Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 października 2015

ŚWIATŁO

Prehistoryczny człowiek w pewnym momencie zaczął zdawać sobie sprawę z nieuchronnej tragedii która go czeka – śmierci. Ponieważ zrozumiał, że jest nieunikniona, próbował jej nadać wyższy, metafizyczny sens. Tak narodziła się idea kultu przodków – pierwsza religia, której kształtu z braku źródeł pisanych możemy się jedynie domyślać. Zachowały się jedynie pozostałości pradawnych rytualnych pochówków. Tyle jednak wystarczy żeby zrozumieć, że zaszło coś przełomowego – odtąd żegnano zmarłych członków społeczności, czemu najprawdopodobniej towarzyszyły jakieś czynności magiczne, a zatem wiara w życie pozagrobowe. Z czasem życie duchowe zaczęło wręcz dominować nad tym doczesnym, a czarownicy, zwani później kapłanami, manipulować i politykować. Obecnie znaczenie sfery sakralnej słabnie, lecz kult przodków wciąż pozostaje ważnym składnikiem naszej tożsamości.


Niestety w świetle dostępnej mi wiedzy i własnych przemyśleń nie jestem w stanie wierzyć, że ze zmarłymi można się w jakikolwiek sposób komunikować. Ale nie stanowi to żadnej przeszkody w oddawaniu czci zmarłym. Wiem, że tych osób już nigdzie nie ma, ale pozostał po nich pewien ślad – nie tylko materialny, pomnikowy, kamienny. Został też jeszcze ważniejszy – ślad w naszych głowach, w pamięci, w sercu. Z biegiem czasu ślad ten coraz mocniej się zaciera, ale dopóki chcemy istnieje. Dopóki wspominamy minione wydarzenia, chwile gdy byliśmy razem, słyszymy echo tamtych słów. Tak jak każdy z nas zmienia w jakimś stopniu świat, tak po zmarłych pozostają jedynie zmiany których dokonali w sercach innych ludzi. Reszta jest milczeniem. Tak się robi historię, ale tak też robi się małe wielkie rzeczy. A niekiedy podłe, nikczemne, ohydne. Nikt nie był święty. Ale pamiętamy przecież to co chcemy pamiętać. I jeśli chcemy.
 

Nie wiem czy szczególnie zależy mi na tym, żeby o mnie pamiętano kiedy mnie już nie będzie. Chyba bardziej zależy mi na tym żeby mnie teraz dobrze traktowano. Żeby mnie kochano, szanowano, rozumiano. Żeby widziano we mnie człowieka, a nie zabawkę czy instrument. Bo teraz wszystko czuję, a później już nie będę. Ale zapalę jutro lampkę, żeby poczuć że chociaż ten ogień łączy mnie z ludźmi w pragnieniu nieśmiertelności i wiecznej witalności. Świat codziennie stwarzany jest od nowa. Śmierć jest pewna, a życie pełne znaków zapytania. Musimy pamiętać o śmierci żeby pamiętać o życiu. W obliczu tego co nieuchronne musimy zwrócić się ku tej ziemi. Wykorzystać szansę. 

czwartek, 29 października 2015

STWORZENIE ŚWIATA

Chociaż nie znamy odpowiedzi na wszystkie pytania, prawa przyrody znamy lepiej niż Boga. Możemy, przynajmniej częściowo, zrozumieć ich mechanikę. Poza tym idea Boga osobowego wcale nie wyjaśnia jak mogło powstać coś z niczego – jeszcze bardziej skomplikowany wydaje się fakt, jak mogła powstać istota zdolna do kreacji na tak wielką skalę. Jeśli Bóg mógł powstać samoistnie, to czemu nie wszechświat? Otóż istnieje raczej coś niż nic. Obecna forma wszechświata jest konsekwencją procesów zachodzących w poprzedzającej go formule. W tym sensie nic jest czymś – polem działania nie do końca zrozumiałych dla nas sił, działających poza czasem. Jedno zjawisko wynika z drugiego. Świat nie wynurzył się z nicości, tylko z chaosu. I w końcu się w nim pogrąży.

Może wydawać się nam w tym kontekście nieprawdopodobne że w ogóle istniejemy. Owszem, jest to kosmiczny przypadek, tyle że całkiem prawdopodobny. Widzimy tylko wycinek rzeczywistości, który jest tylko krótkim przypisem w Wielkiej Księdze Uniwersum. Perspektywa jest nieskończona – procesy fizyczne zachodzą bezustannie i nic nie zdoła tego zatrzymać. Jesteśmy przypadkowymi obserwatorami tych procesów – prawa fizyki obowiązywały i będą obowiązywać. W takiej perspektywie powstanie zapewne jeszcze niejeden wszechświat, niekoniecznie rozumiany jako znany nam kosmos. Chaos będzie zmieniał swoją formę. Przybierał każdą możliwą postać. Dlatego możliwe jest to, że istniejemy.

Nasze umysły pragną uporządkować rzeczywistość – nadać jakiś cel temu procesowi. Biologia tak ukształtowała nasze mózgi, żeby dążyły do celów. Nazywamy to motywacją. W tym świetle przerażająca musi wydawać się myśl, że świat (a co za tym idzie życie) nie ma wyznaczonego celu. Tak naprawdę nie jest to jednak aż tak straszne. Znany psychiatra Viktor Frankl, były więzień obozów koncentracyjnych, w swojej słynnej pracy Człowiek w poszukiwaniu sensu, stwierdził, iż „pomiędzy bodźcem a reakcją istnieje przestrzeń: w tej przestrzeni leży wolność i moc wyboru naszej odpowiedzi”. I rzeczywiście, choć bodziec powoduje określoną reakcję emocjonalną, posługując się intelektem niekoniecznie musimy jej ulegać. Najlepszym przykładem są tu choćby ludzie wychodzący z nałogów. Muszą oni świadomie „oszukiwać własny mózg, który został uwarunkowany do uzależnienia. Sensem życia jest postawa jako przyjmuje człowiek w obliczu chaosu – nadanie mu struktury.   

wtorek, 27 października 2015

ŚWIADECTWO

Kiedy spotkam kogoś kto ma takie same zdanie jak ja, nie dowiem się niczego nowego. Powtórzy mi on to co i tak wiem. A kiedy spotkam kogoś z kim się nie zgadzam, jeśli dam mu się wypowiedzieć, może usłyszę coś inspirującego. W każdym bądź razie zobaczę problem z innej strony. Tyle że spotykanie oponentów jest dosyć drażniące. Nawet jeśli przezwyciężę psychologiczny mechanizm, każący człowiekowi szukać raczej potwierdzenia niż zaprzeczenia swoich poglądów, oponent prawdopodobnie, dostawszy swobodę wypowiedzi, zdominuje rozmowę. Nim zdążę powiedzieć cokolwiek niezgodnego z jego wizją świata, już po kilku słowach mi przerwie i zacznie na nowo swój wywód. Co gorsza w takich wypadkach często mam wrażenie, że rozmowa jak bumerang powraca do tego samego punktu – do jakiejś prywatnej obsesji, egzaltowanej teorii, ostentacyjnego manifestu. Gadka się zapętla, krąży wokół tych samych treści, nie posuwa się do przodu. Ludzie się powtarzają. Wybaczcie mi więc jeśli macie wrażenie, że ja też się powtarzam – może tak jest.

