Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 31 maja 2015

CZAS ZABIJANIA

Stres jest gorszy od wszystkiego, bardziej rakotwórczy od papierosów, podnosi ciśnienie i szkodzi na serce. Powinni tego zabronić. Komando śmierci powinno eliminować tych dupków którzy działają mi na nerwy. Dzisiaj na przykład spotkałem takiego idiotę. Wyjątkowo poszedłem z kolegą na piwo (tak naprawdę raczej piję mleko w domu) i już się jakaś gnida napatoczyła. Osobnik ów zapytał się mnie czy chcę dostać w ryj. Odpowiedziałem że tak. Wyzwanie okazało się blefem. Ale niepotrzebny stres skróci mi życie. Powinienem go zastrzelić jak psa, niestety nie miałem spluwy.

Co ludzie tego pokroju mają w głowach tego nie wiem. Powiedziałbym że jedno wielkie gówno, lecz to by była przesada. Przecież gówno może być pożyteczne. Może się nim na przykład wyżywić kilka much. Nie czas jednak by zastanawiać się, na co komu takie plugawe łajzy mogłyby się przydać. Pozwalamy przecież żyć nawet takim psychopatom jak Mariusz Trynkiewicz. Jest to jednostka całkowicie nikomu niepotrzebna, ale nie można jej wykończyć, bo nie mamy w Polsce kary śmierci.

Swego czasu eliminacji Trynkiewicza domagało się Prawo i Sprawiedliwość. Ugrupowanie to wielokrotnie apelowało zresztą o przywrócenie ostatecznego rozwiązania w szczególnie drastycznych przypadkach. Jednocześnie sprzeciwia się zapłodnieniu in vitro bo Jan Paweł II tego zabronił. A więc zwyrodnialec nie jest człowiekiem, a jednokomórkowy zarodek już tak. A nauczanie kościoła nie musi być wiążące, można sobie zabijać Trynkiewiczów i innych pedofilów, byleby tylko nie zdeptać mikroskopijnej zygoty.

Sęk w tym, że w przypadku zapłodnienia in vitro o żadnym morderstwie nie może być mowy. Metoda ta daje życie, a nie je odbiera. Całkowicie niemerytoryczny argument o istnieniu duszy ludzkiej zapisanej chyba w DNA (tak by z tego wynikało), ma „ratować życie” przez blokowanie powołania życia! Przecież to zupełny nonsens. Może nie jestem tak inteligentny jak mohery, ale wydawało mi się, że w świetle teologicznym Trynkiewicz jak najbardziej wyposażony jest w duszę, która dodatkowo będzie się jeszcze smażyć w piekle.

Oczywiście ani nie bronię Trynkiewicza, ani nie potrzebuję specjalisty od in vitro. Być może błędnie, ale zakładam iż zdołałbym spłodzić potomstwo własnymi siłami, gdybym znalazł się w skłaniającej mnie do tego sytuacji romantyczno-estetycznej. Co zaś do pana Mariusza, to choć jestem tolerancyjny, uważam go za jednostkę tak zdegenerowaną, że w zasadzie nie powinien nigdy powrócić do społeczeństwa z jakiego sam się swoimi czynami wykluczył. Jednocześnie myślę, że cała pozorna „racjonalność” Prawa i Sprawiedliwości, pokazywana nam ostatnimi czasy, w ogóle kupy się nie trzyma, co widać na powyższych przykładach. Ale nie zamierzam się tym stresować.      

sobota, 30 maja 2015

SZTUKA ŻYCIA

Pasja jest ważniejsza od pracy, a przyjaźń od miłości. Wnioski psychologów niekiedy są zaskakujące. Ale pokazuje to tylko, że sami często nie wiemy co jest dla nas dobre. Gdyby było inaczej nie uganialibyśmy się za pieniędzmi i wrednymi sukami. Trzymalibyśmy się z dala od aroganckich ważniaków i takich pułapek jak narkotyki, alkohol czy hazard. Nie palilibyśmy papierosów, jeździli z dozwoloną prędkością, nie wchodzili w niepotrzebne konflikty. Gdyby wszyscy wiedzieli co ich uszczęśliwi, szczęście byłoby powszechne. Świat wypełnialiby życzliwi sobie optymistyczni idealiści. Nie byłoby anorektyczek, przestępczości i samobójców. Niestety jest zupełnie inaczej.

Życie człowieka to ciągła walka – nie tylko z innymi, ale przede wszystkim z własną naturą emocjonalną. Emocje są bowiem mechanizmem adaptacyjnym – nie zostały stworzone po to żebyśmy mogli przez cały czas odczuwać szczęście. Raczej wręcz przeciwnie, niezadowolenie konieczne jest żeby nas stymulować. Zanim cokolwiek zrobisz musisz przecież tego chcieć. A zatem musisz odczuwać pragnienie, nienasycenie, potrzebę... Gdybyś niczego nie potrzebował byłbyś cały czas szczęśliwy. Niestety byłbyś wtedy trupem. Nie odczuwałbyś przyjemności z zaspokajania potrzeb, ponieważ nie miałbyś ich wcale! A zatem nawet byś się do nikogo nie odzywał, bo nie odczuwałbyś takiej potrzeby.

Chociaż zabrzmi to paradoksalnie, szczęśliwe życie polega raczej na poszukiwaniu szczęścia, niż na jego przeżywaniu. Ponieważ szczęście jest raczej procesem niż stanem, szczęśliwość wymaga osobistego zaangażowania – wiecznie nie działa nawet zastrzyk z heroiny. Wymaga to od nas stawiania sobie coraz nowych wyzwań. Ludzie którzy myślą, że osiągnęli już wszystko, kończą marnie – niejeden raz czytaliśmy o tym w gazetach. Można znudzić się dziwkami, sławą i luksusem. Ktoś kto może spełnić każdą swoją zachciankę, często nie wie co ma dalej ze sobą robić. Ale nie musi tak być. Spójrzmy na Billa Gatesa. Cokolwiek by o nim nie mówić, nie pogrążył się w jakimś hedonistycznym szaleństwie, czy innej czarnej dziurze.

Kluczem do szczęścia jest to, żeby przekształcić swoje nienasycenie w pasję. Wtedy będziemy czerpać wewnętrzną energię z naszych wysiłków. To co robimy bez entuzjazmu, na przykład tylko dla pieniędzy, zawsze będzie nas raczej męczyć niż spełniać. Wielu z nas niestety robi głównie rzeczy jakich nie lubi. A to czyni z nich niewolników. Według ankiety przeprowadzanej przez kilka lat wśród umierających ludzi, większość z nich żałowała, że pracowała w życiu tak ciężko! Podobno mówił tak prawie każdy mężczyzna. Ludzie na łożu śmieci żałują też innych rzeczy. Wyznawali, że nie mieli odwagi żyć tak jak chcieli, dlatego podporządkowywali się innym. Bolało ich również to, że nie pozostawali w kontakcie ze swoimi przyjaciółmi. Niech to będzie dla nas przestrogą, żebyśmy nie żałowali przeszłości kiedy będzie już za późno. Szczęście jest nam najbardziej potrzebne.

piątek, 29 maja 2015

ŻYDOWSKI FRAJER

Może jest coś ze mną nie tak, ale zwykle przypisuję ludziom szlachetne intencje. Gdybym nie był skromny powiedziałbym pewnie, że każdy sądzi po sobie. A ponieważ jestem skromny to powiem inaczej – jestem łatwowierny. Nigdy mi to specjalnie nie służyło. Kolega z ławki pewnie tylko dzięki mnie ukończył podstawówkę, ale zawodził mnie regularnie. Nauczył się bowiem dobrej sztuczki – jak wzbudzać ludzkie współczucie. Z tym trikiem mierzyć się musiałem w ciągu życia wiele razy. Do dzisiaj nie udało mi się na niego całkowicie uodpornić. Pomimo tych wszystkich bieda-naciągaczy, skomlącej patologii i szantażystów emocjonalnych, których to wspomóc miałem wątpliwą przyjemność, myślę że moja wiara w ludzi nadal jest na przerażająco wysokim poziomie. A to prędzej czy później zwykle kończy się dla mnie niezbyt miłą nauczką.

