Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 25 lutego 2018

PANTA RHEI

Świat ukształtowały dwie wielkie tradycje filozoficzne – logiczna i dialektyczna. Tradycja zachodnia oparła się na logice, a wschodnia na dialektyce. Co prawda koncepcje dialektyczne znane były Grekom już od czasów Heraklita z Efezu widzącego w rzeczywistości proces nieustannego ścierania się przeciwieństw, jednak  myśl europejską definiowały przyjęte przez Arystotelesa zasady logicznego rozumowania: tożsamość (cokolwiek jest, jest samym sobą i niczym innym), niesprzeczność (prawda i fałsz) oraz prawo wyłączonego środka (albo coś zachodzi, albo nie). Z logicznej szkoły intelektualnej wywodzi się metodologia naukowa, dzięki której stworzyliśmy cywilizację techniczną. Logika pozwala kategoryzować, wnioskować i dowodzić istoty rzeczy. Na przykład w matematyce prawidłowa może być tylko jedna odpowiedź.


Ten sposób myślenia nie oddaje jednak złożoności rzeczywistości, co obecnie coraz bardziej zaczynamy sobie uświadamiać. Warto więc także korzystać z rozumowania dialektycznego, charakterystycznego dla wschodniej filozofii. A ta opiera się na paradoksach. Zasady zmiany mówi, że rzeczywistość jest procesem zmian, więc to co prawdziwe wkrótce może być fałszywe i na odwrót. Dynamika tej zmiany wynika zaś z zasady sprzeczności – jeśli zmiana jest bezustanna, napędzać ją musi stała sprzeczność. Konsekwencją tego jest holizm, widzący w rzeczywistości tylko sumę tworzących ją elementów, których nie sposób z niej izolować, gdyż ich znaczenie ujawnia się tylko w powiązaniu z całością. Pogodzenie tych sprzeczności wymaga „drogi środka”, czyli znalezienie równowagi pomiędzy skrajnościami.


Najbardziej wymowną ilustracją wschodniej dialektyki jest symbol tao, przedstawiający stan wszechświata kształtowanego przez dwa asymetryczne pierwiastki yin i yang. Jeden z nich jest pasywny, kobiecy i ciemny, a drugi aktywny, męski i jasny. Ale obydwa w pewnym stopniu się przenikają, niemożliwe jest zatem ich rozdzielenie. Światłość nie powinna walczyć z ciemnością, gdyż są tylko różnymi aspektami tej samej rzeczywistości – zawsze istnieje przysłowiowa druga strona medalu. Żaden opis nie może być dogmatem, a jedynie przybliżeniem prawdy, która ciągle wymyka się słowom poprzez zmianę. To właśnie dlatego tak często wydaje nam się ona chaotyczna i uporczywie szukamy w niej stałych punktów. Lecz warto pamiętać, że jak mówił Heraklit z Efezu, nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Bo wszystko płynie. 

środa, 21 lutego 2018

CYBERPRZESTRZEŃ

Często staramy się ukrywać swoje prawdziwe emocje, motywy czy preferencje, albo wręcz nie zdajemy sobie z nich sprawy. To co pokazujemy bywa tylko kreowanym wizerunkiem – nawet jeśli sami w niego wierzymy. Poprzez obserwację naszego zachowania można jednak wyciągać wnioski co do naszej prawdziwej osobowości. Wszyscy staramy się przecież „rozgryźć” swoich bliźnich, kierując się doświadczeniem i intuicją. Profesjonalni psychologowie dodatkowo wspomagają się w tym dziele szeroką wiedzą psychologiczną. Co ciekawe różne prawidłowości wiążące pozostawiane przez nas ślady behawioralne i leksykalne z określonymi cechami psychologicznymi sprowadzać można do statystyki i w ten sposób tworzyć nasze profile psychologiczne. Dzisiaj, kiedy prawie wszyscy posługujemy się internetem, nasza w nim aktywność służy profilowaniu nas w różnych celach. Na podstawie specjalnych algorytmów można dociekać nie tylko naszych zakupowych, ale też wszelkich innych skłonności.

