Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 6 stycznia 2022

UBODZY KREWNI


 Oczy całego świata zwrócone są ostatnio na Ukrainę, gdzie tlą się potencjalne punkty zapalne nowego europejskiego konfliktu. Rosja wciąż tęskni za "wszechruskim" imperium, w którym znalazłoby się przymusowe miejsce dla młodszych ukraińskich braci, lecz oni sami z tęsknotą spoglądają na Zachód ucieleśniający ich gospodarcze i demokratyczne ambicje. Problem w tym, że Ukraina jest sierotą Europy, którą mami się co prawda wizjami ścisłej współpracy, ale wobec wyzwań pozostawia samą sobie. - Będziemy mogli wam pomóc dopiero kiedy spełnicie odpowiednie standardy - powtarzają niezmiennie europejscy przywódcy, bo standard to w Europie rzecz święta. My sami poniekąd taką lekcję odrobiliśmy przekształcając się z komunistycznej ruiny w kraj nadający się do dotowania (choć teraz coraz mniej). Z różnych geopolitycznych przyczyn nam jednak łatwiej było się emancypować. Do czego próby europejskiego kursu doprowadziły na Ukrainie wszyscy niedawno widzieliśmy. 

Europeizacja Ukrainy przysłużyłaby się całemu Zachodowi, tyle że nikt nie jest skłonny za nią zapłacić, a tym bardziej narazić się rosyjskim szantażystom. Przypuszczalnie więc stosować będziemy jakieś półśrodki w formie moralnej pomocy licząc na to, że Ukraina w gruncie rzeczy sama da sobie radę i jeszcze przyśle tu tanią siłę roboczą. Jedynym naszym atutem pozostaje to, że Rosja dać jej może jeszcze mniej, a tak naprawdę to chce tylko zabrać. I dlatego Ukraina chce do Europy, choć Europa boi się kosztów i rosyjskich zagrywek. Przynależność Ukrainy do europejskiego kręgu kulturowego zawsze była problematyczna z powodu jej związku ze Wschodem i swego rodzaju narodowej niehistoryczności. Lukę historyczną usiłowała zagospodarować Rosja, degradując Ukraińców do roli "Małorosjan" czyli regionalnego szczepu narodu rosyjskiego. Przyznanie że jest inaczej byłoby zresztą symbolicznie kłopotliwe dla samej Moskwy, bo historia całej Rusi zaczyna się właśnie w Kijowie skąd jej kultura zaczęła promieniować na tereny dzisiejszej Rosji.

Czasy świetności Rusi Kijowskiej, przypadają na okres przed formalnym podziałem chrześcijaństwa na wschodnie (prawosławne) i zachodnie (katolickie), a więc czynią z niej kulturową część dopiero kształtującej się Europy. Niestety już w połowie jedenastego wieku uległa ona rozbiciu dzielnicowemu, a następnie stopniowemu podbojowi mongolskiemu, przynoszącemu tu tradycje azjatyckiego despotyzmu i autorytarno-poddańczej mentalności, tak charakterystyczne dla carskiej, sowieckiej czy wreszcie putinowskiej Rosji. Dopiero Wielkie Księstwo Moskiewskie (językowo wyodrębnione z rodziny słowiańskiej, ale etnicznie związane też z ludami ugrofińskimi i tureckimi) rozpoczęło proces zbierania ziem ruskich odwołujący się do dziedzictwa średniowiecznej Rusi. Tyle że była to już inna, podzielona religijnie Europa, a muzułmanie rządzili w Konstantynopolu. To zaś wiodło Moskwian do ideologii "trzeciego Rzymu" i nowego cesarstwa, będącej zalążkiem nowej euroazjatyckiej tożsamości. Na Zachodzie konkurencyjny projekt jednoczenia Rusi pod własnym panowaniem realizowało natomiast państwo polsko-litewskie i stąd właśnie oddziaływały kulturowe wpływy kształtujące małoruską (ukraińską) i białoruską odrębność.