Zachowuję przy tym na tyle świadomości, żeby wiedzieć, iż wykorzystywanie tego co w człowieku
najbardziej ludzkie, jest ze strony takich manipulantów wyjątkowym cynizmem. Ale jak to mówią: kto ma miękkie serce ten musi mieć twardą dupę. Bo niejeden raz w tyłek dostanie tęgiego kopa. Tak to już jest z tą litością – najmniej dostaje jej ten, kto jej najwięcej okazuje. A dlaczego? Bo się człowieka takiego nie szanuje. Bo to mięczak, frajer, jeleń, leszcz. Bo ustępstwo traktowane jest jako słabość. Kontrast między tym, jak postawa taka jest odbierana, a jak przedstawiana w naukach Jezusa Chrystusa, jest porażający. Gdyby Jezus pałętał się po tym świecie dzisiaj, dostałby porządnie wpierdol.

Ale co kogo kurwa taki ktoś by obchodził? Nie oszukujmy się. Może by go nie ukrzyżowali, ale na pewno okradli, wyśmiali i wydymali bez mydła. Taki jest los kogoś kto siebie stawia na ostatnim miejscu. Nie zamierzam kwestionować realiów – może i sam by się o to prosił. Tylko że to wcale nie „rozgrzeszałoby” tych pijawek które by go obsiadły, tak jak krótka spódniczka nie usprawiedliwia sprawcy gwałtu. A to już druga strona medalu, o jakiej nie myślimy prawie wcale. Jeśli ktoś jest ofiarą, to ktoś jest też ciemnym charakterem. I niech Was nie zwiedzie pokusa triumfu za wszelką cenę – lepiej być frajerem niż zgorzkniałym cynikiem! 

środa, 27 maja 2015

DOWÓD OSOBISTY

Kiedyś jak się chciało coś pisać, to trzeba było pisać do szuflady. Teraz można pisać do internetu. Różnica jest taka, że to co się wrzuci do sieci zawsze ktoś przeczyta. A skoro tak, to pisać się chce bardziej. Może jest to ekstrawaganckie hobby, ale na pewno pożyteczne. Przede wszystkim dla samego piszącego – pozwala krystalizować myśli, układać chaos w swojej głowie, spajać wewnętrzne sprzeczności i wyrażać siebie. Już dawno dostrzeżono terapeutyczne walory pisania – na przykład alkoholikom walczącym z pragnieniem zaleca się pisanie dzienniczka uczuć. To naprawdę pomaga. Pisanie stabilizuje, a poza tym jeśli coś napiszesz poczujesz satysfakcję z jeszcze jednego powodu – stworzysz coś. Może się komuś wyda to śmieszne i nieistotne, ale w zasadzie wszystko co tworzymy niewiele innych obchodzi – czy jest to ogrodnictwo, modelarstwo czy majsterkowanie. Najważniejsze żebyś sam poczuł, że zrobiłeś coś co Ci się podoba.

W życiu rzadko można liczyć na uznanie, jeśli nie wiąże się ono z bezpośrednimi korzyściami. Najczęściej uznawani są przez nas ci, którzy już zostali przez innych w pewien sposób uznani, to znaczy są na fali. Jeśli jesteś podziwiany, to stosunek ludzi do ciebie zmienia się – taka spirala może się niestety nakręcać w obie strony. Jeśli przebywanie w twoim towarzystwie uchodzić będzie za obciach, możliwe że stracisz nawet bliskich sympatyków. Dlatego szczególnie ważne jest żeby podobać się samemu sobie. A skoro tak, robię wszystko żeby samemu sobie wydawać się wyrafinowaną, subtelną i niebanalną kreaturą. To jedyny sposób chroniący mnie przed totalnym konformizmem i zostaniem dupkiem. W przeciwnym wypadku robiłbym wszystko co tylko możliwe, żeby się ludziom przypodobać. A tak staram się choć trochę przypodobać samemu sobie. Bo jak ktoś ma dużo do powiedzenia to mi imponuje. A ktoś kto nigdy nie zastanawia się nad niczym zaimponować mi może tylko wielkimi cyckami.

Nie wiem czy możliwe jest żeby człowiek mógł w pełni zrozumieć drugiego człowieka. Ale myślę, że choć trochę można się do takiego zrozumienia zbliżyć. Ale tylko trochę – człowiek przecież często nie jest w stanie zrozumieć sam siebie. Dlatego wybaczcie mi ten monolog. Kiedy piszę widzę że myślę, a jeśli myślę to znaczy że jestem. Ja. 


wtorek, 26 maja 2015

DARWINIZM PSYCHICZNY

Wielu uważa, że Darwin był zimnym cynikiem, który sprowadzał całą tajemnicę życia do genetycznego wyścigu zbrojeń. Lecz po pierwsze, w żaden sposób nie odnosił się on emocjonalnie do zaobserwowanych przez siebie faktów, więc jakkolwiek jego wnioski wydawać się mogą okrutne, nie świadczy to o okrucieństwie Darwina. Ignorowanie rzeczywistości nie zmienia jej w żadnym stopniu. W takim więc wymiarze odkrycia Darwina widzieć należy jako zdemitologizowanie rzeczywistości, a nie jej ideologizacja. Sam Darwin nie ma zbyt wiele wspólnego z tak zwanym darwinizmem społecznym – ten choć nawiązuje do ewolucjonizmu jest koncepcją czysto polityczną. Darwiniści społeczni uważają, że życie społeczne jest walką, gdzie jak w przyrodzie silniejszy pożera słabszego i ma do tego prawo. Samego Darwina niewolnictwo napawało odrazą – uważał wręcz, że fakt iż zarówno czarni jak i biali wywodzą się od jednego przodka, jest najlepszym przykładem na to jak haniebne jest odmawianie innym ludziom przyrodzonej im godności.


Po drugie wszelkie konsekwencje antropologiczne i filozoficzne związane z odkryciem doboru naturalnego nie wynikały z jego intencji. Sam Darwin doskonale rozumiał, że jego koncepcje są rewolucyjne, a publikował je jedynie w imię rozwoju i postępu. Nie wiedział wtedy jeszcze w ogóle że istnieje coś takiego jak geny, a tym bardziej nie zdawał sobie sprawy z istnienia DNA. Trafnie jednak zauważał, jak istotny jest proces dziedziczenia cech osobniczych i jakie miało to znaczenie dla powstania gatunków i człowieka. Mówił o walce o byt, gdyż tylko najlepiej przystosowane do otoczenia osobniki miały szansę przeżyć i przekazać swoje cechy potomkom. Okrucieństwo przyrody polega bowiem na tym, że rodzi się więcej organizmów niż jest w stanie przeżyć. Nie znaczy to, że obojętność wszechświata uważał za coś wspaniałego. Po prostu nie mógł dalej wierzyć, że Bóg stworzył istoty takie jak pasożyty i stopniowo przestał traktować poważnie chrześcijańskie objawienia. Nie mógł pojąć jak Bóg mógłby przez miliony lat pozwalać na cierpienia tylu niewinnych stworzeń. Wydaje się, że sam był raczej człowiekiem wrażliwym niż nieczułym piewcą „walki o byt”.


Choć początkowo przyjmowana ze świętym oburzeniem, teoria ewolucji zmiażdżyła krytykę dowodami. Pomimo tego do dziś nie przestają działać fanatyczne ruchy kreacjonistyczne, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Jeżeli ktoś po ostatnich dwóch wojnach światowych nadal twierdzi, że człowiek został stworzony na boże podobieństwo, to jest to dość ponura wizja. Ale niech sobie ludzie wierzą w co tam chcą. Niech wierzą choćby, że Żydzi i masoni rządzą Polską. Nie można nikomu zakazać bycia ograniczonym, bo takim się po prostu jest, a eliminacja ograniczonych jednostek nie wchodzi w rachubę, bo to właśnie byłaby społeczna eugenika. Mówią żeby nie tolerować nietolerancji, ale co możesz zrobić komuś kto właściwie nawet jest sympatyczny i nic nikomu złego nie robi, poza tym że bredzi? Zgodnie z teorią darwinizmu społecznego głupota sama powinna się wyeliminować, niestety jest zupełnie odwrotnie. Człowiek jest wszak gatunkiem społecznym, a zbyt wielu idiotów jest pożytecznych.        

poniedziałek, 25 maja 2015

ECCE HOMO

Czym jest życie? Z naukowego punktu widzenia ciągłością genetyczną. Jesteśmy, jak ujął to znany biolog Richard Dawkins, „maszynami przetrwania” służącymi naszym genom do powielania się. Niby oczywiste, ale proszę zwrócić uwagę na jeden szczegół – nie jest tak, że ewolucja jest procesem celowym mającym na celu biologiczne doskonalenie się. W takim więc sensie, jesteśmy jedynie produktem ubocznym ewolucji. Powstaliśmy, bo nasze geny tego wymagały. Z tego też punktu widzenia powstaliśmy, żeby je rozprzestrzeniać. Nie moglibyśmy powstać jako jednostki, gdyby geny naszych przodków nie odniosły sukcesu. A one potrzebowały „maszyn przetrwania” żeby ten sukces odnieść. Dlatego wykształciło się tyle różnorodnych form życia – ewolucja rozwijała się, gdyż tylko konstruowanie coraz skuteczniejszych „maszyn” zapewniało pozostawanie w puli genetycznej. A to pociąga za sobą pewną mechanikę naszego życia, choć na ogół nie zastanawiamy się, czemu interesują nas takie rzeczy jak jedzenie, pieniądze czy seks.


