Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 27 czerwca 2017

FAKTY I MITY

Kiedy człowiek zaczyna podejrzewać, że jego bliscy zostali zastąpieni przez kosmitów, służby specjalne czy innych drani swoimi sobowtórami, oznacza to, że cierpi na zespół Capgrasa. Sądzi się, że wynika to z uszkodzenia połączenia modułu rozpoznającego twarze z układem odpowiedzialnym za przypisywanie stanów emocjonalnych rozpoznawanym obiektom. Wskutek tego znajoma osoba wydaje się nagle obca emocjonalnie, choć jak najbardziej rozpoznajemy jej wygląd i zachowanie. Widok ten nie wzbudza jednak wcześniejszych reakcji emocjonalnych. Znajoma twarz wydaje się więc nagle maską, imitacją, skorupą pozbawioną treści. Rzekomy sobowtór nie roztacza wokół siebie znajomej aury emocjonalnej, co świadczyć ma o jego obcości.


Miłośnicy teorii spiskowych lubią opowieści o matrioszkach czyli polskich komunistycznych prominentach wymienianych przez Wielkiego Brata na radzieckie marionetki. Ponoć swoim sowieckim odpowiednikiem miał zostać zastąpiony zabity w zamachu Bierut. Twierdzi się też, że Jaruzelski został swego czasu zamieniony na Żyda Margulisa, a wiedza o tym była przyczyną śmierci emerytowanego premiera Piotra Jaroszewicza. Problem w tym, że nawet najdoskonalsze matrioszki mogłyby być łatwo zdemaskowane przez swoich bliskich, a nawet znajomych. Nasze percepcja jest w stanie wyłapywać pozornie niedostrzegalne różnice. Jeśli więc nie będziemy nawet widzieć różnic będziemy je czuć. Agentów-dublerów można było używać tylko w bardzo specyficznych warunkach, wobec osób które osobiście nie znały „oryginału”.

Zdarza się też i tak, że ludzie których kiedyś dobrze znaliśmy stają się dla nas obcy i kiedy przypadkiem ich napotykamy nie jesteśmy już w stanie zamienić z nimi ani słowa. To trochę jak taki mały zespół Capgrasa, tyle że wiesz, że osoba którą widzisz jest „tą samą” osobą (choć może tylko biograficznie). Ale tkwi gdzieś w Tobie jakiś mały ślad tej osoby. Ozdobiona mitologią pamięci emocja. Wspomnienie. Wszyscy najbardziej boimy się tego, że zostaniemy zapomniani. Jeśli już coś zostaje w nas pewnie było trochę ważne. Choć pewnie zależy dla kogo. Kiedy myślę o przeszłości wydaje mi się, że najbardziej kochałem tych przez których się śmiałem, a najmniej tych przez których płakałem. Trochę to dziwne, bo wtedy wydawało mi się odwrotnie. Albo może teraz kocham lub nienawidzę wspomnienia.

Przeszłość to tylko pozapisywane etykietki. Wiesz tylko co czułeś, a resztę dopowiadasz sobie sam. Ale bez tych etykietek nie ma prawdy. Kiedy odłączysz się od emocji będziesz widział kolory i kształty. Nie będziesz tylko znał ich znaczenia.  

niedziela, 25 czerwca 2017

AMBICJE ARTYSTYCZNE

Mówią, że władza absolutna demoralizuje absolutnie. Bo jest się wtedy absolutnie bezkarnym. A bezkarność sprawia, że pokusy są znacznie silniejsze. No i władza daje nam narzędzia do ich realizacji. Na szczęście na ogół władza podlega jakiejś kontroli społecznej. Tylko zapewnienie względnego spokoju społecznego może bowiem zapewnić władzy przetrwanie. Nawet w czasach słusznie minionych polskie władze zmieniały się personalnie po każdym zbyt krwawym incydencie. W ten sposób uspokajano nastroje. W demokracji władza zmienia się cyklicznie, bo każda władza traci w końcu poparcie. Na ogół dzieje się tak, kiedy staje się zbyt pewna siebie. Ostatecznie władza opiera się na innych ludziach.

Władzy można się bać, ale jak pokazuje historia zawsze znajdą się kandydaci na męczenników. Jeśli zaś gotowi jesteśmy przeciwstawiać się możnym, tym bardziej opieramy się pomniejszym cwaniaczkom. W naszych mózgach funkcjonują pewne moduły moralne, które każą nam przeciwstawiać się niesprawiedliwości, nawet wtedy gdy opór taki może zaszkodzić nam samym. Dzięki temu na dłuższą metę bycie nieuczciwym jest na ogół nieopłacalne, choć przynosić może chwilową przewagę nad osobami skrępowanymi moralnością. Podstawą całego życia społecznego jest zaufanie jakim darzymy się nawzajem i korzyści jakich sobie przysparzamy.

