Łączna liczba wyświetleń

sobota, 17 grudnia 2022

JESTEM WIĘC MYŚLĘ


 Życie rozwinęło się z zestawu instrukcji, który określał jak ma się ono strukturalnie i metabolicznie regulować w celu swojego kopiowania. Cel ten wynikał z presji ewolucyjnej - tylko skopiowane instrukcje mogły pozostawać w grze, a częściej kopiowały się te zdolne do przetrwania w zmiennym środowisku. Błędy kopiowania nadawały organizmom nowe formy które podlegały testom środowiska, przez co organizmy komplikowały się coraz bardziej, a wraz z nimi komplikowało się ich środowisko. Owocem takiej metamorfozy jest człowiek, którego specyfikę ukształtowało przede wszystkim własne środowisko społeczne. Wiązanie się w wielkie hierarchiczne grupy wymagało wyrafinowanej komunikacji i skomplikowanych decyzji, a to dużej "mocy obliczeniowej" czyli dużego mózgu, nawet kosztem zużywania większej ilości energii.

Dzięki przystosowaniu naszego mózgu do życia społecznego możemy nawzajem imitować swoje zachowanie co dumnie nazywamy kulturą. Kultura nie tylko cementuje nasze więzi, lecz też umożliwia międzypokoleniowy transfer wiedzy, przez co możemy ją uaktualniać zamiast ciągle poznawać wszystko od nowa. Odpowiednio skumulowana wiedza zaczęła ostatnio przyrastać w tempie wykładniczym zmieniając świat na naszych oczach. Wielkie historyczne kontrasty sprawiają, że tysiące lat dziejów wydają się nam zbiorową epicką odyseją, ale w szerszej skali cywilizacja jest tylko wierzchołkiem góry. Przez ogromną większość czasu zajmowaliśmy się wszak myślistwem i zbieractwem, a nie budowaniem imperiów i gromadzeniem bogactw. Ponieważ ewolucja działa dużo wolniej niż cywilizacja wkroczyliśmy w XXI wiek z mózgami ukształtowanymi jeszcze w epoce kamienia łupanego!!!

W wysoce "racjonalnym" świecie kierują więc nami różne atawizmy, przez które wdajemy się w wojny czy niszczymy klimat, a także konsumujemy ponad miarę. Cywilizacja jednorazowego użytku dogadza naszym spragnionym nowości mózgom zaskakując je błędami predykcji nagrody generowanymi przez speców od marketingu. Z natury jesteśmy zachłanni więc ciągle chcemy więcej. W naszych mózgach jest znacznie więcej dopaminy niż w mózgach innych naczelnych, przez co jesteśmy bardziej zmotywowani w poszukiwaniach nagród. Działania ukierunkowane na cel mają jednak tendencję do utrwalania się nawet w oderwaniu od niego samego. Powtarzalne czynności stają się coraz bardziej automatyczne, bo mózg usprawnia pod ich kątem swoją architekturę, zmieniając schematy neuronalne w skrypty odpalane pod wpływem określonych bodźców. Pozwala to co prawda szlifować umiejętności, przy okazji tworząc jednak cała gamę absurdalnych nawyków, z biegiem czasu coraz trudniejszych do wykorzenienia.

W tej niewoli instynktów, impulsów, odruchów i przyzwyczajeń, rozum musi bezustannie panować nad emocjami. Umożliwia to nam najnowszy wynalazek ewolucji zwany korą przedczołową, w dużym uproszczeniu zarządzający działaniami ukierunkowanymi na cel, a także myśleniem logicznym i abstrakcyjnym. Chociaż nie jest to system doskonały często pozwala okiełznać krótkowzroczne pragnienia w służbie "celów wyższych". Rozwój tego modułu samokontroli jest długotrwały i kończy się dopiero około 25 roku życia, dlatego z biegiem czasu stajemy się mniej impulsywni. Dlaczego jednak kora przedczołowa jest tak wyjątkowa? Na szczycie hierarchii układów mózgowych stawia ją zachodzący w niej proces kompresji danych. Percepcja polega na przechodzeniu sygnałów zmysłowych przez kolejne "bramy", podczas których podlegają swoistej obróbce. Każdy następny obszar przetwarza otrzymane informacje integrując je z już dostępną wiedzą i wysyłając je dalej. 

Żeby nie przesyłać wszystkich sygnałów kompresuje się dane, wycinając z nich zbędne i powtarzające się informacje. Ostatecznie do kory przedczołowej docierają więc tylko najbardziej skompresowane "raporty" z niżej położonych obszarów mózgowych i tu podlegają ostatecznej kompresji. Dane sensoryczne są przetwarzane w tylnej części mózgu przez mniejsze neurony, a następnie przesyłane do większych i gęściej połączonych komórek, gdzie opracowuje się ich podsumowanie i przesyła dalej - do jeszcze większych i lepiej skomunikowanych z siecią - w ten sposób sygnał dociera w końcu do największych i tworzących najgęstszą sieć neuronów gdzie powstają najbardziej skondensowane pojęcia. Interpretacja sygnałów umożliwia integrację sensoryczną, integracja sensoryczna umożliwia abstrahowanie, a abstrahowanie kreatywność. Właśnie tak zmieniamy rzeczywistość.


Nie mamy co prawda znacznie większej kory przedczołowej od innych naczelnych, ale lepiej rozbudowana istota biała - w której zanurzone są ciała komórkowe wszystkich neuronów - umożliwia lepszą łączność zarówno w obrębie samej kory przedczołowej jak i całym mózgu. Kluczem do większej wydajności naszych mózgów może być więc lepsze "okablowanie". Swoją rolę odgrywać też mogą różnice strukturalne takie jak organizacja neuronów i ich rozgałęzień w korze przedczołowej, czego jeszcze nie jesteśmy w stanie zbytnio zrozumieć. Poza tym większe u współczesnych ludzi wydają się te obszary kory przedczołowej położone z samego jej przodu i związane z myśleniem najbardziej abstrakcyjnym. A wszystko dlatego, że funkcjonując w komplikowanym przez samych siebie społecznym świecie, musimy w nim jakoś przetrwać...  

niedziela, 27 listopada 2022

SŁOWO BOŻE

 


- Gdyby lew potrafił mówić i tak nie moglibyśmy go zrozumieć - spekulował filozof Ludwig Wittgenstein. Podobnie mogłoby być z poszukującym kontaktu kosmitą. Doświadczenie nieludzkie z pewnością jest na tyle różne od ludzkiego, że znaczenie i rozumienie mogłyby się tu rozminąć. Nawet w obrębie naszego gatunku posługującego się zwerbalizowanym systemem komunikacji, ktoś "obcy" może mieć problem ze zrozumiałym wyrażeniem swoich komunikatów, tym bardziej jeśli zanurzony jest w innej kulturze - to kwestia relatywizmu językowego, a szerzej kulturowego.

Każda praktyka kulturowa - w tym język - wiąże się z określonym przez zbiorowe doświadczenie symbolicznym kontekstem niezbędnym dla jej zrozumienia. Ponieważ języki uwikłane są w poszczególne kultury literalny przekaz z jednego na drugi w zasadzie nigdy nie jest możliwy - pozostaje nam tylko parafrazująca interpretacja. Co więcej już samo posługiwanie się określonym w języku systemem pojęciowym wpływa na nasze postrzeganie świata.

Wytworzony w toku zacieśniania społecznej kooperacji dialogiczny system pojęć bywa oczywiście używany do myślenia - często wewnętrznie werbalizujemy swoje myśli, co ułatwia nam nadawanie im wyrazistości. Jednostki przywłaszczają sobie zasoby kulturowe społeczności w której żyją, przetwarzając je na własne mapy pojęciowe czyli neuronalne odwzorowania językowych terminów. Mózg tworząc reprezentacje rzeczywistości w bezustannym procesie uczenia się koduje odpowiednie pojęcia zestrajając ze sobą zespoły neuronów.


Wykorzystując podobne wyposażenie biologiczne w tym samym środowisku możemy z kolei zestrajać te indywidualne mapy pojęciowe w intersubiektywną rzeczywistość pojęć i wywodzących się z nich metafor zwaną językiem. Aby komunikacja była możliwa mapy pojęciowe muszą się wystarczająco ze sobą pokrywać, czyli odpowiadać przybliżonym wiązkom znaczeń. Nie jest to podobieństwo idealne, bo nie ma dwóch takich samych mózgów i osobistych doświadczeń.

Język umożliwia jednak koordynację naszego poznania na tyle, że budujemy dzisiaj globalną wioskę. Paradoksalnie to właśnie jego elastyczność - a zatem pewna nieprecyzyjność - umożliwia tak efektywną komunikację. W języku "doskonałym" każdemu przedmiotowi i zdarzeniu trzeba by nadawać osobną nazwę, więc chociaż eliminowałoby to wszystkie niejasności i niedopowiedzenia, kategorie traciłyby swoje wspólne mianowniki. Zrozumienie takiej mowy wymagałoby zatem ogromnych nakładów poznawczych. Umiarkowana wieloznaczność pozwala też zachować stabilność komunikacji - język zbyt sztywno sformalizowany mógłby łatwo przeinaczać dane przez drobne zaburzenia w przekazie.   

