Łączna liczba wyświetleń

piątek, 29 stycznia 2016

PIELGRZYMKA

Siostry i bracia!!! Znajomi i nieznajomi z rodziny ludzkiej! Jesteśmy przedstawicielami tego samego gatunku, więc coś nas łączy. Wspólnota genetyczna czyli nas podobnymi do siebie w swojej istocie. Dlatego potrafimy się dogadywać, chociaż nie wszyscy. Są miejsca gdzie trwają konflikty zbrojne. Człowiek dybie tam na życie drugiego człowieka. Dochodzi też do mniejszych czy większych nieporozumień. Mimo to planeta Ziemia jest chyba optymalnym miejscem do przyjścia na świat i egzystencji. Co prawda jest nas znacznie mniej niż na przykład owadów, ale żywot muchy nie jawi się jako ciekawa perspektywa. Także żywot skunksa, mrówkojada czy tasiemca. Cieszmy się, że jesteśmy ludźmi, bo to naprawdę zajebista opcja.

Człowiek – to brzmi dumnie. Człowieczeństwo daje nam głęboki wgląd w otaczającą nas rzeczywistość. Dzięki temu stać nas na refleksję. Kiedy zastanawiamy się nad tym czym jest to wszystko, nie jest to czas stracony. Tym większe poczucie sensu nadamy swemu życiu, im bardziej uda nam się skrystalizować, pogłębić i poszerzyć swoje wnętrze. Uważam, że medytację można uprawiać nie uciekając się duchowych praktyk, transów i mistyki. To moja prywatna teoria, ale myślę że wystarczy chociaż odrobina zadumy. To już samo w sobie jest niezwykłe. Metaforycznie można by powiedzieć, że człowiek jest zwierzęciem bardzo „uduchowionym”.


Kiedy nie rozumieliśmy jeszcze jakim cudem możemy żyć, upatrywaliśmy życiodajnych mocy w jakimś wewnętrznym pierwiastku, który ulatnia się z naszym ostatnich tchnieniem, czyli po staropolsku dechem. Stąd wzięło się powiedzenie „wyzionął ducha”. Praktycznie we wszystkich kultach natura człowieka zawsze była dwojaka – nie tylko cielesna, lecz również nieśmiertelna, magiczna i tajemnicza. Z przekonania tego wynikał wniosek, że należy się koncentrować nie tylko na sprawach przyziemnych, a również ponadczasowych i ostatecznych. I nawet dzisiaj są to pytania otwarte. Potęga przyrody przekształci ten wszechświat jeszcze niezliczoną ilość razy, dopóki będzie „coś”. Nasza osobista świadomość, a także dziedzictwo ludzkości zapewne zginą bezpowrotnie. Ale jak pisał Kurt Vonnegut „wszystko, cokolwiek było będzie zawsze, a wszystko co kiedykolwiek będzie, zawsze było”. Pozdrowienia z Ziemi.     

czwartek, 28 stycznia 2016

MAŁPY Z JAJAMI

Ludzie źli uważają dobro za słabość, a słabszych za frajerów. Dlatego wykorzystują ludzkie współczucie, oddanie i zaufanie. Na przykład okradają staruszków „na wnuczka” i takie tam. To obrzydliwe metody, ale są też i bardziej subtelne, a nawet legalne. Niedotrzymywanie obietnic, manipulacje i wykorzystywanie. Prawie każdy z nas miał z tym do czynienia. Mówią że kto ma miękkie serce ten musi mieć twardą dupę, ale to nie takie proste. Nie możemy zabijać w sobie człowieczeństwa i wrażliwości, ani nie czuć poniżenia kiedy ktoś robi nam krzywdę.

Oprócz twardej dupy w życiu podobno dobrze mieć wielkie jaja (albo wielkie cycki). Największe jaja wśród małp człekokształtnych ma samiec bonobo, a najmniejsze goryl. Chociaż goryle są kupami mięśni mają malutkie jądra, bowiem rzadko kopulują. A samice bonobo pieprzą się na okrągło, dlatego ich samce muszą produkować dużo spermy żeby je zadowolić. Ponieważ samice bonobo pieprzą się z kim popadnie, w ich społecznościach samce nie muszą rywalizować. Dlatego tam gdzie jaja są duże nie ma agresji.

Bonobo nazywany jest też szympansem karłowatym, ponieważ początkowo sądzono że jest to podgatunek szympansa. Chociaż bonobo ma większe jajca, jest mniejszy, ale różnice nie sprowadzają się tylko do anatomii. Społeczeństwa budowane przez szympansy i bonobo mają zupełnie inne struktury. Cechują je inne zachowania. Szympansy potrafią budować wspierające się w swoim obrębie grupy, ale zwalczają bez litości obcych osobników (ludzie nazywają to wojnami). Samce zaciekle walczą o dominację, co wymaga nie tylko sprawności fizycznej, ale zawiązywania taktycznych sojuszy (czyli prowadzą politykę). W przypadku bonobo nie ma konfliktów plemiennych, ani walki o władzę. Takie są pożytki z wolnej miłości.     

poniedziałek, 25 stycznia 2016

HISTORIA GENIE

W historii ludzkości nie brak zdarzeń okrutnych, wręcz bestialskich. Ostatnim wielkim przykładem zbiorowego sadyzmu była druga wojna światowa. Holocaust nie był jednak ewenementem w swojej skali, nawet w dwudziestowiecznej Europie. Więcej istnień pochłonął choćby wielki głód na Ukrainie, wywołany przez Józefa Stalina. A sam Hitler nie był z pewnością zbrodniarzem na miarę Mao Zedonga. Niemniej był najbardziej demoniczny. Stworzył przemysł śmierci, w którym zabijanie przybrało taśmowy charakter, a z ludzi uczynił surowiec. To właśnie było tak przerażające. Przekroczenie ostatecznego moralnego tabu. Przecież nie o statystyki tutaj chodzi – nie obliczymy kto był większym skurwysynem. Bardziej niż liczby przemawiają do nas jednostkowe historie, w jakie możemy się wczuć. A naziści wraz z ogromem fizycznego cierpienia zgotowali swoim „wrogom” skrajne upodlenie. Kiedy czytamy o realiach życia w Auschwitz zaczytamy sobie wyobrażać jak musiał tam się czuć człowiek. To było piekło na ziemi.

Nie wiem czy gorsze niż śmierć na krzyżu – ciężko to oceniać. Nie chciałbym przeżyć jednego ani drugiego. Rzeczywistość potrafi pisać jednak scenariusze bardziej szokujące niż najmroczniejsze horrory. Jednym z takich prawdziwych horrorów był przypadek Genie, kto wie czy nie najbardziej sponiewieranej istoty ludzkiej w dziejach. Koszmar przypadkowo odkryty przez pracowników opieki społecznej przechodził wszelkie pojęcie. Nikt wcześniej nie widział tak udręczonego dziecka. Dziewczynka spędziła całą swoją trzynastoletnią egzystencję w ciemnym pokoju, przywiązana do dziecięcej deski toaletowej przymocowanej do krzesła. Siedziała tak skrępowana całymi dniami, co odcisnęło się na jej tyłku pasem stwardniałej skóry. Na noc wkładano ją w ciasny worek, ograniczający ruchy niczym kaftan bezpieczeństwa. W tym „kaftanie” układano ją do snu, do klatki przykrywanej metalową kratą. Żeby nie dostawać w pierdol nie mogła wydawać żadnych dźwięków. Nikt też z nią nie rozmawiał, więc była zupełnie upośledzona społecznie, a w dodatku niedożywiona i wycieńczona.

Z pewnością odkrycie jej wstrząsającej historii wniosło do jej ponurego dotąd bytu trochę światła. I to nie tylko dosłownie. Był rok 1970, a przypadek Genie mógł rozstrzygnąć wiele z toczonych wówczas przez psychologów sporów. Było to przecież dziecko nie dość, że dzikie, to jeszcze pozbawione prawie całkowicie dostępu do jakichkolwiek bodźców zewnętrznych i źródeł stymulacji. A zatem idealny „materiał” do badań nad psychologią rozwoju. Genie nie była już tym zaniedbanym i skrępowanym stworzeniem skazanym na ciszę i mrok. Stała się obiektem rywalizacji naukowych autorytetów. Dzięki temu przez krótki czas udało jej się rozkwitnąć. Choć poziom przyswojenia języka pozostał na bardzo niskim poziomie, Genie umiała się na swój sposób komunikować niewerbalnie i przywiązywać do osób niosących jej pomoc. Uwielbiała wychodzić na zakupy, miała przy łóżku kolekcję ponad dwudziestu plastikowych wiaderek w różnych kolorach – uwielbiała się nimi bawić.  Pewnego dnia, latem 1972 roku, Genie podczas zakupów na które zabrała ją terapeutka Susan Curtiss powiedziała, że jest szczęśliwa. Niestety w tej historii nie będzie happy endu.

Choć trudno w to uwierzyć, kiedy już Genie przestała być potrzebna światowej nauce, społeczeństwo znowu ją zawiodło. To jedna z największych porażek „cywilizowanego” świata. Tak naprawdę w końcu nikt nie chciał lub nie mógł wziąć odpowiedzialności za dalszy los niegdyś wyrywanej sobie z rąk pacjentki. To oczywiście szaleństwo, lecz pozwolono jej wrócić do domu i zamieszkać z matką (ta twierdziła, że była do wszystkiego zmuszana przez męża który ją zastraszał). Okazało się to kiepskim pomysłem. Genie znowu była zaniedbywana, więc opieka społeczna przeniosła ją do rodziny zastępczej. A tam nie podołano temu zadaniu, co więcej doszło do maltretowania dziewczynki. Złośliwe zaparcia którymi protestowała przeciwko zimnym relacjom, nie zdawały się na nic. Wygrzebywano jej z odbytu kał patyczkami od lodów. Była niedożywiona. Trafiła do szpitala. W tym czasie eksperci sądzili się o zyski z badań. Ostatecznie wylądowała w przytułku dla upośledzonych umysłowo dorosłych. Świadectwa mówią, że ponownie pogrążyła się w apatii i zamilkła.

Genie tylko przez krótki czas zaznała uroków życia wychodząc z izolacji. Ostatecznie skończyła w odosobnieniu. Z powodów prawnych, jakich natury nie warto tutaj roztrząsać (oczywiście finansowej), matce udało się zablokować dostęp osób trzecich do naszej bohaterki. Szczególnie ubolewała nad tym terapeutka Susan Curtiss, uważająca że udało jej się zbudować z Genie szczególną więź emocjonalną. Ostatnie informacje pochodzą sprzed kilku lat, choć jest prawdopodobne, że Genie nadal żyje. Jak pisze Geoff Rolls w swojej fascynującej książce „Najciekawsze przypadki psychologii” – Historię Genie można w zasadzie uznać za katalog niefortunnych pomyłek, czy wręcz za przykład nieludzkiego traktowania jednego człowieka przez drugiego. Można też spojrzeć na jej historię pod innym katem. Pomimo aktów straszliwej przemocy, braku opieki i miłości, cierpienia, braku zaufania i obojętności, jakich doświadczyła, Genie pragnęła kontaktu z ludźmi i potrafiła poruszać ich serca. Była zafascynowana życiem i pokazała prawdziwą głębię ludzkiej zdolności wybaczania. Na swój sposób pozostanie inspirującym przykładem dla każdego z nas.  

sobota, 23 stycznia 2016

PARADOKS SZCZĘŚCIA

Ludzie myślą że szczęście przychodzi z zewnątrz, a ono rodzi się w nich. Pieniądze naprawdę go nie dają. Ale chociaż przy okazji urodzin i świąt życzymy sobie przede wszystkim zdrowia, to również wcale nie jest takie ważne dla naszego dobrostanu psychicznego. Prowadzone od lat  międzynarodowe badania ankietowe nie wykazują związku pomiędzy bogactwem i stanem zdrowia, a subiektywnym zadowoleniem z życia – oczywiście pomijając stany skrajnej nędzy czy cierpienia, które źle wpływają na psychikę. Niemniej ludzie chorowici nie są mniej pogodni od okazów zdrowia. Co więcej single nie są mniej radośni od osób tworzących związki, o ile nie pogrążają się w samotności. A bezrobotni nie ustępują szczęściem ludziom odnoszącym sukcesy zawodowe, o ile pozostają aktywni i oddani swoim pasjom. I tak dalej.

