Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 31 grudnia 2018

TOAST NOWOROCZNY


Jedyną rzeczą która się stale wyczerpuje jest czas. Wszystkie inne możesz gromadzić, ale to tylko złudzenie – wraz z czasem wyczerpuje się twój do nich dostęp. Nasz świat ciągle się kurczy, choć mamy wrażenie wzrostu i rozwoju. Kilka fantazyjnie ubarwionych wspomnień to tylko depozyt ulotny jak czas którym jest życie. Chcielibyśmy żyć wiecznie, aby to co robimy nie było nieodwracalne. Niestety przestrzeń naszego życia już na zawsze zostaje wypełniona. Z roku na rok zostawiamy za sobą kolejne jej połacie.

Zarządzanie czasem umożliwiło organizację społeczeństwa na wzór wielkiego mechanizmu. Dzięki pomiarom możemy dzielić go na jednostki i dysponować nimi ilościowo. Mówi się wręcz, że czas to pieniądz. Jeśli jednak mamy coraz więcej możliwości, a coraz mniej czasu, to tak naprawdę jesteśmy ograniczeni. Nasze doświadczenie rozgrywa się zawsze w teraźniejszości, a upływ czasu jest jedynie obrazem jego zmian. To co wydarzyło się w 2018 roku to już historia, lecz to z niej wyłoni się przyszłość.

Koniec roku to czas różnego rodzaju bilansów – politycznych, sportowych czy kulturalnych... Niekiedy pewnie też i osobistych, bo wraz z nim czynimy różnego rodzaju postanowienia na rok przyszły, choć gorzej bywa już z ich realizacją. W każdym bądź razie bezlitosna statystyka udowadnia, że najdokładniejszą metodą prognozowania jest analiza przeszłości. Być może dlatego analitykom zawsze jest tak trudno przewidzieć prawdziwe zmiany, choć mogą wyławiać z danych pewne trendy.

W swoich przewidywaniach należy uwzględniać przypisany rzeczywistości chaos, który może skutkować efektem motyla, prawem serii czy innym nieprawdopodobieństwem. Zgoła jednak najbezpieczniej założyć, że przyszłość będzie podobna do przeszłości, bo z reguły tak bywało. Profesjonaliści będą się profesjonalizować, alkoholicy alkoholizować, a pasjonaci pasjonować... Po przekroczeniu pewnego wieku jedyne w czym się zmieniamy to sukcesywne potwierdzanie swojej tożsamości. Może to i lepiej, bo z grubsza wiadomo czego się można po ludziach spodziewać.

Nie wróżę więc wielkiej rewolucji – ani Wam, ani sobie. Nie znaczy to, że zamierzam się nudzić – tyle że każdy z nas sam określa obszary swoich eksperymentów. Paradoksalnie żeby poznawać nieznane życie musi układać się w pewien schemat, w przeciwnym wypadku można się w nim pogubić. Wznosząc toast za Nowy Rok wypiję za swoją nadzieję, że nie będzie mnie okradał z czasu bardziej niż miniony, choć świat zawsze kombinuje co by tu jeszcze wymyślić, żeby zająć człowieka. Życzę Wam optymalnego wykorzystania każdego z nadchodzących 365 dni!    

piątek, 28 grudnia 2018

KRZYWE ZWIERCIADŁO

Budda mówił, że świadomość jest lustrem – to znaczy pokazuje rzeczywistość, ale jej obraz zniekształcają nasze pragnienia. Zawsze czegoś chcemy, więc nigdy do końca nie wiemy jak jest naprawdę. Pytanie tylko, czy świadomość może być pozbawiona woli? Sztuczna inteligencja potrafi doskonale analizować dane, a mimo to niczego nie czuć. Jeśli tylko wykonuje zaprogramowane polecenia tak naprawdę niczego nie chce, a skoro nie może decydować to nie jest bytem świadomym. Wydaje się za Kartezjuszem, że wszelki podmiot powinien przynajmniej kierować swoimi myślami. I właśnie po to potrzebne jest „ja” – wewnętrzny obserwator który musi „być”. Informacje nie znaczą nic bez ich interpretacji, a ta wymaga wewnętrznego języka. Jeśli nic by nie znaczyły nie odbierałbym ich świadomie – nic bym o nich nie wiedział. Dopiero ich znaczenie tworzy wewnętrzny komunikat.

Myślenie jest czymś w rodzaju mówienia do siebie, tylko że nikogo tam w środku nie ma. Istnienie jest więc tylko formą, a nie wewnętrzną substancją, duszą czy pneumą. Moglibyśmy ostatecznie powiedzieć, że jesteśmy własnymi mózgami, ale w nich tylko zbiegają się wszystkie sygnały z naszego ciała. I w dodatku te organy przez cały czas się zmieniają na skutek odbieranych przez siebie bodźców. Nawet z naukowego punktu widzenia ciężko jest określić czym jest mityczne ego, o którego dobro wszyscy tak zabiegamy – wydaje się raczej wypadkową informacji genetycznych i środowiskowych niż małym ludzikiem podejmującym decyzje w centrum zarządzania. Z ewolucyjnego punktu widzenia umysłowa podmiotowość służy wręcz powielaniu zoptymalizowanej informacji genetycznej, co algorytmy kulturowe mają jedynie usprawniać.

System społeczny zapętlił się jednak już do tego stopnia, że wyekstrahowaliśmy z pierwotnych mechanizmów zmysłowe przyjemności, a z kultury materialnej towarowe fetysze. Możemy nawet aplikować sobie czyste narkotyki bez całej tej otoczki – nie gonić już za niczym tylko karmić układ nagrody. Lecz żaden z tych sposobów nie zrywa naszej zależności od rzeczywistości, a więc kształtujących naszą świadomość informacji. Moglibyśmy powiedzieć, że jesteśmy wzorcami ich przetwarzania, ale te są plastyczne, a zatem niestałe. By odnaleźć siebie popadamy więc w nawyki, więzi i obsesje – to z nich budujemy swoją istotę. Biologiczne afekty czyli emocje wartościując źródła stymulacji wpływają na naszą percepcję ujmowaniem świata w ramy tego co chcemy zobaczyć. Wyzwolenie umysłu można by – teoretycznie – osiągnąć przez wgląd w prawdę pozbawioną ograniczeń postrzegania.

W tym ujęciu doświadczanie prawdy bez jej opisywania uwalnia od cierpienia, to znaczy podsycania pragnień. Medytacja resetując „ja” odsłania grę różnych stanów umysłu tworzących iluzję, co pozwala później lepiej złożyć się do kupy. Z tego powodu dalekowschodnie techniki są coraz wnikliwiej badane przez zachodnich psychologów. Wszystko wskazuje na to, że zmieniając budowę mózgu mogą poprawiać zdrowie psychiczne. Póki co nie znamy jeszcze mechanizmów molekularnych leżących u podłoża neuroplastyczności anatomicznej modyfikowanej przez aktywność psychiczną, choć w tym świetle podział na ciało i ducha (psychikę) wydaje się sztuczny. Co więcej szczęście jest stanem świadomości, więc jej rozwijanie przysłużyć może nam się bardziej niż zaspokajanie nienasyconych oczekiwań. Im wyższa świadomość tym mniejszy wpływ trudnych warunków.  

środa, 19 grudnia 2018

MĘDRCY ŚWIATA


Podobno mądrzy rządzą głupimi. Ale może rządzą nimi po prostu elokwentni. Zresztą jak zwał tak zwał – ci którzy są inteligentni, zwykle lepiej racjonalizują swoje poglądy, nawet jeśli są one błędne. A co za tym idzie lepsi są w przekonywaniu, nawet jeśli to do czego nas przekonują nie ma większego sensu. Historia pełna jest przykładów absurdalnych światopoglądów, do których udało się przekonać rzesze ludzi. Taka jest zresztą geneza każdej kultury, opierającej się w swej istocie na wspólnocie przekonań. Każda z nich lubi rościć sobie prawo do prawdy, postrzegając obcych jako nie znających jej barbarzyńców. Ludzkość niejedno ma więc imię. Niemniej różnice te odgrywają coraz mniejszą rolę, ponieważ obywatelom świata udało się już dojść do porozumienia w wielu kwestiach naukowych.


Można twierdzić – jak jeden ze współczesnych doktorów islamu, że Ziemia jest płaska, lecz dyskusja taka nie ma już większego znaczenia. O ile wiedza o kształcie naszej planety jest już powszechna, to nadal wielu z nas szuka wskazówek w tekstach religijnych z epoki brązu. Tyle że doszukując się w nich odpowiedzi na nieznane autorom dylematy projektujemy własne interpretacje lub zawierzamy teologicznym specjalistom, którzy robią to za nas. I tu zaczyna się przysłowiowe lanie wody. Święte słowa są atramentowymi plamami w których każdy odnaleźć może to czego szuka – i pewnie w tym tkwi ich ponadczasowość. Historycznie te same wersety służyły więc do uzasadnień różnych porządków. Ba, nawet w imię tych samych ksiąg można było wzajemnie się zwalczać.

