Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 października 2017

KUCHENNA REWOLUCJA

Jednym z najwspanialszych aspektów człowieczeństwa jest świadomość rozwinięta w stopniu umożliwiającym przekraczanie swojej biologicznej egzystencji. Wszelka duchowość, rozumiana jako próba nadaniu życiu sensu i znaczenia, zmusza jednak do pytań o celowość bytu. Natura wyposażyła nas w system emocji, który skłania nas do poszukiwania lub unikania pewnych wrażeń. Dodatkowo proces warunkowania kształtuje nasze uczucia (emocje wtórne), ucząc nas postrzegania określonych bodźców jako nagrody lub kary. Lecz emocjonalny automatyzm komplikuje intelekt –  może nas ostrzegać przed emocjonalnymi pułapkami, ale też zmuszać do stresu i wyrzeczeń w imię jakiejś wizji. Co więcej, jeśli jest szczególnie upierdliwy, zastanawia się nad tym co mu wynagrodzi niechybną śmierć, czyli po co istnieje.

Na powyższe pytanie każdy sam sobie musi odpowiedzieć. Poszukując coraz to nowych odpowiedzi stworzyliśmy kulturę, religię i filozofię, oraz cywilizację. Abstrahując od kwestii metafizycznych, nurtująca jest również kwestia jak udało się nam pokonać przepaść dzielącą nasz gatunek od najinteligentniejszych nawet zwierząt. W końcu nie ulega wątpliwości, że w barwnym świecie przyrody pozostajemy ewenementem. Wiadomo, że doprowadzić musiały do tego korzystne adaptacyjnie mutacje, które przekazywane w pakiecie genetycznym stopniowo się uwypuklały. Aby tak skomplikowany i energochłonny organ jak ludzki mózg mógł się jednak wykształcić konieczne było odpowiednie paliwo. W przeciwnym wypadku taka skokowa i jakościowa zmiana nie byłaby możliwa.

W związku z tym powstało kilka mniej lub bardziej poważnych teorii. Na przykład „hipoteza naćpanej małpy” wskazująca na rolę grzybów halucynogennych w ewolucji człowieka. Zdaniem propagatora tej hipotezy, Terence McKenna, to spożywanie takich grzybków miało wyzwolić w protoludzkich zwierzętach kreatywność i wyobraźnię. Teorię, choć intrygującą, uważa się za raczej pseudonaukową, ze względu na jej czystko hipotetyczną konstrukcję. Nasi przodkowie stosowali różne rośliny w celach „szamańskich”, co mogło mieć pewne znaczenie w rozwoju kultur pierwotnych, niemniej aby przerośnięte mózgi mogły przetrwać konieczne było dostarczanie im wielu składników odżywczych. Z tego założenia wychodzi też „hipoteza wodnej małpy”, widząca przodków człowieka w środowisku wodnym lub przybrzeżnym. Zwolennicy tej koncepcji argumentują, iż nagły wzrost wielkości mózgu 200 tysięcy lat temu wymagał kwasów tłuszczowych , których dostarczać mogła rzekomo tylko dieta bogata w ryby i owoce morza. Nie przemawiają za tym niestety dowody kopalne.


Prawda jest zapewne dużo bardziej prozaiczna, ale też smakowita. Otóż mózg umożliwiający abstrakcyjne myślenie mógł wyewoluować ponieważ nauczyliśmy się... gotować. Gdybyśmy jedli surowe mięso i warzywa nie bylibyśmy w stanie zaspokoić jego potrzeb energetycznych. W stanie spoczynku nasz mózg pochłania aż 20% energii zużywanej przez organizm, podczas gdy u innych naczelnych jest to zaledwie 9%. Jedzenie poddane obróbce termicznej jest łatwiejsze do spożycia i trawienia, więc pozwala na szybkie dostarczenie mózgowi odpowiedniej ilości kalorii. Gdybyśmy mieli żywić się tylko „surówką” musielibyśmy ją rzuć przez przeszło 9 godzin dziennie, więc zapewne ktoś by nas musiał dokarmiać manną z nieba. Swoje człowieczeństwo zawdzięczamy sztuce kulinarnej. Jemy po to żeby myśleć. Mniam.    