Czyni to z sieci internetowej najpotężniejszy obecnie instrument inżynierii społecznej. Wszystko bowiem co robimy w sieci może być użyte do obliczania naszego profilu psychologicznego – od informacji umieszczanych na portalach społecznościowych, forach czy blogach, przez dokonywane zakupy, aż po wyszukiwane treści. A posługując się takimi profilami można coraz skuteczniej na nas wpływać. Z drugiej jednak strony powstaje coraz więcej fałszywych tożsamości internetowych, generujących treści na zamówienie. Specjaliści szacują, że co trzeci polityczny wpis na polskim twitterze wysyłają boty, a mamy jeszcze przecież zawodowych trolli czy hejterów. Jednocześnie dochodzi więc do permanentnej inwigilacji i dezinformacji. Raport Oxford Internet Institute na temat propagandy w polskim internecie mówi wręcz o istnym przemyśle zajmującym się fabrykowaniem fałszywych tożsamości w celu organizowania płatnego trollingu. Co gorsza w polską wojnę informacyjną coraz śmielej ingeruje Rosja.
 


Na wirtualnym rynku funkcjonują firmy kreujące fałszywe tożsamości. Ich pracownicy zarządzają jednocześnie kilkunastoma wirtualnymi kontami, wyznaczając każdemu indywidualny styl, zainteresowania i osobowość, a co najważniejsze nie kopiując swoich wypowiedzi. Przy tym bardzo niewielka liczba kont odpowiada za nieproporcjonalnie dużą część aktywności w internetowych dyskusjach politycznych, co mówi samo za siebie. Fałszywi użytkownicy służą też szeptanemu marketingowi różnych produktów. Wszystko wskazuje na to, że coraz bardziej informacyjne społeczeństwo narażone jest na coraz intensywniejszą propagandę. Sam niejednokrotnie dałem się zwieść różnych „fejkom”, choć jestem raczej sceptycznie nastawiony do docierających do mnie przekazów. Naiwnie jednak wierzyłem, że dziennikarze weryfikują wszystkie prezentowane przez siebie informacje, a nie tylko je powtarzają. Im łatwiejszy będzie się stawał dostęp do informacji, tym manipulacja będzie bardziej wyrafinowana. I tym trudniej będzie nam coś ukryć.   

wtorek, 20 lutego 2018

ARBEIT MACHT FREI

Choć Karol Marks nigdy nie pracował fizycznie, swoje rozmyślania koncentrował na losie ludu pracującego. Skądinąd słusznie uważał bowiem, że dziewiętnastowieczny kapitalizm służył głównie interesom warstwy dysponującej wielkim kapitałem. Rozwijając więc wcześniejsze kolektywno-utopijne pomysły stworzył ideologię zwaną od jego nazwiska marksizmem, przewidującą przejęcie przez klasę robotniczą środków produkcji na drodze światowej rewolucji. Co ciekawe ta nieszczęsna rewolucja zaczęła się w Rosji, w której Marks widział główne zagrożenie dla europejskiego, a nawet światowego pokoju. Ale odtąd nie byli to już „azjatyccy barbarzyńcy”, tylko „światowa awangarda”. Ogłosił to Włodzimierz Lenin, który choć przepracował w życiu tylko dwa lata czuł się uprawniony do objęcia „dyktatury proletariatu”. Także Hitler, przewodząc partii w swej nazwie robotniczej, chętnie podkreślał, że był swego czasu „człowiekiem pracy” – nie wiadomo tylko za bardzo jakiej.


Nie od dzisiaj wiadomo, że najlepiej współczuje się biednym kiedy ma się pełny żołądek. Dostojnicy instytucji religijnych, nadworni artyści czy zawodowi moraliści, zawsze chętnie wskazywali maluczkim drogę, żeby prowadzić ich do lepszego jutra. Choć dziś już (przynajmniej w naszej części Europy) ludzie nie są spragnieni chleba, tylko raczej innych dóbr konsumpcyjnych, niewiele się w tej sprawie zmieniło. Strumień środków finansowych i obecność w medialnej przestrzeni zapewnia co niektórym pozycję „autorytetów”, jednocześnie sprowadzając innych do podlegania tej pedagogice. Jest to szczególnie widoczne teraz, kiedy władzę zdobyła reprezentacja nowego nurtu politycznego, która stara się zastąpić jedne gadające głowy drugimi. Oto okazuje się, że status mędrca zależy przede wszystkim od uznania, a nie kryteriów obiektywnych, które zresztą tylko w dziedzinach ścisłych można jakoś jaśniej nakreślić. Dlatego spotykamy tyle sprzecznych wariantów „mądrości”.



