Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 31 grudnia 2018

TOAST NOWOROCZNY


Jedyną rzeczą która się stale wyczerpuje jest czas. Wszystkie inne możesz gromadzić, ale to tylko złudzenie – wraz z czasem wyczerpuje się twój do nich dostęp. Nasz świat ciągle się kurczy, choć mamy wrażenie wzrostu i rozwoju. Kilka fantazyjnie ubarwionych wspomnień to tylko depozyt ulotny jak czas którym jest życie. Chcielibyśmy żyć wiecznie, aby to co robimy nie było nieodwracalne. Niestety przestrzeń naszego życia już na zawsze zostaje wypełniona. Z roku na rok zostawiamy za sobą kolejne jej połacie.

Zarządzanie czasem umożliwiło organizację społeczeństwa na wzór wielkiego mechanizmu. Dzięki pomiarom możemy dzielić go na jednostki i dysponować nimi ilościowo. Mówi się wręcz, że czas to pieniądz. Jeśli jednak mamy coraz więcej możliwości, a coraz mniej czasu, to tak naprawdę jesteśmy ograniczeni. Nasze doświadczenie rozgrywa się zawsze w teraźniejszości, a upływ czasu jest jedynie obrazem jego zmian. To co wydarzyło się w 2018 roku to już historia, lecz to z niej wyłoni się przyszłość.

Koniec roku to czas różnego rodzaju bilansów – politycznych, sportowych czy kulturalnych... Niekiedy pewnie też i osobistych, bo wraz z nim czynimy różnego rodzaju postanowienia na rok przyszły, choć gorzej bywa już z ich realizacją. W każdym bądź razie bezlitosna statystyka udowadnia, że najdokładniejszą metodą prognozowania jest analiza przeszłości. Być może dlatego analitykom zawsze jest tak trudno przewidzieć prawdziwe zmiany, choć mogą wyławiać z danych pewne trendy.

W swoich przewidywaniach należy uwzględniać przypisany rzeczywistości chaos, który może skutkować efektem motyla, prawem serii czy innym nieprawdopodobieństwem. Zgoła jednak najbezpieczniej założyć, że przyszłość będzie podobna do przeszłości, bo z reguły tak bywało. Profesjonaliści będą się profesjonalizować, alkoholicy alkoholizować, a pasjonaci pasjonować... Po przekroczeniu pewnego wieku jedyne w czym się zmieniamy to sukcesywne potwierdzanie swojej tożsamości. Może to i lepiej, bo z grubsza wiadomo czego się można po ludziach spodziewać.

Nie wróżę więc wielkiej rewolucji – ani Wam, ani sobie. Nie znaczy to, że zamierzam się nudzić – tyle że każdy z nas sam określa obszary swoich eksperymentów. Paradoksalnie żeby poznawać nieznane życie musi układać się w pewien schemat, w przeciwnym wypadku można się w nim pogubić. Wznosząc toast za Nowy Rok wypiję za swoją nadzieję, że nie będzie mnie okradał z czasu bardziej niż miniony, choć świat zawsze kombinuje co by tu jeszcze wymyślić, żeby zająć człowieka. Życzę Wam optymalnego wykorzystania każdego z nadchodzących 365 dni!    

piątek, 28 grudnia 2018

KRZYWE ZWIERCIADŁO

Budda mówił, że świadomość jest lustrem – to znaczy pokazuje rzeczywistość, ale jej obraz zniekształcają nasze pragnienia. Zawsze czegoś chcemy, więc nigdy do końca nie wiemy jak jest naprawdę. Pytanie tylko, czy świadomość może być pozbawiona woli? Sztuczna inteligencja potrafi doskonale analizować dane, a mimo to niczego nie czuć. Jeśli tylko wykonuje zaprogramowane polecenia tak naprawdę niczego nie chce, a skoro nie może decydować to nie jest bytem świadomym. Wydaje się za Kartezjuszem, że wszelki podmiot powinien przynajmniej kierować swoimi myślami. I właśnie po to potrzebne jest „ja” – wewnętrzny obserwator który musi „być”. Informacje nie znaczą nic bez ich interpretacji, a ta wymaga wewnętrznego języka. Jeśli nic by nie znaczyły nie odbierałbym ich świadomie – nic bym o nich nie wiedział. Dopiero ich znaczenie tworzy wewnętrzny komunikat.

