Łączna liczba wyświetleń

piątek, 29 grudnia 2017

CEL KULTURY

Historia człowieka to historia jego kultury. Odkąd różne kultury zaczęły wchodzić ze sobą w interakcje toczy się historia. Wcześniej żyliśmy w rzeczywistości prehistorycznej – małe grupy ludzi tworzyły własne kultury, które jednak nie oddziaływały na siebie. Z czasem jedne grupy zaczęły narzucać swoją kulturę innym i tworzyć na użytek tej „misji” organizacje polityczne. Choć kosztowało to wiele krwi i łez, taka imperialna kumulacja kultur umożliwiła budowę cywilizacji technicznej, a potem informacyjnej. Skutkiem jest globalizacja kultury.

Celem dzisiejszej kultury jest wzrost gospodarczy, a umożliwia go tylko rosnąca konsumpcja. Musimy więcej kupować, żeby więcej produkować i sprzedawać – w przeciwnym wypadku system się załamie. Przy wszystkich swoich wadach takie spojrzenie na świat zapewnia nam przynajmniej względny pokój. Wcześniej – kiedy kulturom przypisywano cele religijne czy ideologiczne – łatwo było wywołać jatkę w imię „ducha”. Dziś powiązania gospodarcze sprawiają, że nie chcemy psuć sobie interesów.

Wiek dwudziesty był wyścigiem dwóch modeli gospodarczych – komunistycznego i kapitalistycznego. Etos komunizmu sprowadzał się do służby jak najszerszej wspólnocie, a kapitalizmu do dbania o własną kieszeń. Okazało się, że ludzie są skłonni więcej robić dla siebie niż dla kolektywu w którym plenią się pasożyty. Choć kapitalizm przyswoił pewne mechanizmy gospodarki społecznej jego przesłanie jest zasadniczo niezmienne – bogać się. Może się to wydawać nieco jałowe lecz kontrkulturowe koncepcje nie miały nigdy pomysłu na to jak się finansować.


Mimo wszystko myślę, że można rozważać alternatywne modele kultury i w swoim korzystaniu z dobrodziejstw konsumpcji kierować się minimalizmem, to znaczy ograniczać się do tego co jest nam „naprawdę” potrzebne. Biorąc pod uwagę niezmienność chemicznej zupy określającej nasze nastroje pokusić się można o stwierdzenie, że wzrost gospodarczy nie będzie już zwiększał naszego szczęścia (poziomu serotoniny, dopaminy czy endorfiny), lecz jedynie go podtrzymywał. Jesteśmy bowiem uzależnieni od „nowości”. Przy odrobinie refleksji możemy jednak programować swój rozwój tak, żeby zapewnić sobie optymalnie niezależne źródła wewnętrznej satysfakcji. I tego życzę wszystkim w nadchodzącym roku.    

wtorek, 19 grudnia 2017

SZTUCZNA INTELIGENCJA

Nasze geny nie mają świadomości, ale się replikują. Ponieważ zestaw genów programujący sprawny mózg (czyli świadomość) replikuje się lepiej od wersji zapewniającej mniej lotny intelekt, staliśmy się najinteligentniejszymi małpami. Niestety proces ten zredukował naszą muskulaturę – przeciętny szympans jest czterokrotnie silniejszy od człowieka i to bez treningów na siłowni, ani wpieprzania sterydów. Duży mózg jest bowiem energetycznie kosztowny. Pomimo fizycznej słabości staliśmy się jednak panami Ziemi. Zawdzięczamy to naszym dużym mózgom. Mogłoby się wydawać, że zgodnie z wektorem postępu, nasze zdolności intelektualne będą ciągle rosnąć. Ale choć ludzkość przekracza kolejne granice poznania mózg współczesnego człowieka jest mniejszy od organu jego przodka zajmującego się myślistwem i zbieractwem. Czaszki pierwszych homo sapiens miały o 15-20% większą pojemność od naszych, ponieważ musieli oni więcej myśleć żeby przetrwać.

Wbrew oszałamiającej nas technologii i usystematyzowanej wiedzy wygląda na to, że szczyt wydajności intelektualnej mamy już ewolucyjnie za sobą. Co więcej w ramach obecnych form doboru naturalnego w genach zachodzą mutacje sprawiające, że statystyczny mózg powoli się redukuje. Dumny człowiek XXI wieku jest mniej wszechstronny i odporny na stres niż „dziki” jaskiniowiec. Pewne badania socjologiczne wskazują też, że inteligentniejsze kobiety wykazują mniejszą potrzebę macierzyństwa, co wpływa na całą populację. Geny kodujące inteligencję zakodowane są w chromosomach X, więc chłopcy dziedziczą ją tylko od matek, a dziewczynki od obojga rodziców. Nasze nieświadome geny nie dążą do niczego, choć mogą programować określone zachowania. O ich sukcesie ewolucyjnym przesądza dopiero liczba zachowanych kopii. Wszystkie emocje od pożądania do strachu wzmacniały zatem zdolność do kopiowania ich nośnika. Jako ograniczająca ten proces zbyt wysoka złożoność myślenia nie jest naszym genom potrzebna.


Pewne symptomy kretynienia wydają się zresztą uwidaczniać w kulturze masowej. Z drugiej strony jako gatunek jesteśmy z pewnością mądrzejsi niż prehistoryczna ludzkość rozbita na odseparowane od siebie wspólnoty. Choć osobniczo stajemy się mniej bystrzy uczestniczymy w globalnej sieci mózgowej – społeczeństwie informacyjnym. Dzięki postępującej kooperacji wzrasta materialna jakość naszego bytu, a także nasza świadomość rzeczywistości. Więc choć obniża się nasz potencjał mózgowy wzrasta nasza wiedza. Specjalizując się w poszczególnych jej dziedzinach uprawniamy innych do ignorancji na tym polu, a w razie potrzeby płacimy za niezbędne informacje i umiejętności. Co najciekawsze według opracowanych przez nas samych „testów inteligencji” z pokolenia na pokolenie wykazujemy się wzrastającym IQ, lecz gdyby poddać takim testom naszych przodków o większych mózgach z powodu różnic kulturowych najprawdopodobniej wypadliby w nich raczej blado.


To wymowne, że uważamy się za inteligentniejszych od przodków wyposażonych w większe od nas mózgi. Ich rozległa wiedza – o właściwościach roślin, zwyczajach zwierząt, topografii terenu czy wyrobie narzędzi i broni wydaje nam się dzisiaj „barbarzyńska”. W zetknięciu ze środowiskiem które genetycznie nas ukształtowało to nasza wiedza okazywałaby się jednak nieprzydatna. W zmienionym przez nas świecie zdobywamy wiedzę jaka właśnie w nim ułatwia funkcjonowanie, lecz żyjemy biologicznie bezpieczniej i bardziej schematycznie niż w prehistorii, kiedy każdy nasz błąd mógł kosztować życie. 

środa, 13 grudnia 2017

SZCZĘŚLIWY LOS

Ktoś prześledził kiedyś losy zwycięzców lotto i okazało się, że często nie były to szczęśliwe historie. Niestety dla większości z nas wygrana taka byłaby spełnieniem marzeń. Wierzymy bowiem, że z ogromnymi zasobami moglibyśmy kupić wszystko. Ale gdybyśmy nimi dysponowali okazałoby się, że tak naprawdę nie możemy kupić nic. Pieniądze są wymysłem człowieka – nie mają magicznych właściwości. Miliona dolarów nie można przejeść ani przepić. Ale można wydać go na zbytki, świtę sępów lub inwestycje w celu zarabiania kolejnych milionów. Teoretycznie można by też wydawać pieniądze na własny rozwój, gdyby nie ludzki pociąg do  hedonizmu, wiodącego ku znudzeniu i przesytowi. Jeśli chcesz kogoś unieszczęśliwić daj mu milion dolarów.


Kiedy ludzie się kochają obiecują: - Dam ci wszystko. A kiedy już się nie kochają mówią: - Oddawaj co moje. Tak jakby chcieli kogoś kupić, a potem żądali odszkodowania za stracone złudzenia. Bo w pieniądzach najgorsze jest to, że można je wydać tylko raz. Luksus jest swego rodzaju pułapką – kiedy go już osiągamy nagle okazuje się nam „potrzebny”. Wszystkie urządzenia które wymyśliliśmy po to by zaoszczędzić czas – pralki, laptopy, samochody – paradoksalnie zwiększyły tylko tempo życia. Odtąd chcemy mieć więcej pralek, laptopów i samochodów, aż to pragnienie staje się naszym głównym motorem. Wszystko co jeszcze wymyślimy żeby „usprawnić” egzystencję niepostrzeżenie uzależni nasze funkcjonowanie od posiadania tej rzeczy. Produkujemy coraz więcej żeby coraz więcej kupować.