Nic nie zastąpi krytycznego myślenia. Tyle że łatwo powiedzieć, a gorzej wykonać. Psychologia społeczna wskazuje wyraźnie, że skazani jesteśmy na podleganie wpływom, o ile tylko nie mieszkamy na bezludnej wyspie. To zresztą istota każdej kultury, która konstruuje i organizuje widzianą przez nas rzeczywistość. Dlatego w puszczy amazońskiej normalne jest paradowanie kobiet w stroju Ewy, a w krajach wahhabickich konieczne jest zasłanie przez nich nawet twarzy. To co nazywać możemy propagandą przejawia się nie tylko w kampaniach politycznych, lecz też wszelkich innych formach „uświadamiania” – edukacji, religii czy marketingu. Konieczność „sprzedawania” swoich racji  przez różne siły za którymi stoją pieniądze nadal służy inżynierii społecznej. Rosnący konsumpcjonizm wynika przecież z coraz większego wpływu korporacji, które przenikają ze swoim przekazem do wszystkich dziedzin kultury. Robotnikowi najbardziej bowiem zależy na dobrobycie, a nie etosie.  

czwartek, 15 lutego 2018

ŚWIADOMOŚĆ ORGANICZNA

Jogini praktykujący tummo (medytację wewnętrznego żaru) potrafią doświadczać błogości w skrajnie nieprzyjaznych warunkach atmosferycznych. Dzięki temu skromnie przyodziani mogą godzinami paradować na siarczystym mrozie. Po przymocowaniu im w różnych miejscach ciała czujników temperatury, okazało się, że skutkiem ubocznym tej formy jogi jest rzeczywisty wzrost ciepłoty ciała. Najbardziej rozgrzewają się dłonie i stopy – ich temperatura podnosi się aż o 8 st.C. Dzięki medytacji tummo mózg może kontrolować także centralną temperaturę ciała, choć nie w sposób tak spektakularny – mierzona pod pachami medytującego może ona wynosić ponad 38,3 st.C. Wynika to z rozszerzania się naczyń krwionośnych skóry, a więc reakcji odwrotnej do tej typowej w zetknięciu z zimnem. Przyczyną jest rozluźnienie autonomicznego układu nerwowego, związane z aktywnością fal alfa wprowadzających mózg w stan świadomej relaksacji.

Zjawisko to pokazuje, że to co myślimy (świadomość) może programować pracę naszego mózgu. Niestety na ogół bywa odwrotnie – zewnętrzne bodźce zmieniają formę naszych myśli. Emocje są czymś co bardzo chcielibyśmy kontrolować, nie bardzo jednak możemy je wyłączyć. Kiedy już docierają do naszej świadomości często pozostaje jej tylko racjonalizacja stanów emocjonalnych. A bywa wręcz, że zupełnie ją omijają, wyzwalając reakcje automatyczne. Mózg myślący jest tylko nadbudową mózgu emocjonalnego. Kiedy widzimy cegłę szybującą w kierunku naszej głowy automatyzm jest zresztą ewolucyjnie uzasadniony. Problem w tym, iż prowokowanie określonych emocji i reakcji bywa narzędziem manipulacji, a brak samokontroli niweczy plany, czy wręcz wiedzie do zachowań kompulsywnych. Za racjonalną „obróbkę” naszych emocji odpowiada tak zwana nowa kora mózgowa, hamująca spontaniczne impulsy i dostosowująca zachowanie do kontekstu. Wobec silnego pobudzenia emocjonalnego władzę przejmują jednak pierwotniejsze części naszego mózgu.

Umożliwiając błyskawiczną ocenę rzeczywistości emocje statystycznie sprzyjają zachowaniom adaptacyjnym, choć bywają też destrukcyjne. Wszystko co psychiczne wyjaśniać można społecznie, ale też redukować do tego co fizyczne. A zatem na poziomie biologicznym emocje są fizjologicznymi reakcjami organizmu. Złożoność ludzkiej kory mózgowej prowadzi jednak do ogromnej różnorodności zachowań, gdyż wzorce reagowania opierają się na przeszłych doświadczeniach. Poddanie niepowtarzalnych zestawów genów niepowtarzalnym doświadczeniom skutkuje więc wykształceniem niepowtarzalnych struktur mózgowych. Mimo tego mówić możemy o pewnej ponadkulturowej uniwersalności ekspresji emocjonalnej w odniesieniu do sytuacji prototypowych. Uznany ekspert w dziedzinie procesów emocjonalnych Paul Ekman wyróżnił sześć podstawowych emocji (strach, złość, smutek, radość, wstręt, zaskoczenie) w których kombinacjach upatruje wszystkich znanych nam stanów emocjonalnych.

