Łączna liczba wyświetleń

sobota, 27 lutego 2016

ŚRODKI WYRAZU

Mówią, że w Polsce wszyscy znają się na polityce i piłce nożnej. Ale to nieprawda. Ja nie znam się na futbolu. I podobno kobiety też się nie znają. Przyczynę takiego stanu rzeczy racjonalizuję sobie prozaicznie – sport nie ma wpływu na moje życie, a polityka podobno owszem. Oczywiście moja skomplikowana osobowość to temat na pracę doktorską z psychologii, ale nie wnikajmy już w to czemu w dzieciństwie zacząłem oglądać „Teleexpress”. Być może dlatego, że rodzice mieli w kuchni telewizor, a ten serwis informacyjny nadawano w porze domowego posiłku. W każdym bądź razie do dziś wykazuję umiarkowane zainteresowanie polityką w całej jej obrzydliwości. Natomiast wszelkie sprawnościowe współzawodnictwo w ogóle mnie nie emocjonuje. Podobnie jak mydlane opery, seriale paradokumentalne, rozmowy w toku i filmy akcji. Przebywanie ze mną może być więc uciążliwe dla typowego telewidza.


Polityka kształtuje rzeczywistość społeczną, ale w sposób raczej pośredni. To znaczy polityka nie zajmuje się mną w sposób spersonalizowany. Jestem jednym z wyborców, do których przymilić się chcą potencjalni dygnitarze, a zatem obiektem oddziaływania marketingu politycznego. Patrząc na to z bardziej idealistycznej perspektywy podobno sprawuję władzę, ale poprzez swoich przedstawicieli. Z tymi przedstawicielami różnie jednak bywa. Człowiek jest tylko człowiekiem, więc władza demoralizuje. Po drugie żaden decydent nie jest moim osobistym przedstawicielem. Jedynie masy mogą dyktować warunki, ale masami łatwo manipulować. Im bardziej coś masowe, tym bardziej zaraźliwe. A kiedy miliony mają rację, reszta przeszkadza. Gdyby telewizja nie ogłupiała prawie nikt nie chciałby jej oglądać. A gdyby nie zyski z reklam widowiska nie byłyby tak „telewizyjne”. Twierdzę, że w każdym zakorzeniona jest do pewnego stopnia potrzeba oderwania się od codzienności – stąd zainteresowanie losem fikcyjnych bohaterów lub celebrytów, sportem czy wreszcie polityką – bo przecież najbardziej zmieniamy rzeczywistość poprzez swoją egzystencję, a nie stosunek do gadających głów.

Stąd też wziął się świat wirtualny, porno i gry komputerowe. Często chętniej żyjemy życiem innych niż własnym. Neurony lustrzane pozwalają nam utożsamiać się z obserwowanymi osobnikami, przeżywać ich stany, problemy i radości, czuć rozkosz czy adrenalinę. Dlatego media zrobiły taką furorę – zapewniają emocje jakich nam brakuje. Niestety prowadzić to może do wyprania z uczuć, kiedy uzależniamy się od takich doznań i regulujemy nimi życie wewnętrzne. Wszyscy w mniejszym czy większym stopniu wykazujemy taką tendencję, gdyż nasze mózgi ewoluowały z dala od technologii, wykształcając fundamentalną dla cywilizacji zdolność do wczuwania się w sytuację drugiego człowieka. Musimy więc kibicować drużynom sportowym, uczestnikom teleturniejów czy zakochanym parom. Żeby nam samym było lepiej jako jurnym atletom, bogaczom czy młodym i pięknym kochankom. W grę wchodzi także mniej lub bardziej namiętne sprzyjanie ugrupowaniom politycznym. Ponieważ moje nastawienie do tego szamba nie jest już zbyt entuzjastyczne, a także wiąże się z ciągotami filozoficznymi, religioznawczymi, psychologicznymi i kulturalnymi, muszę uprawiać w internecie tą plugawą publicystykę. Żeby sobie wyobrażać, że jestem mądry.  

środa, 24 lutego 2016

REWIZJA SYMBOLICZNA

Dla jednych nie ma już Lecha Wałęsy – jest tylko Bolek. Dla drugich teczkowy szał służy wyłącznie niszczeniu narodowych autorytetów. Dynamika sporu ma wymuszać opowiedzenie się po którejś ze stron. Odtąd spór żyje już własnym życiem. Ktoś nazwie kogoś oszołomem, ktoś kogoś zdrajcą. Ktoś się na kogoś obrazi. I nowe pokolenia grać będą w gierki reżyserowane przez starych wyjadaczy. Oto jak ciemny jest lud. Dlatego potrzebuje przywódców. I mitów. Prawda jest zazwyczaj zbyt skomplikowana. Zamiast jednoznacznych morałów zawiera dylematy i wątpliwości. Nie służy to podnoszeniu morale. Udźwignąć prawdę potrafią tylko prawdziwe osobowości, a dla reszty są mądrości ludowe, gazetowe wyrocznie, zabobony i horoskopy. Podstawową funkcją tych fantazji jest nadanie spójności często sprzecznej w różnych aspektach rzeczywistości. Problem w tym, że spłaszcza to jej wieloznaczność.


Tylko głęboka ciekawość i otwartość intelektualna pozwalają wznieść się ponad symbole. Te bowiem formalnie są puste. Symbolizują tylko inne rzeczy – wyrażają jakieś wartości. Jeśli symbolem staje się skonkretyzowane indywiduum, czyni to z niej postać z brązu, a nie z żelaza. Dajmy na to taki Jan Paweł II. Co prawda jako pierwszy papież odwiedził synagogę i meczet, ale było to zupełnie naturalne. Nienormalne było to, że wcześniej religie się zwalczały. Tak jak nienormalne było to, że w Polsce nie było demokracji. Przywrócenie normalności było więc krokiem milowym. W pewnym sensie normalność ta objawia się teraz tym, że możemy obrzucać się błotem. Ale nikt światły nie potrzebował papieskich wskazówek żeby zaakceptować odmienność. Dzisiaj stawiają Wojtyle pomniki za to, że mówił nam oczywiste rzeczy. A przy okazji zapominają, że kościół w tym czasie instytucjonalnie chronił pedofilów, czemu służyły stworzone przez Watykan rozwiązania prawne.


Oczywiste było też to co mówił nam Jezus. Że mamy się kochać, szanować i wspierać. Jego nauki mają jednak znaczenie symboliczne. Jezus był początkowo uczniem Jana Chrzciciela, co dla biografów „mistrza” było kłopotliwe. Przerobili więc chrzest w Jordanie tak, że wmieszali w to świętego gołębia z transcendentalnym ładunkiem. Czemu służył chrzest Jezusa skoro nie zmyciu grzechu pierworodnego, to już niech wyjaśnią Wam tęgie teologiczne głowy. Wiąże się to z jakimś Wielkim Duchem, czy jakoś tak. W każdym bądź razie z tym ptactwem latającym. Przyniosło mu ono w dziobie jakieś mistyczne moce. Wiadomo, że Jezus był wędrownym kaznodzieją, którego nauki zrobiły potem furorę za sprawą Pawła – nawróconego prześladowcy chrześcijańskich żydów. Stworzył on teoretyczny pomost pomiędzy żydowską tradycją a światem hellenistycznym, choć to Jezus pozostał symbolem chrześcijaństwa. W tamtych czasach w Izraelu roiło się od różnych sekt, więc historyczny Jezus nie wydawałby się nam postacią szczególnie zajmującą, gdyby nie dalszy ciąg tej historii. Żaden inny człowiek nie urósł do rangi takiego symbolu jak Jezus, choć symbolika ta jest zupełnie mitologiczna. Prawdą jest natomiast to, że był jednym z nas. Historię często tworzy się będąc po prostu w odpowiednim miejscu i czasie, co nie ujmuje jej doniosłości. 

