jakiej uczestniczymy wszyscy: jednym pozwalamy na więcej, drugim na mniej – w
zależności jak ich postrzegamy lub co od nich chcemy uzyskać.
Pięć dekad socjalizmu nie doprowadziło do społecznej
równości – kumoterstwo, kolesiostwo i nepotyzm rozkwitały w najlepsze. Taki
stan rzeczy zwykle najbardziej wkurwia tych, którzy nie mają dostępu do koryta
konfitur. Pozornie prowadzić mogłoby to do wniosków wręcz anarchistycznych, ale
tak naprawdę każda grupa wytwarza choćby nieformalną hierarchię – nawet komuna
hipisowska czy antyglobalistyczny squat. Taka już jest ludzka natura,
genetyczne predyspozycje i odruchy bezwarunkowe. W dzisiejszych czasach coraz
silniejsza staje się władza biznesowa (w przeciwieństwie do niegdysiejszych
„zawodowych” dyrektorów), skupiająca w swoich rękach zasoby potrzebne ludowi.
Ponieważ lud jest zatomizowany jednostka wchodząc w układ z wielką machiną stoi
na straconej pozycji. Jednostka potrzebuje bardziej niż sama jest potrzebna.
Czasami wręcz ciśnie się na usta pytanie kto jest reżyserem
tego spektaklu, ale nie wierzę w żadne masońskie spiski, zmowę iluminatów czy
kosmitów. Za niesprawiedliwość społeczną, wykorzystywanie i niegodziwości
odpowiadają ludzka chciwość, pazerność i nienasycenie. Rywalizacja o zasoby
nigdy nie zniknie, co najwyżej będzie się stopniowo „cywilizować”. W krajach
trzeciego świata los polskich „śmieciowych” pracowników wydawać się musi wszak
spełnieniem marzeń. Frustracja wynikająca z zazdrości wobec „posiadaczy” nie
zniknie natomiast nigdy. Przemysłowo-konsumpcyjna maszynka karmić nas będzie
mirażami, dopóki tylko skłonni będziemy sprzedawać się żeby za nie płacić.
Każdy zgrzyt w jej trybach (tzw. kryzys) skutkować będzie wielkim społecznym
lamentem. Jeśli zatem rozwój ekonomiczny jest celem samym w sobie, tylko ciągły
wzrost konsumpcji może stymulować porządek społeczny, a to pociąga za sobą
bezustanny wyścig.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz