Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 30 września 2018

GRANICE UMYSŁU


- Mózg nie służy do myślenia, tylko do przeżycia – mówił nieżyjący już polski neurobiolog, a zarazem jeden z założycieli Piwnicy pod Baranami, Jerzy Vetulani. Bo choć może zabrzmi to nieprzyjemnie nie jest ważne co myślisz. Z punktu widzenia ewolucji ważne jest jak się to przekłada na reprodukcję, a zatem jakość genetyczną i pozycję społeczną, która zapewnia potomstwu większe szanse życiowe. Oczywiście różne formy myślenia pozwalały zwykle zdobyć przewagę nad konkurentami i dlatego właśnie się wyłoniły. Lecz mutacje inteligencji rozprzestrzeniają się o tyle, o ile dają nam właśnie taką przewagę. W przeciwnym wypadku stają się niestety zbędnym biologicznie eksperymentem, a nawet balastem – bo podobno większy o 15% iloraz inteligencji statystycznie wiąże się z 25% mniejszą skłonnością do rozmnażania. Dążenie do bezdzietności czy jej ograniczania wydaje się czymś sprzecznym z naturą, ale to właśnie człowiek „przekracza” naturę swoją zdolnością do analizowania, abstrakcji i samorozwoju. Z przyczyn demograficznych nie stajemy się więc automatycznie coraz mądrzejsi, chociaż może tak nam się wydaje.

Prawda jest niestety odwrotna – jako gatunek stajemy się wręcz coraz głupsi. I to nie tylko z powodu   demografii, ale też zmian cywilizacyjnych. Niektórzy mówią nawet o tak zwanej „cyfrowej demencji” wynikającej z używania nowych technologii. Korzystanie z wyszukiwarek sprawia, że nie zapamiętujemy informacji i nie łączymy ich ze sobą, a to właśnie w rozumieniu zależności przejawia się prawdziwa wiedza. Zresztą już dekady wcześniej alarmowano, że telewizja ogłupia, a był to dopiero początek społeczeństwa informacyjnego. Na dobrą sprawę uwstecznia nas właśnie cywilizacja z której jesteśmy tak dumni, bo im nam w życiu łatwiej tym mniej musimy kombinować jak się wyżywić i przetrwać. Dowodzą tego nawet zjawiska archeologiczne. Czaszka homo sapiensa z Cro-Magnon świadczy, że 28 tysięcy lat temu mieliśmy o jakieś 15-20% większe mózgi. I pewnie był to już szczyt naszych możliwości, bo rozmiary mózgu ogranicza przepustowość kobiecej miednicy, a ta ze względu na dwunożność jest dosyć mała. Dzieci ze zbyt dużymi głowami przed wynalezieniem cesarskiego cięcia zwykle umierały w trakcie porodu. I dlatego też czaszka noworodka nie jest w pełni zrośnięta, co ma mu ułatwiać przejście przez kanał rodny.


Poza tym rozmiar mózgu nie przekłada się automatycznie na jego sprawność. Oczywiście ludzie
stawali się coraz bardziej inteligentni wraz z przyrostem masy mózgowej, dzięki czemu nasze życie jest bardziej złożone niż poprzedzających nas małpoludów, lecz najważniejsza dla naszych zdolności poznawczych jest wewnątrzmózgowa komunikacja chemiczno-elektryczna. Mózg musi być zatem na tyle mały, żeby informacje pomiędzy poszczególnymi jego częściami mogły być szybko wymieniane. To jeden z powodów wykształcenia się wyspecjalizowanych „modułów” mózgowych (takich jak na przykład ośrodki mowy czy wzroku), które koncentrują blisko komórki wyznaczone do określonych zadań tak żeby mogły się płynnie komunikować. I stąd wynika także pofałdowanie kory mózgowej, które zwiększając jego powierzchnię w ramach ograniczonej objętości zarazem „ściska” komórki na tyle blisko żeby mogły się kontaktować. Bo choć mózg rozdziela pracę pomiędzy poszczególne ośrodki, to myślenie wymaga integrowania obrabianych przez nie informacji. Nadmierne rozrastanie się mózgu niekoniecznie więc usprawniałoby proces wymiany danych. Mniej czasami znaczy więcej, jeśli chcemy uniknąć informacyjnego chaosu.