 Każdy dobry scenarzysta wie jednak, że najważniejsze jest zakończenie.  

wtorek, 23 lutego 2016

TORUŃSKIE PIERNIKI

Szanowny pan ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk dostanie 26 milionów złotych odszkodowania za to, że ... nie dostał dotacji. Sprawiedliwość musi być, a konkretnie Prawo i Sprawiedliwość. PiS obiecało dziadowi kasę, a że Tusk zatrzymał jej strumień, konieczne jest zadośćuczynienie za straty moralne. Nasze państwo jest wszak przyjazne dla każdego biznesmena. A także dla każdego ojca, o matce nie wspominając. Nie mówiąc już o samej dziewicy. Dlatego w Polsce można komuś obiecać, że pójdzie się z nim do łóżka, a potem powiedzieć że się coś innego miało na myśli. Ale jak obiecasz kasę to już musisz dać. Bo kasa musi się zgadzać. 


Skoro Rydzyk dostał kasę za to że jej nie dostał, ja też chcę dostać bo nie dostałem. Różnica jest taka że on miał dostać, a je nie miałem. Ale mi by wystarczyły te wszystkie rzeczy które miałem kiedyś dostać. I bylibyśmy kwita. Nie chodzi o pieniądze. Tylko o to co chcemy dzięki pieniądzom osiągnąć. Gdybym bez pieniędzy dostał to czego chcę, nie potrzebowałbym tej kasy. Chyba że jako fetyszu. Nie potrzebuję nawet tych 500 złotych na dziecko. Wystarczy mi że spełnię obywatelski obowiązek. Moje organy są w pełnej gotowości bojowej. Czekają tylko na najbardziej wyrafinowaną macicę w której otchłaniach eksplodują życiem. W imię ojca, syna i ducha świętego.


Jak tak dalej pójdzie na starość będę musiał adoptować kota jak Jarosław Kaczyński. Albo wstąpić do kapucynów. Może nawet do redemptorystów, bo trzepią kapucyna. W każdym bądź razie to bardzo ugodowi ludzie. Zawarli z Polską ugodę. Zgodzili się, żebyśmy zapłacili im „część” obiecanej kasy. Naprawdę nie zazdroszczę im tych pieniędzy. Niech szukają wód geotermalnych, złóż ropy albo Arki Przymierza. Życzę im nawet, żeby im się to udało. Wkurza mnie to tylko ta prawno-proceduralna maskarada. Napiszcie w konstytucji, że Polskę łączy strategiczny sojusz z Imperium Toruńskim. A Boga proście o łaski.  

poniedziałek, 22 lutego 2016

PAPIEROWA WOJNA

Od kilku dni wciąż słyszę mielenie tematu historycznego, który wydaje się być już przerobiony na totalną papkę. Obiekt zainteresowania jest już od dawna postacią pozbawioną politycznego znaczenia, więc lustracja Wałęsy ma wymiar tylko symboliczny. To ambicjonalna zemsta Jarosława Kaczyńskiego, głównego obecnie rozgrywającego na polskiej scenie politycznej. Jarosław Kaczyński ma bowiem wysoką pozycję hierarchiczną, lecz niską historyczną. Jest zaledwie przypisem w historii polskiej transformacji ustrojowej, choć obecnie kontroluje jeden z największych krajów Europy. Człowiek jak to człowiek przez całe życie pamięta różne urazy. Kiedy ma okazję stara się rewanżować za doznane „krzywdy”. Dlatego Wałęsie nie można było odpuścić. Poza tym jest okazja „zmienić” historię – pokazać alternatywną wersję rewolucji, jej inne oblicze. Jej wielowymiarowość i pluralizm.

Dla każdego myślącego jest oczywiste, że nigdy nie było jednego podziemia. Nie było bo być nie mogło. Żaden masowy ruch społeczny nie może być monolityczny. Tak było nawet z kościołem chrześcijańskim kiedy zdobywał wpływy w Imperium Rzymskim. Nie było jednej chrystianizacji, a sukces chrześcijaństwa wynikał między innymi z jego elastyczności. Podobnie polskie podziemie antykomunistyczne przenikać potrafiło do bardzo zróżnicowanych środowisk społecznych, w związku z czym rozrosło się do przytłaczających reżim rozmiarów. Programem łączącym Polaków była przede wszystkim potrzeba obalenia „starego” porządku. Potem okazało się, że etos etosowi nie równy. Że różna jest ocena nie tylko zachodzących przemian, lecz też własnej w nich roli. Na tym fundamencie wzniesiono przeklinające się ortodoksje, sekty i wyznania historyczno-polityczne.


To normalne, że każdy chce pokazać się w jak najlepszym świetle. Zrozumiały jest też szczególnie emocjonalny stosunek uczestników tamtych wydarzeń do tego co się wtedy działo. Szczerze mówiąc, wydaje mi się że każdy człowiek ma swoją historię bo ma swoją wrażliwość. A przeciętny obserwator ma problem z ocenami podłoża takich rozgrywek. Coś jednak w tym jest, że społeczeństwem najlepiej kierować manipulując nim. Polemika publicystyczna sprowadza się do popierania jednej z narracji, czyli wpisywania się w jakiś płynący już nurt. Trochę abstrahując od spraw teczkowych stwierdzić muszę, że III RP jest pierwszym trwale demokratycznym państwem polskim, a także całkiem dobrym miejscem do życia. Statystyczna możliwość natknięcia się na jakiegoś debila nie jest tu większa niż na całym świecie, a nawet jeszcze mniejsza. W niektórych krajach bandy debili wyrzynają się nawzajem, przy okazji masakrując ludność cywilną. Tutaj tylko kłócą się o świstki papieru. 

niedziela, 21 lutego 2016

EUROBIZNES

W zbiorowej świadomości funkcjonują dwa konkurencyjne mity założycielskie najjaśniejszej III RP. Polska jawi się w nich jako wschodnioeuropejski tygrys lub kondominium rusko-niemieckie pod żydowskim zarządem. W tym drugim wariancie obcemu kapitałowi przypisuje się rolę niemal oligarchiczną, a macki byłych komunistów oplatają ojczyznę jak sitwa. Choć różnie można na to patrzeć, komunistyczne pomioty nie tworzą jednolitej siatki. Są rozproszone po miastach, miasteczkach, a nawet wsiach. PZPR była ruchem masowym, a Lech Kaczyński cytował Karola Marksa w pracy doktorskiej. Czy jeśli ktoś był sołtysem w czasach PRL-u, oznacza to że współpracował z reżimem?