Religijna wojna trzydziestoletnia pochłonęła 8 milionów chrześcijańskich istnień. Czy było to moralnie bardziej uzasadnione od mordowania w imię nacjonalizmu czy komunizmu? U podłoża wszystkich tych systemów stały oczywiście konkretne interesy, religia czy ideologia może więc być tyleż inspiracją co instrumentem. Wykładnie zmieniają się wraz ze światem, zabezpieczając interesy ich głosicieli, przy okazji odpowiadając na nowe lęki i potrzeby wyznawców. Im więcej naturalnych prawideł odkrywamy tym bardziej doktryny redukują się do egzaltowanych wywodów i symbolicznych rytuałów. Popularna staje się wymówka redukująca religię do samej sfery „duchowej”, a przez to separująca ją od prawd naukowych. Lecz skoro postuluje ona „ostateczne” wyjaśnienia, nie sposób oddzielić jej od pozostałej wiedzy. Zwłaszcza jeśli wydaje nam instrukcje.


Już w czasach prehistorycznym szamani mogli mieć problem z tłumaczeniem czemu taniec deszczu
nie działa, a leczony kadzidłem pacjent zmarł, więc musieli się specjalizować zwłaszcza w unikaniu jednoznaczności. „Odwieczne” prawa zmieniały się więc w zależności od okoliczności. Żeby ludzie nie zauważyli tego paradoksu kapłani próbowali monopolizować wiedzę, jak miało to miejsce w starożytnym Egipcie czy średniowiecznej Europie. Wobec znikomej skuteczności praktyk magiczno-religijnych poszukiwano jednak alternatywnych rozwiązań, co napędzało naukę, niejednokrotnie zapędzając „duchowych” przywódców w kozi róg. Wydawać by się mogło, że obnażono już ich apodyktyczną niekompetencję, niemniej wciąż przyciągają wiernych spragnionych otuchy i pocieszenia. Ale wiedzy o kosmosie, cząstkach elementarnych czy genetyce nie czerpiemy z pradawnych objawień i tradycji tylko badań empirycznych.
 

Wszystko to spycha kościół w otchłań coraz bardziej abstrakcyjnych rozważań i przestrzegania przed   rzekomymi grzechami (głównie obyczajowymi), choć jak teoretyzujący filozof nie zawsze żyje wedle własnych zasad. Wiara to przede wszystkim przywiązanie do instytucji i symboli, bo większość z nas i tak „wie swoje” i robi swoje. Kościół natomiast zajmuje się głównie uzasadnianiem swojego istnienia. I widocznie robi to dobrze, skoro nadal istnieje w erze technologii i nauki. Wiara stricte religijna jest zresztą tylko jednym z komponentów współczesnego światopoglądu, coraz bardziej naukowego, lecz też narodowego czy konsumpcyjnego. Musimy w coś wierzyć, a tak się składa, że organizacja świata najlepiej pokazuje nasze wartości. Wspólna wieczerza przy akompaniamencie pieśni o Bogu który narodził się w oborze wśród biedaków to wciąż żyjący znak naszej zbiorowej tęsknoty za przebaczeniem i miłością. I nie odbierze nam tego żaden zawistny terrorysta z karabinem czy bombą.

poniedziałek, 17 grudnia 2018

SZAŁ ZMYSŁÓW


Ludzie musieli być kiedyś bardziej uważni, a zatem świadomi tego, co się dzieje wokół. Musieli więcej wypatrywać i nasłuchiwać, bo wszędzie mogły czaić się zagrożenia – wrogie plemiona, węże czy drapieżniki. Musieli też lepiej węszyć, żeby tropić zwierzynę. Podczas jedzenia grzybów czy jagód bardziej skupiali się na smaku, bo przypadkowo mogliby spożyć ich trujące odmiany. Świat zmysłów był dla nich dużo ważniejszy niż dziś dla nas, więc też prawdopodobnie dużo intensywniejszy. Wiadomo na przykład, że zmysły się wyostrzają u osób dotkniętych deficytem jakiegoś z nich, żeby to zrekompensować. Dajmy na to osoba niewidoma będzie efektywniej wykorzystywać informacje dźwiękowe do mapowania przestrzeni. Zjawisko to nazywamy substytucją sensoryczną.

Mózg jest wielkim odbiornikiem, ale potrafi przetworzyć tylko część odebranych danych. W związku z tym od zawsze stosował filtry, które pozwalały mu oddzielać informacje niewarte uwagi od tych istotnych. Ucywilizowanie się człowieka zmieniło zasadniczo charakter przyswajanych przez niego informacji. Nie tylko wyposażyliśmy się w technologię „zmysłów zewnętrznych”, ale też wyłączyliśmy szereg niebezpieczeństw i wyzwań, budząc przy tym w sobie nowe pragnienia. Dzięki prawu prawdopodobieństwo zderzenia głowy z maczugą jest mniejsze niż dawniej, a w centrum miasta raczej nie spotkamy głodnego tygrysa. Nie przyglądamy się więc zbytnio przechodniom na ulicy, ani nie skupiamy się na smaku wyselekcjonowanej żywności, poświęcając swoją uwagę raczej sprawom „ważniejszym”. Mniejsza czujność zmysłowa odrywa nas od „tu i teraz”.

Co by o tym nie mówić zdolność mentalnego przekraczania czasu i przestrzeni to jedna z najbardziej zdumiewających ludzkich umiejętności. Dzięki niej potrafiliśmy podtrzymywać odseparowane od siebie wspólnoty, a także określać swoje „ja”. Niemniej wiadomo, że aktywowanie sieci uwagowej w mózgu wycisza te „błądzące myśli”. Ponieważ nasi przodkowie byli bardziej uważni na świat wokół, nie czuli w takim stopniu doskwierającej im nudy. Nie robiąc „nic” nie musieli od razu sięgać po smartfona czy włączać telewizora, ponieważ ich zmysły zajmowały się analizą rzeczywistości. Dzisiaj często prawda wydaje nam się nieistotna, wolimy więc światy wykreowane przez systemy hiperinformacyjne. Pierwotnie ludzkiej percepcji bliżej było do analitycznej medytacji niż rozgorączkowania w postmodernistycznym chaosie.

Cywilizacja to oprócz sytości, służby zdrowia, edukacji i praw człowieka także wszystkie stojące za nimi kategorie, które zawierają instrukcje determinujące nas do określonych zachowań i ścieżek myślowych. Internalizując ją nabywamy sądy, które automatycznie formułujemy jeszcze zanim pozwolimy naszym myślom powstać – a wtedy nie możemy zobaczyć ich w stanie czystym. Oczekiwania ograniczają elastyczność naszego umysłu, ponieważ uzależniają go od osiągnięcia określonego punktu, a wtedy jesteśmy mniej obecni w sobie samych. Co prawda współczesny świat robi co może, żeby przejąć naszą uwagę (promując określone osoby, produkty czy usługi), lecz właśnie dlatego coraz trudniej to osiągnąć. Zalewani nużącymi informacjami szukamy coraz intensywniejszych podniet, co skutkuje informacyjną i zmysłową inflacją. 

piątek, 14 grudnia 2018

PROFILOWANIE PRAWDY


W czasach w których informacje i dane są podobno najważniejsze powierzyliśmy ich wyszukiwanie wyspecjalizowanym w tym algorytmom. Oczywiście w przeciwnym wypadku zgubilibyśmy się w ich gąszczu, ale z drugiej strony to tajemniczy łańcuch procedur decyduje o treściach jakie zostaną nam przedstawione. Teoretycznie algorytmy konstruowane są tak, żeby ułatwiać wyszukiwanie przez prezentację najpopularniejszych stron. Lecz większość z nas – w tym ja – nie ma pojęcia o tym jak działają.

Matematyka nigdy mnie specjalnie nie pociągała bo nie odnajdywałem w niej znaczenia. Dziś to ona odnajduje znaczenie w każdym wirtualnym kroku – analiza statystyczna wielu danych wykrywa w naszym zachowaniu wzorce na podstawie których prognozuje trendy. Umożliwia  to profilowanie oferty (reklamy lub propagandy), nie tylko po to żeby nam pomagać, ale i skuteczniej na nas wpływać. Poniekąd nasz mózg działa na podobnej zasadzie – jest statystykiem który odnajduje powiązania i przetwarza je w wiedzę.

Nowe techniki nauczania maszynowego (tzw. deep learning) inspirują się wręcz pracą ludzkiego mózgu, jednak w dalszym ciągu to my wiążemy rzeczywistość w spójny obraz. Nie wszystko co mówi język da się przełożyć na ciąg cyferek. Maszyna może doszukiwać się powiązań skutkowo-przyczynowych w danych liczbowych, ale nie jest w stanie zrozumieć abstrakcji. Tak naprawdę matematyka nie jest obiektywną rzeczywistością, ale instrumentem który wymyśliliśmy do jej opisywania.
 

Niektórzy spekulują, że odwzorowując modele matematyczne pracy naszego mózgu można by zasymulować świadomość, gdyż klucz do niej nie leży w jego materii, ale sposobie komunikacji neuronów. Gdyby udało się dokonywać tych obliczeń na innym podłożu mogłoby ono zacząć myśleć. Struktura komputera nie musi się wszak opierać na krzemie – stworzono kiedyś na przykład komputer wodny. W przypadku komputera nie jest ważne z czego jest on zbudowany tylko jak części na siebie oddziałują. Niestety musiałby być to komputer o nieznanej dotąd złożoności.