Z takiej rzeczywistości trzeba eliminować jednostki widzące w uczciwych ludziach frajerów żeby oszukiwanie nie stało się korzystniejsze od budowania cywilizacji. W przeciwnym wypadku cofnęlibyśmy się do epoki kamienia łupanego. Służy temu nasze wrodzone poczucie sprawiedliwości, które dobrze obrazuje tak zwana gra w ultimatum. Polega ona na przydzieleniu pierwszemu z graczy określonej kwoty i uprawnienia do podziału jej wedle własnego uznania. Drugi gracz może propozycję taką zaakceptować lub odrzucić. Jeśli jednak ją odrzuci żaden z nich nie dostanie z tego ani grosza. Matematycznie rzecz ujmując drugi gracz powinien więc godzić się na każdą z możliwych opcji, bo tylko w ten sposób może cokolwiek uzyskać. Gracze odrzucają jednak oferty jeśli uznają, że osobnik dzielący forsę zachowuje się zbyt chciwie. A zatem dążąc do sprawiedliwości jesteśmy skłonni rezygnować z zysków.

 

Badania przeprowadzone w różnych kulturach i środowiskach wskazują, że aby oferta była akceptowalna dla przeciętnego człowieka musi ona wynosić co najmniej 20% udziału w zyskach. W przeciwnym wypadku ludzie będą swoim kosztem karać tego kto nie szanuje ich potrzeby bycia sprawiedliwie traktowanym. W przypadkach ekstremalnych może to się kończyć choćby sądowymi sporami o przysłowiową pietruszkę, jak ma to miejsce w jakże komicznych zatargach sąsiedzkich. Nikt nie lubi być robiony w chuja, a poczucie absolutnej władzy sprawia, że robi się w chuja wszystkich. Czasem robi się w chuja tylko niektórych i tylko trochę, lecz frajerzy z reguły szybko orientują się kogo należy omijać. Godność osobista to poważna sprawa, więc lepiej rezygnować z tego czego naprawdę nie potrzebujemy.

Może i brzmi to cynicznie, ale władza to przede wszystkim pieniądze i seks, bo w pogoni za tymi dobrami ludzie tratują się nawzajem i wypruwają sobie żyły. Obiecaj frajerowi luksus albo rozkosz na odpowiednim poziomie, a zobaczysz jak chętnie zrobi z siebie idiotę. To tym bardziej zabawne, że podobno nie są to rzeczy najważniejsze. „Osiągnąć coś” znaczy jednak „być kimś”, a nie być sobą – przynajmniej w społecznej percepcji. Zawsze wkurwiał mnie ten „ambitny” imperatyw, bo specjalizowanie się w czymkolwiek nigdy zbytnio mi nie wychodziło. I pewnie tak już pozostanie, bo nie potrafię wykrzesać z siebie żadnej namiętności dla silników, rur, śrubek i biznesów. Szkoda tylko, że byłby to najlepszy sposób na zdobycie pięknej kobiety. Lecz jeśli przypadkowo wszedłbym w posiadanie wielkich pieniędzy z pewnością bardzo by mnie to zdemoralizowało. Przede wszystkim kazałbym wrzucać swoje teksty do skrzynek pocztowych jak ulotki reklamowe, tak długo aż wszyscy wiedzieliby co sobie myślę.

czwartek, 22 czerwca 2017

PRZESZŁOŚĆ HOLOGRAFICZNA

Jak możemy łatwo zaobserwować u naszych bliźnich ludzka pamięć jest wybiórcza i stronnicza. Pamiętamy rzeczy które chcemy (lub musimy) pamiętać, i to w sposób najbardziej plastycznie odzwierciedlający aktualną tożsamość. Przeszłość rozpatrujemy zawsze przez pryzmat obecnej narracji życiowej, więc „niechcący” będziemy ją aż do swojej śmierci uaktualniać. Kiedy się zmieniamy modyfikujemy znaczenie swoich doświadczeń. Dzięki temu składają się one na spójną historię, a nie ciąg chaotycznych eksperymentów. Dzieje się tak ponieważ nie archiwizujemy wspomnień jak plików w komputerze, lecz za każdym razem tworzymy je na nowo ze szczątkowych danych.

Proces formowania się pamięci nazywa się konsolidacją. To od jej przebiegu zależy czy informacje zapisywane na bieżąco w pamięci krótkotrwałej utrwalą się na dłużej. Z kolei ich wydobywanie z pamięci długotrwałej wymaga rekonsolidacji, czyli ponownej aktywacji ich mózgowych zapisów – engramów pamięciowych. A te zostają wtedy zmodyfikowane przez nowy kontekst informacyjny. Jak wszystko w naszym życiu pamięć służy też pielęgnowaniu miłości własnej, a więc wspomnienia stają się zgodne z pożądanym przez nas własnym obrazem. Szczególne miejsce w tym osobistym pejzażu zajmują wyczyny i szaleństwa młodości, w których jawimy się sobie jako pełnokrwiści łowcy wrażeń.