Mózg neandertalczyka (postrzeganego jako uosobienie prymitywa) był nieco większy od naszego, więc przypuszczać można, że nasze zdolności umysłowe były podobne. A zatem czemu to my przetrwaliśmy, a on zginął? Porównując odciski czaszek kopalnych od dzieciństwa do wieku dojrzałego widać różnice w rozwoju międzymózgowia. Nasz mózg już po pierwszym roku życia przyjmuje formę zbliżoną do kulistej, gdy tymczasem u neandertalczyka bardziej wydłużoną, a to musiało skutkować tworzeniem się innych połączeń w pierwszych latach życia, które są kluczowe dla kształtowania się zdolności społecznych, mentalnych i komunikacyjnych, oraz predyspozycji emocjonalnych. Inaczej „okablowany” narząd musiał inaczej postrzegać świat, co mogło być przyczyną jego ewolucyjnej klęski. Jednym z ludzkich fenomenów jest zdolność do realizowania kulturowych wizji, co umożliwia współdziałanie na wielką skalę w ramach złożonych systemów. Bez „celów wyższych” którymi wyjaśniamy sobie sens życia, nie organizowalibyśmy ogromnych wspólnot, którym zawdzięczamy otaczającą nas rzeczywistość. Być może więc tym co wyróżniało nas spośród zwierząt była nie tyle inteligencja, co niepokój metafizyczny... W końcu to z niego zrodziły się projekty kulturowe, umożliwiające tworzenie wspólnot gospodarczych, wojskowych i prawnych.



To że możemy wymyślić jakąś ideę, żeby następnie w nią wierzyć i ją realizować, jest w pewnym sensie przekraczaniem tego co zwierzęce. Ludzka duchowość wydaje się więc wiązać z kreatywnością – wymyślaniem znaczeń i opowieści. Być może geny odpowiedzialne za wywoływanie schizofrenii są obecne w puli od tysięcy lat, bo ich obecność jest w jakiś sposób korzystna dla właściciela, o ile nie objawi się w skrajnej postaci. Mózgi szczególnie kreatywnych ludzi, naukowców czy artystów, w pewnym stopniu przypominają mózgi schizofreników. Podobnie jak u chorych obniżona jest u nich gęstość receptorów D2 w korze wzrokowej, odpowiedzialnych za filtrowanie sygnału, co oznacza większy przepływ informacji. Cecha która niektórym pozwala twórczo wiązać różne pomysły może też przyczyniać się do budowania niezrozumiałych dla innych skojarzeń w czym widzimy szaleństwo. To gwałtowny w stosunku do przodków rozwój mózgu jest prawdopodobną przyczyną wielu jego schorzeń, bo nie zawsze jest on w stanie „wytrzymać” tempa własnego metabolizmu – w końcu jest to organ który zużywa najwięcej energii. Dlatego tak często działa na „autopilocie” posługując się heurystykami, nawykami, odruchami... Natura ogranicza nas, żebyśmy nie myśleli więcej niż możemy.    

wtorek, 25 września 2018

PODRÓŻ EMPIRYCZNA


Podobno ostatecznie człowiek bardziej żałuje tego czego nie zrobił, a nie tego co popełnił, nawet jeśli dopuścił się błędów. Bo błędy można sobie wytłumaczyć, uzasadnić, zracjonalizować, a w końcu uznać za eksperymenty. Ale jeśli czegoś nie zrobimy, to bez przerwy gryzie nas pytanie co by było gdyby... I najczęściej przypuszczenia podpowiadają nam, że mogłoby być dużo lepiej. W końcu lepiej wierzyć, że straciło się wielkie szanse, niż że się szans takich wcale nie miało. I lepiej czegoś spróbować niż nie spróbować, bo lepiej wiedzieć niż wierzyć w obrazek.

Życie jest tylko doświadczeniem – tym czego dotknęliśmy, a nie o czym śniliśmy. Tworzymy sobie iluzje, gdy tymczasem rzeczy z którymi się stykamy okazują się czymś innym niż sobie wyobrażaliśmy... Gdybyśmy wyjechali, zagrali o wszystko czy zmienili bieg rzeki być może bylibyśmy w innym miejscu, nie wiadomo tylko w jakim. Lecz przynajmniej byśmy to sprawdzili, a w najgorszym razie uznali za nauczkę. Jeśli jednak nie posłuchaliśmy siebie samych nie wiemy co straciliśmy. A wtedy liczymy straty na podstawie marzeń.