 
Powoduje to pewną monotonię, ale też spójność i przewidywalność. Dlatego, jeśli czasem ktoś zachowa się sprzecznie z przypisanym mu scenariuszem, czujemy się zaskoczeni. – To przecież nie w jego stylu – myślimy wtedy. Każdy z nas ma swój styl. Czy tego chcemy czy nie jesteśmy postrzegani w określony sposób. I traktowani w określony sposób. Dajmy na to, nie będziemy drażnić kogoś kto uchodzi za nerwowego. A z kimś łagodnym będziemy sobie folgować. I tak dalej. Będziemy traktowani z respektem, pobłażaniem, podziwem czy pogardą. Będziemy uchodzić za wesołka, ponuraka, specjalistę czy dyletanta. Przypisane nam cechy determinują postępowanie wobec nas. Inni kalkulują, spekulują jak możemy się zachować, czego się spodziewać. Swoje zachowanie kształtują w zależności od oczekiwań. Powiedzieć dziewczynie komplement żeby jej się przypodobać, zaszantażować kogoś żeby coś wymusić, obiecać komuś coś na czym najbardziej mu zależy, podlizać się przełożonemu, uderzyć kogoś w czułe miejsce i zadać ból. Dysponujemy całą gamą możliwych środków, które dopasowujemy do przewidywanych scenariuszy. Próbujemy przejąć w ten sposób kontrolę nad zachowaniem innych osób.


Zazwyczaj w ograniczony sposób nam się to udaje. Nie znaczy to, że od razu przejmiemy władzę nad światem. Po prostu zbudujemy swój mały, przewidywalny, bezpieczny świat. Z określonymi ludźmi zwiążą nas określone wzorce zachowań, w znacznej mierze powtarzające się, utrwalające i wzmacniające. Tak to już jest. Życie jest tańcem, grą zespołową, a niekiedy konfliktem interesów. Stałe i doraźne sojusze, koalicje czy związki zawsze muszą uwzględniać jednak wspólny interes – trzeba ludziom mówić co jest dla nich dobre, albo chociaż kłamać. Damski bokser musi przepraszać żonę, dłużnik obiecywać zwrot pieniędzy a polityk złote góry. Wiadomo kto pozwala na niedotrzymywanie umów, a kto je bezwzględnie egzekwuje. Wiadomo na co można sobie pozwolić, a na co nie. Jesteśmy ciągle sondowani i sami też sondujemy, co od kogo za co można uzyskać. To istota naszego życia. Może brzmi to interesownie, ale nie oszukujmy się. Nawet udzielając komuś emocjonalnego wsparcia liczę na to, że w trudnej sytuacji taka osoba odpłaci mi tym samym. To nie żaden wymiar duchowy, tylko mechanizm adaptacyjny. Swego rodzaju „instynkt moralny”.

Moralność nie jest jedynie cienką zasłoną, przykrywającą nasz egoizm. Choć naginamy ją w różnym stopniu, rzadko można spotkać jednostki całkowicie zdemoralizowane. Funkcjonują one jedynie na społecznym marginesie. Wszystkie znane nam cywilizacje wykształcały własne systemy moralne, często zresztą całkiem zbieżne w swoich treściach. Żadna wielka umowa społeczna nie byłaby bez tego możliwa. Bez wiary w sprawiedliwość, określone konsekwencje naszych czynów i przypisane nam prawa, ciężko byłoby funkcjonować, nawet jeśli często ta wiara nas zawodzi. Lecz pozbawieni nadziei skazani bylibyśmy na gorzki cynizm. Trudno nie wierzyć w nic. Dlatego dobrze że w coś wierzysz, nawet jeżeli się mylisz.   

niedziela, 25 października 2015

NADZIEJA

Najłatwiej nam wierzyć w to czego chcemy najbardziej. Emocje są silniejsze od logiki. Powoduje to naiwność, ale też żywi nasz optymizm. Dzięki temu wierzymy, że to czego chcemy jest możliwe. Ta wiara pozwala nam dążyć do celu, a upór zwiększa prawdopodobieństwo jego realizacji. Ale jej nie gwarantuje. Jednak cokolwiek robię muszę wierzyć, że przyniesie to zamierzony skutek – inaczej bym tego nie robił. Dopóki działam, to znaczy że wierzę. Stagnacja, marazm, bezczynność – to przejawy niewiary. Nawet jeśli robimy tylko zamieszanie, wyrażamy nim własne pragnienia. Brak nadziei czyni nas ludźmi bez wyrazu. Strach przed porażką każe nam ukrywać swoją prawdziwą twarz. Nie ujawniać swoich najskrytszych snów, ekscentrycznych wizji, szalonych fantazji. Wielu z nas nie żyje tak jak chciałoby żyć, ponieważ boi się śmieszności. Ten lęk mówi im, że i tak się nie uda, więc po co robić z siebie idiotę? Lepiej nie wychylać się zbytnio.

Ludzie są gotowi na wiele, żeby zdobyć pieniądze. Są gotowi wyjechać za granicę, ciężko pracować czy znosić mobbing. Są gotowi skakać sobie do oczu i procesować się. Nawet ożenić się z kimś. Tyle że gdyby zapytali siebie po co im forsa, gdyby się nad tym głębiej zastanowili, pewnie zrozumieliby że tak naprawdę chcieli spełnić swoje marzenia. A często w pogoni za zyskiem marzenia te sprzedali. Niestety nie mogą ich już kupić. Ponieważ ludzie gotowi są na wiele, żeby zdobyć pieniądze, wierzą że wszystko jest na sprzedaż. Oczywiście znajdzie się wielu chętnych do różnych transakcji, ale sprowadzi to ich życie do ciągłych negocjacji, bo każdy będzie próbował wycisnąć z nich jak najwięcej. To za co trzeba płacić zawsze pozostanie tylko towarem, usługą, chłodną kalkulacją. Kiedy jedynym spoiwem pomiędzy człowiekiem a rzeczywistością zewnętrzną stanie się kasa, człowiek zostanie pozbawiony dostępu do rozległych fragmentów tej rzeczywistości. Nie tylko o ekonomię tu zresztą chodzi. Osobnik czerpiący swą siłę z zajmowanej pozycji, stanowiska czy statusu, w pewien sposób uzależnia się od takich atrybutów.

Oczywiście skłamałbym gdybym powiedział, że pogardziłbym grubszą gotówką. Na pewno nie oddałbym Tobie wygranej w totolotka, ani nawet dziesięciu złotych. To byłoby frajerstwo. Chciałem tylko powiedzieć że ludzie często nie mają odwagi realizować własnych marzeń, a poniżają się za parę groszy. Boją się ośmieszyć dążeniem do szczęścia, a ryzykują więcej kiedy tylko mają za to wyznaczoną stawkę. Tak jakby szczęście nie było konieczne. A przecież to o szczęście w życiu chodzi. Mój optymizm (albo naiwność) każe mi wierzyć, że łatwiej wypracować sobie szczęście niż zbić fortunę. Bo tego chcę najbardziej.       

piątek, 23 października 2015

SPOTKANIE DWÓCH OCEANÓW

Kiedy słuchasz drugiego człowieka „przerabiasz na swoje” to co on komunikuje. Wszelkie treści przepuszczasz przez filtry swojego doświadczenia i postrzegania, oglądasz go przez pryzmat swoich założeń, oczekiwań i wartości. Język symboli którym się posługujemy pozostawia duże pole do interpretacji, ponieważ każdy z nas jest indywidualną i niepowtarzalną osobowością. Na świecie nie ma dwóch takich samych ludzkich mózgów, a co za tym idzie dwóch identycznych toków rozumowania. Chociaż w znacznym stopniu charakteryzują nas uniwersalne cechy gatunkowe, a także często posługujemy się wspólnymi kodami kulturowymi, dzięki czemu komunikacja jest możliwa, niemożliwy jest precyzyjny transfer myśli, co prowadzi do licznych nieporozumień. W dodatku nie zawsze taki przekaz jest naszym celem – niekiedy mijamy się z prawdą, retuszujemy, koloryzujemy. Wszystko to utrudnia wzajemne zrozumienie.