Wieloznaczność jest zatem ceną jaką płacimy za to, że w ogóle możemy się porozumiewać. Teorie konstruowane z tworzywa pojęć pozwalają organizować, strukturalizować i unifikować naszą wiedzę, a więc zamykać doświadczenia w spójne schematy, które możemy ze sobą porównywać i wybierać pomiędzy nimi. Chociaż język jest tylko ubocznym produktem naszych relacji społecznych i potrzebnych do tego zdolności kognitywnych, zwrotnie istotnie je wzmacnia. Żyjemy w świecie pełnym treści.     

sobota, 19 listopada 2022

KRACH NA GIEŁDZIE


 Aby funkcjonować potrzebujemy energii, a zatem kalorycznego paliwa. Poza tym musimy dostarczać organizmowi określonych składników, żeby mógł wymieniać swój budulec. Podstawą życia jest zatem konsumpcja - i nie dotyczy to tylko żywności. Od zarania dziejów konsumujemy zasoby świata, tyle że kiedyś byliśmy nieliczni i nieuprzemysłowieni, a nawet bezrolni. Przemiany cywilizacyjne powodowały stopniowe rozrastanie się naszej populacji i jej kultury materialnej, a zatem wzrost konsumpcji. Oczywiście najmniej konsumował plebs, a najwięcej arystokracja i duchowieństwo. Ostatecznie jednak wzbogaciliśmy się wszyscy, gdyż powszechna konsumpcja okazała się najlepszym motorem kapitalizmu, pozwalającym oligarchom bogacić się jeszcze bardziej, przy okazji motywując ludność. Taki model gospodarki wymusza ciągłe pobudzanie konsumpcji i popytu, a to wieść musi do fetyszyzacji towarowej uniezależniającej wartość ludzkich wytworów od ich użyteczności.

Możemy upierać się, że wszystko co kupujemy jest nam "potrzebne", lecz z punktu widzenia biologicznego nie jest nam to na ogół niezbędne. Nasze potrzeby rosną wraz z rozwojem cywilizacji i osiągniętym statusem, przybierając usankcjonowane kulturowo formy. Nie chcemy być materialnie zacofani, a raczej dobrze wyposażeni w topowe atrybuty, a przy okazji "korzystać z życia" wedle kulturowych wzorców. Produkujemy więcej, żeby więcej zarabiać i więcej kupować. Wydawać by się mogło, że to takie perpetuum mobile, ale właśnie energia i surowce określają wydolność systemu konsumpcyjnego dobrobytu. Poza tym często redukujemy koszty opierając się na taniej sile roboczej w krajach trzeciego świata, a nie jest to wcale problem wydumany - na świecie jest dzisiaj więcej niewolników niż kiedykolwiek...


Szacuje się, że do niewolniczej pracy zmusza się obecnie od 40 do 50 milionów ludzi, z czego kilkanaście milionów w samych Indiach. Co piąty obywatel Korei Północnej jest niewolnikiem. Półtora miliona dzieci pracuje po kilkanaście godzin dziennie na afrykańskich farmach kakao, po to żebyśmy mogli zajadać się tanią czekoladą. Ceną postępu cyfrowego jest niewolnicza praca w niebezpiecznych warunkach podczas której giną tysiące ludzi - uzbrojone afrykańskie gangi kontrolują wydobycie rzadkich minerałów potrzebnych do produkcji elektroniki takich jak koltan. Długi łańcuch pośredników sprawia, że zachodni konsumenci nie muszą się nad tym zastanawiać... Jakby na to nie patrzeć niewolnictwo towarzyszyło nam już od początku cywilizacji, a w zasadzie to pozwoliło ją zbudować. Zmuszenie wolnych łowców i zbieraczy do pracy, wykształciło u nich adaptację do sztucznych warunków czyli właśnie ucywilizowanie. Dzisiaj ta wielowiekowa tresura pozwala nam wykonywać zadania społeczne praktycznie bez żadnego większego nadzoru, bo uzależniła nas od cywilizacyjnej konsumpcji.

Rynek bezustannie kreuje nowe potrzeby, po to by je zaspokajać i na tym zarabiać. Zarobione pieniądze kapitaliści pomnażają przez inwestycje, a ostatecznie przeznaczają je na konsumpcję produktów i usług wyższej klasy, adekwatnych do uzyskanego statusu. Ważna jest nie tylko przyjemność takiego konsumowania, ale i samo społeczne pozycjonowanie z niej wynikające. Niekiedy wręcz najbardziej podniecający jest sam akt nabywania, musimy więc kompulsywnie go powtarzać, bo obiecywana w reklamach ekstaza  jest ulotna. Zgodnie z psychologiczną zasadą hedonicznego młyna szybko przyzwyczajamy się do każdej atrakcji, choćbyśmy wydali na nią krocie. Podniesione stany neuroprzekaźników szybko wracają do homeostatycznej normy, a my szukamy nowej stymulacji i wyznaczamy nowe warunki szczęścia. Więc chociaż teoretycznie mamy więcej możliwości od naszych przodków, nie jesteśmy wcale od nich szczęśliwsi... Rzekoma wolność wyboru bywa często iluzoryczna, gdyż znajdujemy się pod presją aby nawet czas wolny spędzać w określony sposób.


Skutkiem obecnego kryzysu geopolitycznego i rodzimego socjalnego populizmu jest wzrost kosztów życia i produkcji, co przełoży się na ostre hamowanie gospodarki. Czeka nas więc czas wyrzeczeń, do których nie jesteśmy emocjonalnie przygotowani. W latach niedawnej "prosperity" systematycznie pompowano nasze apetyty, ambicje i oczekiwania, kreśląc wizje świetlanej przyszłości. Wbrew pobożnym życzeniom problem nie będzie przejściowy, dopóki nie dokonamy reorientacji energetycznej i drakońskich cięć w wydatkach. Przydałoby się też unormować nasze stosunki z instytucjami unijnymi i zachodnim sąsiadem, chyba że niemieckie pieniądze śmierdzą. Napływ środków z Krajowego Funduszu Odbudowy mógłby ustabilizować nasze finanse, lecz rządzący wolą kierować się absurdalną dumą, bo sami mają pełne kieszenie. Zwykli konsumenci będą musieli natomiast ograniczyć spożycie reklamowanych produktów, a jeśli są emerytami być może też leków. Bez taniej energii nie ma taniej konsumpcji - jedynie na kredyt, albo cudzym kosztem.     

niedziela, 13 listopada 2022

BRODATA KRUCJATA


 Wczoraj Jarosław Kaczyński odwiedził Wadowice - prowincjonalną, lecz jakże zasłużoną miejscowość, która dała światu kremówki i Karola Wojtyłę. Było to więc świetne miejsce, żeby podkreślić jak bardzo chrześcijańskim jest politykiem, co szczególnie przejawia się w zwalczaniu wszelkiego rodzaju lewactwa, pedalstwa i kosmopolityzmu. Mówił więc o komunistach, tyle że tym razem nadciągających ze zgniłego Zachodu.

Jedynym lekarstwem na tę niemiecką zarazę jest zakładanie rodzin, uczestnictwo w nabożeństwach i głosowanie na Prawo i Sprawiedliwość. Dodatkową korzyścią dla ludu, oprócz prokreacji i zbawienia, będzie wzrost płac i pomocy socjalnej, a przecież wszyscy wiecie jak dostatnio nam się dzisiaj żyje.

W międzyczasie Jarek zabłysnął też swoim ludycznym poczuciem humoru, opowiadając dowcip o przerośniętej kobiecie z brodą (zapewne dającej w szyję), czym wywołał rechot wyselekcjonowanej na ten spektakl gawiedzi. Tyle że ten tłum musi mieć wyjątkowo krótką pamięć, bo w zasadzie dowcip też był z brodą i to bardzo długą.


Jarek bez przerwy o tym gada na wszystkich swoich akademiach. Ciągle wspomina o tym, że Jasiu każe się nazywać Małgosią albo odwrotnie... I nieodmiennie klakierom wydaje się to bardzo śmieszne. W ogóle to ma bardzo ograniczony repertuar i praktycznie cały czas bredzi o tym samym, to znaczy o oblężonej zewsząd Polsce, w której na domiar złego panoszą się krajowi płatni zdrajcy. Zamiast mówić o przyszłości i gospodarce, wygłasza historyczne i kulturoznawcze tyrady okraszone powtarzalnymi dowcipami.

Zachowanie suwerenności wymaga wsparcia silnych sojuszników a tych mamy jak na lekarstwo, nie licząc małych i prokremlowskich Węgier, które traktują nas jako instrument w rozgrywce z instytucjami unijnymi. Możemy też liczyć na europejską populistyczną prawicę, dotowaną przez Putina po to by destabilizować Europę, ale gotową współpracować w tym dziele z polskimi władzami. Gdyby nie wojna w Ukrainie pewnie i Demokraci nie klepali by nas po plecach, skoro uparliśmy się wcześniej wspierać izolacjonistycznych trumpistów, podburzanych przez rosyjskich trolli.

Jedyną receptą PiS-u na wszystkie piętrzące się już problemy Polski jest dalsze pożyczanie pieniędzy, tyle że na coraz większy procent, bo jawimy się jako coraz mniej wiarygodny dłużnik. Oczywiście to prosta droga do finansowej zapaści, lecz nikt na Nowogrodzkiej - a już zwłaszcza Jarosław Kaczyński - nie wie jak przerwać to błędne koło. Pozostaje nam więc jedynie szyderstwo. 

czwartek, 27 października 2022

DANSE MACABRE


 Nie wiemy po co żyjemy, a tym bardziej dlaczego umieramy. O ile z akceptacją tego pierwszego faktu nie mamy jednak zazwyczaj problemu, to gorzej z tym drugim - zwłaszcza, że zasadniczo kojarzy się z cierpieniem i starością. Rozkwitamy, żeby przeżyć najpiękniejsze chwile, a potem więdniemy i gaśniemy. Końcówka tego procesu może wiązać się z robieniem pod siebie, dziurami w mózgu i bólem każdej części ciała. Mimo tej ponurej perspektywy uważamy, że warto żyć. Ponieważ musimy akceptować też śmierć, znajdujemy dla niej różne uzasadnienia - czy to religijne, czy filozoficzne. Możemy sądzić, że zgon to tylko jakiś etap naszej wędrówki nie wiadomo skąd dokąd, ale to oczywiście tylko teorie. Można nadawać śmierci bardziej lub mniej wzniosłe znaczenie, lecz w sensie ścisłym jest ona zdarzeniem biologicznym powodującym trwałe ustanie funkcjonowania organizmu jako całości. 

