Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 maja 2018

KULTURA RYNKOWA

- Nikt nie może dwóm panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował. Albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie można służyć Bogu i mamonie – uczył Jezus. Jego podejście do spraw materialnych było dosyć radykalne – w posiadaniu widział balast obciążający ducha. Wbrew wskazówkom różnych filozofów i guru, ludzkość ciągle kombinuje co by tu zrobić, żeby produkować, sprzedawać i kupować więcej – bo im więcej tym lepiej. I tak gadanina, że pieniądze (i ich konsumpcyjne pochodne) nie są najważniejsze staje się tylko sloganem. Na całe szczęście jest jeszcze na tym świecie wiele rzeczy których nie można kupić. Ale celem całej naszej kultury jest wzrost gospodarki, a status społeczny określa rozwój zawodowy i materialny.

Progres jest oczywiście naszą wewnętrzną potrzebą – to nim karmi się nasze spełnienie. Tyle że zbyt wysoko mierząc możemy się nim frustrować. Tych którzy są przesadnie ambitni psychologowie określają mianem maksymalistów. Maksymaliści nie cieszą się z samego postępu, o ile nie przystaje on do ich wygórowanych ambicji. Świadomość tego, że gdyby podjęli inne decyzje mogliby osiągnąć więcej, wiecznie psuje im radość z sukcesów. Nie opuszcza ich przeświadczenie, że mają mniej niż „powinni”. Wszystko odnoszą bowiem do maksymalnego kryterium. Ponieważ zawsze chcą mieć pewność, że dokonują najlepszego możliwego wyboru dokładnie analizują dostępne opcje, a potem rozmyślają o straconych możliwościach.
W przeciwieństwie do nich satysfakcjonalistom wystarcza po prostu to co jest „dość dobre”. I takie podejście zwiększa ogólne zadowolenie, bo rzadko osiągamy to co jest najlepsze. Inna sprawa, że nie zawsze wiemy co najlepsze jest. Ostatecznie liczy się przecież właśnie nasza satysfakcja, a nie bycie najlepszym. Nie ma rzeczy obiektywnie najlepszych – są tylko subiektywnie dobre lub złe. I to one mają nam służyć, a nie my im. Jezus widział w mamonie fałszywego bożka, a Marks najwyższe stadium alienującej nas od siebie „fetyszyzacji towarowej”. Bo nasza siła nabywcza – w swojej dowolnej formie (złoto, banknoty, kryptowaluty) – może uwalniać się od swojej funkcji uzależniając nas od stwarzanego przez siebie poczucia mocy. W sensie wpływu na nasz mózg pieniądz nie jest tylko środkiem płatniczym, ale nagrodą samą w sobie – narkotykiem.
Bez zastrzyków gotówki (i możliwym dzięki temu zakupom) nie możemy już funkcjonować, pogrążając się w ciągłym konsumpcyjnym haju. A w zasadzie konsumpcyjno-informacyjnym, tyle że to trochę osobna kwestia. Postrzegamy pieniądze jako coś niezbędnego nie tylko do przetrwania, ale i osiągania satysfakcji. Choć gromadzenie zasobów leży w naszej naturze, dzisiejsza reklama ciągle kreuje nowe potrzeby dla samego napędzenia koniunktury. Tresuje się nas do „przetrawiania” rynku. Niestety im więcej „ulepszeń”, tym bardziej ich potrzebujemy. Sądzimy, że stan posiadania zwiększy naszą kontrolę nad życiem, ale im bardziej chcemy je kontrolować, tym bardziej kontrolują nas własne wyniki. Być może można sobie kupić pomoc, towarzystwo czy nawet „miłość” – pytanie tylko ile to będzie warte.

W każdym bądź razie pieniądze pozwalają wierzyć, że spełnią nasze cele i oczekiwania. W dodatku często wiążą się z zarządzaniem innymi ludźmi, to znaczy ich bytem materialnym. Ten zaś ludzie starają się chronić, często poświęcając na jego ołtarzu różne zasady. Widać to było i w komunistycznym przedsiębiorstwie, i widać jest w kapitalistycznych korporacjach. Pieniądze to władza, co najdobitniej uświadamiamy sobie gdy jesteśmy od kogoś finansowo zależni. Bo co by tu nie mówić – pieniądze są czymś czego potrzebujemy wszyscy. Dają nam wolność decydowania jak chcemy spożytkować własną pracę. Sęk w tym żeby traktować je jako narzędzie służące własnemu rozwojowi, a nie robić z siebie maszynkę do ich zarabiania.  

niedziela, 27 maja 2018

MIEĆ CZY BYĆ

Mówią, że czas to pieniądz. Czyli że może być równie cenny – i to nie tylko dlatego, że wszyscy przeliczają go na zyski. Tak naprawdę bowiem czas to wszystko co masz. Gdy skończy się twój czas nie będziesz miał już nic. A choć zyski możesz gromadzić, czas ciągle się wyczerpuje. Nie ma nic równie cennego, choć istnieją tysiące sposobów jego zabijania. I tym paradoksalnie najczęściej się zajmujemy w „wolnych chwilach”. Pomimo szeregu technicznych ułatwień wciąż narzekamy na brak czasu. Narzucamy na siebie różne obowiązki, a gdy już mamy dosyć nie wiemy co ze sobą zrobić. Najbardziej boimy się nudy, bo wtedy uruchamia się tak zwana sieć wzbudzeń podstawowych – niezaspokojone „ego” zamartwiające się przeszłością lub przyszłością.

