Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 28 sierpnia 2022

PĘKNIĘTY BALON

 

Nieoczekiwanym  skutkiem kryzysu energetycznego może być kryzys żywnościowy w Polsce. Doprowadzić do tego może brak suchego lodu, czyli stałej formy dwutlenku węgla, niezbędnej przy przetwarzaniu żywności, a będącej pochodną produkcji nawozów, która została wstrzymana z powodu wysokich cen gazu. Już sam brak nawozów mógłby być niebezpieczny, gdyż ograniczone nawożenie zmniejszyłoby plony czyli podaż polskiej żywności, a zatem jeszcze zwiększyło i tak rosnące już ceny. Koszty produkcji płodów rolnych i tak już rosną, a dodatkowa destabilizacja tego rynku nie wróży nic dobrego. Większość gospodarstw nie jest zaopatrzona w nawozy, jakie zresztą ciężko teraz dostać w punktach sprzedaży. Ale nawozy będą potrzebne dopiero na wiosnę, a teraz głównym problemem staje się sytuacja w branży przetwórczej.


Jeśli nic się nie zmieni, za kilka dni może stanąć produkcja mięsna, mleczarska, owocowo-warzywna, rybna czy piekarnicza, nie mówiąc o browarniczej, która zdaniem co niektórych też dostarcza artykuły pierwszej potrzeby. Dodatkowo jest to kwestia nie tylko utrzymania ciągłości produkcji, ale też przechowywania i transportu, gdyż dwutlenek węgla jest powszechnie stosowany w chłodniach - bez niego nawet już wytworzona żywność szybko straciłaby swoje walory spożywcze i trzeba by ją zutylizować. Przerwanie procesów produkcyjnych i łańcuchów chłodniczych oczywiście skutkowałoby zmniejszeniem ilości produktów żywnościowych na rynku, a to zapewne wywołałoby konsumencką panikę i jeszcze pogłębiło deficyty. Pamiętajmy też o możliwych przerwach dostaw energii w okresie jesienno-zimowym, na czym przemysł spożywczy mógłby dodatkowo ucierpieć... 


Skoro jednak wszyscy zaczęli bić na alarm jest szansa, że unikniemy najbardziej czarnego scenariusza. Jeśli państwowi giganci, tacy jak Grupa Azoty, ograniczają produkcję w trosce o rentowność, zapewne państwo sypnie tym molochom grosza, byleby tylko nie zagłodzić ukochanych wyborców. Tym sposobem po raz kolejny gospodarka zmienia się w coraz mniej rynkową i bardziej socjalistyczną, co doraźnie złagodzi społeczne napięcia, ale w dłuższej perspektywie pogłębi chorobę systemową. Stare liberalne przysłowie mówi niestety, że nie ma nic za darmo. Państwo radzi sobie z kolejnymi kryzysami wymyślając coraz to nowe dopłaty, aż w końcu będzie dopłacać do wszystkiego i to niestety z naszych podatków. A przecież rekordowe ceny gazu analitycy wieszczyli już od wybuchu wojny... Żeby było jeszcze śmieszniej jeszcze niedawno twierdziliśmy, że mamy jedne z największych zapasów gazu w Europie!!! 

sobota, 20 sierpnia 2022

POLSKA I ŚWIAT


 Polska, jeszcze niedawno ostentacyjnie prężąca gospodarcze muskuły, dzisiaj zaczyna już dostawać zadyszki po potężnej dawce kredytowych sterydów. Od siedmiu lat rządzący obiecywali nam niemieckie pensje, a wyszło jak zwykle albo jeszcze gorzej. Z pewnością tylko pogłębi to nasz niemiecki kompleks... Co prawda spadek naszej aktywności gospodarczej przy wciąż rosnących cenach to element szerszego trendu, bo hamować zaczyna nie tylko gospodarka europejska, ale i światowa.

Spadek dynamiki rozwoju ma swoje źródła już w pandemii koronawirusa, po jakiej wprawdzie normalność zdawała się szybko powracać, lecz kosztem bardzo ekspansywnej polityki fiskalnej polegającej na rozdawaniu przedsiębiorcom pieniędzy. Dzięki temu bezrobocie istotnie nie wzrosło, a sytuacja finansowa zwykłych zjadaczy chleba pozostała na tyle stabilna, iż ponownie ożywiła popyt. Ale po czasowym zamknięciu niektórych fabryk i portów pojawiły się niedobory komponentów takich jak półprzewodniki, co miało swoje dalsze implikacje, takie jak opóźnienia w realizacji zamówień. 