Każdy człowiek ma swoją historię i dodaje do niej coraz nowe szczegóły. Powiedz mi co pamiętasz, a powiem ci kim jesteś. Najgłębiej zawsze zapada nam w pamięć to, czego potem już nie mamy i dlatego musimy ciągle karmić się dowodami, że tak żyliśmy. Najśmieszniejsze jest to, że potem niekiedy nikt nie chce nam w to uwierzyć. A my sami przypisujemy cudowne przypadki którymi obdarzył nas los swojemu urokowi i zuchwałości. Gdybyśmy nie unieśli się nigdy ponad sterty rachunków i projektów nie wiedzielibyśmy po co to wszystko robimy. Zresztą może i tak nie wiemy. Ale pamiętamy.      

poniedziałek, 19 czerwca 2017

ASYMETRIA

Mózgi bliźniaczek syjamskich Tatiany i Kristy Hogan połączone są mostem neuronalnym między wspólnym wzgórzem. Dzięki tej wadzie anatomicznej dzielą wspólnie pewne elementy świadomości. Choć każda z nich jest indywidualną jednostką odbiera z siostrą pewne doznania, a nawet razem z nią myśli. Zazwyczaj jednak dysponujemy tylko jednym mózgiem, który składa się co prawda z dwóch połączonych ze sobą półkul. Natura lubi symetrię, ale w tym wypadku jest inaczej. Każda z półkul wykazuje dość daleko posuniętą specjalizację. Najwięcej informacji o funkcjach każdej z nich dostarczyły nam obserwacje osób po zabiegu przecięcia spoidła wielkiego łączącego obydwie półkule. Rozdzielenie tego szlaku nerwowego jest jedynym ratunkiem w ciężkich przypadkach epilepsji. Początkowo wydawało się, że ludzie po zabiegu funkcjonują zupełnie normalnie. Dopiero bardziej wnikliwe badania wykazały występowanie u nich skutków ubocznych wynikających z ograniczonego przesyłu informacji między półkulami.
 

Osoba z przeciętym spoidłem wielkim nadal czuje się integralną całością, ale dzieje się tak ponieważ odpowiedzi udziela nam tylko lewa półkula w której znajduje się moduł interpretujący rzeczywistość i ośrodki językowe. De facto zaś rozdzielone półkule były nieświadome aktywności drugiej w zakresie funkcji silnie zlateralizowanych (czyli przypisanych do danej półkuli). Po raz pierwszy wykazały to pomysłowe eksperymenty Rogera Sperry’ego polegające na pokazywaniu w lewym i prawym polu widzenia odmiennych obrazów. Właśnie wtedy (na poziomie świadomym) badani „wiedzieli” tylko obrazy pokazywane lewej półkuli, mimo iż prawa półkula również przyswajała informacje wizualne, tyle że „emocjonalnie”. Dla przykładu mężczyzna mógł wykazywać stosowną reakcję fizjologiczną na widok atrakcyjnej nagiej kobiety, nawet jeśli nie zdawał sobie sprawy co widział, gdyż zmysłowy obrazek przedstawiono tylko jego prawej półkuli. Na pytanie o przyczynę nagłego pobudzenia lewopółkulowy „interpretator” wymyślał natomiast jakąś pozornie racjonalną historyjkę nie mającą nic wspólnego z gołymi cyckami.

Dzięki tego typu doświadczeniom (badano wpływ naprawdę wielu rodzajów bodźców w rozmaitych konfiguracjach) wiadomo, że to lewa półkula odpowiada za myślenie analityczne czyli poszukiwanie prawidłowości i powiązań pomiędzy zdarzeniami. Oczywiście jest to bardzo przydatny mechanizm, lecz czasami (jak wyżej) może tworzyć ciągi nieuzasadnionych zależności byle tylko doszukać się jakiejś przyczynowości. Właśnie w ten sposób powstają teorie spiskowe, religijne czy nawet hazardowe. W końcu każdy kretyn grający w jednorękich bandytów usiłuje rozszyfrować „system” pozwalający mu na rozbicie banku, choć maszyna zaprogramowana jest w sposób system taki jedynie pozorujący (na przykład przez wyświetlanie częstych „prawie wygranych”). Co ciekawe nawet podczas prostej gry, polegającej na wyborze pomiędzy dwiema opcjami, gdzie prawdopodobieństwo wygrania wskazanej z nich jest określone na jakieś 80%, ludzie nie będą na nią stawiali w każdym wypadku (co byłoby najbardziej uzasadnione matematycznie) a jedynie w czterech na pięć, przez co zmniejszą tylko prawdopodobieństwo wygranej!!! No chyba, że będą się posługiwali tylko prawą półkulą (co w prawdziwym życiu się raczej nie zdarza). Wtedy za każdym razem postawią na opcję częściej wygrywającą.

