Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 19 września 2021

POKARM BOGÓW


Aby poznawać środowisko w którym przyszło im bytować organizmy wykształciły odpowiednie zmysły. Niektóre z nich są bardzo specyficzne, inne wspólne wszystkim gatunkom. Odbieranie sygnałów o chemicznym stanie otoczenia należy do uniwersalnych cech życia już na poziomie pierwotnych jednokomórkowców, u których białka receptorowe reagują zmianami konformacji (układu atomów w cząsteczce) na obecność określonych związków chemicznych, co wpływa na procesy wewnątrzkomórkowe.

U bardziej złożonych organizmów do rozpoznawania bodźców chemicznych oddelegowano wyspecjalizowane komórki receptorowe, umożliwiające nam rozpoznawanie zapachów i smaków - zmysły zajmujące się tym należą do naszych najstarszych ewolucyjnie cech kognitywnych, do jakich dopiero z czasem dołączały kolejne mechanizmy. Cała nasza percepcja wykształciła się z chemicznej analizy środowiska i pożywienia, choć ta - wraz z pojawianiem się kolejnych zmysłów - zaczęła odgrywać w naszych postrzeganiu nieco mniejszą rolę.

Badaniem chemicznego składu pożywienia zajmuje się zmysł smaku, z czego zresztą czerpiemy niemałą przyjemność dostarczając podniebieniu pyszności skomponowanych tak żeby uaktywniać prastare ewolucyjnie rozkosze. Niestety w realiach konsumpcyjnej obfitości oznacza to zazwyczaj niezdrowe odżywianie. Niegdyś smak słony pozwalał wykrywać niezbędne dla życia elektrolity, a słodki potrzebne węglowodany, dziś zachęcają nas do objadania się przetworzoną (przesoloną i przesłodzoną) żywnością.

Z kolei smak kwaśny informował o obecności w pożywieniu kwasów, a gorzki alkaloidów i wielu soli nieorganicznych - natężenie ich intensywności ostrzegało natomiast przed zepsutym lub trującym pokarmem. Do tej tradycyjnej listy smaków naukowcy dodali stosunkowo niedawno smak umami, opierając się na istnieniu osobnych receptorów kwasu glutaminowego, balansującego smak i zapach potraw. Dzięki temu odkryciu możemy cieszyć się wzmocnionym smakiem śmieciowego jedzenia faszerowanego syntetycznym glutaminianem sodu czy potasu.

Intuicyjnie rozróżniamy także smak pikantny (ostry), który w sensie fizjologicznym smakiem jednak nie jest. Choć lubimy stosować w kuchni pieprz czy ostrą paprykę, zasadniczo nie jest to kwestia smaku a  kulturowo uwarunkowanego kulinarnego masochizmu. Otóż wrażenia pikantności - w przeciwieństwie do pozostałych smaków - nie odbierają kubki smakowe. Wiadomość o niej przekazują neuronom podrażnione zakończenia nerwowe języka - rzekomy smak jest w rzeczywistości "pieczeniem" czyli bólem o małym natężeniu. Odpowiedzialna za to kapsaicyna nie powoduje jednak trwałych uszkodzeń tkanek, a jedynie odpowiadające im pobudzenie komórek nerwowych. 

Z tego powodu ssaki (z wyjątkiem homo sapiensów) nie lubią pikantnego jedzenia - ich mózgi w zetknięciu z kapsaicyną "głupieją" i odczuwają dyskomfort. Ma to głęboki ewolucyjny sens ponieważ ssaki rozgniotłyby nasiona (np. ostrej papryki) w zębach lub je strawiły. Tymczasem ptaki (nie reagujące w ten sposób na kapsaicynę) bardziej nadają się na roznosicieli ukrytego w nasionach materiału genetycznego.

Fakt iż tylko człowiek lubi torturować się pikantnym jedzeniem wiele mówi o przewrotności naszego gatunku, u którego związek między przyjemnością i bólem jest niezmiernie złożony i tajemniczy - od religijnego samobiczowania aż po sporty ekstremalne.  Przy całej tej złożoności pozostajemy mimo wszystko istotami dosyć prymitywnymi, skoro można nas tak łatwo stymulować naciskając w mózgu odpowiednie "guziki". 

niedziela, 5 września 2021

CENA CZŁOWIEKA

 Tradycyjna historiografia mówi o rozwoju cywilizacyjnym, który wydaje się nieuniknioną konsekwencją historii, tak jakby był odwiecznym przeznaczeniem ludzkości. Ale przez prawie cały czas nasz gatunek zajmował się myślistwem i zbieractwem, a rolnictwo i państwowość, a w końcu przemysł z którego jesteśmy tak dumni, stały się naszym udziałem dopiero niedawno. Według najświeższych ustaleń po zbadaniu szczątek odkrytych w Maroku na stanowisku Dżabal Ighud homo sapiens zaczął swoją epopeję już nawet 350 tysięcy lat temu. Przyjmuje się natomiast, że rolnictwo pojawiło się dopiero 10 tysięcy lat przed naszą erą, a przecież początkowo był to tylko żywnościowy eksperyment, który jeszcze potrzebował czasu żeby się upowszechnić.  W dodatku z punktu widzenia naszego nieokrzesanego przodka rolnictwo było zajęciem wielce ryzykownym - uzależniając się od urodzaju roślin zbożowych narażał się na głód, a w dodatku skazywał na ciężką pracę. W ten jednak sposób człowiek pomnażał swoje zasoby żywnościowe, co zwiększało przyrost naturalny rolników - mieli oni przez to mniej wolnego czasu i składników diety co odbijało się na ich zdrowiu. Jednym słowem - choć wiodło do zwiększania populacji rolnictwo obniżało standard życia. Zastanawiające jest zatem czemu się tak rozpowszechniło. Jedną z odpowiedzi może być jakiś system pracy przymusowej.

