Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 27 listopada 2022

SŁOWO BOŻE

 


- Gdyby lew potrafił mówić i tak nie moglibyśmy go zrozumieć - spekulował filozof Ludwig Wittgenstein. Podobnie mogłoby być z poszukującym kontaktu kosmitą. Doświadczenie nieludzkie z pewnością jest na tyle różne od ludzkiego, że znaczenie i rozumienie mogłyby się tu rozminąć. Nawet w obrębie naszego gatunku posługującego się zwerbalizowanym systemem komunikacji, ktoś "obcy" może mieć problem ze zrozumiałym wyrażeniem swoich komunikatów, tym bardziej jeśli zanurzony jest w innej kulturze - to kwestia relatywizmu językowego, a szerzej kulturowego.

Każda praktyka kulturowa - w tym język - wiąże się z określonym przez zbiorowe doświadczenie symbolicznym kontekstem niezbędnym dla jej zrozumienia. Ponieważ języki uwikłane są w poszczególne kultury literalny przekaz z jednego na drugi w zasadzie nigdy nie jest możliwy - pozostaje nam tylko parafrazująca interpretacja. Co więcej już samo posługiwanie się określonym w języku systemem pojęciowym wpływa na nasze postrzeganie świata.

Wytworzony w toku zacieśniania społecznej kooperacji dialogiczny system pojęć bywa oczywiście używany do myślenia - często wewnętrznie werbalizujemy swoje myśli, co ułatwia nam nadawanie im wyrazistości. Jednostki przywłaszczają sobie zasoby kulturowe społeczności w której żyją, przetwarzając je na własne mapy pojęciowe czyli neuronalne odwzorowania językowych terminów. Mózg tworząc reprezentacje rzeczywistości w bezustannym procesie uczenia się koduje odpowiednie pojęcia zestrajając ze sobą zespoły neuronów.


Wykorzystując podobne wyposażenie biologiczne w tym samym środowisku możemy z kolei zestrajać te indywidualne mapy pojęciowe w intersubiektywną rzeczywistość pojęć i wywodzących się z nich metafor zwaną językiem. Aby komunikacja była możliwa mapy pojęciowe muszą się wystarczająco ze sobą pokrywać, czyli odpowiadać przybliżonym wiązkom znaczeń. Nie jest to podobieństwo idealne, bo nie ma dwóch takich samych mózgów i osobistych doświadczeń.

Język umożliwia jednak koordynację naszego poznania na tyle, że budujemy dzisiaj globalną wioskę. Paradoksalnie to właśnie jego elastyczność - a zatem pewna nieprecyzyjność - umożliwia tak efektywną komunikację. W języku "doskonałym" każdemu przedmiotowi i zdarzeniu trzeba by nadawać osobną nazwę, więc chociaż eliminowałoby to wszystkie niejasności i niedopowiedzenia, kategorie traciłyby swoje wspólne mianowniki. Zrozumienie takiej mowy wymagałoby zatem ogromnych nakładów poznawczych. Umiarkowana wieloznaczność pozwala też zachować stabilność komunikacji - język zbyt sztywno sformalizowany mógłby łatwo przeinaczać dane przez drobne zaburzenia w przekazie.   

Wieloznaczność jest zatem ceną jaką płacimy za to, że w ogóle możemy się porozumiewać. Teorie konstruowane z tworzywa pojęć pozwalają organizować, strukturalizować i unifikować naszą wiedzę, a więc zamykać doświadczenia w spójne schematy, które możemy ze sobą porównywać i wybierać pomiędzy nimi. Chociaż język jest tylko ubocznym produktem naszych relacji społecznych i potrzebnych do tego zdolności kognitywnych, zwrotnie istotnie je wzmacnia. Żyjemy w świecie pełnym treści.     