Mark Zuckerberg swego czasu został najmłodszym miliarderem świata. Mimo tego postanowił, że będzie czytał co najmniej dwie książki miesięcznie, ponieważ „pozwalają zagłębiać się w temacie bardziej niż przeglądanie współczesnych mediów”. Zwycięzcy loterii mieli zapewne „ciekawsze” pomysły na spędzanie wolnego czasu niż twórca facebooka. Niestety co dziesiąty z Polaków wygrywających powyżej miliona złotych w lotto roztrwonił wszystko w przeciągu pięciu lat. Co jeszcze ciekawsze ryzyko bankructwa wzrasta wraz z wielkością wygranej. Ponadto wielu z „szczęśliwców” kryje się ze swoim „szczęściem”, ponieważ obawia się bandytów, roszczeniowych krewnych czy znajomych. Nadmiar kapitału nie przynosi więc też poczucia bezpieczeństwa.


Charles Bukowski pisał, że pieniądze są jak seks, bo kiedy ich nie masz wydają się szalenie ważne. Nie znaczy to jednak, że są niepotrzebne. Historia sztuki pokazuje, że nawet wielcy artyści miewali problemy finansowe, bo bez żadnych pieniędzy trudno jest robić cokolwiek. Największy pożytek z posiadania pieniędzy jest taki, że nie trzeba się wtedy aż tak bardzo nimi przejmować. A najlepsze rzeczy w życiu są za darmo. 

niedziela, 10 grudnia 2017

ŚWIĘTA NARODOWE

Państwo narodowe jest poniekąd tworem nowożytnym, choć nie można powiedzieć, że naród jest tworem całkiem sztucznym. Nie da się przecież zanegować tego, że przez wieki wykształcały się różne kultury etniczne. Tyle że proces ten został zakończony stosunkowo niedawno i to przy walnym udziale intelektualistów, którzy „uświadamiali” lud o istocie jego dziedzictwa. W procesie pieczętowania takiej wspólnoty konieczne było odszukanie mitycznych korzeni, a zatem legend i bohaterów do których można by się odwoływać. Pomimo deklarowanego podziwu dla tradycji mieliśmy więc do czynienia dopiero z jej formowaniem i zaszczepianiem zbiorowej tożsamości.


Etos narodowy był dla konserwatystów monarchicznego „świętego porządku” czymś rewolucyjnym, gdyż czynił z narodu suwerena. Nawet gdy zdołał się już ugruntować ideolodzy nacjonalizmu nie przestali zadziwiać rzekomymi koncepcjami jego genezy, czego najbardziej absurdalnym przykładem była idea aryjskości propagowana przez niemieckich narodowych socjalistów. Każdy nacjonalizm jest zbiorem bajek, które mają napawać jego wyznawców dumą z przynależności do wielkiego plemienia bardziej niż do wielkiej ludzkości. Bliższy mi jednak egzotyczny humanista z telewizji niż koks w szaliku ignorujący kulturę, ale zagrażający mojej integralności fizycznej.


Sądzę, że sprzeciw wobec religijnego terroryzmu słuszniej jest wyrażać inaczej niż wymachując krzyżami celtyckimi w imię naszego Boga i to jeszcze w rocznicę odzyskania niepodległości. Teraz kiedy zbliżają się piękne polskie święta, a przy stole zostawiamy puste miejsce dla przybłędy i dzielimy się opłatkiem nawet z trzodą chlewną, a cała Europa stroi się w kolorowe światełka, przyznać moglibyśmy, że jesteśmy jedną wielką rodziną. – No bo tradycją nazwać niczego nie możesz. I nie możesz uchwałą specjalną zarządzić ani jej ustanowić – jak mówił węglarz Tłoczyński w nieśmiertelnym „Misiu”.    

czwartek, 7 grudnia 2017

FILOZOFIA DZIECIĘCA

Jeśli dochodzi do „przepytywania” pytający jest zwykle bardziej błyskotliwy niż pytany. Przynajmniej w oczach obserwatorów, bo pytający wie o co pyta, a zatem zna odpowiedzi. Gdyby odwrócić role mogłoby się okazać, że przepytywany dysponuje informacjami nieznanymi „egzaminatorowi”, lecz poddany pytaniom obnaża luki we własnej wiedzy. Prawidłowość taką wykazano eksperymentalnie. Z dwóch losowo wybranych ludzi to ten który zadaje pytania wydaje się innym bardziej inteligentny, choć po prostu zaskakuje drugiego wybranymi ciekawostkami czy nieścisłościami z jakimi sam miał okazję się zapoznać. Taka formuła z góry rozdziela role mędrca i głupca. Dlatego ci co mają prawo egzaminować zwykle utwierdzają się i innych w swoim „autorytecie”.


Pytać można żeby kogoś sprawdzić, ale też w celu ustalenia czegoś. Ten drugi rodzaj „przesłuchania” wiąże się jednak z innym ryzykiem. Otóż często mamy w głowie gotową wizję tego co chcemy wiedzieć, dla formalności szukamy jednak potwierdzenia swoich przypuszczeń. Nawet jeśli staramy się nie zadawać tendencyjnych pytań wysyłamy niewerbalne znaki aprobaty lub jej braku, do których „przesłuchiwany” może dostosowywać (choćby nieświadomie) swoją wersję. Sygnały takie odczytywać potrafią nawet zwierzęta. Słynna jest historia konia o imieniu Hans, który rzekomo potrafił liczyć. W końcu okazało się, że poprawnych odpowiedzi udzielał tylko gdy widział pytającego, a pytający znał odpowiedź. Każdy z nas ma wbudowany detektor, pozwalający nam w pewnym stopniu wyczuwać co inni chcą usłyszeć i dostosowywać się do ich oczekiwań.



Pytanie może więc nie służyć poszukiwaniu wiedzy, a być przejawem intelektualnej bufonady, czy instrumentem do udowadniania tego co sami wymyśliliśmy. Zwłaszcza jeśli prawo do ich formułowania posiada tylko jedna strona, a druga jest zobligowana do „poprawności” lub tłumaczenia się. Tak rozumiane pytanie jest tylko figurą retoryczną, nie zaś przejawem ciekawości. Prawdziwe pytania zadajemy będąc małymi dziećmi. Im jesteśmy starsi tym mniej ciekawscy, ponieważ „wiemy lepiej”. Gotowych odpowiedzi dostarcza nam kultura czy „mądrość życiowa” , aż powoli obojętniejemy na inne drogi poznania. Przeciętny czterolatek zadaje pół tysiąca pytań dziennie, ponieważ życie go fascynuje. Przeciętny dorosły pyta tylko kiedy realizuje jakiś plan. 

niedziela, 3 grudnia 2017

SZUKAJCIE, A ZNAJDZIECIE

Życie tym różni się od dzieła sztuki, że trudniej je reżyserować. I na tym polega jego urok – jest nieprzewidywalne. Specjaliści od rynku czy polityki wiedzą o tym najlepiej. W końcu zainteresowanie osiąganiem określonych rezultatów jest spore, a osiągających je jest niewielu. Możemy badać występujące w nich prawidłowości, ale jest ich tyle, że ciężko je właściwie dopasować do sytuacji. Poza tym musimy uwzględniać rolę przypadku, a co więcej pewnego indywidualizmu każdej jednostki. No i tego, że nie zawsze umiemy stosować mechanizmy którym sami podlegamy. Reakcje emocjonalne są na tyle automatyczne, że potrafią zaburzyć cały misternie obmyślony plan. To właśnie z tego powodu psychopaci są tak świetnymi manipulantami – wszystko spływa po nich jak po kaczce.


Nawet najwięksi znawcy ludzkiej psychologii podlegają emocjom – o ile nie są psychopatami. Ci zaś nawet nie posiadając wiedzy eksperckiej są mistrzami w czytaniu ludzi i wykrywaniu ich słabości. Można by wobec tego zapytać po co właściwie nam tak rozbudowane emocje, skoro upośledzają osiąganie „celów”? Poza wszystkim (a jest na to sporo uzasadnień) życie bez emocji wydaje się jednak mało... emocjonujące. Życie psychopaty to tak naprawdę tylko wystudiowana gra. Nigdy nie jest on w stanie prawdziwie rozkoszować się życiem, ponieważ wiecznie będzie coś planować, knuć, intrygować i tak dalej. Lecz jak śpiewa poeta „życie to nie teatr”, bo jest „piękniejsze i straszniejsze”. Prawdziwa pasja życia polega na fascynacji nim samym, a nie uzależnieniu od wyznaczonych ambicji.
 


To zresztą jeden z motywów przewodnich całej ludzkiej kultury: stary głupiec u schyłku żywota zdający sobie sprawę, że roztrwonił czas na odgrywanie roli, zamiast czerpać chwile pełnymi garściami. Jesteśmy tym kogo udajemy, a niestety często udajemy, że jesteśmy tacy jacy być „powinniśmy”. W końcu zaś okazuje się, że chcieliśmy czegoś zupełnie innego. Złudzenie polega na tym, że posiadane atrybuty nie przekładają się na pożądane przez nas stany emocjonalne. Chociaż życie z grubsza polega na zdobywaniu „punktów” w różnych dziedzinach, prawie nigdy nie są one ekwiwalentne w życiowych rozliczeniach. Z tego powodu nie można stworzyć przepisu na szczęście, ale jak głosi Ewangelia każdy znajduje to czego szuka. Często bowiem szukamy szczęścia tam gdzie go nie ma.   