Niestety brak zrozumienia może zaburzać współpracę, wykluczać wzajemny szacunek, a nawet prowadzić do agresji. Co prawda nierzadko doskonale rozumiemy swojego wroga, zwłaszcza kiedy chcemy tego samego co on i o to z nim wojujemy. Ale bywa i tak, że nie lubimy kogoś właśnie dlatego, że nie jesteśmy w stanie go zrozumieć i tylko dlatego. Odmienność stanowi wyzwanie – nieświadomy konformizm przystosowuje nas do rzeczywistości społecznej. To głęboko zakorzeniony w nas mechanizm przystosowawczy. Podlegamy mu już od dziecka w procesie socjalizacji. A zatem im większe różnice tym mniej będziemy kogoś lubić. Im bardziej identyfikujemy się z jakimś modelem życia, systemem wartości, zbiorowością czy grupą, tym bardziej wkurwia nas ktoś kto swoją postawą podważa sens takiej tożsamości. Potrzeba zrozumienia należy do podstawowych ludzkich potrzeb. Pozwala ona budować szacunek do samego siebie. Odmawiając podjęcia próby takiego zrozumienia, odrobiny empatycznego wysiłku, spojrzenia z innej perspektywy, wykluczając kogoś i przypinając mu etykietkę dziwadła, blokujemy przepływ pozytywnej energii międzyludzkiej i to nie tylko w jedną stronę.
 

Sami zubażamy swoje rozumienie rzeczywistości, zamykając się na inną jej percepcję. Powstanie cywilizacji możliwe było tylko dzięki swoistej „burzy mózgów” – przepływie idei, prądów kulturowych i technologicznej wiedzy. Spotkanie różnych poglądów, o ile nie nastąpi w formie konfliktu, może być wzbogacające dla wszystkich stron. Próba zrozumienia nie musi prowadzić do przyjęcia innego punktu widzenia, lecz może otworzyć przed nami nowe horyzonty. Po rewolucji rolnej i przemysłowej, stajemy dziś w obliczu informacyjnej. W naszym zasięgu znajdują się wspaniałe narzędzia komunikacji, rozwoju i poszerzania świadomości. Z drugiej strony wciąż aktualne pozostają odwieczne bolączki ludzkości – nietolerancja, wykluczenie i uprzedzenia. Konsumpcjonizm, hedonizm i depresja cywilizacyjna to tylko przejawy tkwiących głębiej zaburzeń. Braku przestrzeni dla drugiego człowieka, zrozumienia jego problemów, interaktywnego dialogu. Dzisiaj każdy z nas zbyt głośno krzyczy kim jest, żeby jeszcze słuchać.           

środa, 21 października 2015

PYTANIE ZASADNICZE

Pytanie o sens życia jest pytaniem o wartości które wyznajemy. To pytanie powtarza się każdego dnia. Musimy na nie odpowiadać. Jeśli jesteśmy szczęśliwi to znaczy że podążamy we właściwym kierunku, a jeśli nie – musimy go zmienić. Często jest jednak tak, że boimy się tej zmiany. Łatwiej zrzucać odpowiedzialność na kogoś innego – na męża, żonę, szefa, wrogów, a nawet rząd czy prezydenta. Łatwiej jest kogoś obarczyć winą za nasze nieszczęście. Oczywiście, ludzie bywają okrutni, perfidni, podli... Tyle że to Ty decydujesz czy się na to godzisz. Jeśli godzisz się żeby ktoś Cię krzywdził sam jesteś sobie winien. Co innego jeśli wyrażasz sprzeciw. Uciekasz albo walczysz. Lepiej już uciekać niż poddać się. Lepiej wycofać się niż eskalować konflikt. Uciekaj od nienawiści, wojen o pietruszkę i moralnej nędzy. Kto walczy z potworami samemu może stać się potworem.

Zemstę nazywają rozkoszą bogów, ponieważ zemsta jest rodzajem kary. Dokonując jej czujemy się wykonawcami wyroków własnej opatrzności – omnipotentnymi sędziami, władcami sprawiedliwości. Niestety zemsta rzadko bywa ostateczna. Częściej jest kolejnym etapem brutalizującej się wymiany ciosów, w ferworze której nikt nie może już nic zyskać. Wszelkie konflikty zbrojne są tego najlepszym przykładem – miasta obracają się w ruiny, ale bojownicy nie myślą o przyszłości, tylko o wyrównaniu rachunków. Te zaś ciągle rosną – wciąż przybywa ofiar, trupów, zgliszczy. Wciąż przybywa nienawiści. W takiej sytuacji zawsze trzeba swego rodzaju „grubej kreski”. Nadmierna żądza rewanżu stać się bowiem może obsesją deformującą naszą życiową optykę, zatruwającą nas cudzym jadem odrażającą chorobą. Jeśli nie możesz komuś wybaczyć, po prostu olej go. Zwłaszcza kiedy jest totalnym dupkiem.
 

Z pewnością nie ma sensu cierpieć z powodu cudzej głupoty. Totalna wojna z reguły nie jest konstruktywna, a dialog z głupcem niemożliwy. Z głupcami się nie dyskutuje, głupców się omija!!! Dyskusja z głupcem wymagałaby wszak zniżenia się do jego poziomu. Ktoś kto każdym słowem wyraża brak kultury, ogłady i wrażliwości najprawdopodobniej taki jest. Choć czasami pozorny głupiec może okazać się mędrcem, nie liczyłbym na to zbytnio. Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa chamidło przy pierwszej możliwej okazji postąpi z Tobą tak jak postępuje z innymi ludźmi, czyli po chamsku. Strzeż się idiotów i nie próbuj ich zmieniać. Zbyt wielu jest wartościowych ludzi żeby tracić czas na buractwo. Skoro wszyscy tak cenimy dobro, harmonię, wolność, miłość i prawdę, czemu tylu z nas jest nieszczęśliwych? Czemu zamiast dobrych dróg wybieramy te złe? Na to pytanie odpowiedzieć musimy sobie sami. Z jakichś powodów atrakcyjność zła często wiedzie nas ku zgubie. Lecz poczucie sensu życia wynika w znacznej mierze z podejmowanych przez nas decyzji. Życie wciąż pyta Ciebie czy chcesz być szczęśliwy i co to oznacza.           

niedziela, 18 października 2015

DROGA ŚRODKA

Budda, zanim została prorokiem, żył w luksusie. Hodowano go w złotej klatce, skąd nie dostrzegał cierpienia swojego ludu. Kiedy się o nim dowiedział, uciekł z pałacu i pogrążył się w skrajnej ascezie. To jednak również była droga donikąd. Wyczerpany przypomniał sobie wtedy lekcję jaką nadworny muzyk dawał swojemu uczniowi. „Jeśli napniesz strunę zbyt słabo, nie wyda ona żadnego dźwięku. Lecz jeśli zbyt mocno – wtedy pęknie”. Odtąd Budda podążać miał Drogą Środka, oddalając się od wszelkich skrajności. Nie analizując doktrynalnych zawiłości buddyzmu (jak każdy system filozoficzny grzęźnie on sam w sobie), to przesłanie uznać można za całkiem trafne. Samodyscyplina, nie przeradzająca się w wewnętrzny terror, najbardziej zbliża nas do harmonii.