Nasza percepcja czasu z biegiem lat zmienia się na „szybszą” ponieważ mózg skupia się na tym co nowe i zdumiewające, a nudę „kompresuje”. Okresy rutyny kurczą się w naszych wspomnieniach do niewiele znaczących „wypełniaczy” w których poutykane są zdarzenia szczególnie nasycone emocjonalnie. Ponieważ z biegiem lat coraz mniej odkrywamy, wydaje nam się, że czas przyśpiesza. Tymczasem korzystamy z niego coraz bardziej beznamiętnie. Jest to co prawda sprzeczne z subiektywnym „dłużeniem się” tego co monotonne, schematyczne i powtarzalne. Ale zapamiętujemy to interesujące i intensywne, a to co bezbarwne zapominamy. Biorąc pod uwagę jak łatwo poddajemy się temu procesowi, można powiedzieć, że marnujemy sporą część swojego czasu.

Młodość zajmuje więc w naszych wspomnieniach nieproporcjonalnie dużo miejsca, natomiast okresy podporządkowania przewidywalnym procedurom zamieniają się w swoiste czasowe czarne dziury. Jest to konsekwencją narastającego poznawczego nasycenia, ale wydaje się, że tryb życia koncentrujący się na produktywności, wydajności, efektywności i tak dalej, sprzyja transformacji czasu w jeden wielki ciąg zadań do wykonania. Nasz mózg organizując się pod kątem realizacji celów, jednocześnie traci poznawczą elastyczność i „naiwny” entuzjazm. I choć w szkolnych czasach niekoniecznie byliśmy szczęśliwsi – zbytnio uzależniając swoje samopoczucie od opinii innych – życie było polem iluminacji, a nie odtwarzania doświadczeń.

Można oczywiście szukać zadziwiających nas tajemnic, ale dynamika procesów neurologicznych i tak usztywnia myślenie. A ustrukturyzowany czas i tak jest lepszy od jałowej bezczynności – wysoka aktywność mózgowej sieci wzbudzeń podstawowych zaburza poczucie szczęścia. Im bardziej jesteśmy w coś zaangażowani tym mniej pochłania nas odrzucające rzeczywistość „ja” – aż do osiągnięcia stanu optymalnego (flow). Tyle że aktywności które sobie narzucamy mogą też wieść do wypalenia, czyli stanu zupełnie przeciwnego. Uskrzydla nas własne zaabsorbowanie, a reszta to sprawy pochodne. Czas jest cenniejszy od pieniędzy, bo to on jest ostateczną walutą.   

poniedziałek, 21 maja 2018

CZYSTA ŚWIADOMOŚĆ

Choć uważamy, że jesteśmy jednym i tym samym, przez całe życie się zmieniamy. Bo przez całe życie się uczymy – istotą naszego bytu jest przyswajanie informacji. Dopiero z nich budujemy narrację i to one są spoiwem interakcji społecznych. Jak mówił Kartezjusz – myślę więc jestem. W odróżnieniu od mniej bystrych stworzeń posługujemy się systemem symbolicznym kodującym informacje do poziomu abstrakcji – ta zaś umożliwia nie tylko niezwykle precyzyjne opisywanie rzeczywistości, ale i snucie idei i hipotez. Tyle że nie do końca wiemy jak z tych symboli konstruujemy znaczenie – przecież nie mamy w głowie słowników. W lingwistyce kognitywnej przyjmuje się, że język jest instrumentem tak zwanej ucieleśnionej symulacji, czyli przywoływania własnych doświadczeń percepcyjnych. I dopiero z takiego tworzywa możemy lepić swoje ludzkie koncepcje.

Trudno bowiem nie ulec wrażeniu, że życie nie jest czymś w rodzaju opowieści. Tak naprawdę jesteśmy tylko jej narratorami. To znaczy nie zapisujemy wspomnień jak komputer plików tylko wyławiamy z nich to co było najbardziej nasycone emocjonalnie. A potem „przerabiamy” to tak, żeby zawsze było spójne z tym co obecnie czujemy i myślimy. Budząc każdy elementarny ślad pamięciowy (engram) rekonstruujemy przeszłość umieszczając ją w obecnym kontekście poznawczym. Więc choć to na podstawie przeszłości symulujemy przyszłość, nasza pamięć jest też swego rodzaju symulacją. W pewnym sensie każdy z nas pamięta to co chce. Każda nasza myśl wynika zawsze z poprzedniej – jest skutkiem bezustannej aktywności mózgu. To kontekst tworzy znaczenie. Wiedza jest więc czymś więcej niż zbieraniem danych – to rezultat dostrzegania przez nas zależności pomiędzy różnymi zdarzeniami. Każda przyswajana informacja jest umieszczana w matrycy percepcji i analizowana w świetle obecnych tam interpretacji.


