Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 27 października 2022

DANSE MACABRE


 Nie wiemy po co żyjemy, a tym bardziej dlaczego umieramy. O ile z akceptacją tego pierwszego faktu nie mamy jednak zazwyczaj problemu, to gorzej z tym drugim - zwłaszcza, że zasadniczo kojarzy się z cierpieniem i starością. Rozkwitamy, żeby przeżyć najpiękniejsze chwile, a potem więdniemy i gaśniemy. Końcówka tego procesu może wiązać się z robieniem pod siebie, dziurami w mózgu i bólem każdej części ciała. Mimo tej ponurej perspektywy uważamy, że warto żyć. Ponieważ musimy akceptować też śmierć, znajdujemy dla niej różne uzasadnienia - czy to religijne, czy filozoficzne. Możemy sądzić, że zgon to tylko jakiś etap naszej wędrówki nie wiadomo skąd dokąd, ale to oczywiście tylko teorie. Można nadawać śmierci bardziej lub mniej wzniosłe znaczenie, lecz w sensie ścisłym jest ona zdarzeniem biologicznym powodującym trwałe ustanie funkcjonowania organizmu jako całości. 

Z punktu widzenia natury nie jest to żaden dramat. Jesteśmy tylko nośnikami informacji genetycznej, a nasze ciała i umysły służą wyłącznie jej kopiowaniu. Owszem, możemy stawiać sobie w życiu inne cele, tyle że mijamy się wtedy z ewolucyjnym przeznaczeniem. Jeśli jednak przekażemy już swoje geny możemy bez problemu kopnąć w kalendarz - ostatecznie informacje pozostaną w puli genowej ludzkości i życie będzie toczyło się dalej, tylko że bez nas. Niemniej mózg - zaprogramowany do walki o przetrwanie - może mieć problem z akceptacją tego faktu. Jest to zresztą zasadnicza przyczyna wykształcenia się naszej jaźni, będącej mechanizmem adaptacyjnym pozwalającym efektywniej funkcjonować w zmiennym środowisku. Ponieważ "ja" ma za zadanie chronić siebie (a tak naprawdę organizm), będzie się chronić przed śmiercią wszelkimi możliwymi sposobami, takimi jak modlitwy, zaklęcia i magiczne mikstury, bo a nuż się uda.

Śmierć jest nie do pomyślenia, choć jest naturalną koleją rzeczy. To życie jest fizyczną aberracją - istniejemy wbrew drugiej zasadzie termodynamiki, która mówi o dążeniu układów izolowanych do zwiększenia entropii. Nasz organizm pozostaje wbrew temu układem wysoce uporządkowanym, zamiast losowo się chaotyzować - a wszystko dzięki genetycznym instrukcjom kodującym proces homeostazy porządkujący przetwarzanie energii w ustrukturyzowanej treści metabolicznej. Powstanie życia nie było zatem nieuchronną konsekwencją znanych nam praw fizyki - wymagało samoorganizacji prebiotycznych związków chemicznych w spontanicznie replikujące się stabilne energetycznie układy zwiększające entropię otoczenia przez ciągłą wymianę z nim materii i energii. Życie jest procesem wewnętrznej redukcji entropii napędzanym przez informację, ale ostatecznie w wyniku skończonych zasobów materii w systemie i akumulacji błędów kończy się śmiercią.


Kiedy komórka przestaje wytwarzać ATP, będące nośnikiem energii chemicznej w jej metabolizmie, nieodwracalnie się rozkłada. A z czasem dochodzi do tego ponieważ zajmujące się wytwarzaniem tak zsyntezowanej energii organelle komórkowe - mitochondria - stają się mniej efektywne. Spekuluje się, że może być to skutkiem postępujących z wiekiem mutacji mitochondrialnego DNA. Ciekawostką jest bowiem fakt, iż obok genomu zgromadzonego w jądrach komórkowych - kodującego informacje o wszystkich białkach naszego organizmu, mitochondria posiadają własny autonomiczny materiał genetyczny (mtDNA). Ten oto mitochondrialny łańcuch uszkadzać mogą reaktywne rodniki ponadtlenkowe, co skutkuje spadkiem syntezy ATP, a to odbija się w pierwszej kolejności na tkankach zużywających najwięcej energii czyli mózgu, mięśniach i wątrobie. Skąd się jednak w organizmie biorą te wolne rodniki? To właśnie skutek tego że żyjemy, czyli jemy i oddychamy...