Dlatego właśnie nasze półkule tak się różnią. Żadna z nich nie jest lepsza ani gorsza – nawzajem się uzupełniają. Lewopółkulowy „interpretator” może spaja nasze życie w opowieść, ale też ciężko radzi sobie z akceptowaniem nieuniknionych przypadków i chaosu. Zawsze stara się powiązać ze sobą obierane dane, i w ten sposób tworzy absurdalne przesądy o czarnych kotach i czerwonych gaciach, a także nasze osobiste „odchyły” – każdy z nas posiada jakieś nieracjonalne przekonania uzasadnione jedynie jakimś przypadkowym doświadczeniem. Z drugiej strony tylko doświadczeniem nabywamy intuicję niezbędną nam do opanowania umiejętności i szybkiego reagowania na zmiany. Jak widzimy, im ludzie są inteligentniejsi tym bardziej potrafią komplikować swoje życie – gdy średnia wieku się wydłuża wzrasta też krzywa chorób psychicznych, a przed „nowym wspaniałym światem” otwierają się nowe problemy społeczne. Czasem robimy za dużo zamieszania.   

piątek, 16 czerwca 2017

NOWY WSPANIAŁY KRAJ

W Polsce mówią, że najlepiej żyło się za Gierka. I nic nie szkodzi, że wpędził ten kraj w długi. Że jego inwestycje nie miały sensu ekonomicznego. Ludzie którzy pamiętają tamte czasy naprawdę tak myślą. Przynajmniej w wiejsko-małomiasteczkowym środowisku w którym się obracam. Bądź co bądź Edward wprowadził choćby ubezpieczenia społeczne dla rolników – wcześniej starzy farmerzy byli zdani na łaskę swojego potomstwa. Poza tym ludziska pamiętają zakłady w których nie trzeba było harować, a za to można było wynosić z nich różne produkty, części czy surowce. Oczywiście taki masowy stosunek do pracy (nie wspominając już o złym zarządzaniu i planowaniu) prowadzić musiał do znanych z historii konsekwencji, lecz znacznie bardziej żywe jest przekonanie o „złodziejskiej transformacji”. Chociaż niemało nas kosztowały przekręty decydentów trzeba jednak przyznać, że Polacy przez kupę lat okradali samych siebie, aż w końcu zostali z octem na półkach.


Wobec pogierkowskich niedoborów najbardziej podstawowych towarów i mniejszej niż dziś siły nabywczej naszych pensji absurdem wydają się wspomnienia o komunie mlekiem i miodem płynącej. Przynajmniej jeśli rozpatrywać rzecz racjonalnie. Sęk w tym, że najprawdopodobniej taki system rzeczywiście zapewniać mógł obywatelom większy komfort psychiczny. W świetle psychologii wiadomo bowiem, że zadowolenie z własnych dochodów jest względne. Wszystko zależy od tego z kim się człowiek porównuje. Z takimi samymi dochodami w jednym kraju można uchodzić za biedaka, a w drugim za bogacza. W zależności od tego można czuć się lepiej lub gorzej. Każdy stara się bowiem wydawać ilość pieniędzy przynajmniej równą ilości, jaką wydaje średni przedstawiciel społeczności w której funkcjonuje. W społeczeństwie kapitalistycznym trzeba więc ciągle gonić za średnią, nie mówiąc już o wysiłku koniecznym do jej przegonienia. Psychologiczna konieczność bogacenia się staje się więc źródłem przewlekłego stresu.
 

Paradoksalnie (przynajmniej wedle moich obserwacji) piewcy minionego dobrobytu są też często zwolennikami miłościwie nam panującej partii i to mimo jej antykomunistycznej retoryki. Najwyraźniej sprawy ideologiczne najbardziej istotne są dla samych ideologów. Co prawda teorie o spisku elit i zachodnich korporacji w celu grabieży majątku narodowego zawsze są mile słuchane, ale wynika to głównie z tęsknoty za państwem opiekuńczym. Jakąś formę takiego modelu wydaje się wdrażać Prawo i Sprawiedliwość, więc lud łyka jego program wraz z całym ideologicznym pakietem. Czy jest to tylko przekupywanie Polaków ich własnymi pieniędzmi, czy też jakaś głębsza koncepcja – ciężko osądzić nie znając się na ekonomii. Najbliższa przyszłość wydaje się nieść spore zagrożenia dla gospodarczego rozwoju, jak choćby przykręcenie przez Brukselę kroplówki z finansowym paliwem. Pytanie czy naszej gospodarce udało się już rozkręcić na tyle by kręciła się siłą rozpędu pozostaje dla mnie otwarte.

środa, 14 czerwca 2017

KWIATY WOJNY

Jednym z największych bohaterów drugiej wojny światowej był z pewnością przywódca komórki NSDAP w Nankinie John Rabe. Chińczycy nazywają go do dziś „dobrym Niemcem”. W trakcie masakry dokonywanej przez wojska japońskie na ludności tego miasta użył swoich wpływów by stworzyć Nankińską Strefę Bezpieczeństwa w której schronienie znalazło ćwierć miliona Chińczyków. Rabe udostępnił zrozpaczonym mieszkańcom Nankinu również swój dom i ogród – schronienie znalazło tam około 600 osób. Przez ten cały czas nosił na ramieniu nazistowską opaskę, aby budzić respekt w japońskich mordercach. Mimo to bilans rzezi i tak był straszliwy. Skala zbrodni dorównuje tej dokonanej w trakcie tłumienia powstania w Warszawie. I chociaż wielu nazistów odnalazło się bez trudu w powojennej rzeczywistości, Rabe nie przeszedł procesu denezafikacyjnego i został zwolniony z pracy. Wtedy pomogli mu mieszkańcy Nankinu, którzy urządzili zbiórkę na pomoc dla swojego obrońcy. Zmarł w 1950 roku na udar mózgu, a jego legenda – choć żywa w Chinach – w Europie jest szerzej nieznana.   