W antysemickich teoriach spiskowych rozśmiesza mnie zawsze pewna sprzeczność. Żydzi uosabiają w nich zawsze z jednej strony zło kapitalizmu (finansjerę, spekulantów i burżujów), a z drugiej neobolszewizmu (niesławna „żydokomuna”). Miesza się w to też masonów, liberałów i cyklistów. A w Polsce koniecznie jeszcze SB. I już mamy wyjaśnienie – zagraniczni kapitaliści uczynili z nas komunistyczną kolonię. Dlatego konieczna jest lewacka polityka socjalna. Już nawet dowiedzieć się można, że Hitler był lewicowy – przecież był socjalistą i brał amfetaminę. Dzięki niemu mamy w Niemczech Parady Miłości, ale tylko dla gejów. Bo w Niemczech brakuje teraz samic.


Prawdziwe w tym obrazie jest tylko jedno – że Polska jest miejscem przecinania się różnych interesów międzynarodowych. I że gra obcych sił ma na celu ich zabezpieczenie. Unia Europejska jest wspólnym interesem i w tych kategoriach powinniśmy na to patrzeć. Wypadając z orbity wpływów naszego wschodniego sąsiada musieliśmy siłą rzeczy orbitować w kierunku zachodnim. Oznacza to silne związki z zachodnim sąsiadem, ale nie tylko. Z Wielką Brytanią łączy nas teraz los wielu Polaków. Europa potrzebuje Europy. Tym bardziej w obliczu kryzysów zewnętrznych, wobec których najlepiej stawać razem. Nie spieprzmy tego. 

piątek, 19 lutego 2016

UCZTA BARANÓW

Wobec skomplikowanej sytuacji globalnej, kontynentalnej i krajowej, nie wspominając już o osobistej, proponuję zachować zdrowy dystans. Problemy ludzkości wynikają bowiem z błazeństwa, i to niestety mimowolnego. Dlatego świadome błaznowanie uważam za o wiele bardziej przyjazne dla środowiska cywilizacyjnego. Kalejdoskop dziejów znowu zaskakuje odwieczną skłonnością homo sapiensów do konfliktów zbrojnych, grupowego i indywidualnego egoizmu i pragmatyzmu graniczącego z nihilizmem. Do sporów, niesnasek i zacietrzewienia. Ale to naturalne – to część natury ludzkiej. Tyle że z tym wszystkim wiąże się jeszcze cały wachlarz problematyki, od kwestii ekonomiczno-gospodarczych po polityczno-religijne przez społeczno-psychologiczne. Nie da się więc nigdy zastosować prostego rozwiązania – ludzkość będzie się zmagać ze samą sobą, a historia skończy się dopiero z wymarciem naszego gatunku.
 

Oto komiczna tragedia ludzkości. Bo ileż jest groteski w tych typowo ludzkich wygłupach. Jeśli cokolwiek ma znaczenie, to właśnie życie. I ludzie walczą o to życie, a także o różne rzeczy, które w ich mniemaniu są tego warte. A z drugiej strony tęsknią za harmonijną rzeczywistością. Chcą osobniczej podmiotowości, lecz też poczucia głębszego znaczenia własnej egzystencji. Wydaje mi się, że nie jest zbyt istotne czy ktoś przyjął filozofię Jezusa, Mahometa czy samego Szatana. Sęk w tym, że dla wyznawców ich zmitologizowany świat jest punktem odniesienia. To jakaś paranoja – kłócić się o jakieś nie zweryfikowane teorie kosmologiczno-egzystencjalne. Podobnie pojebane jest zabijanie z przyczyn narodowych, chciwości czy sadyzmu. Ostatnim ponurym medialnym hitem była wielka ucieczka bibliotekarza-kanibala. A wyobraźcie sobie takiego ludożercę-imigranta. To by była jazda.

Jeśli komuś zabicie, poćwiartowanie i podejrzane fascynacje wydają się wstrząsające, to znak że żyjemy w normalnej części świata. Bywały wszakże okresy, dajmy na to wojny, kiedy powszechnie uprawiano takie praktyki. Jest to bardzo smutne, że dochodzi do takich zbrodni. Ale nasze społeczeństwo jednoznacznie ocenia tak przygnębiające wynaturzenia i sądzę, że skutecznie odizoluje sprawcę od otoczenia. Przy wszelkich mankamentach naszego skrawka świata tutaj nie wolno zabijać. Niektórzy nazywają to pokojem. Niech będzie z Wami. 

czwartek, 18 lutego 2016

ARCHIWUM X

PRL był republiką kolesiów. To znaczy rządziły układy. Dygnitarze musieli lawirować w swoim własnym i „bratnim” sosie, żeby budować swoją pozycję. Ale komunizm upadł dlatego, że był sprzeczny z ekonomią i naturą ludzką, a nie dlatego że roiło się w nim od karierowiczów. Manipulacje, zgniłe kompromisy i egzotyczne sojusze są immanentnymi cechami polityki. Przywództwo, jakkolwiek się legitymowało, zawsze wynikało z osobistych ambicji, ale szukać musiało zaplecza społecznego. Historia polityki pełna jest zatem brudnych rozgrywek, podstępów i prowokacji. Niemniej każdy władca deklarować musiał, że robi to wszystko dla dobra ludu. Że on jest tym dobrem – wielkim wodzem, mężem stanu, pomazańcem bożym. Dzisiejsza demokratyzacja złagodziła oblicze polityki, co nie znaczy że stała się ona dżentelmeńską rywalizacją. Nadal mamy do czynienia z bezpardonową walką, lizusostwem, podkładaniem świń i kablowaniem.
 

Nowe papiery z szafy Kiszczaka to młyn na wodę inkwizytorów moralności. Człowiek poczęty w grzechu rodzi się brudny i umiera cuchnący, więc aureole muszą pospadać. Jak mawiał pewien zamieniony w bożka filozof z Nazaretu, „ kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem”. Tu przecież nie chodzi o rozliczenia. Posłuchajcie skomlenia tych wszystkich, nagle wielce „medialnych” mędrców. Jeden z drugim żali się w telewizji, że nie zrobił kariery chociaż był prawdziwym bojownikiem o wolność. A na szczycie znalazły się resortowe dzieci, donosiciele i farbowane świnie. Nieszczególnie zajmuje mnie tropienie kto i jak powiązany był z komunistyczną nomenklaturą, tym bardziej że w erze radosnej twórczości demaskatorskiej w obiegu krążą setki niesprawdzalnych informacji. Gdybym ja osobiście zaczął marudzić, że taki czy inny układ nie pozwolił mi się dorobić i zabłysnąć, zostałbym co najwyżej wyśmiany.