Dzięki temu stworzyliśmy kulturę i technikę. Nasz aparat mózgowy potrafi świetnie wyławiać wzorce i improwizować – kreatywnie przekształcać je w nowe kombinacje. To właśnie otwartość na wciąż nowe interpretacje życia jest naszą „duszą”. Uczenie się nie polega więc na tym żeby przyswoić jak najwięcej wiedzy. To raczej znajdywanie powiązań pomiędzy istotnymi dla nas informacjami. Choć brzmi to jak herezja stosowany w szkołach, na kursach i szkoleniach system „blokowego” przyswajania wiedzy jest sprzeczny z naszą naturą neurologiczną. Dlatego przysłowiowy „kujon” jest tak często jednocześnie tępakiem. Mądrzejszym stanę się nie gromadząc dane które wkrótce zapomnę, tylko rozumiejąc mechanizmy. Na przykład nie sposób rozumieć historii bez odnoszenia jej do kultury, która z kolei jest wtórna do mechanizmów biologicznych... I tak dalej. Przy tym tylko to co jest istotne emocjonalnie (a więc fascynujące) naprawdę się w nas wpisuje. Dlatego „gubimy” większość balastu informacyjnego już po egzaminach.

Wiedza z której nie korzystamy jest eliminowana przez nas mózg jako „śmieciowa”. Korzystając ze swych ograniczonych zasobów musi on przecież posługiwać się tylko tymi wiadomościami które wnoszą coś do obrazu rzeczywistości. Właśnie dlatego człowiek ciągle jest w stanie aktualizować swoją wiedzę. Świadomość jest czymś w rodzaju filtra informacyjnego, a nie bazy danych. Tylko dlatego, że nasza pamięć jest tak ulotna, mamy kreatywne umysły. I to dlatego rozumujemy „po ludzku”, czyli nadajemy powiązaniom między zjawiskami znaczenie. Konsekwencją tego jest umieszczanie wszystkiego w jakimś znaczeniu, przez co możemy to zrozumieć. I choć wynikają z tego różne błędy poznawcze konteksty informacyjne z którymi się stykamy wyrabiają w nas szereg intuicji. Pożyteczna jest tylko wiedza sprowadzona do funkcjonalnych „skrótów myślowych”. Uczyć się suchych faktów, dat, formułek czy definicji, ma taki sens jak wkuwanie książki telefonicznej. Choć społeczeństwo uważa, że czas i przestrzeń na naukę powinna być jakoś odseparowana od życia, to uczymy się cały czas i ciągle coś „przerabiamy”. Nie jest ważne ile wiem, tylko co z tego wszystkiego rozumiem.

Zapamiętywanie „bloków informacyjnych” nader często staje się więc tylko uciążliwą koniecznością. Jeśli bowiem skupiamy się na życiu celebrytów, tatuażach, serialach, piłce nożnej, modzie, gadżetach i fejsbuku to wypieramy z mózgu wiedzę konieczną do rozumienia innego rodzaju zależności. Erudytami nie są więc ludzie którzy posiedli cyrkowe umiejętności pamięciowe, tylko ignorujący wiedzę zbyteczną. Gówniana informacja jest gorsza od żadnej informacji bo tylko zaśmieca obraz sytuacji. Sęk tylko w tym, co ktoś rozumie jako taką sytuację. Bo często chcielibyśmy stosować wiedzę instrumentalnie – do zarabiania pieniędzy, uwodzenia kobiet czy przekonywania wyborców. Najlepsze recepty mogą być jednak tylko inspiracjami dla naszej kreatywności – właśnie po to mamy świadomość. Nie ma żadnych magicznych sztuczek, ale ponieważ wielu desperatów chce „łopatologicznej wykładni” mnożą się wszelkiej maści doradcy, eksperci i trenerzy, którzy najlepsi są tylko w doradzaniu. W życiu musimy używać własnego mózgu, a nie zbiorów zaklęć. Z punktu widzenia edukacji kluczowe powinno być budzenie pasji, a nie wtłaczanie do głowy programowych matryc.