Aby pozyskiwać energię rozkładamy wiązania węglowe występujące w tłuszczach, cukrach i białkach, a potrzebujemy jej dużo zwłaszcza z powodu ogromnych mózgów i stałocieplności. Zgromadzone w komórkach odpady tych procesów pod postacią atomów węgla trzeba jakoś usuwać. I temu właśnie służy oddychanie polegające na łączeniu atomów węgla z tlenem i wydalaniu go w postaci dwutlenku węgla. Życiodajny tlen jest paradoksalnie bardzo toksyczny dla naszych komórek bo powoduje utlenianie - czego popularnym przykładem jest rdza. Tak więc tlen musi być transportowany do wnętrza ciała bardzo ostrożnie, związany z białkiem zwanym hemoglobiną. Czasami niestety cząsteczka tlenu oderwana od hemoglobiny może uszkodzić komórkę lub jej najcenniejszy składnik - DNA. Oczywiście komórki wykształciły różne systemy przeciwutleniające, ale nie są w stanie usuwać wszystkich wolnych rodników tlenowych - determinuje to starzenie się i rozmaite choroby.

Nasze ciało starzeje się, chociaż bezustannie się regeneruje to znaczy wymienia niewydajne komórki na nowe. Można nawet powiedzieć, że komórki są zaprogramowane do samobójstwa zwanego apoptozą, po to by zrobić miejsce dla młodszych i tak usprawnić funkcjonowanie organizmu. Starość nie jest zatem "zmęczeniem materiału" bo materiał cały czas wymieniany jest na nowy. Czemu więc korzystając z takich "części zamiennych" nie możemy żyć wiecznie albo przynajmniej znacznie dłużej? Mogą nam się oczywiście przydarzać różne wypadki, ale teoretycznie wymieniając swoje komórki moglibyśmy unikać śmierci z przyczyn naturalnych. Praktycznie jest to niemożliwe choćby z powodu ograniczonego limitu podziałów komórkowych, po którego przekroczeniu komórka ludzka umiera. Każdy podział powoduje bowiem skracanie telomerów - elementów strukturalnych chromosomu, zabezpieczających go przed uszkodzeniem w trakcie kopiowania. Skracanie tych powtarzalnych końcówek chromosomu nieuchronnie prowadzi to do tak zwanej "starości replikacyjnej". 

Skoro jesteśmy tylko kłębkami komórek które nie potrafią dzielić się w nieskończoność, zastanawiające jest czemu bakterie rozmnażają się przez podział miliardy lat...  Otóż ich chromosomy są koliste i konwencjonalnie zamknięte - chromosomy eukariotyczne są natomiast liniowe co znaczy właśnie, że mają końce. Aby przeciwdziałać utracie genów przy podziale rozrywającym końcówki chromosomów, zabezpieczone są one właśnie specjalnymi "skuwkami" czyli telomerami. Telomery składają się z wielokrotnych powtórzeń tej samej krótkiej i charakterystycznej dla danego gatunku sekwencji DNA. W miarę podziałów powtórzenia te są skracane, aż bufor chroniący wewnętrzne elementy chromosomu się wyczerpuje i komórka traci możliwość podziału. Co prawda niektóre nasze komórki potrafią odwracać skracanie telomerów dzięki ekspresji telomerazy - enzymu wydłużającego telomery chromosomów. Telomeraza jest aktywna w komórkach linii płciowej (tworzących plemniki i komórki jajowe) oraz komórkach macierzystych, lecz jej aktywność zmniejsza się z wiekiem. Ku naszej zgryzocie również komórki nowotworowe mają aktywną telomerazę, przez co mogą dzielić się bez końca.