Na przekór wszystkim którzy lubią czarno-białe bajeczki historia jest jednak pełna paradoksów. W czasie drugiej wojny światowej Japończyk Chiune Sugihara uratował na Litwie kilka tysięcy polskich Żydów. Był on konsulem japońskim w Kownie. Gdy tysiące Żydów uciekających przed Niemcami z Polski pojawiło się w tym mieście do Siguhary dotarły też wieści o rozgrywającym się tam dramacie. Kiedy Sowieci zajęli Kowno nakazali tam zamknięcie wszystkich konsulatów. W związku z tym tysiące ludzie, a w tym uciekinierzy z Polski, znalazło się pomiędzy młotem a kowadłem. Aby wydostać się ze Związku Radzieckiego konieczna była wiza wyjazdowa. Do jej uzyskania konieczne były dokumenty – wiza wjazdowa państwa docelowego i tranzytowa państwa pośredniego. Co prawda na Karaibach istniała wysepka na którą udać się można było bez wizy, niemniej potrzebna była też wiza tranzytowa do Japonii by przez nią udać się na Karaiby. Pomimo sprzeciwu władz w Tokio Sugihara postanowił wystawiać takie wizy każdemu chętnemu. Pracował więc przez osiemnaście godzin na dobę wystawiając dziennie nawet do 300 takich dokumentów. Kiedy Rosjanie zażądali zamknięcia konsulatu wypisywał wizy jeszcze na dworcu w wagonie pociągu którym wyjeżdżał z Kowna. Szacuje się, że w ten sposób ocalił około 10 tysięcy osób – wydał 1239 wiz tranzytowych, wystawianych zazwyczaj na kilku członków rodziny jednocześnie. Choć nie dotarli na Karaiby znaleźli schronienie w Japonii. Po wojnie nie chełpił się swoimi czynami. Dlatego dopiero w 1985 roku uhonorowano go medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Rok później zmarł.

Jeśli płynie z tych dwóch historii jakaś lekcja, to chyba taka, że każdy z nas może być przyzwoitym człowiekiem niezależnie od tego jakie gówno kładą mu do głowy. Podobnie jak zło, również dobro potrafi być banalne, a „zwykli” ludzie mogą w ekstremalnych warunkach zaskoczyć nas jednym i drugim. Czas pokoju to czas wymądrzania się na temat wartości i niezłomności, lecz w mrocznych godzinach często trudno jest ocalić choćby zwykłą przyzwoitość. Na szczęście pomimo cyklicznie powtarzających się okropieństw ludzkość wciąż dostarcza nam opowieści krzepiących serca i podtrzymujących wiarę, że nie są to tylko puste słowa.       

niedziela, 11 czerwca 2017

ŻYJĘ WIĘC JESTEM

Dawniej wierzono, że umysł ludzki nie wywodzi się z żadnego z fizycznych organów, ale jest przejawem działania tak zwanej duszy. Innymi słowy intuicyjnie przypuszczano, że fizyczna powłoka skrywa w sobie umysłową esencję. Wynikało to z tak zwanej teorii umysłu, czyli zdolności człowieka do pojmowania, że inne istoty posiadają własne umysły. A zatem, że posiadają własne intencje, potrzeby i emocje. Dzięki teorii umysłu możemy spekulować o przekonaniach, planach i reakcjach naszych bliźnich, co pozwala nam w pewnym stopniu przewidywać społeczne rezultaty naszych działań. Można więc powiedzieć, że dzięki teorii umysłu możliwe stały się skomplikowane relacje na których opiera się nasza cywilizacja. Bez niej bowiem niemożliwa byłaby globalna kooperacja pozwalająca nam cieszyć się nieskrępowaną konsumpcją. To był jeden z ewolucyjnych przełomów.

Jak prawie wszystko w naturze teoria umysłu może jednak zawodzić. Często zdarza się nam na przykład antropomorfizować swoich czteronożnych ulubieńców przypisując im cechy wybitnie ludzkie. W przeszłości religie animistyczne (uważane przez religioznawców za pierwotne) przypisywały pierwiastek duchowy wszelkiemu życiu, a nawet elementom przyrody nieożywionej takim jak strumyki czy skały. Niemniej pozostańmy przy naszym życiu duchowym. Zaobserwowano, że życie ustawało razem z oddychaniem. Stąd wnioskowano, że sam oddech wynika z działania sił życiowych  zwanych – od staropolskiego słowa dech – duchem. Różnie z tym bywało, ale w naszej kulturze przyjmowano, że każdy człowiek dysponuje jedną niepodzielną duszą. Pozwalało to na przykład na stworzenie koncepcji osobistej odpowiedzialności za swoje uczynki nawet po śmierci.

