Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 28 czerwca 2018

SZTUKA NIEUDAWANIA

Wczoraj zrozumiałem coś bardzo ważnego. Dorośli są jak dzieci, tylko nauczyli się udawać. To znaczy nauczyli się nie mówić tego co myślą, tylko to co „należy” mówić. I nawet myślą tylko tak jak trzeba myśleć. Czyli jak automaty. Ma to i swoje dobre strony – mówienie tego co się myśli może ranić. Ale myślenie o czym się chce to już przywilej wolnomyślicieli, czyli błaznów. Najczęściej ukrywamy swoje myśli w celach jak najbardziej egoistycznych – bo to się nam opłaca. Szkoda, bo gdybyśmy wszyscy mówili to co myślimy, może ustalilibyśmy, że cała ta gra pozorów jest bardzo męcząca i dajmy sobie już spokój z tym udawaniem dorosłego. Bo niby do czego dorośliśmy? Uważam, że początkiem głupoty jest wiara w gotowe recepty.

Mówimy, że najważniejsze są szacunek, uczciwość, życzliwość, a gonimy za gównem. To znaczy kombinujemy jak się wywyższyć, orżnąć frajera i pomieszać mu szyki. I tak sami gotujemy sobie piekło, a potem narzekamy na ten podły świat. Trochę to groteskowe. Bo oczywiście jesteśmy hipokrytami tak jak wszyscy – czyli możemy łamać zasady, bo inni tak robią. Tylko po co? To co najgorsze w życiu mnie spotkało, było skutkiem takiego myślenia. Jeśli człowiek usiłuje zasłużyć na szacunek innych, to znaczy że sam siebie nie szanuje. Więc w głębi duszy wolę mieć święty spokój z tymi wygłupami, czyli stawiać bierny opór. Chciałbym jak dziecko być sobą – ale jestem za stary. Ale od czasu do czasu umiem nim być.


- Wolna dusza to rzadkość, ale będziesz wiedzieć, kiedy ją spotkasz – głównie dlatego, że poczujesz się dobrze, bardzo dobrze, kiedy będziesz blisko niej – pisał literat. Bo kiedy spotykasz człowieka wolnego, sam czujesz się wolny. I nie musisz udawać. Więc dobrze, że można czasami spotkać taką wolną duszę i się wyzwolić. To przywraca mi wiarę w swoje herezje. I w ludzi. Bo w końcu nie są tacy źli, tylko nie wiedzą co czynią. Najważniejsze jest w życiu z kimś pogadać, ale w taki sposób żeby siebie wyrazić. Nie udawać. 

środa, 27 czerwca 2018

STRUMIEŃ ŚWIADOMOŚCI

Interpretując rzeczywistość sprawdzamy czy pasuje ona do stereotypów, standardów, procedur – schematów poznawczych. Na przykład w wypadku języka kryterium jest jego składnia i pochodzenie społeczne mówiącego – na tej podstawie przewidujemy sposób wypowiedzi. Jeśli jednak usłyszymy coś nie pasującego do naszych przewidywań (na przykład przeklinającą zakonnicę) w naszej głowie uruchamia się dzwonek alarmowy – tak zwany sygnał N400. Nasza percepcja posługuje się gotowymi szablonami – heurystykami. Kiedy coś do nich nie pasuje mózg uświadamia nam wykrytą niespójność przy pomocy odpowiedniego potencjału elektrycznego. Innymi słowy załamek N400 to detektor absurdów, nonsensów i niedorzeczności. Dlatego kiedy coś nie pasuje do naszych kulturowych intuicji automatycznie dziwimy się – nie jesteśmy przecież na to przygotowani.


Jak widać nie tylko struktura mózgu decyduje o tym co przeżywamy, ale też jego aktywność. Okazuje się, że różną aktywność bioelektryczną prowokować można przy pomocy różnych bodźców. Niestety nie znam się na fizyce, więc nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć o potencjałach elektrycznych wywoływanych w naszym mózgu. W każdym bądź razie cała jego praca polega na przyjmowaniu różnych wzorców aktywności w ramach istniejących struktur. Nasze myśli nie wynikają więc tylko z „formy” mózgu (połączeń neuronalnych), ale też aktywności całego systemu. Nie ma miejsc w mózgu w których przechowywane są określone wspomnienia czy przekonania – za każdym razem wynikają one z wzorca kodującego je w układzie mózgowym. Wzorzec babci, Boga czy Marylin Monroe nie jest więc w nas wpisany, ale za każdym razem „aktywowany” przez synchronizację poszczególnych elementów.