sobota, 19 listopada 2022

KRACH NA GIEŁDZIE


 Aby funkcjonować potrzebujemy energii, a zatem kalorycznego paliwa. Poza tym musimy dostarczać organizmowi określonych składników, żeby mógł wymieniać swój budulec. Podstawą życia jest zatem konsumpcja - i nie dotyczy to tylko żywności. Od zarania dziejów konsumujemy zasoby świata, tyle że kiedyś byliśmy nieliczni i nieuprzemysłowieni, a nawet bezrolni. Przemiany cywilizacyjne powodowały stopniowe rozrastanie się naszej populacji i jej kultury materialnej, a zatem wzrost konsumpcji. Oczywiście najmniej konsumował plebs, a najwięcej arystokracja i duchowieństwo. Ostatecznie jednak wzbogaciliśmy się wszyscy, gdyż powszechna konsumpcja okazała się najlepszym motorem kapitalizmu, pozwalającym oligarchom bogacić się jeszcze bardziej, przy okazji motywując ludność. Taki model gospodarki wymusza ciągłe pobudzanie konsumpcji i popytu, a to wieść musi do fetyszyzacji towarowej uniezależniającej wartość ludzkich wytworów od ich użyteczności.

Możemy upierać się, że wszystko co kupujemy jest nam "potrzebne", lecz z punktu widzenia biologicznego nie jest nam to na ogół niezbędne. Nasze potrzeby rosną wraz z rozwojem cywilizacji i osiągniętym statusem, przybierając usankcjonowane kulturowo formy. Nie chcemy być materialnie zacofani, a raczej dobrze wyposażeni w topowe atrybuty, a przy okazji "korzystać z życia" wedle kulturowych wzorców. Produkujemy więcej, żeby więcej zarabiać i więcej kupować. Wydawać by się mogło, że to takie perpetuum mobile, ale właśnie energia i surowce określają wydolność systemu konsumpcyjnego dobrobytu. Poza tym często redukujemy koszty opierając się na taniej sile roboczej w krajach trzeciego świata, a nie jest to wcale problem wydumany - na świecie jest dzisiaj więcej niewolników niż kiedykolwiek...


Szacuje się, że do niewolniczej pracy zmusza się obecnie od 40 do 50 milionów ludzi, z czego kilkanaście milionów w samych Indiach. Co piąty obywatel Korei Północnej jest niewolnikiem. Półtora miliona dzieci pracuje po kilkanaście godzin dziennie na afrykańskich farmach kakao, po to żebyśmy mogli zajadać się tanią czekoladą. Ceną postępu cyfrowego jest niewolnicza praca w niebezpiecznych warunkach podczas której giną tysiące ludzi - uzbrojone afrykańskie gangi kontrolują wydobycie rzadkich minerałów potrzebnych do produkcji elektroniki takich jak koltan. Długi łańcuch pośredników sprawia, że zachodni konsumenci nie muszą się nad tym zastanawiać... Jakby na to nie patrzeć niewolnictwo towarzyszyło nam już od początku cywilizacji, a w zasadzie to pozwoliło ją zbudować. Zmuszenie wolnych łowców i zbieraczy do pracy, wykształciło u nich adaptację do sztucznych warunków czyli właśnie ucywilizowanie. Dzisiaj ta wielowiekowa tresura pozwala nam wykonywać zadania społeczne praktycznie bez żadnego większego nadzoru, bo uzależniła nas od cywilizacyjnej konsumpcji.

Rynek bezustannie kreuje nowe potrzeby, po to by je zaspokajać i na tym zarabiać. Zarobione pieniądze kapitaliści pomnażają przez inwestycje, a ostatecznie przeznaczają je na konsumpcję produktów i usług wyższej klasy, adekwatnych do uzyskanego statusu. Ważna jest nie tylko przyjemność takiego konsumowania, ale i samo społeczne pozycjonowanie z niej wynikające. Niekiedy wręcz najbardziej podniecający jest sam akt nabywania, musimy więc kompulsywnie go powtarzać, bo obiecywana w reklamach ekstaza  jest ulotna. Zgodnie z psychologiczną zasadą hedonicznego młyna szybko przyzwyczajamy się do każdej atrakcji, choćbyśmy wydali na nią krocie. Podniesione stany neuroprzekaźników szybko wracają do homeostatycznej normy, a my szukamy nowej stymulacji i wyznaczamy nowe warunki szczęścia. Więc chociaż teoretycznie mamy więcej możliwości od naszych przodków, nie jesteśmy wcale od nich szczęśliwsi... Rzekoma wolność wyboru bywa często iluzoryczna, gdyż znajdujemy się pod presją aby nawet czas wolny spędzać w określony sposób.