Rozwój medycyny musiał uświadamiać kolejnym pokoleniom, że cokolwiek by nie myśleć o duszy, siedzibą władz umysłowych jest ludzki mózg. Wszak ludzie z urazami głowy często mieli problemy z myśleniem. Oczywiście za względu na „prawdy objawione” kombinowano jakby tu pogodzić wiedzę z wiarą. Starano się więc wykazać, że co prawda mózg jest nam potrzebny, ale dusza niejako nim zarządza. Kartezjusz umiejscawiał nawet duszę w szyszynce, jednym z mózgowych gruczołów – pozostałości po trzecim oku występującym u prymitywnych gadów. Oczywiście takie hipotezy uzasadnić można było jedynie „filozoficznie”, lecz nie przeszkadzało to w ich rozpowszechnianiu jako „racjonalnych”. Do dziś w powszechnej świadomości pokutuje przekonanie o kartezjańskim dualizmie, choć opiera się ono jedynie na mętnych wywodach.

Widząc w ludzkim umyśle (czy jak kto woli duszy) monolit zakładano zatem, że jest on wytworem pracy całego mózgu. I w jakimś sensie tak jest, tyle że praca ta jest „podzielona” pomiędzy różne wyspecjalizowane ośrodki. Innymi słowy pozbawieni jakiegoś ośrodka stracić możemy konkretną zdolność umysłową, ale zachować pozostałe. Może się to wydawać dziwne, ale współczesna neurologia jest w stanie zidentyfikować choćby obwody neuronalne odpowiedzialne za rozpoznawanie owoców. Po prostu osoby ich pozbawione nie będą w stanie rozpoznawać warzyw i owoców, ale poza tym ich zdolności umysłowe pozostaną nienaruszone. Specjalizacja mózgowych modułów jest więc posunięta dosyć daleko, choć kiedyś koncepcje takie traktowano dosyć sceptycznie. Wywodziły się przecież z niesławnej frenologii, która przekształciła się w karykaturalną pseudonaukę.

Jako pierwszy to, że jesteśmy „posklejani” z różnych umysłowych elementów, udowodnił francuski antropolog i chirurg Pierre Paul Broca. Dzięki sekcjom pacjentów dotkniętych afazją czyli niezdolnością artykułowania języka zlokalizował w ich mózgach miejsce zwane dziś ośrodkiem Broki. Osoby pozbawione funkcjonującego ośrodka Broki nie potrafią się wypowiadać, choć rozumieją co się do nich mówi. Niedługo potem kolejny mózgowy ośrodek językowy zlokalizował niemiecki psychiatra Carl Wernicke. Uszkodzenie ośrodka Wernickego skutkuje wręcz słowotokiem, tyle że zupełnie niezrozumiałym dla słuchaczy. Dzięki takim odkryciom możemy dziś rozumieć tak paradoksalne przypadłości jak aleksja bez agrafii, czyli nieumiejętność czytania przy zachowanej umiejętności pisania. Ponieważ czytanie jest zdolnością kulturową kora wzrokowa nie łączy się w sposób stały z ośrodkiem Wernickiego. Jeśli połączenie to zostanie przerwane stracimy więc zdolność czytania, ale ponieważ ośrodek ten będzie komunikował się z korą ruchową nadal będziemy potrafili pisać!
 

Poszczególne moduły realizują przypisane im zadania umysłowe, których całokształt składa się na nasze życie psychiczne. Wyłączenie jakiegoś modułu nie powoduje jednak każdorazowo automatycznego wyłączenia umysłu (choć niemożliwe jest choćby funkcjonowanie z obumarłym pniem mózgu, odpowiedzialnym za kontrolę podstawowych funkcji życiowych). Poszczególne struktury mózgu są odpowiedzialne za określone umiejętności czy popędy, a nawet naszą moralność. Dlatego organiczne zmiany mogą niekiedy prowadzić do drastycznych zmian naszej osobowości. Nie zdejmuje to z nas odpowiedzialności za nasze czyny, lecz pozwala nam lepiej siebie zrozumieć. Otóż nie moglibyśmy urodzić się jako ktoś inny bo nie bylibyśmy wtedy sobą. Jesteśmy sumą pewnych składników. Zmiana tych składników oznaczałaby stworzenie nowej jednostki. Pamięć rejestruje naszą drogę, więc możemy nadawać jej spójną narrację. Ale nie jesteśmy tajemną esencją samych siebie tylko własną emanacją.  