Z punktu widzenia natury nie jest to żaden dramat. Jesteśmy tylko nośnikami informacji genetycznej, a nasze ciała i umysły służą wyłącznie jej kopiowaniu. Owszem, możemy stawiać sobie w życiu inne cele, tyle że mijamy się wtedy z ewolucyjnym przeznaczeniem. Jeśli jednak przekażemy już swoje geny możemy bez problemu kopnąć w kalendarz - ostatecznie informacje pozostaną w puli genowej ludzkości i życie będzie toczyło się dalej, tylko że bez nas. Niemniej mózg - zaprogramowany do walki o przetrwanie - może mieć problem z akceptacją tego faktu. Jest to zresztą zasadnicza przyczyna wykształcenia się naszej jaźni, będącej mechanizmem adaptacyjnym pozwalającym efektywniej funkcjonować w zmiennym środowisku. Ponieważ "ja" ma za zadanie chronić siebie (a tak naprawdę organizm), będzie się chronić przed śmiercią wszelkimi możliwymi sposobami, takimi jak modlitwy, zaklęcia i magiczne mikstury, bo a nuż się uda.

Śmierć jest nie do pomyślenia, choć jest naturalną koleją rzeczy. To życie jest fizyczną aberracją - istniejemy wbrew drugiej zasadzie termodynamiki, która mówi o dążeniu układów izolowanych do zwiększenia entropii. Nasz organizm pozostaje wbrew temu układem wysoce uporządkowanym, zamiast losowo się chaotyzować - a wszystko dzięki genetycznym instrukcjom kodującym proces homeostazy porządkujący przetwarzanie energii w ustrukturyzowanej treści metabolicznej. Powstanie życia nie było zatem nieuchronną konsekwencją znanych nam praw fizyki - wymagało samoorganizacji prebiotycznych związków chemicznych w spontanicznie replikujące się stabilne energetycznie układy zwiększające entropię otoczenia przez ciągłą wymianę z nim materii i energii. Życie jest procesem wewnętrznej redukcji entropii napędzanym przez informację, ale ostatecznie w wyniku skończonych zasobów materii w systemie i akumulacji błędów kończy się śmiercią.


Kiedy komórka przestaje wytwarzać ATP, będące nośnikiem energii chemicznej w jej metabolizmie, nieodwracalnie się rozkłada. A z czasem dochodzi do tego ponieważ zajmujące się wytwarzaniem tak zsyntezowanej energii organelle komórkowe - mitochondria - stają się mniej efektywne. Spekuluje się, że może być to skutkiem postępujących z wiekiem mutacji mitochondrialnego DNA. Ciekawostką jest bowiem fakt, iż obok genomu zgromadzonego w jądrach komórkowych - kodującego informacje o wszystkich białkach naszego organizmu, mitochondria posiadają własny autonomiczny materiał genetyczny (mtDNA). Ten oto mitochondrialny łańcuch uszkadzać mogą reaktywne rodniki ponadtlenkowe, co skutkuje spadkiem syntezy ATP, a to odbija się w pierwszej kolejności na tkankach zużywających najwięcej energii czyli mózgu, mięśniach i wątrobie. Skąd się jednak w organizmie biorą te wolne rodniki? To właśnie skutek tego że żyjemy, czyli jemy i oddychamy...

Aby pozyskiwać energię rozkładamy wiązania węglowe występujące w tłuszczach, cukrach i białkach, a potrzebujemy jej dużo zwłaszcza z powodu ogromnych mózgów i stałocieplności. Zgromadzone w komórkach odpady tych procesów pod postacią atomów węgla trzeba jakoś usuwać. I temu właśnie służy oddychanie polegające na łączeniu atomów węgla z tlenem i wydalaniu go w postaci dwutlenku węgla. Życiodajny tlen jest paradoksalnie bardzo toksyczny dla naszych komórek bo powoduje utlenianie - czego popularnym przykładem jest rdza. Tak więc tlen musi być transportowany do wnętrza ciała bardzo ostrożnie, związany z białkiem zwanym hemoglobiną. Czasami niestety cząsteczka tlenu oderwana od hemoglobiny może uszkodzić komórkę lub jej najcenniejszy składnik - DNA. Oczywiście komórki wykształciły różne systemy przeciwutleniające, ale nie są w stanie usuwać wszystkich wolnych rodników tlenowych - determinuje to starzenie się i rozmaite choroby.

Nasze ciało starzeje się, chociaż bezustannie się regeneruje to znaczy wymienia niewydajne komórki na nowe. Można nawet powiedzieć, że komórki są zaprogramowane do samobójstwa zwanego apoptozą, po to by zrobić miejsce dla młodszych i tak usprawnić funkcjonowanie organizmu. Starość nie jest zatem "zmęczeniem materiału" bo materiał cały czas wymieniany jest na nowy. Czemu więc korzystając z takich "części zamiennych" nie możemy żyć wiecznie albo przynajmniej znacznie dłużej? Mogą nam się oczywiście przydarzać różne wypadki, ale teoretycznie wymieniając swoje komórki moglibyśmy unikać śmierci z przyczyn naturalnych. Praktycznie jest to niemożliwe choćby z powodu ograniczonego limitu podziałów komórkowych, po którego przekroczeniu komórka ludzka umiera. Każdy podział powoduje bowiem skracanie telomerów - elementów strukturalnych chromosomu, zabezpieczających go przed uszkodzeniem w trakcie kopiowania. Skracanie tych powtarzalnych końcówek chromosomu nieuchronnie prowadzi to do tak zwanej "starości replikacyjnej". 

Skoro jesteśmy tylko kłębkami komórek które nie potrafią dzielić się w nieskończoność, zastanawiające jest czemu bakterie rozmnażają się przez podział miliardy lat...  Otóż ich chromosomy są koliste i konwencjonalnie zamknięte - chromosomy eukariotyczne są natomiast liniowe co znaczy właśnie, że mają końce. Aby przeciwdziałać utracie genów przy podziale rozrywającym końcówki chromosomów, zabezpieczone są one właśnie specjalnymi "skuwkami" czyli telomerami. Telomery składają się z wielokrotnych powtórzeń tej samej krótkiej i charakterystycznej dla danego gatunku sekwencji DNA. W miarę podziałów powtórzenia te są skracane, aż bufor chroniący wewnętrzne elementy chromosomu się wyczerpuje i komórka traci możliwość podziału. Co prawda niektóre nasze komórki potrafią odwracać skracanie telomerów dzięki ekspresji telomerazy - enzymu wydłużającego telomery chromosomów. Telomeraza jest aktywna w komórkach linii płciowej (tworzących plemniki i komórki jajowe) oraz komórkach macierzystych, lecz jej aktywność zmniejsza się z wiekiem. Ku naszej zgryzocie również komórki nowotworowe mają aktywną telomerazę, przez co mogą dzielić się bez końca.

Z wiekiem rośnie prawdopodobieństwo nowotworu i innych chorób, gdyż coraz więcej energii przeznaczamy na reparację ciała, a jednocześnie wydłużamy czas działania czynników onkogennych i szkodliwych. Narasta też liczba ujawniających się niekorzystnych mutacji, które mogły pozostawać w ukryciu przez wiele lat i sprawiać, że rozmnażający się przedstawiciel gatunku przekazywał je następnym pokoleniom. Dana mutacja może być na przykład korzystna we wczesnej fazie rozwoju, więc zwiększać będzie sukces reprodukcyjny i się utrwalać, a jeśli później okaże się nawet szkodliwa to już w warunkach mniejszej presji selekcyjnej. W tym ujęciu starzenie może być kosztem, który trzeba zapłacić za wcześniejsze zyski. W miarę ujawniania się niekorzystnych mutacji starzenie przebiega więc według pewnego harmonogramu, co sprawia że wydaje się zaprogramowane. Wzrost entropii destabilizuje homeostazę i procesy molekularne. 

niedziela, 23 października 2022

SEKRET SZCZĘŚCIA

 Nasz umysł wykształcił się jako biologiczny mechanizm przetwarzania informacji, aby wybierać działania adekwatne do sytuacji środowiskowej w celu przetrwania i powielania genów. Dlatego właśnie najważniejsze jest dla nas jedzenie, bezpieczeństwo, status społeczny, no i oczywiście seks. Niemniej nie jest to imperatyw który ciągle sobie uświadamiamy i pomimo całego naszego wyrafinowania jesteśmy w tym podobni do zwierząt. Kierujące nami emocje prowadzą do poszukiwania lub unikania określonych stanów, są więc motywującymi nas nagrodami i karami.

Uciekamy przed kijami i gonimy marchewki nie zastanawiając się zbytnio jaki jest w tym wszystkim sens. Uzupełnieniem emocji są różne procesy poznawcze związane z wnioskowaniem, myśleniem czy szeroko pojętym rozumem, rzekomo chłodno kalkulującym zyski i straty. Rozum bez emocji nie mógłby jednak podejmować decyzji, bo nie wiedziałby czego zasadniczo chce.

Ekonomiści definiują racjonalność jako maksymalizację spodziewanej korzyści, czyli dążenie do zaspokojenia jak największej liczby swoich preferencji. Ale taka sucha definicja nic nam nie mówi o biologicznym lub kulturowym pochodzeniu tych preferencji, ani o racjonalności tych preferencji jako takich. Skoro nieracjonalni konsumenci mogą mieć nieracjonalne preferencje mogą też podejmować nieracjonalne transakcje.