Z wiekiem rośnie prawdopodobieństwo nowotworu i innych chorób, gdyż coraz więcej energii przeznaczamy na reparację ciała, a jednocześnie wydłużamy czas działania czynników onkogennych i szkodliwych. Narasta też liczba ujawniających się niekorzystnych mutacji, które mogły pozostawać w ukryciu przez wiele lat i sprawiać, że rozmnażający się przedstawiciel gatunku przekazywał je następnym pokoleniom. Dana mutacja może być na przykład korzystna we wczesnej fazie rozwoju, więc zwiększać będzie sukces reprodukcyjny i się utrwalać, a jeśli później okaże się nawet szkodliwa to już w warunkach mniejszej presji selekcyjnej. W tym ujęciu starzenie może być kosztem, który trzeba zapłacić za wcześniejsze zyski. W miarę ujawniania się niekorzystnych mutacji starzenie przebiega więc według pewnego harmonogramu, co sprawia że wydaje się zaprogramowane. Wzrost entropii destabilizuje homeostazę i procesy molekularne. 

niedziela, 23 października 2022

SEKRET SZCZĘŚCIA

 Nasz umysł wykształcił się jako biologiczny mechanizm przetwarzania informacji, aby wybierać działania adekwatne do sytuacji środowiskowej w celu przetrwania i powielania genów. Dlatego właśnie najważniejsze jest dla nas jedzenie, bezpieczeństwo, status społeczny, no i oczywiście seks. Niemniej nie jest to imperatyw który ciągle sobie uświadamiamy i pomimo całego naszego wyrafinowania jesteśmy w tym podobni do zwierząt. Kierujące nami emocje prowadzą do poszukiwania lub unikania określonych stanów, są więc motywującymi nas nagrodami i karami.

Uciekamy przed kijami i gonimy marchewki nie zastanawiając się zbytnio jaki jest w tym wszystkim sens. Uzupełnieniem emocji są różne procesy poznawcze związane z wnioskowaniem, myśleniem czy szeroko pojętym rozumem, rzekomo chłodno kalkulującym zyski i straty. Rozum bez emocji nie mógłby jednak podejmować decyzji, bo nie wiedziałby czego zasadniczo chce.

Ekonomiści definiują racjonalność jako maksymalizację spodziewanej korzyści, czyli dążenie do zaspokojenia jak największej liczby swoich preferencji. Ale taka sucha definicja nic nam nie mówi o biologicznym lub kulturowym pochodzeniu tych preferencji, ani o racjonalności tych preferencji jako takich. Skoro nieracjonalni konsumenci mogą mieć nieracjonalne preferencje mogą też podejmować nieracjonalne transakcje.

A poza tym realizację tych potrzeb mogą zaburzać różne błędy poznawcze takie jak awersja do straty czy stopień zaangażowania, oraz konsekwencje wpływu społecznego. Nowe szkoły ekonomii w coraz większym stopniu uwzględniać więc muszą kwestie behawioralne, kłócące się nieraz z rachunkiem ekonomicznym. Podobnie jest z całym naszym życiem, którym usiłujemy w jakiś sposób sterować, lecz wciąż zdajemy się na podszepty emocji, bez których niemożliwe byłoby nasze przetrwanie. 


Strach pozwala nam unikać egzystencjalnych zagrożeń, wstręt szkodliwych czynników, a gniew lekceważenia społecznego. Dzięki zdumieniu lepiej rejestrujemy niezwykłe dla nas informacje, a radość i smutek mówią nam co jest dla nas dobre i złe. Na te emocje podstawowe - obecne we wszystkich kulturach - nakładają się wyższe emocje poznawcze takie jak miłość romantyczna czy rodzicielska, przyjaźń, zazdrość, zawiść i tak dalej. Są to już procesy bardziej złożone i mocniej angażujące ośrodki korowe naszego mózgu, choć paradoksalnie mogą aktywność tych ośrodków też ograniczać.