środa, 29 listopada 2017

ANATOMIA GRZECHU

W świetle nauczania religijnego oglądanie pornografii jest grzechem, ale amerykański socjolog Samuel Perry odkrył, że im więcej ludzie jej oglądają, tym stają się bardziej religijni. Zdaniem badacza wynika to z poczucia winy i potrzeby swoistej pokuty. W ciągu sześciu lat gromadził dane, które pokazują pornowidzów jako częściej modlących się i uczestniczących w nabożeństwach. Nie wiem czy wynika z tego coś głębszego, ale często nasze postawy są całkowicie sprzeczne z poglądami, tyle że usprawiedliwiają je różne racjonalizacje. Nierzadko musimy nadrabiać swoje słabości miną. W tym wypadku pobożną. W ogóle życie jest jednym wielkim strojeniem min, i to niestety zwykle całkiem poważnych. Bo przecież ludziska bywają poważnymi przedsiębiorcami, kierownikami, obywatelami i tak dalej. Ja z powodu wrodzonego defektu sprzężenia mimicznego zwykle mam minę zagubionego jagnięcia, choć w środku raczej jestem błaznem. Tak czy siak ciężko mi wczuwać się w rolę.


Co gorsza człowiek czasami musi przynajmniej udawać, że jest poważny – żeby był odbierany jako ktoś komu chodzi o coś „więcej”. Strasznie męczące jest to, że ciągle musi mu na czymś „zależeć”, w przeciwnym wypadku będzie uznany za istotę bierną i pozbawioną chęci. Tak więc składam w moim poważnym kąciku doniosłe oświadczenie, o tym iż przed nerwową aktywnością powstrzymuje mnie biblijna marność tego świata, a także jego iluzoryczny system motywacyjny. Za każdym razem gdy człowiek czegoś naprawdę chce, nie wiadomo co powinien dokładnie zrobić, żeby to uzyskać. Kiedy próbujemy zmieniać rzeczywistość czasami to ona zmienia nas. Niemniej nie widzimy tego w ten sposób. Każda sytuacja wydarzyła się po to, by nam coś pokazać, uzmysłowić, rozjaśnić. Zaangażowanie w jakąkolwiek rzecz sprawia, że zwykle staje się ona dla nas ważniejsza niż wcześniej. Na tym właśnie polega „odkrywanie” świata.
 


Chyba nie zawsze do nas należy decyzja, co na tym świecie chcemy poznawać i odkrywać. Dynamika bytu sprawia, że często robimy coś automatycznie bądź bezrefleksyjnie, a dopiero potem staramy się to uzasadniać. W ostateczności są dwa wyjścia radzenia sobie ze skrajnym dysonansem poznawczym – właśnie albo odseparowanie się od swojej postawy w jej przeciwieństwie (jak w powyższym przykładzie religijnym), albo uzasadnianie jej jako „słusznej”. Moim zdaniem z psychologicznego punktu widzenia postawa bardziej spójna moralnie powinna rodzić mniej poczucia winy i związanego z tym wewnętrznego napięcia, choć nie wiadomo czy z kolei religijność nie pełni w tym wypadku roli zwykłego hamulca. W każdym razie prawda jest taka, że często chcemy tego co potępiamy. Na przykład komunistyczni dyktatorzy lubili luksus, a faszystowscy dekadencję. Synchronizacja pragnień i powinności to w naszym mniemaniu kwestia „poważna”, lecz nie na tyle, żeby samemu sobie nie pobłażać. 

sobota, 25 listopada 2017

BLACK FRIDAY

Znakiem naszych czasów jest służba kapitalizmowi. A ściślej mówiąc zyskowi finansowemu. Podporządkowanych jest temu coraz więcej aspektów naszego życia. Służyć kapitalizmowi zaczęła też psychologia. Nie tylko w tym sensie, że sama jest już biznesem – na rynku pojawia się coraz więcej publikacji z tej dziedziny, co świadczy o dużym zapotrzebowaniu na wiedzę psychologiczną. Także dlatego, że zapomina się, co jest celem życia ludzkiego, a mianowicie maksymalny dobrostan psychofizyczny. Coraz częściej adeptom poradników i tym podobnych lektur bardziej niż o wewnętrzną harmonię chodzi o wywieranie wpływu na rzeczywistość materialną – pieniądze, karierę, władzę. Z drugiej strony wielkie korporacje starają się przy pomocy różnych technik wzbudzać entuzjazm do pracy i wiązać z nią ludzi. Jeden z brytyjskich naukowców nazwał to „przemysłem szczęścia”.

Nie chodzi o to żeby produkować szczęście dla samego szczęścia, tylko żeby satysfakcją zwiększać naszą produktywność. Temu służą te wszystkie  pogadanki motywacyjne. Rozsiewa się idee, że życie ma sens, nawet jeśli jego większość poświęcamy obrastaniu w piórka, a tak naprawdę wzbogacaniu korporacji. Dzięki temu łatwiej jest zarządzać jednostką i zapobiegać jej wypaleniu. Żeby produkcja rosła trzeba podtrzymywać wiarę, a najlepiej hodować mózgi w konsumpcyjnym matrixie. Faktem jest, że kapitalizm najskuteczniej spaja Amerykę z Chinami, czy Arabią Saudyjską. Ideologie czy religie zawsze miały problem z postulowaniem uniwersalizmu. Potrzeba bogacenia się jest odwieczna i wydaje się ponadkulturowa. Od zawsze też fiksację na tym punkcie krytykowali dziwacy tacy jak Budda, Sokrates czy Jezus, dzięki czemu do dzisiaj pozostaje przedmiotem dyskusji. Ale pomimo wszystkich cieniów kapitalizmu niewątpliwie to wzrostowi produkcji zawdzięczamy sukcesywną poprawę naszego bytu.

Kto nie chce nie musi podążać ścieżką materialnego imperatywu, tyle że ciężko jest tego nie chcieć. W końcu najbardziej diabelską cechą psychologii jest to, iż pewne oddziaływania wzbudzać mogą określone pragnienia. To zresztą istota całego opartego na marketingu systemu. Nasze aspiracje i dążenia nie są wytworami bujnej wyobraźni, a kultury w jakiej żyjemy. Z kapitalizmem jest jak z demokracją – jak dotąd nie wymyślono nic lepszego. Oczywiście najlepiej żeby był to kapitalizm z ludzką twarzą, to znaczy zaspokajający społeczne potrzeby. I żebyśmy pamiętali o tym, że nie samym chlebem człowiek żyje.

poniedziałek, 20 listopada 2017

PRAWDA

Nie odbieramy nagiej rzeczywistości, ale posługujemy się mechanizmami percepcji, rozumianej nie tylko jako samo postrzeganie lecz też organizacja i interpretacja wrażeń zmysłowych. Nasz mózg na bieżąco składa „prawdę” do kupy, nierzadko posługując się automatycznymi skrótami. W dodatku stara się dopasowywać nowe informacje do posiadanej już wiedzy i selekcjonuje przyswajane fakty pod kątem ich użyteczności dla własnych motywacji. Wszystko te sztuczki umysłu przyczyniają się niestety do różnych błędów poznawczych, na których żeruje reklama, propaganda czy religia. Każdy z nas ma też „swoją prawdę” czyli osobistą historię przedstawiającą go tak jak sam chce się widzieć i pamiętać. Łatwiej jednak dostrzegać tendencyjność i bezrefleksyjność u swoich bliźnich niż u siebie. Naszym zdaniem widzimy przecież rzeczywistość taką jaka ona jest, to znaczy wolną od stereotypów, mitów i początkowych założeń, a zatem w pełni obiektywną. Postawę taką psychologia określa naiwnym realizmem.
                       
Żeby dostrzec więcej prawdy trzeba uświadomić sobie, że jest ona bardziej względna niż się nam odruchowo wydaje. Rzeczywistość jest złożona, więc pozostaje nam tylko poznawać jak największą liczbę jej składników. W przeciwnym wypadku więzieni w swoim naiwnym realizmie będziemy tylko toczyć spory o wyimaginowaną rację, koncentrując się na przekonywaniu do niej. Argumentowanie to dla wielu ludzi gra o sumie zerowej, w której chodzi tylko o intelektualne pokonanie przeciwnika. Poznając inne filozofie życiowe, światopoglądy i kultury, łatwo możemy się jednak przekonać, że często odbiegają one od naszego ich obrazu i zaskakują głębią, a czasem też ukrytą zbieżnością z naszą własną „prawdą”. Mogą też inspirować, a także odsłaniać przed nami nowe horyzonty. Zwłaszcza jeśli nie będziemy widzieli w nich pakietów, ale oddzielimy to co treściwe od formalnej mitologii.