Łatwiej nam pogodzić się z rozczarowaniami niż z pragnieniami, które zawsze wykraczają poza „tu i teraz”. Nawet kiedy już przestajemy gonić za snami chcemy je po prostu śnić. Może nie zostałem literatem, ikoną popkultury czy kochankiem Marilyn Monroe, ale przynajmniej nie sprzedałem duszy, ani nie zabiłem się z nudów. Nie sądzę co prawda, że znajduję się w takim miejscu w jakim „powinienem”, ale to tylko dlatego, że nie wierzę w przeznaczenie. Nikt z nas nie jest przeznaczony do rzeczy wielkich, a więc zapewne każdy o ile znajdzie się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie.

Sęk w tym, że nie sposób nigdy przewidzieć jak się sprawy potoczą, więc lepiej dostosować się do okoliczności niż planować podbój świata. W żelaznej determinacji jest zresztą zawsze coś desperackiego, co mnie nieludzko przeraża... Najtwardszymi graczami są zwykle psychopaci. A jeśli czegoś żałuję, to na pewno nie tego, że nie jestem psychopatą. Jeśli zabrakło mi do czegoś motywacji, to najwidoczniej niezbyt tego chciałem. To czego nie popełniłem, a mogłem popełnić, niech zostanie tajemnicą. W końcu nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Czas nie stoi w miejscu, tylko biegnie dalej!

wtorek, 18 września 2018

ZEJŚCIE DO PIEKIEŁ


Ken Kesey, wieśniak z krwi i kości, szkolny zapaśnik, samorodny pisarz i pierwszy hipis, wraz z kumplami z komuny Weseli Jajcarze, postanowił kiedyś wymienić poglądy z członkami faszystowskiego gangu Aniołowie Piekieł. I tak mówiąc o wolności jaką dają psychodeliki i motocykle udało im się zbratać pod znakami pacyfki i swastyki. Być może to właśnie mobilni twardziele z Hells Angels bardziej przypominali bohaterów z książek Keseya – chuligana McMurphy’ego czy potężnych drwali z lasów Oregonu – ale raczej ich nie czytali. Spontaniczni, niepoprawni i wyzwoleni, lecz też nieokrzesani, bezkompromisowi i brutalni, byli jednocześnie uosobieniem ideałów kontrkultury jak i ich zaprzeczeniem. Żyli jak chcieli lecz zamiast pokoju wszędzie siali spustoszenie. I nie udało ich się „oświecić” porcjami kwasu serwowanymi na ranczu Keseya.

 

Choć zaproszenie do siebie tej zgrai łobuzów wymagało niezaprzeczalnej odwagi i było z pewnością 
ciekawym eksperymentem przekraczania granic międzyludzkich, po pamiętnej trzydniowej imprezie groźni jeźdźcy powrócili do swych agresywnych praktyk. A Jajcarze do swojego wesołego cyrku – po upływie wielu lat zmienili się jednak w „szacownych” obywateli – biznesmenów, prawników, a nawet polityków. Sam Kesey im był starszy tym mniej zażywał kwasu, twierdząc że boi się o jego czystość. Ograniczył się do pielęgnowania legendy dawnych dni, rdzewiejących i porastających mchem jak autobus którym wyruszył w wielką psychodeliczną podróż. Na artystycznej emeryturze hodował krowy i kurczaki, a jego żona w lokalnym kościele uczyła dzieci studiowania biblijnego. Lecz nie zwątpił w sens tego co robił. – Kiedy znikają idee wychodzisz z tego bardziej ludzki, zamyślony i wyrozumiały – mówił.