Mózg człowieka jest plastyczny, a więc jego mechanizmy dopiero ulegają kodowaniu w ciągu jego życia. Jesteśmy w stanie przystosować się do każdej kultury czy warunków, o ile możemy je w sobie zakodować. Im bardziej jednak stajemy się „zakodowani” tym bardziej wyczuleni na niezgodności w obrazie rzeczywistości. Odtąd bowiem mózg pewne informacje interpretuje jako sensowne, a inne nie. Z reguły chroni nas to przed kierowaniem swojego życia na społeczne manowce, ale może też ograniczać pole widzenia. Choć mózg chce tylko uniknąć bałaganu, na ogół kończy się to czystym schematyzmem. Starsi ludzie często nie rozumieją współczesności, określając ją jako dekadencką i zepsutą, choć po doświadczeniach wojny czy realnego socjalizmu to dosyć zaskakująca diagnoza. Zachowanie elastyczności umysłu jest sprawą dosyć trudną – wymaga ciągłego podejmowania intelektualnych wyzwań przełamujących dotychczasowe sposoby myślenia. Zagłębianie się w treści egzotycznych kultur, alternatywnych światopoglądów czy innych wartości, a także zdobywanie wiedzy z nieznanych nam wcześniej dziedzin, to najlepszy sposób na poszerzanie świadomości.   

niedziela, 24 czerwca 2018

SKUTKI UBOCZNE

Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn, bo bez nich nie wyciągniemy wniosków. Jeśli obserwujemy tylko skutki i ich następstwa zajmujemy się problemami wtórnymi. Filozofia nie jest ucieczką od życia, bo życie jest czystą filozofią. To żyjąc bezmyślnie uciekamy we własne imaginacje – jak uchodzić za ważniaków, co sobie kupować i gdzie bywać. Budda mówił, ż przyczyną cierpienia jest pragnienie. Bo im więcej chcemy tym bardziej czujemy się niespełnieni. Owszem, pragnienia nas określają – w przeciwnym wypadku bylibyśmy bezwolni. Ale często podsycamy je nad miarę, następnie czyniąc z nich konieczne warunki i uzasadnienia. Dążąc do czegoś z determinacją buldożera pewnie i zbliżamy się do celu, lecz usztywniamy swoje wartości. Przyjmujemy wtedy perspektywę końskich okularów. I gramy o wszystko.

W dzisiejszych czasach łatwo prześledzić jakie pytania nurtują ludzkość, bo wiedzy często szuka ona w sieci informacyjnej. I nie są to bynajmniej kwestie filozoficzne, egzystencjalne czy religijne – częściej pytano wyszukiwarkę jak schudnąć, zarobić pieniądze czy zrobić kwiatka na fejsbuku. Wzniośli bywamy najczęściej wtedy kiedy tego do nas oczekują – na przykład na pogrzebach, akademiach i wiecach politycznych. Tyle że przeradza się to wtedy w jakieś dziwne zadęcie. Oczywiście roztrząsanie wszystkiego może być bardzo uciążliwe, ale i tak bez przerwy to robimy. Roztrząsamy jednak sprawy takie jak parametry smatfona, moda odzieżowa czy krosty na dupie, które w swej głowie powiązaliśmy z naszymi potrzebami. Tymczasem identyfikacja pierwotnych przyczyn mogłaby nam uświadomić, że wiele z poszukiwanych przez nas rzeczy nie jest nam do niczego potrzebnych.
 

Kierunkiem medytacji jest właśnie wyzwalanie się z przypadkowych uwarunkowań, a nie zatracanie się w bezczynności. Wszelką zgłębianą wiedzę psychologiczną powinniśmy zatem odnosić zwłaszcza do siebie, a nie do innych. Wszystko jest umysłem i tylko w naszym umyśle się rozgrywa. Opieranie się manipulacji i instrumentalnemu wpływowi jest ważniejsze od ich stosowania, bo rozpychając się w świecie często tak naprawdę realizujemy tylko „scenariusz sukcesu” – wgrane w nas wytyczne wyznaczające kulturowe modele statusu i przyjemności. Swego czasu angielska szlachta mianem snobów (sine nobilitate = bez szlachectwa) określiła nowobogackich pozorujących jej styl życia. Snobizm przejawiał się w mechanicznym imitowaniu manier, zwyczajów i upodobań, bez rozumienia ich głębszego znaczenia. Siłą rzeczy stawał się więc parodią samą w sobie. Dziś często odtwarzamy różne trendy, nie zastanawiając się nad przyczynami własnych motywacji.
 