Objawy naiwnego realizmu łagodzić może tylko otwarty umysł, to znaczy postawa ciągłego poszukiwania prawdy, a nie postrzegania jej jako rzeczywistości zamkniętej. Jak mówił wielki pisarz Ken Kesey: „Odpowiedź nigdy nie jest odpowiedzią. To co naprawdę interesujące, jest tajemnicą. Jeśli szukasz tajemnicy zamiast odpowiedzi, zawsze będziesz szukał”. Historia, a niestety także czas obecny, boleśnie pokazują skutki monopolizowania prawdy przez rozmaite grupy polityczne i religijne, a także nietolerancję wobec wyróżniających się jednostek. W swoim naiwnym realizmie wierzymy, że nasz sposób życia musi być słuszny, a zaprzeczanie temu obraża naszą „moralność”.   

piątek, 17 listopada 2017

PODRÓŻ KOSMICZNA

W życiu liczy się podróż, a nie cel. Bo cel tylko czeka, a droga nas zmienia. Cokolwiek w życiu zdobędziemy szybko przestanie nas to ekscytować. Będzie tylko kolejnym etapem hedonicznej wędrówki – stanie się czymś „zwykłym”. Mimo tego przyzwyczajenie zmusza nas do kurczowego trzymania się raz osiągniętego standardu, nawet jeśli niezbyt go już cenimy. Straty są nawet bardziej odczuwalne niż zyski. Ale w rozwoju materialnym najprzyjemniejsze jest właśnie zdobywanie, a nie samo posiadanie. Paradoksalnie zazdrość sprawia, że nie dostrzegamy tej psychologicznej zależności. Lecz gdyby otoczyć nas luksusem często nie wiedzielibyśmy co ze sobą zrobić. Kolorowa prasa pełna jest przykładów znudzonych krezusów zatracających się w świecie pozbawionym materialnych barier. Takie są konsekwencje złudzenia, że wszystko jest kwestią ceny.
 


Od zgromadzonych dóbr cenniejsze są ciekawe doświadczenia. Zwykle nie dezawuują się w takim stopniu jak nasze zabawki, a nawet z biegiem czasu mogą zyskiwać na wartości. Kiedy u schyłku życia pytamy ludzi co w nim było najlepszego, zwykle przywołują to czego mogli doświadczyć, a nie obcowanie z przereklamowanymi fetyszami. Wydawanie funduszy na eksplorowanie świata a nie gadżety, wydaje się lepszą, bo bardziej satysfakcjonującą opcją. Co więcej badania wskazują, że wolimy słuchać relacji o ciekawych wydarzeniach niż czyimś stanie posiadania. Niestety często to stan konta wydaje się powstrzymywać nas przed „przygodami”. Na miarę swoich możliwości każdy może jednak prowadzić ciekawe życie – fascynować się czymś i szukać podniet: intelektualnych, emocjonalnych i zmysłowych.


Ludzka zdolność do adaptacji sprawia, że osoby niepełnosprawne, skrzywdzone czy pozbawione wcześniejszych możliwości, na ogół są w stanie przystosować się do nowych warunków i odnaleźć w nich pozytywy. Tym bardziej my wszyscy, we większości nie znajdujący się w tak trudnej losowej sytuacji, pomimo irytujących nas ograniczeń, możemy odkrywać to co najpiękniejsze. Nie jest bowiem ważne tylko to co się nam w życiu przydarza, ale też jak to interpretujemy. Ostatecznie to nasza interpretacja nadaje znaczenie naszym interakcjom ze światem, a ich rozumienie określa nasze postawy. Do tego stopnia, że niekiedy więzimy się w zaklętym kręgu frustracji. Na szczęście możliwy jest też ruch w przeciwną stronę, taranujący wewnętrzne przeszkody. Szerokiej drogi!!! 

wtorek, 14 listopada 2017

MODA NA SUKCES

Wszyscy mamy skłonność do koncentrowania życia wokół swoich mocnych stron. Nie jest to nawet wynikiem świadomych wyborów, lecz informacji zwrotnych którymi jesteśmy nagradzani lub karceni za podejmowanie różnych form aktywności. Jeśli coś nam dobrze wychodzi zwykle zyskujemy motywację by kontynuować dzieło. Nieudolne działania natomiast odbierają nam chęci. Rozwijanie swoich talentów wymaga wysiłku i dyscypliny, lecz jest też źródłem radości jaką daje poczucie bycia w czymś dobrym czyli spełnienie. Niestety często w imię „rozwoju” poświęcamy zbyt wiele, co prowadzić musi do emocjonalnego wypalenia przejawiającego się chronicznym niezadowoleniem z rezultatów własnych poczynań. Zdaniem psychologów taka frustracja przybiera już rozmiary społecznej plagi. Nawet rzekomym ludziom sukcesu często zaczyna w końcu brakować wyższego celu, a wtedy rytualne obowiązki stają się tylko koniecznością, a zatem ciężarem.


Stwierdzenie, że każdy z nas jest geniuszem jest z pewnością przesadą, lecz jeśli nie geniuszem to przynajmniej specjalistą w jakiejś dziedzinie. Bo każdy z nas ma jakieś zainteresowania – z wyjątkiem pewnej grupy wiecznie znudzonych cymbałów. Uprawianie swojej pasji pozwala nam między innymi być w czymś lepszym od ogółu. Jest to jedna ze ścieżek podtrzymywania powszechnego złudzenia nadprzeciętności. Otóż każdy z nas (a przynajmniej zdecydowana większość) ocenia się wyżej od przeciętnej, co siłą rzeczy przeczy statystyce. Ale nie wynika to jedynie z tendencyjnego subiektywizmu i błędów atrybucji. Oceniając się ludzie przyjmują różne obiekty oceny, tym samym kultywowane przez siebie wartości i zdolności uznając za szczególnie ważne. Na przykład dzięki swojej znajomości wybranej dziedziny można postrzegać się jako osobę szczególnie błyskotliwą na tle ludzkości, nie zważając na swoją ignorancję we wielu pozostałych. Dzięki temu możemy się cieszyć swoją różnorodnością.


Zważywszy na wspomniane wcześniej niebezpieczeństwo wypalenia się naszego entuzjazmu sprowadzanie życia do jednej „obiektywnej” skali (tak zwanego statusu społecznego), wydaje się raczej hamować niż stymulować spontaniczność doznań. Zamiast się bowiem w nich odnajdywać pytamy najpierw co z tego będziemy „mieć”. Tymczasem zasadniczo nasza potrzeba posiadania wykształciła się żeby ułatwiać „bycie”, a nie na odwrotnie. Lubię czasem fantazjować jak to jest mieć dużo forsy, bo sądzę, że posiadanie jej ułatwiłoby mi funkcjonowanie, ale kto wie czy nie byłaby to po prostu iluzja. W końcu kupowanie uznania redukuje dysonans poznawczy do postaci transakcji. Paradoksalnie najbardziej cenimy w życiu rzeczy których zdobycie kosztowało najwięcej wysiłku i środków. Po serii zmasowanych starań prawie zawsze dochodzimy do wniosku, że „było warto”, choć często jest to jedynym możliwym ich uzasadnieniem. Często dopiero zaangażowanie określa priorytety. To tak jakby człowiek sam nie wiedział co jest dla niego ważne i odpowiedzi szukał w swoim doświadczeniu.


Większość życia poświęcamy pogoni za szczęściem, a nie radości z bycia samym sobą. Przez to szczęście staje się dla nas niemal mitycznym tworem, kamieniem filozoficznym czy Świętym Graalem, a nie samą esencją egzystencji. Twierdzimy wręcz, że w życiu piękne są tylko chwile. Uważamy bowiem, że to nie my jesteśmy odpowiedzialni za to ile z niego czerpiemy satysfakcji. Że inni powinni nam „dać” szczęście. Ale czy my sami mamy moc uszczęśliwiania innych? Zacznijmy od siebie.

niedziela, 5 listopada 2017

POLAKA ZNAK

Zbliża się kolejny dzień niepodległości, czyli czas marszów i prawicowo-lewicowej sraczki. Nie ulega jednak wątpliwości, że zainteresowanie mediów będzie się koncentrowało na największej imprezie, czyli marszu niepodległości. Choć ostatnio jego uczestnikom udało się rozczarować wielbicieli widowiskowych starć ulicznych, kamery będą czyhać na każdy chuligański przejaw patriotyzmu. Nie zabraknie pewnie też prowokacyjnych haseł wymierzonych w ciapatych, komuchów i tak dalej. W zeszłych roku prezes Młodzieży Wszechpolskiej mówił na przykład o „dziczy która gwałci nasze kobiety”(zapewne w niemieckiej Kolonii) i straszył „nasilającą się migracją ukraińską”.  Zapowiadał też „zniszczenie demokracji”. Z historycznymi wydarzeniami związek to miało raczej luźny, o ile ktoś go w ogóle potrafi znaleźć. Patetyczne pierdolamento należy więc traktować w kategoriach dorocznego folkloru. W tym roku pod prawilnym hasłem „My chcemy Boga!”.