Z projektem polskim wiązał się jednak ten problem, że pomimo całej sarmackiej specyfiki religijnie i politycznie aspirowaliśmy raczej do Zachodu niespecjalnie pielęgnując wschodnie dziedzictwo. Tym samym szlachta litewska i ruska (pomimo formalnego równouprawnienia) chętnie ulegała polonizacji i katolickiej akulturacji. pozostawiając to co ruskie plebsowi i chłopstwu. Ponieważ spolonizowana szlachta władała ruskim ludem Polacy jawili mu się pod postacią panów, ziemian i wyzyskiwaczy, tak jak Żydzi pod postacią kupców i lichwiarzy. A skoro podziały społeczne pokrywały się z etnicznymi napędzały się stereotypy i resentymenty, tragiczne w skutkach dla naszej wspólnej historii. Tymczasem na naszych wschodnich "kresach" (w ukraińskiej narracji określenie to jest niedopuszczalne) pojawili się nowi gracze zwani kozakami. Pod pojęciem tym rozumiano wyjętych spod prawa rozbójników, zakładających na słabo kontrolowanych przez Polskę i Moskwę dzikich stepach swoje bazy wypadowe. W najstarszych spisach kozaków dominują nazwiska tatarskie i z tego też języka pochodzą nazwy starszyzny takie jak ataman czy esauł, co wskazuje, że były to grupy o charakterze wieloetnicznym, choć z czasem zaczął w nich dominować substrat ruski. Dziś ich historia stanowi jedno ze źródeł ukraińskiej tożsamości narodowej dla której kozak jest ucieleśnieniem wolności i niezależności.


Miejscowi magnaci, a potem nawet państwo polsko-litewskie zaczęło wykorzystywać kozaków jako tanie wojsko najemne, co doprowadzić musiało nie tylko do militarnych sukcesów ale też wzrostu ich politycznego znaczenia. Jednocześnie Kozaczyzna stawała się zasadniczo samorządnym (choć nie uznawanym na arenie międzynarodowej) państwem w państwie, szukającym protektora w prawosławnej Moskwie, a to nieuchronnie wiodło do krwawego konfliktu, jakiego kulminacją było tak zwane Powstanie Chmielnickiego, ogrom wzajemnych zbrodni i bitwa pod Beresteczkiem na Wołyniu - jedno z największych starć siedemnastowiecznej Europy. Co prawda podpisano wtedy ugodę w Hadziaczu zmieniającą Rzeczpospolitą w państwo polsko-litewsko-ruskie, włączającą do stanu szlacheckiego tysiące kozaków i zrównującą kościół prawosławny z katolickim, niestety jej postanowienia nigdy nie weszły w życie, choć w trakcie porozbiorowych polskich powstań chętnie odwoływano się do wspólnej i nadmiernie przez Polaków idealizowanej przeszłości. Niemniej imperialna polityka Rosji pozostawiała Ukraińcom jeszcze mniej swobody, co oczywiście wiązało się z wielkim rozczarowaniem. Pewna część Ukrainy(z najbardziej europejskim dziś Lwowem) znalazła się z kolei w zaborze austriackim, gdzie z czasem doczekała się szerokiej i równej polskiej autonomii.

Przyszła w końcu godzina gdy wspólnie chwyciliśmy za broń przeciwko bolszewikom, tyle że przy stole negocjacji nikt o tym nie pamiętał i wspólnie ze Związkiem Radzieckim podzieliliśmy się ukraińskim łupem. Zresztą nikt w Europie przeciwko temu nie protestował... Oczywiście podobnie jak ojczyzna światowego proletariatu nadaliśmy słowiańskim braciom szeroką autonomię, tyle że najbardziej w sferze deklaracji. Co prawda nie głodziliśmy ich i nie mordowaliśmy milionami jak Stalin, ale skutki nieudolnej polonizacji i dyskryminacji już wkrótce wydać miały zatrute owoce. Rozczarowani Polakami i zgnębieni przez Sowietów Ukraińcy z entuzjazmem przywitali wojska III Rzeszy, która początkowo wydawała się ich nawet faworyzować, ale tak naprawdę chciała tylko pozyskać mięso armatnie. Przy okazji ukraińskimi rękami dokonano rozprawy z miejscowymi Żydami, a to destrukcyjne doświadczenie ostatecznie zdemoralizowało ukraiński ruch niepodległościowy. Brutalna okupacja niemiecka doprowadziła do porzucenia kolaboracji na rzecz powstańczej partyzantki, dla której byliśmy najmniej uciążliwym, ale też najsłabszym wrogiem. Ku chwale Ukrainy zmasakrowano nas więc siekierami i widłami na Wołyniu.

Polityka historyczna nie może jednak przesłaniać przyszłości, nawet jeśli Ukraińcy jeszcze nie dojrzeli do historycznego rachunku sumienia. Paradoksem tej sytuacji jest to, że właśnie nacjonalizm wiedzie Ukrainę ku europejskim braciom, gdyż odrzuca wszechrosyjską narrację. Lecz czy pękająca w szwach Europa jest na to gotowa?