Bo najgorsze co zdaniem Keseya mogło spotkać człowieka po LSD, to wgląd we własną pustkę. A co do rasistowskich gangów to lepiej z nimi rozmawiać niż się bić. - Kiedy widzisz groźnie wyglądających motocyklistów z ćwiekowanymi bransoletkami na Oregon Country Fair, widzę w tym okaz zdrowia. Nie chodzi o to, że chcę aby się tu kręcili. Ale próba wyeliminowania ich wszystkich, aresztowania, penalizacji prawnej – to jest właśnie zło. (...) Komary są częścią ekosystemu, i tak samo męskie szowinistyczne świnie. (...) Grupa lub system które eliminowałyby ich wszystkich, to byłaby siła zła. Kiedy tylko pojawia się jakaś siła która mówi, że zaraz wymaże tych ludzi, masz zło. Patrząc na historię, to co wydawało się najgorsze wcale nie było najgorsze – stwierdził w jednym z wywiadów. Bo jak mawiał inny klasyk, kto walczy z potworami niech uważa, żeby samemu nie stać się potworem.

piątek, 14 września 2018

WYKŁAD PROSTACZKA BOŻEGO


W życiu nie jest ważne co się robi, tylko jak. Można być głupim „inteligentem” i mądrym robotnikiem. A nawet można w pewnym sensie nic nie robić – w taoizmie nazywa się to „niedziałaniem” (po chińsku „wu wei”). A to znaczy nie siłować się z losem, tylko postępować zgodnie ze swoją naturą. Mądrość to zdolność do pojmowania zależności między zjawiskami, a nie reprodukcja treści. I nie musi skutkować „pięknymi obrazkami” za którymi gonimy, bo to tylko nasze wyobrażenia – opakowania, dodatki, ulotki. To co obrazkowe jest tylko do oglądania i pokazywania. Można mieć wszystko co jest „potrzebne” do szczęścia (pieniądze, kobiety, pochlebców) i nie być szczęśliwym. Nie można natomiast postępować mądrze, uczciwie i sprawiedliwie jeśli się szczęśliwym nie jest.

Niestety ludzie zwykle nie dostrzegali tej prawidłowości, usiłując zadekretować zasady moralne. Ale wszystko co formalne szybko staje się rytualne (a więc mechaniczne, dogmatyczne i bezrefleksyjne). Doktryny wskazujące źródła dobra, piękna i prawdy poza nami samymi występują więc przeciw naszej naturze oferując nam „złotego cielca”. Stąd wszystkie związane z nimi patologie (pedofilia kleru, islamski ekstremizm czy dyktatura biurokracji). Nie można być „zawodowym” mędrcem, bo zamykanie się we wieżach własnego autorytetu (a tak naprawdę pychy) izoluje od rzeczywistości, a dążenie do rzeczy nierzeczywistych zanieczyszcza umysł. Gdy „obrazek” przesłania nam naturę rzeczy staje się zasłoną dymną dla różnych niegodziwości.

Jeśli natomiast ktoś posiadł szczęście, posiadł już wszystko i nie musi robić niczego by je zdobyć. Nie jest więc zależny od nienasyconych pragnień, ani nawet „sił wyższych”. Jak zauważył Arystoteles „bezwzględnie ostateczne jest tylko to, do czego się dąży zawsze dla niego samego, a nigdy dla czegoś innego”. To co nie wyzwala szczęścia jest więc tylko niepotrzebnym zamieszaniem. O ile pokonywanie trudności w pewnej mierze może być satysfakcjonujące i pouczające, o tyle wieść musi do zgody ze samym sobą – spełnienia. Jeśli zabraknie nam poczucia sensu wysiłku czy wyrzeczeń nie da się uwznioślić. To nie ciało Chrystusa zostało zranione przez zło wykorzystywania seksualnego, tylko ofiary pedofilskich gwałtów, ale to oczywiście „sprawka szatana”. Mędrzec w stroju kapłana, nauczyciela, trenera czy eksperta, może być zwykłym błaznem szermującym pięknymi teoriami.


Za mądre uważam tylko to, co jest dla mnie inspirujące, a nie coś co mam przyjąć na wiarę, bo ktoś „mądrzejszy” tak mówi. Oczywiście mogę się mylić (i często to robię), lecz nie wierzę w nic czego nie mogę zrozumieć, chyba że można to jakoś zademonstrować (na przykład pod postacią wynalazków technicznych). Z tego powodu nie za bardzo wierzę doradcom ekonomicznym czy komentatorom politycznym, którzy są mistrzami w uzasadnianiu tego dlaczego ich prognozy się nie sprawdziły. Urokiem rzeczywistości jest właśnie jej nieprzewidywalność, z której okiełznaniem mają problem nawet obiektywne algorytmy – precyzyjność wyników zależy bowiem od dostarczenia im ogromnej ilości twardych danych, a przede wszystkim zidentyfikowania w nich odpowiednich zależności.

