Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 3 maja 2022

PASTERZ BARANÓW

 


Piusa XII często nazywa się "papieżem Hitlera". A to dlatego, że prowadził wobec tego okrutnego zbrodniarza i jego systemu politykę co najmniej dwuznaczną. I to nawet po zakończeniu wojny, kiedy reżim hitlerowski już nie istniał, a jego przedstawiciele szukali dróg ucieczki przed sprawiedliwością. W bezpiecznej ewakuacji z Europy do Ameryki Południowej Watykan pomagał takim kreaturom jak Joseph Mengele czy Adolf Eichmann - i rzeszy innych. Dzisiaj podobnie szokującą postawą wykazuje się papa Franciszek, bredzący o "szczekaniu NATO pod drzwiami Rosji" i chęci spotkania z krwawym Władimirem. 

Najbardziej fanatyczni wyznawcy katolicyzmu domniemywać muszą, że ich nieomylny pasterz musi mieć jakieś głębokie powody, żeby opowiadać takie farmazony. Spekuluje się choćby, że prowadzi jakąś bardzo wyrafinowaną dyplomatyczną grę, mającą na celu udobruchanie Władka i przekonanie go, że ludobójstwo nie jest konstruktywne. W prawosławno-sowieckiej kulturze papieski autorytet jest jednak w zasadzie zerowy. Przypuszczalnie zwiedziona wizjami tajnych negocjacji i swojej wielkiej w nich roli, a może też chwały mediatora, teologiczna wyrocznia stanie się więc tylko pożytecznym idiotą w cynicznej grze kremlowskiego zbrodniarza.


Kościół uważa, że jego zadaniem jest wskazywać drogę, to znaczy mówić ciemnemu ludowi co jest dobre a co złe. Tym właśnie kler uzasadnia sens swojego ekonomicznego pasożytnictwa. W wyrażaniu sądów moralnych kapłani są często bardzo radykalni, gdyż wartości tych mianowali się obrońcami. Gdy jednak sprawa zaczyna dotyczyć ich samych, zaczynają relatywizować, usprawiedliwiać, rozumieć... We własnym kontekście mówią o "słabościach i pokusach" dostrzegając całe sytuacyjne spektrum łamiące "niedoskonałego człowieka" i  skłaniające go do niegodziwości. Podobnie rzecz przedstawia się w watykańskiej historyjce o "sprowokowaniu" Putina i jego bezmyślnej hordy do masowej rzezi. Najwidoczniej więc Watykan ma w tym jakiś bliżej nieokreślony interes.

Możliwe zatem, że w przyszłości niektórzy nazywać będą Franciszka "papieżem Putina". Dostawy broni na Ukrainę wystarczającą wpisują się przecież w chrześcijańską doktrynę obronnej wojny sprawiedliwej, więc nie trzeba zasłaniać się tu żadną abstrakcją teologiczną i mówić o powszechnej winie... Bardziej niż rozumieniem intencji agresora wypadałoby zająć się losem słabych i pokrzywdzonych, co wydaje się logiczną konsekwencją Ewangelii. Jeśli natomiast uznamy, że papież ma dobre intencje tylko dał się omamić - ignorując dowody nieludzkich zbrodni - świadczyć to może o naiwności graniczącej z głupotą. Ech, niełatwo być instytucjonalnym autorytetem - trzeba znać się nie tylko na teologii...