Skoro każda komórka nerwowa ogranicza się do odbierania i wysyłania impulsów wydawać by się mogło, że to aktywność zerojedynkowa, tyle że nie. Każdy neuron połączony jest z wieloma innymi neuronami od których zbiera sygnały, a te z kolei mogą mieć charakter pobudzający albo hamujący. Dopiero sumując je wszystkie neuron „decyduje” czy przekazywać impuls i z jaką siłą. Po przekroczeniu wartości progowej sygnał płynie dalej, lecz jego natężenie zależy od biochemicznej instrukcji. Sygnał jest więc stopniowalny, a w dodatku każda synapsa może wpływać na działanie pozostałych, a każdy impuls rodzi się z kombinacji wszystkich dotychczasowych.

Zawsze można się kłócić, że matematyczne rozwiązanie tej zagadki wymagałoby po prostu doprecyzowania, uściślenia parametrów, dokładniejszych pomiarów... No cóż, jak na razie droga do tego wydaje się daleka, ale iluzja absolutnie „ostrego” określenia wszystkiego wydaje się największym ograniczeniem matematyki. „Królowa nauk” jest tylko uproszczeniem kwestii jakościowych do ilościowych. Złożoność zależności biochemicznych przejawiających się w naszych pragnieniach ciągle pozostaje poza jej zasięgiem, choć może obliczać prawdopodobieństwo podejmowania przez nas określonych działań. Ufajmy więc sobie bardziej niż obliczeniom.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

ŚWIADOMOŚĆ ZBIOROWA


Tym co pozwoliło nam wyzwolić się z ograniczeń społecznych jakie nakładała na nas biologia była kultura – dzięki wierze (bo tak trzeba to określić) w określone wizje prezentowane przez charyzmatyczne jednostki, a potem wykształcenie na ich podstawie różnych instytucji, zyskaliśmy procedury łagodzące stres społeczny czyli prawa i zwyczaje. Obiekty sakralne znalezione w Gobekli Tepe na terenie dzisiejszej Turcji, datowane na 10 tysięcy lat przed naszą erą, dowodzą, że mechanizmy takie wykształciły się już u ludów zbieracko-łowieckich. Jeśli były one w stanie podjąć na tyle skoordynowaną współpracę, musiały realizować ustalony plan, a do tego potrzebne było przywództwo. Żeby jednak je objąć trzeba było atrakcyjnej oferty kulturowej, która stawała się matrycą wielkiej wspólnoty. I tu rodzi się pytanie co skłoniło ludzi do porzucenia „wolności” i centralizowania się w ośrodki kulturowe.

Choć zapewne nie dochodziło do takich świadomych kalkulacji, tym co kierowało ludźmi był ich ewolucyjny interes. Tworzenie coraz większych grup społecznych przekładało się na sukces genetyczny. Najpierw nasze mózgi się powiększały, żebyśmy mogli być bardziej społeczni. A kiedy już osiągnęły ludzkie rozmiary wykorzystały kulturę do wzmocnienia tych skłonności. W wielkich społecznościach każdy nie mógł każdego znać, ale znał za to niepisaną (jeszcze) „umowę społeczną” – prawa i obowiązki jakie przysługiwały każdemu członkowi wspólnoty kulturowej. Powierzenie swojego losu duchowemu przywódcy wiązało się oczywiście z pewnymi wyrzeczeniami i ograniczeniami, ale prowadziło do wspólnego dobra. Można było działać na większą skalę, tworząc prehistoryczny system „pomocy społecznej” – gromadzenia wielkich zapasów żywności, a następnie ich ochrony przed grabieżą.

Wznoszenie wielkich kompleksów kultowych wobec skromności ówczesnych zasobów wydawać by się mogło absurdalne, ale pozwalało spajać wspólnoty wokół wyrażanych w nich wizji. Być może od realizowania takich projektów zaczęło się także... rolnictwo. Analiza DNA dzikiej pszenicy rosnącej w okolicy Gobekli Tepe wskazuje, że to najbliższa krewna pszenicy współczesnej. Niektóre ze kamiennych bloków świątyni ważą po kilkadziesiąt ton, a uporanie się z tak ciężkimi wyzwaniami wymaga ogromnego nakładu pracy. Do wyżywienia masy „robotników” oderwanych przecież od myślistwa i zbieractwa konieczne było naprawdę solidne zaplecze. W rezultacie mogło to wieść do eksperymentów żywnościowych, polegających na ujarzmieniu jej naturalnych zasobów. Jednym ze sposobów na zapewnienie wszystkim racji żywnościowych mogło być zbieranie i wysiewanie ziaren dzikich zbóż, których następna selekcja doprowadziła do wykształcenia się odmian rolniczych i produkcji żywności. Sanktuarium stając się celem pielgrzymek ludzi z dość rozległego obszaru mogło przyczyniać się do rozpowszechnienia siewu tych zbóż.


Rozpowszechnianie się rolnictwa prowadziło do gromadzenia jeszcze większych zapasów żywności, co wymuszało ich ochronę, czyli tworzenie jeszcze większych ośrodków kulturowo-politycznych. Oczywiście każda władza przy okazji realizowała własny interes, ale nawet z punktu widzenia pradawnego chłopa lepiej było ją utrzymywać, niż przyciągać swymi zasobami głodnych „dzikusów” i innych obcych. Innym skutkiem takiej organizacji było z kolei żywienie miast, które przez rzemiosło i handel wiązały się w jeszcze większe sieci społeczne. Niestety przez cały czas trzeba było mobilizować się, żeby odpierać zagrożenia, które wraz z rozwojem społecznym stawały się bardziej „imperialne”. Innymi słowy wielkie centra polityczne dążyły do monopolizowania kontroli nad coraz rozleglejszymi zasobami, a więc rozszerzania swojego władztwa (i kultury). W nadchodzącej epoce bezustannych wojen politycznych integrująca rola więzi kulturowej stawać się musiała coraz ważniejsza.


Proces ten zatrzymały dopiero dwie wojny światowe, które pokazały, że przegranymi wojen kulturowych w epoce przemysłowej będą wszyscy. Czas pokoju i współpracy gospodarczej sprzyja wymianie idei i swego rodzaju globalizacji kultury, choć czyni ona z wzorców kulturowych swego rodzaju produkty. Przeciętny Polak obejrzał na pewno więcej amerykańskich, a nawet brytyjskich produkcji filmowych niż odwrotnie, ale przecież nikt nas do tego nie zmusza... Choć różnimy się od Amerykanów i pewnie nadal będziemy, trend ten wskazuje jednak, że coraz bardziej będziemy się do nich upodabniać. Nawet Chiny, stając się dziś drugim gospodarczym graczem, kulturowo stają się coraz bardziej „zachodnie”. Świat islamu zmienia się powoli, ale nawet on bez wynalazków zgniłego kapitalizmu nie byłby już w stanie funkcjonować – a one przecież zmieniają życie. Rosja coraz bardziej bezpardonowo tocząc z Europą i Ameryką wojnę hybrydową, pokazuje swoją kulturową bezsilność – jedynie podrabiając i imitując zachodnie modele komunikacyjne jest w stanie oddziaływać na nasze umysły. Najważniejszym pytaniem które musimy sobie zadać w XXI wieku będzie: czym jest prawda? Na pytania które nasi przodkowie zadawali sobie jeszcze w jaskiniach wbrew pozorom nadal nie ma bowiem jasnych odpowiedzi.

piątek, 7 grudnia 2018

MÓZG SPOŁECZENOŚCIOWY


Podobno wielkość kory nowej u naczelnych odzwierciedla wielkość grup w których są w stanie funkcjonować. Gatunki żyjące w większych grupach społecznych mają ją większą, co w uproszczeniu przekłada się na większe mózgi. Życie społeczne było kwestią życia i śmierci, co wymusiło posiadanie inteligencji zdolnej do wyrafinowanej komunikacji. Ta najmłodsza ewolucyjnie część naszej mózgownicy odpowiada przy okazji za nasze wyższe funkcje poznawcze, takie jak wyobraźnia – język był nie tylko spoiwem „znajomych” wymieniających między sobą plotki i informacje, ale umożliwił też budowanie wielkich narracji kulturowych. W ten sposób wymyśliliśmy bogów, narody i pieniądze.

Dzisiaj opowieści (mity, wartości, prawa) łączą nas we wielkie społeczeństwa – globalny rynek, państwa, aglomeracje miejskie, nie mówiąc już o sieci internetowej. Ale zdaniem słynnego psychologa ewolucyjnego Robina Dumbara grupa społeczna w której człowiek jest w stanie zachować orientację wynosi około 150 osób. Do takich wniosków doszedł po analizie zależności między objętością kory nowej a typową liczbą relacji u 38 gatunków naczelnych. Jeżeli grupy są zbyt liczne poszczególni osobnicy nie są w stanie utrzymywać ze wszystkimi ich członkami więzi, co prowadzi do rozpadu. Nawet mieszkając czy pracując we wielkich skupiskach ludzkich ograniczamy nas świat społeczny do naszych możliwości.