Szczęście nie jest przełożeniem tego co w życiu osiągnęliśmy (choć lubimy podkreślać to co nam się udało), a raczej naszą postawą wobec świata. Co nie oznacza że wszyscy są szczęśliwi. Ale przekrój pozostaje podobny – nieszczęśliwi mogą być zarówno ludzie bogaci, zdrowi i związani z pięknościami, jak i niemajętni, chorujący i pozbawieni seksu. Mimo tego, każde zaburzenie naszego „stanu posiadania”, może wpłynąć na nas niekorzystnie. Straty odczuwamy jako większe niż osiągane zyski. Przykładowo utrata statusu bardziej nas unieszczęśliwi, niż awans usatysfakcjonuje. Dzieje się tak dlatego, że to co już raz zdobyliśmy wyznacza nam standardy. Zejście poniżej swojego standardu wyzwala mechanizmy mobilizujące nas do jego utrzymania. Niemniej z czasem potrafimy adaptować się nawet do skrajnie trudnych sytuacji, co pokazuje nam choćby zadziwiający nas optymizm osób niepełnosprawnych.

Co zaś tyczy się naszych zdobyczy społecznych, materialnych czy łóżkowych, to chociaż w razie zagrożenia będziemy ich bronić, odzyskiwać je czy w jakiś sposób rekompensować straty, to same w sobie mogą podnieść nasz „normalny” poziom zadowolenia z życia tylko chwilowo. Psychologia nazywa to hedonicznym młynem. Szybko przyzwyczajamy się do zdobytej pozycji, luksusów i zbudowanych więzi, po pewnym czasie już się nimi zbytnio nie ekscytując. Wynika z tego konieczność osobistego rozwoju, a więc poszukiwania nowych źródeł zadowolenia. Dzięki temu możemy działać, nie pogrążając się w bezczynnej ekstazie. Nasze mózgi służą bowiem realizacji ewolucyjnych celów, a nie syceniu się stanem obecnym. Bez potrzeb, pragnień i ściganych ideałów nie byłoby cywilizacji i kultury, które uczyniliśmy polem realizacji swoich aspiracji. Lecz do tego potrzebny jest też optymizm. Oto paradoks szczęścia. 

czwartek, 21 stycznia 2016

KLASA ŚREDNIA

Funkcjonowanie jaźni próbowano wyjaśniać już na różne sposoby. W przeszłości widziano w niej przede wszystkim uosobienie ducha, czymkolwiek miałby on być. Teoretyzowały na ten temat też rozmaite szkoły filozoficzne. Ostatecznie miejsce spekulacji zajęły bardziej empiryczne metody. Jedną z nich była, zbankrutowana już dzisiaj psychoanaliza, opierająca się na obserwacjach przypadków klinicznych i wyciąganiu z nich wniosków. Podejście to było jednak jeszcze bardziej filozoficzne niż naukowe, co pozwalało snuć najbardziej pokrętne teorie. Domysły były konstruowane bez zastosowania odpowiedniej metodologii i usystematyzowanych badań. Psychoanalityczne objawienia były raczej projekcjami obsesji i lęków ich twórców (niekiedy dosyć patologicznymi, jak w wypadku samego Freuda), niż przełożeniem uniwersalnych prawidłowości.

Źródeł współczesnej psychologii należy upatrywać w eksperymentach rosyjskiego fizjologa Iwana Pawłowa na psach, w których odróżnił on odruchy warunkowe od bezwarunkowych, tworząc podwaliny psychologii behawioralnej. Biologiczne podstawy psychologii to domena neurologii czy neurofizyki, a antropologia umożliwiła rozpatrywanie mechanizmów psychicznych w kontekście ich funkcji przystosowawczych, czyli psychologię ewolucyjną. Zrozumienie zachowania człowieka wiąże się też z kontekstem sytuacyjnym, a ponieważ relacje społeczne rządzą się określanymi prawami, mówimy o psychologii społecznej, która jest dziedziną szczególnie interesującą, z uwagi na jej praktyczne przesłanie. W tym nurcie „twardej” psychologii, utrzymały się w poważaniu tylko szczytowe osiągnięcia psychologii humanistycznej, takie jak piramida potrzeb Abrahama Maslowa.


Obecnie już wiadomo, że większość procesów psychicznych przebiega automatycznie, a sama świadomość jest niejako ich końcowym produktem. Staramy się racjonalizować swoje emocje i podjęte pod ich wpływem działania, nie do końca zdając sobie sprawę co tak naprawdę nami kieruje. Wszyscy jesteśmy w pewnym stopniu skłonni do odczuwania niemoralnych pragnień i niskich pobudek, ale postrzegamy się jako istoty wzniosłe i szlachetne. Swoją wściekłość zwykle wymierzamy w słabszych, a nie silniejszych, chociaż to postępowanie tych drugich zazwyczaj jest jej przyczyną. Często postrzegamy innych powierzchownie i traktujemy ich instrumentalnie. Naginamy zasady pod kątem własnego interesu. Uważamy się za lepszych niż jesteśmy w rzeczywistości. Nie tylko interpretujemy bieżącą rzeczywistość na swój sposób, lecz także generujemy wspomnienia, tworząc odpowiadającą nam historyjkę. Choć nasza wiedza o ludzkiej psychice wciąż się pogłębia, paradoksalnie nie możemy się pozbyć osobistych złudzeń. Bo subiektywność chroni nas przed prostą kalkulacją. Większość z nas jest co najwyżej średniakami. 

wtorek, 19 stycznia 2016

KOLONIA WEWNĘTRZNA

Rzeczywistość można postrzegać w sposób dogmatyczny lub sceptyczno-krytyczny. A zatem można zakładać istnienie niekwestionowanych pewników albo poszukiwać prawdy. Jedni tak przywiązują się do wyznawanych przekonań, że czynią z nich świętości, których bronić będą za wszelką cenę. Drudzy rozwijają je, przekształcają, a nawet w końcu na nowo konstruują. Jedni są pewni swego, a drugich dręczą wątpliwości. Jednym nie trzeba już nic wiedzieć, a drudzy nie wiedzą nic jak Sokrates. Oczywiście wszyscy charakteryzujemy się w znacznym stopniu tak zwanym konserwatyzmem poznawczym, co oznacza iż niechętnie zmieniamy zdanie, niemniej rozróżnić tu można modele natężenia tej skłonności.