Choć określamy się jako zwierzęta rozumne człowiek w pełni racjonalny nie byłby w stanie kochać i nienawidzić, czyli być ludzki. Emocje i myślenie wpływają na siebie wzajemnie, a człowiek pozbawiony wszelkich emocji nie byłby wcale bardziej tylko mniej inteligentny. Umiejętność zarządzania własnymi emocjami i kontroli nastroju przy pomocy określonych działań - nazywana inteligencją emocjonalną - jest oczywiście przydatna na drodze do szczęścia, lecz jego poczucie jest stanem emocjonalnym. Szczęście bywa absurdalne.    

piątek, 14 października 2022

CHIŃSKI RENESANS

 Chiny wyrastają ostatnio na najpoważniejszego konkurenta Stanów Zjednoczonych w nowym ładzie globalnym. Ich znaczenie polityczne i militarne nie urosłoby jednak do takich rozmiarów bez sukcesów gospodarczych, które w dużej mierze zostały sfinansowane przez sam spragniony tanich produktów Zachód. Odgrywanie roli "fabryki świata" - choć początkowo wiązało się z odwalaniem niskopłatnej roboty - umożliwiło transfer kapitału i technologii oraz skok cywilizacyjny. Jesteśmy teraz zdumieni, że Chińczycy tak skutecznie zadbali o własne interesy, zamiast ciągle harować za miskę ryżu... No cóż, zazwyczaj "wolny handel" bywał pewnym eufemizmem, oznaczającym wykorzystywanie przewagi gospodarczej do jej umacniania. Zostaliśmy więc w pewnym sensie przechytrzeni, ale już za późno żeby zatrzymać ten proces. Jesteśmy wzajemnie od siebie uzależnieni, co niektórym wydaje się niepokojące, gdyż mamy tu do czynienia z mocarstwem autorytarnym, a nawet nominalnie komunistycznym.

Zapewne jeśli stałyby się wystarczająco silne, Chiny próbowały narzucić światu swoje porządki, ale nie grozi nam już "eksport rewolucji" - komunistyczni pragmatycy nie wyznają już własnej ideologii, podtrzymując jej coraz bardziej iluzoryczny charakter tylko po to, żeby legitymizować ciągłość władzy aparatu partyjnego. Możemy oczywiście mówić o swoistym "modelu chińskim" będącym hybrydą kapitalizmu z silnym interwencjonizmem państwowym, gdzie korporacje są w istocie podporządkowane państwu, ale nie na zasadzie niewydajnego centralizmu decyzyjnego. W realiach kapitalistycznej wolności gospodarczej władzę polityczną sprawuje Partia Komunistyczna, a dzięki synergii państwa i rynku możliwa jest daleko idąca redystrybucja dochodu narodowego co systematyczne podnosi stopę życiową ludności. Pomimo całej - zwykle uzasadnionej - krytyki, jaka spada na władze chińskie za łamanie praw człowieka i ograniczanie demokracji, przyznać trzeba, że w ostatnich dziesięcioleciach udało im się wyciągnąć ogromne masy ludzi ze straszliwej nędzy.

W uproszczonym obrazie świata cały ten chiński gospodarczy "romans" z Zachodem, był w istocie podstępnym wyłudzeniem technologii, ale Chiny nigdy nie obiecywały nam demokratyzacji, liberalizacji czy politycznej uległości - to my wyobrażaliśmy sobie, że otwarcie się tego państwa na świat rozmiękczy jego system. Kulturowy egocentryzm kazał nam wierzyć, że wszyscy - jeśli tylko dać im taką możliwość - zechcą być tacy jak Amerykanie czy Europejczycy, tymczasem Chińczycy pragnęli tylko konsumować tyle samo dóbr materialnych. Demokratyzacja - wbrew pobożnym życzeniom - nie okazała się nieunikniona, gdyż budowa państwa dobrobytu była jednym ze sposobów na wykazanie, iż chińskie rządy reprezentują interesy ludności. Ponieważ wielu Chińczyków wierzy, że Partia Komunistyczna o nich dba, mentalnie nie potrzebują oni zbytnio możliwości dokonywania politycznych wyborów. A ponieważ odwoływać się mogą do własnych kulturowych i politycznych tradycji, znacznie dłuższych niż te zachodnie, nie czują kompleksów - nasza wiara w uniwersalność naszych wartości wydaje się im wręcz pyszałkowata. 