Uważam że w życiu kluczowe jest tylko ustalenie swojej filozofii życiowej – potem niestety stajemy się jej wykonawcami. Przy tej okazji najbardziej denerwują mnie osobnicy kwestionujący moją filozofię. Bo choć pewnie jak wszyscy nie odgarniałbym od siebie pieniędzy, pięknych kobiet i pochlebców, droga do tego jest długa, żmudna i mozolna. Pytanie więc czy nie lepiej cieszyć się po prostu tym co samo przychodzi, zamiast pogrążać się w spirali pragnień. Nie jestem w stanie żyć instrumentalnie, bo wtedy to już nic mi nie wychodzi. To raczej życie jest dla mnie instrumentem żeby pozyskiwać czas i przestrzeń dla własnych poszukiwań. Jedyne co mogłyby zapewnić mi pieniądze to wolność od ekonomicznej pańszczyzny. Tymczasem jestem minimalistą z konieczności – nie mam serca do interesów, bo kojarzy mi się to z przyswajaniem jakiejś nudnej wiedzy fachowej i ciągłym zmuszaniem się żeby nie odpuścić. Rozwijanie się w innym kierunku przychodzi mi bardziej naturalnie. Statystycznie nikt nie jest od nikogo głupszy czy mądrzejszy, tylko po prostu inny. Każdy z nas sam kreuje zawartość swojego umysłu, żeby realizować własną filozofię. Powodzenia.

piątek, 18 maja 2018

NOŚNIKI DANYCH

Zdawać by się mogło, że w erze informacyjnej powinniśmy być coraz lepiej poinformowani, a zatem mądrzejsi. Ale jak zwykle to nie ilość wiadomości ma znaczenie, tylko jakość – a ta często jest wątpliwa. Wiedząc coraz więcej o coraz bardziej banalnych sprawach zaśmiecamy swój umysł. Choćby dlatego więcej amerykańskich nastolatków rozpoznaje Terminatora czy Rambo niż Hitlera!!! Wszak sącząc papkę medialną – tak jak w całym życiu zresztą – kierujemy się głównie zasadą przyjemności, i to lekkiej i łatwej. Tym bardziej umysły wychowywane już przez media nie chcą niczego dociekać – w dzisiejszych czasach w razie potrzeby ludzie mogą wszystko szybko sprawdzić w telefonie. Nieużywane połączenie neuronalne ulegają jednak redukcji. Tym samym dostępność informacji rozleniwia nas intelektualnie, czyniąc podatnymi na manipulacje.

Już złe nawyki telewizyjne obniżały nasze zdolności poznawcze, a nowe urządzenia tylko je pogłębiają. Zwłaszcza w erze miniaturyzacji, kiedy większość z nas nosi już przy sobie multimedialne centra zwane smartfonami, stajemy się wręcz uzależnieni od śmieciowych informacji. Tymczasem średni czas spędzany na każdej stronie jest dramatycznie krótki – nie czytamy tekstów, tylko szybko je „skanujemy”, żeby wyłowić z nich to co dla nas istotne. Niestety zdobywana w ten sposób wiedza jest bardzo powierzchowna. Wszelkie badania wskazują, że teksty papierowe przyswajamy w o wiele większym stopniu. Jak kiedyś zauważono sam środek przekazu też jest przekazem, a sieć wyzwala w nas „surfera”. Niemniej to internet jest jedynym miejscem gdzie mogą publikować tacy popaprańcy jak Ja. A kiedy piszę – rozwijam się (a przynajmniej próbuję).


Człowiek jest mistrzem w rozwiązywaniu problemów które sam stworzył. Dziś kiedy budujemy „nowy wspaniały świat” wynikają z tego nowe problemy. Chcąc bowiem „ułatwiać” sobie życie stajemy się niewolnikami wymyślanych przez siebie ulepszeń. I dochodzi do tego, że ten kogo nie stać na dobrobyt zaczyna się za nim uganiać. Bo jeden musi udowadniać drugiemu, że ma od niego lepiej, żeby nie czuć się gorzej. Mamy coraz więcej „możliwości”, ale coraz mniej czasu. I dlatego przyjmujemy pigułki informacyjne. Osobiście uważam, że całe to zamieszanie jest w dużej mierze zbyteczne – bo gdyby ludzie nie wymyślali sobie problemów nie musieliby ich rozwiązywać. Ale wtedy nie wiedzieliby co ze sobą zrobić. Zawsze chcemy najpierw wiedzieć do czego możemy czegoś użyć, a dopiero potem osądzamy czy jest nam to potrzebne. Tymczasem to my jesteśmy używani do napędzania tych zbiorowych fikcji. 

poniedziałek, 14 maja 2018

WIELKA IMPROWIZACJA

- To cud, że ciekawość jest w stanie przetrwać formalną edukację – mówił Albert Einstein. Choć bez szkoły nie umielibyśmy czytać, pisać, dodawać i mnożyć, krępuje ona we wielu z nas kreatywność. Cały proces edukacji polega na zdobywaniu coraz to nowych dyplomów, tytułów i certyfikatów, co bardziej skłania do koncentracji na spełnianiu standardów niż poszukiwaniu prawdy i własnej drogi. Kreatywność wymaga improwizacji, a nie odtwarzania zatwierdzonych objawień. Jest poszukiwaniem nowych kombinacji, interpretacji i rozwiązań.