 

Jeśli musisz mieć od razu wszystko czego chcesz, nie potrafisz planować. Nie jesteś w stanie rezygnować z doraźnych korzyści w imię długofalowych celów. Sukcesy na ogół przychodzą z trudem, choć nie można kwestionować roli talentów, zdolności czy tym bardziej geniuszu. Drogi na skróty na ogół wiodą na manowce. Nie zrobi się kariery w Hollywood tylko dzięki dawaniu dupy – do tego trzeba jeszcze kunsztu aktorskiego. Nie osiągnie się szczęścia przy pomocy alkoholu, narkotyków czy dopalaczy. Statystycznie przestępczość nie popłaca, a zaciągane chwilówki trzeba spłacać. Agresja spali za Tobą mosty, wykorzystani ludzie zerwą relacje, oszukani klienci nie wrócą już do Ciebie. Cokolwiek robisz musisz pamiętać, że każdy czyn ma swoje konsekwencje.


Z drugiej strony zbytnie koncentrowanie się na celu również jest przesadą. Prowadzić musi do ogromnej frustracji, w wypadku gdy nie uda się go osiągnąć. Przesłania radość samego procesu dążenia do czegoś. Przejawia się chorobliwą ambicją, perfekcjonizmem czy ślepym zaangażowaniem. Na łożu nikt nie żałuje że za mało pracował, podobnie jak nie żałuje że oglądał za mało telewizji. Wieczny dupościsk i napięcie, stres, uzależnianie swojego szczęścia od osiąganych rezultatów – oto los ludzi wiecznie odmawiających sobie nawet małych przyjemności. Wiele można zgubić tak pędząc na oślep. Nie można wiecznie za czymś gonić, tak samo jak nie można wiecznie na coś czekać. Jak stwierdził Dalajlama, człowiek żyje tak jakby nigdy nie miał umrzeć, a potem umiera tak naprawdę wcześniej nie żyjąc. To tyle z mądrości wschodu.    

sobota, 17 października 2015

DILERZY EMOCJI

Człowiek jest istotą społeczną, a społeczeństwo strukturą hierarchiczną. Z tego powodu każdy homo sapiens odczuwa potrzebę dominowania nad słabszymi jednostkami. Nawet w grupie kolegów spijających razem piwo wyróżnimy przewodnika stada i chłopca na posyłki. Choć najczęściej pragniemy dominacji, jest też druga strona tego medalu. Inaczej pozabijalibyśmy się nawzajem. Każdy człowiek potrzebuje przywódcy, autorytetu, kogoś kto wskaże mu właściwą drogę. Władza bowiem nie bierze się znikąd. Charyzma polega na wykorzystywaniu naturalnej ludzkiej potrzeby do podporządkowania się wodzowi. Ostatecznie liderem zostaje ten, któremu uda się zdobyć większe wpływy. Aby uwieść ludzi najlepiej mówić im to co chcą usłyszeć. Obiecać im jak najwięcej, tyle że w sposób wiarygodny. 

Zmanipulować fakty.

Jak mawiał klasyk, im większe kłamstwo tym ludzie łatwiej w nie uwierzą. I nie chodzi tu tylko o kłamstwo polityczne. W życiu jest podobnie. Największe kłamstwa działają cuda, a szczerość nie zawsze popłaca. Trzeba sprzedać odbiorcy komunikatu swoją wizję. Wizja musi być na tyle realistyczna żeby wydawała się realna, ale na tyle bajkowa żeby była pociągająca. Sami dobrze wiecie ile razy kupiliście coś, co później okazało się nieprzydatne czy tandetne. Albo ile razy uwierzyliście w coś w co chcieliście wierzyć. Hipnotyzer nie jest w stanie zahipnotyzować każdej osoby – nie każdy jest podatny na hipnozę. Ulegają jej tylko osobnicy najbardziej podatni na sugestię. Tylko co czwarty z nas  w dużym stopniu charakteryzuje się taką przypadłością. Niemniej wszyscy ulegamy wpływom. Najbardziej ulegamy kiedy czegoś bardzo chcemy. Próżność, chęć szybkiego wzbogacenia się czy pragnienie miłości – oto słabości wykorzystywane przez manipulantów. Kiedy uwierzysz komuś kto mówi że spełni Twoje marzenia, poddasz się jego władzy. Jak długo będziesz mu wierzył, tak długo będziesz słuchał jego wskazówek, a de facto poleceń.

W skrajnych przypadkach mówi się, że ktoś je komuś z ręki. Osoba karmiona wizjami może bowiem przypominać łaszącego się kundla. Wizje są jak halucynogenny narkotyk przenoszący w inny świat. Kiedy osoba ulega ich magii, czuje się tak jakby rzeczywiście przeżywała cudne chwile. Jakby doznawała uznania, luksusu, namiętności. Tego na czym najbardziej jej zależy. Dlatego tak trudno jej ocknąć się z transu. Można uzależnić się od mrzonek. Ale jak mawiał Jezus, prawda wyzwala. Nawet gorzka

wtorek, 13 października 2015

ŻYCIE MÓZGÓW

Drodzy parafianie, towarzysze, obywatele. Musimy wierzyć, że nasze życie ma sens, pomimo iż zawsze kończy się tragicznie. Czasem jest to patetyczny dramat, a czasem zwykła marskość wątroby czy rak płuc. Tak czy siak, ku chwale ojczyzny czy w wypadku samochodowym, przychodzi nam pożegnać się z tym ziemskim padołem. Świadomość, że ostateczny krach naszych aspiracji jest nieuchronny, mogłaby działać na nas demoralizująco. Dla większości z nas wydaje się jednak to na tyle odległą perspektywą, że śmierć pozostaje jedynie kwestią filozoficzną, czyli abstrakcyjną. Nie myślimy zatem o śmierci, chyba że już wysychamy, łysiejemy i fiut przestaje nam stawać. Okazją do refleksji o przemijaniu mogłoby być chociażby Święto Zmarłych, tyle że zamiast brutalnej prawdy o człowieku obróconym w proch, szukamy wtedy kontaktu ze światem nadprzyrodzonym. Zapalamy znicze dla kogoś kogo już nie ma – ale on o tym nie wie i nie budzi w nim to żadnych uczuć. Tęsknota jest tylko emocją żywych, martwy człowiek nie czuje niczego. Wszelkie nasze cmentarne działania mogą tylko symbolizować niegdyś łączącą nas więź. Koić nasz ból.