Nie znaczy to, że nie należy poszukiwać prawdy historycznej o konkretnych postaciach. Jak widzimy jednak prawda jest zagmatwana. Dokumenty nie są tak twardymi dowodami jak choćby filmy i nagrania rozmów. Ale czy rządzi prawica czy lewica, ciągle gówno z tego wynika dla ludu polskiego reprezentowanego przez moją skromną jednostkę statystyczną. Choć struktury administracyjne i państwowe można postrzegać jako swoistą umowę społeczną, trzeba przyznać iż nigdy do podpisania takiej umowy nie doszło. Nigdy bowiem człowiek nie był jednostką nie budującą stada. Wywodzimy się od społecznych zwierząt. Istnienie wspólnoty jest dla naszego gatunku stanem naturalnym, mamy to zapisane w genach. W ciągu wieków zmieniało się tylko pojmowanie tej wspólnoty. Od totemicznego klanu do internacjonalistycznej jedności. Do tej wielkiej rodziny należymy także my – plemię polskie. Tradycji demokratycznych nie mieliśmy nawet w okresie międzywojennym. Ale za tą jaką fantazję.    

wtorek, 16 lutego 2016

MANIFEST HUMANISTYCZNY

Staram się nie wypowiadać na tematy o których nic nie wiem. Na przykład nie udzielam się w kwestiach motoryzacji, budownictwa czy elektroniki. Ale są rzeczy o jakich trochę wiem. Uważam więc za stosowne wyrażać swoje zdanie. Bo mam swoje zdanie, a nie tylko powtarzam to co usłyszałem. Żeby wyrobić sobie opinię na jakikolwiek temat trzeba chociaż trochę się w niego zagłębić. Większość z nas nie zagłębia się w rzeczy, które nie wydają się zbyt interesujące. A zatem koncentrujemy się na tym co nas interesuje. Prowadzić to może do paradoksalnych sytuacji. Do religijności pozbawionej wiedzy teologicznej czy patriotyzmu ignorującego historię. A przecież są to hasła wypisywane na naszych sztandarach. Nie dziwi zatem płytkość medialnych przekazów – nie mamy czasu i ochoty na abstrakcyjne rozmyślania kiedy mamy indywidualne problemy do rozwiązania. Życiowa praktyka wymaga skupiania się na praktycznej tematyce.

Jak stwierdził nazistowski minister propagandy Goebbels „szare masy są bardziej prymitywne niż można to sobie wyobrazić, propaganda musi być więc przede wszystkim prymitywna”. O tym, że nie był to tylko bełkot szaleńca, świadczy jego skuteczność. Gdyby Niemcy potrafili myśleć nie byłoby obozów zagłady dla Żydów, Cyganów i Polaków, eksterminacji umysłowo chorych czy homoseksualistów. Faszystowskie teorie były bowiem nadętymi fantasmagoriami, nie tylko negującymi etykę, ale zaprzeczającymi dotychczasowemu dorobkowi kulturowej i biologicznej antropologii. Narodowy socjalizm był zlepkiem brutalnych pomysłów nawiedzonych filozofów i mistyków, którym przez intencjonalne badania starano się nadać pozory naukowości. Intelektualiści stawali się prostytutkami systemu albo zakładnikami społecznej ignorancji. Cynizm, oportunizm, konformizm i strach, uczyniły z prymitywnych mitów święte dogmaty.


Rasie panów udało się też przekonać do swoich demonicznych teorii inne nacje. Aktów zideologizowanego ludobójstwa dopuszczali się też Ukraińcy, Litwini, Chorwaci czy Rumuni. A część sojuszników, jak choćby premier i prezydent Słowacji, katolicki ksiądz Jozef Tiso, organizowała deportacje Żydów do niemieckich fabryk śmierci. Ci wszyscy ludzie nie potrafili myśleć. Wyzuty z kultury i wrażliwości motłoch nie tylko swoje ofiary, ale przede wszystkim sam siebie pozbawił elementarnego człowieczeństwa. Potem miliony katów twierdziły, że tylko wykonywały rozkazy. Lecz faszystowskie reżimy były emanacjami nastrojów społecznych, „murzyńskiej” dumy i powszechnej ciemnoty uzbrojonej w postępujący rozwój technologiczny. Europejczycy zgotowali Europejczykom ten los, zarezerwowany dotychczas dla „dzikusów” z zamorskich kolonii. Masy wypowiedziały masom wojnę, w co tylko wpisywał się demagogiczny populizm. Taką samą mechaniką rządzi się dziś choćby islamistyczny fundamentalizm – łatwiej nauczyć się posługiwać bronią, internetem i krzykliwą retoryką, niż pogłębić własną świadomość humanistyczną. Gdy rozum śpi budzą się demony.

niedziela, 14 lutego 2016

MIŁOŚĆ

Walentynkowa presja każe być kochanym i to właśnie jest najgorsze. Bo łatwiej jest zakochać się niż być kochanym. Łatwiej stworzyć sobie w umyśle jakąś bajkę niż ją zrealizować. Łatwiej oczekiwać, że seksbomba będzie wrażliwa i inteligentna, niż zadbać o szarą myszkę. Łatwiej płakać przez macho niż przytulić się do fajtłapy. Miłość ma często gorzki smak, bo łatwiej marzyć o kimś, niż spełniać cudze marzenia. Dlatego tyle starych małżeństw na siebie psioczy, tyle jest zdrad i pozwów rozwodowych. Oczekujemy że miłość będzie czymś baśniowym, a w końcu staje się czymś prozaicznym. Rutyna, nuda i sprzeczne upodobania, kłótnie o pieniądze i bolesne słowa – oto los wielu związków. Uwodzenie jest bowiem rodzajem marketingu, a po dokonaniu transakcji towar nierzadko okazuje się przereklamowany. W dodatku może się okazać cholerykiem, chamem, niedotykalską czy zołzą. I na pewno ma jakieś idiotyczne przyzwyczajenia.

- Jedyna istota którą kocham, mój syn, wychował się w piekle mojego małżeństwa, tak jak ja wychowałem się w piekle małżeństwa moich rodziców – rozmyśla bohater kultowej polskiej komedii „Dzień świra”. Komedia jak komedia, ale tytułowy „świr” to postać wyrażająca nie tylko skowyt osobistego upadku, ale i rozczarowanie oszustwami kultury – obrazkami sielanki jakimi mają być rodzina, dom i cały ten przepis na życie. Ponieważ Adam Miauczyński jest nieudacznikiem ciężko jest komukolwiek się z nim utożsamiać. Jego cynizm jest jednak znamienny – nie zaznawszy szczęścia rodzinnego ani w dzieciństwie, ani w życiu dorosłym, uważa całe to gadanie o domowym cieple za plugawe brednie, a miłość za fałszywą nadzieję. Każdy z nas zna osoby tak rozgoryczone, więc nie jest to przybysz z kosmosu. Jak stwierdził odtwórca głównej roli, Marek Kondrat, tym skutkuje „samotność w domu, samotność na zewnątrz, samotność ze swoją wrażliwością”.