A poza tym realizację tych potrzeb mogą zaburzać różne błędy poznawcze takie jak awersja do straty czy stopień zaangażowania, oraz konsekwencje wpływu społecznego. Nowe szkoły ekonomii w coraz większym stopniu uwzględniać więc muszą kwestie behawioralne, kłócące się nieraz z rachunkiem ekonomicznym. Podobnie jest z całym naszym życiem, którym usiłujemy w jakiś sposób sterować, lecz wciąż zdajemy się na podszepty emocji, bez których niemożliwe byłoby nasze przetrwanie. 


Strach pozwala nam unikać egzystencjalnych zagrożeń, wstręt szkodliwych czynników, a gniew lekceważenia społecznego. Dzięki zdumieniu lepiej rejestrujemy niezwykłe dla nas informacje, a radość i smutek mówią nam co jest dla nas dobre i złe. Na te emocje podstawowe - obecne we wszystkich kulturach - nakładają się wyższe emocje poznawcze takie jak miłość romantyczna czy rodzicielska, przyjaźń, zazdrość, zawiść i tak dalej. Są to już procesy bardziej złożone i mocniej angażujące ośrodki korowe naszego mózgu, choć paradoksalnie mogą aktywność tych ośrodków też ograniczać.

Choć określamy się jako zwierzęta rozumne człowiek w pełni racjonalny nie byłby w stanie kochać i nienawidzić, czyli być ludzki. Emocje i myślenie wpływają na siebie wzajemnie, a człowiek pozbawiony wszelkich emocji nie byłby wcale bardziej tylko mniej inteligentny. Umiejętność zarządzania własnymi emocjami i kontroli nastroju przy pomocy określonych działań - nazywana inteligencją emocjonalną - jest oczywiście przydatna na drodze do szczęścia, lecz jego poczucie jest stanem emocjonalnym. Szczęście bywa absurdalne.    

piątek, 14 października 2022

CHIŃSKI RENESANS

 Chiny wyrastają ostatnio na najpoważniejszego konkurenta Stanów Zjednoczonych w nowym ładzie globalnym. Ich znaczenie polityczne i militarne nie urosłoby jednak do takich rozmiarów bez sukcesów gospodarczych, które w dużej mierze zostały sfinansowane przez sam spragniony tanich produktów Zachód. Odgrywanie roli "fabryki świata" - choć początkowo wiązało się z odwalaniem niskopłatnej roboty - umożliwiło transfer kapitału i technologii oraz skok cywilizacyjny. Jesteśmy teraz zdumieni, że Chińczycy tak skutecznie zadbali o własne interesy, zamiast ciągle harować za miskę ryżu... No cóż, zazwyczaj "wolny handel" bywał pewnym eufemizmem, oznaczającym wykorzystywanie przewagi gospodarczej do jej umacniania. Zostaliśmy więc w pewnym sensie przechytrzeni, ale już za późno żeby zatrzymać ten proces. Jesteśmy wzajemnie od siebie uzależnieni, co niektórym wydaje się niepokojące, gdyż mamy tu do czynienia z mocarstwem autorytarnym, a nawet nominalnie komunistycznym.

Zapewne jeśli stałyby się wystarczająco silne, Chiny próbowały narzucić światu swoje porządki, ale nie grozi nam już "eksport rewolucji" - komunistyczni pragmatycy nie wyznają już własnej ideologii, podtrzymując jej coraz bardziej iluzoryczny charakter tylko po to, żeby legitymizować ciągłość władzy aparatu partyjnego. Możemy oczywiście mówić o swoistym "modelu chińskim" będącym hybrydą kapitalizmu z silnym interwencjonizmem państwowym, gdzie korporacje są w istocie podporządkowane państwu, ale nie na zasadzie niewydajnego centralizmu decyzyjnego. W realiach kapitalistycznej wolności gospodarczej władzę polityczną sprawuje Partia Komunistyczna, a dzięki synergii państwa i rynku możliwa jest daleko idąca redystrybucja dochodu narodowego co systematyczne podnosi stopę życiową ludności. Pomimo całej - zwykle uzasadnionej - krytyki, jaka spada na władze chińskie za łamanie praw człowieka i ograniczanie demokracji, przyznać trzeba, że w ostatnich dziesięcioleciach udało im się wyciągnąć ogromne masy ludzi ze straszliwej nędzy.

W uproszczonym obrazie świata cały ten chiński gospodarczy "romans" z Zachodem, był w istocie podstępnym wyłudzeniem technologii, ale Chiny nigdy nie obiecywały nam demokratyzacji, liberalizacji czy politycznej uległości - to my wyobrażaliśmy sobie, że otwarcie się tego państwa na świat rozmiękczy jego system. Kulturowy egocentryzm kazał nam wierzyć, że wszyscy - jeśli tylko dać im taką możliwość - zechcą być tacy jak Amerykanie czy Europejczycy, tymczasem Chińczycy pragnęli tylko konsumować tyle samo dóbr materialnych. Demokratyzacja - wbrew pobożnym życzeniom - nie okazała się nieunikniona, gdyż budowa państwa dobrobytu była jednym ze sposobów na wykazanie, iż chińskie rządy reprezentują interesy ludności. Ponieważ wielu Chińczyków wierzy, że Partia Komunistyczna o nich dba, mentalnie nie potrzebują oni zbytnio możliwości dokonywania politycznych wyborów. A ponieważ odwoływać się mogą do własnych kulturowych i politycznych tradycji, znacznie dłuższych niż te zachodnie, nie czują kompleksów - nasza wiara w uniwersalność naszych wartości wydaje się im wręcz pyszałkowata. 


W końcu to Chiny pozostają de facto jedynym państwem, w jakim między antykiem a współczesnością udało się zachować kulturową ciągłość. Były przecież kolebką cywilizacji obok Egiptu, Mezopotamii i Doliny Indusu, po których kulturach pozostały tylko majestatyczne ruiny. Nawet w czasach maoistycznej rewolucji kulturalnej radykalnie odrzucającej tradycję, komunistyczne Chiny pozostawały pod warstwą socrealistycznej maskarady heretycką formą konfucjańskiego cesarstwa, tak jak bolszewicka Rosja była w gruncie rzeczy kolejną mutacją caratu. Konfucjanizm przekładał wysiłek kolektywny nad jednostkowy, piętnował zaś zagrażający społecznym więziom indywidualizm. Zadaniem jednostki było zawsze wypełnianie powinności względem społeczeństwa i państwa uosabianego przez władzę. Mandat władcy wynikał z jego powinności względem ludu, dlatego jego obalenie było wynikiem jego dekadencji moralnej. Nic dziwnego, że dziś sama Partia Komunistyczna zapominając o Marksie otwarcie powraca do myśli Konfucjusza, ponownie rozpalając chiński nacjonalizm.

Jeśli rozgoryczenie budzi w nas fakt, jaki użytek robią ostatnio Chińczycy z naszych wynalazków, przypomnieć sobie musimy, że w przeszłości to adaptacje chińskich pomysłów okazały się kluczowe dla naszej światowej ekspansji. Europejskie podboje kolonialne nie byłyby przecież możliwe bez prochu strzelniczego czy kompasu, a budowanie społeczeństwa opartego na wiedzy bez papieru i druku. Panowanie dynastii Song, miedzy X a XIII wiekiem, było okresem największego boomu technologicznego ery przedprzemysłowej. Ba, powiedzieć nawet można, że Państwo Środka swego czasu samo zrezygnowało z globalnej dominacji, uznając że barbarzyński świat nie jest wart uwagi i skupiając się na sobie. W XV wieku Chiny posiadały największą flotę w dziejach dysponując aż 3500 okrętów, co pozwalało na regularne wyprawy do Jawy, Sumatry, Malakki, Cejlonu, Indii, Zatoki Perskiej, Półwyspu Arabskiego, a nawet Wschodniej Afryki. Chcąc jednak w pełni kontrolować handel zagraniczny i obawiając się emancypacji nowej klasy kupców, administracja cesarska zakazała wypraw zagranicznych, zniszczyła flotę i zamknęła Chiny na świat, który potem zaskoczył ją rewolucją przemysłową. 


Czemu to więc w lekceważonej i skłóconej Europie rozwinęły się kluczowe dla epoki nowożytnej technologie? Paradoksalnie odpowiedzią może być właśnie jej niestabilność polityczna. Większe napięcia pomiędzy warstwami społecznymi i licznymi państwami średniowiecznej i wczesnorenesansowej Europy wymagały poszukiwania nowych rozwiązań, przez co wywoływały większy ferment intelektualny i technologiczny. W scentralizowanym chińskim państwie władza dusząc konkurencję zabijała też innowacyjność. W rozdrobnionej Europie suweren nie nadążający za rozwojem technicznym, gospodarczym i militarnym narażał się na eliminację. Miejscem w jakim narodził się europejski renesans była przecież podzielona na szereg państewek Italia... Oczywiście swoją rolę odegrały w tym materialne pozostałości Imperium Romanum i jego intelektualnego dziedzictwa, a także docierające na Półwysep Apeniński wpływy bizantyńskie i muzułmańskie. Lecz to brak scentralizowanej władzy, wojny i rozwój handlu, a zatem pojawienie się bajecznie bogatych rodów kupieckich i bankierskich - hojnie sponsorujących naukę i kulturę - były prawdziwym motorem postępu naukowego. Zwłaszcza przełomowa okazała się tu metoda Galileusza, opisująca eksperymentalne obserwacje ścisłym językiem matematycznym. Nie wygraliśmy jednak wyścigu raz na zawsze. Jeśli kiedyś znowu będziemy uczyć się od Chińczyków, będzie to tylko znaczyć, że historia zatoczyła koło.  

piątek, 16 września 2022

NIEDŹWIEDŹ Z BRZYTWĄ


    Poczynania kacapów na Ukrainie wprawiły świat w konsternację. W zasadzie nikt ze zwykłych czytelników prasy i widzów kanałów informacyjnych nie spodziewał się pełnoskalowej wojny, bo ta rzekomo miała być nieracjonalna... Owszem, nieliczni analitycy wieszczyli nieuchronny konflikt, głosy te traktowano jednak jako teorie spiskowe lub czarnowidztwo. Nadchodzącą agresję zwiastować miała sytuacja geopolityczna, gospodarcza i demograficzna Rosji, lecz w Europie przeważało myślenie życzeniowe. Mieliśmy dalej rozwijać produkcję i konsumpcję przy pomocy surowców z barbarzyńskiego prywatnego kraju, wykańczającego się samemu rękami kleptokratów i oligarchów. Nawet gdyby nie naruszało to interesów wielu obrzydliwie bogatych kutasów, dla Rosji było już i tak za późno żeby się reformować. Czas węglowodorów, będących podstawowym źródłem dochodów Moskwy, nieuchronnie się kończy. Bez stworzenia dogodnej przestrzeni politycznej dla transferu kluczowych technologii i kapitału niebawem temu archaicznemu państwu groziłoby bankructwo.