Bariery podażowe doprowadziły do wzrostu cen, a zatem pierwszej fali wzmożonej inflacji. Po pewnym czasie, w "normalnych" warunkach, skutki pandemii pewnie byłyby stopniowo korygowane, gdyż spowolnienie popytu i stopniowy wzrost podaży zmierzałyby do jakiejś równowagi. Niestety los, a dokładniej jego polityczni demiurdzy, zgotowali nam niemiłe niespodzianki.

Krytykowana za zaniedbania mające doprowadzić do światowej pandemii Komunistyczna Partia Chin, przyjęła drakońską strategię "zero covid", pozwalającą pod pretekstem walki z zagrożeniem ściślej kontrolować społeczeństwo. Niestety ograniczenia, restrykcje i kwarantanny, na dłuższą metę powodują zaburzenia gospodarcze, nie tylko dławiąc wewnętrzną konsumpcję czy ograniczając inwestycje w Chinach, ale też zaburzając światowe łańcuchy dostaw. 

Odbudowa gospodarki po pandemii zwiększyła też popyt na energię, przez co wzrosły ceny surowców. Oczywiście efekt ten skrajnie spotęgowała rosyjska agresja na Ukrainę i wynikające z niej embarga. Na dłuższą metę wszystkie te czynniki doprowadzą pewnie do jakiejś formy deglobalizacji i regionalizacji produkcji - dajmy na to Europa może powrócić do wytwarzania produktów jakie do tej pory mogła sprowadzać po korzystniejszych cenach. Dużo się mówi zwłaszcza o rozwijaniu - zarówno na Starym Kontynencie jak i w Stanach Zjednoczonych - suwerenności technologicznej w kwestii mikroczipów. 

Deficyty układów scalonych to nie tylko postpandemiczne perturbacje, lecz też skutek postępującej cyfryzacji, zwiększającej zapotrzebowanie w tempie wprost wykładniczym. Coraz bardziej wyrafinowana technologia komplikuje też proces własnej produkcji, przez co ten wymaga coraz więcej czasu. Problemem jest też brak ukraińskiego neonu, niezbędnego do laserów wykorzystywanych przy produkcji półprzewodników. 

Jeśli Chiny w jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości zaatakują Tajwan będzie to wojna właśnie o półprzewodniki, których Tajwan jest największym na świecie producentem. Takie starcie miałoby więc nieobliczalne konsekwencje dla światowej gospodarki, a wiele branż zapewne całkowicie by upadło... Siłą rzeczy wywołuje to na rynku ogromny niepokój. W dodatku ewentualne sankcje Zachodu wobec Chin, będących jego największym handlowym partnerem, miałyby skutki uboczne znaczenie poważniejsze od sankcji nałożonych na Rosję. 

Miejmy nadzieję, że do otwarcia drugiego frontu w Azji jednak nie dojdzie. Tak czy siak czeka nas jakiś kryzys o bliżej nieokreślonej skali, co utrudnia planowanie i wstrzymuje dalekosiężne inwestycje. Polska niestety dołożyła do własnej katastrofy wielkie programy socjalne i płace rosnące dwukrotnie szybciej od wydajności, co skutkuje teraz największym spadkiem PKB w całej Unii Europejskiej. Skala naszego spowolnienia zaskoczyła nawet ekspertów, choć wszyscy wieszczyli że wchodzimy już w okres stagflacji, spadku popytu i wzrostu bezrobocia, a przegrzany rynek czeka zimny prysznic. 