Badania nad mózgami improwizujących jazzmanów wykazały, że znajdując się w tak zwanym „ciągu twórczym” nie zastanawiają się nad prawidłowością swoich muzycznych wariacji. Podobne wyniki uzyskano monitorując fristajlujących raperów czy rysujących karykaturzystów. Część mózgu odpowiedzialna za samokontrolę zmniejszała u nich swoją aktywność. To truizm, ale kreatywność wymaga spontanicznej ekspresji, bez zastanawiania się nad znaczeniem każdego kolejnego kroku.


Potrzebne do tego są umiejętności i wiedza, lecz stosowane intuicyjnie. Człowiek kreatywny musi „czuć”, że jest w stanie przekształcać tworzywo w nową jakość. Części mózgu odpowiedzialne za ekspresję siebie są u twórców nadaktywne. A zatem kreatywność to eksperymentalna zuchwałość ciągle przetwarzająca swoje doświadczenia w nowe intuicje. Autor szczególnej teorii względności podkreślał, że wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy. Bo cokolwiek byśmy nie wiedzieli, stalibyśmy w miejscu nie dostrzegając innych możliwości.


Kreatywnym można być w różnym tego słowa znaczeniu, bo nie tylko artyści i myśliciele muszą się nią wykazywać. Wszyscy jesteśmy bezustannie testowani przez życie, które zmusza nas co rusz do nowych pomysłów. Pomysłowością musimy się wykazywać na wszystkich płaszczyznach, chociaż różnie nam to wychodzi. Zdolność improwizacji jest kluczowa w obliczu zarówno nagłych zwrotów akcji, jak i wyzwań które przyjmujemy. Na dobrą sprawę całe życie jest jedną wielką improwizacją – jakbyśmy się nie trzymali instrukcji i tak zmusi nas do kroków w nieznane. 

piątek, 11 maja 2018

FILOZOFIA BŁAZEŃSTWA

Ken Kesey, założyciel wędrownej psychodelicznej komuny Weseli Jajcarze, mówił że kontrkultura bez narkotyków byłaby jak narciarstwo bez śniegu. Bo – o czym wiemy już dzisiaj – chemia określa świadomość. A na poziomie jeszcze głębszym matematyka, tyle że to oprogramowanie. Najprostszym sposobem żeby zmienić pracę mózgu byłoby więc znalezienie do niego chemicznego klucza, który uruchomi nowe programy. Poszukiwanie „instant” nirwany pozostawiono jednak autsajderom – znacznie pilniejsze stało się poszukiwanie dopingu i relaksu.

Podkręcamy więc swój apetyt na życie lub od niego odpoczywamy. Wciąż przekupujemy swój układ nagrody, szukając recepty na odtwarzanie przyjemności. To jak nasze motywacje się napędzają, pokazuje, że wbrew subiektywnej wolności pozostajemy robotami. I to bez względu czy skupiamy się na łatwych pokusach, czy perfekcjonistycznych celach. Zawsze chcemy więcej i używamy do tego jakiegoś „sprawdzonego” algorytmu.

O tym jak trudno jest „przeprogramować” mózg najlepiej świadczy to co możemy rozumieć jako osobowość – choć jest ona pewnym spektrum zachowań zależnych od czynników sytuacyjnych, po długotrwałej obserwacji zauważyć możemy różne charakterystyczne prawidłowości – cechy osobnicze. Kurczowo trzymamy się swojej tożsamości, bo mózg automatycznie odpala najsilniejsze połączenia neuronalne. Każde nowe ich użycie oznacza z kolei ich wzmocnienie. Gdy wpadniemy w złe nawyki przybierze to formę błędnego koła.

Im bardziej chcemy się z takiego koła wyzwolić tym bardziej w nim grzęźniemy przez mechanizm ruminacji. Już sama masa skojarzeniowa związana z negowaną myślą uruchamia jej mózgowe „ucieleśnienie” czyli związane z nią obwody. Kiedy czegoś unikamy koncentrujemy się na tym. A zatem paradoksalnie żeby czegoś unikać musimy... nie unikać tego, tylko zająć się czymś innym. Sztuka nie polega na wyplenieniu nawyków, tylko na zastąpieniu ich dobrymi. To struktura wiodąca od impulsu do nagrody wiedzie bowiem przez reakcję.


Istotą kontrkultury było poszukiwanie nowych wzorców myślenia – było to możliwe miedzy innymi przez szersze otwarcie bramki percepcyjnej jaką jest jądro siatkowate. Otóż w tym miejscu znajduje się nasz „detektor nowości” czyli miejsce sinawe, odpowiedzialne za wykrywanie nowych bodźców. Dlatego to co nieznane jest szczególnie nasycone emocjonalnie. Lecz powtarzalność bodźca powoduje po pewnym czasie hamowanie przekaźnictwa impulsów z nim związanych. W ten sposób automatycznie „ignorujemy” znaczne obszary rzeczywistości. Psychodeliki wywołując nadaktywność miejsca sinawego sprawiają, że to co zwykłe wydaje się bardziej niezwykłe, czyli fascynujące. A wtedy do świadomości dociera więcej bodźców.