Zbiór pewnych przypisanych do nas w związku z tym ciągot określamy mianem natury ludzkiej. Natura jest jednak w pewnym stopniu elastyczna – nasze oprogramowanie genetyczne może w jakimś zakresie uwzględniać specyfikę warunków z jakimi musi się mierzyć – można to nazwać warunkowaniem, albo uczeniem się, lecz chodzi tu o naukę rozumianą jako nabywanie doświadczenia. W ten sposób można na przykład nauczyć psa sztuczek. W naszej podświadomości utrwalają się zarówno doświadczenia dobre jak i złe. Dajmy na to przeżyta trauma może stać się źródłem fobii – doświadczenie będzie na tyle silnie zapisane w naszym mózgu, że oddziaływać będzie na zachowanie, nawet kiedy będzie to całkowicie irracjonalne. Pod tym względem człowiek jest niesamowicie skomplikowaną istotą. Zachowania nagradzane mają też tendencję do utrwalania się w formie nawyków, o których mówi się, że są „drugą naturą człowieka”. Dochodzimy tutaj do zasadniczego pytania, czy bardziej kształtuje nas natura czy kultura.


Nie da się przecież zaprzeczyć, że uniwersalna natura ludzka zdołała wykształcić zdumiewającą różnorodność kultur, a te z kolei kształtują jednostki w specyficzny sposób. Przedmiot tego toczącego się wśród intelektualistów sporu jest jednak na tyle abstrakcyjny, że niekiedy trudno uchwycić co naturą jest, a co kulturą. Często przecież te aspekty istnienia przenikają się. W każdym bądź razie to, że istniejemy jako ludzie, jest kosmicznym cudem. Jesteśmy formą świadomości, duszą tego wszechświata, jego umysłem dzięki któremu poznawać może sam siebie. To jest jedna, „mistyczna”, strona naszej kultury. Jesteśmy przecież wielkimi poszukiwaczami, nawet jeśli zdajemy sobie sprawę, iż nie ma odpowiedzi na pytania ostateczne. Jest jeszcze druga, równie cudowna sprawa – nasz jednostkowy, indywidualny i niepowtarzalny byt. Dzięki kulturze i temu wszystkiemu co się z nią wiąże, doznawać możemy prawdziwej głębi uczuć. Szanować się nawzajem, nawet w sytuacji gdy wyznajemy inne systemy wartości, jak to często jest pomiędzy dziećmi i rodzicami. Pomagać najsłabszym członkom naszego gatunku, a również i tym którzy pobłądzili dawać kolejną szansę. Dopiero wtedy gdy przekraczamy sami siebie jesteśmy prawdziwymi ludźmi.

niedziela, 24 maja 2015

RACHUNEK SUMIENIA



Miarą naszego człowieczeństwa jest stosunek do osób słabszych, podporządkowanych czy potrzebujących. Co więcej, teoretycznie empatia jest jednym z podstawowych przejawów chrześcijaństwa. Jezus nadaje jej mistyczny wymiar: - Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, to mnie żeście uczynili. Przestrzega też przed przewrotnością losu, mówiąc iż „każdy kto się wywyższa będzie poniżony”. Socjalizm obiecywał społeczeństwo bezklasowe, gdzie panować miała wolność, równość i braterstwo. Wszystkie te piękne idee traktowane są dosyć swobodnie – obok ludzi szanujących bliźnich bez względu na okoliczności, wielu z nas wyżywa swoje frustracje na tych, którzy nie mogę sobie pozwolić na zdecydowaną reakcję. Jest to zachowanie szczególnie małe, tchórzliwe i żałosne.




A jednak się zdarza – często przy milczącej aprobacie innych. Pamiętam, że miałem kiedyś w pracy kolegę który lubił ćwiartować żaby łopatą. Na ogół wtedy nic nie mówiłem, bo myślałem sobie że nie warto toczyć wojny o jakąś żabę. Ale im więcej o tym myślę, tym bardziej jest mi teraz wstyd. Czasami myślę, że po świecie biega pełno takich małych zwierzątek, jak w „Myszach i ludziach” Steinbacka i nikt się o nie nie troszczy. A przecież wszyscy mamy to wypisane na sztandarach – chcemy widzieć siebie jako „równych gości” . Sęk w tym, że są równi i równiejsi. Na zasadzie, że złość znajduje zawsze najłatwiejsze ujście, działają choćby takie mechanizmy jak niegdysiejsza fala wojskowa. Ponieważ jedno kłóci się z drugim, w średniowieczu wyższe miejsce w hierarchii uzasadniano wynikiem woli bożej. Dziś utopijny etos kapitalizmu każdemu zaś przypisuje wyłączną odpowiedzialność za jego osobisty los.



Jakby tego nie uzasadniać każdemu przypisujemy jakieś miejsce. Wielu z nas dalekich jest wtedy od przestrzegania ewangelicznych zasad. Im większy burak, tym bardziej błyskotliwy w wyniosłych oracjach – upierdliwy klient, wściekły przełożony, agresywny osiłek czy rozwydrzona kokietka. Każdy może być złośliwy, to nic trudnego kiedy ma się ku temu sposobność. Szczerze mówiąc dużo trudniejsze jest, żeby nie pofolgować swoim atawistycznym ciągotom, kiedy będzie to możliwe. Nawet osoby które przeszły w życiu przez doświadczenia dyskryminacji nieraz nie mogą się wtedy powstrzymać od tego aby wziąć odwet, często niestety na przypadkowych osobach. Musimy czasem wybaczyć życiu, że zdarza mu się robić nas w konia. Bo nigdy nie odpłacimy światu sprawiedliwie ani za zło, ani za dobro które nas spotkało.        

sobota, 23 maja 2015

MUSISZ BYĆ KIMŚ

Według powtarzających się od lat badań najmniejszym prestiżem cieszy się w Polsce zawód robotnika budowlanego, a największym wykładowcy akademickiego. Panie i panowie profesorowie mają bowiem papiery na to, że są tęgimi głowami. A jak ktoś ma papiery to znaczy, że musi tak być. To nic, że takie papiery mają choćby różne kontrowersyjne osoby znane nam z życia publicznego i uważające się wzajemnie za idiotów. Musi być przecież jakiś obiektywny miernik ich wiedzy, bo inaczej nie dawaliby im tych papierów! Tak się składa, że tajemniczy „oni”, którzy przyznają im te tytuły, to również ludzie, a dokładniej kadra akademicka. Upraszczając można powiedzieć, że kryterium stanowi tutaj na tyle dogłębna znajomość jakiejś dziedziny, iż pozwala ona na pracę badawczą. Czyli że nie tylko umiesz przyswajać wiedzę, ale jeszcze ją rozwijać. Na ogół wiedza ta jest dosyć wycinkowa, ale dzięki temu jeśli np. znajdziemy mumię na wakacjach, to egiptolog będzie wiedział co to za dynastia itd.  Oczywiście egiptolog może być zupełnie niekompetentny w kwestii choćby naprawy samochodu, fizyki kwantowej czy biologii molekularnej, ale i tak posiadany tytuł roztacza wokół niego aurę osoby wszechwiedzącej. Co jeszcze zabawniejsze, profesurę można uzyskać w takich dziedzinach jak dajmy na to teologia, w jakiej to nigdy nie prowadziło się żadnych badań poza spekulacjami. Istnieje tam jednak „naukowe” lobby, które pilnuje żeby zachować swój prestiż.