Myślenie jest czymś w rodzaju mówienia do siebie, tylko że nikogo tam w środku nie ma. Istnienie jest więc tylko formą, a nie wewnętrzną substancją, duszą czy pneumą. Moglibyśmy ostatecznie powiedzieć, że jesteśmy własnymi mózgami, ale w nich tylko zbiegają się wszystkie sygnały z naszego ciała. I w dodatku te organy przez cały czas się zmieniają na skutek odbieranych przez siebie bodźców. Nawet z naukowego punktu widzenia ciężko jest określić czym jest mityczne ego, o którego dobro wszyscy tak zabiegamy – wydaje się raczej wypadkową informacji genetycznych i środowiskowych niż małym ludzikiem podejmującym decyzje w centrum zarządzania. Z ewolucyjnego punktu widzenia umysłowa podmiotowość służy wręcz powielaniu zoptymalizowanej informacji genetycznej, co algorytmy kulturowe mają jedynie usprawniać.

System społeczny zapętlił się jednak już do tego stopnia, że wyekstrahowaliśmy z pierwotnych mechanizmów zmysłowe przyjemności, a z kultury materialnej towarowe fetysze. Możemy nawet aplikować sobie czyste narkotyki bez całej tej otoczki – nie gonić już za niczym tylko karmić układ nagrody. Lecz żaden z tych sposobów nie zrywa naszej zależności od rzeczywistości, a więc kształtujących naszą świadomość informacji. Moglibyśmy powiedzieć, że jesteśmy wzorcami ich przetwarzania, ale te są plastyczne, a zatem niestałe. By odnaleźć siebie popadamy więc w nawyki, więzi i obsesje – to z nich budujemy swoją istotę. Biologiczne afekty czyli emocje wartościując źródła stymulacji wpływają na naszą percepcję ujmowaniem świata w ramy tego co chcemy zobaczyć. Wyzwolenie umysłu można by – teoretycznie – osiągnąć przez wgląd w prawdę pozbawioną ograniczeń postrzegania.

W tym ujęciu doświadczanie prawdy bez jej opisywania uwalnia od cierpienia, to znaczy podsycania pragnień. Medytacja resetując „ja” odsłania grę różnych stanów umysłu tworzących iluzję, co pozwala później lepiej złożyć się do kupy. Z tego powodu dalekowschodnie techniki są coraz wnikliwiej badane przez zachodnich psychologów. Wszystko wskazuje na to, że zmieniając budowę mózgu mogą poprawiać zdrowie psychiczne. Póki co nie znamy jeszcze mechanizmów molekularnych leżących u podłoża neuroplastyczności anatomicznej modyfikowanej przez aktywność psychiczną, choć w tym świetle podział na ciało i ducha (psychikę) wydaje się sztuczny. Co więcej szczęście jest stanem świadomości, więc jej rozwijanie przysłużyć może nam się bardziej niż zaspokajanie nienasyconych oczekiwań. Im wyższa świadomość tym mniejszy wpływ trudnych warunków.  

środa, 19 grudnia 2018

MĘDRCY ŚWIATA


Podobno mądrzy rządzą głupimi. Ale może rządzą nimi po prostu elokwentni. Zresztą jak zwał tak zwał – ci którzy są inteligentni, zwykle lepiej racjonalizują swoje poglądy, nawet jeśli są one błędne. A co za tym idzie lepsi są w przekonywaniu, nawet jeśli to do czego nas przekonują nie ma większego sensu. Historia pełna jest przykładów absurdalnych światopoglądów, do których udało się przekonać rzesze ludzi. Taka jest zresztą geneza każdej kultury, opierającej się w swej istocie na wspólnocie przekonań. Każda z nich lubi rościć sobie prawo do prawdy, postrzegając obcych jako nie znających jej barbarzyńców. Ludzkość niejedno ma więc imię. Niemniej różnice te odgrywają coraz mniejszą rolę, ponieważ obywatelom świata udało się już dojść do porozumienia w wielu kwestiach naukowych.


Można twierdzić – jak jeden ze współczesnych doktorów islamu, że Ziemia jest płaska, lecz dyskusja taka nie ma już większego znaczenia. O ile wiedza o kształcie naszej planety jest już powszechna, to nadal wielu z nas szuka wskazówek w tekstach religijnych z epoki brązu. Tyle że doszukując się w nich odpowiedzi na nieznane autorom dylematy projektujemy własne interpretacje lub zawierzamy teologicznym specjalistom, którzy robią to za nas. I tu zaczyna się przysłowiowe lanie wody. Święte słowa są atramentowymi plamami w których każdy odnaleźć może to czego szuka – i pewnie w tym tkwi ich ponadczasowość. Historycznie te same wersety służyły więc do uzasadnień różnych porządków. Ba, nawet w imię tych samych ksiąg można było wzajemnie się zwalczać.