W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku amerykański psycholog Milton Rokeach (urodzony w Hrubieszowie) wyróżnił dwa podstawowe typy odbioru rzeczywistości – umysł otwarty i zamknięty. Nowe informacje, idee czy trendy można bowiem z góry odrzucać, albo też się z nimi zapoznawać. Przyswajanie nowej wiedzy sprawia że postrzegamy świat jako bardziej złożony i wielowymiarowy, a zamykanie się we własnej skorupie upraszcza percepcję i porządkuje bałagan. Światopoglądowa zatwardziałość daje zatem poczucie pewności. Cechuje ją głębsza wiara w autorytety, wyrocznie i drogowskazy. Niestety wiąże się na ogół z ignorancją. Dogmatyk niewiele wie o alternatywnych możliwościach. Zna je tylko pobieżnie, z drugiej ręki, przedstawiane w sposób karykaturalny. I takimi chce je widzieć, bo zagrażają temu z czym się utożsamia.
 

Im większy dogmatyzm, tym bardziej wyolbrzymia to zagrożenie. W skrajnych wypadkach prowadzi to do szowinizmu i terroryzmu. Nieumiejętność przyjęcia odmiennej perspektywy i zrozumienia jej wartości, w obliczu nieznanego prowadzić musi do konfrontacji. Oto nośniki fanatycznego ekstremizmu. Religijna ciemnota, gusła i zabobony. Sylwestrowe ekscesy seksualne w Koloni nie są jednak wynikiem zderzenia kultur, tylko pospolitego bandytyzmu. Ostatecznie przecież muzułmanie byli pijani jak niewierne psy. To nie grupka radykałów, tylko desperatów którzy rozpaczliwie chcieliby być pięknymi, młodymi i bogatymi Europejczykami, pieszczącymi ciała naszych niebieskookich blondynek. Materialistów jarających się gangsterskim lansem, ukazującym im na teledyskach ziemię obiecaną. Ale tu manna nie spada z nieba, a kultura do której aspirują jest nieosiągalna. To nie jest Europa z filmów.  


niedziela, 17 stycznia 2016

UPARTE BACHORY

W związku z gorącą atmosferą polityczną często mówi się, że Polska podzieliła się na dwa obozy. Zważywszy na fakt, że siły opozycyjne skazane są na współpracę, związały się co prawda doraźnym, ale raczej luźnym sojuszem. Jest to więc pewne uproszczenie. Spojrzenie takie wygodne jest jednak dla wszystkich stron. Z jednej strony mamy zły PiS, na którym można się wyżywać. Z drugiej monolityczny spisek finansjery, komuchów i cyklistów. Czy mamy tu do czynienia ze symetrią wzajemnej pogardy to już inna sprawa. Czym innym jest wszak oskarżanie kogoś o niekompetencję, a czym innym o zdradę. Tak czy siak zdradzić można jedynie swoich, a nie obcych. A tu mamy do czynienia z różnymi sortami. Lecz jest jeszcze trzecia strona tego medalu – bierna politycznie masa społeczna, jakiej to wszystko wisi. Częściowo bezideowa, a częściowo postrzegająca politykę jako cyniczną grę o stołki. Nie wgłębiająca się w tak podniecające innych niuanse, nie wsłuchująca się w przekazy dnia. Słysząca w natchnionych wywodach jedynie bełkot dla naiwnych, a w rozjuszonych politykach widząca arogantów pazernych władzy, prestiżu czy pieniędzy.

Jakkolwiek by na to nie patrzył, choć zorganizowane społeczeństwo wymaga zarządzania, a te zawsze jest kwestią osobistych ambicji, jest w tym sporo prawdy. W gruncie rzeczy polityczne oracje pełne są wzniosłych ozdobników, przemawiających do emocji. Merytoryczne treści są zbyt nudne i skomplikowane by ktokolwiek zdołał się na nich koncentrować. Zamiast tego mamy pierdolenie o służbie ludowi, patriotyzmie czy europejskiej rodzinie. Bo jedni wierzą, że Niemcy dają nam kasę, a inni że nas eksploatują. A chodzi o to, żeby ubić wspólny interes, bo jeśli dają nam kasę, to nie robią tego bezinteresownie. I politycy też nie są bezinteresowni – tak jak każdy kto dąży do dominacji. Tyle że nikt nie przyzna, że status ważniaka go kręci. Każdy jeden chce rządzić dla naszego dobra. Ale jeśli wydaje się Wam, że politycy zachowują się jak dzieci w piaskownicy, to tylko dlatego, że są tak medialni, co zwraca na nich szczególną uwagę. W gruncie rzeczy większość dorosłych ludzi pozostaje przez całe życie smarkaczami kłócącymi się o zabawki. O ich podziale decyduje zazwyczaj pewność siebie, bezwzględność, upór, strategia, manipulacja i odrobina fartu. Tak jak w polityce. 

czwartek, 14 stycznia 2016

CUD STWORZENIA

Szczytowym osiągnięciem ewolucji jest ludzki mózg. Pomimo wielu właściwości dzielonych z jego zwierzęcymi odpowiednikami, posiada on unikalny potencjał. Ludzki intelekt nie ma sobie równych w świecie przyrody, czego najlepszym dowodem jest zbudowana przez nas cywilizacja. Oczywiście nie sposób odizolować go od kierujących nami emocji, gdyż tak jak inne zwierzęta aby przetrwać „musimy” rozmnażać się i zdobywać zasoby, a ponadto, biorąc pod uwagę naszą społeczną specyfikę, także współpracować i konkurować. Uczucia uświadamiają nam te potrzeby, ale inteligencja niekiedy może je studzić. Czasami każe nam rezygnować z działań porywczych czy ulegania pokusom, po to by realizować wyższe, długofalowe cele. Zdolność przewidywania następstw swojego postępowania nie tylko umożliwia samokontrolę, lecz również planowanie. A to pozwala nam, w ograniczonej co prawda czynnikami obiektywnymi skali, być panami własnego losu.