O „akademickiej dyskusji” mówimy wtedy, gdy grzęźniemy w rozważaniu kwestii formalnych, nieistotnych z pragmatycznego punktu widzenia. Termin ten może drażnić co bardziej przeczulonych profesorów, więc mój promotor kazał mi go wykreślić z mojej pracy magisterskiej o konstrukcji przekształcania przedsiębiorstwa państwowego w jednoosobową spółkę skarbu państwa w zakresie sukcesji uprawnień i obowiązków oraz przejęcia mienia. Ale uzyskany w ten sposób dyplom nie otworzył mi drzwi do zabetonowanego gmachu administracji. Co więcej, nikt by nawet nie zauważył gdybym tej pracy nie napisał. Czarny rynek pisania takich prac kwitnie w najlepsze, ponieważ ludzie nie studiują po to żeby się czegoś dowiedzieć, tylko żeby mieć papier. To jest dzisiaj najważniejsze – papier, pieczątka, podpis. Jak masz papier to zawsze możesz coś komuś udowodnić, przynajmniej że go masz. Kiedy chodziłem do liceum polonistka zawsze pytała się czy samodzielnie pisałem wypracowanie, bo nigdy nie mogła w to uwierzyć. Więc w końcu zawsze wstawiała mi tróję, bo uważała że na pewno ściągałem. Powodem tego były moje mierne wyniki z innych przedmiotów – olewałem naukę bo miałem wtedy ciekawsze zajęcia. Dlatego polonistka uważała, że jestem głąbem. A w sumie to aż taki głupi nie byłem. W wypracowaniach umiałem czasami zabłysnąć, bo polonistyka nie jest twardą nauką tylko „laniem wody”.

Jak Cię widzą, tak Cię piszą i nic tego nie może zmienić. Jak wykładasz na uczelni to widzą Cię jako mędrca, a jak pracujesz fizycznie to jako prymitywa. Ludzie oceniają Cię przez pryzmat tego kim społecznie jesteś. Gdyby było inaczej, ludzie nie czuliby presji żeby „być kimś”.

czwartek, 21 maja 2015

INTERES ŻYCIA

Światem rządzą mężczyźni, a mężczyznami kobiety. Mężczyźni myślą tylko o jednym, a kobiety lecą tylko na pieniądze. Polscy mężczyźni to pijacy i złodzieje, ale i tak najgorsi są Żydzi. Rządzą oni bowiem Ameryką, czyli właśnie światem. I tak właśnie koło się zamyka. Wniosek z tego taki, że wszystko zależy od żydowskiej dziwki zwanej Wielką Nierządnicą. Przybyła ona z Babilonu żeby dawać dupy możnym tego świata.  „Winem zapalczywości swojego nierządu napoiła wszystkie narody, i królowie ziemi dopuścili się z nią nierządu, a kupcy ziemi wzbogacili się ogromem jej przepychu” – powiada Apokalipsa świętego Jana. Prorok przewiduje, że do końca świata doprowadzi ponętna zdzira, która nie dość że udziela lekcji Kamasutry to jeszcze rozdaje forsę. Niestety, szansa na to że to Wy padniecie jej ofiarą jest niewielka – tradycyjnie z tej hojności i wyuzdania skorzystają tylko światowi decydenci. Koniec świata zmiecie jednak nas wszystkich. I gdzie tu boża sprawiedliwość?


Jak zwykle wszyscy zapłacimy za błędy na górze. Nikt bowiem się nie zorientuje, że Wielka Nierządnica to dziwka szatana. A przecież Bóg nigdy nie przysłał by im żadnej dziwki – no chyba że Allach... I gdzie tu logika? Wyjaśnić to wszystko może tylko masońsko-komunistyczny spisek. Katolicy nazywają to „cywilizacją śmierci”. Jej przeciwieństwem miała być cywilizacja średniowiecza – krucjaty, konkwisty i takie tam inkwizycje. Teraz zaś mamy in vitro, wychowanie seksualne i jeszcze gorsze zbrodnie. Oni robią to celowo!!! Nie dość że sobie pobaraszkują z szatańską kurewką, to jeszcze zarobią na tym że będzie koniec świata!!! A jak już będzie Armageddon, to sobie wsiądą do statku kosmicznego i spierdolą z płonącej ziemi! Tak, bogaty to zawsze się ustawi. I nie będzie musiał nawet próbować przechodzić przez ucho igielne.
 

Osiemdziesięciodziewięcioletni milioner  James Howard Marshall Drugi nie mógł jednak czekać na koniec świata. Jego dni były już policzone, a więc musiał się spieszyć. Znalazł więc sobie zwykłą nierządnicę. Poślubił modelkę „Playboya” Annę Nicole Smith. Mógł się cieszyć jej cyckami jeszcze przez czternaście miesięcy zanim wyciągnął kopyta. Kiedy wreszcie przestały ją miętosić łapska starucha, Anna miała w końcu wydawać jego pieniądze. No i wydawała, tyle że na adwokatów. Syn lubieżnego grzyba wytoczył jej proces o prawa do majątku, jaki ciągnął się przez dziesięć lat i pochłonął wszystkie oszczędności cycatej Anki. W efekcie mariażu z piernikiem zrujnowała więc tylko swój medialny wizerunek. Pocieszenia szukała w lodówce, a to pozbawiło ją jej największego atutu, czyli uroku osobisto-fizycznego. Ucieszyło to natomiast paparazzich i pismaków z brukowców, którzy rozpisywali się z rozkoszą o jej otyłości, ilustrując swoje moralne traktaty zdjęciami spasłej blondynki. Ania postanowiła, że im jeszcze pokaże i zdecydowała się na karkołomną kurację odchudzającą. Jako sex-bomba z odzysku, znowu mogła liczyć na „uznanie” i zaczęli ją pokazywać w telewizji. I wtedy przewrotny los znowu dał jej kopa – jej dwudziestoletni syn przedawkował. Wkrótce wzięła garść tabletek na uspokojenie i podzieliła jego los. O ojcostwo jej małej córki, a być może o odziedziczony przez nią majątek, ubiegało się pięciu mężczyzn. Jak ktoś ma łeb do interesów, to nawet na przyjemnościach może zarabiać.           

środa, 20 maja 2015

UCIECZKA OD WOLNOŚCI

Co bardzo dziwne rozwój środków komunikacji elektronicznej nie pogłębia więzi społecznych, ale wręcz przeciwnie. Dzieje się tak dlatego, ponieważ wielu ludzi w sieci interesują głównie wytwory własne. Wspólnota kulturowa też się rozluźnia, ponieważ mamy tyle kanałów, że w zasadzie każdy oglądał wczoraj wieczorem co innego, a czytelnictwo staje zajęciem niszowym. Telefoniczni ekshibicjoniści największą wagę przywiązują do tego jaki model telefonu mogą pokazać. W tej sytuacji komunikacja przestaje niekiedy służyć do przekazywania informacji, a staje się tablicą na której przyklejamy swoje zdjęcia. Oczywiście całkiem spora grupa wykorzystuje zdobycze techniki w celu pogłębiania swojej wiedzy, dyskutowania na forach czy propagowania jakichś idei. Dla nich internet staje się wręcz „rozszerzeniem świadomości” – Timothy Leary, nieżyjący już czołowy ideolog ruchu hippisowskiego, widział w globalnej sieci nowe LSD. Jakkolwiek by to nie brzmiało coś w tym jest. Internet rozszerza naszą percepcję.


Wolność możemy wykorzystywać zarówno do dobrych, jak i złych celów. Na tym polega istota wolności, również cybernetycznej. Laureat Nagrody Nobla Francis Crick, twierdził że zażywanie LSD otworzyło jego umysł na nieszablonowe myślenie i pomogło mu w odkryciu struktury DNA. Internet może wspierać nasz rozwój, o ile jest narzędziem poszukiwań. W przeciwieństwie do mediów takich jak telewizja, jest on bardziej interaktywny i różnorodny. Internet daje nam wybór – a że ludzie często wybierają rzeczy łatwe to już inna kwestia. Paradoksalnie to co łatwe na ogół nie przynosi zbytniej satysfakcji. Przypomnijcie sobie to uczucie spełnienia, kiedy udało się Wam osiągnąć jakiś trudny cel... Z pewnością rekompensowało to trud jaki włożyliście w jego realizację. Wbrew katastroficznemu biadoleniu które sączy się ze wszystkich stron, pod tą szerokością geograficzną pod którą żyjemy mamy całkiem sporo możliwości doskonalenia się i rozwoju – także dzięki sieci informatycznej. Sęk w tym, iż oczekujemy że za wszystko będą nam płacić. Nie podejmujemy się niczego co nie przekłada się na zyski ekonomiczne. Komuś kto wyczekuje pod blokiem na jakieś ciekawe wydarzenie, świat rzeczywiście musi wydawać się ponury i złowrogi, jak w gangsterskich hip-hopowych kawałkach.