Religijna wojna trzydziestoletnia pochłonęła 8 milionów chrześcijańskich istnień. Czy było to moralnie bardziej uzasadnione od mordowania w imię nacjonalizmu czy komunizmu? U podłoża wszystkich tych systemów stały oczywiście konkretne interesy, religia czy ideologia może więc być tyleż inspiracją co instrumentem. Wykładnie zmieniają się wraz ze światem, zabezpieczając interesy ich głosicieli, przy okazji odpowiadając na nowe lęki i potrzeby wyznawców. Im więcej naturalnych prawideł odkrywamy tym bardziej doktryny redukują się do egzaltowanych wywodów i symbolicznych rytuałów. Popularna staje się wymówka redukująca religię do samej sfery „duchowej”, a przez to separująca ją od prawd naukowych. Lecz skoro postuluje ona „ostateczne” wyjaśnienia, nie sposób oddzielić jej od pozostałej wiedzy. Zwłaszcza jeśli wydaje nam instrukcje.


Już w czasach prehistorycznym szamani mogli mieć problem z tłumaczeniem czemu taniec deszczu
nie działa, a leczony kadzidłem pacjent zmarł, więc musieli się specjalizować zwłaszcza w unikaniu jednoznaczności. „Odwieczne” prawa zmieniały się więc w zależności od okoliczności. Żeby ludzie nie zauważyli tego paradoksu kapłani próbowali monopolizować wiedzę, jak miało to miejsce w starożytnym Egipcie czy średniowiecznej Europie. Wobec znikomej skuteczności praktyk magiczno-religijnych poszukiwano jednak alternatywnych rozwiązań, co napędzało naukę, niejednokrotnie zapędzając „duchowych” przywódców w kozi róg. Wydawać by się mogło, że obnażono już ich apodyktyczną niekompetencję, niemniej wciąż przyciągają wiernych spragnionych otuchy i pocieszenia. Ale wiedzy o kosmosie, cząstkach elementarnych czy genetyce nie czerpiemy z pradawnych objawień i tradycji tylko badań empirycznych.
 

Wszystko to spycha kościół w otchłań coraz bardziej abstrakcyjnych rozważań i przestrzegania przed   rzekomymi grzechami (głównie obyczajowymi), choć jak teoretyzujący filozof nie zawsze żyje wedle własnych zasad. Wiara to przede wszystkim przywiązanie do instytucji i symboli, bo większość z nas i tak „wie swoje” i robi swoje. Kościół natomiast zajmuje się głównie uzasadnianiem swojego istnienia. I widocznie robi to dobrze, skoro nadal istnieje w erze technologii i nauki. Wiara stricte religijna jest zresztą tylko jednym z komponentów współczesnego światopoglądu, coraz bardziej naukowego, lecz też narodowego czy konsumpcyjnego. Musimy w coś wierzyć, a tak się składa, że organizacja świata najlepiej pokazuje nasze wartości. Wspólna wieczerza przy akompaniamencie pieśni o Bogu który narodził się w oborze wśród biedaków to wciąż żyjący znak naszej zbiorowej tęsknoty za przebaczeniem i miłością. I nie odbierze nam tego żaden zawistny terrorysta z karabinem czy bombą.

poniedziałek, 17 grudnia 2018

SZAŁ ZMYSŁÓW


Ludzie musieli być kiedyś bardziej uważni, a zatem świadomi tego, co się dzieje wokół. Musieli więcej wypatrywać i nasłuchiwać, bo wszędzie mogły czaić się zagrożenia – wrogie plemiona, węże czy drapieżniki. Musieli też lepiej węszyć, żeby tropić zwierzynę. Podczas jedzenia grzybów czy jagód bardziej skupiali się na smaku, bo przypadkowo mogliby spożyć ich trujące odmiany. Świat zmysłów był dla nich dużo ważniejszy niż dziś dla nas, więc też prawdopodobnie dużo intensywniejszy. Wiadomo na przykład, że zmysły się wyostrzają u osób dotkniętych deficytem jakiegoś z nich, żeby to zrekompensować. Dajmy na to osoba niewidoma będzie efektywniej wykorzystywać informacje dźwiękowe do mapowania przestrzeni. Zjawisko to nazywamy substytucją sensoryczną.