czwartek, 26 października 2017

SZCZEGÓLNA TEORIA WIELKOŚCI

Albert Einstein uważany jest niemal bezdyskusyjnie za największego intelektualistę wszechczasów ponieważ stworzył teorię względności, której większość ludzi (w tym Ja) nie jest w stanie matematycznie zrozumieć. Co więcej, nie otrzymał za nią nawet nagrody Nobla, ponieważ początkowo uważaną ją tylko za filozoficzną spekulację. Uhonorowano go dopiero później za odkrycie efektu fotoelektrycznego. Wiemy jednak, że teoria względności to nie czcza gadanina, bo zawdzięczamy jej takie dobrodziejstwa jak broń atomową. Żeby było jeszcze śmieszniej, wielki fizyk był zagorzałym pacyfistą. – Wojsko, ten najgorszy wytwór życia stadnego, napawa mnie wstrętem. Bohaterstwo na rozkaz, bezsensowna przemoc i cała ta obmierzła paplanina, którą nazywa się patriotyzmem! Serdecznie tego wszystkiego nienawidzę – wyznawał geniusz. Oprócz brawurowej teorii, w której nawet prawa fizyki są względne, gadatliwy naukowiec z fryzurą hipisa zasłynął też z szeregu błyskotliwych cytatów, z których wyłania się obraz kpiącego z ludzkości błazna.


Ostatnio za sumę 1,3 mln dolarów zlicytowano jego „teorię szczęścia”, którą na świstku papieru wręczył kiedyś chłopcu hotelowemu zamiast napiwku. W przeciwieństwie do teorii względności, einsteinowską teorię szczęścia intelektualnie wszyscy jesteśmy w stanie przyswoić. Gorzej z jej realizacją mentalną. – Spokój i skromne życie przynosi więcej szczęścia niż pogoń za sukcesem i wynikający z niego niepokój – brzmi kosztowna sentencja godna zarazem najwybitniejszego umysłu i Ferdynanda Kiepskiego. Einstein swoje teorie tworzył bowiem z czystej ciekawości, a ambicjonalne skłonności jednostek i społeczeństw uznawał za infantylne. Żyd który przez abstrakcyjne rozważania nad naturą czasu i przestrzeni  przyczynił się niechybnie do zakończenia drugiej wojny światowej gigantycznymi eksplozjami w Kraju Kwitnącej Wiśni, nie tylko wojnę, ale cały ten zgiełk potocznie nazywany „prawdziwym życiem” uważał za przereklamowany. Oczywiście miał swoje słabości – pociąg do tytoniu czy coraz to nowych kobiet, ale jak sam przyznawał najważniejszą rzeczą było dla niego obcowanie z tajemnicą Wszechświata. Wobec niej wszelką aktywność uważał za wtórną. Zanim bowiem przystępował do działania zawsze pytał „dlaczego”.

Odpuść sobie, wyluzuj, zajmij się myśleniem, medytuj – tak lapidarnie można by streścić filozofię życiową Alberta. Bo jak twierdził, nie był szczególnie uzdolniony, tylko nad wyraz ciekawski. Oczywiście naukowcy z przyjemnością zweryfikowali tą anegdotę, po biologicznej śmierci przetwarzając jego mózg (czyli jego samego) na mumię we formalinie. Resztę, jako bezużyteczną z naukowego punktu widzenia, spalano, a prochy wsypano do rzeki. Okazało się, że jego mózg miał wyjątkowo dużo komórek glejowych, usprawniających przesył informacji. Taki mózg można by nazwać szczytowym osiągnięciem ewolucji, gdyby nie to, że „celem” (o żadnej celowości nie ma tu mowy) ewolucji gatunków nie było stworzenie super-mózgu. Po prostu większy mózg ułatwiał replikację materiału genetycznego i dlatego rozprzestrzeniał się jako modelowy. Przy czym chodziło tu tylko o pewien „wymagany” jego poziom, a nie zdolność do snucia pojebanych spekulacji. Z tego powodu „jajogłowi” nie cieszą się szczególnymi względami u płci przeciwnej. Co by zresztą nie mówić o Einsteinie, choć był dosyć kochliwy nie został symbolem seksu (chyba, że ktoś ma takie fantazje).