W dodatku populacja Rosji kurczy się w tempie trzech tysięcy osób miesięcznie, przez co gospodarka traci pracowników, a w kraju wzrasta odsetek ludności muzułmańskiej - już nawet do 15%!!! Zatrzymanie Ukrainy w swojej strefie wpływów pozwoliłoby nie tylko wykorzystać jej siłę roboczą, ale też uratować słowiański charakter rosyjskiej kultury. Ciążenie bytów politycznych ku obszarom większego rozwoju rozwoju gospodarczego musiało pchać Ukrainę w objęcia Europy, gdyż Rosja poza czczym gadaniem o braterstwie i wychodkami na podwórkach nie ma sąsiadowi nic do zaoferowania. Dla mitycznego "ruskiego miru" tak naprawdę giną głównie żołnierze różnych autonomicznych republik wchodzących w skład Federacji Rosyjskiej, czyli Azjaci. Największą liczbę poległych w "specjalnej operacji wojskowej" odnotowano wśród mieszkańców muzułmańskiego Dagestanu czy buddyjskiej Buriacji, a sam minister obrony Sergiej Szojgu jest etnicznym Tuwijczykiem - pochodzi z azjatyckiej części Rosji graniczącej z Mongolią.  

Putin wysłał armię niewolników żeby zniewolić wolne społeczeństwo, co skutkuje mizernym morale takiej gnanej batem hordy. Rosyjski naród popiera wojnę nawet kosztem pewnych wyrzeczeń, ale tylko jako formę nacjonalistycznych igrzysk w telewizji, nikomu bowiem nie pali się żeby oberwać kulkę w łeb albo stracić członki. Wojenna śmiertelność Rosjan z takich "europejskich" miast jak Moskwa czy Petersburg jest prawie niezauważalna. Powszechna mobilizacja byłaby zapewne początkiem końca kremlowskiego reżimu, musi on więc szukać mięsa armatniego gdzie popadnie. Na front wysyłani są więc ludzie z marginesu społecznego, a nawet zwykli kryminaliści, mordercy i pedofile. Do boju wysłano nawet psychola skazanego za kanibalizm!!! Rosji - uchodzącej dotąd za militarnego kolosa - brakuje nie tylko chętnych do bohaterskiej śmierci, ale też sprzętu. Paradoksalnie kraj wydający proporcjonalnie gigantyczną część swoich dochodów na zbrojenia nie potrafi zmiażdżyć potencjalnie słabszego przeciwnika gromadzonymi od lat zapasami, żebrze więc o pomoc u takich światowych pariasów jak Iran czy Korea Północna.

Zasoby technologicznie zaawansowanej broni są w dużej mierze wyczerpane i trudne do odtworzenia, Rosja w gruncie rzeczy walczy więc starym arsenałem sowieckim. W dodatku w tej rosyjskiej broni która jest nowoczesna pełno jest zachodniej elektroniki na jaką nałożono teraz embargo, co wymusi stosowanie mniej wydajnych zamienników. Państwo będące gospodarczym karłem nawet drastycznie zwiększając wydatki na cele wojskowe będzie miało problem żeby dotrzymać kroku Zachodowi, ucieka się więc do coraz mniej zawoalowanych gróźb, byle tylko powstrzymać napływ broni dalekiego zasięgu na Ukrainę. Wie bowiem dobrze, że w takim wypadku w starciu konwencjonalnym nie miałoby żadnych szans. Czemu więc Stany Zjednoczone zwlekają ze zmiażdżeniem Rosji? Nie wiadomo czy zapędzona w kozi róg nie zaczęłaby zadawać ciosów na oślep, sięgając choćby po broń masowej zagłady... Poza tym ewentualny upadek czy rozpad Rosji będzie miał nieprzewidywalne konsekwencje geopolityczne, nie wiadomo bowiem kto wtedy przejąłby kontrolę nad rosyjskim arsenałem nuklearnym i jakie perturbacje wywołałoby to w światowym układzie sił.  

piątek, 2 września 2022

PIENIĄDZE ALBO ŚMIERĆ


 Rząd dramatycznie potrzebuje rozdawanych na prawo i lewo pieniędzy. Stworzył bowiem system w którym dobrobyt miał się opierać na transferach socjalnych, a wszelkie kryzysy leczy się objawowo plastrami finansowymi, zamiast usuwać ich przyczyny. Nasza ukochana Polska jest państwem nadopiekuńczym - światowym liderem w zestawieniu relacji wydatków socjalnych do PKB!!! Oczywiście wydatki socjalne na Zachodzie są jeszcze większe, ale mniejsze proporcjonalnie do Produktu Krajowego Brutto. Skoro chcemy gonić Zachód to powinniśmy oszczędzać i inwestować pieniądze zamiast je przejadać - tym bardziej że w ten sposób tylko uzależniamy ludzi od pomocy państwa. Ale o to przecież chodzi... Kiedy wskutek błędnej polityki pojawia się jakiś problem, premier natychmiast rzuca jakieś pieniądze i jest dobrym wujkiem.

Tyle że już to przerabialiśmy, choćby za Gierka, którego populistyczny mit jest ciągle żywy - doprowadził on do chwilowej poprawy stopy życiowej ludności, choć już pod koniec jego rządów pojawiły się towarowe niedobory i reglamentacja. A wszystko to kosztem olbrzymich długów, które spłacaliśmy przez dziesięciolecia. Podobnie jak w przypadku pisowskiej "dobrej zmiany" początek gierkowskiej dekady wiązał się z wielkim boomem gospodarczym. W latach 1971-73 średnie tempo wzrostu PKB przekraczało 7%, a produkcji przemysłowej 10%. Podobnie też rosły wynagrodzenia, co oczywiście przekładało się na popularność pierwszego sekretarza. Rosnąca konsumpcja i błędne inwestycje doprowadziły do zapaści gospodarczej. Rolowanie długów przez spłacanie ich kolejnymi kredytami tylko pogłębiało nasze zadłużenie. 


Obecnie historia zdaje się powtarzać. Oficjalnie jesteśmy w całkiem zbilansowanej kondycji finansowej - Morawiecki chwali się, że dług publiczny Polski wynosi nieco ponad 50% PKB, czyli tyle co w Holandii. Oczywiście nie można mu wierzyć. Kolejne dziesiątki miliardów złotych zadłużenia publicznego nie są po prostu ujmowane w budżecie państwa, tylko ukrywane w specjalnych funduszach pozostających poza demokratyczną kontrolą parlamentu. Dzięki kreatywnej księgowości 75% deficytu udało się zakamuflować w innych niż budżet podmiotach sektora centralnego finansów publicznych, co czyni z szumnie nazywanej budżetem ustawy kadłubową fikcję. Zdaniem ekspertów do końca roku ten nieoficjalny dług może wzrosnąć aż do 350 mld złotych, a w dodatku oficjalny deficyt sektora finansów publicznych wzrośnie w tym czasie z 49 do 128 mld złotych !!!  Oficjalny budżet obejmuje tylko 25% realnych operacji finansowych i służy tylko propagandowej manipulacji.

W tej sytuacji samobójstwem wydaje się rezygnowanie z Krajowego Planu Odbudowy, czyli unijnego finansowego mechanizmu mającego łagodzić gospodarcze skutki pandemii covid-19. Moglibyśmy dzięki niemu zasilić gospodarkę 160 mld złotych, ale trzeba by odwołać ze stanowisk kilku sprzedajnych dupków, a to w pisowskiej retoryce oznaczałoby utratę suwerenności. Będziemy więc umierać za Izbę Dyscyplinarną , bo przecież to suwerenny prywatny folwark, a nie żadne niemiecko-brukselskie kondominium. Racjonalny pragmatyzm kazałby nam zabiegać usilnie o tak ogromne pieniądze, ale miejsce chłodnej kalkulacji już dawno zajęła emocjonalna ideologia. W odruchu desperacji postanowiliśmy więc domagać się od Szwabów sześciobilionowych reparacji wojennych, choć to otwieranie politycznej puszki Pandory. Brak realizmu jest jednak znakiem firmowym socjalprawicy. Niedługo zapłacimy za sny o potędze. 

niedziela, 28 sierpnia 2022

PĘKNIĘTY BALON

 

Nieoczekiwanym  skutkiem kryzysu energetycznego może być kryzys żywnościowy w Polsce. Doprowadzić do tego może brak suchego lodu, czyli stałej formy dwutlenku węgla, niezbędnej przy przetwarzaniu żywności, a będącej pochodną produkcji nawozów, która została wstrzymana z powodu wysokich cen gazu. Już sam brak nawozów mógłby być niebezpieczny, gdyż ograniczone nawożenie zmniejszyłoby plony czyli podaż polskiej żywności, a zatem jeszcze zwiększyło i tak rosnące już ceny. Koszty produkcji płodów rolnych i tak już rosną, a dodatkowa destabilizacja tego rynku nie wróży nic dobrego. Większość gospodarstw nie jest zaopatrzona w nawozy, jakie zresztą ciężko teraz dostać w punktach sprzedaży. Ale nawozy będą potrzebne dopiero na wiosnę, a teraz głównym problemem staje się sytuacja w branży przetwórczej.