W końcu to Chiny pozostają de facto jedynym państwem, w jakim między antykiem a współczesnością udało się zachować kulturową ciągłość. Były przecież kolebką cywilizacji obok Egiptu, Mezopotamii i Doliny Indusu, po których kulturach pozostały tylko majestatyczne ruiny. Nawet w czasach maoistycznej rewolucji kulturalnej radykalnie odrzucającej tradycję, komunistyczne Chiny pozostawały pod warstwą socrealistycznej maskarady heretycką formą konfucjańskiego cesarstwa, tak jak bolszewicka Rosja była w gruncie rzeczy kolejną mutacją caratu. Konfucjanizm przekładał wysiłek kolektywny nad jednostkowy, piętnował zaś zagrażający społecznym więziom indywidualizm. Zadaniem jednostki było zawsze wypełnianie powinności względem społeczeństwa i państwa uosabianego przez władzę. Mandat władcy wynikał z jego powinności względem ludu, dlatego jego obalenie było wynikiem jego dekadencji moralnej. Nic dziwnego, że dziś sama Partia Komunistyczna zapominając o Marksie otwarcie powraca do myśli Konfucjusza, ponownie rozpalając chiński nacjonalizm.

Jeśli rozgoryczenie budzi w nas fakt, jaki użytek robią ostatnio Chińczycy z naszych wynalazków, przypomnieć sobie musimy, że w przeszłości to adaptacje chińskich pomysłów okazały się kluczowe dla naszej światowej ekspansji. Europejskie podboje kolonialne nie byłyby przecież możliwe bez prochu strzelniczego czy kompasu, a budowanie społeczeństwa opartego na wiedzy bez papieru i druku. Panowanie dynastii Song, miedzy X a XIII wiekiem, było okresem największego boomu technologicznego ery przedprzemysłowej. Ba, powiedzieć nawet można, że Państwo Środka swego czasu samo zrezygnowało z globalnej dominacji, uznając że barbarzyński świat nie jest wart uwagi i skupiając się na sobie. W XV wieku Chiny posiadały największą flotę w dziejach dysponując aż 3500 okrętów, co pozwalało na regularne wyprawy do Jawy, Sumatry, Malakki, Cejlonu, Indii, Zatoki Perskiej, Półwyspu Arabskiego, a nawet Wschodniej Afryki. Chcąc jednak w pełni kontrolować handel zagraniczny i obawiając się emancypacji nowej klasy kupców, administracja cesarska zakazała wypraw zagranicznych, zniszczyła flotę i zamknęła Chiny na świat, który potem zaskoczył ją rewolucją przemysłową. 


Czemu to więc w lekceważonej i skłóconej Europie rozwinęły się kluczowe dla epoki nowożytnej technologie? Paradoksalnie odpowiedzią może być właśnie jej niestabilność polityczna. Większe napięcia pomiędzy warstwami społecznymi i licznymi państwami średniowiecznej i wczesnorenesansowej Europy wymagały poszukiwania nowych rozwiązań, przez co wywoływały większy ferment intelektualny i technologiczny. W scentralizowanym chińskim państwie władza dusząc konkurencję zabijała też innowacyjność. W rozdrobnionej Europie suweren nie nadążający za rozwojem technicznym, gospodarczym i militarnym narażał się na eliminację. Miejscem w jakim narodził się europejski renesans była przecież podzielona na szereg państewek Italia... Oczywiście swoją rolę odegrały w tym materialne pozostałości Imperium Romanum i jego intelektualnego dziedzictwa, a także docierające na Półwysep Apeniński wpływy bizantyńskie i muzułmańskie. Lecz to brak scentralizowanej władzy, wojny i rozwój handlu, a zatem pojawienie się bajecznie bogatych rodów kupieckich i bankierskich - hojnie sponsorujących naukę i kulturę - były prawdziwym motorem postępu naukowego. Zwłaszcza przełomowa okazała się tu metoda Galileusza, opisująca eksperymentalne obserwacje ścisłym językiem matematycznym. Nie wygraliśmy jednak wyścigu raz na zawsze. Jeśli kiedyś znowu będziemy uczyć się od Chińczyków, będzie to tylko znaczyć, że historia zatoczyła koło.