Po to żeby dowartościować się w oczach innych gotowi jesteśmy na stres, brak czasu, hipokryzję. Lecz jeśli sami nie znamy swojej wartości zazwyczaj jest to tylko jej udowadnianie. Zarówno przedmioty jak i wszelkie abstrakty (dyplomy, tytuły, rankingi) powinniśmy rozpatrywać jedynie pod kątem ich wartości użytkowej, a nie docelowej. Snob wstydząc się swojego statusu usiłuje naśladować kulturę do której aspiruje, przy czym nie skupia się na jej treści, a jedynie atrybutach zewnętrznych. Biorąc pod uwagę jak medialny ogon kręci dzisiaj psem, trzeba niestety przyznać, że współczesna kultura staje się coraz bardziej snobistyczna. Zastanawiamy się jak wyglądać, gdzie się pokazać, czym zabłysnąć – nie wiemy tylko jak się od tego oddzielić i być autentycznym.  

wtorek, 19 czerwca 2018

IGRZYSKA ŚMIERCI

Niemcy Hitlera postanowiły zgładzić osoby chore psychicznie, bo nie dość że były bezproduktywne, to jeszcze trzeba się było nimi opiekować, czyli „tracić” pieniądze i zasoby kadrowe. Ponieważ był to dopiero początek nazistowskiego obłędu starano się jeszcze o pozory moralne. Uspokajano więc sumienia rzekomym humanitaryzmem takiego kroku. Zbrodnię przedstawiano więc jako akt miłosierdzia wobec tych których życie nie jest warte przeżycia. To właśnie na nich po raz pierwszy przetestowano technologię zabijania w komorach gazowych, które uznano za humanitarny sposób realizacji „higieny rasowej”. Miarą zdrowia psychicznego jaką przyjęli Aryjczycy było niedostosowanie się do społeczeństwa. Pytanie tylko kto ostatecznie okazał się szaleńcem. Bo wizje szowinistycznej monokultury okazały się zabójcze nie tylko dla „odpadów genetycznych”, ale też samych Szwabów – dlatego musieli się ich wyrzec.

Bywa jednak, że i szaleństwo staje się normą. Tak było właśnie w czasach hitlerowskiej Rzeszy, stalinowskiego kultu jednostki, czy maoistycznej rewolucji kulturalnej. Każda zresztą historyczna rzeź wymagała masowego szału zabijania. Chora może być nie tylko sama jednostka, ale też cała kultura. I wtedy religia czy ideologia skłania dobrych ludzi do robienia złych rzeczy. Jak mówił Jezus w „Mistrzu i Małgorzacie” nie ma przecież ludzi złych – są tylko nieszczęśliwi. Ani nazistowscy Niemcy, ani arabscy terroryści nie są genetycznymi mordercami, tylko produktami własnych przemysłów nienawiści. I dopóki spirala się nakręca, znajdują się chętni do poświęcania się w imię wątpliwych (bo umownych) wartości kulturowych. Dynamika każdej kultury nie pozwala spojrzeć na własne gniazdo cudzymi oczyma, a przynajmniej bardzo to utrudnia. Szczególnie niebezpieczne staje się to w obliczu poczucia niższości, wtedy bowiem kultura legitymizuje najniższe instynkty.

Wydaje się więc koniecznością zastanawianie się nad własną tożsamością kulturową, bo często może ona indukować mechanizmy służące tylko własnemu napędzaniu – i sporo takich bezdyskusyjnych „oczywistości” dostrzec też można w kulturze „zgniłego” Zachodu. To że wszyscy czegoś chcą, nie znaczy że jest to wzorcem spełnienia. Przede wszystkim boimy się wykluczenia i dlatego podążamy za stadem. O tym czy coś jest warte naszej uwagi nie decyduje nic innego jak siła kulturowego przyciągania, a dopiero potem osobistych preferencji. Dla jednych piłka nożna może być religią, a dla innych szaleństwem. Bo choć fanom futbolu pewnie trudno w to uwierzyć, istnieją inne formy życia, nie widzące w niej kultowej rozrywki, a bezsensowną grę z której nic nie wynika. I nie da się ustalić jaka jest jedyna prawda – kluczem są emocje które dane zjawisko kulturowe wyzwala (bądź nie). Bo czy mundial ma sens czy nie, fenomenem jest to, że potrafi jednoczyć we wspólnej pasji ludzi z tak odmiennych kręgów kulturowych. Nawet jeśli odbywa się w kraju tak politycznie nam dalekim jak Rosja.    