Jeśli nic się nie zmieni, za kilka dni może stanąć produkcja mięsna, mleczarska, owocowo-warzywna, rybna czy piekarnicza, nie mówiąc o browarniczej, która zdaniem co niektórych też dostarcza artykuły pierwszej potrzeby. Dodatkowo jest to kwestia nie tylko utrzymania ciągłości produkcji, ale też przechowywania i transportu, gdyż dwutlenek węgla jest powszechnie stosowany w chłodniach - bez niego nawet już wytworzona żywność szybko straciłaby swoje walory spożywcze i trzeba by ją zutylizować. Przerwanie procesów produkcyjnych i łańcuchów chłodniczych oczywiście skutkowałoby zmniejszeniem ilości produktów żywnościowych na rynku, a to zapewne wywołałoby konsumencką panikę i jeszcze pogłębiło deficyty. Pamiętajmy też o możliwych przerwach dostaw energii w okresie jesienno-zimowym, na czym przemysł spożywczy mógłby dodatkowo ucierpieć... 


Skoro jednak wszyscy zaczęli bić na alarm jest szansa, że unikniemy najbardziej czarnego scenariusza. Jeśli państwowi giganci, tacy jak Grupa Azoty, ograniczają produkcję w trosce o rentowność, zapewne państwo sypnie tym molochom grosza, byleby tylko nie zagłodzić ukochanych wyborców. Tym sposobem po raz kolejny gospodarka zmienia się w coraz mniej rynkową i bardziej socjalistyczną, co doraźnie złagodzi społeczne napięcia, ale w dłuższej perspektywie pogłębi chorobę systemową. Stare liberalne przysłowie mówi niestety, że nie ma nic za darmo. Państwo radzi sobie z kolejnymi kryzysami wymyślając coraz to nowe dopłaty, aż w końcu będzie dopłacać do wszystkiego i to niestety z naszych podatków. A przecież rekordowe ceny gazu analitycy wieszczyli już od wybuchu wojny... Żeby było jeszcze śmieszniej jeszcze niedawno twierdziliśmy, że mamy jedne z największych zapasów gazu w Europie!!! 

sobota, 20 sierpnia 2022

POLSKA I ŚWIAT


 Polska, jeszcze niedawno ostentacyjnie prężąca gospodarcze muskuły, dzisiaj zaczyna już dostawać zadyszki po potężnej dawce kredytowych sterydów. Od siedmiu lat rządzący obiecywali nam niemieckie pensje, a wyszło jak zwykle albo jeszcze gorzej. Z pewnością tylko pogłębi to nasz niemiecki kompleks... Co prawda spadek naszej aktywności gospodarczej przy wciąż rosnących cenach to element szerszego trendu, bo hamować zaczyna nie tylko gospodarka europejska, ale i światowa.

Spadek dynamiki rozwoju ma swoje źródła już w pandemii koronawirusa, po jakiej wprawdzie normalność zdawała się szybko powracać, lecz kosztem bardzo ekspansywnej polityki fiskalnej polegającej na rozdawaniu przedsiębiorcom pieniędzy. Dzięki temu bezrobocie istotnie nie wzrosło, a sytuacja finansowa zwykłych zjadaczy chleba pozostała na tyle stabilna, iż ponownie ożywiła popyt. Ale po czasowym zamknięciu niektórych fabryk i portów pojawiły się niedobory komponentów takich jak półprzewodniki, co miało swoje dalsze implikacje, takie jak opóźnienia w realizacji zamówień. 


Bariery podażowe doprowadziły do wzrostu cen, a zatem pierwszej fali wzmożonej inflacji. Po pewnym czasie, w "normalnych" warunkach, skutki pandemii pewnie byłyby stopniowo korygowane, gdyż spowolnienie popytu i stopniowy wzrost podaży zmierzałyby do jakiejś równowagi. Niestety los, a dokładniej jego polityczni demiurdzy, zgotowali nam niemiłe niespodzianki.

Krytykowana za zaniedbania mające doprowadzić do światowej pandemii Komunistyczna Partia Chin, przyjęła drakońską strategię "zero covid", pozwalającą pod pretekstem walki z zagrożeniem ściślej kontrolować społeczeństwo. Niestety ograniczenia, restrykcje i kwarantanny, na dłuższą metę powodują zaburzenia gospodarcze, nie tylko dławiąc wewnętrzną konsumpcję czy ograniczając inwestycje w Chinach, ale też zaburzając światowe łańcuchy dostaw. 

Odbudowa gospodarki po pandemii zwiększyła też popyt na energię, przez co wzrosły ceny surowców. Oczywiście efekt ten skrajnie spotęgowała rosyjska agresja na Ukrainę i wynikające z niej embarga. Na dłuższą metę wszystkie te czynniki doprowadzą pewnie do jakiejś formy deglobalizacji i regionalizacji produkcji - dajmy na to Europa może powrócić do wytwarzania produktów jakie do tej pory mogła sprowadzać po korzystniejszych cenach. Dużo się mówi zwłaszcza o rozwijaniu - zarówno na Starym Kontynencie jak i w Stanach Zjednoczonych - suwerenności technologicznej w kwestii mikroczipów. 

Deficyty układów scalonych to nie tylko postpandemiczne perturbacje, lecz też skutek postępującej cyfryzacji, zwiększającej zapotrzebowanie w tempie wprost wykładniczym. Coraz bardziej wyrafinowana technologia komplikuje też proces własnej produkcji, przez co ten wymaga coraz więcej czasu. Problemem jest też brak ukraińskiego neonu, niezbędnego do laserów wykorzystywanych przy produkcji półprzewodników. 

Jeśli Chiny w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości zaatakują Tajwan będzie to wojna właśnie o półprzewodniki, których Tajwan jest największym na świecie producentem. Takie starcie miałoby więc nieobliczalne konsekwencje dla światowej gospodarki, a wiele branż zapewne całkowicie by upadło... Siłą rzeczy wywołuje to na rynku ogromny niepokój. W dodatku ewentualne sankcje Zachodu wobec Chin, będących jego największym handlowym partnerem, miałyby skutki uboczne znaczenie poważniejsze od sankcji nałożonych na Rosję. 

Miejmy nadzieję, że do otwarcia drugiego frontu w Azji jednak nie dojdzie. Tak czy siak czeka nas jakiś kryzys o bliżej nieokreślonej skali, co utrudnia planowanie i wstrzymuje dalekosiężne inwestycje. Polska niestety dołożyła do własnej katastrofy wielkie programy socjalne i płace rosnące dwukrotnie szybciej od wydajności, co skutkuje teraz największym spadkiem PKB w całej Unii Europejskiej. Skala naszego spowolnienia zaskoczyła nawet ekspertów, choć wszyscy wieszczyli że wchodzimy już w okres stagflacji, spadku popytu i wzrostu bezrobocia, a przegrzany rynek czeka zimny prysznic. 

poniedziałek, 15 sierpnia 2022

WODY POLSKIE


 Gówno przekroczyło masę krytyczną i szambo w końcu wybiło - dosłownie i metaforycznie, bo toksyny skaziły nie tylko Odrę i Ner, ale także wizerunek Polski. Nawet gdyby był to ruski ekoterror, to i tak nie możemy umyć rąk od odpowiedzialności, zwłaszcza w takiej pełnej rybiego ścierwa polskiej wodzie. Otóż całkiem niedawno nasi niestrudzeni reformatorzy przeprowadzili najbardziej radykalną reformę gospodarki wodnej na całym kontynencie euroazjatyckim w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, powołując gigantyczne i centralistyczne przedsiębiorstwo Wody Polskie zatrudniające 6,5 tysiąca ludzi, z wiadomym zresztą skutkiem. Fantastyczne wizje rozwijania żeglugi śródlądowej przy pomocy socrealistycznych w swym rozmachu inwestycji, a także nawadniania obszarów o szczególnym znaczeniu dla rolnictwa, będą niestety musiały poczekać, gdyż przenikliwi Niemcy wykryli katastrofę ekologiczną, a tych eurofaszystów nie można uciszyć tak jak polskich wędkarzy. Pechowo trucizny nazbierało się tyle, że nie spłynęła dość szybko do śmierdzącego ropą Bałtyku.

Co ciekawe Główny Inspektorat Ochrony Środowiska miał rzekomo badać wodę codziennie... Albo robił to nieudolnie, albo postanowiono ukryć prawdę nie tylko przed Niemcami, ale też Polakami, żeby nie stresować ich dodatkowo, skoro już cierpią z powodu drożyzny i boją się zimy. Co prawda gdyby woda płynęła z północy na południe (co wydają się sugerować prawicowi publicyści), to Niemców można by obwinić za tą całą niepotrzebną aferę, a tak trzeba szukać sprawcy w swoim własnych kraju i jeszcze płacić informatorom po milionie złotych... Swoją drogą szkoda że nic na ten temat nie wiem, bo chętnie sprzedałbym swoich wspólników... Ciekawe kto zadzwonił pierwszy z donosem, bo już od lat różni złośliwi ekolodzy próbują ukrócić trucicielskie praktyki firmy Jack Pol z Oławy, bezceremonialnie spuszczającej ścieki przemysłowe do Odry. Oczywiście prezes spółki oświadczył, że nie nie ma z całym tym syfem nic wspólnego, jednak według licznych świadków już od kilkudziesięciu dni do wody spływały z zakładu szerokim strumieniem cuchnące chemikalia... O pierwszym takim toksycznym procederze w wykonaniu Jack Pol aktywiści alarmowali już w 2009 roku. 