Wysoce rozwinięta umiejętność myślenia abstrakcyjnego, umożliwiła stworzenie języka symboli czy podejmowanie logicznych spekulacji, a to ściśle przełożyło się na wysublimowanie kultury czy postęp technologiczny. Nic dziwnego, że od dawien dawna człowiek uważał się za wyjątkowe stworzenie. Zwłaszcza w naszym kręgu kulturowym rozkwitały idee antropocentryczne – człowiek został stworzony na boże podobieństwo, a zwierzęta po to by mu służyć. – Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną. Abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i wszelkimi istotami pełzającymi po ziemi. Oto daję wam wszelką roślinę przynoszącą ziarno i wszelkie drzewo którego owoc ma w sobie nasienie, aby były dla was pokarmem – rzec miał do ludzi biblijny Bóg. Swoje miejsce w naturze odnaleźć na nowo pozwolił nam dopiero Karol Darwin. Okazało się, że nie jesteśmy pępkiem świata, a jedynie przypadkowym, choć wspaniałym tworem ślepych sił.

W antropocentrycznej kulturze twierdzenie takie wydawać się mogło początkowo bluźnierstwem, ale stopniowo uzyskało akceptację. Co prawda pod wieloma względami jesteśmy gatunkiem niezwykłym, nie stawia nas to jednak ponad prawami przyrody. Wszyscy odczuwamy głód czy potrzeby seksualne, a w ostatecznym rozrachunku czekają nas choroby i śmierć. Podobnie jak wszystko co żyje, jesteśmy tylko organizmami. Częściami tych organizmów są nasze niezwykłe mózgi, pozwalające nam na poznawanie struktury rzeczywistości. A także na globalną kooperację. W ten sposób dokonujemy dzieł wcześniej niespotykanych. Nadal uporczywie pobrzmiewają religijne próby wyjaśnienia tego fenomenu, lecz z konieczności stawać muszą się coraz bardziej zagmatwane. W europejskich kręgach religijnych do znudzenia powtarza się dualistyczną koncepcję, w myśl której między nauką a religią nie ma sprzeczności, gdyż są to dziedziny odrębne. Symboliczna interpretacja historii biblijnych prowadzić musi do filozoficznych nonsensów, takich jak szukanie grzechu pierworodnego gdzieś na ścieżce ewolucyjnej, a nie w Księdze Rodzaju. A jest to dla chrześcijaństwa kwestia kluczowa, pociągająca za sobą konieczność nie tylko chrztu, ale samej męczeńskiej śmierci Jezusa.

Nie w wnikając w te teologiczne niedorzeczności, przyznać trzeba, że w Stanach Zjednoczonych rozkwitają nurty znacznie bardziej radykalne. To zresztą ciekawy paradoks, że w tym podobno najbogatszym państwie, społeczeństwo nie jest szczególnie oświecone. Nie brakuje tam wszelkiej maści nawiedzonych, indywiduów twierdzących że kontaktowali się z nimi kosmici czy duchy. Szerzą się najbardziej fantastyczne teorie spiskowe. W omawianym kontekście szczególnie interesuje nas ruch kreacjonistyczny, negujący biologiczny darwinizm, jak też i inne udokumentowane prawidłowości, choćby z dziedziny geologii czy kosmologicznej fizyki. Kreacjoniści upierają się, że wszechświat powstał w siedem dni, wszystkie gatunki zwierząt powstały jednocześnie, a człowiek się do nich nie zalicza. Byłaby to tylko pseudonaukowa ciekawostka, gdyby nie fakt, że poglądy takie są tam na tyle masowe, iż wywołujące głęboki rezonans. Lobby kreacjonistyczne domaga się choćby usunięcia teorii ewolucji z programów nauczania, albo prezentowaniu amerykańskiej dziatwie dwóch alternatyw – swojej i Darwina. Problem ten traktowany jest tam całkiem poważnie, tak jak u nas dyskusje o tym czy in vitro jest moralne czy nie. Takie są konsekwencje uznawania bredni i prawd za równoważne „poglądy”. Oczywiście każdy może myśleć sobie co tylko zechce. Ale lepiej powierzyć zdrowie lekarzom niż znachorom. Lepiej wymienić klocki hamulcowe, niż powiesić w aucie amulet. Lepiej nie liczyć na cuda. 

wtorek, 12 stycznia 2016

MOJE CZŁOWIECZEŃSTWO

W Polsce rozpala się coraz większa gorączka polityczna, Europa mierzy się z problemem migracyjnym, a światu grozi kolejny kryzys finansowy, bo chińska gospodarka dostaje zadyszki. Generalnie nie rokuje to zbyt dobrze. Koniunktura międzynarodowa nie będzie sprzyjająca, a sytuacja wewnętrzna tym bardziej. Ale w sumie na jedno wychodzi, bo my i tak zawsze narzekamy. W moim przypadku też nie ma to specjalnego znaczenia – nie potrzebuję tych wszystkich amerykańskich dobrodziejstw, tylko świętego spokoju. Jestem minimalistą. Dajcie mi za zasługi dla kraju specjalną rentę, jakieś skromne dwa tysiączki, żebym mógł się wyluzować. Do tego wezmę najwyżej te pięćset złotych, za każde z moich ewentualnych dokonań reprodukcyjnych. I będę prowadził bogate życie duchowe.