czwartek, 14 czerwca 2018

PRZEMYSŁ PROHIBICJI

Dwa tysiące osób przeszło w „białym marszu” przeciwko dopalaczom w Trzebiatowie. To właśnie w tym mieście kilkanaście osób zatruło się prochami kupionymi od miejscowego dystrybutora. Niestety jeszcze nie wiadomo jaką substancją zatruli się imprezowicze. Ale nie ma to specjalnego znaczenia – dla mediów to kolejny przykład zła, jakie wynika z zażywania substancji psychoaktywnych. Dlatego należy zdelegalizować je wszystkie (oczywiście bez tradycyjnej wódeczki i piwka) – no może z wyjątkiem „medycznej marihuany”, bo leczenie się ostatnio jest w modzie. Gdy byłem jednak dzieckiem, słyszałem że od palenia trawy można zwariować, a potem popaść w ciąg heroinowy.


Patrząc na to co się ostatnio dzieje, należy zapytać czy nie są to przypadkiem skutki prohibicji, narzuconej przez strażników moralności. Bo współczesna walka z narkotykami przypomina walkę z wiatrakami – swoisty wyścig pomiędzy prawodawcami a rynkiem, na którym konsumenci i sprzedawcy będą zawsze poszukiwać legalnych furtek, żeby ubijać interesy bez zbędnych komplikacji. Społecznym odruchem po każdej fali zatruć jest wołanie o zwiększoną restrykcyjność prawa. Tyle że praktyka pokazuje przeciwskuteczność takich łopatologicznych rozwiązań.

 Każdy zakaz powoduje pojawienie się nowych środków zastępczych – potencjalnie jeszcze groźniejszych, bo dopiero testowanych na poszukiwaczach haju. I tak błędne koło się nakręca – im bardziej jesteśmy „bezkompromisowi” dla używek, tym stają się bardziej niebezpieczne. A im bardziej handel spycha się do szemranej strefy, tym gorsze obowiązują w nim standardy. Niebezpieczeństwo wzmagać więc mogą różne dodatkowe zanieczyszczenia. Poza tym wysyłanie ludzi po towar na ulicę to prosta droga do ich demoralizacji. Bo rządzi tam prawo pięści, cwaniactwo i prymitywny hedonizm.

Pragmatycznym absurdem jest, że zakazuje się środków które nigdy nie spowodowały śmiertelnego zatrucia (takich jak LSD, grzyby halucynogenne czy inne enteogeny), wysyłając desperatów do osiedlowego cwaniaczka, albo testując na nich nowe pomysły chemików. Tym bardziej, że samo kryterium psychoaktywności nie dowodzi jeszcze, że coś jest szczególnie szkodliwe. Hipisi spopularyzowali termin „psychodelik” właśnie po to, by podkreślić, że jest on czymś innym od narkotyku (amfetaminy, heroiny czy kokainy). W wolnym tłumaczeniu słówko to oznacza „rozszerzenie umysłu”. Środki psychodeliczne nie powodują klasycznego „głodu” (pętli uzależnienia) więc siłą rzeczy ich produkcja nie interesuje szczególnie grup przestępczych.

Cała współczesna neurobiologia rozpoczęła się od odkrycia LSD, a potem jego wpływu na układ
serotoninowy. Dopiero badania nad środkami psychodelicznymi odsłoniły prawdę o tym, jak neurotransmitery są sprzężone z nastrojem, osobowością i świadomością, co skłoniło naukowców do porzucenia obowiązujących wcześniej w psychologii paradygmatów. Otwierało to drogę do zrozumienia chemicznych mechanizmów rządzących naszymi nastrojami i zachowaniem. Doktor psychologii na Uniwersytecie Kalifornijskim Timothy Leary wierzył wręcz, że dzięki temu wprowadzi ludzkość w „nową erę” wolności duchowej. Niestety zainicjowana przez niego rewolucja hipisowska ugruntowała mit psychodelików jako wyzwalaczy szaleństwa. Była bowiem wyzwaniem rzuconym obowiązującej kulturze.