W swej skłonności do zadumy był jednak arcyludzki. Jeśli człowieczeństwo jest w świecie przyrody szczególną wartością (a zapewne jedyną, bo tylko my umiemy wartościować), to wiąże się ono z popędem do myślenia, czyli budowania teorii na podstawie zaobserwowanych zależności. Tak jak władzą czy pieniędzmi upajać się można samym myśleniem, ale to już wyższa szkoła jazdy. To odlot którego doznają zatracający się w sztuce artyści czy sawanci pochłonięci dociekaniem. To właśnie był naturalny, psychodeliczny „haj” niezrównanego myśliciela. Choć sam w sobie był geniuszem, korzystał przy tym z wiedzy jaką w ciągu stuleci udało się zgromadzić całej ludzkości. Bo geniusz zawsze gotowy jest poszukiwać, a nie kategorycznie się wymądrzać. – Aby ukarać mnie za moją pogardę dla autorytetów, los sprawił, że sam zostałem autorytetem – drwił sam z siebie. I kto wie czy to właśnie ten dystans do całego towarzyszącego jemu zamieszania nie był właśnie szczególną miarą jego wielkości. Najważniejsze jest to co mamy w głowach. Pozdrawiam Wszystkich!!!  

       

poniedziałek, 23 października 2017

FABRYKA KOMUCHÓW

Hitler to gorący historyczny kartofel. Ponieważ wszystkim z wyjątkiem najbardziej chorych ludzi kojarzy się dziś z nieludzkim złem stał się niewygodny dla każdej strony dyskursu ideologiczno-politycznego. Choć program NSDAP był dosyć osobliwy, a przez to wymykający się zgrabnemu szufladkowaniu, niemal tradycyjnie nazizm utożsamiano z tak zwaną skrajną prawicą. Oczywiście kluczowa była tu właśnie skrajność, bo to ona (jakkolwiek rozumiana) doprowadziła do globalnych nieszczęść. Ekstremizm może mieć różnorakie źródła, ale zawsze kończy się siłowym narzucaniem swoich racji. A w swoim zacietrzewieniu Hitler był totalnie ekstremalny. Nie tylko razem z japońskimi nacjonalistami rozpętał światową orgię zabijania, ale też firmował przemysłową zagładę, co czyni go jednym z najbardziej demonicznych przywódców w historii. Swoją drogą fakt, iż miliony ludzi można politycznymi decyzjami uwikłać w tak perwersyjne działania, nie najlepiej świadczy o samej ludzkości.
 

W dzisiejszej Polsce do władzy doszły środowiska konserwatywno-narodowe, które na fali dobrej sytuacji gospodarczej i nastrojów społecznych usiłują przeforsować swój etos, a co za tym idzie zakorzenić go w chlubnej historii. Dokonują więc nie tylko rozliczeń historycznych, lecz wręcz zmierzają do jej interpretatorskiej rewizji. Demaskatorskie spojrzenie na przeszłość często zresztą ujawnia brutalną prawdę o sowieckich, a także PZPR-owskich zbrodniach. W publicystyczno-prawicowym uniesieniu tworzone są jednak również teorie, które na siłę trzeba udowadniać zawikłanymi i niestety intencjonalnymi wywodami, zmierzającymi do tego, że za całe zło świata odpowiada lewica. Akurat fakt czy Hitler był politykiem prawicowym czy lewicowym niczego nie zmienia, ale widocznie są ludzie dla których jest to z jakichś powodów istotne. Forma nie może przysłaniać treści, a ta wskazuje, że był on rasistą i szowinistą. To właśnie dzisiaj rozumiemy pod terminem faszysty. Usilnie ostatnio lansowana, przez takich historyków jak Piotr Zychowicz, teza o lewicowości Hitlera wydaje się mocno naciągana.