To właśnie przełamywanie habituacji, czyli zanikania reakcji na powtarzalny bodziec, wiedzie do eskalacji naszych nawyków – wciąż chcemy więcej i więcej, bo doznajemy coraz mniej przyjemności. Jest to zarówno motorem rozwoju, jak i przyczyną patologii – nałogów, materializmu czy fiksacji na wizerunku, a nawet fanatyzmu. Do przekraczania tego wzorca konieczne jest dostrzeganie alternatyw, co nie jest możliwe bez ich poszukiwania. Wyzwolenie się z własnego wypalenia wymaga nowej aktywności, a nie uporczywego przywiązania do schematów. I choć drogi do tego mogą być różne najbardziej się unieszczęśliwiamy kiedy przestajemy sami się zaskakiwać.

środa, 9 maja 2018

JĘZYK PROGRAMOWANIA

Zespół sawanta to zestaw objawów łączących upośledzenie umysłowe z wybitnymi zdolnościami intelektualnymi. Brzmi jak oksymoron, a jednak występuje w naturze. Kiedyś nazywano jego nosicieli „genialnymi idiotami”, skupiając się na ich deficytach. Dziś coraz jaśniejszym staje się, że ich niezwykłych zdolności nie można rozpatrywać tylko w kategoriach cyrkowej osobliwości. Sawanci posiadają swoje „wyspy geniuszu” tak jak my uzdolnienia – tyle że bardziej kontrastują one z pozostałymi aspektami umysłu. Wśród sawantów jest wiele osób autystycznych, czyli nie radzących sobie z komunikacją społeczną – odczytywaniem i wyrażaniem emocji. Nie mogą przez to trafnie interpretować sygnałów społecznych, co niekiedy popycha ich do intensywnego kultywowania różnych pasji. Cierpiący na zespół Aspergera (tak zwaną „chorobę inżynierów”) tak skutecznie oddają się informatyce, iż podobno bez nich nie byłoby Doliny Krzemowej, a zatem społeczeństwa informacyjnego.


W tym kontekście dzisiaj wypada mówić raczej o „upośledzonych geniuszach”, a może przestać postrzegać pewne formy autyzmu w kategoriach niepełnosprawności. Pojawiają się głosy, że nie muszą one być nieprawidłowościami, ale naturalnymi wariacjami w genomie człowieka. Wraz z rozwojem technologicznym geny takie mogą się wręcz coraz bardziej rozpowszechniać. Istnieją przesłanki, że to one odpowiadają za różne uzdolnienia inżynierskie. Za maską osoby nieporadnej w kontaktach społecznych może kryć się precyzyjny umył – ponieważ nie rozpraszają ich emocje, potrafią maksymalnie skupiać się na wykonywanej czynności. Dolina Krzemowa cechuje się wyjątkowo dużym wskaźnikiem autyzmu. Co z tego dokładnie wynika jeszcze nie wiadomo, ale rozwój cyberświata wydaje jakoś sprzężony z autyzmem. Nie tylko jest w pewnym sensie jego wytworem, lecz też czyni nas wszystkich bardziej „autystycznymi”, to znaczy zamkniętymi w wirtualnych abstrakcjach.

Gdyby zastosować dzisiejsze metody diagnostyczne do badania wielu wybitnych wynalazców, odkrywców czy twórców, być może okazałoby się, że wielu z nich mieściło się jakoś w spektrum autyzmu – przemawiają za tym ich obsesyjne zainteresowania, powtarzalne wzorce zachowań (twórcze rytuały) i problemy z otoczeniem społecznym. Bo autyzm wydaje się być pochodną dużego nagromadzenia genów odpowiedzialnych za pewne rodzaje „zimnej” inteligencji, zmieniających tryb pracy mózgu na alternatywny. To wyjaśnia dlaczego jednostki wybitne często miewały kłopoty z bliźnimi, a nawet edukacją publiczną. Jednocześnie brak tych poszczególnych genów w puli drastycznie ogłupiłby całą ludzkość. Niestety to osoby autystyczne z reguły postrzegane są jako „głupsze”, choć na wiele spraw potrafią patrzeć znacznie głębiej niż ich „zdrowi” prześmiewcy. W końcu zgodnie z prawidłowością Krugera-Dunninga im mniej ktoś wie tym pewniejszy jest swojej „wiedzy”.

niedziela, 6 maja 2018

RAJSKIE OGRODY

Jak zwykle będę się wymądrzał, jak to jest możliwe, że w ogóle mogę się wymądrzać. Bo co by nie mówić nawet żeby gadać głupoty trzeba mieć mózg. Zwykliśmy przyjmować do wiadomości to, że mamy mózgi, a tymczasem są to niezwykle precyzyjne urządzenia przez cały czas dokonujące pomiarów rzeczywistości. Nawet żeby zwalić sobie konia nasz mózg musi dokonywać mistrzowskich obliczeń – wymaga to bowiem fantazjowania, czyli symulowania potencjalnych możliwości. Każda, nawet najbardziej absurdalna nasza aktywność, wymaga świadomości – „ja” zakotwiczonego gdzieś pomiędzy przeszłością a przyszłością. Symulowanie przyszłości odbywać się musi w oparciu o fundamenty naszej wiedzy czyli to co mamy już w głowach. Nawet pierwotne fizyczne potrzeby z czasem zostają ubogacone o elementy kulturowe – czyli fetysze. Najdobitniej ujawnia to niezrozumiała dla nas estetyka różnych kultur odrębnych od tak zwanej „cywilizacji”.