Od pewnego czasu naukowcy na powrót przełamują jednak psychodeliczne tabu, bo coraz jaśniejszym staje się, że psychodeliki mogą być lekiem, wspomagającym wychodzenie z depresji, stresu pourazowego a nawet... narkomanii i alkoholizmu. Po pierwsze podobnie jak medytacja chwilowo hamują mózgową sieć wzbudzeń pierwotnych, czyli zamartwiające się przeszłością i przyszłością „ja”. Po drugie podnoszą aktywność serotoninergiczną mózgu, co sprawia, że czujemy się szczęśliwsi  i bardziej otwarci – serotonina reguluje nastrój i funkcje poznawcze. Po trzecie zmniejszają odpowiedź ciała migdałowatego na czynniki stresujące. A po czwarte wreszcie zwiększają gęstość dendrytów i synaps w korze przedczołowej czyli obszarze odpowiedzialnym za regulowanie emocji. Mimo tych naukowych faktów badania nad środkami psychodelicznymi są hamowane z powodu uprzedzeń jakie żywi wobec nich społeczeństwo. Nie stoi to na przeszkodzie, żeby faszerować „wariatów” otępiającymi lekami czy poddawać ich różnym nienaukowym metodom analitycznym.

Tymczasem na spragnionej przygody młodzieży żerują twórcy najnowszych „wynalazków” lub producenci amfetamin, czym wyjaławia ona się z zarządzającej układem nagrody (a zatem wszelkimi motywacjami) dopaminy. Można by się spytać po co to komu, skoro życie jest takie piękne. Ale ludzie lubią karmić się oszustwami – drogami na skróty. Lubią konsumować swoje szczęście na miejscu, kupować prestiż, płacić za miłość, szprycować się dopingiem czy botoksem. Opium dla mas jest każdym fetyszem, który stawiają one na piedestale, wierząc że szczęście jest czymś mechanicznym. Tymczasem wynika ono raczej z odnajdywania głębokiego znaczenia w przeżyciach jakie stają się naszym udziałem.


W chwili gdy umieramy szyszynka produkuje duże ilości DMT („molekuły duszy”), psychodelicznej substancji występującej też w roślinnych miksturach szamanów. Osoby którym udało się przetrwać śmierć kliniczną mówią o błogim spokoju jaki na nich wtedy spłynął. I o przytłaczającej miłości jaką odczuwali do całego wszechświata. O wglądzie w prawdę. Sądzę więc, że o ile nie ma pigułek szczęścia, o tyle istnieć mogą narzędzia skłaniające nas do innego spojrzenia na rzeczywistość – a tym samym odrzucenia przytłaczających nas schematów myślowych. Z drugiej strony wiem, że produkcja narkotyków i ich zamienników jest biznesem, w którego logice leży raczej zniewalanie niż wyzwalanie umysłów.  

wtorek, 12 czerwca 2018

ALGORYTM PERCEPCJI

Podobno człowieka różni od zwierząt to, że jest racjonalny. Pytanie tylko co racjonalność taka może oznaczać. Bo w pełni „racjonalne” są posługujące się algorytmami komputery – zmierzają tylko do zaprogramowanych celów. Człowiek też jest genetycznie zaprogramowany, ale w swoim rozwoju pozostaje dużo bardziej plastyczny. Jest to jego siła, ale też słabość. Bo działając jak maszyna nie narażałby się na manipulacje emocjonalne, a wręcz sam osiągał w nich mistrzostwo – właśnie w ten sposób działają psychopaci (ich paleta emocjonalna jest uboższa). Potrafią oni bez wahania realizować swoje cele, lecz brak empatii nie pozwala im zrozumieć istoty życia. Jest ona dla nich tylko pogonią za własną przyjemnością. Lecz przynajmniej są oni w stanie przeżywać emocje niższego rzędu.