Niby oczywiste, a jednak nie. Po pierwsze wielkomiejskie życie wydaje się już dla wielu z nas czymś „naturalnym” lub kuszącym, ale tak naprawdę generuje spory stres społeczny. Paradoksalnie jednak od adrenaliny można się uzależnić – dodaje ona energii i wyostrza zmysły, choć prowadzić może też do lęków i agresji. Obserwacje pokazują, że w społecznościach o największym zagęszczeniu mamy największą przestępczość. Siłą rzeczy w molochach relacje międzyludzkie stają się bardziej anonimowe i opierają się raczej na mechanizmach niż więzi. Nowoczesna technologia teoretycznie umożliwia nam kontaktowanie się z nieograniczoną liczbą osób, ale także i w tym wypadku ograniczają nas nasze mózgi. Można mieć wielu „znajomych” na fejsbuku, ale część z nich służy nam po prostu do reklamowania siebie. Poza tym częścią naszego życia społecznego mogą być też jakieś futrzaki czy postacie z telewizji, którym również poświęcamy swoje emocje i czas.


Należy przy tym pamiętać, że „liczba Dunbara” określa maksymalny krąg grupy społecznej, a sama jest matrioszką składającą się mniejszych kręgów. Potrafimy na podstawowym  poziomie rejestrować zachowanie około 150 osób, lecz nie wszyscy są naszymi przyjaciółmi. Analiza 35 milionów rozmów telefonicznych z 2007 roku (a więc czasów kiedy ludzie nie wymieniali jeszcze tak wielu komunikatów internetowych jak dzisiaj) wskazywała, że liczba osób z którymi kontaktowaliśmy się bardzo często (przyjaciół) wynosiła średnio 4. Bliskich znajomych mieliśmy 11, a dalszych 30. Przy okazji warto też zaznaczyć, że im większą liczbę znajomych ktoś posiada tym słabszą więź może zbudować i jest to w zasadzie psychologiczna arytmetyka. Im mniej jesteśmy w stanie przeznaczyć czasu na relację, tym staje się ona słabsza, dlatego zmieniając miejsce zamieszkania często zmieniamy też przyjaciół, a po starych zostają tylko sentymentalne wspomnienia. Dzieląc swój czas na większą liczbę relacji zmniejszamy ich siłę.

Z pewnością nowe technologie komunikacji zmieniają naszą świadomość i relacje z innymi. Pozostając najbardziej społecznym gatunkiem na Ziemi przenosimy jednak swoje życie w nieznane naszym przodkom wymiary, co może mieć nieznane konsekwencje w przyszłości. Nasze mózgi zasadniczo nie zdążyły się jeszcze zmienić od czasów kiedy współdziałaliśmy w 150-osobowych grupach, a przecież takie życie społeczne odpowiada za wykształcenie zdolności poznawczych, dzięki którym zbudowaliśmy cywilizację techniczną w oparciu o wartości kulturowe. Przekazywanie sobie wiedzy między osobnikami zdolnymi do rozpoznawania wysokich rzędów intencjonalności (co było konieczne w tak „dużych” grupach) zaowocowało rozwojem języka, umożliwiającego coraz większe precyzowanie treści, ale też dokonywanie wyrafinowanych oszustw. Skoro życie społeczne uczyniło nas homo sapiensami spodziewać się możemy dalszych, choć bardzo rozciągniętych w czasie transformacji – o ile tylko nie dojdzie do jakiegoś technologicznego regresu, jakie w historii miały już miejsce na przykład po upadku Rzymu czy Angkoru.

Internet przyniósł nam dostęp do prawie darmowej wiedzy, lecz też szamba informacyjnego – pornografii, debilnych popisów i pseudofaktów. Zrozumienie cyfrowej rewolucji społecznej jest jednym z największych wyzwań psychologicznych i socjologicznych, a nawet filozoficznych. Anonimowość wyzwala niskie instynkty osób agresywnych i nieśmiałych, a wirtualny „selfizm” przeradza się w narcyzm. I tak dalej. Lecz oczywiście lubię korzystać z sieci, bo w prawdziwym życiu społecznym pełnię raczej rolę głupka niż mądrali... Niemniej życie w globalnej wiosce jest do pewnego stopnia złudzeniem – wyrafinowana komunikacja jednoczy nas i separuje. Kora nowa podłączona do zbiornika wyobraźni czyni nieraz z informacji społeczną hiperabstrakcję.

środa, 5 grudnia 2018

ETYKA ZAWODOWA


Jeden z najbardziej kontrowersyjnych polskich duchownych, magnat medialny Tadeusz Rydzyk, gościł na urodzinach swojej radiostacji prezydenta, premiera i innych czołowych synów tej ziemi. Przy okazji udzielił im kilku wskazówek w sprawach międzynarodowych, społecznych i kulturalnych. Oczywiście była też mowa o pomaganiu, bo to jest główną misją kościoła. Niestety żeby pomagać trzeba mieć pieniądze, a tych kościół nie jest w stanie zarobić. Musimy więc pomóc kościołowi, żeby mógł wspomagać nas swoim słowem. Sęk w tym, że pomagamy za mało, a publiczne środki wydajemy na komunistyczną propagandę.

Jaskrawym przykładem takiego okradania polskich katolików jest przecież dotacja filmu o patologiach w kościele zamiast jakiegoś dzieła o jego misji. Co prawda Wojtek Smarzowski będzie musiał ją zwrócić, bo produkcja okazała się komercyjnym sukcesem, który w przeciwnym wypadku pewnie byłby wątpliwy, jednak najgorsze jest, że taki paszkwil w ogóle powstał. Zamiast babrania się w gównie lepiej przecież pokazać jak Albert pomagał biednym, co zamierzają uczynić absolwenci moherowej Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej. Niestety przez „błędne” decyzje Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej są co najmniej 3,5 miliona w plecy.

- Polacy trzymają z Polakami i to będzie normalne. Macie tu księży, pokażcie który jest taki jak na tym filmie „Kler” – grzmiał pan ojciec dyrektor, błagając przy okazji o litość dla nienarodzonych dzieci. Tymczasem w Trójmieście trwa gorący spór o pomnik innej kontrowersyjnej postaci polskiego kościoła – nieżyjącego już kapelana podziemnej „Solidarności” księdza Henryka Jankowskiego. Niektórzy miejscowi nawołują do wymazania z miejskiego krajobrazu jego kamiennego wizerunku, po tym jak w mediach pojawiły się doniesienia o jego grzesznych występkach, i nie chodzi tu bynajmniej o politykowanie, pławienie się w luksusie czy nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, ale regularne pieprzenie wszystkiego co się rusza i jest nieletnie.

Milczące od dekad ofiary wychodzą z cienia i zaczynają mówić o gwałtach i molestowaniu. Podobno jedna z nich miała nawet z tego powodu popełnić samobójstwo. Trochę to kontrastuje z honorowym obywatelstwem Gdańska i historyczną legendą o niezłomnym kapłanie... Wszak Jankowski był nie tylko jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy polskiego kościoła, ale i podziemia antykomunistycznego. Od czasu kiedy pedofilem okazał się największy rodzimy autorytet w dziedzinie psychologii dziecięcej nic mnie już nie może zdziwić, bo okazuje się, że nie ma takiej maski za którą nie można się schować. Niemniej to kler mówi o moralności najwięcej spośród wszystkich grup zawodowych. Przyznawanie komukolwiek legitymacji do moralizatorstwa wydaje się więc błędne z samego założenia.

piątek, 30 listopada 2018

INNY UMYSŁ


Szukamy w kosmosie obcej inteligencji, gdy tymczasem spotkać możemy ją na ziemi. Oczywiście nie pochodzi z obcej planety, ale z innej ścieżki ewolucyjnej niż my. Wszystkie kręgowce dysponują mózgiem zbudowanym na podstawie tego samego schematu – co wynika ze wspólnego pochodzenia. Różne jego warstwy były dodawane i przekształcane, ale dochodziło do tego na jednej ścieżce ewolucyjnej. Systemy nerwowe ośmiornic i innych głowonogów wykształciły się zupełnie niezależnie od naszych. Nasz ostatni wspólny przodek był robakiem żyjącym jeszcze w ediakarze, a zatem należał do najstarszych wielokomórkowych organizmów na ziemi. W tamtym czasie układy nerwowe pełniły raczej rolę koordynującą ruch w celu przemieszczania się i pobierania pokarmu. Podwodna fauna ediakarska pasła się na ogromnych matach mikrobiotycznych czyli osadach organicznego osadu stabilizowanego przez mikroby.

Ponieważ zwierzęta nie wchodziły wtedy ze sobą w interakcję złożony system reagowania na zmiany w środowisku nie był im specjalnie potrzeby, ale sytuację zmienił nowy sposób żerowania – drapieżnictwo, które potem rozwinęło się najprawdopodobniej z padlinożerstwa. Odtąd zaczął się ewolucyjny wyścig zbrojeń, który zaowocował między innymi wykształceniem się aktywnie reagujących na informacje systemów nerwowych. Ewolucja często nagradzała tego kto więcej „wiedział” i efektywniej to wykorzystywał, więc systemy nerwowe stawały się coraz bardziej złożone. W końcu ryby wyszły z wody i dały początek formom życia wiodącym do człowieka, w którym lubimy widzieć cel ewolucji. Tylko że proces ten donikąd nie zmierzał – pojawiliśmy się na ziemi, co nie oznacza, że go zakończyliśmy.