poniedziałek, 15 sierpnia 2022

WODY POLSKIE


 Gówno przekroczyło masę krytyczną i szambo w końcu wybiło - dosłownie i metaforycznie, bo toksyny skaziły nie tylko Odrę i Ner, ale także wizerunek Polski. Nawet gdyby był to ruski ekoterror, to i tak nie możemy umyć rąk od odpowiedzialności, zwłaszcza w takiej pełnej rybiego ścierwa polskiej wodzie. Otóż całkiem niedawno nasi niestrudzeni reformatorzy przeprowadzili najbardziej radykalną reformę gospodarki wodnej na całym kontynencie euroazjatyckim w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, powołując gigantyczne i centralistyczne przedsiębiorstwo Wody Polskie zatrudniające 6,5 tysiąca ludzi, z wiadomym zresztą skutkiem. Fantastyczne wizje rozwijania żeglugi śródlądowej przy pomocy socrealistycznych w swym rozmachu inwestycji, a także nawadniania obszarów o szczególnym znaczeniu dla rolnictwa, będą niestety musiały poczekać, gdyż przenikliwi Niemcy wykryli katastrofę ekologiczną, a tych eurofaszystów nie można uciszyć tak jak polskich wędkarzy. Pechowo trucizny nazbierało się tyle, że nie spłynęła dość szybko do śmierdzącego ropą Bałtyku.

Co ciekawe Główny Inspektorat Ochrony Środowiska miał rzekomo badać wodę codziennie... Albo robił to nieudolnie, albo postanowiono ukryć prawdę nie tylko przed Niemcami, ale też Polakami, żeby nie stresować ich dodatkowo, skoro już cierpią z powodu drożyzny i boją się zimy. Co prawda gdyby woda płynęła z północy na południe (co wydają się sugerować prawicowi publicyści), to Niemców można by obwinić za tą całą niepotrzebną aferę, a tak trzeba szukać sprawcy w swoim własnych kraju i jeszcze płacić informatorom po milionie złotych... Swoją drogą szkoda że nic na ten temat nie wiem, bo chętnie sprzedałbym swoich wspólników... Ciekawe kto zadzwonił pierwszy z donosem, bo już od lat różni złośliwi ekolodzy próbują ukrócić trucicielskie praktyki firmy Jack Pol z Oławy, bezceremonialnie spuszczającej ścieki przemysłowe do Odry. Oczywiście prezes spółki oświadczył, że nie nie ma z całym tym syfem nic wspólnego, jednak według licznych świadków już od kilkudziesięciu dni do wody spływały z zakładu szerokim strumieniem cuchnące chemikalia... O pierwszym takim toksycznym procederze w wykonaniu Jack Pol aktywiści alarmowali już w 2009 roku. 

Lecz władze Oławy (poniekąd odpowiedzialne za tolerowanie takich praktyk) oświadczają jakoby skażenie Odry zaczynało się już 9 km wcześniej, we wsi Lipki, gdzie ponoć znaleziono pierwsze śnięte ryby, które jak wiadomo psują się od głowy... Dużo się mówi też przecież o ewentualnym zasoleniu Odry przez górnictwo węgla kamiennego, co jest związane z wypływem wód do wyrobisk górniczych, gdzie ulegają silnemu zanieczyszczeniu, a następnie są wypompowywane i zrzucane do powierzchniowych cieków. Tym sposobem dwie największe polskie rzeki (Wisła i Odra) są zasalane praktycznie już u swoich źródeł - trafia tam do nich rocznie około 4 mln ton soli. Obniżony poziom wód plus zwiększone ostatnio wydobycie węgla (spowodowane kryzysem energetycznym) mogły doprowadzić go gwałtownego skoku zasolenia skutecznie uśmiercającego cały ekosystem. Byłby to totalny blamaż polskiego "czarnego socjalizmu", od lat domagającego się krzykami krewkich związkowców (nieskorych do zmiany pracy na mniej płatną) dotowania nierentownych kopalni i blokowania transformacji energetycznej, za co teraz musimy bardzo słono płacić. Cień podejrzeń pada też na państwowego giganta, Grupę Azoty, który stanowczo odcina się od sprawy.