Dopiero po rozpoznaniu wielu pozornie marginalnych niuansów (często wykraczających łańcuchem skutkowo-przyczynowym poza wąsko rozumianą „dziedzinę” wiedzy) można skleić jakąś sensowną hipotezę, którą należy jeszcze zweryfikować eksperymentalnie. Ale dotyczy to tylko faktów naukowych – kiedy idzie o tak zwaną „mądrość życiową” można głosić dowolne koncepcje, bo jak dotąd nie ustalono co jest celem życia. Wyjaśnianie tej kwestii stało się za to sposobem na życie różnej maści „znawców” naszych potrzeb, a niekiedy także sił nadprzyrodzonych. Niestety instytucjonalni przewodnicy duchowi okazują się często zwykłymi skurwysynami.


W ultrakatolickiej Irlandii, gdzie za przeprowadzenie aborcji do 2013 roku groziła matce kara dożywotniego więzienia, ofiarami „bożej miłości” padło kilka tysięcy dzieci, które zagłodzono na śmierć w katolickich „placówkach opiekuńczych”. Jest to tym bardziej perfidne, że zakonnice nie musiały żywić tych istot ludzkich za darmo – na każdą samotną matkę z dzieckiem kościół otrzymywał dotację równą średniej pensji robotnika. Ponadto młode matki pracowały na rzecz tych ośrodków bez żadnego wynagrodzenia, czyli de facto niewolniczo. Jeśli współczynnik śmiertelności w kościelnych „domach pomocy” był sześciokrotnie wyższy niż średnia krajowa, a jako przyczynę zgonu najczęściej wpisywano niedożywienie, to wnioski nasuwają się zresztą same. Dobrze żywiono za to wyselekcjonowane do adopcji dzieci, które sprzedawano amerykańskim rodzinom za pokaźne kwoty (często wbrew woli ich biologicznych matek). Około dwu i pół tysiąca dzieci poddano też ryzykownym komercyjnym doświadczeniom farmaceutycznym, co części z nich zrujnowano zdrowie. A przecież dochodziło też do poniżania, przemocy fizycznej i wykorzystywania seksualnego.

Wszystkie te potworności miały tam charakter systemowy, a przecież do zbrodni przeciwko dzieciom dochodziło też w innych krajach (w USA, Hiszpanii i wielu innych). Niemniej każdy dosadny głos krytyki wymierzony w pobożną hipokryzję uznawany jest za atak na kościół, krzywdzący paszkwil czy lewacki spisek, bo nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej, a wielu pasterzy jest prawych i dalej w tym tonie... No cóż, najważniejsze jest żeby nikogo nie obrazić, bo przecież komuś może być przykro, jeśli obejrzy taki film jak „Kler” Wojtka Smarzowskiego... Dla mnie w każdym razie autorytet kościoła tym bardziej traci im energiczniej zabiera się do walki z takimi „prowokacjami” zamiast własnymi grzechami. A w ogóle to nie lubię autorytetów i nie pytajcie mnie, jaki mam autorytet żeby tak się wymądrzać. Od razu rzućcie we mnie kamieniem.   

niedziela, 9 września 2018

SZKOŁA PRZETRWANIA


Jeszcze do niedawna mówiło się o tak zwanym bezstresowym wychowaniu. Tak potocznie nazywano zespół praktyk zrodzonych na gruncie psychologii humanistycznej, upatrującej źródeł wszelkiego zła w przeszkodach jakie społeczeństwo stawia jednostce na drodze do samorealizacji. Także rodzice mieli więc przede wszystkim nie przeszkadzać w swobodnym rozwoju osobowości swojej pociechy. Była to w pewnym sensie reakcja na autorytarny i rygorystyczny tradycyjny model wychowania w którym często ignorowano emocjonalne potrzeby dziecka. Tyle że stres jest niezbędnym czynnikiem socjalizacji, przygotowującym nas na przyszłe z nim zmagania. Bezstresowe wychowanie okazało się tak naprawdę krzywdzące. Poszczególne części mózgu dojrzewają szybciej lub wolniej w zależności od stresu jakiego doznają. Brak stresu wiedzie więc do niedojrzałości i ma dalekosiężne skutki.
 