Pół biedy, że takie „kwaszenie się” psuje życie wewnętrzne, lecz co gorsza skutkować może zawiścią do jednostek spełnionych i szczęśliwych. Jeśli czuć się będziemy gorsi, z całą pewnością uznamy to za niesprawiedliwość, a szczęściarzy za posiadaczy należnego nam fartu. To wszystko na co spoglądamy pożądliwie, a czego nie możemy mieć i dotykać, postrzegamy w takiej sytuacji jako zdobyte podstępem i cwaniactwem. W ten sposób wyjaśniamy miłosne podboje, sukcesy finansowe i społeczne uznanie. Ale świat nie składa się przecież tylko z dupków. Powodzenie nie zawsze świadczy o wartości człowieka, tak jak przygnębienie o jego mierności. Kiedy myślę o zgorzkniałych, rozczarowanych, złośliwych marudach, najczęściej mi ich żal. Co prawda mamy obowiązek być szczęśliwymi, ale trudno obwiniać kogoś kto wpadł w spiralę czarnych myśli – niekiedy tkwi w tym jakieś przysłowiowe złamane serce, ponure doświadczenie, piętno traumy.

Znalazłem nawet w internecie poradniki „Jak przetrwać Walentynki”. Znalazłem, nie dlatego że bałem się tego dnia, ale buszując w sieci natrafiam na różne dziwne teksty. Internetowe porady na ten dzień są dosyć denne, a na ogół sprowadzają się do tego, żeby znaleźć sobie jakieś przyjemne zajęcie, jeśli nie można się oddawać urokom miłości. Tyle że przyjemności powinny być obecne w naszym życiu każdego dnia. Tym co może psuć satysfakcję z singlo-walentynkowych rozrywek jest przede wszystkim zewnętrzna presja. Czujesz, iż inni myślą, że coś z Tobą nie tak. Czasami nawet głośno to wyrażają. „Zostań jeszcze, co będziesz w domu sam robił?” i takie gadki. Jakby jedyną możliwością w takim wypadku było siedzieć i się dołować. Czasami ludzie są bardziej wkurwiający niż samotność. W odruchu obronnym można przyjąć założenie, że tak naprawdę miłość to nic ciekawego, lecz to również dosyć naciągana teoria. Miłość jest naszym biologicznym przeznaczeniem. Potrzeba miłości jest wpisana w nasze mózgi, a zaprzeczanie jej zaklinaniem rzeczywistości.

Wobec powyższego nie mogę udawać, że bycie singlem jest tylko moim wyborem. Częściowo jest, ale wynika niestety głównie z konieczności. Na widok pięknej kobiety zawsze boleśnie uświadamiam sobie jak bardzo brakuje mi seksu. Tym bardziej im bardziej wyzywająco, słodko i prowokacyjnie wygląda. Potrafię jednak zrozumieć brak miłości, bo wiem, że sam nie jestem w stanie każdego pokochać. Kiedy mówisz komuś: „Nic do Ciebie nie czuję”, znaczy to że wyklucza to chemia, instynkt i subiektywny potencjał matrymonialny. Emocje są mechanizmami neurologicznymi sprawiającymi że chcemy tego czego chcemy. Takie jest prawo natury. 

czwartek, 11 lutego 2016

TRAGIKOMEDIA

Tradycja europejskiego teatru, podobnie jak całej zresztą kultury, wywodzi się z czasów antycznych. Intelektualny rozmach świata antycznego uczynił sztukę teatralną bardziej niż rozrywką polem egzystencjalnej symulacji. Charakterystyczna jest w tym kontekście tak zwana tragedia grecka. Jej istotą był konflikt tragiczny, przeciwstawiający sobie równorzędne racje, gdzie wybór każdej z alternatyw oznaczał klęskę, bo choć opcje wzajemnie się wykluczały, każda droga wiodła do dobra i zła – wypełnienie powinności pociągało za sobą dylematy moralne i tragiczne konsekwencje. Nieunikniona katastrofa nabierała więc patetycznego charakteru. Porażka ukazywała wielkość człowieka.


Jeśli jednak kogoś można nazwać ojcem europejskiego dramatu, to z pewnością Szekspira, który po ciemnych wiekach średniowiecza (dla teatru z całą pewnością), zadziwił nowatorstwem i przenikliwością. Nie chodzi tu tylko o to, że zrezygnował z tematyki religijnej, co zresztą charakterystyczne było dla całego renesansu. W sposób szczególnie przenikliwy ukazywał psychologię swoich bohaterów, ich emocje i namiętności. Choćby jego  Romeo i Julia stali się postaciami niemal archetypicznymi i to nie tylko w literaturze. Nie mówiąc już o tym, że każdy humanista musi wiedzieć kim był Hamlet, Makbet czy Otello, żeby zrozumieć kulturę pełną odniesień do szekspirowskiego świata.
 

Lecz mimo pewnych ciągot artystycznych przyznać muszę, że dramat nigdy specjalnie mnie nie pociągał. Najbardziej odpychająca w dramacie była dla mnie właśnie jego „dramatyczność”, jakaś górnolotność odrywająca go od przestrzeni naszego życia. Brak w nim plastyczności prozy i lapidarności poezji. Dialogi wydają się niemal serią przeplatających się monologów, co już samo w sobie wyraża pewną sztuczność. Ludzie zwykle nie wyrażają się tak klarownie, a na ogół bredzą coś bez sensu. Nie o tłumionej żądzy, miłości czy nienawiści, fatum albo historii, tylko o śrubkach, wypłatach, promocjach i tym podobnych. Jako młody i popierdolony wrażliwiec jakąś dekadę temu musiałem jednak liznąć trochę „sztuki”. Jeśli coś lubię w dramacie, to z całą pewnością twórczość Bertolta Brechta.

Analizowanie jego dorobku pozostawiam kulturoznawcom. Sam bowiem nie znajduję satysfakcji w rozbieraniu poszczególnych utworów na czynniki pierwsze. Niektórzy nawet Biblię muszą czytać z komentarzem, więc w obiegu znajduje się pewnie wystarczająca ilość materiałów na ten temat. Interpretacje mają to do siebie, że pozbawiają literaturę uroku – wiem to z lekcji polskiego. A sam Brecht trafiać chciał raczej do robotników niż intelektualistów, choć jak to ze sztuką zwykle bywa raczej wyszło odwrotnie. Chętnie czerpał z gatunków niskich, przez co jego teksty wydawać się mogą nieco siermiężne, ale stąd się właśnie bierze jego pazur i wyrazistość. Pomimo negacji metafizycznego sensu egzystencji prawdziwą „nędzę nędzarzy” widział bardziej w ich upadku duchowym, pustce wewnętrznej i moralnej patologii, niż w materialnym ubóstwie. Nie wiem czy zaskoczę Was taką puentą, ale od czasów tragedii greckiej historia zatoczyła tu pewne koło. Bo jak pisze Brecht „człowiek hołduje chętniej dobru niż złu, ale warunki nie sprzyjają mu”. Dlatego nasz dramat jest wieczny.  