Z tego też powodu oficjalnie zgadzam się, żeby po śmierci moje ciało wykorzystane zostało do celów naukowych. Niech studentki medycyny poznają moją anatomię. Swój majątek, jeśli spotkam odpowiednie do zapłodnienia dorodne dziewczę, pozostawię dzieciom. A moja spuścizna literacka niech stanie się częścią światowego dziedzictwa kultury. Przecież i tak nic mi już nie pomoże. Żadne pomniki, kwiatki czy świeczki. Żadne kadzidła i wzniosłe słowa. Żadne łzy. Byłem już martwy i to od zawsze. Urodziłem się dopiero podczas stanu wojennego. Chyba dlatego niektórzy nazywają mnie dzieckiem wojny. A może z innych przyczyn. W każdym bądź razie byłem już trupem – teraz istnieję pomiędzy odwiecznością a wiecznością. To mistyczny czas. Tylko tak możemy dotknąć absolutu – żyjąc. Nie zabiorę stąd niczego do grobu. Nie przygotuję sobie wygodnego gniazdka jak starożytny Egipcjanin. Ewentualnie, gdybym był zdesperowanym milionerem, mógłbym dać się zamrozić. Podobno są podmioty świadczące takie usługi – za sowitym wynagrodzeniem schłodzą Cię i przechowają, aż do czasu kiedy medycyna będzie Cię w stanie wskrzesić. To oczywiście bardzo skomplikowane – wymagałoby naprawienia szkód spowodowanych niską temperaturą, zastosowanymi chemikaliami i niedotlenieniem, nie mówiąc o tych które doprowadziły do śmierci. Bogatych frajerów mami się możliwością transferu danych z mózgu do innego medium. Osobiście wołałbym wydać ten szmal na hedonistyczne i płytkie rozrywki.


Czy w sposób magiczno-religijny, czy racjonalno-naukowy, uniknięcie osobistej zagłady wydaje się mało prawdopodobne. Ziemia się przeludnia, więc nikt nie będzie chciał wskrzeszać zmarłych milionerów, a już na pewno nie ich wnuki przepuszczające pieniądze na dziwki i narkotyki. Nieobecni głosu nie mają. Owszem, naukowcy będą badać różne medyczne warianty, ale obecnie ludzkość ma poważniejsze problemy humanitarne niż ambicje majętnych truposzy. Widać tutaj dokładnie całą istotę problemu śmierci – żadne pieniądze nie są nas w stanie zabezpieczyć przed nicością, co najwyżej dać nam jakąś rozpaczliwą nadzieję. Tak „racjonalna” nadzieja wykluczać musi ze swej natury nadzieję religijną – wiarę w duszę jako nieuchwytny, życiodajny pierwiastek. O ile religia jest pozbawiona wszelkiej logiki, o tyle mózg w przeciwieństwie do duszy jest zniszczalny. W niektórych wypadkach możliwe jest sztuczne podtrzymywanie funkcji organizmu, ale orzeczenie śmierci mózgowej powoduje formalne uznanie człowieka za trupa i odłączenie aparatury. W świetle dzisiejszej wiedzy śmierć mózgową uważa się za nieodwracalną. Wobec tego „racjonalna” wiara w nieśmiertelność bazować musi na jakiejś technice odtwórczej, na odzyskiwaniu danych z mózgu tak jak odzyskuje się skasowane dane z twardego dysku. Chodzi o zachowanie ciągłości świadomości.


Obecna bioinżynieria otwiera przed nami różne możliwości, takie jak choćby klonowanie. Tyle ze jednostki identyczne genetycznie nie mają wcale takich samych mózgów. Co oczywiste są oddzielnymi podmiotami, lecz również struktury neuronalne ich mózgownic różnić się będą w zależności od życiowych doświadczeń. Wynika to z cechy zwanej plastycznością neuronalną, którym to pojęciem określamy kształtowanie się połączeń między neuronami, w zależności od koniecznej aktywności. Zadaniem neuronu jest przekazywanie informacji za pomocą impulsu elektrycznego do innych neuronów. Wszystkie neurony, czyli komórki nerwowe tworzą w mózgu wielką sieć. Jest ich około 100 miliardów, a każda z nich potrafi stworzyć nawet 20 tysięcy połączeń. Nasze myśli mają więc postać impulsów elektrycznych, podobnie jak nasze działania intuicyjne, gdyż uczenie się czegoś nowego oznacza zmianę funkcjonowania naszego mózgu. Gdy neurony komunikują się ze sobą intensywnie połączenie między nimi wzmacnia się, a w przeciwnym wypadku zanika. Powoduje to całkowitą unikalność naszej tożsamości. Jest bardziej złożona od najbardziej nawet wydajnego mechanizmu elektronicznego. Choć taki biochemiczny „komputer” umożliwia dostosowanie go do różnych wariantów egzystencji, stworzona w ten sposób struktura jest najbardziej skomplikowaną we wszechświecie. Nic dziwnego że tak często nie możemy zrozumieć drugiego człowieka.    

niedziela, 11 października 2015

ŚNIADANIE MISTRZÓW

Lubię wstawać kiedy chcę, a nie wtedy kiedy muszę. Nie żebym się wylegiwał szczególnie długo, ale kiedy budzę się bez pomocy budzika wstaję w lepszym humorze, bo wstaję wtedy kiedy chcę wstać. Nieśpiesznie przygotowuję sobie obfite śniadanie, a potem mocną herbatę, albo kawę z mlekiem – w zależności od tego na co mam ochotę. I już zaczynam dzień w dobrym nastroju. Nienawidzę pośpiechu. Z przyjemnością przepuszczam czas przez palce, czytam książkę, drapię się po jajach. Człowiekowi potrzeba czasu – na refleksje, przyjemności i pogłębianie zainteresowań. Bez tego życie traci smak. Nie chodzi mi tylko o to, że trzeba odpocząć. To inna sprawa. Ale trzeba także żyć.

Zawsze najbardziej chcesz tego czego nie możesz mieć. A wszystkiego mieć nie możesz. Czyli nie będziesz miał tego czego chcesz najbardziej. To reguła niedostępności. Szczególnie cenione są dobra trudne do zdobycia, rzadkie, unikalne. Nie wszyscy możemy się nimi cieszyć. A gdyby stały się powszechne przestalibyśmy przywiązywać do nich większą wagę. Dlatego będziemy „ulepszać” swoją egzystencję coraz nowymi wynalazkami, bo nigdy nie będziemy w pełni zadowoleni z jej standardu. Będziemy marzyć o kobietach które nie chcą nas znać, dopóki to my nie będziemy chcieli znać ich. Będziemy chcieli wstępować w ekskluzywne grona, chociaż większy szacunek uzyskać możemy gdzie indziej. Będziemy uganiać się za tym do czego życie nas zniechęca. To co los przyniesie nam na tacy będzie dla nas naturalne jak powietrze.


A przecież los daje nam dużo. Niektórym daje mniej. Warto o tym pamiętać. Zamiast martwić się tym czego nie możesz zdobyć, ciesz się z tego co masz. Po pierwsze nie mieszkasz w Afryce, po drugie najprawdopodobniej nie jesteś sparaliżowany, a po trzecie nie jesteś wcale taki brzydki. Nawet nie jesteś wcale taki wredny kiedy masz dobry dzień. Więc obyś miał ich jak najwięcej. 

sobota, 10 października 2015

WIELKI BŁĘKIT


Moje refleksje są bardzo głębokie. Tak głębokie, że niekiedy analizując rzeczywistość tracę z nią kontakt. Można to nazwać rodzajem transcendentalnej medytacji, tyle że nie ma to nic wspólnego z duchowością Dalekiego Wschodu. Mówią na to „zawiecha”, bo myślą, że mój wewnętrzny komputer się wtedy zawiesza. A on wtedy pracuje na najwyższych obrotach. Przetwarza informacje o istotnym znaczeniu egzystencjalnym. Dlatego nie zawracajcie mi dupy pierdołami. Macie schizofrenię z tymi swoimi problemikami, które symulujecie. Jest tylko jeden podstawowy problem człowieka – śmierć.