Zajmę się animacją narodowej kultury. Promowaniem swoich idei i szukaniem poklasku. Wypisywaniem błyskotliwych analiz, ckliwych historyjek i surrealistycznych nonsensów. Przecież niektórzy dostają za to kasę. Etatowi myśliciele, artyści i krytycy. A naród i tak robi swoje. Bo kultura ludu to popkultura, a nie sztuka ezoteryczna. Tak jak socrealizm przegrać musiał z rock’n’rollem, tak każdy odgórnie, więc sztucznie narzucany trend, zderzy się ze spontanicznym żywiołem. Lecz ktoś się wypasie na tych mecenatach, grantach i mądrościach. Zawsze były to dla mnie procesy tajemnicze. Przez nauczycieli uznawany za lenia, odrzucony przez instytucje publiczne i lepsze towarzystwo, skazany zostałem na los robola albo przedsiębiorcy. Niestety, mam dwie lewe ręce i brakuje mi smykałki do interesów.

W takich ponurych okolicznościach czekałaby mnie zapewne egzystencja nieudacznika i degenerata, gdyby nie moja skłonność do postrzegania życia przez pryzmat jego błazeństwa. Uchroniło mnie to chociażby przed alkoholem, jednorękimi bandytami, fejsbukiem i telewizją, a nie są to rzeczy które uszczęśliwiają człowieka. Nie zatraciłem też indywidualizmu, charakteru i osobowości. A co najważniejsze ciągle mam coś do powiedzenia. Rzeczywistość ma wiele poziomów, które do siebie nie pasują.   

poniedziałek, 11 stycznia 2016

DYPLOMACJA DEFENSYWNA

Ostatnie rozstrzygnięcie wyborcze wyniosło do władzy ugrupowanie populistyczne, które mówiło ludziom to co chcieli usłyszeć. Nie dość, że omamiono lud utopijną wizją w której banki i hipermarkety sfinansują socjalne Eldorado, to jeszcze zrobiono to w przebraniu i w maskach. Gwarancją nowego stylu politycznego skompromitowanej partii, postrzeganej często wręcz w kategoriach sekty, miały być wysunięte przez nią kandydatury Andrzeja Dudy na prezydenta i Beaty Szydło na premiera. Zaproponowano nam świeże, nie budzące negatywnych skojarzeń twarze i porzucono dotychczasowe obsesje. Były to jednak tylko posunięcia taktyczne. Po kampanijnej farsie partyjny beton błyskawicznie wynurzył się z cienia, a działania skoncentrowały się na „walce z układem”, czyli instytucjonalnej demolce i ostentacyjnej politycznej dominacji.

Nie wnikając w niuanse ideologiczne, w myśl których ten kraj potrzebuje permanentnej rewolucji moralnej, czemu ma służyć wymiana kadr, centralizacja władzy i rewizja paradygmatu Monteskiusza, gołym okiem widać, iż najważniejsze dla Prawa i Sprawiedliwości jest ugruntowanie swojej pozycji. Przedstawia to się jako strategię, mającą na celu jedynie skuteczne wprowadzenie wielkich reform socjalnych. Nawet jeśli nie jest to w pełni  uświadomiona hipokryzja, tak naprawdę jest zupełnie odwrotnie. Prawdziwe motywy naszych działań ujawniają się w naszym postępowaniu, a te pokazuje infantylny triumfalizm. Pisowska brać pręży się teraz dumnie w świetle fleszy jak bramkarze na wiejskich dyskotekach. Będzie z oślim uporem realizować wszystkie pomysły Jarka, byleby tylko udowodnić kto tu rządzi.
 
Na fali wyborczego zwycięstwa przystąpiono do bezpardonowej rozprawy z modelem „postkomunistycznej” demokracji liberalnej. Z wielu względów jest to polityka skrajnie krótkowzroczna, ale moherowe towarzystwo zaślepia wiara w dziejową misję i ogromne poparcie społeczne. Węgry jawią się w tej wizji jako kraj miodem i mlekiem płynący, a Zachód jako kolebka moralnej dekadencji i przytułek dla niewyżytej seksualnie arabskiej hołoty. Minister spraw zagranicznych stał się de facto adwokatem polskiej polityki wewnętrznej na arenie międzynarodowej, co najdobitniej pokazuje mizerię mocarstwowych mrzonek jakimi karmią nas dumni nacjonaliści. Możemy się obrażać i tupać nóżką, a Unia może grozić nam paluszkiem. Sprowadza to politykę zagraniczną do pustego symbolizmu, w żaden sposób nie emancypując nas gospodarczo czy finansowo. Za plecami mamy rosyjskiego niedźwiedzia, białoruską dyktaturę i uśpioną wojnę na Ukrainie. Izolacjonizm i moralne sojusze to dosyć osobliwe rozwiązania.   

niedziela, 10 stycznia 2016

DZIADY

Dwóch moich dziadków wcielono do Wehrmachtu. Jeden z nich zdezerterował, a drugi nie. Jeden z moich przodków walczył więc w wojsku polskim, a drugi w niemieckim. Jeden na zachodzie, a drugi na południu Europy. Ale jednemu Niemcy rozstrzelali całą rodzinę, a drugiemu tego oszczędzono. Po wojnie zarówno jeden jak i drugi musieli ukrywać swoją przeszłość przed komunistami. Dopiero na starość dziadek-dezerter doczekał się statusu kombatanta. Drugi dziadek umarł natomiast kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Dlatego nie jestem pewien czy to co pamiętam jest prawdą. Ale z tego co pamiętam dziadek z Wehrmachtu był nad wyraz poczciwym człowiekiem.
                       

Dziadek-dezerter również muchy by nie skrzywdził, ale miał skłonność do wygłupów. Przy każdej możliwej okazji odwalał jakieś jaja, można więc go również nazywać dziadkiem-jajcarzem. Za te błazeństwa niestety ciągle strofowała go babcia. Twierdziła że tylko głupoty mu w głowie. Lecz oprócz rozśmieszania otoczenia dziadek-jajcarz miał jeszcze jedną pasję. Były to opowieści wojenne. Dziadek lubił opowiadać jak uciekł z niemieckiego wojska. Był z tego zawsze dumny. Chwalił się też, że w czasie wojny codziennie wypijał pół litra wódki. Twierdził, że w przeciwnym wypadku srałby tylko w gacie ze strachu. A jak dał sobie w szyję to miał skłonność do przelewu krwi.