środa, 10 lutego 2016

MOJE RADY

Najbardziej wkurwiają mnie ludzie którzy chcą mnie na siłę uszczęśliwiać. Jest bowiem w ich „trosce” jakieś poczucie wyższości – traktowanie człowieka jak głupka nie potrafiącego sobie poradzić i nie wiedzącego co jest dla niego dobre. Dlatego z takiego uszczęśliwiania człowiek wychodzi najczęściej nie dość, że niezadowolony, to jeszcze wytrącony z dotychczasowej całkiem niezłej równowagi. Uszczęśliwianie psuje humor. Zamiast konkretów, delicji i precjozów, próbują Ci wcisnąć coś czego wcale nie chcesz i jeszcze masz im za to dziękować. „Dary” uszczęśliwiaczy pokazują jak mało ich zdaniem powinieneś od życia oczekiwać. Nie pojmują, że możesz po prostu czegoś nie chcieć, mierzyć wyżej, albo w zupełnie inną stronę.
 

Paradoksalnie uszczęśliwiacze są często bardziej nieszczęśliwi niż Ty sam. Dlatego muszą Ci pokazywać jak wielkim jesteś dupkiem. Patrzeć na Ciebie z góry, protekcjonalnie instruować i pobłażliwie głaskać po główce. Niesymetryczność takich relacji stawia ich samych w lepszym świetle. Czyni z nich mentorów, mistrzów i przewodników. Pozwala wygłaszać teorie, których nikt „normalny” nie chce słuchać. Jeśli bowiem godzisz się na rolę pouczanego chłopca, stajesz się nie tylko idealnym słuchaczem, lecz też deprecjonujesz samego siebie. Porady takich dobrodziejów najczęściej są mieszaniną przesady, mądrości ludowych i oczywistości o których dobrze wiesz.

Nie bój się iść swoją drogą. Nie zwracaj uwagi na docinki. Przyjmuj tylko poważne propozycje, nie tracąc czasu na obserwowanie cudzej bufonady. Jeśli ktoś może zrobić dla Ciebie coś konkretnego, niech zrobi to – jeśli nie, niech wypierdala!!! Rozejrzyj się dokoła. Zobacz co jest grane. Czy naprawdę inni są lepsi od Ciebie? Czy może chcą Ci tylko to pokazać? Ale pokazać Ci mogą tylko zdobycze. Lepsze trofea i roztaczającą wokoło zamieszanie aparaturę. Nakręcającą ich wartość maszynkę. Uszczęśliwiacze nie spełniają życzeń. Nie biorą odpowiedzialności za Twoje błędy. Oni tylko mówią, że wszystko wiedzą.  

wtorek, 9 lutego 2016

DYSKUSJA O WARTOŚCIACH

W obliczu kryzysu imigracyjnego europejska tolerancja zdaje się załamywać. Oczywiście od zawsze część opinii publicznej była nieprzychylnie nastawiona wobec przybyszów, dzisiaj jednak taka optyka zaczyna przeważać. Po pierwsze wędrówka ludów zdaje się nie mieć końca, a to musi budzić niepokój – możliwości pomocy są ograniczone. Po drugie niekiedy włóczędzy zaczynają tu się panoszyć, nie okazując zbytniej wdzięczności. A ekscesy pewnych osobników pozbawiają naszej sympatii całą wędrowną brać. Choć wydaje się, że na ten temat powiedziano już wszystko co można powiedzieć, cały czas mamy do czynienia z szablonami, jakie nie pozwalają dostrzegać całej złożoności sprawy.


Z najnowszych danych statystycznych ujawnionych przez niemiecką policję wynika, że tylko niewielki odsetek uchodźców z Syrii, Iraku czy Afganistanu, dopuszcza się czynów kryminalnych. Dajmy na to w słynnej ostatnio Kolonii, gdzie zarejestrowano 1100 Syryjczyków, przestępstwa popełniło tylko pięciu. Nie pasuje to zbytnio do mitu o egzotycznych fanatykach w turbanach, którzy nie rozumiejąc naszych liberalnych wartości, przybyli tu gwałcić dziewice i uprawiać dżihad. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę wędrowców z rejonów teoretycznie nieco bliższych nam kulturowo, takich jak Tunezja, Maroko czy Algieria, a nawet z Bośni i Hercegowiny, Czarnogóry lub Albanii, zobaczymy że w kolizję z prawem weszło około 40% z nich. Mamy tu do czynienia ze zorganizowanymi gangami, bardziej spragnionymi alkoholu, dziwek i luksusu, niż zamachów terrorystycznych. Nie oznacza to, że nawiedzeni radykałowie również nie rozgrywają na tym kryzysie swojej gry.


Problemem nie jest islam, tylko bandytyzm. Orientalni gangsterzy są bardziej przesiąknięci euroatlantyckim kiczem niż konserwatyzmem religijnym, przy czym świadomość własnej „obcości” w tym świecie zmusza ich do pielęgnowania swego rodzaju tożsamości i odrębności. Są tak bogobojni jak polscy kibole handlujący amfetaminą i tabletkami ecstasy. Mogą się co najwyżej grupować się wokół symboli i totemów, przejawiając swego rodzaju „murzyńskość”. W gruncie rzeczy bardziej niż rodzimą tradycją fascynują się filmami akcji i wyuzdanymi teledyskami, cycatymi blondynkami i zachodnią technologią. Nasz świat jest atrakcyjniejszy niż ich, dlatego to tutaj szukają szczęścia. A co do fundamentalistycznego terroryzmu, jest to działalność marginalna – wielokrotnie więcej Europejczyków ginie w porachunkach mafijnych.
 

Badanie niemieckiego Federalnego Urzędu Kryminalnego dowodzi, że „uchodźcy popełniają czyny karalne tak samo rzadko lub tak samo często jak mieszkańcy Niemiec”. Nie wdając się więc w dalsze rozważanie niuansów, zauważyć musimy iż prawdziwym problemem jest to co dzieje się na Bliskim Wschodzie, a nie w Europie. To największy kryzys humanitarny od czasów drugiej wojny światowej, a demokratyczny świat okazuje się w tym momencie zaskakująco bezsilny. Półtora miliona syryjskich uchodźców koczuje w czteromilionowym Libanie, który miał już wcześniej problem z uchodźcami palestyńskimi. Olbrzymia fala Syryjczyków napływa do Turcji. Jest tam ich około dwóch milionów. W ciągu ostatnich dwóch dni przed rosyjskimi bombardowaniami pod turecką granicę uciekło 35 tysięcy osób, które koczują pod gołym niebem. W drodze jest kolejnych 80 tysięcy, a ofiar wojny nikt już nie jest w stanie policzyć. Najtrudniejsza sytuacja jest w obleganym przez reżim Assada Aleppo. W zablokowanym mieście dochodzi do śmierci głodowych. To koszmar o którym nic nie wiemy i nie chcemy wiedzieć. Czym zatem są te nasze chrześcijańskie wartości, których musimy tak bronić?   

poniedziałek, 8 lutego 2016

LIST DO MATKI POLKI

LATAJĄCY DOM
SPOKOJNEJ STAROŚCI
- polecam!!!
Platforma Obywatelska przystąpiła do populistycznego wyścigu z PiSem i Kukizami. Licytują się kto da więcej. Nowa propozycja Platformy to 500 zł na każde dziecko, nawet na pierwsze. Co prawda Platforma już nie włada, lecz przejście do opozycji nie zwalnia z odpowiedzialności. Zamiast konstruktywnej krytyki mamy niestety pajacowanie, co oznacza ideowe bankructwo. Zmieniła się koncepcja, orientacja i kierunek. Racjonalna i pragmatyczna alternatywa dla „oszołomów” ostatecznie się wypaliła, ukazując jałowe zgliszcza i popioły. Desperacko chwytając się socjaldemokratycznej demagogii, Platforma daje popis wyborczej korupcji, licząc że w ten sposób kupi sobie przyszłe głosy. Najwyraźniej zamierza teraz zastosować sprawdzoną strategię – wzorem obecnej ekipy obiecywać cuda. Szkopuł tylko w tym, że apetyty społeczne są nienasycone.