Kiedy się czymś za bardzo przejmuję, to znaczy że pojebało mnie tak samo jak Was. Tylko że wtedy nie jest to już Wasz problem i nie przejmujecie się tym. Wybaczcie więc, że zbytnio nie ruszają mnie Wasze kłopoty rodzinne, finansowe i urojone, ani inne szajby. Naprawdę to prostu wkurwiacie się, bo nie dostajecie tego czego chcecie. Ja też jestem głodny seksu, pieniędzy i sukcesu towarzyskiego. Mógłbym, wymyślić jakąś bajeczkę, przerobić to na jakąś melodramatyczną sytuację. Ale zaspokojenie potrzeb biologicznych, materialnych i społecznych powinno wystarczyć do szczęścia. Przyznajcie więc po prostu że jesteście niespełnieni.


Owszem, czasami problemem są inni ludzie. Nie tylko kiedy nie chcą nam czegoś dać, ale też gdy chcą nam coś zabrać, albo uzyskać naszym kosztem. Niekiedy bywają nieuczciwi i podli. Ale wobec śmierci to i tak mały problem. Życie jest pełne upokorzeń – wszystkie są zawsze wyrazem bezsilności. Czujesz się poniżony kiedy nie możesz się zmobilizować żeby przezwyciężyć jakiś uwłaczający Ci stan. Na przykład kiedy padasz ofiarą manipulacji i nie możesz już tego odwrócić. Ale też jeśli zmuszony jesteś znosić przedmiotowe traktowanie, czy robić coś czego nie chcesz. Tylko że wszystko i tak kończy się i zaczyna w naszych głowach. Moje refleksje są bardzo głębokie. Żebym mógł nurkować. 

piątek, 9 października 2015

NURT CZASU

Kiedyś miałem osiemnaście lat, dzisiaj trzydzieści trzy. Kiedyś byłem głupi, dzisiaj też – ale trochę mądrzejszy. Na starość pewnie i tak trochę zgłupieję, więc w sumie to nieważne. Dojrzewamy, lecz też gnuśniejemy. To dziwny proces. Niby doświadczenia wykształcają więcej realizmu życiowego, jednak też gaszą młodzieńczy entuzjazm. Im człowiek bardziej racjonalny, tym mniej złudzeń, a te przecież na ogół są bardzo piękne. No cóż, tak to już jest. Największy ból starego mężczyzny to młode serce. Bo przecież chce mu się tak samo kiedy patrzy na osiemnastki. Nie żebym był stary, mimo to już mogę to sobie wyobrazić. W końcu już gówniarze, co pieprzą tak jakby wiedzieli wszystko najlepiej, działają mi na nerwy. Czasami mam ochotę dać im wykład.

Zaraz potem uświadamiam sobie, że stanę się w ten sposób śmieszny. Dlatego się nie odzywam. Tylko korci mnie żeby im opowiedzieć, że kiedyś to się działo. A to co teraz oni robią to jest chuj. Ale i tak by mi nie uwierzyli. Tak, drogie siostry i drodzy bracia. Kiedyś to były jaja. Potem się zaczęły smuty – małżeństwa, kariery, snobizmy. Rozwody, prekariat i patologia. Stary pijak zawsze się staje nudny, młody jest wesołym hultajem. Dlatego już nie piję chociaż nie jestem już stary – najwyżej od czasu do czasu i to piwo z sokiem. Nie ma nic gorszego niż najebać się z jakimiś przygłupami i słuchać fantastycznych historii. Jak kraść to miliony, jak gwałcić to księżniczki, ale jak kłamać to tak żeby ktoś w to uwierzył. Ja mam problem z wiarą – dlatego rozumiem, że młodzież też.

Pewne rzeczy wydają się nam wspaniałe tylko wtedy gdy w nich uczestniczymy. Nasze dobre wspomnienia zawsze wydawać nam się będą najpiękniejsze. Gdzieś tak koło trzydziestki zaczynamy nadawać jakieś głębsze znaczenie swoim młodzieńczym wybrykom – to znak że już zaczynamy zastanawiać się nad sensem życia. Wcześniej nie musieliśmy. Przychodzi dzień kiedy rozumiemy, że wcale nie jesteśmy niezwykli, wielcy, niesamowici. Że czeka nas życie zbliżone do społecznego standardu. Że poza naszymi bliskimi nikogo specjalnie nie obchodzimy. Dlatego czasem warto być głupszym. Bo kiedy czujesz się niezwyciężony, wtedy taki jesteś. I masz jeszcze milion szans. Zresztą i tak masz. 

Czas i tak upłynie. Więc spróbuj go dobrze wykorzystać, a nie zabijać. 

czwartek, 8 października 2015

ŻĄDZA UNIWERSALNA

Mówią, że dla kobiet władza jest najlepszym afrodyzjakiem. I że pieniądze. Ale pieniądze to też forma władzy. Czyli że trzeba być władczym. To samcze, genetyczne przeznaczenie. Tyle że kandydatów do dominacji jest więcej niż chętnych się z nią pogodzić. To rodzić musi konflikty i stres. Poza tym pieniądze na drzewach nie rosną – ich zdobywanie wiąże się z dobrze ukierunkowanym wysiłkiem. Nie dość że trzeba się wysilać to jeszcze wiedzieć jak. Inaczej gówno z tego wyjdzie. Pełno jest przepracowanych ludzi bez pieniędzy. Na ogół są z tego powodu bardzo wkurwieni. Zazdrość to bardzo ludzkie uczucie. Kiedy ktoś ma więcej to zaczyna działać ludowi na nerwy. Ale ta mieszanina respektu i zawiści jaką wzbudzają nasze sukcesy jest niezmiernie pociągająca. To gra o status, wieczny wyścig, rywalizacja. Ten kto znajduje się niżej zawsze będzie jebany – czy będzie panować chrześcijaństwo czy socjalizm. A człowiek woli jebać niż być jebanym. Dlatego chce się piąć w górę.

 




Gdybyś nagle dostał władzę byłbyś pewnie tak samo wredny jak Twój szef, a może jeszcze bardziej – ludzie którzy nigdy nie mieli władzy i pieniędzy wchodząc w ich posiadanie zazwyczaj muszą zrekompensować sobie wcześniejsze życie i wziąć rewanż na otoczeniu. Ale możliwe, że taki równy z Ciebie gość, że nie byłbyś wcale wredny. I wtedy miałbyś przejebane, bo szef musi być wredny. Zaczniesz słuchać tłumaczeń, przejmować się problemami innych bardziej niż realizowanym celem, pobłażać – i już po to Tobie. Daj psu palec a upierdoli Ci całą rękę. Tylko bat nad dupą może wyznaczać granicę której nie wolno przekroczyć. Ludzkość ma bowiem tendencję do przekraczania norm – nikt nawet nie jeździ z dozwoloną prędkością. Dlatego nie mógłbym być szefem. Najbardziej to chciałbym być niebieskim ptakiem, wolnym duchem, artystą. Nie lubię użerać się z ludźmi, lecz jak każdy chciałbym być przez nich zauważany i podziwiany.