Mózg jest wielkim odbiornikiem, ale potrafi przetworzyć tylko część odebranych danych. W związku z tym od zawsze stosował filtry, które pozwalały mu oddzielać informacje niewarte uwagi od tych istotnych. Ucywilizowanie się człowieka zmieniło zasadniczo charakter przyswajanych przez niego informacji. Nie tylko wyposażyliśmy się w technologię „zmysłów zewnętrznych”, ale też wyłączyliśmy szereg niebezpieczeństw i wyzwań, budząc przy tym w sobie nowe pragnienia. Dzięki prawu prawdopodobieństwo zderzenia głowy z maczugą jest mniejsze niż dawniej, a w centrum miasta raczej nie spotkamy głodnego tygrysa. Nie przyglądamy się więc zbytnio przechodniom na ulicy, ani nie skupiamy się na smaku wyselekcjonowanej żywności, poświęcając swoją uwagę raczej sprawom „ważniejszym”. Mniejsza czujność zmysłowa odrywa nas od „tu i teraz”.

Co by o tym nie mówić zdolność mentalnego przekraczania czasu i przestrzeni to jedna z najbardziej zdumiewających ludzkich umiejętności. Dzięki niej potrafiliśmy podtrzymywać odseparowane od siebie wspólnoty, a także określać swoje „ja”. Niemniej wiadomo, że aktywowanie sieci uwagowej w mózgu wycisza te „błądzące myśli”. Ponieważ nasi przodkowie byli bardziej uważni na świat wokół, nie czuli w takim stopniu doskwierającej im nudy. Nie robiąc „nic” nie musieli od razu sięgać po smartfona czy włączać telewizora, ponieważ ich zmysły zajmowały się analizą rzeczywistości. Dzisiaj często prawda wydaje nam się nieistotna, wolimy więc światy wykreowane przez systemy hiperinformacyjne. Pierwotnie ludzkiej percepcji bliżej było do analitycznej medytacji niż rozgorączkowania w postmodernistycznym chaosie.

Cywilizacja to oprócz sytości, służby zdrowia, edukacji i praw człowieka także wszystkie stojące za nimi kategorie, które zawierają instrukcje determinujące nas do określonych zachowań i ścieżek myślowych. Internalizując ją nabywamy sądy, które automatycznie formułujemy jeszcze zanim pozwolimy naszym myślom powstać – a wtedy nie możemy zobaczyć ich w stanie czystym. Oczekiwania ograniczają elastyczność naszego umysłu, ponieważ uzależniają go od osiągnięcia określonego punktu, a wtedy jesteśmy mniej obecni w sobie samych. Co prawda współczesny świat robi co może, żeby przejąć naszą uwagę (promując określone osoby, produkty czy usługi), lecz właśnie dlatego coraz trudniej to osiągnąć. Zalewani nużącymi informacjami szukamy coraz intensywniejszych podniet, co skutkuje informacyjną i zmysłową inflacją. 

piątek, 14 grudnia 2018

PROFILOWANIE PRAWDY


W czasach w których informacje i dane są podobno najważniejsze powierzyliśmy ich wyszukiwanie wyspecjalizowanym w tym algorytmom. Oczywiście w przeciwnym wypadku zgubilibyśmy się w ich gąszczu, ale z drugiej strony to tajemniczy łańcuch procedur decyduje o treściach jakie zostaną nam przedstawione. Teoretycznie algorytmy konstruowane są tak, żeby ułatwiać wyszukiwanie przez prezentację najpopularniejszych stron. Lecz większość z nas – w tym ja – nie ma pojęcia o tym jak działają.

Matematyka nigdy mnie specjalnie nie pociągała bo nie odnajdywałem w niej znaczenia. Dziś to ona odnajduje znaczenie w każdym wirtualnym kroku – analiza statystyczna wielu danych wykrywa w naszym zachowaniu wzorce na podstawie których prognozuje trendy. Umożliwia  to profilowanie oferty (reklamy lub propagandy), nie tylko po to żeby nam pomagać, ale i skuteczniej na nas wpływać. Poniekąd nasz mózg działa na podobnej zasadzie – jest statystykiem który odnajduje powiązania i przetwarza je w wiedzę.