W różnych lasach tropikalnych kryją się jeszcze różne „skamieliny” kulturowe zupełnie inaczej pojmujące piękno. Różne, bywa że ekstremalne ingerencje w swoje ciało, jakie obserwować możemy u „dzikusów” wydają się zaskakujące. Lecz tylko dlatego, że przyjęliśmy jakieś kanony. W świecie innych estetyk to nasze wizje jawią się jako zboczenie. Nie chcę wnikać tu w rozważania czy powinniśmy traktować pewne wrażliwości jako barbarzyńskie, ale nie możemy uwolnić się od poczucia, że to my wiemy lepiej. Kultura jest matrycą która pozwala nam zaspokajać swoje potrzeby w ramach narzuconych przez siebie interpretacji. To ona preparuje dla nas potrzeby wtórne, za którymi uganiamy się jak jaskiniowcy – symbole statusu, sukcesu i spełnienia. Ludzki mózg może dowolnie zapełnić tę lukę doświadczeniem. Plastyczność naszych mózgów umożliwia nam funkcjonowanie w różnych kulturach i środowiskach. To że potrafimy przyswajać różne wersje rzeczywistości kulturowej jest naszym największym potencjałem. Niestety w ciągu naszego życia potencjał ten się wyczerpuje.

Młody umysł bywa bystrzejszy od „doświadczonego” – nie jest tak uwikłany w różne schematy myślenia. W praktyce sprowadza się to do tego, że nie bierze pod uwagę różnych alternatyw które kiedyś rozważał, powracając nawykowo do recept, patentów i rozwiązań oferowanych mu przez kulturę. Wbrew intuicji obrastanie w wiedzę nie wiąże się ze stałym przyrostem naszego drzewa neuronalnego. Paradoksalnie w procesie swojego rozwoju jest ono przycinane tak, żeby wyrzucać z niego to co zbędne (bo nieużywane). Nadmiar informacji spowalnia bowiem proces decyzyjny. W okresie dzieciństwa – kluczowym dla rozwoju naszego mózgu – nasz mózg zapisuje wszystkie informacje nie poddając ich selekcji. Dłuższe funkcjonowanie w tym trybie jest jednak niemożliwe – z chaosu wyłania się struktura, która z biegiem czasu coraz bardziej tężeje. Choć istotą nabywania życiowego doświadczenia jest tworzenie nowych połączeń neuronowych mózg dorosłego człowieka ma mniej takich połączeń niż mózg dziecka!!!


Dzięki takiemu przystosowaniu z biegiem czasu stajemy się jednak coraz mniej elastyczni. A zatem wiedząc coraz więcej ograniczamy swoje horyzonty. Jesteśmy coraz mniej otwarci na „nowe spojrzenie” – rewizje swoich poglądów, wartości, filozofii życiowej. Mądrość gówniarzy i starych wyjadaczy pozostaje więc w nieustannej dialektycznej walce. Bo doświadczanie jest fundamentem kultury, ale też betonowym totemem. Choć bywa przydatną podporą, może też ograniczać. Bezustanne „stawanie się” cywilizacji wymusza jednak nadążania za nią. Poza tym zawsze warto czegoś poszukiwać – uważam to za istotę życia. To wszystko wymaga podtrzymywania „młodości umysłu” – dziecko, młokos, buntownik jest najbardziej zachwycone tajemnicą życia. Wydaje mi się, że kluczem do radości jest ciągłe doświadczenie czegoś nowego i zaskakującego. Cała machina konsumpcyjna kręci się więc wokół coraz nowych „wymysłów”. Narzędzie ekstazy mamy tymczasem we własnych czaszkach.