Właściwie to każdy gatunek jest swoistym eksperymentem natury, który może przetrwać lub zginąć, a jednocześnie się zmieniać. Gdyby więc istniała inteligencja w kosmosie mogłaby zasadniczo różnić się od naszej. Wykrywanie związków przyczynowo-skutkowych zawsze jest intencjonalne i odzwierciedla emocje – pole percepcji obejmuje tylko pewien zakres informacji potencjalnie ważnych. Metaforycznie można powiedzieć, że ścieżki naszego myślenia wyznaczają tropy które węszymy, choć sprawa jest bardziej złożona – na popędy nakładają się wtórnie (kulturowo) wiązane z nimi potrzeby i dopiero to czyni nas tak skomplikowanymi. Na przykład pieniądze budzą w mózgu skojarzenia ze spełnianiem wielu pierwotnych potrzeb takich jak odżywanie, bezpieczeństwo, status w grupie czy seks, co czyni nas tak zaabsorbowanymi ich zarabianiem i wydawaniem.

Kształt ewentualnej pozaziemskiej cywilizacji tyleż zależałby więc od przypadkowych uwarunkowań, co biologicznych potrzeb różniących się od naszych. A możliwe, że obca świadomość niekoniecznie musiałaby ją konstruować. W powieści Stanisława Lema „Solaris” ludzie stykają się na innej planecie z obcą formą życia – pokrywającym ją cytoplazmatycznym oceanem. Wszelkie próby nawiązania kontaktu z amorficzną inteligencją wydają się jednak nieudane, choć ona również wydaje się posyłać ludziom komunikaty. Mimo aktywności tej żywej substancji badacze nie byli w stanie zrozumieć kierowanego do nich przekazu, osobliwy organizm pozostał więc „obcym”. Żyjące w głębinach ziemskich oceanów głowonogi też wydają się komunikować nieznane nikomu treści zmieniając swoje ubarwienie jak w psychodelicznej ekstazie, czy przyjmując wyszukane pozy swojego jakże plastycznego ciała.

Zrozumienie „obcego” z powodzeniem można by więc zacząć od poznania umysłów tych bezkręgowych stworzeń, gdyby tylko było to możliwe. Bo nawet jeśli swoimi umysłowymi zdolnościami odbiegają od ludzkich, to jest to całkowicie inny umysł. Ich skomplikowany układ nerwowy wyewoluował na całkiem innej gałęzi życia – rozwijał się niezależnie od tych wykazujących wspólne cechy układów kręgowców. Ba, nawet „ centralne” skupisko neuronów które nazywać możemy mózgiem nie jest do końca jego odpowiednikiem, bo 2/3 z nich znajduje się w mackach, które wydają się posiadać sporą percepcyjną i reakcyjną autonomię od samej „istoty”. Układ nerwowy ośmiornicy wielkością zbliżony do psiego czy kociego jest jednak bardziej rozproszony co rodzi niepojęte konsekwencje dla jej subiektywnych doznań i procesu decyzyjnego. Utrzymanie takiej kosztownej aparatury musi się jednak ewolucyjnie opłacać – każde z ramion może jednocześnie robić coś innego. Kosmitów najczęściej wyobrażamy sobie jako dwunożnych, czasami nieco „gadzich” humanoidów, ale odmienna droga do inteligencji skutkować mogłaby całkiem innym zorganizowaniem ciała, a co za tym idzie także motoryki i układu nerwowego. Obcy umysł może zupełnie inaczej integrować „rzeczywistość”.

poniedziałek, 26 listopada 2018

SŁOWOTWÓRSTWO


Teoria relatywizmu językowego zakłada, że język determinuje myślenie, postrzeganie i klasyfikowanie. Z jednej strony każdy język jest wytworem specyficznych warunków w jakich rozwijała się dana kultura, a przez to zapisem jej unikalnego doświadczenia. Z drugiej zawarte w nim kategorie określają w jakiejś mierze ramy interpretacji świata. I dlatego tłumaczenie jest zawsze pewnym uproszczeniem, gdyż używając innych etykiet nie uruchamia tej samej sieci skojarzeń. Być może w czasach globalizacji różnice między kulturami zacierają się, ale wciąż jeszcze w różnych językach istnieją sformułowania których zrozumienie wymaga głębszego poznania kontekstu kulturowego.

Badania wykazują, że przyjęcie określonej perspektywy językowej wpływa na postrzeganie czasu, kolorów czy cech rzeczowników, a zatem całkiem namacalnych aspektów rzeczywistości. Czy zatem tego chcemy czy nie, jednym z czynników kształtujących naszą świadomość jest język. A więc choćbym uważał się za obywatela wszechświata, na poziomie komunikacji, a więc wymiany informacji widzianych przez pryzmat doświadczeń, pozostaję Polakiem. Co jeszcze bardziej komplikuje sprawę, w ramach języka narodowego, funkcjonują języki różnych grup społecznych, a język każdej wynikając z grupowej percepcji tym samym ją tworzy.

Poszczególne grupy zawodowe, plemiona polityczne, sekty, subkultury i pasjonaci, wytwarzają własne kody komunikacyjne, a posługując się nimi wzmacniają i internalizują grupową świadomość. Relacje społeczne znajdują swoje odbicie w języku który je utrwala. To w nim wyrażają się nasze wartości i normy, syntezując się w rzeczywistość zwaną narracją. Znaczenie poszczególnych elementów językowej układanki staje się jasne dopiero kiedy rozumiemy jak się ze sobą wiążą, a przyjmowanie takiej perspektywy czyni ją domyślną i „jedynie słuszną”. Na przykład bolszewicy posługując się zasadniczo językiem rosyjskim zmienili go całkowicie przystosowując do wyrażania obowiązującej ideologii.

Zestaw pojęć specyficznych dla danej grupy określa jej stosunek do rzeczywistości. W języku coachingu nie wychodzimy rano do pracy tylko opuszczamy strefę komfortu żeby realizować cele główne i to pokazuje jak skonstruowana jest motywacja jego wyznawców. Języki specjalistyczne, choć hermetyczne ze względu na opisywaną przez siebie wiedzę, podporządkowane są ścisłemu precyzowaniu myśli, ale już budowane na ich podstawie żargony wymagają zanurzenia się w doświadczeniu grupowym – swoistego wtajemniczenia. Z kolei różne niszowe czy kontestujące subkultury, posługując się tak zwanymi slangami, eliminują ze swojego grona tych którzy nie kumają gadki, jako nadających na innych falach.


Językowy obraz świata integruje poglądy we wspólną wizję rzeczywistości, której doświadczanie symbolizują pojęcia używane w komunikacji. Wspólnota komunikacji jest więc wspólnotą myśli. Język jest nie tylko narzędziem poznania, ale też jego subiektywnym, interpretującym i wartościującym filtrem. Uwidacznia się to już w wyborze fragmentów rzeczywistego chaosu, które staramy się nazwać i zwerbalizować, a także nadawaniu im pejoratywnych lub melioratywnych konotacji . Sama wypowiedź jest jednak niczym bez właściwego jej odczytania, jakie wymaga – jeśli nie osobistego „zanurzenia” w danym doświadczeniu grupowym – przynajmniej głębokich socjologicznych i kulturowych poszukiwań.

Pewnie nieraz czuliście, że chcielibyście coś komuś powiedzieć, ale doszliście do wniosku, że rozmówca i tak nie zrozumie, więc zmieniliście komunikat na bardziej czytelny, wskutek czego stracił on wiele ze swojej treści... Intuicyjnie wyczuwamy płaszczyzny porozumienia i staramy się dostosowywać przekaz do świadomości odbiorców, stylu komunikacji, kontekstu sytuacyjnego czy kulturowego. To tym dobitniej pokazuje, że znaczenie nie jest czymś twardo przypisanym do swojej zawartości. Rodzi to oczywiście pytanie jak cokolwiek jesteśmy w stanie zrozumieć. Neuronaukowcy wskazują na ucieleśnione przetwarzanie języka, angażujące nie tylko ośrodki „językowe”, lecz też symulujące znaczenia w mózgu. Dla przykładu pojęcia związane z ruchem aktywizują częściowo korę ruchową – a zatem mózg symulując ruch uzmysławia sobie o czym mowa. Właśnie w związku z tym osobiste doświadczenia (w tym jako członka grupy) kategoryzują się w określone pojęcia, nadając im treść.

Teoria ucieleśnionej symulacji mówi o symulowaniu w mózgu doświadczeń, które przekładają się na znaczenie. Symulacje takie mogą w różny sposób odzwierciedlać rzeczywistość, więc różnimy się w postrzeganiu „prawdy”, rozumiejąc się jedynie w stopniu elementarnym, co jednak wystarcza do przekazywania sobie najbardziej złożonych komunikatów w świecie przyrody. Pewne przesłanki wskazują, że komunikacja delfinów również spełnia kryteria języka, nie jesteśmy jednak w stanie wiele z niej zrozumieć, choć jest to system zapewne mniej skomplikowany niż język ludzki. Odmienność doświadczenia pozbawia nas wglądu w znaczenie opisywanych przez podwodne ssaki przeżyć i przekazywanych informacji. Gdybyśmy spotkali kosmitów być może nie mielibyśmy sobie nic do powiedzenia – im większe różnice tym gorsza komunikacja.