Ale to co naprawdę interesujące nie wiąże się wcale z pieniędzmi. Kiedy ma się pieniądze można imponować kobietom i kupować sobie rzeczy na które ma się ochotę. I to znowu wiąże się z wolnością – można używać pieniędzy do dobrych i złych celów. Za relatywnie niewielkie środki można kupić sobie bardzo dużo książek – na pewno czytając przez całe życie nie wydałbyś na nie tyle ile na dobry samochód. Ale przecież nikt nie kalkuluje w ten sposób. Jedne rzeczy są nam potrzebne, inne nie. Dezodorant jest konieczny żeby nie cuchnąć potem, telewizor żeby go oglądać, telefon żeby dzwonić... Żadna z tych rzeczy nie jest nam niezbędna z biologicznego punktu widzenia, lecz odczuwamy społeczną potrzebę ich posiadania. Potrzeba społecznego dostosowania jest zakorzeniona już w naszych genach, choć nie musi prowadzić nas do szczęścia. Jak pisał niegdyś Richard Dawkins nasze geny są samolubne. Oznacza to, że w interesie poszczególnego genu leży tylko i wyłącznie jego powielenie, a zatem konsekwencje psychologiczne działania genów pozbawiają nas wolności, a w konsekwencji niekiedy i szczęścia, w imię nadrzędnych biologicznych celów.

Ewolucja kształtowała nas dłużej niż kultura, ale w dzisiejszym otoczeniu które homo sapiens sam sobie kreuje, jej skutki dalej kierują naszym zachowaniem, z tym że naturalne popędy przestają często pełnić swoją funkcję – rywalizacja o zasoby zmierza już bardziej w kierunku poszerzania abstrakcyjnego materialnego dobrobytu, niż zapewniania jednostce dogodnych warunków do rozmnażania. Społeczeństwa najsilniej uprzemysłowione przeżywają kryzys demograficzny, a aspekt reprodukcyjny seksu został w świadomy sposób okiełznany, tak żeby czerpać można z niego było czystą przyjemność. Choć cieszymy się bezprecedensową w dziejach ludzkości wolnością, możliwościami i technologiami, problemy ludzkie wydają się nie znikać, ale nadal się generować. W globalnej wiosce wieści rozchodzą się szybko, więc ciągle gonimy za nowością. Niemożność sprostania wyzwaniom prowadzi wielu z nas do depresji cywilizacyjnej, kiedy leżąc syci i znudzeni przerzucamy telewizyjne kanały albo klikamy myszką. Przewlekły stres, ciągłe porównywanie się z innymi, kredytowe niewolnictwo – współczesny „nowy wspaniały świat” pełen jest pułapek. Ograniczanie swoich horyzontów nie pomaga nam się z nim mierzyć.

wtorek, 19 maja 2015

PSYCHOBOOM

Kiedy widzisz z boku problemy innych ludzi, często wydają ci się śmiechu warte – kiedy sam masz jakieś już niekoniecznie. A to często również są kłopoty które sam sobie tworzysz. Druga opcja jest taka, że to robota toksycznych bliźnich. Dopiero trzecia możliwość wynika z pecha – możesz dostać sraczki na randce, zachorować na raka albo złamać kręgosłup. Życie swoje możesz jednak zmieniać tylko w zakresie na jaki masz wpływ. A więc pozostają nam kwestie wewnętrzne i ułożenie poprawnych relacji z otoczeniem. To drugie często bywa trudne, a w niektórych przypadkach wręcz niemożliwe. Istnieją potwory z jakimi nie można żyć przyjaźnie i każdy o tym dobrze wie. Cokolwiek byś chciał zmienić najlepiej zacząć od siebie.


To podstawa programu Anonimowych Alkoholików – zmień siebie, a twoje życie też się zmieni. Wtedy dopiero będziesz mógł stawić czoła problemom, których i tak nie unikniesz. Nie każdy z nas jest alkoholikiem, ale każdy z nas może się doskonalić. Trudności z jakimi się mierzymy w znacznym stopniu siedzą w naszych głowach. Kiedy w świadomości społecznej uznany został fakt, jak ważne jest pozytywne myślenie i motywacja, zaczęto posługiwać się treningiem psychologicznym na coraz szerszą skalę. Normą stało się choćby zatrudnianie psychologów w sporcie. Budowanie pewności siebie i walka ze stresem to dzisiaj niemal gałąź przemysłu. W biznesie szerzy się na potęgę tzw. coaching, czyli czerpiący pełnymi garściami z pop-psychologii interaktywny proces szkolenia. Telewizje śniadaniowe i kolorowe pisemka bombardują nas dobrymi radami.

Wszystkie te mądrości mają nam wyjaśniać jak mamy żyć i co jest dla nas dobre – tak jak horoskopy skierowane są do ludzi niepewnych przyszłości i zagubionych. Pomimo niewątpliwej wartości psychologii, ostatnio skomercjalizowała się ona do tego stopnia, że musi być medialnie przystępna nawet dla najbardziej tępego telewidza. W czasie największej oglądalności nie ma przecież czasu na wyjaśnianie naukowych zawiłości. Spowodowało to prawdziwy wysyp medialnych psycho-gwiazd i gwiazdeczek, mielących ozorem bez przerwy prawdy często w swej treści banalne, a także urabia grunt pod działalność różnej maści szarlatanów żerujących na ludzkich słabościach. Jedynie 30% działających w Polsce psychoterapeutów posiada certyfikaty, a podobno i te są niewiele warte.

Jeden z najbardziej znanych psychologów dziecięcych, dyżurny telewizyjny ekspert Andrzej Samson, kilka lat temu okazał się pedofilem. Nie generalizując trzeba przyznać, że przypadek ten pokazuje jak łatwo jest omamić tłuszczę psychologicznym bełkotem. Cokolwiek by nie mówić najłatwiej jest wszak rozwiązywać cudze problemy. Płaćcie mi, to ja będę Wam doradzał. No bo to przecież zwykły rynek. Doskonale mechanizmy te opisał Tomasz Witkowski w swojej książce „Zakazana psychologia”. Demaskuje on pseudonaukowe metody, takie jak choćby neurolingwistyczne programowanie. Ostrzega też, że psychoterapia może zmienić nasz system wartości – przecież wszyscy oni „wiedzą najlepiej”. A przecież bardziej niż wskazywaniem drogi psychologia winna zajmować się pokazywaniem nam zależności kierujących naszym zachowaniem.

Człowiek od zawsze chciał mieć gotowe recepty na wszystko. Myślenie zawsze go przerażało. Pozwalał się więc prowadzić – czarownikom, kapłanom, filozofom, a teraz psychologom. Tym którzy znali psychologię choćby na tyle żeby nim manipulować. Gotów był przyznawać, że inni posiadają wgląd w rzeczywistość, której on nie może zrozumieć. Najstraszniejsza bowiem wydawała mu się możliwość, że rzeczywistość to chaos. Niestety na wiele pytań odpowiedzieć musimy sobie samemu. Wielu rzeczy nie będziemy w stanie pojąć. Nie wszystko da się wyjaśnić. Może wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy. 

poniedziałek, 18 maja 2015

SKAZANI NA BLUESA

Sukces nie musi iść w parze z moralnością. W zasadzie to truizm – nauczycielka życia, historia, pokazuje nam to już od zarania dziejów. A jednak zawsze lgniemy do zwycięzców, a przegranych nie szanujemy. Osiągnij prestiż, a ludzie zlecą się ze wszystkich stron z gratulacjami – będą Ci się kłaniać już z daleka. Spadnij na dno, a ludzie rozpierzchną się na wszystkie strony. Jest to o tyle dziwne, że żyjemy w kulturze gdzie większość ludzi wyznaje podobno nauki Jezusa Chrystusa. Fakt, że budujemy schroniska dla bezdomnych sprawia że czujemy się szlachetniejsi, podświadomie jednak nie traktujemy
takich „brudasów” jak partnerów. Bliżej nam w naszym mniemaniu do środowisk otaczanych społeczną estymą, choćby składać się miały w znacznej mierze z nadętych dupków.

Status jednostki traktujemy jak emanację jej determinacji – ktoś komu w życiu nie wyszło pewnie za słabo się starał. Uważniej przysłuchujemy się tym którzy nam imponują, częściej przyznajemy im rację, śmiejemy się z ich dowcipów. W miarę upływu czasu takie pieszczochy coraz bardziej wierzą, że takie traktowanie wynika z ich wyjątkowości, a nie przypisanej funkcji, zajmowanej pozycji, posiadanych zasobów. Stąd bierze się powiedzenie, że władza demoralizuje. Poczucie wyższości prowadzi często do arogancji, nadużyć i zaniku wrażliwości na cudze potrzeby. Ale jest to gra w jakiej uczestniczymy wszyscy: jednym pozwalamy na więcej, drugim na mniej – w zależności jak ich postrzegamy lub co od nich chcemy uzyskać.