Początkowo uprawa stanowiła zapewne jakieś dodatkowe źródło pokarmu pod postacią skromnego "ogródka". W pobliżu wielkich rzek (Eufratu, Tygrysu, Nilu, Indusu czy Żółtej Rzeki) możliwe było z kolei tak zwane rolnictwo zalewowe, oparte na wylewach użyźniających glebę i napełniających rowy irygacyjne, więc to tam powstawały pierwsze wielkie cywilizacje rolnicze, a z biegiem czasu pierwsze państwa. Ponieważ pozostawiły po sobie pisemne świadectwa i monumentalne budownictwo, wydają nam się zalążkiem publicznej redystrybucji dobrobytu, ale zasadniczo były organizacjami przestępczymi opierającymi się na pobieraniu haraczu od ludzi zmuszanych do pracy na roli w zamian za "ochronę" przed konkurencyjnymi gangami. A był to i tak łagodny los w porównaniu do tego co spotykało nieszczęśników harujących w kamieniołomach, kopalniach czy przy wyrębie drzew. Pierwsze twory państwowe były zasadniczo zcentralizowanymi "gułagami" dążącymi do maksymalizacji zysków i akumulacji kapitału, więc były dość efemeryczne. Po okresach "rozkwitu" szybko następował czas "upadku", ponieważ ludność uciekała od ucisku, w zatłoczonych miastach cyklicznie wybuchały epidemie, a nieumiejętne gospodarowanie zasobami prowadziło do katastrof ekologicznych.

Umacnianie państwowości wymagało inwestycji w infrastrukturę, a to z kolei nieprzerwanego dopływu siły roboczej - jeńców wojennych lub żywego towaru kupowanego od specjalnych dostawców (czytaj bandytów). Jeszcze nasza wspaniała rewolucja przemysłowa była w sumie sfinansowana przez zyski z niewolnictwa, lecz to już inna historia... Człowiek hodował nie tylko trzodę i bydło, ale też hodował ludzi. Tak jak większość roślin i zwierząt udomowionych przez człowieka stała się z powodu selekcji genów bezradnymi w środowisku naturalnym kalekami, tak sam człowiek uzależnił się od własnej cywilizacji i powrót do wcześniejszych form życia wydaje mu się niemożliwy. Jeszcze w szesnastym wieku państwowość nie była jednak wcale dominującą na globie formą organizacji - dopiero mieliśmy "oświecić" nią naszych zacofanych bliźnich w Afryce, Amerykach czy Australii, często zresztą z opłakanym skutkiem. Już od czasów antycznych imperia z pogardą patrzyły na barbarzyńców widząc w nich zagrożenie dla własnej stabilności, lecz też rezerwuar siły roboczej. Twierdziły wręcz że dążą do "ucywilizowania" koczowników i dzikusów choć przypadkowo wiązało się to zwykle z  ich eksploatacją. Oczywiście barbarzyńcy nie pozostawali dłużni, grabiąc imperia, a nawet doprowadzając do ich upadków. Ostatecznie jednak zniknęli z kart historii.


Jak wiadomo historię piszą zwycięzcy, a ludy o mniej sformalizowanej strukturze zazwyczaj nie znały pisma. Siłą rzeczy historycy często opierają się na państwowej propagandzie, która przedstawia kultury barbarzyńców bardzo tendencyjnie, w kontraście do cywilizacyjnych zdobyczy państwa, opartych jednak na podziałach społecznych, niewolnictwie, pańszczyźnie i przemocy. Już samo pismo wydaje się nam wyrazem kulturowego wysublimowania, ale powstało na potrzeby rozrastającej się administracji gromadzącej coraz większe ilości danych. Pierwotne społeczności myśliwych i zbieraczy były prawie egalitarne, ponieważ nie posiadały kapitału. Rozwój państwa spowodował natomiast rozwarstwienie społeczne, zmuszający jednych ludzi do utrzymywania innych, a nawet zapewniania im zbytków. Nie możemy jednak zbytnio idealizować barbarzyńcy nieskażonego cywilizacją, ponieważ równie chętnie sięgał po broń, a w dodatku sam często sprzedawał swoich pobratymców w ręce państwowego ciemiężyciela, spragnionego coraz większych zasobów ludzkich. Z tego samego powodu rozwinięte państwa Zachodu jeszcze do niedawna chętnie widziały u siebie imigrantów, choć dziś wydają się zamykać przed nimi granice, bo zamiast tanimi pracownikami nierzadko okazują się społecznym kosztem.