Nowe techniki nauczania maszynowego (tzw. deep learning) inspirują się wręcz pracą ludzkiego mózgu, jednak w dalszym ciągu to my wiążemy rzeczywistość w spójny obraz. Nie wszystko co mówi język da się przełożyć na ciąg cyferek. Maszyna może doszukiwać się powiązań skutkowo-przyczynowych w danych liczbowych, ale nie jest w stanie zrozumieć abstrakcji. Tak naprawdę matematyka nie jest obiektywną rzeczywistością, ale instrumentem który wymyśliliśmy do jej opisywania.
 

Niektórzy spekulują, że odwzorowując modele matematyczne pracy naszego mózgu można by zasymulować świadomość, gdyż klucz do niej nie leży w jego materii, ale sposobie komunikacji neuronów. Gdyby udało się dokonywać tych obliczeń na innym podłożu mogłoby ono zacząć myśleć. Struktura komputera nie musi się wszak opierać na krzemie – stworzono kiedyś na przykład komputer wodny. W przypadku komputera nie jest ważne z czego jest on zbudowany tylko jak części na siebie oddziałują. Niestety musiałby być to komputer o nieznanej dotąd złożoności.

Skoro każda komórka nerwowa ogranicza się do odbierania i wysyłania impulsów wydawać by się mogło, że to aktywność zerojedynkowa, tyle że nie. Każdy neuron połączony jest z wieloma innymi neuronami od których zbiera sygnały, a te z kolei mogą mieć charakter pobudzający albo hamujący. Dopiero sumując je wszystkie neuron „decyduje” czy przekazywać impuls i z jaką siłą. Po przekroczeniu wartości progowej sygnał płynie dalej, lecz jego natężenie zależy od biochemicznej instrukcji. Sygnał jest więc stopniowalny, a w dodatku każda synapsa może wpływać na działanie pozostałych, a każdy impuls rodzi się z kombinacji wszystkich dotychczasowych.

Zawsze można się kłócić, że matematyczne rozwiązanie tej zagadki wymagałoby po prostu doprecyzowania, uściślenia parametrów, dokładniejszych pomiarów... No cóż, jak na razie droga do tego wydaje się daleka, ale iluzja absolutnie „ostrego” określenia wszystkiego wydaje się największym ograniczeniem matematyki. „Królowa nauk” jest tylko uproszczeniem kwestii jakościowych do ilościowych. Złożoność zależności biochemicznych przejawiających się w naszych pragnieniach ciągle pozostaje poza jej zasięgiem, choć może obliczać prawdopodobieństwo podejmowania przez nas określonych działań. Ufajmy więc sobie bardziej niż obliczeniom.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

ŚWIADOMOŚĆ ZBIOROWA


Tym co pozwoliło nam wyzwolić się z ograniczeń społecznych jakie nakładała na nas biologia była kultura – dzięki wierze (bo tak trzeba to określić) w określone wizje prezentowane przez charyzmatyczne jednostki, a potem wykształcenie na ich podstawie różnych instytucji, zyskaliśmy procedury łagodzące stres społeczny czyli prawa i zwyczaje. Obiekty sakralne znalezione w Gobekli Tepe na terenie dzisiejszej Turcji, datowane na 10 tysięcy lat przed naszą erą, dowodzą, że mechanizmy takie wykształciły się już u ludów zbieracko-łowieckich. Jeśli były one w stanie podjąć na tyle skoordynowaną współpracę, musiały realizować ustalony plan, a do tego potrzebne było przywództwo. Żeby jednak je objąć trzeba było atrakcyjnej oferty kulturowej, która stawała się matrycą wielkiej wspólnoty. I tu rodzi się pytanie co skłoniło ludzi do porzucenia „wolności” i centralizowania się w ośrodki kulturowe.

Choć zapewne nie dochodziło do takich świadomych kalkulacji, tym co kierowało ludźmi był ich ewolucyjny interes. Tworzenie coraz większych grup społecznych przekładało się na sukces genetyczny. Najpierw nasze mózgi się powiększały, żebyśmy mogli być bardziej społeczni. A kiedy już osiągnęły ludzkie rozmiary wykorzystały kulturę do wzmocnienia tych skłonności. W wielkich społecznościach każdy nie mógł każdego znać, ale znał za to niepisaną (jeszcze) „umowę społeczną” – prawa i obowiązki jakie przysługiwały każdemu członkowi wspólnoty kulturowej. Powierzenie swojego losu duchowemu przywódcy wiązało się oczywiście z pewnymi wyrzeczeniami i ograniczeniami, ale prowadziło do wspólnego dobra. Można było działać na większą skalę, tworząc prehistoryczny system „pomocy społecznej” – gromadzenia wielkich zapasów żywności, a następnie ich ochrony przed grabieżą.