To badania Ekmana w sposób pionierski wykazały zależności pomiędzy emocjami a ich mimiczno-ruchową ekspresją (tak zwaną mową ciała). Wskazał on choćby na automatyzm trudno dostrzegalnych „mikrogestów” i „mikromimiki” u osób starających się zatuszować swoje prawdziwe emocje. Nawet poddani jego badaniom mistrzowie medytacji nie byli w stanie wyłączyć swoich reakcji emocjonalnych, choć w pewnym stopniu potrafią oni modulować sprzężenie zwrotne umiejscowione w pierwotnych rejonach ludzkiego układu nerwowego. Neuroplastyczność mózgu umożliwia jego „autoprogramowanie” poprzez podejmowanie określonej aktywności umysłowej, lecz wyzwalanie go z krępujących koncepcji i formalnych matryc rzeczywistości nie spowoduje wyłączenia się odruchów i popędów. Choć emocje bywają irracjonalne, to również one przesądzają o jakości naszego życia. Spokój ducha nie oznacza bowiem nudy czy apatii. Jakby na to nie patrzeć istotą stabilności emocjonalnej jest zawsze pozbycie się tych emocji które stoją na przeszkodzie naszemu szczęściu, czyli zmiana postrzegania świata.   

poniedziałek, 12 lutego 2018

FIKCJA KULTURALNA

George Orwell swego czasu powiedział, że pewne rzeczy są tak głupie, że uwierzyć w nie mogą tylko intelektualiści. Niestety naszym zwyczajem jest wierzyć intelektualistom. Jeśli więc czegoś nie rozumiemy – wierzymy w to. Od początku gatunku nasz niezwykły popęd rozumowania kazał nam szukać zależności w przyrodzie, co pozwalało nam lepiej ją wykorzystywać. Lecz skutkiem ubocznym tej zdolności było stawianie pytań o przyczynę i cel bytu. Udzielając odpowiedzi prehistoryczni „intelektualiści” zarządzali kulturą. Znawcy sił natury, leczniczych roślin czy kosmicznych konstelacji, cieszyli się autorytetem uprawniającym ich do objaśniania świata i moralnego przywództwa.

Wiedza szamanów i czarowników wydawała się ludowi niepojęta, więc zdawał się na ich sądy we wszystkim. Niedostępność wiedzy uczyniła ją domeną kasty kapłańskiej, legitymującej system społeczny. To na niej (i na przemocy) opierała się władza polityczna. Stworzenie organizmów politycznych stało się możliwe dopiero w oparciu o przyjętą w określonej grupie wspólną kulturę polityczną. Poszerzanie „imperiów” możliwe było przez narzucanie pokonanym swojej filozofii władzy. Dopiero wspólnota kulturowa jednoczy masy wokół realizacji określonych zadań, takich jak wielkie projekty architektoniczne.

Dążenie do kulturowej supremacji (czego najtragiczniejsze skutki obserwowaliśmy w dwudziestym wieku) ma więc bardzo długą tradycję. Niestety w ten właśnie sposób rozprzestrzeniały się niegdyś idee. Dla przykładu „zjednoczenie Polski” przez Piastów nie było żadnym zjednoczeniem tylko podbojem. I tylko dlatego jesteśmy dzisiaj Polakami, że jakieś plemię zbudowało lokalne „imperium”. Chrześcijanami jesteśmy zaś, ponieważ tylko ten model kulturowy dawał szansę na funkcjonowanie w średniowiecznej Europie. I tak dalej.

Pierwsze „imperialne” kultury łączymy zwykle ze społecznościami rolniczymi, które nadwyżkami żywności mogły wykarmić armię, administrację, robotników budowlanych czy artystów, w ten sposób poszerzając władztwo i wznosząc trwałe świadectwa własnej potęgi. Wielkie przedsięwzięcia budowlane podejmowane były jednak już przez ludy zbieracko-łowieckie, czego najstarszym znanym przykładem jest sanktuarium Gobekli Tepe wzniesione 10 tysięcy lat przed naszą erą w południowo-wschodniej Turcji. Ponieważ odmiana występującej tam dzikiej pszenicy jest najbliższa genetycznie tej współcześnie uprawianej, można wręcz sądzić, iż to potrzeba organizowania się w celach kulturalnych doprowadziła do wykształcenia się rolnictwa, a nie odwrotnie.