Gdyby i tych zabrakło, nie wiedzielibyśmy czego naprawdę chcemy i nie bylibyśmy w stanie podejmować decyzji. Można bowiem bez końca analizować wszystkie czynniki. Tym co umożliwia nam podejmowanie decyzji jest kryterium emocjonalne – kierowanie się własnymi pragnieniami, ale też emocjami moralnymi. W końcu racjonalność traci sens gdy mamy głupie cele. Na przykład swego czasu Niemcy zastanawiali się jak „zracjonalizować” proces zabijania (najpierw chorych umysłowo, a potem Żydów) – wymyślili więc komory gazowe. Choć porównanie to jest dosyć drastyczne, także i dziś mamy do czynienia z obłędem racjonalizacji, kiedy dążymy do maksymalizacji efektywności niekoniecznie zwiększającej nasze szczęście. Kiedy chcemy coś zracjonalizować i usprawnić, najpierw powinniśmy rozważyć, czy nie komplikujemy w ten sposób rzeczywistości. Jesteśmy bowiem mistrzami w rozwiązywaniu wydumanych problemów.
 

Specjaliści od marketingu wiedzą, że ani konsument, ani wyborca, nie są w pełni racjonalni. Trzeba jeszcze umieć się sprzedać – liczy się opakowanie, wizerunek, marka. Reklamy przedstawiają nam wizje prestiżu, rozrywki, ciepła rodzinnego czy atrakcyjności seksualnej, żeby obudzić w nas podstawowe motywacje. Innymi słowy chcąc nas do czegoś przekonać trzeba przede wszystkim uwieść podświadomość. Może się to wydawać niepokojące, bo oznacza iż nie w pełni kontrolujemy własne postępowanie. Tak to już niestety jest, że często dążymy do potwierdzenia, a nie weryfikacji, własnych intuicji. Lecz wyborem optymalnym jest w końcu ten który daje nam największe zadowolenie. Racjonalność może nam tylko pomóc w trafnym przewidywaniu tego jak bardzo będziemy zadowoleni – ale nam tego nie zagwarantuje. Umiejętność przewidywania własnych stanów emocjonalnych jest jednym z przejawów inteligencji.

To że nie jesteśmy do końca racjonalni wydobywa z nas jednak moce twórcze. Działając tylko w ramach logicznych schematów nie bylibyśmy skłonni do tworzenia idei, sztuki ani techniki. Nasz mózg potrafi przełamywać schematy łącząc elementy informacji w nowe kombinacje. Co prawda konstruowane tak hipotezy często okazują się błędne, lecz od nich zaczyna się każdy etos, dzieło sztuki czy wynalazek. W swej irracjonalności nasz mózg skłania się do ryzyka poznawczego. Gdybyśmy byli jak komputery zdolni tylko do wytyczonych wzorców aktywności nie potrafilibyśmy się doskonalić metodą prób i błędów. Co prawda obecnie próbuje się już konstruować tak zwane „głębokie sieci neuronowe” naśladujące pracę naszych mózgów, ale potrzebują one ogromnej ilości danych żeby wyłowić z nich powiązania. Tymczasem nasz mózg jest w stanie posługując się mniejszym ich zasobem przetworzyć je w zupełnie nowy sposób.
 


Pojemność naszej pamięci jest już mniejsza niż nowoczesnych komputerów, a mimo to my jesteśmy kreatywni, pomysłowi i twórczy. Bo znamy znaczenie zgromadzonych danych, a dla komputera są tylko zapisem który potrafi odtworzyć lub przetworzyć w ramach ściśle określonej procedury. Co więcej jesteśmy w stanie wydobywać coraz to nowe znaczenia, bo nie są one zapisane w nas raz na zawsze, ale wyłaniają się z ciągle zmieniającego się kontekstu informacyjnego. Komputer potrafi tylko gromadzić nowe pliki. My zapominamy je na bieżąco, zostawiając tylko to co jest emocjonalnie istotne. Dzięki temu nasze rozumienie świata zmienia się z czasem – zestawiamy informacje w coraz to nowe konfiguracje. Dlatego żeby nie popadać w rutynę intelektualną musimy eksperymentować, poznawać, poszukiwać. Pasja odkrywania polega na ciągłym reinterpretowaniu dotychczasowych wyjaśnień. Jeśli sądzimy, że znamy już prawdę, stajemy się tylko odtwórcami schematów.     

niedziela, 10 czerwca 2018

MAAT

Cywilizacja starożytnego Egiptu powstała najprawdopodobniej dzięki... pustyni. Żeby rolnictwo mogło czerpać z Nilu konieczne były zaawansowane projekty hydroinżynieryjne, których wdrażanie wymuszało wyższy poziom organizacji. Potrzebna do tego była sprawna administracja, a ją legitymować musiała spójna ideologia. Faraon był gwarantem kosmicznego ładu (Maat) chroniącym państwo przed siłami chaosu.