Granica naszego porozumienia wyznacza wyobraźnia, a symulacja języka jest pewnym jej rodzajem – automatycznie przetwarza pojęcia w mózgowe „obrazy” z których świadomość je odczytuje. Pozwala więc nie tylko odczuwać język, ale też stany mentalne innych ludzi, czy też przewidywać ich zamierzenia – jest więc jednym z fundamentalnych mechanizmów poznawczych. Choć struktury mózgowe z biegiem ewolucji opanowywały coraz bardziej wyrafinowane funkcje, to nadal wszystkie zakorzenione są w „zwierzęcych” mechanizmach rozumienia świata. W pewnym momencie po prostu się „skumulowały” i zaczęliśmy mówić, a dzięki temu tworzyć idee jednoczące nas we wielkie społeczeństwa.   

czwartek, 22 listopada 2018

PRZESŁANKI RACJONALNE


Myślenie jest wyczuwaniem powiązań skutkowo-przyczynowych między zjawiskami. Niestety często doszukujemy się takich związków tam gdzie ich nie ma. Dzieje się tak dlatego, że ewolucyjnie lepiej było rozpoznać wyimaginowany wzorzec, niż wcale go nie rozpoznać. Bo w pradawnym świecie, który rozumieliśmy tylko przez własne odczucia, każdy błąd był na tyle ryzykowny, że lepiej było zabezpieczyć się wiarą w każde z nich niż je weryfikować. I tak właśnie narodziły się przesądy i zabobony, oraz inne fałszywe twierdzenia.  Ponieważ doskonalimy swoją intuicję poznawczą dzisiaj często przyjmują one postać różnych pseudonaukowych teorii. Oprócz własnych obserwacji mamy dziś do dyspozycji „obiektywną” wiedzę, która jednak może być stekiem bzdur.


Przykładem jak łatwo przeniknąć absurdom ubranym w racjonalny kostium do naszych głów jest choćby przybierający ostatnio na sile ruch antyszczepionkowy, którego typowych wyznawców portretuje się jako młode, wykształcone i inteligentne osoby, poszukujące „alternatywnej” wiedzy, a przez to błądzące po gruncie szalbierskiego teoretyzowania. W dzisiejszych czasach najlepszym sposobem na robienie ludziom wody z mózgu wydaje się udzielanie odpowiedzi na ich marzenia lub lęki, pomieszanych ze statystykami i naukową terminologią. Ponieważ generalnie nie znamy się na medycynie, fizyce czy klimatologii, wobec takiej elokwencji pozostajemy bezsilni, choć jeśli chodzi o kwestie tak nam obce, że aż ezoteryczne, lepiej wierzyć uznanym niż domorosłym autorytetom. No chyba, że potrafimy samodzielnie zważyć argumenty...


Niestety, aby cokolwiek samemu zrozumieć trzeba poświęcić dużo czasu, a przede wszystkim wykazywać się niekłamaną pasją. My zaś wolimy gotowe odpowiedzi od babrania się w wieloznacznych niuansach. W rezultacie musimy przyjmować rzeczy na wiarę, a ta bywa ślepa. I nie chodzi tu już o teorie bazujące na religii czy ideologii, ale właśnie te pozorujące swoją naukowość. Bądź co bądź poznawanie prawdy wymaga odkrywania nowych faktów, a nie tylko interpretowania tych znanych. Osoby lepiej sytuowane i wykształcone mają często tendencję do ulegania różnym „postępowym” teoriom, lecz to właśnie tak rozumiany etos „nowoczesności” doprowadził do eugenicznych czy marksistowskich eksperymentów. W czasach słusznie już minionych kult Stalina czy Mao szerzył się raczej wśród zachodniej „inteligencji” niż mas, tak jak dziś wiara w zatrute szczepionki czy coaching...

Aby zmanipulować wykształciuchów często wystarczy przedstawiać pewne trendy jako uosabiające ducha czasu. Dla niektórych homo sapiensów nie ma nic gorszego niż pozostawać w tyle, wiecznie więc podążają za intelektualnymi modami, te zaś dyktowane są przez egzaltowanych celebrytów i tym podobne kreatury. Bo inteligencja nie tylko rości sobie prawa do wyrażania prawdy – często aspirując do niej z bliską sraczce gorliwością przyjmujemy „oświeconą” narrację, żeby tylko zamaskować własną ignorancję i niepewność. Także i dziś gotowi więc jesteśmy wierzyć w różne absurdalne zależności, i to paradoksalnie w niektóre z nich tym bardziej im wyższym statusem się legitymujemy.

Nie ma takiego wykształcenia, które uchroniłoby nas przed wątpliwymi prawdami, bo nasze połączenia neuronalne specjalizują się w przetwarzaniu ściśle określonych bodźców, a pomiędzy nimi nie dochodzi już do transferu wiedzy (chyba że można w niej odnaleźć podobne wzorce). Niestety często ludzie odnoszący sukcesy w takiej czy innej dziedzinie zaczynają wierzyć, że wynika to z ich „mądrości” i wyrażać kategoryczne sądy o wszystkich aspektach rzeczywistości, choć znają je tylko powierzchownie. Miejsce zabobonów magicznych czy religijnych zajmują więc dzisiaj te „oświecone” – nadal widzimy rzeczywistość jedynie w uproszczony, a często zniekształcony sposób. W końcu każdy z nas jest ignorantem w prawie wszystkich dziedzinach. Także i dziś prawda ma jedną niezbędną funkcję – nawet jeśli jej nie rozumiemy musimy się na niej opierać.   

niedziela, 18 listopada 2018

STAN SKUPIENIA


Świadomość jest stanem w którym podmiot zdaje sobie sprawę z własnego istnienia oraz zjawisk zewnętrznych. Próbowano już wyjaśniać ją na różne sposoby – od psychoanalitycznych po czysto behawioralne, ale każde z tych ujęć ma swoje ograniczenia. Dziś wydaje się, że wiele koncepcji psychologicznych nie ma swojego odpowiednika w procesach mózgowych które poznajemy coraz lepiej. Ani doszukiwanie się w strukturze psychiki jakichś głęboko ukrytych znaczeń, ani sprowadzanie jej do tworzywa uwarunkowań nie wyjaśnia w pełni fenomenu świadomości. Coraz jaśniejszym staje się natomiast, że świadomość jest skorelowana z pracą mózgu.

Trwająca w nim gra sił pomiędzy siecią podstawową i uwagową pokazuje, że choć świadomość jest komplementarna w swoich stanach, w różnym natężeniu kreuje „ja” i odbiera bodźce zewnętrzne. Im większa świadomość wewnętrzna tym mniejsza zewnętrzna i na odwrót, choć zawsze balansujemy pomiędzy tymi stanami. W mózgu poszukuje się więc struktur integrujących bodźce w jeden strumień informacyjny. Wiadomo też, że wpływając na procesy informacyjne w mózgu można zmieniać świadomą percepcję. Pytanie tylko, jak to wszystko zamienia się w subiektywne doznanie.

Wydaje się przecież, że świadomość jest zjawiskiem stopniowalnym, bo nie sposób odmówić jej choćby odczuwającym emocje zwierzętom. A zatem nawet ograniczeni się do „zwierzęcych” instynktów pozostajemy świadomi, choć może mniej racjonalni. Myślenie jest  swego rodzaju popędem poznawczym i dlatego można zakładać, że jest czymś w rodzaju emocji, choć zazwyczaj uznajemy je za coś im przeciwnego. Namiętność rozumowania jest jednak z nimi nierozdzielna, dlatego nie tylko każe nam myśleć o pożądanych celach i nagrodach, ale też odkrywać powiązania w ramach pewnych potrzeb poznawczych. Te zaś w jakimś stopniu wykształciły się już u zwierząt.


Choć nasi przodkowie działali bardziej odruchowo niż my, funkcją świadomości wydaje się wewnętrzny system gromadzenia i przetwarzania danych w celu jak najlepszego reagowania. Nawet mucha wykorzystuje swoje komórki nerwowe do działań umożliwiających przeżycie, a więc na swój sposób „myśli”, chociaż może nie o rozwoju osobistym. Nie wiedząc czym jest świadomość niektórzy przypisują ją nawet organizmom nie posiadającym układu nerwowego czyli roślinom. Podobno one również posiadają coś w rodzaju pamięci, która pozwala im gromadzić informacje na przykład o pogodzie czy zbliżających się gąsienicach, a także mogą się ze sobą komunikować, co pozwala im reagować na zmiany.

Na przykład nasi zieloni przyjaciele gromadzą światło w sposób systemowy „zapamiętując” jaką dawkę światła otrzymały poszczególne liście, żeby jak najefektywniej je wykorzystać. Niezbędne do fotosyntezy światło w nadmiarze może im szkodzić, więc rośliny czymś w rodzaju komputera kwantowego zliczają zaabsorbowane fotony i przekazują te informacje w obrębie organizmu za pomocą sygnałów elektrofizjologicznych. Niekiedy też komunikują innym „sprzymierzeńcom” ostrzeżenia drogą chemiczną – na przykład akacja objadana przez żyrafę wydziela etylen, który jest sygnałem ostrzegawczym dla innych roślin, aby mogły się „przygotować” wytwarzając garbniki czyniące liście gorzkimi i niesmacznymi.