W końcu przez stulecia byliśmy podobno „przedmurzem chrześcijaństwa”. Przy takiej optyce trochę dziwi, że południe Europy nie uległo islamizacji, ale najwyraźniej chrześcijaństwo przedmurza nie potrzebowało. Do tego stopnia, że przedmurze uznawano wręcz za kraj destabilizujący Europę i postanowiono się go pozbyć. Brak przedmurza zmartwił jedynie Turków, bo Rzeczpospolita równoważyła wpływy Rosji i Austrii w regionie – przynajmniej swego czasu, gdyż przed rozbiorami była już tylko państwem teoretycznym. Odzyskanie niepodległości również wpisuje się w mit „zbawczej misji” – tym razem powstrzymującej zapędy bolszewików, tyle że to właśnie im pośrednio zawdzięczamy chaos i wojnę domową w Rosji, a więc własną niepodległość. Należy pamiętać, że rosyjska prawica wcale nie była nam przychylna, a sowiecka potęga dopiero się wykluwała. Prawdziwa bitwa o Europę, pomiędzy „ojczyzna proletariatu” a Rzeszą, miała się dopiero rozegrać.


Idealizowanej II RP udało się wywalczyć tylko dwie dekady oddechu, co wobec nadciągającej wojny totalnej wydaje się epizodem. Tym bardziej, że dwie wojny światowe są silnie powiązane jednym ciągiem przyczynowo-skutkowym, wynikającym z rozpychania się świeżo zjednoczonych Niemiec, domagających się mocarstwowej pozycji. W dodatku to Niemcy przetransportowały do Rosji Lenina, licząc na wywołanie kontrolowanego zamętu. Historia to bardzo niebezpieczna gra. Odzyskanie niepodległości było jednak istotne, gdyż na powrót nas do tej gry przywróciło, czyniąc nas znowu podmiotem międzynarodowym. Reszta to już narodowa mitologia. Także dzisiaj mówi się o „misji”, jaką nasz naród ma do odegrania w Europie. Ma ono polegać na obronie „tradycyjnych wartości”, choć krzyże celtyckie, falangi i szaliki wydają się raczej naśladować zachodnie trendy estetyczno-nacjonalistyczne niż wyrażać naszą oryginalność. 

czwartek, 2 listopada 2017

ŚWIAT UCIELEŚNIONY

Neurony lustrzane to grupy komórek nerwowych, które uaktywniają się u obserwatora danej czynności częściowo w tych samych miejscach jak u jej wykonawcy. Innymi słowy już poprzez obserwację częściowo „wczuwamy” się w stany mentalne naszych bliźnich i to w sensie zupełnie realnym, bo fizjologicznym. Uważa się, że to właśnie dzięki systemowi neuronów lustrzanych możliwe są takie wspaniałości jak empatia, a także konstruowana na jej podstawie teoria umysłu, spekulująca na temat życia wewnętrznego istotnych dla nas osobników. To także może wyjaśniać, czemu pasjonujemy się pościgami fikcyjnych złoczyńców, zmyślonymi romansami, czy nawet uprawianym przed kamerą seksem. Przemysł rozrywkowy dostarcza nam fikcji wyzwalającej lustrzane, zastępcze emocje, żerując na naszej pasji „oglądactwa”. Paradoksalnie świat wirtualny może nam niekiedy nawet przysłaniać rzeczywistość.

Na tym jednak nie koniec. Ludzki mózg jest majstersztykiem natury, lecz należy pamiętać, że ta kieruje się w kreowaniu nowych rozwiązań swoistą ekonomią. To znaczy, choć życie intelektualne człowieka wymagało wykształcenia pewnych nowych ewolucyjnie struktur mózgowych, to opierają się one w dużym stopniu na pracy struktur starych. Zarówno nasza wyobraźnia jak i pamięć wykorzystuje więc działanie kory czuciowej, wzrokowej, słuchowej czy ruchowej. Na przykład wyobrażając czy przypominając sobie brzmienie dźwiękowe angażujemy korę słuchową, a sekwencję motoryczną – korę ruchową i tak dalej. Nasze wspomnienia i fantazje są dosłownie w nas ucieleśnione. Subiektywność naszej pamięci jest zaś wręcz wyrazem jej powiązania z wyobraźnią, wspomnienia zasadniczo są przecież tylko kreatywną rekonstrukcją opartą na śladzie pamięciowym, wynikającą z rekonsolidacji jego zapisu białkowego. Każdy z nas pamięta inaczej, gdyż w zasadzie człowiek „wyobraża” sobie swoje wspomnienia.

Z uruchamianiem różnych części mózgu „na niby”, czyli symulacją rzeczywistości, wiąże się jeszcze jedna specyficznie ludzka zdolność, a mianowicie nasz język. Jak wiadomo jest to zbiór symboli i reguł nadający określonej artykulacji dźwiękowej czy znakom graficznym znaczenie. Stworzenie tak precyzyjnej metody komunikacji było kluczowe dla rozwoju kultury i cywilizacji. Mimo to wyjaśnienie na jakim mechanizmie opiera się taka komunikacja jak dotąd przysparzało lingwistom wielu trudności. Jeśli bowiem język jest zbiorem definicji, powstaje pytanie czym są jego pierwotne elementy. W końcu nie znając żadnego języka, nie można zrozumieć żadnej słownikowej definicji. Ostatnie dane empiryczne wskazują, iż kora wzrokowa, słuchowa czy ruchowa, jak też obszary mózgu odpowiedzialne za emocje, również w wypadku rozumienia języka odgrywają istotną rolę. Językowe znaczenie jest bowiem symulowane nie poprzez wynajdywanie w zasobach leksykalnych określonych formułek, ale przez przywoływanie kojarzonych z nim wrażeń percepcyjnych. A zatem chociaż język pozwala nam się porozumiewać, słowa mają dla każdego z nas inne, osobiste znaczenia. Pewnie dlatego tak często się kłócimy.

środa, 1 listopada 2017

KAMIEŃ WĘGIELNY

Śmierć to samotność jest taka
Że sam się już nie odwiedzasz
Bo zamiast serca masz kamień
Ciężki jak cudze wspomnienia

Światłość jest chwilą jak życie
Ogień ją wieczny pożera
W lampce zobaczą go żywi
Gdy pójdą kamień ogrzewać

Lecz kwiaty zwiędną już jutro
Kadzidła dym czas rozwiewa
Więc spieszmy się, ale najpierw
Powiedzmy coś do kamienia

niedziela, 29 października 2017

KUCHENNA REWOLUCJA

Jednym z najwspanialszych aspektów człowieczeństwa jest świadomość rozwinięta w stopniu umożliwiającym przekraczanie swojej biologicznej egzystencji. Wszelka duchowość, rozumiana jako próba nadaniu życiu sensu i znaczenia, zmusza jednak do pytań o celowość bytu. Natura wyposażyła nas w system emocji, który skłania nas do poszukiwania lub unikania pewnych wrażeń. Dodatkowo proces warunkowania kształtuje nasze uczucia (emocje wtórne), ucząc nas postrzegania określonych bodźców jako nagrody lub kary. Lecz emocjonalny automatyzm komplikuje intelekt –  może nas ostrzegać przed emocjonalnymi pułapkami, ale też zmuszać do stresu i wyrzeczeń w imię jakiejś wizji. Co więcej, jeśli jest szczególnie upierdliwy, zastanawia się nad tym co mu wynagrodzi niechybną śmierć, czyli po co istnieje.

Na powyższe pytanie każdy sam sobie musi odpowiedzieć. Poszukując coraz to nowych odpowiedzi stworzyliśmy kulturę, religię i filozofię, oraz cywilizację. Abstrahując od kwestii metafizycznych, nurtująca jest również kwestia jak udało się nam pokonać przepaść dzielącą nasz gatunek od najinteligentniejszych nawet zwierząt. W końcu nie ulega wątpliwości, że w barwnym świecie przyrody pozostajemy ewenementem. Wiadomo, że doprowadzić musiały do tego korzystne adaptacyjnie mutacje, które przekazywane w pakiecie genetycznym stopniowo się uwypuklały. Aby tak skomplikowany i energochłonny organ jak ludzki mózg mógł się jednak wykształcić konieczne było odpowiednie paliwo. W przeciwnym wypadku taka skokowa i jakościowa zmiana nie byłaby możliwa.