Lecz władze Oławy (poniekąd odpowiedzialne za tolerowanie takich praktyk) oświadczają jakoby skażenie Odry zaczynało się już 9 km wcześniej, we wsi Lipki, gdzie ponoć znaleziono pierwsze śnięte ryby, które jak wiadomo psują się od głowy... Dużo się mówi też przecież o ewentualnym zasoleniu Odry przez górnictwo węgla kamiennego, co jest związane z wypływem wód do wyrobisk górniczych, gdzie ulegają silnemu zanieczyszczeniu, a następnie są wypompowywane i zrzucane do powierzchniowych cieków. Tym sposobem dwie największe polskie rzeki (Wisła i Odra) są zasalane praktycznie już u swoich źródeł - trafia tam do nich rocznie około 4 mln ton soli. Obniżony poziom wód plus zwiększone ostatnio wydobycie węgla (spowodowane kryzysem energetycznym) mogły doprowadzić go gwałtownego skoku zasolenia skutecznie uśmiercającego cały ekosystem. Byłby to totalny blamaż polskiego "czarnego socjalizmu", od lat domagającego się krzykami krewkich związkowców (nieskorych do zmiany pracy na mniej płatną) dotowania nierentownych kopalni i blokowania transformacji energetycznej, za co teraz musimy bardzo słono płacić. Cień podejrzeń pada też na państwowego giganta, Grupę Azoty, który stanowczo odcina się od sprawy.


Być może doszło tutaj do synergii różnych szkodliwych czynników i dopiero tak wytworzył się toksyczny koktajl... Być może katastrofa była intencjonalnym działaniem wrogich (rosyjskich lub białoruskich) służb, wpisującym się w logikę wojny hybrydowej, choć bez znajomości faktów lepiej nie tworzyć wydumanych teorii spiskowych. Gdy mnożą się spekulacje, faktów tymczasem oficjalnie żadnych nie ma...  Eksperci badający sprawę ciągle zwlekają z jasnym werdyktem. Coś mi mówi, że niedługo będziemy mieli w Polsce wysyp domorosłych publicystycznych i internetowych hydrologów (i to na domiar złego strasznie politykujących), ale będzie to tylko nową odsłoną polskiego piekiełka. Opłacani trolle i pożyteczni idioci mają ostatnio naprawdę wiele do roboty - przecież co chwilę dochodzi do jakichś kryzysów, tragedii i katastrof wymagających "właściwej interpretacji". O całą sprawę można obwinić Tuska i Niemców, a nawet komunistów, lecz nie zmienia to prawdy, że w państwie rządzonym od długich lat przez Prawo i Sprawiedliwość system kompletnie nie działa.  

sobota, 6 sierpnia 2022

TWIERDZA Z KOŚCI SŁONIOWEJ


 Lubimy dzielić ludzi na "otwartych" i "zamkniętych w sobie", bo taki opis najlepiej odpowiada temu co widzimy. Statystycznie większość z nas znajduje się gdzieś pomiędzy tymi biegunami - najczęściej cechuje nas przeciętne natężenie cech tych typów. Sprawa dotyczy jednak tego jak mózgi przetwarzają informacje i reagują na bodźce, czyli uwarunkowań biologicznych, na które oczywiście w pewnym stopniu nakładają się - kształtujące plastyczny mózg - uwarunkowania społeczne. Popularny w psychologii podział na ekstrawertyków i introwertyków, tak naprawdę opisuje tylko dwie przeciwstawne skrajności, jakie cechują zarządzanie energią na poziomie psychofizjologicznym, co skutkuje odmiennymi skłonnościami jednostek w relacjach międzyludzkich.  

Obserwacje psychologów wskazują, że już zachowanie czteromiesięcznych niemowląt pozwala ocenić czy staną się introwertykami, czy ekstrawertykami. Introwertycy już od wczesnego dzieciństwa są bardziej wrażliwi na bodźce zewnętrzne, dlatego częściej się od nich izolują, przez co paradoksalnie bywają postrzegani jako niewrażliwi, wycofani i aspołeczni. Ekstrawertycy, słabiej odbierający bodźce, potrzebują silniejszej stymulacji i nagród zewnętrznych, więc bywają bardziej towarzyscy, oraz skłonni do rywalizacji i podejmowania wyzwań - napędza ich dopamina, uruchamiająca układ współczulny, odpowiadający za mobilizację do działania i walki. W mózgach introwertyków dominuje natomiast neuroprzekaźnik zwany acetycholiną, skłaniający do większej samokontroli i troski o bezpieczeństwo. 


Acetycholina sprawia, że czujemy się dobrze zwracając się wewnątrz siebie, gdyż łączy się z przywspółczulną częścią układu nerwowego, aktywującą długą drogę przetwarzania bodźców ze świata zewnętrznego. Dlatego introwertycy dłużej podejmują decyzje. Cechuje ich również grubsza materia szara w korze przedczołowej, co skutkuje przeznaczaniem większej ilości energii na myślenie abstrakcyjne.  Mózg ekstrawertyka preferuje natomiast krótszą ścieżkę przetwarzania informacji, umożliwiającą szybsze podejmowanie decyzji i bycie aktywnym oraz czujnym. Jednocześnie cieńsza istota szara w obszarze kory przedczołowej ekstrawertyków obniża ich zahamowania społeczne i czyni bardziej spontanicznymi oraz skłonnymi do ryzyka.

Nie ma co wartościować ekstrawertyków względem introwertyków (i odwrotnie) ponieważ oba te sposoby myślenia i reagowania okazywały się ewolucyjnie skuteczne i dlatego kody aktywujące te mechanizmy zachowały się w puli genowej. Co prawda ekstrawertyków jest na tym świecie nieco więcej i to oni - jako najbardziej aktywni i dążący do sukcesów- nadają mu ton, ale etykietowanie introwertyków jako słabych i bojaźliwych mija się z prawdą. Introwertycy są przecież mniej egocentryczni i powierzchowni, a ich relacje, choć mniej liczne, z reguły są głębsze. Ponieważ introwertycy są ostrożniejsi i skłonniejsi do refleksji bywają też bardziej odpowiedzialni, kreatywni i analityczni, a także niezależni.

poniedziałek, 25 lipca 2022

WEJŚCIE SMOKA


 Żeby przetrwać zwierzęta muszą poznawać swoje otoczenie i reagować na zmiany w nim. Jeszcze lepiej jest samemu wywoływać zmiany korzystne dla siebie. Ten imperatyw biologiczny doprowadził do rozwoju ludzkiej ciekawości, gdyż gromadzenie większej ilości danych pozwala lepiej programować zachowanie. Tylko opierając się na zgromadzonych informacjach możemy decydować co robić dalej. W przeszłości doszukiwać się możemy wzorców, które po uwzględnieniu pewnych zmian nadal mogą obowiązywać. Poznając historię ludzkości nie tylko lepiej możemy zrozumieć przyczyny kształtujące współczesność, ale też prawa procesu dziejowego.

Na tej podstawie możemy zakładać, że historia ma jakiś kierunek. I rzeczywiście całkiem niedawno niektórzy wieszczyli nieuchronną demokratyzację, liberalizację i globalizację, mającą być naturalną konsekwencją wyczerpania innych form ustrojowych. Dziś tezę o "końcu historii" traktuje się jako przejaw niepoprawnego optymizmu, choć swego czasu wiara w nią była powszechna - po upadku komunizmu wszyscy pragnęli tylko wolności i dobrobytu. Motywacje ludzi, a już zwłaszcza przywódców politycznych są jednak bardziej złożone. Jeśli kogoś naśladujemy to znaczy, że jeszcze chcemy mu dorównać, a kiedy mu dorównamy to już chcemy go prześcignąć. Zawsze pragniemy pokoju, ale na własnych warunkach.

I tu dochodzimy do tak zwanej "pułapki Tukidydesa". Ten starożytny grecki historyk uważał, że konflikt peloponeski był nieunikniony, bo wschodzące mocarstwo zawsze ostatecznie zderza się z tym dominującym. Wielu analityków obawia się, że rywalizacja Chin ze Stanami Zjednoczonymi może być taką zamykającą się pułapką. Im bliżej punktu wzajemnego wyrównania potencjałów, tym prawdopodobieństwo takiego starcia rośnie, a to z pewnością oznaczałoby globalny konflikt, bo dla Ameryki Tajwan jest dużo ważniejszy od Ukrainy. Historia dostarczyła nam co prawda różnych srogich lekcji, ale i tak jesteśmy tylko jej zakładnikami.

Swego czasu kapitał finansowy i intelektualny Wuja Sama wzmacniał Państwo Środka, nie tylko żeby produkować tam tanie buble, ale też szachować ojczyznę światowego proletariatu. Dziś kiedy Zachód mierzy się z narastającą ekspansją gospodarczą, polityczną, a nawet wojskową (choć na razie pokojową) naszych licznych żółtych braci, zdeklasowana trzy dekady temu Moskwa znów podnosi swój pusty czerep, aby morderczą defiladą ugrać swoje trzy grosze. Zdaniem wielu to właśnie słabnąca pozycja Zachodu względem Chin ośmieliła Putina do brutalnej destabilizacji Europy... Wojnę w Ukrainie można traktować jako fragment większej rozgrywki także dlatego, że odciąga ona uwagę Stanów Zjednoczonych od rejonu  Indopacyfiku, na czym zależy właśnie Chinom.