środa, 7 czerwca 2017

KULTURA HYBRYDOWA

W świetle ponawiających się wciąż zamachów terrorystycznych powiedzieć można, że w Europie szerzy się islamistyczny wirus. Od innych chorobotwórczych drobnoustrojów wirusy różnią się tym, że nie są w stanie same się rozmnażać. Ponadto nie wykazują metabolizmu. Dlatego w zasadzie nie wiadomo czy można zaklasyfikować je do organizmów żywych. Niemniej są zdolne do powielania się, a nawet ewolucji, tyle że potrzebują do tego komórek innych organizmów. Zakażenie się wirusem prowadzi bowiem do replikacji jego genomu. Komórkowa destrukcja służy tu pozyskiwaniu przez wirusa budulca genetycznego. Analogicznie można powiedzieć, że medialny dżihad potrzebuje społeczeństwa informacyjnego żeby się rozmnażać. Krew jest tylko jego paliwem informacyjnym. Zbrodnia jest widowiskiem.


Ale istnieją jeszcze bardziej prymitywne cząsteczki zakaźne nazywane prionami. Są to występujące w organizmie białka które po mutacji stają się infekcyjne. Kiedy my czujemy się sterroryzowani w Stanach Zjednoczonych dochodzi do kolejnej masakry w wykonaniu rozgoryczonego desperata. Niedawno zwolniony z pracy czterdziestopięciolatek wrócił na miejsce zatrudnienia żeby zastrzelić pięcioro swoich byłych współpracowników poczym popełnił samobójstwo. Tego typu wyrównywanie osobistych rachunków jest typowe dla kultury amerykańskiej. Być może niedługo uznamy, że typowe dla kultury europejskiej są wybryki sfanatyzowanych elementów islamskich. Kto wie? Z pewnością udaje im się wykorzystywać wolność słowa i pogoń za sensacją do rozprzestrzeniania patologii kulturowej.


Oczywiście to truizm, lecz najkrwawsze żniwo islamski terroryzm zbiera w krajach muzułmańskich. Dziś Państwo Islamskie zaatakowało irański parlament i mauzoleum wodza rewolucji Chomeiniego. Natomiast dokonany tydzień temu zamach w stolicy Afganistanu Kabulu kosztował życie ponad 150 osób. Rozróżnienie kto tu jest katem, a kto ofiarą, jest nadzwyczaj trudne. Gdyby większość ludności muzułmańskiej sprzyjała ekstremistom mielibyśmy dużo poważniejsze kłopoty – to przecież miliard ludzi. Dlatego dżihadystom tak zależy na podsycaniu wzajemnej niechęci. Jedno jest pewne – świat znowu polaryzuje się w dwóch kierunkach, więc znalezienie pola dialogu może być coraz trudniejsze. Dla dobra nas wszystkich liberalne wartości muszą stać się nadrzędne wobec religijnych złudzeń.  

poniedziałek, 5 czerwca 2017

ANATOMIA FANTOMOWA

Wszystkie nasze organy posiadają swoją mózgową reprezentację, odpowiedzialną za zarządzanie nimi, ale też odbieranie z nich sygnałów. Nasz mózg (czy jak kto woli umysł) nie istnieje bowiem poza naszym ciałem. Może się jednak zdarzyć, że mózgowa mapa naszego ciała będzie nam przedstawiała fałszywy obraz. Może być na przykład niekompletna wskutek uszkodzeń neurologicznych. Możliwa jest też sytuacja odwrotna, kiedy sygnały płynące z końcówek nerwów (czy jakoś tak) dostarczą mózgowi informacji, które zidentyfikuje on jako pochodzące z organu który już nie istnieje. Wiąże się z tym zjawisko tak zwanych bólów fantomowych czyli cierpień powodowanych przez choćby amputowane kończyny. Choć z kończyn takich nie można oczywiście korzystać, przysparzać mogą one nadal całkiem realnych (w sensie subiektywnym) niedogodności, a nawet męczarni. Na tym przykładzie widać jak bezsilna jest nasza świadomość wobec nieświadomości.


Kiedyś pacjenci pozbawieni kończyn (najczęściej ku chwale Boga lub ojczyzny) obawiali się przyznawać do tych fantomowych przykrości z obawy przed posądzeniem o szaleństwo. Dziś mechanizm odczuć fantomowych wydaje się nieco lepiej wyjaśniony, niemniej de facto mamy tu do czynienia ze swego rodzaju „pomieszaniem zmysłów” choć nie z postradaniem rozumu. Lecz te fikcyjne (obiektywnie) odczucia dotykać mogą też organów najbardziej intymnych. Chociaż niewiele się o tym mówi, fantomowe doznania mogą choćby symulować poczucie posiadania straconego penisa. Co więcej w grę wchodzić tu mogą odczucia całkiem przyjemne, takie jak fantomowa erekcja. W tym wypadku mężczyźni pozbawieni przez los klejnotów raczej cieszą się z tej percepcyjnej namiastki swojego fallusa, choć utrata genitaliów musi być z pewnością emocjonalnie traumatyczna. Nie stwierdzono natomiast aby fantomowe kutasy prześladowały osoby usuwające swoje męskie organy w celu zmiany płci, co świadczyć może, że ludzie ci nie posiadali nigdy ich mózgowej reprezentacji i dlatego odbierali je jako obce i sprzeczne ze swoją tożsamością. Ciekawe co na to wszystko powiedziałby Freud.