Intelekt człowieka pozwala mu na stwarzanie różnych skomplikowanych koncepcji, które niestety nie zawsze są adekwatne do rzeczywistości. Na przykład w zamierzchłych czasach „lekarze” oceniając stan pacjenta odwoływali się do astrologii, numerologii czy teorii humoralnej... Podobnie rzecz ma się z teologią, gdyż hipoteza Boga która ma porządkować wszystko, tak naprawdę nie wyjaśnia niczego, nad złożoną rzeczywistością umieszczając dodatkowo niewyjaśnialną strukturę. Prawda w kulturze często sprowadza się do wiary w mit lub jakieś podzielane przez wszystkich jej wyznawców założenie, a więc do rzeczywistości intersubiektywnej. To co postrzegamy jako rzeczywistość jest w znacznej mierze konstruktem kulturowym.

Kultura – niegdyś animowana przez „mędrców” – zawsze określała czemu służyć miał nasz wysiłek cywilizacyjny. Dziś częściej niż nas „wychowywać” stara się schlebiać naszym gustom, co nie znaczy, iż przestaje nas programować. W atrakcyjne dla nas treści wplata coraz więcej przekazów reklamowych zachęcając do określonego stylu życia. Media elektroniczne – przejmując funkcję autorytetów – coraz mocniej wpływają więc na nasze poglądy, normy i cele, choć pozornie dystansują się od moralizowania.     

środa, 7 lutego 2018

WYPRAWA DO NIEBA

Niedawno media serwowały nam przerażający spektakl z góry Nanga Parbat, gdzie utkwiło dwóch himalaistów – Francuzka i Polak. Człowieka zawsze należy ratować – czy przedawkował narkotyki, czy rozbił samochód prowadząc z nadmierną prędkością, czy też wspinał się na niebezpieczny szczyt... Pytanie tylko czemu jedne rodzaje ryzyka uznajemy za przejaw hartu ducha, a drugie zwykłej głupoty. W końcu wycieczka na kaszmirski ośmiotysięcznik nie miała celów badawczych, komercyjnych czy charytatywnych, tylko emocjonalne – a zatem hedonistyczne.


Tylko z powodu kaprysu dwóch miłośników mocnych wrażeń trzeba było organizować kosztowną akcję ratunkową. Wywołało to w sieci falę krytyki, a jak wiemy internauci zazwyczaj nie przebierają w słowach. Żona ryzykanta prosiła wręcz o ograniczenie hejtu, ponieważ jej mąż był „dobry i wrażliwy”. Lecz to samo powiedzieć mogą bliscy wielu narkomanów czy „szybkich i martwych”. Wspinaczka była z pewnością ogromnym ryzykiem, ponieważ z oficjalnych statystyk wynika, iż zimowe próby zdobycia tego szczytu kończą się śmiercią co trzeciego śmiałka.

Taki poziom niebezpieczeństwa sprawia, że pchanie się pod górę uważam za igranie ze śmiercią i żadne osobiste zalety pana Tomasza Mackiewicza tego nie zmieniają. Człowiek ten uprawiał swego rodzaju adrenalinowy hazard i przypłacił to życiem. Nie mówię nikomu jak ma żyć, a tym bardziej umierać. Wiem, że jak każda ludzka aktywność, także ta ma swoją filozofię. Himalaizm to walka z własnymi słabościami i obcowanie z potęgą natury. Pan Tomek mówił, że nie rozumie tego świata, a w górach znajduje ukojenie od materializmu i cywilizacyjnego stresu.

Różnica między uprawianiem ekstremalnego sportu, a ryzykiem mniej „ambitnym” sprowadza się w społecznej ocenie do tego, że ryzyko takie podejmowane jest na własny rachunek w sposób nie zagrażający innym. Zażywanie twardych narkotyków nasila zachowania przestępcze, szybka jazda zagraża otoczeniu, a kibolskie ustawki wiążą się z agresją. I tak dalej. Wspólnym mianownikiem dla wszystkich którzy lubią poczuć „dreszcze” jest jednak chęć przełamania życiowej rutyny i zaznania pełni życia. Są bowiem ludzie którzy w powszedniości czują się jak w klatce. 

