To kim zostaniemy ściśle wiąże się z szerokością geograficzną, kulturą i grupą społeczną, w jakiej przyjdziemy na świat, a następnie od ścieżek naszego rozwoju biegnących poprzez określone grupy. Możemy śmiać się z podlaskiego wieśniaka, widząc w nim zacofanego dzikusa, lecz gdybyśmy wciąż przebywali wśród podlaskich rolników z dala do wielkomiejskiej bufonady, nasiąknęlibyśmy określonym zachowaniem i spojrzeniem na świat. Analogicznie gdybyśmy wywodzili się z tak zwanych wyższych sfer wykształcilibyśmy wyrafinowane adaptacje społeczne określane przez plebs mianem fanaberii. Aspirując do tych odgórnych trendów możemy je mniej lub bardziej udolnie imitować stając się snobistycznymi "januszami". Z kolei zdegradowani do niższego poziomu społecznego na przykład przez bankructwo, zachowując swoje dotychczasowe zwyczaje, szybko staniemy się obiektem kpin jako wyniośli i groteskowi.
Choć może się to wydawać wyrachowane i cyniczne życie społeczne jest w gruncie rzeczy teatrem w którym skrupulatnie odgrywamy swoje role. Nie mówimy ludziom tego co o nich myślimy, żeby ich nie urazić. Sami natomiast nie znieślibyśmy tego co myślą o nas inni, więc ich kurtuazyjne uprzejmości przyjmujemy za dobrą monetę, nawet jeśli podskórnie wyczuwamy jakiś dysonans. Szczególnie staramy przypodobać się jednostkom przewodzącym grupie, nawet jeśli nie czerpiemy z tego wymiernych profitów. Wszak już u naczelnych najwięcej czasu na iskanie samców alfa poświęcają te o najniższej pozycji, traktując pokazywanie się w towarzystwie lidera jako sposób na jej podniesienie przez autoreklamę. Polityka, marketing czy wreszcie sztuka uwodzenia polega przede wszystkim na budowaniu iluzji, aż urok roztaczanych wizji zacznie przysłaniać rzeczywistość. Potrzebujemy innych ludzi nie tylko żeby spełniać marzenia, ale żeby w ogóle móc marzyć.