Jeśli mózgowa mapa naszego ciała naprawdę odgrywa kluczową rolę w określaniu naszej tożsamości płciowej podkopuje to kulturową teorię o transseksualnej dewiacji (swego rodzaju konserwatywny gender) i demaskuje płytkość tak dumnie nieraz wyrażanej pogardy dla „zboczeńców”. Oczywiście w mechanizmach płciowych czynniki kulturowe mogą odgrywać pewną rolę na zasadzie powiązań wtórnych. Na przykład pewne rodzaje bielizny uważane są za stricte erotyczne co wiąże się z wpływem kultury na nasze upodobania. Kultura bowiem (jeśli tak można nazwać branżę erotyczną) do tego stopnia związała ze sobą pewne bodźce, że jedno kojarzy się z drugim, a niekiedy wręcz wyniosła dodatki, ozdóbki i zabawki do rangi fetyszów seksualnych. Z drugiej strony jeśli to natura jest wyznacznikiem naszej tożsamości seksualnej należałoby uszanować naturę transseksualistów, choć to oczywiście wymaga pewnej empatii.     

czwartek, 1 czerwca 2017

NAGA PRAWDA

Im mniej człowiek wie tym bardziej jest pewien swojej wiedzy. A zatem im większa ignorancja tym mniejsza chęć poszerzania horyzontów. Im ktoś głupszy tym bardziej z siebie dumny. W psychologii prawidłowość tą nazywamy efektem Krugera -Dunninga. Skrajna tępota przejawia się tym właśnie, że ludzie nie potrafią właściwie widzieć swojego poziomu zdolności, a tym bardziej poziomu zdolności innych. Jak wykazano eksperymentalnie im ludzie bardziej ograniczeni tym wyżej siebie oceniają. Oczywiście wysoka samoocena jest czymś pozytywnym, niemniej im ludzie są inteligentniejsi tym bardziej uświadamiają sobie swoje wady. Ich ocena samych siebie jest bardziej realistyczna, choć wszyscy mamy skłonność uleganiu tak zwanemu złudzeniu nadprzeciętności. Tak jak w piosence Kazika „debil nie wie, że jest debil, a mądry to wie”.
 

Złudzenie nadprzeciętności pozwala nam zachowywać pewność siebie, choć gdy to złudzenie jest zbyt wielkie prowadzić może do narcystycznych patologii. Paradoksalnie narcyzm wynika zawsze z jakichś kompleksów – fiksacji na określonej płaszczyźnie życia, dotyczącej wyglądu, zdobyczy majątkowych, tężyzny fizycznej i tak dalej. Prowadzi to obsesji w wyniku której być może uda nam się wypielęgnować idealny obrazek nas samych, ale który inni niekoniecznie muszą podziwiać. Bycie pustą lalką czy tanim szpanerem nie wiąże się raczej ze świadomością takiego stanu rzeczy. Osobom takim niekiedy łatwo wprawić nas w zakłopotanie, ale każdy obcujący z nimi byt rozumny dochodzi zazwyczaj do wniosku, że nie mają nic do zaoferowania. W życiu nie chodzi przecież o to, żeby oglądać obrazki.

Oczywiście piszący te słowa sam jest miłośnikiem ładnych obrazków. Tak jesteśmy zaprogramowani, że wszyscy wolimy obrazki ładne niż brzydkie. Na tym polega piękno. Nie ma nic złego w tym, żeby otaczać się pięknem – ludzkim, przyrodniczym czy wreszcie jak najbardziej materialnym. Przeciwna postawa byłaby nihilizmem estetycznym. Problemem jest fetyszyzacja piękna. Kult ciała i pieniądza. Puste wzbudzanie pożądania i zazdrości. Mogłoby się wydawać, że w czasach kultury „informacyjnej” będziemy poszukiwali wiedzy, a z lubością zajmujemy się przede wszystkim jej produkowaniem. Lecz w gruncie rzeczy każde narzędzie służyć może tylko naturze człowieka. A ta każe mu przez 90% czasu zajmować się sprawami społecznymi czyli plotkami.

Choć tak bardzo interesują nas inni ludzie sami lubimy być w centrum uwagi. Niestety żeby przyciągać do siebie ludzi gotowi jesteśmy na różne błazeństwa. Sam niejednokrotnie dopuszczałem się zachowań które z perspektywy czasu oceniam jako błazeńskie. Robiłem z siebie idiotę po to żeby zaimponować ludziom i to jest w tym wszystkim najśmieszniejsze. Wydaje mi się, że najsympatyczniejszy jestem wtedy kiedy nie staram się nikomu zaimponować, choć może jestem wtedy nudnym gościem w kapciach i starych portkach. Bo choć w domowych pieleszach uwalniamy się od wizerunkowej perfekcji tym samym ukazujemy swoje najpiękniejsze, bo prawdziwe oblicze.