Chociaż dziadkowie walczyli po przeciwnych stronach, na froncie nigdy nie stanęli naprzeciwko siebie. A na dobrą sprawę zarówno jeden jak i drugi byli Polakami. Obaj więc wrócili tu z europejskiej tułaczki i zajęli się pracą na roli. Gdyby zastosować inkwizytorską narrację, jednego można by nazwać bohaterem, a drugiego zdrajcą. Tyle że zdrajca ocalił w ten sposób swoich bliskich, a więc jego postępowanie było w pewnym sensie wyrazem lojalności wobec nich. Natomiast dziadek-bohater walczył za wolną Polskę, tyle że po wojnie zastał w niej Ludowej tylko groby. Oświadczył się więc babci po dwóch dniach znajomości by jak najszybciej zacząć nowe życie. Tak oto jestem mieszańcem różnych sortów narodu nadwiślańskiego. Narodowym kundlem.

piątek, 8 stycznia 2016

SALAMI POWYBORCZE

Mieliśmy media publiczne, a czekają nas narodowe. Czyli że publiczne pozostanie ich finansowanie, ale czeka je nacjonalizacja. W ten sposób łatwiej je będzie kontrolować. W dowolnej chwili będzie można wyjebać kogoś z roboty. Jak widać reformy Prawa i Sprawiedliwości w każdej dziedzinie oznaczają zagarnięcie jak największej władzy. W tym wypadku czwartej.

Zanim bowiem PiS przejdzie do najbardziej diabolicznych posunięć, musi wiedzieć, że będzie im można nadać odpowiednią oprawę propagandową. Kiedy Ziobro zacznie organizować procesy pokazowe, ktoś musi sprzedawać te sensacje ciemnemu ludowi. Najlepiej zrobi to Jacek z Wehrmachtu, z powodu swych skłonności do kompromisu zwany też wściekłym bulterierem. A media to dopiero początek zbiorowego prania mózgów. Zmieni się program nauczania, podręczniki historii i tak dalej. Dzieci będą się uczyć o tym jak po 1989 roku rządy przejęło lobby komunistyczno-biznesowe, o agencie Bolku i zamachu w Smoleńsku. Kaczor będzie ograniczał demokrację „taktyką salami”. Po węgiersku.
Niespecjalnie interesuje mnie co będzie dalej robił Piotr Kraśko, czy inna menda. Ale chociaż trudno w to uwierzyć, myślę że program telewizyjny będzie teraz jeszcze bardziej wkurwiający. Jedyna nadzieja dla Polski w tym niezależnym blogu, ostatnim bastionie intelektualnej ekstremy. Wzywam więc Was do miotania jajkami, pomidorami i innymi symbolicznymi pokarmami. A jeśli nie chcecie marnować żywności, to chociaż starajcie się czasami myśleć.


Uważajcie, bo gdy mówią coś w telewizji, nie oznacza to, iż mamy koniecznie do czynienia z prawdą. A w nadchodzących czasach niemal na pewno będzie zupełnie odwrotnie. Spójrzcie tylko jak działają pisowskie organy prasowe – takie właśnie czekają nas standardy. Różnica będzie tylko taka, że teraz sami za to zapłacimy. Ale dobrze tak Wam Polaczki – narodzie baranów, dewotów i pijaków. Chcieliście po pięćset złotych, to teraz będziecie mieli rewolucję kulturalną.

czwartek, 7 stycznia 2016

CHWILE PRAWDY

Tak wielu światów już nie ma. Nieaktualnych jest tyle wspomnień. Tylu znajomych poszło swoją drogą. Tak ulotny jest czas. Chaos niby ułożony, ale tylko z resztek tego co zostało po największych przestrzeniach. Nie wspominaj zbyt wiele – okaże się, że każdy pamięta to co chce. Że tylko Ty znasz taką historię. Smak szesnastoletniego dziewczęcia, konopny dym w szkolnym kiblu i najlepszego przyjaciela jakiego można mieć. Dzisiaj to jest banał i dobrze o tym wiesz. Jakaś wyidealizowana bajka dla grzecznego dziecka którym jesteś. Chociaż to okruch absolutu jakim można się sycić, jest jeszcze przyszłość co zaburza chronologię. Wyłaniają się coraz nowe chwile, a Ty musisz wiedzieć do czego zmierzasz. Wierzyć, że najlepsze jest za horyzontem.

Głupia nadzieja to wszystko co człowiek może mieć. Bo przecież nie da się stworzyć planu jak uniknąć błędów. Dopóki wierzysz żyjesz, a kiedy przestajesz jesteś już trupem gadającym. Bo to nie jest życie, taki schemat, w którym nigdy nic już nie ma się wydarzyć. Czasami czuję ten ład mechaniczny, jakby najbezpieczniej było nie czuć wielkiej żądzy życia. Ogrzewa mnie ciepło kaloryferów, przemawia do mnie telewizyjny wodzirej. Mam parę gratów i urządzeń na których się nie znam. Nie zrozumiałbym ich nawet gdybym rozkręcił wszystkie śrubki. Lecz jest woda w kranie, lampy dają światło. Na zewnątrz są sklepy z chlebem, proszkami do prania i gazetami. Są ludzie którym mówię „dzień dobry”. Są knajpy, dzieciaki z amfetaminą i otchłań. Jest miejsce.