To zaskakujące jak wyjaśnienie to streszczało funkcję każdej kultury – bo przecież zawsze ma ona wydobywać sens z bezsensu. Ma nadawać strukturę, formę i znaczenie wymykającej się nam rzeczywistości. Ze starożytnego Egiptu wywodzi się też koncepcja zła – przewinienia związane z nieprzestrzeganiem ładu świata były pośmiertnie karane przez bogów. 
 
Dziś – podobnie jak w starożytności – wierzymy, że wspaniałe monumenty i szklane domy są świadectwem naszego panowania nad pierwotnymi siłami. Obowiązkiem każdego faraona było realizować coraz większe inwestycje sakralne i rozszerzać mieczem „boski porządek”. My zaś za swój obowiązek uważamy coraz większą produkcję.



Uciekamy przed chaosem w dzieła cywilizacyjne przewyższające swą złożonością działa egipskich królów. Czemu to robimy? Bo widzimy w tym nasze przeznaczenie. Barbarzyńców, wieśniaków, dzikusów uważamy za nieoświeconych. Podobnie jak autsajderów, odmieńców i błaznów. Lecz skoro uważamy się za ludzi cywilizowanych, powinniśmy wiedzieć, że kosmiczny ład jest w nas – nie poza nami.

środa, 6 czerwca 2018

CZAS I MIEJSCE

Ludzie lubią myśleć, że nie wykorzystali jakichś okazji i tylko dlatego znajdują się w tym, a nie innym miejscu. I choć napawając się sukcesem lubią bagatelizować czynniki sytuacyjne, w obliczu niespełnienia wolą się nimi wymawiać. Gdybym spytał się jakie szanse się przede mną otwierały na pewno coś bym wymyślił. Tylko że mogły to być tylko moje własne urojenia. Tak to już jest, że człowiek zawsze ma skłonność do historii alternatywnych, a w swoim gdybaniu miesza spóźnione prognozy z marzeniami. Wydaje się jakby świat na nas dybał – najczęściej jednak nas olewa. A my byśmy chcieli żeby nam sprzyjał. Kiedyś myślałem, że mam pecha, a potem zrozumiałem, że pechem jest tak myśleć. Więc myślę, że mam szczęście.

Dzięki temu nie muszę się już uganiać za szczęściem – wystarczy tylko nie przekładać go na później. To co najważniejsze dzieje się właśnie teraz. Często słyszałem, że jestem pozbawiony energii, determinacji czy ambicji, bo nie pędziłem przez życie. Więc próbowałem „nadążać”, a przynajmniej do tego się mobilizować. Dziś już wiem, że wyścig nie jest żadnym imperatywem. Powstała już cała – i to bynajmniej nie kontrkulturowa – filozofia powolnego życia. Coraz więcej psychologów wskazuje na zbyt wysokie tempo codzienności, pozbawiające nas czasu na refleksję, zainteresowania, radość z małych rzeczy... Zdjęcie nogi z gazu nie oznacza, że mamy się zatrzymywać. Lepiej jednak uważać, żeby nie zgubić siebie.


Ruch „slow life” promuje życie we własnym tempie, zamiast pogoni za światem. Innymi słowy ograniczanie się do tego co niezbędne, prawdziwe, wartościowe. Co prawda mówili o tym już buddyści czy greccy stoicy, lecz warto zwrócić uwagę, że postulat taki ma wymiar nie tylko „duchowy” – zmiany cywilizacyjne powodują sukcesywny wzrost zapadalności na różne zaburzenia psychiczne. Najjaskrawszym tego przejawem jest zwiększająca się liczba samobójstw. Nie musimy dorównywać innym – najważniejsze żeby nie dać sobie tego wmówić, a przede wszystkim się tym nie stresować. Jeśli świat nas olewa, to my też możemy go olać. Kiedy ludzie myślą o niewykorzystanych okazjach zazwyczaj nie zauważają, że każdy dzień jest szansą na coś ważnego.