Czy zatem rośliny myślą, albo chociaż odczuwają? Czy postrzegają rzeczywistość przez subiektywne doznania? Nam świadomość wydaje się intencjonalna i aktywna, ale czyż jej istotą nie jest przesyłanie sygnałów elektrycznych i substancji chemicznych? A zatem czy w systemach informacyjnych roślin dopatrywać się już można procesów psychicznych? Idący jeszcze dalej fizyk Max Tegmark uznaje świadomość za stan materii w którym atomy przystosowują się do przetwarzania informacji. Swoją hipotezę oparł na sformułowanej już wcześniej przez neurobiologa Giulio Tononi’ego teorii świadomości jako zintegrowanej informacji, w myśl której świadomy jest każdy system przechowywania i odtwarzania danych, który integruje je w jedną nierozerwalną całość.

Wydawać to się może trochę absurdalne, ale pytanie czym jest świadomość jest równie trudne jak czym jest życie organiczne – bo bez względu na to jaką jego biologiczną teorię przyjmiemy, wygląda na to, że powstało z materii nieożywionej czyli nie spełniającej jego kryteriów metabolicznych ani replikacyjnych. Już samo to, że wyewoluowaliśmy z jednej komórki jest zdumiewające, a w dodatku jako jednostki również się z niej rozwinęliśmy, wyposażeni tylko w informacje genetyczne gromadzone od pokoleń przez naszych przodków. Co prawda nawet przystając na teorię zintegrowanej informacji można by wiązać poziom świadomości z jej wielkością, ale nie znaczyłoby to, że świadomość jest przypisana tylko formom biologicznym, a taka ewentualność wydaje się tyleż intrygująca, co niepokojąca.  

niedziela, 11 listopada 2018

POLITYKA NEURONALNA


Skoro nasze myśli są „produktem” naszych mózgów, różnice w ich budowie przekładają się na różnice w myśleniu. I jakkolwiek pachnie to biologicznym determinizmem, wynika też ze zdarzeń środowiskowych które kształtują mózgową anatomię. Czy tego chcemy czy nie jesteśmy wytworem jej aktywności. Budowa mózgu odzwierciedla cechy osobowości, a także nasze pragnienia. W dużym stopniu chcemy tego co robimy, a nie na odwrót.

U osób posiadających duże umiejętności w jakiejś dziedzinie obserwuje się określone zmiany w mózgu, co z jednej strony wynikać może z ich doświadczenia (treningu), ale też czegoś wrodzonego co nazywamy talentem. To w naszych mózgach upatrywać możemy źródeł preferencji seksualnych, ale też skłonności przestępczych. Mózg lidera różni się od mózgu autsajdera i tak dalej.

Selekcjonując organy myślące pod kątem określonej cechy możemy wyszukiwać w ich strukturze prawidłowości z nią skorelowane. Otwiera to nowe możliwości dla głębszego zrozumienia określonych postaw, poglądów czy wyborów. Choć liberałowie i konserwatyści lubią patrzeć na siebie jak na głupców zaczadzonych ideologią, to wzajemny dialog utrudniają właśnie różnice w konstrukcji i sposobie działania ich mózgownic.


Otóż okazuje się, że poglądy polityczne wiążą się z odczuwaniem strachu i niepokoju. Konserwatyści mają większe ciało migdałowate, generujące negatywne emocje, agresję i postawy obronne, a także charakterystyczne struktury w obszarze kory śródwęchowej i wyspy związane z silnym odczuwaniem obrzydzenia. Na pierwszy rzut oka liberałowie z mocno rozwiniętym przednim zakrętem obręczy wydają się lepiej dostosowani, gdyż skutkować to ma łatwiejszą motywacją do poszukiwania nowych informacji i godzenia tych potencjalnie sprzecznych.

Ale choć to liberałowie łatwiej przełamują schematy myślowe genetyczny konserwatyzm nie ostał się dlatego, że był tylko ograniczający. Z ewolucyjnej punktu widzenia preferowanie tego co społecznie znane i ostrożność w zetknięciu z „nowinkami” również sprzyjało naszemu przetrwaniu. Choć nasze poglądy polityczne mogą się zmieniać to tendencje do odczuwania określonych emocji nas ku nim skłaniają, a co więcej formułują się na podstawie naszych doświadczeń strachu i niepewności. Być może dlatego zamożne ośrodki miejskie są zawsze bardziej liberalne od uboższej konserwatywnej prowincji.

Cały problem w tym, że różne odczuwanie skutkuje dążeniem do różnej organizacji świata. Nie jest to jednak kwestia „czarno-biała”, gdyż potrzebny jest nie tylko rozwój ale też jego fundamenty. I w dodatku – jak pokazują ostatnie odkrycia – pojmowanie jej jedynie w kategoriach politologicznych jest humanistycznym uproszczeniem.

piątek, 9 listopada 2018

EUROPA BRATNICH NARODÓW


- Nauczę tych biednych Irokezów cywilizacji europejskiej – mówił o Polakach król Prus Fryderyk Wielki. Czy powinniśmy się obrażać za to porównanie, to już kwestia tego czy i my czujemy się moralnie wyżsi od czerwonoskórych. Ani bowiem kultura europejska nie ma żadnych przyrodzonych przywilejów, ani kolonialne metody jej krzewienia nie należały do szczególnie cywilizowanych i dżentelmeńskich. W imperialnej mentalności niezależnie od szerokości geograficznej leżało jednak zawsze postrzeganie obcych jako barbarzyńców, gdy tymczasem to unikalne doświadczenie każdej zbiorowości kształtowało jej tożsamość kulturową. Imperia miały to do siebie, że zmuszając innych do przyjmowania własnego punktu widzenia utwierdzały się w przekonaniu o własnej kulturowej misji, bo nic tak nie poświadcza mądrości jak władza. Czy więc byliśmy Irokezami Europy czy nie, w tureckich sukmanach i kozackich fryzurach jawiliśmy się Europie raczej osobliwie.

W czasach naszej historycznej świetności to my byliśmy bramą do Azji – ziemią Litwinów, Rusinów, Tatarów, Żydów i Ormian, na której praktykować można było różne tradycje, co nadawało tej „sarmackiej” szczególnie egzotycznego kolorytu. Dziś gdy staliśmy się „Polską dla Polaków” etnicznie jesteśmy bardziej europejscy od Europy. W napływie „dzikich ludów” widzimy zagrożenie dla tożsamości europejskiej, a wobec fali islamu postulujemy wielki powrót do chrześcijańskich korzeni. Ale to laicki liberalizm wydaje się najlepszą tamą dla wszelkiego rodzaju ekstremizmów, tyle że boi się powiedzieć głośno, że nie ma żadnego Boga ani narodu, tylko tajemnica istnienia i ludzkość. Po latach komunistycznego zniewolenia chcielibyśmy widzieć w sobie demokratycznych Europejczyków, lecz nadal króluje w niej hodowana kiedyś na użytek wojenny „murzyńskość”, to znaczy plemienna mitologia. W związku z tym nie tylko otrzymujemy wybrakowane zachodnie produkty, ale też hodujemy własnych nacjonalistów.

Rocznica odzyskania niepodległości to dla nich zawsze okazja żeby podrażnić rodzimych  kosmopolitów jakąś niepoprawną politycznie manifestacją z podejrzaną symboliką, pod którą co prawda nie budowano obozów śmierci, lecz nie głoszono też miłości bliźniego. Bo w „niepodległej” Polsce nie można być kim się chce, a tylko „prawdziwym Polakiem”. Czyli że część Polaków w zasadzie nie jest Polakami nawet jeśli się za takich uważa. To oczywisty nonsens, i w dodatku wykorzystywany do budowania politycznej kontry wobec takiej narracji. Nie zapowiada się więc byśmy stulecie nowoczesnej państwowości (z sanacją, niemieckim potopem i radzieckim „doradztwem” po drodze) mieli świętować wspólnie. Rodzi się zatem pytanie co nas właściwie łączy w naszej polskości, poza językiem, piłką nożną i bigosem. Moim zdaniem Polska jest stylem życia, a nie tymi wszystkimi bzdurami na sztandarach. Wszędzie jest dobrze, ale najlepiej w domu.

wtorek, 6 listopada 2018

GŁOS WEWNĘTRZNY


Pamięć jest syntezą, a nie zbiorem danych. Przyswajanie wiedzy wymaga więc obróbki informacji, tak żeby wyłowić z nich istotne powiązania i wprowadzić je do systemu.  Odpowiada za to w dużym stopniu tak zwana mózgowa sieć wzbudzeń podstawowych (DMN), która uruchamia się, gdy mózg nie jest szczególnie zaabsorbowany docierającymi bodźcami – to znaczy gdy nie wykonuje trudnych zadań, ani nie jest stymulowany. Stan takiej bezczynności utożsamiamy z nudą, więc staramy się zagłuszyć aktywność bazową. Ale to właśnie w jej trakcie przygotowujemy się do niespodziewanych zdarzeń łącząc błądzące myśli we wciąż nowe kombinacje, oceny i prognozy.

Kiedy więc odcinamy się od zewnętrznych bodźców i zadań do głosu dochodzą myśli niezależne od bieżących informacji zmysłowych czyli nasze „ja”. Co ciekawe najprawdopodobniej podobny proces zachodzi w trakcie śnienia, kiedy na skutek hamowania wejść sensorycznych generują się nowe obrazy i wrażenia. Tak na marginesie sen również odgrywa istotną rolę w konsolidowaniu się naszej pamięci. Niejako więc śnimy samych siebie i to w dodatku na jawie, o ile tylko udaje nam się oderwać od rzeczywistości – od pośpiechu, stresu i trudnych wyzwań. Poddani deprywacji sensorycznej nie pogrążymy się w zewnętrznej nicości tylko wewnętrznych marzeniach i wizjach.