Skutkiem obecnego kryzysu geopolitycznego i rodzimego socjalnego populizmu jest wzrost kosztów życia i produkcji, co przełoży się na ostre hamowanie gospodarki. Czeka nas więc czas wyrzeczeń, do których nie jesteśmy emocjonalnie przygotowani. W latach niedawnej "prosperity" systematycznie pompowano nasze apetyty, ambicje i oczekiwania, kreśląc wizje świetlanej przyszłości. Wbrew pobożnym życzeniom problem nie będzie przejściowy, dopóki nie dokonamy reorientacji energetycznej i drakońskich cięć w wydatkach. Przydałoby się też unormować nasze stosunki z instytucjami unijnymi i zachodnim sąsiadem, chyba że niemieckie pieniądze śmierdzą. Napływ środków z Krajowego Funduszu Odbudowy mógłby ustabilizować nasze finanse, lecz rządzący wolą kierować się absurdalną dumą, bo sami mają pełne kieszenie. Zwykli konsumenci będą musieli natomiast ograniczyć spożycie reklamowanych produktów, a jeśli są emerytami być może też leków. Bez taniej energii nie ma taniej konsumpcji - jedynie na kredyt, albo cudzym kosztem.     

niedziela, 13 listopada 2022

BRODATA KRUCJATA


 Wczoraj Jarosław Kaczyński odwiedził Wadowice - prowincjonalną, lecz jakże zasłużoną miejscowość, która dała światu kremówki i Karola Wojtyłę. Było to więc świetne miejsce, żeby podkreślić jak bardzo chrześcijańskim jest politykiem, co szczególnie przejawia się w zwalczaniu wszelkiego rodzaju lewactwa, pedalstwa i kosmopolityzmu. Mówił więc o komunistach, tyle że tym razem nadciągających ze zgniłego Zachodu.

Jedynym lekarstwem na tę niemiecką zarazę jest zakładanie rodzin, uczestnictwo w nabożeństwach i głosowanie na Prawo i Sprawiedliwość. Dodatkową korzyścią dla ludu, oprócz prokreacji i zbawienia, będzie wzrost płac i pomocy socjalnej, a przecież wszyscy wiecie jak dostatnio nam się dzisiaj żyje.

W międzyczasie Jarek zabłysnął też swoim ludycznym poczuciem humoru, opowiadając dowcip o przerośniętej kobiecie z brodą (zapewne dającej w szyję), czym wywołał rechot wyselekcjonowanej na ten spektakl gawiedzi. Tyle że ten tłum musi mieć wyjątkowo krótką pamięć, bo w zasadzie dowcip też był z brodą i to bardzo długą.


Jarek bez przerwy o tym gada na wszystkich swoich akademiach. Ciągle wspomina o tym, że Jasiu każe się nazywać Małgosią albo odwrotnie... I nieodmiennie klakierom wydaje się to bardzo śmieszne. W ogóle to ma bardzo ograniczony repertuar i praktycznie cały czas bredzi o tym samym, to znaczy o oblężonej zewsząd Polsce, w której na domiar złego panoszą się krajowi płatni zdrajcy. Zamiast mówić o przyszłości i gospodarce, wygłasza historyczne i kulturoznawcze tyrady okraszone powtarzalnymi dowcipami.

Zachowanie suwerenności wymaga wsparcia silnych sojuszników a tych mamy jak na lekarstwo, nie licząc małych i prokremlowskich Węgier, które traktują nas jako instrument w rozgrywce z instytucjami unijnymi. Możemy też liczyć na europejską populistyczną prawicę, dotowaną przez Putina po to by destabilizować Europę, ale gotową współpracować w tym dziele z polskimi władzami. Gdyby nie wojna w Ukrainie pewnie i Demokraci nie klepali by nas po plecach, skoro uparliśmy się wcześniej wspierać izolacjonistycznych trumpistów, podburzanych przez rosyjskich trolli.

Jedyną receptą PiS-u na wszystkie piętrzące się już problemy Polski jest dalsze pożyczanie pieniędzy, tyle że na coraz większy procent, bo jawimy się jako coraz mniej wiarygodny dłużnik. Oczywiście to prosta droga do finansowej zapaści, lecz nikt na Nowogrodzkiej - a już zwłaszcza Jarosław Kaczyński - nie wie jak przerwać to błędne koło. Pozostaje nam więc jedynie szyderstwo.