Wznoszenie wielkich kompleksów kultowych wobec skromności ówczesnych zasobów wydawać by się mogło absurdalne, ale pozwalało spajać wspólnoty wokół wyrażanych w nich wizji. Być może od realizowania takich projektów zaczęło się także... rolnictwo. Analiza DNA dzikiej pszenicy rosnącej w okolicy Gobekli Tepe wskazuje, że to najbliższa krewna pszenicy współczesnej. Niektóre ze kamiennych bloków świątyni ważą po kilkadziesiąt ton, a uporanie się z tak ciężkimi wyzwaniami wymaga ogromnego nakładu pracy. Do wyżywienia masy „robotników” oderwanych przecież od myślistwa i zbieractwa konieczne było naprawdę solidne zaplecze. W rezultacie mogło to wieść do eksperymentów żywnościowych, polegających na ujarzmieniu jej naturalnych zasobów. Jednym ze sposobów na zapewnienie wszystkim racji żywnościowych mogło być zbieranie i wysiewanie ziaren dzikich zbóż, których następna selekcja doprowadziła do wykształcenia się odmian rolniczych i produkcji żywności. Sanktuarium stając się celem pielgrzymek ludzi z dość rozległego obszaru mogło przyczyniać się do rozpowszechnienia siewu tych zbóż.


Rozpowszechnianie się rolnictwa prowadziło do gromadzenia jeszcze większych zapasów żywności, co wymuszało ich ochronę, czyli tworzenie jeszcze większych ośrodków kulturowo-politycznych. Oczywiście każda władza przy okazji realizowała własny interes, ale nawet z punktu widzenia pradawnego chłopa lepiej było ją utrzymywać, niż przyciągać swymi zasobami głodnych „dzikusów” i innych obcych. Innym skutkiem takiej organizacji było z kolei żywienie miast, które przez rzemiosło i handel wiązały się w jeszcze większe sieci społeczne. Niestety przez cały czas trzeba było mobilizować się, żeby odpierać zagrożenia, które wraz z rozwojem społecznym stawały się bardziej „imperialne”. Innymi słowy wielkie centra polityczne dążyły do monopolizowania kontroli nad coraz rozleglejszymi zasobami, a więc rozszerzania swojego władztwa (i kultury). W nadchodzącej epoce bezustannych wojen politycznych integrująca rola więzi kulturowej stawać się musiała coraz ważniejsza.


Proces ten zatrzymały dopiero dwie wojny światowe, które pokazały, że przegranymi wojen kulturowych w epoce przemysłowej będą wszyscy. Czas pokoju i współpracy gospodarczej sprzyja wymianie idei i swego rodzaju globalizacji kultury, choć czyni ona z wzorców kulturowych swego rodzaju produkty. Przeciętny Polak obejrzał na pewno więcej amerykańskich, a nawet brytyjskich produkcji filmowych niż odwrotnie, ale przecież nikt nas do tego nie zmusza... Choć różnimy się od Amerykanów i pewnie nadal będziemy, trend ten wskazuje jednak, że coraz bardziej będziemy się do nich upodabniać. Nawet Chiny, stając się dziś drugim gospodarczym graczem, kulturowo stają się coraz bardziej „zachodnie”. Świat islamu zmienia się powoli, ale nawet on bez wynalazków zgniłego kapitalizmu nie byłby już w stanie funkcjonować – a one przecież zmieniają życie. Rosja coraz bardziej bezpardonowo tocząc z Europą i Ameryką wojnę hybrydową, pokazuje swoją kulturową bezsilność – jedynie podrabiając i imitując zachodnie modele komunikacyjne jest w stanie oddziaływać na nasze umysły. Najważniejszym pytaniem które musimy sobie zadać w XXI wieku będzie: czym jest prawda? Na pytania które nasi przodkowie zadawali sobie jeszcze w jaskiniach wbrew pozorom nadal nie ma bowiem jasnych odpowiedzi.

piątek, 7 grudnia 2018

MÓZG SPOŁECZENOŚCIOWY


Podobno wielkość kory nowej u naczelnych odzwierciedla wielkość grup w których są w stanie funkcjonować. Gatunki żyjące w większych grupach społecznych mają ją większą, co w uproszczeniu przekłada się na większe mózgi. Życie społeczne było kwestią życia i śmierci, co wymusiło posiadanie inteligencji zdolnej do wyrafinowanej komunikacji. Ta najmłodsza ewolucyjnie część naszej mózgownicy odpowiada przy okazji za nasze wyższe funkcje poznawcze, takie jak wyobraźnia – język był nie tylko spoiwem „znajomych” wymieniających między sobą plotki i informacje, ale umożliwił też budowanie wielkich narracji kulturowych. W ten sposób wymyśliliśmy bogów, narody i pieniądze.