Naukowcy zaobserwowali, że to ile stresu spotka nas w pierwszych pięciu latach życia, decyduje o tym, jak szybko dojrzewa nasza kora przedczołowa i ciało migdałowate (czyli elementy mózgu związane z funkcjonowaniem społecznym i emocjonalnym). Ale szybkie dojrzewanie niekoniecznie wiąże się z samymi pozytywami. Mózg dziecka posiada więcej połączeń neuronalnych niż mózg dorosłego, gdyż wytwarza je niejako na wszelki wypadek, chłonąc nowe doświadczenia jak gąbka. Około szóstego roku życia liczba połączeń między neuronami osiąga apogeum, tyle że jest to struktura tak chaotyczna, że jej uporządkowanie wymaga redukcji tych połączeń do najczęściej używanych. Pozwala to zwiększyć funkcjonalną sprawność mózgu, ale jednocześnie usztywnia wzorce myślenia i reagowania, co zmniejsza elastyczność czy kreatywność.


W skrajnych przypadkach przedwczesny i nadmierny stres może wręcz prowadzić do ukształtowania się osobowości patologicznej. A poza tym (nawet jeśli jego skutki nie będą tak drastyczne) przedwczesne usztywnienie może utrudniać dalsze dostosowanie społeczne i to już w wieku dojrzewania płciowego. Z kolei stres doświadczany w okresie adolescencji (niska pozycja w grupie czy mobbing ze strony rówieśników) może zaburzać rozwój hipokampu  czy pewnych rejonów kory przedczołowej. Rozwój człowieka następuje pewnymi etapami, których pomijanie może skutkować deficytami zasobów emocjonalnych kształtowanych w danej fazie rozwojowej. Każdemu potrzebne są zabawy dzieciństwa i szaleństwa młodości, bo odpowiednie postawy kształtują się w drodze eksperymentów. Nadgorliwość, obsesyjna sumienność i perfekcyjna obowiązkowość, mogą być równie destrukcyjne co brak odpowiedzialności. A stres – choć niezbędny – może też być toksyczny.      

środa, 5 września 2018

CZŁOWIEK I LUDZIE


Co do życia są dwie szkoły – jedna mówi zdobywaj świat, a druga odkrywaj siebie. Pierwsza mówi, żeby wychodzić poza „strefę komfortu” i realizować wyższe od komfortu cele. Druga natomiast wskazuje na spokój ducha jako wartość nadrzędną względem zmiennych kolei losu. Nie da się orzec kto ma rację w tym sporze, bo wydaje się, że dla niektórych „strefa komfortu” jest po prostu nudna, a więc z dobrostanem nie ma nic wspólnego. Z kolei zmuszanie się do nieuzasadnionej ambicji kiedy jest nam po prostu dobrze to również absurd. Dla ekstrawertyków najważniejsza jest ekspresja własnej osoby, a dla introwertyków przeżycia wewnętrzne. Wynika to w dużej mierze z różnic w budowie układu nerwowego.


Ponieważ ekstrawertycy chronicznie odczuwają niższy poziom pobudzenia korowego ciągle poszukują jakiegoś źródła stymulacji. Natomiast introwertycy obdarzeni łatwo pobudzanym tworem siatkowatym nie muszą tak aktywnie poszukiwać silnych wrażeń zewnętrznych. Więc choć ekstrawertycy są oceniani jako bardziej energiczni, czarujący i towarzyscy, tak naprawdę to introwertykom łatwiej jest pasjonować się, ciekawić, interesować... Cechujący ekstrawertyków wieczny głód wrażeń nie tyle świadczy o ich większym apetycie na życie, co jest konieczny do utrzymania wysokiej aktywności mózgu. I odwrotnie – introwertycy nie wycofują się ze świata, ale są głębiej nim zaabsorbowani.

Ponadto u introwertyków dominuje przywspółczulna część układu nerwowego, zwana też częścią hamującą, wskutek czego są mniej spontaniczni – ich reakcje na sytuacje społeczne mogą wydawać się opóźnione, więc introwertyk może być oceniany jako wycofany, nieśmiały, lękliwy, choć nie wynika to z jego obaw przed oceną społeczną. Te po prostu jawią mu się jako niekomfortowe z powodu nadmiaru niesionych ze sobą bodźców. Introwertycy są bardziej powściągliwi, ale także skupieni na odbieranym przez siebie przekazie. Wolą więc rozmowy w mniejszym gronie, a najlepiej dyskusje na konkretne tematy. Nie działają pod wpływem emocji, ale raczej analitycznie. Wynika to z większej ilości substancji szarej w mózgu, co skłania do rozmyślań, ale też ostrożności.