CHRISTUS REX
NSDAP miała swoje lewe skrzydło, lecz zostało ono zlikwidowane, żeby zapewnić partii finansowanie ze strony wielkiego biznesu niemieckiego, który panicznie obawiał się komunistów. Ci byli zresztą głównymi rywalami nazistów w populistycznym wyścigu i ulicznych burdach, a potem ich kozłami ofiarnymi. Sam Hitler za swoją misję uważał nie tylko zniszczenie „żydostwa”, lecz również marksizmu, czemu wielokrotnie dawał publiczny wyraz. Potwierdzał to również czynem, choćby wspierając prawicę w trakcie hiszpańskiej wojny domowej. To z jego inicjatywy doszło do skoordynowania działań przeciwko Międzynarodówce Komunistycznej poprzez zawarcie Paktu Antykominternowskiego. Po inwazji na Związek Radziecki mobilizował prawicowych ochotników z Zachodniej i Północnej Europy do udziału w „antybolszewickiej krucjacie”, którą przedstawiał jako konieczną dla ocalenia cywilizacji europejskiej. Jeśli nienawidził tradycyjnego porządku, to nie bardziej niż „zgniłego liberalizmu”. Brunatna czy czerwona, każda totalitarna religia kreowała moralną iluzję legitymującą przemoc i wykluczenie ze społeczeństwa „wrogich” elementów. Nie zmienia to faktu zasadniczej rozbieżności narracyjnej pomiędzy faszyzmem a komunizmem. Ponadto odległe jest od dzisiejszego pojmowania lewa i prawa w systemie demokratycznym.   

środa, 18 października 2017

HOMO POETICUS

Archetypowa postać genialnego naukowca czy artysty jest ekscentryczna i roztargniona. W kulturowej percepcji uchodzi on za nieporadnego społecznie dziwaka, obsesyjnie koncentrującego się na swojej pasji. Wychodzi na to, iż by oddawać się rzeczom doniosłym trzeba ignorować te przyziemne. Lecz zawsze pozostaje pytanie co tak naprawdę jest ważne. Ciężko choćby zaprzeczyć temu jak ważne dla każdego jest życie osobiste. A w życiu osobistym dużo jest prozy – materii z która trzeba się mierzyć praktycznie. Nietuzinkowe umysły często wykazują tendencję do jej lekceważenia lub wyręczania się innymi. Przez mroki dziejów prowadzi nas jednak parada myślicieli, bo tylko oni mają czas i ochotę na myślenie. Gdyby nie było w puli genowej zamyślonych dupków podniecających się tylko tym czy innym zagadnieniem, nie byłoby komu nas cywilizować.
 
Myśliciele zastanawiają się nad kwestiami które dla „zwykłych” zjadaczy chleba są nieistotne, dopóki nie zostaną wykorzystane do budowy jakiegoś przełomowego wynalazku, albo staną się częścią modnej estetyki. Wtedy to, że niedoceniany niegdyś geniusz był geniuszem, stanie się oczywistą oczywistością. To jak funkcjonuje świat jest kluczowe dla jego zmieniania, choć często może wydawać się przyrodniczą czy intelektualną abstrakcją. Niekwestionowanym przez nikogo zbawcą ludzkości byłby chyba jedynie ten, kto wymyśliłby prostą w obsłudze maszynę szczęścia. Bo maszynkami które mamy zamontowane w głowach średnio umiemy się posługiwać. Zamiast cieszyć się jak dziecko pytamy zawsze: Co z tego? To co nie jest „praktyczne” postrzegamy jako zbyteczne.

Ale ewolucja kulturowa i boom cywilizacyjny, a co za tym idzie człowieczeństwo w dzisiejszym jego kształcie, nie byłyby możliwe bez abstrakcji. Zdolność abstrakcyjnego myślenia i stworzony na jej bazie język otworzyły przed człowiekiem nowe wymiary, jakkolwiek często chcemy postrzegać je jedynie jako nasze atrybuty funkcjonalne. Ale to słowa budują idee i nadają znaczenie naszym aspiracjom, które w rzeczy samej są abstrakcyjne – nasz społeczny status opieramy głównie na zdobyczach symbolicznych, nawet jeżeli przybierają one charakter materialny. Przyjemności intelektualne są raczej przejawem pewnego wyrafinowania niż zbędną fanaberią, choć jak każda potrzeba kulturowa muszą zostać zaszczepione w umyśle. Podobnie dobra materialne które chcemy konsumować przedstawione zostały nam przez kulturę jako pożądane.