W związku z tym powstało kilka mniej lub bardziej poważnych teorii. Na przykład „hipoteza naćpanej małpy” wskazująca na rolę grzybów halucynogennych w ewolucji człowieka. Zdaniem propagatora tej hipotezy, Terence McKenna, to spożywanie takich grzybków miało wyzwolić w protoludzkich zwierzętach kreatywność i wyobraźnię. Teorię, choć intrygującą, uważa się za raczej pseudonaukową, ze względu na jej czystko hipotetyczną konstrukcję. Nasi przodkowie stosowali różne rośliny w celach „szamańskich”, co mogło mieć pewne znaczenie w rozwoju kultur pierwotnych, niemniej aby przerośnięte mózgi mogły przetrwać konieczne było dostarczanie im wielu składników odżywczych. Z tego założenia wychodzi też „hipoteza wodnej małpy”, widząca przodków człowieka w środowisku wodnym lub przybrzeżnym. Zwolennicy tej koncepcji argumentują, iż nagły wzrost wielkości mózgu 200 tysięcy lat temu wymagał kwasów tłuszczowych , których dostarczać mogła rzekomo tylko dieta bogata w ryby i owoce morza. Nie przemawiają za tym niestety dowody kopalne.


Prawda jest zapewne dużo bardziej prozaiczna, ale też smakowita. Otóż mózg umożliwiający abstrakcyjne myślenie mógł wyewoluować ponieważ nauczyliśmy się... gotować. Gdybyśmy jedli surowe mięso i warzywa nie bylibyśmy w stanie zaspokoić jego potrzeb energetycznych. W stanie spoczynku nasz mózg pochłania aż 20% energii zużywanej przez organizm, podczas gdy u innych naczelnych jest to zaledwie 9%. Jedzenie poddane obróbce termicznej jest łatwiejsze do spożycia i trawienia, więc pozwala na szybkie dostarczenie mózgowi odpowiedniej ilości kalorii. Gdybyśmy mieli żywić się tylko „surówką” musielibyśmy ją rzuć przez przeszło 9 godzin dziennie, więc zapewne ktoś by nas musiał dokarmiać manną z nieba. Swoje człowieczeństwo zawdzięczamy sztuce kulinarnej. Jemy po to żeby myśleć. Mniam.    

czwartek, 26 października 2017

SZCZEGÓLNA TEORIA WIELKOŚCI

Albert Einstein uważany jest niemal bezdyskusyjnie za największego intelektualistę wszechczasów ponieważ stworzył teorię względności, której większość ludzi (w tym Ja) nie jest w stanie matematycznie zrozumieć. Co więcej, nie otrzymał za nią nawet nagrody Nobla, ponieważ początkowo uważaną ją tylko za filozoficzną spekulację. Uhonorowano go dopiero później za odkrycie efektu fotoelektrycznego. Wiemy jednak, że teoria względności to nie czcza gadanina, bo zawdzięczamy jej takie dobrodziejstwa jak broń atomową. Żeby było jeszcze śmieszniej, wielki fizyk był zagorzałym pacyfistą. – Wojsko, ten najgorszy wytwór życia stadnego, napawa mnie wstrętem. Bohaterstwo na rozkaz, bezsensowna przemoc i cała ta obmierzła paplanina, którą nazywa się patriotyzmem! Serdecznie tego wszystkiego nienawidzę – wyznawał geniusz. Oprócz brawurowej teorii, w której nawet prawa fizyki są względne, gadatliwy naukowiec z fryzurą hipisa zasłynął też z szeregu błyskotliwych cytatów, z których wyłania się obraz kpiącego z ludzkości błazna.


Ostatnio za sumę 1,3 mln dolarów zlicytowano jego „teorię szczęścia”, którą na świstku papieru wręczył kiedyś chłopcu hotelowemu zamiast napiwku. W przeciwieństwie do teorii względności, einsteinowską teorię szczęścia intelektualnie wszyscy jesteśmy w stanie przyswoić. Gorzej z jej realizacją mentalną. – Spokój i skromne życie przynosi więcej szczęścia niż pogoń za sukcesem i wynikający z niego niepokój – brzmi kosztowna sentencja godna zarazem najwybitniejszego umysłu i Ferdynanda Kiepskiego. Einstein swoje teorie tworzył bowiem z czystej ciekawości, a ambicjonalne skłonności jednostek i społeczeństw uznawał za infantylne. Żyd który przez abstrakcyjne rozważania nad naturą czasu i przestrzeni  przyczynił się niechybnie do zakończenia drugiej wojny światowej gigantycznymi eksplozjami w Kraju Kwitnącej Wiśni, nie tylko wojnę, ale cały ten zgiełk potocznie nazywany „prawdziwym życiem” uważał za przereklamowany. Oczywiście miał swoje słabości – pociąg do tytoniu czy coraz to nowych kobiet, ale jak sam przyznawał najważniejszą rzeczą było dla niego obcowanie z tajemnicą Wszechświata. Wobec niej wszelką aktywność uważał za wtórną. Zanim bowiem przystępował do działania zawsze pytał „dlaczego”.

Odpuść sobie, wyluzuj, zajmij się myśleniem, medytuj – tak lapidarnie można by streścić filozofię życiową Alberta. Bo jak twierdził, nie był szczególnie uzdolniony, tylko nad wyraz ciekawski. Oczywiście naukowcy z przyjemnością zweryfikowali tą anegdotę, po biologicznej śmierci przetwarzając jego mózg (czyli jego samego) na mumię we formalinie. Resztę, jako bezużyteczną z naukowego punktu widzenia, spalano, a prochy wsypano do rzeki. Okazało się, że jego mózg miał wyjątkowo dużo komórek glejowych, usprawniających przesył informacji. Taki mózg można by nazwać szczytowym osiągnięciem ewolucji, gdyby nie to, że „celem” (o żadnej celowości nie ma tu mowy) ewolucji gatunków nie było stworzenie super-mózgu. Po prostu większy mózg ułatwiał replikację materiału genetycznego i dlatego rozprzestrzeniał się jako modelowy. Przy czym chodziło tu tylko o pewien „wymagany” jego poziom, a nie zdolność do snucia pojebanych spekulacji. Z tego powodu „jajogłowi” nie cieszą się szczególnymi względami u płci przeciwnej. Co by zresztą nie mówić o Einsteinie, choć był dosyć kochliwy nie został symbolem seksu (chyba, że ktoś ma takie fantazje).

W swej skłonności do zadumy był jednak arcyludzki. Jeśli człowieczeństwo jest w świecie przyrody szczególną wartością (a zapewne jedyną, bo tylko my umiemy wartościować), to wiąże się ono z popędem do myślenia, czyli budowania teorii na podstawie zaobserwowanych zależności. Tak jak władzą czy pieniędzmi upajać się można samym myśleniem, ale to już wyższa szkoła jazdy. To odlot którego doznają zatracający się w sztuce artyści czy sawanci pochłonięci dociekaniem. To właśnie był naturalny, psychodeliczny „haj” niezrównanego myśliciela. Choć sam w sobie był geniuszem, korzystał przy tym z wiedzy jaką w ciągu stuleci udało się zgromadzić całej ludzkości. Bo geniusz zawsze gotowy jest poszukiwać, a nie kategorycznie się wymądrzać. – Aby ukarać mnie za moją pogardę dla autorytetów, los sprawił, że sam zostałem autorytetem – drwił sam z siebie. I kto wie czy to właśnie ten dystans do całego towarzyszącego jemu zamieszania nie był właśnie szczególną miarą jego wielkości. Najważniejsze jest to co mamy w głowach. Pozdrawiam Wszystkich!!!  

       

poniedziałek, 23 października 2017

FABRYKA KOMUCHÓW

Hitler to gorący historyczny kartofel. Ponieważ wszystkim z wyjątkiem najbardziej chorych ludzi kojarzy się dziś z nieludzkim złem stał się niewygodny dla każdej strony dyskursu ideologiczno-politycznego. Choć program NSDAP był dosyć osobliwy, a przez to wymykający się zgrabnemu szufladkowaniu, niemal tradycyjnie nazizm utożsamiano z tak zwaną skrajną prawicą. Oczywiście kluczowa była tu właśnie skrajność, bo to ona (jakkolwiek rozumiana) doprowadziła do globalnych nieszczęść. Ekstremizm może mieć różnorakie źródła, ale zawsze kończy się siłowym narzucaniem swoich racji. A w swoim zacietrzewieniu Hitler był totalnie ekstremalny. Nie tylko razem z japońskimi nacjonalistami rozpętał światową orgię zabijania, ale też firmował przemysłową zagładę, co czyni go jednym z najbardziej demonicznych przywódców w historii. Swoją drogą fakt, iż miliony ludzi można politycznymi decyzjami uwikłać w tak perwersyjne działania, nie najlepiej świadczy o samej ludzkości.
 

W dzisiejszej Polsce do władzy doszły środowiska konserwatywno-narodowe, które na fali dobrej sytuacji gospodarczej i nastrojów społecznych usiłują przeforsować swój etos, a co za tym idzie zakorzenić go w chlubnej historii. Dokonują więc nie tylko rozliczeń historycznych, lecz wręcz zmierzają do jej interpretatorskiej rewizji. Demaskatorskie spojrzenie na przeszłość często zresztą ujawnia brutalną prawdę o sowieckich, a także PZPR-owskich zbrodniach. W publicystyczno-prawicowym uniesieniu tworzone są jednak również teorie, które na siłę trzeba udowadniać zawikłanymi i niestety intencjonalnymi wywodami, zmierzającymi do tego, że za całe zło świata odpowiada lewica. Akurat fakt czy Hitler był politykiem prawicowym czy lewicowym niczego nie zmienia, ale widocznie są ludzie dla których jest to z jakichś powodów istotne. Forma nie może przysłaniać treści, a ta wskazuje, że był on rasistą i szowinistą. To właśnie dzisiaj rozumiemy pod terminem faszysty. Usilnie ostatnio lansowana, przez takich historyków jak Piotr Zychowicz, teza o lewicowości Hitlera wydaje się mocno naciągana.