Pięć dekad socjalizmu nie doprowadziło do społecznej równości – kumoterstwo, kolesiostwo i nepotyzm rozkwitały w najlepsze. Taki stan rzeczy zwykle najbardziej wkurwia tych, którzy nie mają dostępu do koryta konfitur. Pozornie prowadzić mogłoby to do wniosków wręcz anarchistycznych, ale tak naprawdę każda grupa wytwarza choćby nieformalną hierarchię – nawet komuna hipisowska czy antyglobalistyczny squat. Taka już jest ludzka natura, genetyczne predyspozycje i odruchy bezwarunkowe. W dzisiejszych czasach coraz silniejsza staje się władza biznesowa (w przeciwieństwie do niegdysiejszych „zawodowych” dyrektorów), skupiająca w swoich rękach zasoby potrzebne ludowi. Ponieważ lud jest zatomizowany jednostka wchodząc w układ z wielką machiną stoi na straconej pozycji. Jednostka potrzebuje bardziej niż sama jest potrzebna.


Czasami wręcz ciśnie się na usta pytanie kto jest reżyserem tego spektaklu, ale nie wierzę w żadne masońskie spiski, zmowę iluminatów czy kosmitów. Za niesprawiedliwość społeczną, wykorzystywanie i niegodziwości odpowiadają ludzka chciwość, pazerność i nienasycenie. Rywalizacja o zasoby nigdy nie zniknie, co najwyżej będzie się stopniowo „cywilizować”. W krajach trzeciego świata los polskich „śmieciowych” pracowników wydawać się musi wszak spełnieniem marzeń. Frustracja wynikająca z zazdrości wobec „posiadaczy” nie zniknie natomiast nigdy. Przemysłowo-konsumpcyjna maszynka karmić nas będzie mirażami, dopóki tylko skłonni będziemy sprzedawać się żeby za nie płacić. Każdy zgrzyt w jej trybach (tzw. kryzys) skutkować będzie wielkim społecznym lamentem. Jeśli zatem rozwój ekonomiczny jest celem samym w sobie, tylko ciągły wzrost konsumpcji może stymulować porządek społeczny, a to pociąga za sobą bezustanny wyścig.

sobota, 16 maja 2015

LUSTERECZKO, POWIEDZ PRZECIE

W trosce o swój wizerunek eksponujemy to co chcemy pokazać, a przemilczamy to co dla nas niewygodne. To naturalne że chcemy pokazać się z jak najlepszej strony. Wszystko co robimy w jakimś stopniu odnosi się do tej potrzeby – jeśli dążymy do awansu, to po to żeby innym coś udowodnić. Jeśli kupujesz coś, to po to żeby pokazać ludziom na co Cię stać. Nawet to z kim pokazujesz się publicznie jest elementem autokreacji. Możesz temu zaprzeczać, ale to arcyludzkie. Bo na pewno masz w sobie małego błazna, który każe Ci robić różne rzeczy tylko po to, żeby ktoś to zobaczył. Gdyby nie przywiązywać wagi do takich rzeczy jak opinie, nikt nie zawracałby sobie głowy takimi sprawami jak choćby luźne przestrzeganie norm społecznych i w konsekwencji świat jaki znamy w ogóle by nie istniał.

Często to co robią w tym kierunku nasi bliźni wydaje się nam śmieszne – rzeczywistość społeczna jest pełna błazenady. Zrozumienie tego faktu pozwala nabrać dystansu do siebie. Jeśli sam nie spojrzysz na siebie jak na błazna z pewnością i tak zrobi to twoje otoczenie. Lecz jeśli sam dostrzeżesz jak komiczną jesteś istotą, nie będziesz brał swoich porażek całkiem na serio. Zobacz jakie to śmieszne – ambitny dzieciak przejmuje się że dostał trójkę z matematyki, chłopak przejmuje się że rzuciła go piękna dziewczyna która jest zimną i wredną suką, ktoś przejmuje się że nie dostał kierowniczego stanowiska w jakiejś podrzędnej instytucji w zapadniętej dziurze... Kreujemy swój wizerunek zawsze i wszędzie, a to jak nas odbierają silnie wpływa na poczucie naszej wartości.

To czym ludzie usiłują nam zaimponować wiele mówi o nich samych. Ludzie pokazują nam się tak w jaki sposób chcą być postrzegani (chociaż nie zawsze im to wychodzi). A zatem sami się w pewnym stopniu odsłaniają – pokazują swoje wartości i aspiracje. Ktoś kto ostentacyjnie prezentuje swoje dobra materialne najprawdopodobniej jest materialistą. Ktoś kto pręży mięśnie i szuka zaczepki najprawdopodobniej jest wyznawcą prawa dżungli. Ktoś kto bombarduje Cię technicznym żargonem najprawdopodobniej chce uchodzić za wielkiego fachowca. I tak dalej. Wzorce i archetypy kreowane przez kulturę stają się punktem odniesienia dla naszych działań, choć często naśladujemy je nieco karykaturalnie.

To czy robimy z siebie idiotę czy nie to kwestia względna. Najprawdopodobniej tak, bo kierujemy się różnymi wartościami. Hierarchie często wcale się nie pokrywają, na przykład wysoka pozycja w hierarchii więziennej przez innych postrzegana będzie jako dno społeczne. Podobnie człowiek interesu będzie myślał o nauczycielu, że wcale nie jest on taki inteligentny. Heroinista zrobi sobie zastrzyk i będzie miał ich wszystkich w dupie. Naszą drogę wyznaczy nasza grupa odniesienia z jaką dana jednostka się identyfikuje i do jakiej chce należeć.

W dzisiejszych realiach kreowanie wizerunku często odbywa się też w sieci, zwłaszcza na portalach społecznościowych, gdzie wyżywają się niespełnieni ludzie. Część użytkowników tak bardzo skupiona jest na kreowaniu swojego wirtualnego wizerunku, że zatraca się w tym bez reszty. Porównując się do inscenizowanych fotografii swoich „znajomych” popadają we frustrację i w odpowiedzi sami kreują dla nich sztuczny świat.

piątek, 15 maja 2015

APEL JASNOGÓRSKI

Jestem człowiekiem, a nie duchem – dlatego odczuwam pragnienia. Dlatego mam popędy, złoszczę się, dążę do celu. Wszystkie moje emocje są produktami mojego mózgu – do tego stopnia, że można je regulować ingerując w jego pracę. Gdyby podłączyli mi do głowy odpowiednią aparaturę, mogliby stymulować mi elektrycznie różne ośrodki, co wpływałoby na mój nastrój. Gdybym zjadł dwie tabletki ecstasy poziom serotoniny wzrósłby mi tak bardzo, że wpadłbym w słodki błogostan. Gdyby natomiast uszkodzili mi ośrodek emocji, kłopoty sprawiałoby mi podjęcie najprostszej decyzji, choć inteligencja nadal umożliwiałaby mi analizę sytuacji. Kiedy zmienia się mój mózg, zmieniam się ja. A kiedy umrze, to umrę razem z nim.

Niektórym zrozumienie tej prostej zależności nastręcza wiele trudności. Szczerze mówiąc większości społeczeństwa. Sądzą oni, że zamiast z mózgu ich świadomość wypływa z duszy. Czym jest dusza tego nikt nie wie – ma jednak być czymś osobnym od ciała, czyli również mózgu. To ona ma rzekomo być składnikiem życiodajnym. Jeśli dusza byłaby takim komponentem, musiałoby posiadać ją wszystko co żyje – a zatem nawet owsiki, tasiemce czy inne gnidy. Myliłby się ten, kto przypuszcza, że teolodzy nie rozwikłali tej zagadki – otóż uchwalili oni, iż dusza zwierzęca jest śmiertelna, więc postępowanie tych zwierząt nie podlega boskiej ocenie moralnej.

Na którym zakręcie ewolucji dusza nasza stała się niezniszczalna – tego nie wiadomo. Czy neandertalczyk, któremu zawdzięczamy istnienie blondynek i białej rasy, też miał duszę? Czy samice homo sapiens oddające się neandertalczykom dopuszczały się zoofilii? Czy kult przodków uprawiany przez neandertalczyka, świadczy o tym że też posiadał on nieśmiertelną duszę? Czy dusza neandertalczyka różniła się od naszej? A co z naszymi genetycznymi poprzednikami? Przecież ewolucja była procesem stopniowym – jak zatem odróżnić małpoluda od  uduchowionej istoty? To tylko próbka pytań, które zadać mógłby sobie każdy myślący człowiek, gdyby tylko chciał, lecz łatwiej jest wierzyć w istnienie niezbadanej duszy ludzkiej.
 
