Mówią, że w Polsce wszyscy znają się na polityce i piłce
nożnej. Ale to nieprawda. Ja nie znam się na futbolu. I podobno kobiety też się
nie znają. Przyczynę takiego stanu rzeczy racjonalizuję sobie prozaicznie –
sport nie ma wpływu na moje życie, a polityka podobno owszem. Oczywiście moja
skomplikowana osobowość to temat na pracę doktorską z psychologii, ale nie
wnikajmy już w to czemu w dzieciństwie zacząłem oglądać „Teleexpress”. Być może
dlatego, że rodzice mieli w kuchni telewizor, a ten serwis informacyjny
nadawano w porze domowego posiłku. W każdym bądź razie do dziś wykazuję
umiarkowane zainteresowanie polityką w całej jej obrzydliwości. Natomiast
wszelkie sprawnościowe współzawodnictwo w ogóle mnie nie emocjonuje. Podobnie
jak mydlane opery, seriale paradokumentalne, rozmowy w toku i filmy akcji.
Przebywanie ze mną może być więc uciążliwe dla typowego telewidza.
Polityka kształtuje rzeczywistość społeczną, ale w sposób
raczej pośredni. To znaczy polityka nie zajmuje się mną w sposób
spersonalizowany. Jestem jednym z wyborców, do których przymilić się chcą
potencjalni dygnitarze, a zatem obiektem oddziaływania marketingu politycznego.
Patrząc na to z bardziej idealistycznej perspektywy podobno sprawuję władzę,
ale poprzez swoich przedstawicieli. Z tymi przedstawicielami różnie jednak
bywa. Człowiek jest tylko człowiekiem, więc władza demoralizuje. Po drugie
żaden decydent nie jest moim osobistym przedstawicielem. Jedynie masy mogą
dyktować warunki, ale masami łatwo manipulować. Im bardziej coś masowe, tym
bardziej zaraźliwe. A kiedy miliony mają rację, reszta przeszkadza. Gdyby
telewizja nie ogłupiała prawie nikt nie chciałby jej oglądać. A gdyby nie zyski
z reklam widowiska nie byłyby tak „telewizyjne”. Twierdzę, że w każdym
zakorzeniona jest do pewnego stopnia potrzeba oderwania się od codzienności –
stąd zainteresowanie losem fikcyjnych bohaterów lub celebrytów, sportem czy
wreszcie polityką – bo przecież najbardziej zmieniamy rzeczywistość poprzez
swoją egzystencję, a nie stosunek do gadających głów.
Stąd też wziął się świat wirtualny, porno i gry komputerowe.
Często chętniej żyjemy życiem innych niż własnym. Neurony lustrzane pozwalają
nam utożsamiać się z obserwowanymi osobnikami, przeżywać ich stany, problemy i
radości, czuć rozkosz czy adrenalinę. Dlatego media zrobiły taką furorę –
zapewniają emocje jakich nam brakuje. Niestety prowadzić to może do wyprania z
uczuć, kiedy uzależniamy się od takich doznań i regulujemy nimi życie
wewnętrzne. Wszyscy w mniejszym czy większym stopniu wykazujemy taką tendencję,
gdyż nasze mózgi ewoluowały z dala od technologii, wykształcając fundamentalną
dla cywilizacji zdolność do wczuwania się w sytuację drugiego człowieka. Musimy
więc kibicować drużynom sportowym, uczestnikom teleturniejów czy zakochanym
parom. Żeby nam samym było lepiej jako jurnym atletom, bogaczom czy młodym i
pięknym kochankom. W grę wchodzi także mniej lub bardziej namiętne sprzyjanie
ugrupowaniom politycznym. Ponieważ moje nastawienie do tego szamba nie jest już
zbyt entuzjastyczne, a także wiąże się z ciągotami filozoficznymi,
religioznawczymi, psychologicznymi i kulturalnymi, muszę uprawiać w internecie
tą plugawą publicystykę. Żeby sobie wyobrażać, że jestem mądry.