CHRISTUS REX
NSDAP miała swoje lewe skrzydło, lecz zostało ono zlikwidowane, żeby zapewnić partii finansowanie ze strony wielkiego biznesu niemieckiego, który panicznie obawiał się komunistów. Ci byli zresztą głównymi rywalami nazistów w populistycznym wyścigu i ulicznych burdach, a potem ich kozłami ofiarnymi. Sam Hitler za swoją misję uważał nie tylko zniszczenie „żydostwa”, lecz również marksizmu, czemu wielokrotnie dawał publiczny wyraz. Potwierdzał to również czynem, choćby wspierając prawicę w trakcie hiszpańskiej wojny domowej. To z jego inicjatywy doszło do skoordynowania działań przeciwko Międzynarodówce Komunistycznej poprzez zawarcie Paktu Antykominternowskiego. Po inwazji na Związek Radziecki mobilizował prawicowych ochotników z Zachodniej i Północnej Europy do udziału w „antybolszewickiej krucjacie”, którą przedstawiał jako konieczną dla ocalenia cywilizacji europejskiej. Jeśli nienawidził tradycyjnego porządku, to nie bardziej niż „zgniłego liberalizmu”. Brunatna czy czerwona, każda totalitarna religia kreowała moralną iluzję legitymującą przemoc i wykluczenie ze społeczeństwa „wrogich” elementów. Nie zmienia to faktu zasadniczej rozbieżności narracyjnej pomiędzy faszyzmem a komunizmem. Ponadto odległe jest od dzisiejszego pojmowania lewa i prawa w systemie demokratycznym.   

środa, 18 października 2017

HOMO POETICUS

Archetypowa postać genialnego naukowca czy artysty jest ekscentryczna i roztargniona. W kulturowej percepcji uchodzi on za nieporadnego społecznie dziwaka, obsesyjnie koncentrującego się na swojej pasji. Wychodzi na to, iż by oddawać się rzeczom doniosłym trzeba ignorować te przyziemne. Lecz zawsze pozostaje pytanie co tak naprawdę jest ważne. Ciężko choćby zaprzeczyć temu jak ważne dla każdego jest życie osobiste. A w życiu osobistym dużo jest prozy – materii z która trzeba się mierzyć praktycznie. Nietuzinkowe umysły często wykazują tendencję do jej lekceważenia lub wyręczania się innymi. Przez mroki dziejów prowadzi nas jednak parada myślicieli, bo tylko oni mają czas i ochotę na myślenie. Gdyby nie było w puli genowej zamyślonych dupków podniecających się tylko tym czy innym zagadnieniem, nie byłoby komu nas cywilizować.
 
Myśliciele zastanawiają się nad kwestiami które dla „zwykłych” zjadaczy chleba są nieistotne, dopóki nie zostaną wykorzystane do budowy jakiegoś przełomowego wynalazku, albo staną się częścią modnej estetyki. Wtedy to, że niedoceniany niegdyś geniusz był geniuszem, stanie się oczywistą oczywistością. To jak funkcjonuje świat jest kluczowe dla jego zmieniania, choć często może wydawać się przyrodniczą czy intelektualną abstrakcją. Niekwestionowanym przez nikogo zbawcą ludzkości byłby chyba jedynie ten, kto wymyśliłby prostą w obsłudze maszynę szczęścia. Bo maszynkami które mamy zamontowane w głowach średnio umiemy się posługiwać. Zamiast cieszyć się jak dziecko pytamy zawsze: Co z tego? To co nie jest „praktyczne” postrzegamy jako zbyteczne.

Ale ewolucja kulturowa i boom cywilizacyjny, a co za tym idzie człowieczeństwo w dzisiejszym jego kształcie, nie byłyby możliwe bez abstrakcji. Zdolność abstrakcyjnego myślenia i stworzony na jej bazie język otworzyły przed człowiekiem nowe wymiary, jakkolwiek często chcemy postrzegać je jedynie jako nasze atrybuty funkcjonalne. Ale to słowa budują idee i nadają znaczenie naszym aspiracjom, które w rzeczy samej są abstrakcyjne – nasz społeczny status opieramy głównie na zdobyczach symbolicznych, nawet jeżeli przybierają one charakter materialny. Przyjemności intelektualne są raczej przejawem pewnego wyrafinowania niż zbędną fanaberią, choć jak każda potrzeba kulturowa muszą zostać zaszczepione w umyśle. Podobnie dobra materialne które chcemy konsumować przedstawione zostały nam przez kulturę jako pożądane.


Przekaz intelektualnej abstrakcji umożliwia specyficzna budowa naszego języka, który nie jest tylko prostym kodem, ale też zbiorem metafor polegających na wyrażaniu cech jednego pojęcia w kategoriach drugiego. Idąc tym tropem świadomość człowieka posługuje się w procesie myślenia właśnie tak rozumianymi metaforami. Metafora jest tak samo istotnym elementem naszego funkcjonowania jak każdy ze zmysłów. Stąd tak zwana lingwistyka kognitywna poprzez badania językoznawcze stara się zrozumieć funkcjonowanie ludzkiego umysłu. Na początku było słowo. A raczej metafora. 

poniedziałek, 16 października 2017

KULTURA KWASU

Amerykańska armia chciała wykorzystywać LSD jako rozpylaną na polu bitwy broń psychochemiczną, a CIA jako środek kontroli umysłu. Z tego powodu testowano substancję na ludziach. Jeden z ochotników którzy poddali się odpłatnie badaniom, przyszły pisarz Ken Kesey, stał się w ten sposób „pierwszym hipisem Ameryki”. Po uświadomieniu sobie potencjału badanego specyfiku, wraz z artystyczną trupą Weseli Jajcarze, podróżował po kraju kolorowym autobusem siejąc psychodeliczny ferment jeszcze przed słynnym „latem miłości” w San Francisco. Można powiedzieć, że był honorowym gościem tego zlotu buntowników, którego animatorzy przygotowali nową ofertę kulturową dla amerykańskiej młodzieży. Kultura kwasu odrzucała dotychczasowe wartości, purytańską obyczajowość, kult pieniądza i sukcesu, a przede wszystkim wojnę. W ten sposób to co miało być narzędziem wojny stało się natchnieniem pacyfistów. To co miało ograniczać umysł wyzwoliło go. Kontrkultura stała się ruchem na tyle masowym, że pod jej naciskiem wycofano z Wietnamu amerykańskie siły zbrojne.


Istotą każdego eksperymentu jest jego zasadnicza nieprzewidywalność.  Eksperyment jest zawsze próbą, testem. Kesey doświadczenie psychodeliczne nazywał „próbą kwasu”. Jeśli smutni panowie z organizacji rządowych naprawdę chcieli stworzyć serum prawdy, to okazało się, że prawda o człowieku jest wznioślejsza niż kłamstwa które go krępują. Że ludzie tak naprawdę nie chcą abstrakcyjnych norm, obrastania w przedmioty i tytuły, stresu ani zajadłej walki. Że ludzie chcą miłości i wolności. Uwierzyli jednak kłamcom, którzy wmówili im, że konwenanse, osiągnięcia i pieniądze są do tego potrzebne – że musimy sprostać oczekiwaniom. Przeprowadzone przez australijską pielęgniarkę Bronnie Ware wywiady z osobami umierającymi pokazały, że konający zazwyczaj żałują tego, iż zbyt ciężko pracowali i nie mieli odwagi żyć tak jak chcieli. Choć niczego nie możemy zabrać do grobu z pewnością szczególną pociechą na łożu śmierci jest duża zawartość życia w życiu. Oczywiście o ile nasz mózg jest jeszcze to sobie w stanie przypomnieć.


- Jest dla mnie zaiste zagadką dlaczego ludzie traktują swoją pracę tak piekielnie poważnie. Dla kogo? Dla siebie? Przecież za chwilę nas tu już nie będzie. Dla rodziny? Dla potomności? Nie. Zatem zagadka pozostaje zagadką – zastanawiał się jeden z najgenialniejszych umysłów ludzkości Albert Einstein. Nie sposób zignorować pożytków jakie jednostka i społeczeństwo czerpią z pracy, lecz dziś już wyraźnie widzimy dokąd wiedzie stały rozwój gospodarczy i wzrost produkcji. A mianowicie do kreowania coraz to nowych potrzeb zapewniających przetrawienie zalewającego rynek towaru. Rodzi się więc pytanie, czy żyjemy po to żeby mieć. Lecz często musimy mieć żeby żyć – a przynajmniej żeby funkcjonować w świecie jako „ktoś”. I to napędza błędne koło kapitalizmu w którym celem gospodarki staje się bezustanne poszerzanie materialnego dobrobytu, aż do permanentnego absurdu. Karmimy rynek żeby mógł nas żywić coraz nowymi zabawkami i trofeami, zamiast zatopić się, pogrążyć, odetchnąć w swojej wewnętrznej otchłani – kontemplacji, pasji, życiu „tu i teraz”, a nie planowaniu go.