Jeśli Chiny nadal ociągają się z inwazją na Tajwan, to pewnie nie są jeszcze na nią gotowe. Tym bardziej, że rosyjska awantura ukazuje im jak dobrze trzeba być dzisiaj przygotowanym do takich działań - przeciwnik musi być dosłownie przytłoczony, gospodarka odporna na sankcje, a przestrzeń informacyjna w pełni kontrolowana. Być może potrwa to jeszcze lata, lecz ryzyko chińskiej inwazji wydaje się diametralnie rosnąć. W ostatnim czasie dochodzi do coraz liczniejszych przechwyceń przez chińskie samoloty i okręty jednostek z Japonii, Kanady, Australii, Filipin i Wietnamu, oraz innych niebezpiecznych interakcji w regionie. 

Nieoficjalnie mówi się też o depeszy ostrzegającej przed odpowiedzią militarną w razie zapowiadanej na sierpień wizyty przewodniczącej Izby Reprezentantów Kongresu USA Nancy Pelosi na Tajwanie. Doniesienia amerykańskiego wywiadu wskazują zresztą, że gdyby Putinowi udało się zająć Kijów i Charków na przełomie lutego i marca (tak jak zakładał) inwazja Chin na Tajwan byłaby realna. Trzeba jednak przyznać, że od wybuchu wojny sytuacja geopolityczna uległa znacznej zmianie... Zwycięstwo Ukrainy i Zachodu może jeszcze zmienić chińskie kalkulacje, tym bardziej że same Chiny muszą się ostatnio mierzyć z niespodziewanymi problemami gospodarczymi, które niestety wpłyną też na światową koniunkturę.    

czwartek, 21 lipca 2022

EKOLOGIA PRZEMYSŁOWA


 Obserwowany globalny wzrost średnich temperatur przekłada się nie tylko na ostatnio doskwierające nam upały, ale też wiedzie do niekorzystnych zmian środowiskowych, które w nadchodzących latach ograniczać będą rozwój naszej cywilizacji. Susze, pożary i ekstrema pogodowe powoli stają się czymś zwyczajnym. Pomimo tego wielu z nas wciąż sprowadza kwestie klimatyczne do spraw ideologicznych i światopoglądowych, a nawet politycznych. 

Stereotypowy ekolog to wojujący lewak, zachłyśnięty zachodnią modą na wygodny i niegroźny buncik. W rzeczywistości totalitarne lewicowe reżimy ścigając się z gospodarkami kapitalistycznymi niezbyt zwracały uwagę na środowisko naturalne, a kulturowy "ekologizm" narodził się raczej w kręgach hipisowskich, kwestionujących dotychczasowe normy obyczajowe i konsumpcyjne. W sensie ścisłym ekolog nie jest jednak egzaltowanym aktywistą. ale specjalistą badającym zależności między organizmami a ich środowiskiem.

I choć zmiany klimatyczne widać gołym okiem, a wpływ ludzkości na ich intensywność ma solidne uzasadnienie naukowe, zachłanni technofile uparcie sprowadzają "zielone" wizje do miana zagrażającej konsumpcyjnemu dobrobytowi utopii. Obiektywnie na to patrząc jesteśmy wszak w sytuacji najbardziej dla naszego gatunku komfortowej - obecnie na Ziemi egzystuje osiem miliardów ludzi, czyli dwa razy więcej niż jeszcze w roku 1974, a to wszystko wskutek "szkodliwego" rozwoju cywilizacyjnego, zapewniającego szerokim masom - jeśli nie pracę, to przynajmniej żywność i leki.

Przyszłość naszego gatunku wydaje się więc zasadniczo niezagrożona, oczywiście w pewnych ramach czasowych nieuwzględniających nieuniknionych katastrof kosmicznych i tak dalej... Po cholerę więc bić na alarm? Zdaniem niektórych grozi nam co prawda przeludnienie, to znaczy przesycenie ludnością możliwości środowiska, co skutkować by musiało wyczerpaniem jego zasobów, zanieczyszczeniem i radykalnymi zmianami klimatu. Ale co najwyżej zredukowałoby to liczbę homo sapiensów do bardziej stosownej... W końcu kiedyś było nas zaledwie kilka tysięcy, a i tak zdołaliśmy skolonizować całą planetę. Najbardziej boimy się jednak upadku systemu zapewniającego nam konsumpcyjne dobrodziejstwa kapitalizmu...

Wszak w obliczu ogromnych zawirowań społecznych i politycznych takich jak masowe migracje z terenów pustynniejących spodziewać się moglibyśmy tutaj hord nieproduktywnych "barbarzyńców", domagających się równego nam socjalnego statusu. Także w naszej części świata ekstremalne zjawiska pogodowe takie jak powodzie czy huragany generować zaczęłyby ogromne straty gospodarcze i infrastrukturalne. W dodatku nadmierny wzrost temperatur niekorzystnie odbiłby się na rolnictwie, nie tylko poprzez klęski żywiołowe, ale też zmianę stosunków wodnych, degradację gleb, zwiększone występowanie chorób i szkodników oraz rozwój gatunków inwazyjnych.

Pomimo oczywistych szkód jakie wynikną z nadchodzących zmian klimatycznych podstawowym argumentem miłośników węgla i gazów cieplarnianych jest rzekome spowolnienie gospodarki jakie ma wynikać z ochrony klimatu. I rzeczywiście patrząc z perspektywy krajów "rozwijających się" - to znaczy goniących Zachód w produkcji i konsumpcji - gadanie o zrównoważonym rozwoju przez inicjatorów rewolucji przemysłowej i posiadaczy kapitału wydaje się ograniczaniem konkurencyjności słabszych gospodarek. Co więcej również rozwinięty Zachód - wbrew ekologicznej retoryce - niechętnie się ogranicza. Czemu więc, znając potencjalne skutki obecnej polityki, wciąż uparcie ją kontynuujemy?

Nasze mózgi, choć zdolne do przewidywania i planowania przyszłości, są jedynie narzędziami adaptacyjnymi umożliwiającymi nam osiąganie doraźnych celów związanych z doborem naturalnym, a nie urzeczywistnianiem jakiegoś idealnego dla całej ludzkości rozwiązania. Innymi słowy dążymy do maksymalizacji ewolucyjnych korzyści opierając się na instynktownych programach nawet jeśli są one niedostosowane do współczesnych realiów. Trudno nie działać we własnym interesie, działamy więc na rzecz najbliższej przyszłości, tak aby osiągnąć przewagę adaptacyjną, co czyni odległą przyszłość ludzkości zbyt abstrakcyjną by się nią zawczasu przejmować. 

sobota, 9 lipca 2022

HAJ LIFE


 Żyjemy w czasach coraz większej intensyfikacji doznań, to znaczy coraz intensywniejszej stymulacji mózgowego szlaku nagrody. Dysonans pomiędzy naszym ewolucyjnym przystosowaniem, a współczesnymi metodami "robienia sobie dobrze" najlepiej ilustrują używki, alkohol i narkotyki. Bo o ile nagradzanie pewnych zachowań jest korzystne z ewolucyjnego punktu widzenia, narkotyki nagradzają nasze mózgi przejmując kontrolę nad zachowaniem.

Wykorzystując ukształtowany w procesie ewolucji mechanizm poszukiwania przyjemności (naturalnie łączącej się z potrzebami biologicznymi i społecznymi), generują chemiczny sygnał okłamujący mózg, że używanie narkotyków zapewnia przewagę adaptacyjną, co skutkuje intuicyjnym poszukiwaniem tych substancji. Innymi słowy nałóg opanowuje naszą podświadomość i podstępnie pozbawia nas samokontroli, a następnie wzmacnia się dzięki treningowi mózgu w dostarczaniu sobie bodźców nagradzających, nawet jeśli obiektywnie są one destrukcyjne.


Im silniejsze narkotyki tym ludzie bardziej się od nich uzależniają, dlatego rynek narkotykowy zmienia się tak, żeby intensyfikować przyjemność swoich klientów, ale wcale nie dla ich dobra tylko dla zysku. Zaburzając bowiem równowagę neurochemiczną z czasem osłabia ich wrażliwość na bodźce nagradzające innego typu, co skutkuje nie tylko coraz silniejszym przywiązaniem do prochów, ale też spadkiem zadowolenia z życia na trzeźwo. Z czasem "zwykłe" życie staje się nijakie, a jedynym sposobem uniknięcia dyskomfortu jest chemiczna stymulacja.

Eksperymenty z narkotykami mogą więc prowadzić do rozregulowania naszej psychiki i motywacji, i niejako to jest celem dystrybutorów tych środków, dążących do zbudowania sobie sieci stałych odbiorców. Żeby biznes miał sens klient musi chcieć więcej i więcej. I dotyczy to nie tylko narkotyków, lecz też całej gamy innych przyjemności, które oferuje nam współczesny świat. Konkurencja wymusza intensyfikację działania dostarczanych nam produktów, tak abyśmy coraz bardziej się od nich uzależniali i za nie płacili.

Nawet zwykłe słodycze, hamburgery czy chipsy są dla naszego ukształtowanego poza cywilizacją układu nagrody czymś nadmiernie przyjemnym, od czego łatwo można się uzależnić. W odpowiedzi na podanie cukru, ale też soli czy glutaminianu sodu mózg odczuwa przyjemność, choć naturalnie nie występują one w formie tak skoncentrowanej jak w przetworzonej żywności. Z tego też powodu producenci nie szczędzą nam tych uzależniających dodatków.

Do tego dochodzi szereg innych łatwo dostępnych przyjemności - od telewizji i internetu przez zakupy po pornografię i hazard - przy tworzeniu których zatrudniani są psycholodzy, głowiący się najbardziej nad tym jak budować konsumenckie nawyki. Korzystanie z różnych urządzeń staje się dla nas czymś rutynowym. Zwykły smartfon dostarcza nam strumienia mikroprzyjemności przywiązującego naszą uwagę i motywację do dostarczanych treści. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy w świecie wiecznych przyjemności każdy z nas jest od czegoś uzależniony i aby nie dać się zmanipulować musi inteligentnie zarządzać własną konsumpcją.