Dzisiaj opowieści (mity, wartości, prawa) łączą nas we wielkie społeczeństwa – globalny rynek, państwa, aglomeracje miejskie, nie mówiąc już o sieci internetowej. Ale zdaniem słynnego psychologa ewolucyjnego Robina Dumbara grupa społeczna w której człowiek jest w stanie zachować orientację wynosi około 150 osób. Do takich wniosków doszedł po analizie zależności między objętością kory nowej a typową liczbą relacji u 38 gatunków naczelnych. Jeżeli grupy są zbyt liczne poszczególni osobnicy nie są w stanie utrzymywać ze wszystkimi ich członkami więzi, co prowadzi do rozpadu. Nawet mieszkając czy pracując we wielkich skupiskach ludzkich ograniczamy nas świat społeczny do naszych możliwości.

Niby oczywiste, a jednak nie. Po pierwsze wielkomiejskie życie wydaje się już dla wielu z nas czymś „naturalnym” lub kuszącym, ale tak naprawdę generuje spory stres społeczny. Paradoksalnie jednak od adrenaliny można się uzależnić – dodaje ona energii i wyostrza zmysły, choć prowadzić może też do lęków i agresji. Obserwacje pokazują, że w społecznościach o największym zagęszczeniu mamy największą przestępczość. Siłą rzeczy w molochach relacje międzyludzkie stają się bardziej anonimowe i opierają się raczej na mechanizmach niż więzi. Nowoczesna technologia teoretycznie umożliwia nam kontaktowanie się z nieograniczoną liczbą osób, ale także i w tym wypadku ograniczają nas nasze mózgi. Można mieć wielu „znajomych” na fejsbuku, ale część z nich służy nam po prostu do reklamowania siebie. Poza tym częścią naszego życia społecznego mogą być też jakieś futrzaki czy postacie z telewizji, którym również poświęcamy swoje emocje i czas.


Należy przy tym pamiętać, że „liczba Dunbara” określa maksymalny krąg grupy społecznej, a sama jest matrioszką składającą się mniejszych kręgów. Potrafimy na podstawowym  poziomie rejestrować zachowanie około 150 osób, lecz nie wszyscy są naszymi przyjaciółmi. Analiza 35 milionów rozmów telefonicznych z 2007 roku (a więc czasów kiedy ludzie nie wymieniali jeszcze tak wielu komunikatów internetowych jak dzisiaj) wskazywała, że liczba osób z którymi kontaktowaliśmy się bardzo często (przyjaciół) wynosiła średnio 4. Bliskich znajomych mieliśmy 11, a dalszych 30. Przy okazji warto też zaznaczyć, że im większą liczbę znajomych ktoś posiada tym słabszą więź może zbudować i jest to w zasadzie psychologiczna arytmetyka. Im mniej jesteśmy w stanie przeznaczyć czasu na relację, tym staje się ona słabsza, dlatego zmieniając miejsce zamieszkania często zmieniamy też przyjaciół, a po starych zostają tylko sentymentalne wspomnienia. Dzieląc swój czas na większą liczbę relacji zmniejszamy ich siłę.

Z pewnością nowe technologie komunikacji zmieniają naszą świadomość i relacje z innymi. Pozostając najbardziej społecznym gatunkiem na Ziemi przenosimy jednak swoje życie w nieznane naszym przodkom wymiary, co może mieć nieznane konsekwencje w przyszłości. Nasze mózgi zasadniczo nie zdążyły się jeszcze zmienić od czasów kiedy współdziałaliśmy w 150-osobowych grupach, a przecież takie życie społeczne odpowiada za wykształcenie zdolności poznawczych, dzięki którym zbudowaliśmy cywilizację techniczną w oparciu o wartości kulturowe. Przekazywanie sobie wiedzy między osobnikami zdolnymi do rozpoznawania wysokich rzędów intencjonalności (co było konieczne w tak „dużych” grupach) zaowocowało rozwojem języka, umożliwiającego coraz większe precyzowanie treści, ale też dokonywanie wyrafinowanych oszustw. Skoro życie społeczne uczyniło nas homo sapiensami spodziewać się możemy dalszych, choć bardzo rozciągniętych w czasie transformacji – o ile tylko nie dojdzie do jakiegoś technologicznego regresu, jakie w historii miały już miejsce na przykład po upadku Rzymu czy Angkoru.