Przekaz intelektualnej abstrakcji umożliwia specyficzna budowa naszego języka, który nie jest tylko prostym kodem, ale też zbiorem metafor polegających na wyrażaniu cech jednego pojęcia w kategoriach drugiego. Idąc tym tropem świadomość człowieka posługuje się w procesie myślenia właśnie tak rozumianymi metaforami. Metafora jest tak samo istotnym elementem naszego funkcjonowania jak każdy ze zmysłów. Stąd tak zwana lingwistyka kognitywna poprzez badania językoznawcze stara się zrozumieć funkcjonowanie ludzkiego umysłu. Na początku było słowo. A raczej metafora. 

poniedziałek, 16 października 2017

KULTURA KWASU

Amerykańska armia chciała wykorzystywać LSD jako rozpylaną na polu bitwy broń psychochemiczną, a CIA jako środek kontroli umysłu. Z tego powodu testowano substancję na ludziach. Jeden z ochotników którzy poddali się odpłatnie badaniom, przyszły pisarz Ken Kesey, stał się w ten sposób „pierwszym hipisem Ameryki”. Po uświadomieniu sobie potencjału badanego specyfiku, wraz z artystyczną trupą Weseli Jajcarze, podróżował po kraju kolorowym autobusem siejąc psychodeliczny ferment jeszcze przed słynnym „latem miłości” w San Francisco. Można powiedzieć, że był honorowym gościem tego zlotu buntowników, którego animatorzy przygotowali nową ofertę kulturową dla amerykańskiej młodzieży. Kultura kwasu odrzucała dotychczasowe wartości, purytańską obyczajowość, kult pieniądza i sukcesu, a przede wszystkim wojnę. W ten sposób to co miało być narzędziem wojny stało się natchnieniem pacyfistów. To co miało ograniczać umysł wyzwoliło go. Kontrkultura stała się ruchem na tyle masowym, że pod jej naciskiem wycofano z Wietnamu amerykańskie siły zbrojne.


Istotą każdego eksperymentu jest jego zasadnicza nieprzewidywalność.  Eksperyment jest zawsze próbą, testem. Kesey doświadczenie psychodeliczne nazywał „próbą kwasu”. Jeśli smutni panowie z organizacji rządowych naprawdę chcieli stworzyć serum prawdy, to okazało się, że prawda o człowieku jest wznioślejsza niż kłamstwa które go krępują. Że ludzie tak naprawdę nie chcą abstrakcyjnych norm, obrastania w przedmioty i tytuły, stresu ani zajadłej walki. Że ludzie chcą miłości i wolności. Uwierzyli jednak kłamcom, którzy wmówili im, że konwenanse, osiągnięcia i pieniądze są do tego potrzebne – że musimy sprostać oczekiwaniom. Przeprowadzone przez australijską pielęgniarkę Bronnie Ware wywiady z osobami umierającymi pokazały, że konający zazwyczaj żałują tego, iż zbyt ciężko pracowali i nie mieli odwagi żyć tak jak chcieli. Choć niczego nie możemy zabrać do grobu z pewnością szczególną pociechą na łożu śmierci jest duża zawartość życia w życiu. Oczywiście o ile nasz mózg jest jeszcze to sobie w stanie przypomnieć.