Dla Mackiewicza zdobywanie szczytów było sposobem na wyzwolenie się ze szponów heroiny, od której był uzależniony. Twierdził, że w ten sposób kreuje własne szczęście. Jeśli więc umarł szczęśliwy była to dobra śmierć. Pytanie czy miało to sens jest pytaniem filozoficznym, bo jak świat światem ludzie poświęcali życie w imię różnych idei. Jedni ginęli za ojczyznę, a inni za rewolucję. Sokrates zginął za ateizm, a Jan Hus za poglądy religijne. Polski himalaista również zginął za swoją prawdę – miłość do gór. Ale sam wpisał ryzyko w swój życiowy szlak i poniósł tego konsekwencje.  

poniedziałek, 5 lutego 2018

POLA ŚMIERCI

Szef niemieckiej dyplomacji Sigmar Gabriel przyznał, że to jego naród odpowiada za holokaust. – To zorganizowane masowe morderstwo zostało popełnione przez nasz naród i nikogo innego. Jeśli byli pojedynczy kolaboranci, to nic tu nie zmieniają – powiedział. Sprecyzował też, że niemieckie obozy nie znalazły się w Polsce przypadkiem, ponieważ Niemcy chcieli zniszczyć polską kulturę, a naród przekształcić w niewolniczą siłę roboczą. Wskutek niemieckiej polityki okupacyjnej zginęły trzy miliony etnicznych Polaków, czyli nieco więcej niż „kontrrewolucjonistów” na słynnych polach śmierci w Kambodży. Oznacza to, że na dwóch europejskich Żydów zgładzonych przez nazistów przypadał jeden Polak. Nasze straty ludnościowe były porównywalne z żydowskimi, a to mówi samo za siebie. Nie wartościując cierpienia, które jako indywidualne nie podlega matematyce, przyznać trzeba, że męczeństwo Żydów zajmuje szczególne miejsce w światowej świadomości. Cała ludzkość powinna się wstydzić, bo ludzie ludziom zgotowali ten los. Jednak stało się tak niejeden raz.


Sam termin ludobójstwa, wprowadzony do światowego systemu prawnego przez polskiego prawnika Rafała Lemkina w celu osądzenia nazistowskich zbrodniarzy, ilustruje zjawisko które towarzyszy ludziom od zarania dziejów. Mordowanie ludzi w celu zniszczenia całej kultury wynika z naszej atawistycznej wrogości wobec „obcego”, którą dopiero ostatnio zastępować próbujemy uniwersalnym humanizmem. Średniowieczne mongolskie podboje kosztowały życie 60 milionów ludzi. Praktyki ludobójcze prowadzić mogły nawet do zniszczenia całych cywilizacji czyli kręgów kulturowych, jak miało to miejsce w Ameryce. Motywowane mogły być nienawiścią religijną (skuteczna eksterminacja sekty katarów przez średniowiecznych katolików) czy narodowościową (rzeź Ormian w Turcji). Ich motorem mogła być żądza zysku (10 milionów ofiar zbiorów kauczuku w Belgijskim Kongu) lub cele polityczne (zagłodzenie przez Stalina tylu samo ukraińskich „kułaków”). Chińskiemu komunistycznemu dyktatorowi Mao Zedongowi przypisuje się uśmiercenie 70 milionów własnych obywateli, mimo czego ubóstwiany jest w ojczyźnie jak Budda lub Konfucjusz. Jego portret nadal wisi na Placu Niebiańskiego Spokoju, a mumia spoczywa w mauzoleum. Oto najlepsza ilustracja tego jako pokrętna może być interpretacja historii.

Gen zła nie jest przypisany tworzonym przez nas kategoriom narodowościowym, religijnym czy ideologicznym. Mordercami byli Niemcy, Polacy i Żydzi. Europejska cywilizacja w której wykształciły się idee liberalizmu i demokracji budowała swój status na brutalnym kolonializmie, objawiającymi się złem w różnych zakątkach świata. Dziewiętnastowieczny rząd brytyjski przetrzymywał zapasy żywności by chronić jej ceny nawet w obliczu głodowej śmierci półtora miliona Irlandczyków. Stany Zjednoczone w początkowej fazie opierały swój rozwój na nieszczęśnikach z Afryki, sprzedawanych zresztą w niewolę przez swoich współziomków. Kolonizacja Australii pociągała za sobą ludobójstwo Aborygenów. A to przecież tylko pierwsze z brzegu przykłady. Im dłużej będziemy przyglądać się człowiekowi, tym więcej zobaczymy krwi. Lekcja Auschwitz jest jednak przełomowa, ponieważ otworzyła nam oczy na to dokąd zmierzamy i póki co zmieniła tor historii. Ból, głód, upokorzenie i smród to nie jest świetlana przyszłość którą obiecywali nam zawsze duchowo-polityczni przywódcy.