Pytanie tylko za co miałbyś mnie podziwiać. Ale przecież podziwiasz ludzi za rzeczy które podobno nie są w życiu najważniejsze. Podziwiasz ich pieniądze, urodę kobiet, certyfikowane osiągnięcia czy zdobytą pozycję. Tak to już jest, że kiedy kogoś widzisz nie możesz prześwietlić jego wnętrza, ale to co jest na wierzchu zauważasz od razu. Zresztą tylko po to wszyscy tak za tym gonimy – żeby zaimponować innym. W czasie tej gonitwy często gromadzimy negatywną energię, jednak bijemy się – burzymy harmonię, rozpychamy się łokciami, idziemy naprzód. Nie wiem czy to dobrze czy źle. Natomiast wiem, że próbowano na ziemi różnych utopii, komun hipisowskich, sekciarskich wspólnot. I zawsze natura ludzka triumfowała – ktoś chciał rządzić, kierować, zagarniać coś dla siebie. Wszystkie takie eksperymenty zawsze pokazywały indywidualizm pragnień których nie da się pogodzić. Wszyscy chcemy tego co najlepsze, niestety czasem musimy zadowalać się czymś gorszym.        

wtorek, 6 października 2015

BALANS

Kiedyś myślałem, że wystarczy być dobrym żeby ludzie to docenili. To przekonanie było jednym z głównych powodów różnych złych rzeczy które mnie spotykały. Z biegiem czasu zrozumiałem, że człowiek zawsze daje z siebie najmniej jak może. Daje dużo kiedy musi, albo jeśli bardzo mu na czymś zależy. Kiedy niczego się od niego nie domagasz, najprawdopodobniej niczego nie dostaniesz. Z tym że nie każdy może wytargować tyle samo – ważne jest też to co ktoś ma do zaoferowania. Ludzie potrzebują siebie nawzajem. Dlatego wchodzą w różne relacje – zawodowe, towarzyskie czy intymne.


Kiedy jedna ze stron potrzebuje drugiej bardziej wtedy mówimy o władzy, podporządkowaniu, zależności. Niedoskonałość rzeczywistości sprawia że stosunki międzyludzkie rzadko są doskonale symetryczne. Lecz zawsze można zadać sobie logiczne pytanie – czy to mi się opłaca? Czy dostaję w zamian to czego chcę? Czy może tak bardzo już uległem, że zatraciłem z oczu prawdziwy cel? Chłodna kalkulacja studzi niekiedy emocje. Lęk przed utratą jakiejś możliwości czasami pcha nas bowiem wprost do zachowawczej bezradności. Zmusza do kompulsywnego zaangażowania. Prowokuje gonitwę za nieosiągalną marchewką.


Mimo wszystko nie zawsze wybory są takie proste. Nierzadko jesteśmy niewolnikami sytuacji. Ale to już inna sprawa. Wtedy jednak też musimy kalkulować czy rzeczywiście musimy tkwić w tym gównie. Stan wyższej konieczności zmusza do prekariatu, hipokryzji czy umizgów. Niekiedy musimy zawierać umowy na chujowych warunkach, dlatego że alternatywy są jeszcze bardziej chujowe. Trzeba uwzględniać w swoich kalkulacjach realia, a te nie zawsze są sprzyjające. Musielibyśmy wszyscy być sobie równi, żeby można było mówić o prawdziwym partnerstwie. Ale są równi i równiejsi. Pełna harmonia to utopia. Mimo wszystko dobrze jest czasem ją poczuć. Chociaż przez chwilę.     

poniedziałek, 5 października 2015

PRZEZ CIEMNE ZWIERCIADŁO

Kiedy miałem osiemnaście lat chwilowo mi odbiło, wskutek czego znalazłem się w szpitalu z pociętymi przegubami i wysokim stężeniem leków psychotropowych we krwi. Nie było jednak aż tak tragicznie – odchorowałem swoje i dostałem skierowanie do psychiatry. Przez jakiś czas jeździłem do niego po recepty na antydepresanty. Najstraszniejsze z tego wszystkiego co pamiętam było zakładanie i wyciąganie cewnika. Poza tym byłem mocno struty. Ogólnie to nic ciekawego. Nie żebym się tym chwalił, bo ogólnie to nie ma czym. Ale wstydzić się też nie trzeba. Co prawda narobiłem trochę niepotrzebnego zamieszania, ale nikogo nie skrzywdziłem. Nikogo nie maltretowałem, nie poniżałem, czy nie wykorzystywałem. A zatem moralnie nie było to szczególnie odrażające. Pamiątką która mi po tym została jest pewien szczególny rodzaj szacunku, jaki do dziś żywię dla wszelkich autsajderów. Uważam, że przynajmniej część z nich nie tyle ma problem ze sobą, co ze światem.

Kiedy podjąłem nieudolną próbę zakończenia swojego nędznego żywota natychmiast pojawiły się rozmaite hipotezy. Na przykład że przyczyną była nieszczęśliwa miłość. Owszem, zostałem odrzucony i to nie raz. Tyle że w chwili podjęcia tego błazeńskiego kroku zjawiska takie były ode mnie dosyć odległe, zarówno czasowo jak i emocjonalnie. Ale otoczenie musiało znaleźć jakieś wytłumaczenie dlaczego młody człowiek nie chce żyć, właśnie teraz gdy płyną jego „najpiękniejsze lata”. Otóż wytłumaczenie było dosyć banalne. Postanowiłem się zapierdolić bo ludzie mnie za bardzo wkurwiali. Dzisiaj wydaje mi się to śmieszne, lecz wówczas nie widziałem innej możliwości. Osiem lat później policja wzięła mnie za zbiega z wariatkowa, w którego szeroko rozumianej okolicy zupełnie przypadkowo biegłem, uciekając przed urojonym pościgiem bandytów. Takie są skutki psychozy amfetaminowej. Niebawem znalazłem się na leczeniu odwykowym.


W jakim celu ujawniam te wszystkie kompromitujące fakty, i czy nie jest to objaw żałosnego ekshibicjonizmu? Otóż nie – najśmieszniejsze jest to, że te fakty mnie w ogóle nie kompromitują. Nie wpływają prawie wcale na sposób w jaki jestem przez innych postrzegany. Po pierwsze być może dlatego, że są to już odległe dzieje. Ale jest też inny, głębszy powód. Że nikogo to nie obchodzi. Już bardziej wkurwia ich to jaki jestem, choćbym wiódł nie wiem jak uporządkowane życie. Nie żebym specjalnie ich wkurwiał, ale wiem to. Kiedy oczekuję zbyt dużo, drażni to pospólstwo. Ludzie spodziewają się, że wystarczy mi byle gówno. A ja chcę tego co najlepsze. Oni myślą że nie mam do tego prawa, bo uważają że nie jestem dość dobry. W takim razie to nie ja jestem pojebany, tylko oni są pojebani. Oto cała filozofia. Nauczyłem się nie obwiniać o to, że jakiś pacan czy lampucera nie może mnie strawić. I to była kluczowa zmiana w moim życiu. Zrozumiałem, że muszę być egoistą, bo spotykam zbyt wielu egoistów. I jest mi lepiej.

niedziela, 4 października 2015

RÓŻANIEC

Dla wrednej małpy


Nie obchodzi mnie dla kogo będę Bogiem
Tylko kto Boginią może być kosmiczną.
Żadna dobra wróżka nie czeka za rogiem.
By życzenia spełniać jest przecież zbyt śliczną.

Nie umiesz być suką jak na filmach porno.
Nie umiesz się oddać całą swoją duszą
Więc nie będziesz mówić komu marzyć wolno
Kiedy mnie nieznane Twoje wdzięki kuszą.

Nie ślę pytań bo nie chcę znać odpowiedzi.
Nie chcę kurtuazji, ani żadnej wiedzy.
Ja chcę tylko pożreć żywe Twoje serce.