Czemu człowiek nieśmiertelną posiada duszę, a zwierzęta nie? Bo podobno człowiek został stworzony na boże podobieństwo. Słabą stroną tej teorii jest fakt, że dusza jest niewidzialna, a mózg widzialny. Na skutek organicznych zmian możemy nabawić się amnezji, ale w świetle badań teologicznych możemy mówić o ciągłości naszej świadomości i to nawet po śmierci. Duszę posiadać ma nawet jednokomórkowy zarodek pozbawiony układu nerwowego. Nie ma nic do powiedzenia i nie wie że istnieje, ale jest niemal najważniejszy – manipulacja genami uświadamia bowiem jak wielkim kitem jest dusza. Nie wiadomo choćby czy hybryda ludzko-zwierzęca miałaby duszę czy nie. A jakby się nad tym zastanowić, to nawet nie wiadomo skąd bliźnięta jednojajowe mają dwie dusze. Ale kogo to obchodzi...?

Największym problemem dla naszej duszy jest to, że będzie odpowiadać za pokusy na jakie naraża nas ciało, czyli mózg. To nic, że nasze zachowanie mogą kształtować takie czynniki jak choćby poziom testosteronu. Na całe szczęście wpływ modlitwy na doczesną pracę mózgu jest raczej pozytywny – badania pokazują, że osoby religijne są szczęśliwsze. A zatem módlmy się! 

czwartek, 14 maja 2015

KRÓTKA HISTORIA BLONDYNEK

Egzotyka jest bardziej pociągająca od tego co swojskie. Jeśli postawić naprzeciw siebie ludzi dwóch różnych ras, to statystycznie wydawać się oni sobie będą bardziej pociągający niż przedstawiciele tej samej rasy – wynika to z naturalnej potrzeby zróżnicowania genetycznego. Stąd Azjatki czy Murzynki wydają się facetom tak pociągające. Dlatego Arabowie czy inni Włosi wydają się Polkom tacy przystojni. Na tej samej zasadzie podobieństwa genetyczne odpychają się – brak pociągu skuteczniej zapobiega kazirodztwu niż związane z tym tabu. Dlatego też jedni mężczyźni wolą blondynki, a inni nie. Pojawiły się one w Europie dopiero dwadzieścia pięć tysięcy lat temu podczas ostatniego zlodowacenia. Przyczyną sukcesu reprodukcyjnego tej kombinacji genetycznej był deficyt samców. Nieprzyjazne warunki pogodowe uniemożliwiały wegetację roślin, więc kobiety zdane były na łaskę myśliwych czyli mężczyzn, a tych było mało. W sytuacji tak ostrej konkurencji, jeśli wszystkie inne czynniki były takie same, wygrywały dziewczyny wyróżniające się blond-genami. Dzięki temu blond włosy rozpowszechniły się w puli genetycznej, zwłaszcza na północy Europy. W Skandynawii blondyni i blondynki stanowią 40% populacji, a na całym świecie prawie 2%. Z tego powodu blondynki są uważane za szczególnie pociągające – za ikonę seksu już zawsze uchodzić będzie Marylin Monroe, a małe dziewczynki bawią się lalką Barbie. Na okładkach „Playboya” proporcja blondynek jest większa niż ich rzeczywisty odsetek wśród rasy białej. Zainteresowanie blondynkami spada jednak proporcjonalnie do wielkości tego odsetka – niskie jest choćby w krajach skandynawskich. W Polsce modę na farbowany blond zahamowała fala zawistnych dowcipów o blondynkach.

Prawda jest niestety taka, że nawet naturalne blondynki nie wykazują się wcale mniejszą inteligencją od brunetek czy rudzielców. Dziwi zatem stereotyp przedstawiający blondyny jako plastikowe i puste blachary – choć oczywiście takich również i w tej grupie nie brakuje, ale taki już jest przekrój społeczeństwa. Część kobiet, jak i mężczyzn, ma niski iloraz inteligencji i upodobanie do patologii, ale nie wynika to ani z koloru ich włosów, ani skóry. Można by wręcz uznać, że takie podejście do sprawy jest równie szowinistyczne jak rasizm, choć oczywiście wszystko to odbywa się z pewnym przymrużeniem oka. Stereotyp taki może mimo wszystko oddziaływać na naszą podświadomość i wpływać na nasze decyzje. Różni naukowcy badali te sprawy i zaobserwowali że mit o bezmózgiej blondi funkcjonuje w społecznej świadomości całkiem na poważnie. Mężczyźni na przykład „głupieją” przy blondynkach, czyli zachowują się mniej inteligentnie, żeby dostosować się do ich domniemanego poziomu. Sprawdzono też, że stosunkowo niewielu blondynkom udaje się zasiąść na stanowisku kierowniczym. Kelnerki o jasnych włosach otrzymują za to wyższe napiwki (oczywiście w Stanach Zjednoczonych, bo u nas nie daje się w ogóle napiwków). Co również pocieszające mężowie blondynek mają na ogół trochę lepsze zarobki. Wszystkie opisane efekty są oczywiście bardzo subtelne – nie wystarczy zmiana koloru włosów żeby zmienić swoje życie. Na ocenę urody wpływa wiele czynników, a kolor włosów wydaje się w tym kontekście nie aż tak bardzo istotny. Decydujące znaczenie może mieć tylko gdy zachowane są inne kryteria urody – poza tym gusta mimo wszystko pozostają zróżnicowane.

Jasne podejście do tej sprawy miał na pewno świętej pamięci Adolf Hitler. Dlatego swoją sukę (owczarka niemieckiego, a nie Ewę Braun) nazwał Blondi. Psina spała w pokoju wielkiego wodza, który bardzo lubił spędzać z nią wolny czas. Pan Adolf zawsze szczycił się, że Trzecia Rzesza miała najbardziej humanitarną ustawę o ochronie zwierząt w Europie. Dlatego w obliczu klęski kazał otruć pupilkę cyjanowodorem, żeby sowieci jej nie zgwałcili. Hitlerek miał totalny odjazd – od kilku lat nałogowo zażywał dożylnie amfetaminę, a przyszłość widział właśnie w kolorze blond. Kolor ten świadczyć miał bowiem o aryjskim pochodzeniu, a dokładniej o przynależności od szczepu nordyckiego – najszlachetniejszej, zdaniem nazistów, odmianie homo sapiens. Tylko nordycy mieli być „prawdziwymi” Europejczykami, natomiast ludy południa i wschodu nosiły w żyłach domieszkę mauretańskiej krwi. Nie przeszkadzało to Niemcom bratać się z Włochami, czy wspierać swego czasu generała Franco. Tak czy owak czystość rasowa charakteryzować się miała blond włosami, niebieskimi oczami i wysokim wzrostem. Oczywiście nie moglibyśmy w ten sposób scharakteryzować samego Hitlera, ale to tylko przykład jak bezmyślną istotą jest człowiek. Naziści postanowili wyczyścić Europę z błędów genetycznych – pierwszymi ich ofiarami byli ludzie chorzy psychicznie. Następnie zabrali się za pedałów i Świadków Jehowy, a w końcu za Żydów, Słowian i Cyganów. Oczywiście ich teorie historyczne nie miały żadnego poparcia w dowodach naukowych – genetycznie ludzie faktycznie się różnią, lecz wszyscy przynależymy do tego samego gatunku. Żyd może być zdrowszy i inteligentniejszy od Niemca – to wszystko indywidualne kwestie osobnicze. Hodowla rasy doskonałej skończyłaby się co najwyżej zmniejszeniem tak potrzebnego ludzkości zróżnicowania genetycznego. Nauka na służbie ideologii utwierdzała jednak niemieckich decydentów w ich dziejowej misji. W celu odsiewania genetycznie „zdrowego” materiału stworzono nawet specjalną instytucję, Lebensborn, zajmującą się między innymi opieką nad odebranymi Polakom „biologicznie wartościowymi” dziećmi – małymi niebieskookimi blondynkami i blondynami. Niekiedy zatem ubarwienie włosów bywało sprawą życia i śmierci. Jakkolwiek było to głupio nie zabrzmiało, blond pozostaje więc znaczącym spadkiem, który pozostał nam po neandertalczykach – stamtąd bowiem przedostał się do naszego DNA. To prawdopodobnie domieszka tej krwi pozwoliła nam dostosować się do klimatu chłodniejszego niż afrykański.