U introwertyków wzmożony przepływ krwi obserwuje się w płatach czołowych, biegunie przednim wzgórza oraz innych obszarach odpowiedzialnych za planowanie i rozwiązywanie abstrakcyjnych problemów, gdy tymczasem u ekstrawertyków najbardziej aktywne w tej mierze są części mózgu odpowiedzialne za interpretowanie bodźców sensorycznych (zmysłowych). Co więcej mózg ekstrawertyków częściej posługuje się układem współczulnym, którego rolą jest mobilizowania nas do działania. Poza tym neuroprzekaźnictwo ekstrawertyków bardziej skupia się na poszukiwaniu dopaminy (przyjemności) niż ma to miejsce u introwertyków. Choć skrajności zdarzają się rzadko, a większość z nas znajduje się gdzieś pośrodku tych dwóch biegunów, warto pamiętać, że życie może różnie nam smakować. 

poniedziałek, 3 września 2018

PODGLĄDANIE BOGA


Efekt obserwatora wskazuje w mechanice kwantowej na zmiany jakie wynikają z samego faktu obserwacji. Próbuje się to wyjaśniać na różne sposoby – można na przykład założyć, że wszystkie stany istnieją naprawdę, tyle że zdarzają się w równoległych wszechświatach. Możliwe więc, że istnieje świat w którym jestem sławny i bogaty. Ale w tym świecie na pewno jestem za głupi żeby móc gdybać na tak ścisłe tematy. Mogę co najwyżej powtarzać różne teorie.

Mógłbym oczywiście stworzyć też własną, ale nie miałaby ona zbyt wiele wspólnego z fizyką. Potraktujcie więc ją jako literacki bełkot. Otóż jeśli informacja nie może istnieć bez odbiornika, to gdyby nie było nas, fauny, flory i kosmitów, nikt nie wiedziałby o tym, że wszechświat istnieje. A zatem w zasadzie nie istniałby, tak jak my nie będziemy istnieć kiedy wyciągniemy kopyta – bo nie będziemy o niczym wiedzieć.



Jeśli jednak czas jest czymś ograniczonym – czymś co się zaczęło i kończy wraz z „fizyką” – to jesteśmy w nim uwięzieni jak mucha zatopiona w bursztynie. Z faktu, że pamiętamy przeszłe wydarzenia zamiast przyszłych, jeszcze nic nie wynika. Po prostu tak jesteśmy skonstruowani. Nic nie jest w stanie podważyć doniosłości życia, bo świat – jako zespół sił niewiadomego pochodzenia – sam w sobie jest wielkim mechanizmem. To my – wraz ze swoimi rozumowymi popędami – nadaliśmy mu sens, bo skoro go nie było, to musieliśmy go wymyślić.


Jeśli więc wszystko jest w naszych głowach to przynajmniej nikt nie może nam odebrać fantazji,nadziei i miłości. Nawet jeśli jesteśmy tylko formami istnienia białka. Nie jest ważne czy Bóg istnieje, bo nim zwykliśmy nazywać to co niewyrażalne. Jeśli ma co do mnie jakiś plan, to jak do tej pory mi go nie objawił. Wolę więc myśleć, że mieszka w mojej głowie. To my wymyśliliśmy świat – dlatego jest taki dziwny. Ulepiliśmy go ze swoich marzeń o szczęściu bez granic, tylko że zawsze trzeba je dzielić z innymi ludźmi. A potem wszystko zapomnieć. 


Siłą rzeczy rzeczywistość jest tym co odbieramy – to czego nie możemy poczuć, zrozumieć, wyobrazić sobie, znajduje się gdzieś za drzwiami percepcji. Wielka tajemnica wszystkiego oślepia nas jednak swoim blaskiem przez dziurkę od klucza. Mała wyspa świadomości na bezkresnym oceanie pozwala nam obserwować nieskończoność i snuć opowieści, wizje i domysły. Szukamy więc wskazówek, recept i szamanów, nie wiedząc jak się skontaktować z prawdą o nas samych.