- Jest dla mnie zaiste zagadką dlaczego ludzie traktują swoją pracę tak piekielnie poważnie. Dla kogo? Dla siebie? Przecież za chwilę nas tu już nie będzie. Dla rodziny? Dla potomności? Nie. Zatem zagadka pozostaje zagadką – zastanawiał się jeden z najgenialniejszych umysłów ludzkości Albert Einstein. Nie sposób zignorować pożytków jakie jednostka i społeczeństwo czerpią z pracy, lecz dziś już wyraźnie widzimy dokąd wiedzie stały rozwój gospodarczy i wzrost produkcji. A mianowicie do kreowania coraz to nowych potrzeb zapewniających przetrawienie zalewającego rynek towaru. Rodzi się więc pytanie, czy żyjemy po to żeby mieć. Lecz często musimy mieć żeby żyć – a przynajmniej żeby funkcjonować w świecie jako „ktoś”. I to napędza błędne koło kapitalizmu w którym celem gospodarki staje się bezustanne poszerzanie materialnego dobrobytu, aż do permanentnego absurdu. Karmimy rynek żeby mógł nas żywić coraz nowymi zabawkami i trofeami, zamiast zatopić się, pogrążyć, odetchnąć w swojej wewnętrznej otchłani – kontemplacji, pasji, życiu „tu i teraz”, a nie planowaniu go.


Co by o tym nie sądzić kwasowa rewolucja lat sześćdziesiątych wywarła ogromny wpływ na kulturę dwudziestego wieku. Opatrznie rozumiana przez tych którzy szukali w niej płytkich przyjemności straciła moralną moc, ale wyklarowane wtedy idee nadal kontestują pseudomoralność, komercję i polityczny cynizm. Przetworzona i oswojona symbolika stała się jednak częścią popkultury, która ochoczo wchłonęła modę na pacyfki, koraliki, rzemyki i całe to badziewie. Muzycy do dziś inspirują się brzmieniami towarzyszącymi tamtym legendarnym wydarzeniom, a stosowane przez hipisów psychodeliki zostały zaprzęgnięte do celów tak przyziemnych jak podnoszenie wydajności pracy. W słynnej Dolinie Krzemowej wśród programistów i inżynierów szerzy się obecnie moda na tak zwany microdosing, czyli zażywanie mikrodawek LSD lub grzybów halucynogennych w celu optymalizacji pracy mózgu i zwiększenia kreatywności. Psychodeliczna utopia nie mogła przynieść wyzwolenia tym, którzy sami się zniewalają – tak jak każda religia czy ideologia która je obiecywała.  

środa, 11 października 2017

MIT O DAWNYM SZCZĘŚCIU

Na czasy i obyczaje pomstował już Cyceron. Świat bowiem bezustannie się zmienia, a im ludzie są starsi duchem, tym mniej plastyczni. Magma namiętności z czasem zastyga w rutynową zatwardziałość, która więzi nas w już na zawsze określonych formach. Ponieważ z biegiem lat coraz gorzej radzimy sobie z rzeczywistością, stajemy się wobec niej coraz bardziej krytyczni. A im bardziej odrzucamy to co nadchodzi, tym bardziej idealizujemy minione. Zawsze istniały i będą istnieć jakieś mityczne „stare dobre czasy” w których wszystko było na swoim miejscu i tak jak należy. Nawet największe absurdy, niedostatki i upokorzenia w retrospektywie zyskiwać mogą wartość jako źródła życiowej pokory i hartu ducha.

Często słychać choćby nostalgiczne wspomnienia wychowawczej surowości i materialnego ubóstwa, które miały zrobić z odchodzących już pokoleń „ludzi”. Przeciwstawiają oni dyscyplinę i skromność dzisiejszemu rozwydrzeniu. Jest to  ucieczka od wolności w sferę klarownego rygoryzmu obyczajowego, gdzie podporządkowanie się hierarchii społecznej było ważniejsze od indywidualizmu. Oczywiście nowa rzeczywistość nie składa się z samych pozytywów, niemniej ta idealizowana tym bardziej. To przecież właśnie chęć udoskonalania jej jest motorem wszelkich przemian i modyfikacji. Najczęściej powtarzanym sloganem kustoszy przeszłości jest ten, że kiedyś ludzie nie byli tak zabiegani i zawistni. Stoi to w dziwnej sprzeczności z ich opowieściami o ciężkiej pracy i komunistycznymi realiami pełnymi kapusiów, lizusów i hipokrytów.
 