Wyzwolenie umysłu to prawdziwa esencja bytu tęskniącego za młodzieńczą ekscytacją, kiedy to co chwila przydarzały nam się rzeczy szalenie ważne. Bo kiedy pożera nas rutyna, powtarzalność, nuda, nie cieszymy się czasem tylko usiłujemy go zabić. Każdy z nas ma swoją drogę – swoją pasję – ale nasze mózgi działają w podobny sposób. To znaczy mają skłonność do wypalania się kiedy je zbytnio eksploatujemy. W obliczu nadciągającej katastrofy czyli śmierci nasz mózg ciągle robi porządki. Ciągle pozbywa się nadmiaru połączeń. Neurolodzy nazywają to strzyżeniem synaptycznym. Sztuka polega na tym, żeby monitorować własne nawyki – to w nich zwykle czają się demony. Różne złe emocje – pragnienie zemsty, rewanżu, społecznego triumfu – mogą zaburzać radość z przetwarzania rzeczywistości, ograniczając nas do wewnętrznego jadu. Nasz wewnętrzny ogrodnik wciąż strzyże synapsy. Dlatego wciąż od nowa musimy zastanawiać się co jest dla nas ważne.  

piątek, 4 maja 2018

ŚCIEŻKI POZNANIA

To co najlepsze, bo energiczne i witalne, ale też najbardziej odkrywcze, zwykliśmy wiązać z młodością. Często wydaje się nam, że to wtedy byliśmy najszczęśliwsi. W naszych podkoloryzowanych wspomnieniach jawimy się sobie jako pełni pasji życia młodzieńcy. Tymczasem gdy już przekroczymy bramy wieku średniego „szczeniaki” zaczynają nas irytować – jako egocentryczne, teatralne i impulsywne gówniarstwo kwestionujące naszą „mądrość”. Ten obyczajowy algorytm wynika po części ze zblazowania tych którzy stracili już naiwny entuzjazm i skoncentrowali się na narzucanych sobie zadaniach. Niezrozumienie wzajemnych stanów mentalnych wynika jednak nie tylko z różnych bagaży życiowej praktyki, ale też kwestii ściśle fizjologicznych.

Mózg nastolatka różni się od mózgu trzydziestolatka nie tylko pod względem zapisanych w nim doświadczeń. Być może czeka go weryfikacja różnych złudzeń, ale jego maszynka do myślenia pracuje jeszcze w trybie inaczej przetwarzającym informacje. Zwłaszcza kora przedczołowa, odpowiadająca za kontrolę nad emocjami, nie jest jeszcze w pełni ukształtowana. Przyjmuje się, że pełną dojrzałość emocjonalną człowiek osiąga w wieku 30-40 lat (dopiero wtedy jesteśmy pewni swoich talentów i umiejętności), co i tak jest dosyć umowne. Optymalne możliwości w zakresie rozumienia cudzych emocji zdobywamy na przykład dopiero przed pięćdziesiątką. Dzięki rozwojowi neuroobrazowania możemy dziś obserwować dynamikę wewnętrznych przemian.

Dojrzewanie zaczyna się od burzy hormonów zmieniających nie tylko naszą seksualność, ale i percepcję siebie w społeczeństwie – tyle że nie jesteśmy na to w żaden sposób przygotowani. To tak jakby podać komuś znienacka porcję środków pobudzających czy afrodyzjaków. Końcem tego procesu jest dopiero osiągnięcie pełnej niezależności i stabilizacji społecznej, co zwykle nie następuje wcale z osiemnastym rokiem życia. Skutkiem nagłego zastrzyku hormonów jest wielka niepewność zmuszająca do potwierdzania własnej wartości na drodze ostentacyjnej ekspresji, wiążąca się zwykle z infantylną obsesją na punkcie własnego wizerunku i prezentowanej światu „tożsamości”. Choć przez całe życie jesteśmy istotami społecznymi fiksacja na obrazie własnej osoby nigdy nie jest tak wielka jak wtedy.

Nasza kora przedczołowa zaczyna przejmować kontrolę nad emocjami około 25 roku życia. I to wtedy stajemy się zasadniczo rozsądniejsi. Przynajmniej teoretycznie, bo można pozostawać niewolnikiem swoich impulsów przez całe życie – nie służy to jednak jego organizowaniu. Z wiekiem nasze mózgi tak jak cały organizm degenerują się, lecz gromadzą tak zwaną rezerwę poznawczą, umożliwiającą korzystanie ze skrystalizowanej wiedzy. Im wyższe zgromadzimy zasoby poznawcze tym uszkodzenia mózgu mniej będą zaburzać jego funkcjonowanie, choć oczywiście kompensacja taka ma swoje granice. Paradoksem jest to, że z biegiem czasu dziecinne namiętności stają się tylko wspomnieniem, a na wartości zyskuje spokój wewnętrzny, czyli to co dla młodzieży jest czystą abstrakcją.


Poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji staje się bardziej pożądane od pragnienia ekscytacji. Im jesteśmy starsi tym skłonniejsi do ochrony jakkolwiek rozumianego dorobku życiowego, a mniej do ryzyka i brawury. Choć z rozrzewnieniem wspominamy „stare dobre czasy” zmieniają się nasze życiowe priorytety. I to dlatego nie jesteśmy już tak skłonni do wybryków. Rozważanie co by kto zrobił, gdyby miał ten rozum i tamte lata nie ma jednak sensu, bo gdyby nie popełniał tamtych błędów nie miałby tego rozumu. Jak w buddyjskiej nauce to do czego dążymy okazuje się zawsze swego rodzaju mirażem, ale podróż pozwala nam coś zrozumieć. I po to tu jesteśmy.