Co by o tym nie sądzić kwasowa rewolucja lat sześćdziesiątych wywarła ogromny wpływ na kulturę dwudziestego wieku. Opatrznie rozumiana przez tych którzy szukali w niej płytkich przyjemności straciła moralną moc, ale wyklarowane wtedy idee nadal kontestują pseudomoralność, komercję i polityczny cynizm. Przetworzona i oswojona symbolika stała się jednak częścią popkultury, która ochoczo wchłonęła modę na pacyfki, koraliki, rzemyki i całe to badziewie. Muzycy do dziś inspirują się brzmieniami towarzyszącymi tamtym legendarnym wydarzeniom, a stosowane przez hipisów psychodeliki zostały zaprzęgnięte do celów tak przyziemnych jak podnoszenie wydajności pracy. W słynnej Dolinie Krzemowej wśród programistów i inżynierów szerzy się obecnie moda na tak zwany microdosing, czyli zażywanie mikrodawek LSD lub grzybów halucynogennych w celu optymalizacji pracy mózgu i zwiększenia kreatywności. Psychodeliczna utopia nie mogła przynieść wyzwolenia tym, którzy sami się zniewalają – tak jak każda religia czy ideologia która je obiecywała.  

środa, 11 października 2017

MIT O DAWNYM SZCZĘŚCIU

Na czasy i obyczaje pomstował już Cyceron. Świat bowiem bezustannie się zmienia, a im ludzie są starsi duchem, tym mniej plastyczni. Magma namiętności z czasem zastyga w rutynową zatwardziałość, która więzi nas w już na zawsze określonych formach. Ponieważ z biegiem lat coraz gorzej radzimy sobie z rzeczywistością, stajemy się wobec niej coraz bardziej krytyczni. A im bardziej odrzucamy to co nadchodzi, tym bardziej idealizujemy minione. Zawsze istniały i będą istnieć jakieś mityczne „stare dobre czasy” w których wszystko było na swoim miejscu i tak jak należy. Nawet największe absurdy, niedostatki i upokorzenia w retrospektywie zyskiwać mogą wartość jako źródła życiowej pokory i hartu ducha.

Często słychać choćby nostalgiczne wspomnienia wychowawczej surowości i materialnego ubóstwa, które miały zrobić z odchodzących już pokoleń „ludzi”. Przeciwstawiają oni dyscyplinę i skromność dzisiejszemu rozwydrzeniu. Jest to  ucieczka od wolności w sferę klarownego rygoryzmu obyczajowego, gdzie podporządkowanie się hierarchii społecznej było ważniejsze od indywidualizmu. Oczywiście nowa rzeczywistość nie składa się z samych pozytywów, niemniej ta idealizowana tym bardziej. To przecież właśnie chęć udoskonalania jej jest motorem wszelkich przemian i modyfikacji. Najczęściej powtarzanym sloganem kustoszy przeszłości jest ten, że kiedyś ludzie nie byli tak zabiegani i zawistni. Stoi to w dziwnej sprzeczności z ich opowieściami o ciężkiej pracy i komunistycznymi realiami pełnymi kapusiów, lizusów i hipokrytów.
 

Rzekomo wszyscy szanowali kiedyś wszystkich, a obsesja na punkcie konsumpcji to znak naszych czasów. Z tym ostatnim mógłbym się w zasadzie zgodzić, lecz człowiek zawsze musi zostać tym kim być może. Jeśli konsumpcja na dzisiejszą skalę nie była kiedyś możliwa ludzie nie mogli jej uprawiać. I tyle. Im otaczający nasz świat będzie zasobniejszy, tym nasze potrzeby będą coraz większe, nie tylko z pobudek hedonistycznych, ale też rywalizacyjnych. Natura człowieka zawsze skłaniać go będzie do imponowania innym, a już co najmniej do dotrzymywania im kroku. Jeśli dla wielu z nas oznacza to materialistyczny imperatyw to wiedzieć musimy, że przewartościowanie odbywa się tylko w naszych głowach pod wpływem porównawczej presji. Nasze potrzeby egzystencjalne w sensie ścisłym nie różnią się od potrzeb naszych rodziców, dziadków czy pradziadków.

Tęsknota za prostotą, harmonią i prawdziwymi wartościami jest na trwałe wpisana w naszą psychikę, zwłaszcza kiedy mierzymy się z chaosem którego nie umiemy zrozumieć. Sęk w tym, że egzystencjalnie jesteśmy tak samo zagubieni jak sto, dwieście czy trzysta lat temu, co najlepiej mogą poświadczyć wszelkie historyczne kurioza. To do czego jesteśmy przeznaczeni – miłość i piękno – jakże często poświęcamy w imię ambicjonalnych lęków. Jeśli na przekór wskazówkom zegara uparcie chcemy do czegoś powracać, to chyba do naszej wiary, iż świat jest mniej skomplikowany niż w rzeczywistości, która już się wyczerpała.    

piątek, 6 października 2017

ŚWIAT WEDŁUG KIMÓW

Koreę Północną jej „socjalistyczni” wodzowie zamienili w wielkie mauzoleum założyciela „imperium” i jego pomiotu, a także świątynię cesarza Kim Dzong Una. Co takiego ma to wszystko wspólnego z utopijnymi koncepcjami Marksa i Engelsa trudno powiedzieć. Z pewnością w ogóle to nie przystaje do europejskiej myśli lewicowej, a już bardziej do jej sowieckiej karykatury. W tym wypadku jednak uczeń przerósł mistrza. Bardziej totalitarne państwo udało się zbudować tylko Czerwonym Khmerom, z tym że w porównaniu do atomowego mini-giganta, był to twór efemeryczny, a także antyprzemysłowy, czym zresztą sam skazywał się na nieuniknioną katastrofę. Wbrew mrzonkom zachodnich intelektualistów ideologia komunistyczna największą karierę zrobiła w Azji, gdzie panowały niemal feudalne stosunki, a nie na starym zgniłym kapitalistycznym kontynencie. A w sercu nowego kapitalistycznego raju – Stanach Zjednoczonych – stała się wręcz synonimem wszystkiego co najgorsze.

Pomimo moralno-gospodarczego bankructwa systemu państw centralnie sterowanych reżimowi Kimów udało się zostać ostatnim bastionem, a może raczej skansenem realnego stalinizmu i maoizmu. Udało mu się też wyekstrahować z tych zbrodniczych koncepcji wszystko co najgorsze. Absurdalnie rozbuchany kult koreańskich wodzów przebija swym rozmachem ten organizowany dla starożytnych „boskich” faraonów i cezarów, czy nawet Niemców piejących na cześć swojego aryjskiego fuhrera. Religia polityczna czyni z tego prywatnego państewka teokratyczną pralnię mózgów, a zatem fabrykę nienawiści, zaściankowości i fanatyzmu. Wydawać to się może szokujące, ale indoktrynowane masy pokochały przecież takich skurwysynów jak Stalin czy Mao, ślepa miłość do Kimów może więc być spektaklem który od lat inscenizowany staje prawdziwym sensem życia ciemnego północnokoreańskiego ludu. Broń atomowa staje się dodatkową polisą ubezpieczeniową dynastii rządzącej, coraz bardziej odizolowanej od zmieniającego się świata.



Wbrew swej wojowniczej retoryce elity z Pjongjangu nieuchronnie uświadamiać muszą sobie własne „buractwo”, zwłaszcza obcując z zachodnią kulturą którą nieoficjalnie się fascynują. System polityczny którego są spadkobiercami jest jednak rodzajem pułapki z której nie ma już odwrotu, gdyż jak pokazuje historia rozszczelnienie systemu mogłoby importować do niego wirusa wolności. Przypadek chiński nie jest dla Korei żadnym drogowskazem, gdyż system koreański, choć komunistyczny, jest pod wieloma względami perwersyjnie unikatowy – jest to swego rodzaju czerwona monarchia, prywatne państwo i rezerwat niewolnictwa. Nawet masówki organizowane przez władze oglądane z naszej perspektywy wywoływać mogą tylko uśmiech politowania. Przerysowane w swej teatralności, pompatyczności i cielęcym uwielbieniu, są jawnym zaprzeczeniem żywiołowej spontaniczności, tak charakterystycznej dla każdej prawdziwej demokracji. Dotychczasowa polityka kompromisów z tym chorym tworem politycznym okazywała się karmieniem potwora, najgorsze jednak, że w przewidywalnej perspektywie nie widać rozsądnego rozwiązania tego problemu.