Rzekomo wszyscy szanowali kiedyś wszystkich, a obsesja na punkcie konsumpcji to znak naszych czasów. Z tym ostatnim mógłbym się w zasadzie zgodzić, lecz człowiek zawsze musi zostać tym kim być może. Jeśli konsumpcja na dzisiejszą skalę nie była kiedyś możliwa ludzie nie mogli jej uprawiać. I tyle. Im otaczający nasz świat będzie zasobniejszy, tym nasze potrzeby będą coraz większe, nie tylko z pobudek hedonistycznych, ale też rywalizacyjnych. Natura człowieka zawsze skłaniać go będzie do imponowania innym, a już co najmniej do dotrzymywania im kroku. Jeśli dla wielu z nas oznacza to materialistyczny imperatyw to wiedzieć musimy, że przewartościowanie odbywa się tylko w naszych głowach pod wpływem porównawczej presji. Nasze potrzeby egzystencjalne w sensie ścisłym nie różnią się od potrzeb naszych rodziców, dziadków czy pradziadków.

Tęsknota za prostotą, harmonią i prawdziwymi wartościami jest na trwałe wpisana w naszą psychikę, zwłaszcza kiedy mierzymy się z chaosem którego nie umiemy zrozumieć. Sęk w tym, że egzystencjalnie jesteśmy tak samo zagubieni jak sto, dwieście czy trzysta lat temu, co najlepiej mogą poświadczyć wszelkie historyczne kurioza. To do czego jesteśmy przeznaczeni – miłość i piękno – jakże często poświęcamy w imię ambicjonalnych lęków. Jeśli na przekór wskazówkom zegara uparcie chcemy do czegoś powracać, to chyba do naszej wiary, iż świat jest mniej skomplikowany niż w rzeczywistości, która już się wyczerpała.    

piątek, 6 października 2017

ŚWIAT WEDŁUG KIMÓW

Koreę Północną jej „socjalistyczni” wodzowie zamienili w wielkie mauzoleum założyciela „imperium” i jego pomiotu, a także świątynię cesarza Kim Dzong Una. Co takiego ma to wszystko wspólnego z utopijnymi koncepcjami Marksa i Engelsa trudno powiedzieć. Z pewnością w ogóle to nie przystaje do europejskiej myśli lewicowej, a już bardziej do jej sowieckiej karykatury. W tym wypadku jednak uczeń przerósł mistrza. Bardziej totalitarne państwo udało się zbudować tylko Czerwonym Khmerom, z tym że w porównaniu do atomowego mini-giganta, był to twór efemeryczny, a także antyprzemysłowy, czym zresztą sam skazywał się na nieuniknioną katastrofę. Wbrew mrzonkom zachodnich intelektualistów ideologia komunistyczna największą karierę zrobiła w Azji, gdzie panowały niemal feudalne stosunki, a nie na starym zgniłym kapitalistycznym kontynencie. A w sercu nowego kapitalistycznego raju – Stanach Zjednoczonych – stała się wręcz synonimem wszystkiego co najgorsze.

Pomimo moralno-gospodarczego bankructwa systemu państw centralnie sterowanych reżimowi Kimów udało się zostać ostatnim bastionem, a może raczej skansenem realnego stalinizmu i maoizmu. Udało mu się też wyekstrahować z tych zbrodniczych koncepcji wszystko co najgorsze. Absurdalnie rozbuchany kult koreańskich wodzów przebija swym rozmachem ten organizowany dla starożytnych „boskich” faraonów i cezarów, czy nawet Niemców piejących na cześć swojego aryjskiego fuhrera. Religia polityczna czyni z tego prywatnego państewka teokratyczną pralnię mózgów, a zatem fabrykę nienawiści, zaściankowości i fanatyzmu. Wydawać to się może szokujące, ale indoktrynowane masy pokochały przecież takich skurwysynów jak Stalin czy Mao, ślepa miłość do Kimów może więc być spektaklem który od lat inscenizowany staje prawdziwym sensem życia ciemnego północnokoreańskiego ludu. Broń atomowa staje się dodatkową polisą ubezpieczeniową dynastii rządzącej, coraz bardziej odizolowanej od zmieniającego się świata.