Na ołtarzu w świątyni Twojego ciała
Już jaskółka z listem tym wylądowała
Jak idiota różę ściskający w szczęce.

sobota, 3 października 2015

NIECH MOC BĘDZIE Z TOBĄ

Panowanie nad sobą to władza najwyższa. Więc naucz się panować nad swoją siłą. To trudniejsze jest od pokonania słabości. Bo nie z niej, tylko z potęgi może wynikać dobro – w przeciwnym razie dobrem nie jest, tylko tchórzostwem. Alkohol tylko zmniejsza samokontrolę. Amfetamina zużywa energię. Praca jest jedynie środkiem do celu. A bardziej niż mieć trzeba być. Tyle w teorii. Ale kiedy już masz takie dylematy z głowy, nie wiesz jak ukierunkować swoją moc. Coś każe Ci biec, tylko nie wiesz dokąd. I stąd się biorą słabości – jeśli walczysz sam ze sobą. Jeśli zwyciężasz siebie, musisz walczyć z innymi ludźmi. Wtedy trzeba trzymać siłę na wodzy. Bo poniesie Cię jak niesforny rumak. Jak mustang. Dlatego tylu jest silnych i głupich. Poddaj się swojej sile, a stanie się ona ślepa. Bo Ty jesteś oczami tego emocjonalnego zwierzęcia. W dodatku masz mniej do powiedzenia niż własna podświadomość.

 
Już samo istnienie jest siłą. Życie jest pełne możliwości, których nie wykorzystasz gdy będziesz już martwy. Na tym ono polega – że możesz coś zrobić. A nawet musisz. Uczucia są pierwotne, intelekt jest wtórny. Bardziej czujesz niż myślisz, bo tylko tak możesz wiedzieć czego chcesz. Umysł służy do analizy, uczucia do podejmowania wyborów. Czasem uczucia nas oszukują – wtedy decyzję musisz podjąć na zimno. Dlatego właśnie, żeby potem nie czuć się jak szmata. Bo tak naprawdę najważniejsze jest to co czujesz. Jeśli czujesz do kogoś wstręt będziesz go unikał. Jeśli pociąg, będziesz go szukał. Jeśli czegoś nie lubisz, będziesz robił to z konieczności. Kiedy poświęcisz się swojej pasji poczujesz się jak w niebie. Życie jest pragnieniem, czyli uczuciem. Jest emocją, emanacją Twojego wnętrza, wyrazem dążeń i aspiracji. Twoja świadomość jest tak naprawdę tylko narzędziem Twoich samolubnych genów. Instrumentem natury, dzięki któremu masz sprawniej realizować zapisane w podświadomości cele.

Konieczność mocy przejawia się w woli wywierania wpływu na świat. Byt jest stawaniem się, czyli działaniem. Zmierzaniem do czegoś co chcesz osiągnąć. Kiedy nie chcesz niczego, nie chce Ci się żyć. Jest to tak zwana depresja – stan chorobowy. Zdrowy okaz przejawia zaś zdrowy instynkt – czyli instynktownie pragnie żyć, chce realizować wszystkie pozostałe instynkty, w czym pomaga sobie rozumem. Myślenie pozwala mu planować i jest rodzajem emocjonalnego hamulca, powstrzymującego niekiedy jednostkę przed uleganiem impulsom w imię długofalowych zysków. Tego wymaga życie w społeczeństwie. Najtrudniej jest optymalnie wykorzystać swój potencjał. Jeśli poświęcisz go na coś czego tak naprawdę nie lubisz, nie będzie to dla Ciebie dobre. Myślę, że zbyt wielu ludzi nie żyje tak jak naprawdę chciałoby żyć i stąd się biorą wszelkie nieszczęścia. Najważniejsze to znaleźć coś co Cię interesuje i robić to.

piątek, 2 października 2015

WIECZNOŚĆ RETROSPEKTYWNA

Edward Starucha stwierdził kiedyś, że jeśli coś się skończyło, to tak jak gdyby nigdy się nie zaczęło. – Cokolwiek prawdziwie się zaczyna, nigdy się nie kończy – napisał. Nic dziwnego, że to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci polskiej poezji współczesnej. Z jednej strony buntownik (to zawsze dobrze brzmi), a z drugiej twórca takich właśnie bezkompromisowych „złotych myśli”. Przekonanie to zresztą nie było zbyt oryginalne. Do dzisiaj w popkulturze pokutują mądrości o tym że prawdziwa miłość, a nawet przyjaźń, nigdy się nie kończy. Dobrze to brzmi, ale z rzeczywistością nie ma wiele wspólnego. Dlatego właśnie Stachura przedawkował leki psychotropowe, podciął sobie żyły i powiesił się. Bo pewnie sobie pomyślał, że w jego życiu nie ma nic prawdziwego. W dodatku uznał, że nie ma już sensu niczego nowego zaczynać. Bo i tak się skończy.

To oczywiste, że wszyscy pragniemy stałości, pewności, wartości absolutnej. Tyle że życie takie nie jest. Szczerze mówiąc jest raczej odwrotnie – wszystko zdycha. Kiedy spojrzę wstecz widzę, jak wiele się zmieniło w moim życiu. Ludzie przychodzą i odchodzą. A czasami to my odchodzimy. Przestają nas łączyć wspólne sprawy, nasze drogi się rozchodzą, szukamy czego innego. To naturalne. Nie da się wiecznie podtrzymywać przy życiu czegoś co staje się martwe. Pozostają wspomnienia. Na ogół pamiętamy zbyt wiele złych chwil, a za mało tych dobrych. Bo emocjonalnie „niszczymy” coś co uważamy za skończone. Ale cokolwiek było, będzie zawsze – nie da się tego wymazać, temu zaprzeczyć, przekreślić tego. Jeśli coś umarło, nie znaczy to że nigdy nie żyło. Wszyscy przyjaciele których miałem byli moimi przyjaciółmi, cokolwiek nas rozdzieliło. Cokolwiek czułem było prawdą, choć z biegiem czasu może mi się wydawać naiwne, dziwne, obce.

O niektórych rzeczach wolałbym zapomnieć. Wstydzę się tego czy tamtego. A najbardziej poniżenia – nie wtedy kiedy byłem poniżany, lecz gdy sam siebie poniżałem. Chciałbym powiedzieć że tak nigdy nie było – że zawsze byłem dumny, znałem swoją wartość, byłem kimś. Jednak cokolwiek było, wydarzyło się. Znam gorycz tak samo jak rozkosz. Czasami śmiać mi się chce z tego o co walczyłem. Najczęściej nie było to bowiem nic szczególnie wartościowego. Bywało że byłem w matni, osaczony, zupełnie sam, miotałem się w pułapce. Wierzyłem w kłamstwa które sam sobie wmawiałem. W wieloznaczne, zamglone, pokrętne obietnice składane mi przez oczywiste żmije. No cóż – jakiś splot wydarzeń kazał mi wierzyć. Ale też kłamać. Bo kłamałem – chciałem być również panem, a nie tylko sługą. Chciałem brać, a nie tylko dawać. Chciałem ostrej zabawy, a nie nudnej rozmowy, telefonów, dąsów, udawania. Pieprzę to. Kiedykolwiek zrobiłem z siebie idiotę, było to żałosne. Tylko nie chwalcie się tym teraz, gdy jesteście więdnącymi różami. Bo pozostaną tylko kolce.