Daj ludziom po 500 zł, a już im tego nie zabierzesz, choćby gospodarka leżała i kwiczała. Każdy następny rząd, o ile tylko spróbuje cofnąć dzisiejszą euforyczną dobroczynność, wywoła powszechną histerię, płacz i zgrzytanie zębami, a być może również zamieszki uliczne. Przywilejów raz zdobytych nie oddamy bowiem nigdy. Władze polskie boją się poszczególnych grup nacisku, a co dopiero całego społeczeństwa. Uprzywilejowane grupy zawodowe do dziś skutecznie bronią swoich zdobyczy z okresu PRL-u, a 500 zł będzie się należało wszystkim – przedsiębiorcom, robotnikom i bezrobotnym. Niedługo naród uzna, że otrzymywanie tej kasy to jego niezbywalne prawo, a kto będzie mu chciał te prawo odebrać uznany zostanie za złodzieja. Wiem, że 500 zł to kwota niebagatelna dla ludzi którzy żyją za śmieszne pieniądze, nie mogę ich więc o to obwiniać. Przywództwo nie polega jednak na rozdawaniu forsy.

Ogromnym znakiem zapytania jest też skuteczność takiego instrumentu. W założeniu nie ma być on bowiem narzędziem socjalnym, ale demograficznym stymulatorem. Co ciekawe najwyższy przyrost naturalny obserwujemy w krajach trzeciego świata, a najniższy w tych najbardziej uprzemysłowionych. Przyrost naturalny nie wydaje się zatem ograniczany barierami materialnymi, ale mentalnymi – potrzebą posiadania większej ilości rzeczy niż jest niezbędna do życia. Głęboki kryzys demograficzny dotyka kraje tak zamożne jak choćby Japonia, a i w Zachodniej Europie przybiera już od jakiegoś czasu niepokojące rozmiary. Swego czasu doprowadziło to do polityki otwartych drzwi i multi-kulti. Pomimo przerażającej nas dziś fali imigracji, zasadniczo Europa potrzebuje świeżej krwi, tyle że takiej która wejdzie w krwiobieg, nie tworząc w nim zakrzepów.

 
Stereotyp rodziny wielodzietnej jako patologicznej nie bierze się znikąd, co nie znaczy że między tymi przymiotnikami postawić można znak równości. Jak w każdym zresztą wypadku uogólnianie trywializuje rzeczywistość. Świadome macierzyństwo czy ojcostwo jest czymś wzniosłym, pięknym i wspaniałym. Niestety często posiadanie liczniejszego od średniej krajowej potomstwa nie wynika ze świadomych decyzji, tylko nieodpowiedzialnych „przypadków”. Osobiście znam co najmniej kilku niezbyt rozgarniętych ludzi, którzy nie przejmując się wcale okolicznościami zdążyli się szybko i licznie rozmnożyć. Takie sukcesy ewolucyjne pociągają niestety za sobą koszty tak duże, iż skazują ich owoce na ubóstwo i upośledzenie kulturowe. Ze swojej strony gotowy jestem oczywiście wspomóc naród polski i rodzinę europejską nie tylko swoją spermą, lecz również miłością nieudacznika i obowiązkową troską. Pytanie tylko czy jest to wystarczająco dużo. Jeśli tak to jestem do dyspozycji. Ze swojej strony oczekuję tylko kobiecości i seksapilu.  

czwartek, 4 lutego 2016

VOX POPULI

Informacja to władza. Kto ma informacje ten rządzi. A dzisiaj najwięcej danych gromadzą wyszukiwarki internetowe. Na postawie odwiedzanych stron można skonstruować portret każdego internauty. Czym się interesuje, z kim się kontaktuje, co lubi. Już samym tylko faktem korzystania z sieci pokazujemy swoje preferencje i zwyczaje, a te dużo o nas mówią. Nie wspominając już o osobistych szczegółach, które udostępniamy dobrowolnie, np. na portalach społecznościowych. Współczesny człowiek już chyba przestał zawracać sobie tym głowę. Bardziej niż braku anonimowości boi się tego, że nikt nie będzie go dostrzegał. Oczywiście, nie będzie specjalnie chwalił się choćby tym, że lubi oglądać pornole, lecz ponieważ należą one do najczęściej wyświetlanych internetowych treści, nikt raczej nie będzie w tym wypadku dociekał personaliów użytkowników.

To prawda, że sieć kipi od hejtu – spontanicznej i reżyserowanej nienawiści. Jednak nie wydaje mi się, żeby było tam więcej jadu niż w prawdziwym życiu. Jakkolwiek gorzko to zabrzmi, po tej ziemi stąpają różne parszywe świnie. Często nuda, zawiść czy dziecinność są dla nich wystarczającym powodem do podłości. Choć pozorna anonimowość ośmiela do werbalnej agresji, najgorsze rzeczy spotykają człowieka w świecie realnym. Wirtualny stalking może prowadzić do różnych tragicznych wręcz sytuacji, tyle że to najczęściej wynika z jego wpływu na rzeczywistość. Rozpowszechnianie kompromitujących wiadomości, zdjęć i tak dalej, ma zniszczyć wizerunek ofiary. Wszelkiego rodzaju gówno łatwo wpuścić w obieg, a potem patrzeć jak chlapie na wszystkie strony.


Jeśli w internecie jest tyle nienawiści, znaczy to iż tyle jest jej w społeczeństwie. Telewizyjny przekaz podlega różnego rodzaju cenzurze, nigdy nie będzie więc tak wyrazistym odbiciem masowej mentalności. Tam rządzą inne prawa, uśmiechnięte prezenterki i elokwentni chłopcy. W internecie rządzą masy ludzkie. Piszą o tym co ich boli, a czasami gnoją innych. Krytykują celebrytów, albo załatwiają osobiste porachunki. Dzielą się swoją „wiedzą” ze światem, jak kapusie piszący donosy do SB. Rozkoszują się szambem pretensjonalnej złośliwości. Nie brakuje wśród nas szumowin, obrabiających ludziom dupę za plecami i dążących do ośmieszenia czy nawet poniżenia bliźnich. Na swój mały i niekiedy wredny sposób staramy się wykorzystać cząstkę tej władzy, jaka wynika z informacji.       