Wbrew swej wojowniczej retoryce elity z Pjongjangu nieuchronnie uświadamiać muszą sobie własne „buractwo”, zwłaszcza obcując z zachodnią kulturą którą nieoficjalnie się fascynują. System polityczny którego są spadkobiercami jest jednak rodzajem pułapki z której nie ma już odwrotu, gdyż jak pokazuje historia rozszczelnienie systemu mogłoby importować do niego wirusa wolności. Przypadek chiński nie jest dla Korei żadnym drogowskazem, gdyż system koreański, choć komunistyczny, jest pod wieloma względami perwersyjnie unikatowy – jest to swego rodzaju czerwona monarchia, prywatne państwo i rezerwat niewolnictwa. Nawet masówki organizowane przez władze oglądane z naszej perspektywy wywoływać mogą tylko uśmiech politowania. Przerysowane w swej teatralności, pompatyczności i cielęcym uwielbieniu, są jawnym zaprzeczeniem żywiołowej spontaniczności, tak charakterystycznej dla każdej prawdziwej demokracji. Dotychczasowa polityka kompromisów z tym chorym tworem politycznym okazywała się karmieniem potwora, najgorsze jednak, że w przewidywalnej perspektywie nie widać rozsądnego rozwiązania tego problemu.   

wtorek, 3 października 2017

SZCZYT ŚWIATA

Gdyby ludzki mózg był tak prosty, że moglibyśmy go zrozumieć, bylibyśmy wtedy tak głupi, że nie zrozumielibyśmy go i tak. Ten paradoks sprawia, że możemy jedynie szukać prawdy, ale dzięki temu myślimy. Ludzie którzy myślą, że znaleźli prawdę, zwykle przestają myśleć, jednak nadal myślą, że myślą. Posługują się bowiem mózgiem jak narzędziem realizującym zaprogramowane w nim potrzeby. Z tego powodu musimy w coś wierzyć, nawet jeśli nie wiemy nic.

Psycholog Abraham Maslow umieszczał potrzeby poznawcze dopiero na wierzchołku swojej słynnej piramidy potrzeb, razem z potrzebami estetycznymi w kategorii samorealizacji. Jego zdaniem ludzką motywacją kierują hierarchicznie ułożone potrzeby – dopiero zaspokojenie tych niższych (w kolejności oddolnej: potrzeb fizjologicznych, a następnie poczucia bezpieczeństwa, przynależności, szacunku i uznania) skłania nas do podnoszenia poprzeczki. W świetle tej teorii dopiero swoiste nasycenie fizjologiczno-społeczne ujawniać ma najwyższy potencjał jednostki. Niestety często maszynka się zacina i zatrzymujemy się na przedostatnim piętrze.


U kresu swojego życia ludzie zwykle dostrzegają banalny brak zależności pomiędzy stanem posiadania i osiągnięć, a poczuciem spełnienia. Autobiograficzny bilans jakiego wtedy dokonują równoważyć mogą bowiem tylko ciekawe przeżycia. Abstrahując od wszelkich teorii religijnych liczy się tylko piękno zapisane w naszych szlakach pamięciowych. Jakaż to ironia, że istotą śmierci jest właśnie zatarcie się tej pamięci, która stanowi esensję naszej tożsamości. Ostatecznie zapomnimy wszystko tak jakbyśmy nigdy nie istnieli. Zapewne taka konieczność jest przerażająca (zwłaszcza kiedy zbliża się do nas nieuchronnie), lecz uświadomienie sobie jej czyni śmiesznymi nasze trywialne problemiki.

Zewnętrzne oczekiwania wobec nas samych, a także nasze lęki przed kompromitacją i porażkami są niczym w obliczu śmierci. Jeden z największych wizjonerów wschodzącej ery informacyjnej, Steve Jobs, twierdził wręcz, że świadomość przemijalności była jednym z najważniejszych instrumentów których używał przy podejmowaniu decyzji. – Szukaj tego czego kochasz – radził. Więcej jest komórek w naszym mózgu, niż mózgów na całym świecie, dlatego nasza droga na szczyt jest jedyna i niepowtarzalna.