Równie dobrze dzisiaj przydarzyć mogłoby się coś wielkiego. Bo przecież to za mało dla Ciebie, ten mozół dla paru groszy i walka o stanowiska. Wentylem pragnienia jest szaleństwo, tak jak czas jest wektorem wskazującym kierunek. Odchodzisz coraz dalej od słodkiej naiwności, aby umrzeć rozsądny i przepełniony snami. Kultura jest mitologią pełną nieosiągalnych ideałów, hipotetycznych stanów i zamglonych drogowskazów. Tak jak wszyscy padamy zawczasu ofiarą tego kulturowego oszustwa, tak pielęgnujemy w sercu nasze stare historie. Tylko kilka chwil w życiu można dopasować do filmowego scenariusza, który wyrazi nasze wielkie namiętności. Zapraszam na zdjęcia próbne. Zostało mi jeszcze trochę taśmy.    

poniedziałek, 4 stycznia 2016

KONIEC ŚWIATA

Co zrobisz gdy poczujesz, że śmierć Cię pożera? Nie uwierzysz, że to może być prawda!!! Dlatego będziesz bagatelizował wszystkie symptomy zbliżającej się agonii. Będziesz sobie wmawiał, że krwawa flegma to tylko kaszel palacza. Że kłucie w sercu to uciążliwa kolka. Że nie trzeba iść z tym do lekarza. Pozornie wydaje się to irracjonalne. Zgodnie ze zdrowym rozsądkiem powinieneś być zaniepokojony wszelkimi alarmującymi dolegliwościami. Będziesz jednak starał się udawać, że nie jest to nic groźnego, dopóki tylko wytrzymasz. To typowe.

Amerykańska lekarka Elisabeth Kubler-Ross postanowiła kiedyś zbadać co się dzieje w głowie umierającego człowieka. Tak powstała klasyczna już dzisiaj pozycja „Rozmowy o śmierci i umieraniu”. Idea książki była taka, żeby zebrać możliwie dużo bezpośrednich świadectw od tych których dni są już policzone. Okazało się, że ich stosunek do śmierci układał się najczęściej zgodnie z pewnym stałym wzorcem. A zatem mamy wbudowany w psychikę pewien mechanizm, dzięki jakiemu możemy się uporać z bliskością nieodwracalnego końca.

Świadomość tej strasznej konieczności jest zbyt szokująca kiedy staje się brutalnie skonkretyzowana. Dlatego chory nie potrafi przyjąć jej do wiadomości. Automatycznie broni się przed psychicznym załamaniem, zaprzeczając nieuchronnej śmierci. Próbuje przekonać siebie, że to jakiś kit i nie jest tak źle. Że jest nadzieja. Oswojenie się z nieuchronnością losu nie następuje od razu.

Kolejnym etapem jest bunt przeciwko rzeczywistości. Poczucie wielkiego żalu do całego otoczenia i obwinianie go. Dalej następuje targowanie – często wtedy chory zwraca się ku Bogu, składając mu obietnice żeby tylko choć trochę uzyskać. Zwraca się też ku swoim bliskim, często po raz pierwszy mówiąc o tym co naprawdę czuje i zastanawiając się nad sobą. Ale cudów nie ma. Nasze życie jest w rękach medyków, a oni ostatecznie i tak są bezsilni wobec ludzkiego przeznaczenia. Pomimo żarliwych modlitw i postanowień lepszego życia, leków i operacji, w końcu zawsze nadchodzi śmierć. Kiedy do chorego dociera ta gorzka prawda, popada w wielkie przygnębienie.


Depresja jest tak wielka, że człowiek w pewnej chwili przestaje się już zadręczać i godzi się z tym, że jego czas się kończy. Akceptuje prawo natury i godzi się z tym czego zmienić nie można. Nie każdemu dane jest osiągnąć ten spokój, ale tylko uznanie swojego życia za skończoną całość pozwala poskładać do kupy porozrzucane incydenty i odnaleźć w nim sens. Bo jeśli śmierć jest bez sensu to życie także. Jeśli kiedyś będę czegoś żałował, to tego że za mało żyłem. Za mało lubieżnie, za mało śmiesznie, czy za mało ciekawie. Że za dużo było stresu, nudy czy złośliwości. Bo na pewno będę czegoś żałował. Nawet już żałuję. Ale tylko tego, czego w życiu mi brak. Z pewnością natomiast nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.      

niedziela, 3 stycznia 2016

FATUM

Witajcie w nowym roku, pełnym niespodzianek, niebezpieczeństw i nieznanego. Nie wiadomo co nam przyniesie, ale to jak sobie z tym poradzimy zależy od nas samych. Od tego jak zinterpretujemy swoje możliwości, piętrzące się trudności i zależności między tym wszystkim co od nas niezależne a przyjętymi celami. Kumulacja złych doświadczeń niekiedy czyni nas cynicznymi i zabija wiarę w ludzi, lecz bez naiwnego optymizmu daleko w tym życiu nie zajdziemy. Nie ma zaufania bez podjęcia ryzyka, a bez niego nie ma tego co w życiu najlepsze – szczerości, bliskości i wszelkich wartości. Tak jak nie da się uniknąć najbardziej nawet niewyobrażalnej podłości, tak nie można zaznać niczego dobrego ciągle się bojąc. Jeśli uczynisz z życia formę współzawodnictwa w tym kto kogo lepiej naciągnie, oszuka i wykorzysta, w końcu i tak dopadnie Cię jakaś gorzka refleksja. Powiesz że musisz być taki bo świat jest zły, a kto tego nie rozumie jest frajerem.
 

Nie wierzę, że trzeba dostosowywać się do jakichś reguł, jeśli czynią one ten świat miejscem dla nas nieprzyjaznym. To ludzie tworzą rzeczywistość, nie jesteśmy więc skazani na taki świat. Nigdy nie zabraknie bezwzględnych rekinów czy drobnych cwaniaczków, agresywnych palantów i sprzedajnej hołoty, jest to jednak element pogrążony w swoim własnym świecie rozgrywek, pozorów i nihilizmu. Jeśli już nie możemy ich ignorować, zobaczmy w nich natrętów, zamiast przyjmować ich obrzydliwą narrację. To jakie znaczenie nadasz rzeczywistości jest bowiem kluczowe dla Twojego w niej miejsca – dla tego co chcesz realizować, do czego aspirować, gdzie zmierzać. To od Ciebie zależy czy weźmiesz udział w wyścigu szczurów, czy też oddasz się swoim pasjom. Czy w ufnym człowieku będziesz widział frajera którego należy wydymać, czy kogoś komu należy pomóc. Rzeczywistość ma bowiem to do siebie, że jesteś jednym z jej twórców.