Być może doszło tutaj do synergii różnych szkodliwych czynników i dopiero tak wytworzył się toksyczny koktajl... Być może katastrofa była intencjonalnym działaniem wrogich (rosyjskich lub białoruskich) służb, wpisującym się w logikę wojny hybrydowej, choć bez znajomości faktów lepiej nie tworzyć wydumanych teorii spiskowych. Gdy mnożą się spekulacje, faktów tymczasem oficjalnie żadnych nie ma...  Eksperci badający sprawę ciągle zwlekają z jasnym werdyktem. Coś mi mówi, że niedługo będziemy mieli w Polsce wysyp domorosłych publicystycznych i internetowych hydrologów (i to na domiar złego strasznie politykujących), ale będzie to tylko nową odsłoną polskiego piekiełka. Opłacani trolle i pożyteczni idioci mają ostatnio naprawdę wiele do roboty - przecież co chwilę dochodzi do jakichś kryzysów, tragedii i katastrof wymagających "właściwej interpretacji". O całą sprawę można obwinić Tuska i Niemców, a nawet komunistów, lecz nie zmienia to prawdy, że w państwie rządzonym od długich lat przez Prawo i Sprawiedliwość system kompletnie nie działa.  

sobota, 6 sierpnia 2022

TWIERDZA Z KOŚCI SŁONIOWEJ


 Lubimy dzielić ludzi na "otwartych" i "zamkniętych w sobie", bo taki opis najlepiej odpowiada temu co widzimy. Statystycznie większość z nas znajduje się gdzieś pomiędzy tymi biegunami - najczęściej cechuje nas przeciętne natężenie cech tych typów. Sprawa dotyczy jednak tego jak mózgi przetwarzają informacje i reagują na bodźce, czyli uwarunkowań biologicznych, na które oczywiście w pewnym stopniu nakładają się - kształtujące plastyczny mózg - uwarunkowania społeczne. Popularny w psychologii podział na ekstrawertyków i introwertyków, tak naprawdę opisuje tylko dwie przeciwstawne skrajności, jakie cechują zarządzanie energią na poziomie psychofizjologicznym, co skutkuje odmiennymi skłonnościami jednostek w relacjach międzyludzkich.  

Obserwacje psychologów wskazują, że już zachowanie czteromiesięcznych niemowląt pozwala ocenić czy staną się introwertykami, czy ekstrawertykami. Introwertycy już od wczesnego dzieciństwa są bardziej wrażliwi na bodźce zewnętrzne, dlatego częściej się od nich izolują, przez co paradoksalnie bywają postrzegani jako niewrażliwi, wycofani i aspołeczni. Ekstrawertycy, słabiej odbierający bodźce, potrzebują silniejszej stymulacji i nagród zewnętrznych, więc bywają bardziej towarzyscy, oraz skłonni do rywalizacji i podejmowania wyzwań - napędza ich dopamina, uruchamiająca układ współczulny, odpowiadający za mobilizację do działania i walki. W mózgach introwertyków dominuje natomiast neuroprzekaźnik zwany acetycholiną, skłaniający do większej samokontroli i troski o bezpieczeństwo. 


Acetycholina sprawia, że czujemy się dobrze zwracając się wewnątrz siebie, gdyż łączy się z przywspółczulną częścią układu nerwowego, aktywującą długą drogę przetwarzania bodźców ze świata zewnętrznego. Dlatego introwertycy dłużej podejmują decyzje. Cechuje ich również grubsza materia szara w korze przedczołowej, co skutkuje przeznaczaniem większej ilości energii na myślenie abstrakcyjne.  Mózg ekstrawertyka preferuje natomiast krótszą ścieżkę przetwarzania informacji, umożliwiającą szybsze podejmowanie decyzji i bycie aktywnym oraz czujnym. Jednocześnie cieńsza istota szara w obszarze kory przedczołowej ekstrawertyków obniża ich zahamowania społeczne i czyni bardziej spontanicznymi oraz skłonnymi do ryzyka.

Nie ma co wartościować ekstrawertyków względem introwertyków (i odwrotnie) ponieważ oba te sposoby myślenia i reagowania okazywały się ewolucyjnie skuteczne i dlatego kody aktywujące te mechanizmy zachowały się w puli genowej. Co prawda ekstrawertyków jest na tym świecie nieco więcej i to oni - jako najbardziej aktywni i dążący do sukcesów- nadają mu ton, ale etykietowanie introwertyków jako słabych i bojaźliwych mija się z prawdą. Introwertycy są przecież mniej egocentryczni i powierzchowni, a ich relacje, choć mniej liczne, z reguły są głębsze. Ponieważ introwertycy są ostrożniejsi i skłonniejsi do refleksji bywają też bardziej odpowiedzialni, kreatywni i analityczni, a także niezależni.