Holokaust był nie tylko zbrodnią przeciwko abstrakcyjnej moralności, ale przeciw naturze ludzkiej – moralność mamy bowiem zapisaną w naszych genach. Z tego powodu praca w machinie śmierci była często ogromnym psychicznym obciążeniem. Współczucie piętnowano jednak jako niemęskie i tchórzliwe. Aby sprostać temu zadaniu konieczna była więc dehumanizacja ofiar czyli wyłączenie ich poza nawias ludzkości. W dwudziestym wieku zużyta narracja o heretykach, czarownicach czy barbarzyńcach, ustąpiła miejsca pseudonaukowym teoriom biologicznym, upatrującym miary człowieczeństwa w czystej krwi przypisywanej określonej kulturze. Teraz naszym zadaniem jest stworzenie takiej kultury, w jakiej wszyscy będziemy umieli odnajdywać wspólne wartości. Niemcy odpowiedzieli za swoje zbrodnie tylko symbolicznie, właśnie po to by przerwać błędne koło historycznych rozliczeń i rozpocząć erę pokoju. Polacy często przesadzają z pielęgnowaniem swojej martyrologii, a Żydzi z oskarżaniem wszystkich o antysemityzm. Przepracowanie zbiorowej traumy wymaga... przebaczenia. 
"Jesteśmy wspólnotą, która mieszka na skale dryfującej w przestrzeni, jakbyśmy szukali Boga we mgle"      

czwartek, 1 lutego 2018

ŚWIATOWE OBOZY ZAGŁADY

Ekstremalne doznania psychiczne mogą wywołać w nas tak zwaną traumę, czyli trwałą zmianę w psychice utrudniająca powrót do uprzedniego funkcjonowania. W niektórych wypadkach jej następstwem może być trwały lęk nazywany zespołem stresu pourazowego. Zwłaszcza doświadczenia gwałtu czy przemocy prowadzić mogą do podejrzliwości, alienacji i wycofania. Zgodnie z wiedzą psychologiczną równowagę psychiczną zaburzył nie tylko szok, ale też jego utrwalona interpretacja. Stąd też, w ujęciu terapeutycznym które sensu largo nazwać możemy „psychoanalitycznym”, przyjmuje się, że traumę należy „przepracować”, to znaczy omówić i wyznaczyć jej nowe ramy interpretacyjne. W przeciwnym wypadku trauma ma rzekomo ulec „wyparciu”, czyli zepchnięciu do podświadomości, którą będzie zatruwać.

Wbrew tym intuicjom z reguły to dopiero długotrwałe zmagania z przeszłością alarmują, że należy się nią zająć. Początkowe objawy stresu są natomiast naturalną reakcją organizmu na zaistniałą sytuację. Badania naukowe pokazują, że leczenie należy podjąć tylko kiedy objawy są bardzo nasilone i przedłużone. Próby prewencyjnej terapii osób dotkniętych szczególnym stresem traumatycznym zazwyczaj im szkodziły, ponieważ zamiast o nim „zapomnieć” musiały systematycznie do niego wracać. Dla utrzymania wewnętrznej harmonii najistotniejsze jest uwolnienie się od mrocznej obsesji, a nie pielęgnowanie wspomnień. Odnosi się to nie tylko do wielkich tragedii, lecz też do pomniejszych upokorzeń i porażek. Pamiętamy za mało tego co dobre, a za dużo tego co złe, i dlatego tak często jesteśmy nieszczęśliwi.
 