Odpoczynek jest więc niezmiernie ważny dla przetworzenia odbieranych danych we własne myśli. Zarówno sen, jak i chwilowe „wyłączenie się” przyczynia się do utrwalenia śladu pamięciowego pod postacią określonego wzorca. Przeszłe doświadczenia wykorzystywane są z kolei do prognozowania przyszłych wydarzeń – na przykład człowiek ślepy nie jest w stanie wyobrazić sobie poszczególnych kolorów o ile ich wcześniej nie widział. Nasza pamięć określa percepcję i wyobraźnię gdyż do konstruowania symulacji możliwych stanów potrzebny jest materiał pamięciowy. Dlatego też w „wolnych chwilach” syntezowany jest przez reaktywację wzorców neuronalnych związanych z doświadczeniami.

Sieć spoczynkowa włącza się kiedy tylko zajmujemy się czymś prostym i niezbyt emocjonującym, to znaczy gdy działamy automatycznie, a tak się składa, że działamy tak często. Jeśli natomiast musimy skupić na czymś uwagę do głosu dochodzi sieć uwagowa negatywnie z nią skorelowana – im bardziej aktywna jest jedna z nich, tym druga mniej. Choć spontaniczne kreowanie luźnych skojarzeń przeszłości z teraźniejszością i przyszłością jest procesem funkcjonalnym nadaktywność sieci DMN może objawiać się negatywnymi ruminacjami o charakterze autobiograficznym. Bezczynność z reguły wiedzie do depresji, bo zbytnio koncentrujemy się wtedy na sobie. Niemniej kompulsywna aktywność wieść może do przeładowania i wypalenia umysłu. 

piątek, 2 listopada 2018

NIEBO DO WYNAJĘCIA


- Wiedza to nie poznanie. Ptak zna powietrze, nie wiedząc o nim – pisał William Wharton w „Ptaśku”. Chłopak z jego powieści zwariował, bo chciał „dowiedzieć” się jak to jest być ptakiem. A raczej chciał to poczuć. Powód żeby zwariować dobry jak każdy inny. Kiedy Ptasiek przeżył upadek z dużej wysokości niespodziewanie doznał iluminacji – bo choć niebezpiecznie się poturbował, odkrył, że tylko w locie człowiek jest wolny. I odtąd dążył do tego, żeby takim być. Czyli żeby latać. To trochę tak jak z dragami – ludzie chcą poczuć się wolni, ale często kończy się to czołowym zderzeniem z kostką brukową. Fizyka nazywa to grawitacją. Inni próbują pokonywać ograniczenia poprzez gromadzenie pieniędzy i ich pochodnych, ale wielu z nich staje się niewolnikami swojej własności. Do wolnej miłości trudno znaleźć chętnych, a wyzwalać się przez sztukę to szukać aplauzu.

Wolność nie występuje w stanie wolnym – zawsze wiąże nas z kimś lub czymś. I jak górnolotnie byśmy jej nie wzywali, to ona nas wzywa. Można siedzieć w więzieniu i być wolnym, a szczerze mówiąc wielu zniewalano właśnie za to, że tacy byli. Wolność jest stanem ducha, a nie uwarunkowań zewnętrznych. Kiedy szukamy wolności poza nami zniewalamy się jej iluzją. Wolność to nasze prawo do tego, żeby być sobą. W społeczeństwach liberalnych każdej jednostce przysługuje prawo do wyboru swojej drogi, a gospodarka rynkowa stara się zaspokajać nasze najbardziej nawet osobliwe potrzeby, które sonduje nowymi narzędziami informatycznymi. Przez to cywilizacja staje się coraz bardziej indywidualistyczna – nie wiadomo tylko czy taka niezależność oznacza wolność. W „opiekuńczym” państwie jakim jest Szwecja aż jeden na czterech ludzi umiera samotnie, bo ludzie uciekają od trudności jakie wiążą się z relacjami.

Im bardziej pogrążamy się w „niezależności” tym bardziej stajemy się samotni. To choroba naszych czasów, która objawia się właśnie przesytem pozornych możliwości. Wydaje się nam, że możemy mieć wszystko, a w końcu na nic nie możemy się zdecydować – jak facet który siedzi na kanapie z pilotem w ręce i skacząc po kanałach narzeka, że nie nadają nic ciekawego, niczym nie próbując się zresztą zainteresować. Ulegając wierze, że wszystko jest kwestią wyboru, że każdego można zastąpić, wymienić, przełączyć, dochodzimy często do ponurych wniosków, że nie opłaca nam się wiązać z innymi ludźmi, bo są nudni jak serial obyczajowy, a do tego trzeba im wiecznie w czymś pomagać. Niestety działa to też w drugą stronę – świat, dla którego jesteśmy tylko kroplą w oceanie, nie przywiązuje do nas większej wagi, a to co z tym zrobimy to przecież nasze „prywatne sprawy”. Prawo do wolności nie jest jeszcze wolnością.


poniedziałek, 29 października 2018

ŚWIATŁOŚĆ WIEKUISTA


Dusza to w religii pierwiastek życiowy, który opuszcza ciało w chwili śmierci. I to by było na tyle, bo w zależności od systemu wierzeń odgrywa inną rolę i różne są jej dalsze losy. Może być obecna w każdej żywej istocie, lub tylko w człowieku. Po życiu wędruje w zaświaty lub do innego ciała. W niektórych religiach jest jedna i niepodzielna, a w innych mnoga i złożona. Buddyzm neguje nawet samo jej pojęcie, widząc w trwałej i niezależnej jaźni iluzję, oddzielającą się od jedynej kosmicznej świadomości. W każdym razie za duchową uznaje się jakąś ukrytą strukturę wszechświata, zdolną do ponadczasowej egzystencji.


Kiedy nauka stawała się nową religią, duchowe koncepcje wydawały się być w odwrocie, lecz wobec jej ograniczeń i tęsknoty za uniwersalnym sensem mnożą się ostatnio teorie „wyjaśniające” duchowość w sposób racjonalny. Póki co ignorowane są jednak przez główne nurty dyskursu naukowego, jako zbyt spekulatywne i niesprawdzalne. Z reguły w różny sposób wiążą się z pojmowaniem świadomości jako zjawiska kwantowego, na co nie ma póki co żadnych dowodów. Ale skoro nie potrafimy zbytnio zrozumieć świadomości ani mechaniki kwantowej, połączenie tych zjawisk w jedną teorię staje się idealnym polem do snucia hipotez.
 

Nasze rozumienie świadomości ograniczone jest przez tak zwany problem qualiów, to znaczy własności doświadczeń zmysłowych oderwanych od ich przedmiotu. Właśnie do tych aspektów rzeczywistości mamy czysto subiektywny dostęp. Spróbujcie na przykład wytłumaczyć ślepemu czym jest kolor niebieski – podajcie mu jego fizyczne parametry takie jak długość fali czy natężenie oświetlenia, a i tak nic nie będzie z tego rozumiał, bo pewnych rzeczy doświadczać można tylko bezpośrednio czyli świadomie. W gruncie rzeczy jesteśmy więc zamknięci we własnej świadomości, której korelaty bada neurobiologia. Jako subiektywny fenomen sama świadomość nie podlega jednak badaniu.  


Prawidłowości takie jak efekt obserwatora wskazywać mogą na związek między świadomością i stanem obserwowanego układu, lecz równie dobrze jak sam akt obserwacji na układ wpływać mogą choćby narzędzia pomiarowe. Niemniej entuzjaści „kwantowej świadomości” dopatrują się procesów kwantowych w mózgu. Ich generatorem mają być mikrotubule – włókniste struktury cytoszkieletu komórek, które podobno występują w superpozycjach kwantowych, z których każda wiąże określoną ilość informacji (kubit), a ich splątanie odpowiada modelowi kwantowego komputera. Inni schodzą jeszcze głębiej, do poziomu spinów w jądrach atomowych fosforu – pewne reakcje chemiczne zachodzące w mózgu mają jakoby wytwarzać fosforanowe jony w stanie splątania.

 
Z tego typu hipotez wywodzi się w dodatku dosyć metafizycznie brzmiące wnioski, dotyczące nie tylko świadomości, ale wręcz duchowości czy Boga. Propaguje się między innymi panpsychizm, wskazujący na istnienie wielkiego umysłu obecnego w nas wszystkich. Mówi się też o duszy, jako zbiorze kwantowych informacji, które nie mogą zostać zniszczone, więc po śmierci rozpraszają się po całym wszechświecie... W takim ujęciu wszechświat który widzimy, jest tylko tym co postrzega nasza percepcja czyli interpretacją rzeczywistości, a nie absolutem. Szuka się nawet sposób na transfer umysłu do jakiegoś komputerowego nośnika, co umożliwiałoby życie pozagrobowe w wirtualnej symulacji, lub jakąś interakcję z „tym” światem przez sterowanie robotem czy innym biologicznym ciałem. Bo z ziemskiego punktu widzenia nawet ewentualna kwantowa nirwana wydaje się śmiertelnie nudna.