- Mózg nie służy do myślenia, tylko do przeżycia –
mówił nieżyjący już polski neurobiolog, a zarazem jeden z założycieli Piwnicy
pod Baranami, Jerzy Vetulani. Bo choć może zabrzmi to nieprzyjemnie nie jest
ważne co myślisz. Z punktu widzenia ewolucji ważne jest jak się to przekłada na
reprodukcję, a zatem jakość genetyczną i pozycję społeczną, która zapewnia
potomstwu większe szanse życiowe. Oczywiście różne formy myślenia pozwalały
zwykle zdobyć przewagę nad konkurentami i dlatego właśnie się wyłoniły. Lecz
mutacje inteligencji rozprzestrzeniają się o tyle, o ile dają nam właśnie taką
przewagę. W przeciwnym wypadku stają się niestety zbędnym biologicznie
eksperymentem, a nawet balastem – bo podobno większy o 15% iloraz inteligencji
statystycznie wiąże się z 25% mniejszą skłonnością do rozmnażania. Dążenie do
bezdzietności czy jej ograniczania wydaje się czymś sprzecznym z naturą, ale to
właśnie człowiek „przekracza” naturę swoją zdolnością do analizowania,
abstrakcji i samorozwoju. Z przyczyn demograficznych nie stajemy się więc
automatycznie coraz mądrzejsi, chociaż może tak nam się wydaje.
Prawda jest niestety odwrotna – jako gatunek stajemy się
wręcz coraz głupsi. I to nie tylko z powodu demografii, ale też zmian
cywilizacyjnych. Niektórzy mówią nawet o tak zwanej „cyfrowej demencji”
wynikającej z używania nowych technologii. Korzystanie z wyszukiwarek sprawia,
że nie zapamiętujemy informacji i nie łączymy ich ze sobą, a to właśnie w
rozumieniu zależności przejawia się prawdziwa wiedza. Zresztą już dekady wcześniej
alarmowano, że telewizja ogłupia, a był to dopiero początek społeczeństwa
informacyjnego. Na dobrą sprawę uwstecznia nas właśnie cywilizacja z której
jesteśmy tak dumni, bo im nam w życiu łatwiej tym mniej musimy kombinować jak się wyżywić i przetrwać. Dowodzą tego nawet zjawiska archeologiczne. Czaszka homo sapiensa z Cro-Magnon świadczy, że 28 tysięcy lat temu mieliśmy o jakieś
15-20% większe mózgi. I pewnie był to już szczyt naszych możliwości, bo
rozmiary mózgu ogranicza przepustowość kobiecej miednicy, a ta ze względu na
dwunożność jest dosyć mała. Dzieci ze zbyt dużymi głowami przed
wynalezieniem cesarskiego cięcia zwykle umierały w trakcie porodu. I dlatego
też czaszka noworodka nie jest w pełni zrośnięta, co ma mu ułatwiać przejście przez
kanał rodny.
Poza tym rozmiar mózgu nie przekłada się automatycznie na
jego sprawność. Oczywiście ludzie
stawali się coraz bardziej inteligentni wraz z
przyrostem masy mózgowej, dzięki czemu nasze życie jest bardziej złożone niż
poprzedzających nas małpoludów, lecz najważniejsza dla naszych zdolności
poznawczych jest wewnątrzmózgowa komunikacja chemiczno-elektryczna. Mózg musi
być zatem na tyle mały, żeby informacje pomiędzy poszczególnymi jego częściami
mogły być szybko wymieniane. To jeden z powodów wykształcenia się
wyspecjalizowanych „modułów” mózgowych (takich jak na przykład ośrodki mowy czy
wzroku), które koncentrują blisko komórki wyznaczone do określonych zadań tak
żeby mogły się płynnie komunikować. I stąd wynika także pofałdowanie kory mózgowej,
które zwiększając jego powierzchnię w ramach ograniczonej objętości zarazem
„ściska” komórki na tyle blisko żeby mogły się kontaktować. Bo choć mózg
rozdziela pracę pomiędzy poszczególne ośrodki, to myślenie wymaga integrowania
obrabianych przez nie informacji. Nadmierne rozrastanie się mózgu niekoniecznie
więc usprawniałoby proces wymiany danych. Mniej czasami znaczy więcej, jeśli
chcemy uniknąć informacyjnego chaosu.
Mózg neandertalczyka (postrzeganego jako uosobienie
prymitywa) był nieco większy od naszego, więc przypuszczać można, że nasze
zdolności umysłowe były podobne. A zatem czemu to my przetrwaliśmy, a on
zginął? Porównując odciski czaszek kopalnych od dzieciństwa do wieku dojrzałego
widać różnice w rozwoju międzymózgowia. Nasz mózg już po pierwszym roku życia
przyjmuje formę zbliżoną do kulistej, gdy tymczasem u neandertalczyka bardziej
wydłużoną, a to musiało skutkować tworzeniem się innych połączeń w pierwszych
latach życia, które są kluczowe dla kształtowania się zdolności społecznych, mentalnych
i komunikacyjnych, oraz predyspozycji emocjonalnych. Inaczej „okablowany”
narząd musiał inaczej postrzegać świat, co mogło być przyczyną jego ewolucyjnej
klęski. Jednym z ludzkich fenomenów jest zdolność do realizowania kulturowych
wizji, co umożliwia współdziałanie na wielką skalę w ramach złożonych systemów.
Bez „celów wyższych” którymi wyjaśniamy sobie sens życia, nie organizowalibyśmy
ogromnych wspólnot, którym zawdzięczamy otaczającą nas rzeczywistość. Być może
więc tym co wyróżniało nas spośród zwierząt była nie tyle inteligencja, co
niepokój metafizyczny... W końcu to z niego zrodziły się projekty kulturowe,
umożliwiające tworzenie wspólnot gospodarczych, wojskowych i prawnych.
To że możemy wymyślić jakąś ideę, żeby następnie w nią
wierzyć i ją realizować, jest w pewnym sensie przekraczaniem tego co zwierzęce.
Ludzka duchowość wydaje się więc wiązać z kreatywnością – wymyślaniem znaczeń i
opowieści. Być może geny odpowiedzialne za wywoływanie schizofrenii są obecne w
puli od tysięcy lat, bo ich obecność jest w jakiś sposób korzystna dla
właściciela, o ile nie objawi się w skrajnej postaci. Mózgi szczególnie
kreatywnych ludzi, naukowców czy artystów, w pewnym stopniu przypominają mózgi
schizofreników. Podobnie jak u chorych obniżona jest u nich gęstość receptorów
D2 w korze wzrokowej, odpowiedzialnych za filtrowanie sygnału, co oznacza
większy przepływ informacji. Cecha która niektórym pozwala twórczo wiązać różne
pomysły może też przyczyniać się do budowania niezrozumiałych dla innych
skojarzeń w czym widzimy szaleństwo. To gwałtowny w stosunku do przodków rozwój
mózgu jest prawdopodobną przyczyną wielu jego schorzeń, bo nie zawsze jest on w
stanie „wytrzymać” tempa własnego metabolizmu – w końcu jest to organ który
zużywa najwięcej energii. Dlatego tak często działa na „autopilocie” posługując
się heurystykami, nawykami, odruchami... Natura ogranicza nas, żebyśmy nie
myśleli więcej niż możemy.