Przeszłość minęła bezpowrotnie i tylko pamięć o niej czyni ją istotną. O niektórych czarnych godzinach musimy jednak pamiętać – były zbyt przerażające by można zaprzepaścić taką lekcję. Niemieckie obozy śmierci na zawsze muszą pozostać dla ludzkości ponurym ostrzeżeniem przed złem jakie kryje się w człowieku. Dlatego ważne jest, żeby w gorączce dyskusji nie budzić już demonów ślepej dumy wiodącej do szowinizmu i nietolerancji. W każdej sprawie historia pozwala zrozumieć stan obecny, dlatego prawda historyczna jest szczególnie ważna dla „przepracowania” tej zbiorowej traumy. Czy można zadekretować historię mocą ustawy to już inna kwestia. Pamięci o nazistowskiej dewiacji nie da się sprowadzić do narracji o odwiecznym europejskim antysemityzmie (od którego Polska była zresztą, być może niedoskonałym, ale azylem), czynnikiem ją determinującym był bowiem nacjonalizm – odwołująca się do historycznych sentymentów nowożytna koncepcja kultury.

W tym konkretnym wypadku chodziło o niemiecki nacjonalizm, co historycznie jest jasne dla wszystkich z wyjątkiem zacietrzewionych pieniaczy i infantylnych ignorantów. Coś złego działo się z niemieckim duchem od dłuższego czasu, czego przejawem była już zagłada ludu Herrero w afrykańskich posiadłościach Niemiec – pierwsze ludobójstwo dwudziestego wieku. Stulecie to obfitowało zresztą w zbrodnie porównywalne z holokaustem, takie jak turecka rzeź Ormian, wielki głód na Ukrainie czy japońskie zbrodnie na Pacyfiku. Tym co czyni holokaust tak demonicznym, jest jego zespolenie z powierzchowną niemiecką racjonalnością – zaprzęgnięcie nowoczesnej technologii i logistyki do stworzenia militarnie zbędnego kombinatu śmierci w imię pseudonaukowych koncepcji biologicznych i historycznych. To właśnie „dokonania” Trzeciej Rzeszy są najjaskrawszym przykładem jakie demony może budzić instrumentalna interpretacja historii.

Dla historyków najważniejsza powinna być zawsze prawda. A ta jest taka, że największe nazistowkie fabryki zbrodni tylko geograficznie znajdowały się na terenie Polski, która zresztą administracyjnie nawet wówczas nie istniała. Plan „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” był autorską koncepcją niemieckiego dowództwa i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. W samym tylko Auschwitz zginęło około 70 tysięcy Polaków, nazywanie go więc polskim obozem wydaje się ponurym żartem, choć oczywiście głównym celem tego przybytku była eksterminacja Żydów. Więźniowie którym Niemcy powierzali szefowanie komandom roboczym (kapo), wysługując się nimi w realizacji terroru, byli więc z przyczyn statystycznych najczęściej Żydami, choć nie brakowało wśród nich Polaków. Czy na tej podstawie można by wysnuć absurdalną tezę o „żydowskim” antysemityzmie? W trakcie drugiej wojny światowej zdarzały się też pogromy ludności polskiej dokonywane przez partyzantów żydowskich – na przykład we wsi Naboliki zginęło w ten sposób 128 polskich cywilów. Czy mamy prowadzić jakąś ponurą licytację historyczną sprowadzając debatę do tropienia incydentów? Panoramę sytuacji może zobaczyć każdy kto poświęci choć odrobinę wysiłku na zapoznanie się z ówczesną geopolityką.

Jako radykalny humanista nie potrafię spokojnie słuchać fantazji o żydowsko-masońskich spiskach i tym podobnych pierdołach, w kontekście ostatnich międzynarodowych kontrowersji wokół holokaustu za stosowne uznałem jednak wyrażenie swojej opinii w powyższych wypocinach. W świetle faktów związek polskiego antysemityzmu z niemieckim holokaustem wydaje się mocno naciągany, ale tak się dzieje kiedy publicystką parają się wykształciuchy zdolne jedynie do tępego przetwarzania kodów kulturowych. Żeby napisać sensowny tekst na jakikolwiek temat trzeba by przeczytać o nim co najmniej kilka książek, lub jeszcze lepiej mieć w tej materii jakieś żywe doświadczenie. Bo tak się składa, że wszyscy jesteśmy ignorantami w prawie wszystkich dziedzinach, za wyrocznie mając media redukujące rzeczywistość do szybkiego „newsa”. Skutkiem wytwarzania coraz większej ilości treści informacyjnych jest obniżenie ich standardów. Do głównego nurtu często przenikają więc hodowane w środowisku cyfrowym post-prawdy.

Jaki z tego wniosek? Nie gadaj (a tym bardziej nie pisz) o czymś na czym się nie znasz, bo być może powtarzasz po kimś bzdury. Niestety wiem, że ciężko się powstrzymać...