środa, 3 lutego 2016

PEJZAŻ PRZEDWCZESNY

Przez moje serce idzie wiosna słodka
Bezmleczne gwiazdy kołysze pokusą
Aż je napoić chcę ze swego środka
Tłustym nektarem – swoją własną duszą.

Nie mówcie mi o tym co jest nieważne
Kiedy gotowy jestem do odlotu
Chcę poczuć co mogę jeszcze wyraźniej
I zanurzyć się w każdym jej obłoku.

Gdy spłynę na dno najgłębsze tej wizji
Zobaczę usta, różę i dwie gwiazdy
Czerwienią płatków nasycę swe zmysły
Spragnione ziemskiej, ostatecznej prawdy. 

wtorek, 2 lutego 2016

PROZA

Pisanie jest poszukiwaniem czytelnika idealnego – bratniej duszy. W trakcie najbardziej nawet grafomańskiego wybryku człowiek z rozmysłem waży słowa. Rozważa ich poetykę. Tworzy literacką symulację rzeczywistości. Kręci się wokół znaczeń. Narracja opowieści ma dowodzić doniosłości poruszanych kwestii. I to jest problem ze słowami. Wielkie słowa podlegają inflacji, tracą na wartości zmieniając się w wyświechtane frazesy. Kiedyś bowiem myśleliśmy, że słowa mają swoje odzwierciedlenie. Wnioski z własnych doświadczeń w tym zakresie wyglądają zgoła inaczej. Im bardziej coś jest reklamowane, tym gorszym jest gównem, jakimś podejrzanym mirażem. Nabieramy dystansu do słów, bo wiemy że ludzie mają skłonność do popadania w przesadę.

Sami też przesadzamy, ale to już inna sprawa. Prawda potrafi być bardzo względna. Przedstawiamy fakty w sposób najbardziej dla nas korzystny. I chyba nie ma w tym nic złego. Oczywiście chełpienie się osiągnięciami to zajęcie błazeńskie, każdy jednak lubi się temu oddawać. Osiągnięcia te mogą być nawet iluzoryczne, czy wręcz wyimaginowane. Ale w literaturze musi być coś wzniosłego – choćby w liście miłosnym pisanym w podstawówce. A młodzieńcza twórczość jest bardziej patetyczna od Mickiewicza i Słowackiego. Dajmy na to teksty hip-hopowe. Jeden z drugim szczyl rymuje sobie że policja go bije i szanują go ludzie ulicy. A do tego chwali się, że pali trawkę, chociaż tak naprawdę głównie chleje. W takim kontekście myślę, że już lepiej niech dzieciak pisze wiersze.

I tak prędzej czy później z tego zrezygnuje, ponieważ z wierszami jest jeden problem – nikt ich nie rozumie. Nikt, z wyjątkiem bratniej duszy, czyli nikt. A ponieważ na świecie pełno jest niezrozumianych młodych ludzi, szybko im się nudzi czekanie na oklaski. Z wyrażaniem wrażliwości jest również ten kłopot, iż nie jest ona w tych czasach zbyt dobrze postrzegana. Silenie się na jej obnażanie może skutkować etykietką obciachowego mięczaka. Dodaj do tego literacki patos i masz nawiedzoną ciotę, której można podokuczać, np. szydząc z epatowanych przez nią uczuć. Romantyzm nie jest szczególnie ujmujący, jeśli nie stoją za nim inne cechy. Dlatego cokolwiek mówisz, mówisz to do siebie. Mówisz to co chcesz.     

poniedziałek, 1 lutego 2016

NOWA MEKKA

Czy świat oszalał? Czy też może kryzys imigracyjny świadczy o głębokich problemach Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki? Są one wielopłaszczyznowe, więc także gospodarcze, ekonomiczne i tym podobne. Pragnienie dotarcia do Europy musi być ogromne, skoro tylu ludzi decyduje się na karkołomną wędrówkę. Oto determinacja w poszukiwaniu Ziemi Obiecanej. Ucieczka do innej cywilizacji, często wyidealizowanej i widzianej przez pryzmat filmów fabularnych. Nie wszystko jest tutaj takie kolorowe. I to jest zderzenie przybyszów z naszą rzeczywistością. A także to lekcja, która mówi im, iż nie tak prędko staną się jej uczestnikami. Mimo wszystko uważam, jakkolwiek by na to nie patrzeć, że mamy tu do czynienia z pewnym dramatem – desperackim poszukiwaniem lepszego życia.

Stara, dobra Europa, nie była wcale taka zła, chociaż miała swoje słabe strony. Dla wielu ludzi jawiła się miejscem spełnienia marzeń. I nie wiem czy zasadna jest teraz pewność, że to wszystko od początku było do przewidzenia. Bo multi-kulti było co prawda mocno krytykowanym eksperymentem społecznym, ale odniosło swego rodzaju sukces choćby w Stanach Zjednoczonych. Dopiero po Arabskich Wiosnach i innych turbulencjach, okazało się że Orient ogarnęła "gorączka europejska" w stopniu zupełnie niekontrolowanym . Tak wielkich mas ludzkich nie da się już jednak sprawnie zasymilować. Powstają jakieś formy przypominające kulturalne getta, rządzące się swoimi prawami i wyjęte spod państwowych jurysdykcji. To oczywiście rodzić będzie napięcia, ale nikt palcem nie kiwnie kiedy Arab skrzywdzi Araba. Tylko żeby białasa nie spróbował ruszyć, a reszta to już jego sprawa.
 
Palestyński student, który nagrał jak rasista go wyzywał w sklepie spożywczym, powinien wiedzieć, że prawie każdemu w tym pieprzonym kraju nabluzgał kiedyś jakiś agresywny pojeb. W naszym kraju nie mamy jeszcze żadnych problemów z imigrantami – ale już ich nie lubimy za to co zrobili niemieckim kobietom. Wniosek z tego taki, że nareszcie pojawią się „chłopcy do bicia”, więc będzie można podjąć patriotyczną walkę, zamiast wzajemnie wyzywać się od Żydów. Nie wróżę więc uchodźcom spokojnego pobytu w Polsce. Wszyscy będą mieli ich w dupie, z wyjątkiem pijanych chuliganów. Większość z nich będzie wegetować w jakichś budynkach socjalnych i kisić się wiecznie w znanym sobie gronie. Nielicznym, najczęściej tym z wykształceniem, horyzontami i humanistyczną świadomością, uda się osiągnąć sukces.


W Europie trzeba być Europejczykiem bardziej niż Arabem. Pytanie tylko czy Polakiem także? Moglibyśmy mieć to wszystko w dupie gdybyśmy wypisali się z Unii Europejskiej, ale tam chce się zapisać nawet Ukraina. Angoli może i na to stać, ale my jesteśmy w niemieckiej kieszeni. Poza tym niemal na pewno Brexit skomplikowałby życie naszych pracowników na Wyspach, nie podniecajmy się więc „twardym konserwatyzmem”. I nie liczmy na to, że przemiany cywilizacyjne będą bezbolesne. Mieszkamy w globalnej wiosce.