Internet przyniósł nam dostęp do prawie darmowej wiedzy, lecz też szamba informacyjnego – pornografii, debilnych popisów i pseudofaktów. Zrozumienie cyfrowej rewolucji społecznej jest jednym z największych wyzwań psychologicznych i socjologicznych, a nawet filozoficznych. Anonimowość wyzwala niskie instynkty osób agresywnych i nieśmiałych, a wirtualny „selfizm” przeradza się w narcyzm. I tak dalej. Lecz oczywiście lubię korzystać z sieci, bo w prawdziwym życiu społecznym pełnię raczej rolę głupka niż mądrali... Niemniej życie w globalnej wiosce jest do pewnego stopnia złudzeniem – wyrafinowana komunikacja jednoczy nas i separuje. Kora nowa podłączona do zbiornika wyobraźni czyni nieraz z informacji społeczną hiperabstrakcję.

środa, 5 grudnia 2018

ETYKA ZAWODOWA


Jeden z najbardziej kontrowersyjnych polskich duchownych, magnat medialny Tadeusz Rydzyk, gościł na urodzinach swojej radiostacji prezydenta, premiera i innych czołowych synów tej ziemi. Przy okazji udzielił im kilku wskazówek w sprawach międzynarodowych, społecznych i kulturalnych. Oczywiście była też mowa o pomaganiu, bo to jest główną misją kościoła. Niestety żeby pomagać trzeba mieć pieniądze, a tych kościół nie jest w stanie zarobić. Musimy więc pomóc kościołowi, żeby mógł wspomagać nas swoim słowem. Sęk w tym, że pomagamy za mało, a publiczne środki wydajemy na komunistyczną propagandę.

Jaskrawym przykładem takiego okradania polskich katolików jest przecież dotacja filmu o patologiach w kościele zamiast jakiegoś dzieła o jego misji. Co prawda Wojtek Smarzowski będzie musiał ją zwrócić, bo produkcja okazała się komercyjnym sukcesem, który w przeciwnym wypadku pewnie byłby wątpliwy, jednak najgorsze jest, że taki paszkwil w ogóle powstał. Zamiast babrania się w gównie lepiej przecież pokazać jak Albert pomagał biednym, co zamierzają uczynić absolwenci moherowej Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej. Niestety przez „błędne” decyzje Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej są co najmniej 3,5 miliona w plecy.

- Polacy trzymają z Polakami i to będzie normalne. Macie tu księży, pokażcie który jest taki jak na tym filmie „Kler” – grzmiał pan ojciec dyrektor, błagając przy okazji o litość dla nienarodzonych dzieci. Tymczasem w Trójmieście trwa gorący spór o pomnik innej kontrowersyjnej postaci polskiego kościoła – nieżyjącego już kapelana podziemnej „Solidarności” księdza Henryka Jankowskiego. Niektórzy miejscowi nawołują do wymazania z miejskiego krajobrazu jego kamiennego wizerunku, po tym jak w mediach pojawiły się doniesienia o jego grzesznych występkach, i nie chodzi tu bynajmniej o politykowanie, pławienie się w luksusie czy nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, ale regularne pieprzenie wszystkiego co się rusza i jest nieletnie.

Milczące od dekad ofiary wychodzą z cienia i zaczynają mówić o gwałtach i molestowaniu. Podobno jedna z nich miała nawet z tego powodu popełnić samobójstwo. Trochę to kontrastuje z honorowym obywatelstwem Gdańska i historyczną legendą o niezłomnym kapłanie... Wszak Jankowski był nie tylko jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy polskiego kościoła, ale i podziemia antykomunistycznego. Od czasu kiedy pedofilem okazał się największy rodzimy autorytet w dziedzinie psychologii dziecięcej nic mnie już nie może zdziwić, bo okazuje się, że nie ma takiej maski za którą nie można się schować. Niemniej to kler mówi o moralności najwięcej spośród wszystkich grup zawodowych. Przyznawanie komukolwiek legitymacji do moralizatorstwa wydaje się więc błędne z samego założenia.