środa, 13 maja 2015

KULTURA JAKO ŹRÓDŁO CIERPIEŃ

Ponad dziewiętnaście milionów Polaków nie przeczytało w ciągu roku ani jednej książki. Nie przeczytało bo nie było to im do niczego potrzebne. Ponad sześć milionów nie miało nawet kontaktu z gazetą i ma się dobrze. Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji w narodzie zanika wspólnota kulturowa. Ale regularnie czytuje cokolwiek tylko co szósty Polak, a to i tak raczej w stopniu umiarkowanym. Tak więc kulturze narodowej bliżej na stadion piłkarski niż do księgarni. Jeśli natomiast część narodu żyje w innej rzeczywistości to jej problem. Pogrążanie się w świecie niezrozumiałej dla ogółu abstrakcji oznacza często alienację, a wyobcowanemu człowiekowi łatwo przypiąć łatkę dziwaka. Kogoś kto mówi niezrozumiałe dla nas rzeczy łatwo wręcz uznać za głupca, zwłaszcza jeśli nie idzie to w parze z osiąganymi przez niego wymiernymi sukcesami. To jeden z paradoksów, że nawet jeśli nie odnosimy tych sukcesów, musimy je chociaż pozorować – a ktoś kto się tylko „wymądrza”, jest mało przekonujący. Poza tym sięganie po książkę, w przeciwieństwie do pakowania na siłowni uchodzi za zajęcie pedalskie, czyli zniewieściałe. Zawsze staramy się raczej naśladować większość, niż którąś z mniejszości.

Jak to zwykle bywa mniejszość broni poczucia własnej wartości. A zatem czytelnicy postrzegają się jako towarzystwo elitarne – to wyjaśnia im dlaczego są inni. Silą się na intelektualny snobizm, który nie dość że nikomu nie imponuje, to jeszcze postrzegany jest jako pretensjonalna bufonada. Druga sprawa jest taka że im większa wiedza, tym więcej wątpliwości, a człowiek szuka raczej pewności, a w zasadzie potwierdzenia własnych poglądów. Z tego też powodu postawy ludzkie bardzo powoli (jeśli w ogóle) ewoluują. Na przykład pomiędzy prawicowymi, a lewicowymi tytułami prasowymi jest taki rozdźwięk jak gdybyśmy żyli w zupełnie innych światach. Wyłania się z tego raczej tendencyjny przekaz – rzekoma „elita”, czy jak kto woli „inteligencja”, aspiruje do tego żeby uświadamiać lud, a sama jest jeszcze bardziej podzielona od niego. Nic dziwnego, że zwykły obywatel widząc w telewizji posiedzenie „ekspertów” nie jest w stanie zrozumieć o co w tym chodzi. Natomiast „inteligenci” z niższych poziomów, podtrzymują w napięciu całą ową burzę mózgów, żywiąc się medialną papką serwowaną przez dyżurne autorytety.


Z tego powodu, że nie piszę dla żadnej gazety, moje słowa nie będą miały żadnego znaczenia. Ale i tak swoje powiem. Protestuję przeciwko szerzeniu bredni w przestrzeni publicznej – przeciwko wróżbitom w telewizji, kapłanom-seksuologom, psychoanalitykom i homeopatom. Skoro więcej pisze się dzisiaj o technikach sprzedaży niż etyce w biznesie, nie oczekujcie że rozwijać się będą inne formy jajogłowych niż te niesławne już „wykształciuchy”. Nikt się nie pyta się po co, tylko jak – przydatne są zatem poradniki. Bo cele są już wyznaczone i nic tu nie zmienią sążniste eleboraty. Śpiewała o tym już Maryla Rodowicz – liczy się tylko kasa i seks. Reszta to tylko hobby. 

wtorek, 12 maja 2015

CENTRUM WSZECHŚWIATA

Ludzie nigdy nie przestaną mnie zadziwiać. Nigdy nie przestanie mnie zdumiewać ile potrafią z siebie wykrzesać miłości i nienawiści. Czasami może być to koktajl wręcz zdumiewający – nigdy nie wiadomo co wypłynie na wierzch. Dlatego mówią, że najbardziej ranimy tych których kochamy. Mówią też, że miłość łatwo się może zmienić w nienawiść. Jedno i drugie jest ludzkim fenomenem.

Zwierzęta nie potrafią odczuwać miłości i nienawiści – no może z małymi wyjątkami. Na przykład biolodzy są zdania, że słonie doświadczają tęsknoty za zmarłymi, dbają one bowiem o szczątki zmarłych zwierząt. Świat przyrody jest jednak o wiele bardziej racjonalny niż nasz. Wszelkie zachowania takie jak agresja czy okazywanie troski mają z reguły swoje uzasadnienie adaptacyjne.


Mózgowe skrypty są uruchamiane przez określone bodźce. Kiedy okazać zachowanie władcze, a kiedy uległe nie jest wyborem przypadkowym. Zwierzęta nie mogą sobie pozwolić na marnowanie życiowej energii. Ale my jesteśmy pod tym względem mniej pragmatyczni. To nasze obciążanie genetyczne – dzięki rozwiniętej inteligencji możemy analizować sytuację co zmniejsza automatyzm naszych poczynań. Długotrwała pamięć czy zdolność długofalowego planowania to czynniki dzięki jakim wykształcić się mogły tak specyficznie ludzkie zachowania jak zemsta.

Psychologia ewolucyjna mówi, że zachowania zwiększające sukces reprodukcyjny są przekazywane, a zmniejszające go zanikają. W ten sposób nie jesteśmy niestety w stanie wyjaśnić wszystkiego – na przykład skąd się bierze bezproduktywny genetycznie homoseksualizm. A jednak pedalstwo jest faktem. Jakiekolwiek są przyczyny takiego stanu rzeczy, nawet pedalstwo nie jest domeną wyłącznie ludzką – w świecie zwierząt bezproduktywne pieszczoty są szeroko rozpowszechnione. Żyrafy czy bizony oddają się nawet częściej rozkoszom homoseksualnym, niż tym wiodącym do rozrodu. Prawie jedna czwarta potomstwa łabędzi czarnych wychowywana jest przez pary jednopłciowe. Największe natężenie sodomii zaobserwowano natomiast u naszych bliskich krewnych – szympansów bonobo. Tylko jedna czwarta stosunków seksualnych ma tam charakter heteroseksualny. Dobrze że nie jestem szympansem.


Nienawiść do pedałów jest zatem śmieszna, w szczególności kiedy odwołuje się do „prawa naturalnego”. Gejostwo jest bardziej naturalne niż silikonowe cycki, siatkowane pończochy i wysokie obcasy. Oczywiście nie dla każdego jest pociągające. Naturalność możemy rozpatrywać w różnoraki sposób – nawet sam fakt noszenia szpilek uzasadnić możemy doborem naturalnym. Po pierwsze szpilki optycznie wydłużają nogi, a ich długość ma znaczenie dla męskiej podświadomości – dłuższe mają świadczyć o lepszej kondycji genetycznej. Po drugie chód kobiety w szpilkach staje się bardziej seksowny – buty na wysokim obcasie wymuszają kołysanie biodrami  i napięcie mięśni łydki. Jak widać natura i kultura wzajemnie się przenikają. „Naturalność” obyczajowego konserwatyzmu to nonsens – celem zalotów jaskiniowca nie był sakrament, tylko dobranie się do dupy, a monogamia miała zabezpieczać samice przed zachowaniami takimi jak uśmiercanie młodych przez obcych samców i zapewniać im wsparcie w opiece nad potomstwem. Okres dojrzewania jest bowiem u ludzi wyjątkowo długi, ale bez wątpienia bardzo owocny.

O ile w sprawach obyczajowości tradycjonaliści obowiązkowo powołują się na naturę, całkowicie błędnie zresztą, o tyle to co najbardziej ludzkie wywodzą z czynników nadprzyrodzonych. Człowiek jest więc według nich tak wspaniały, ponieważ został stworzony na boże podobieństwo. Oczywiście to nonsens. Przy całej swojej niedoskonałości człowiek jest istotą niezwykłą, ale wyewoluował z gatunków mniej złożonych i był to proces który określił kim teraz jesteśmy. Większość naszych zachowań nie jest skutkiem świadomych decyzji. To my stworzyliśmy Boga na swoje podobieństwo – absolut obdarzyliśmy cechami antropomorficznymi, świadomość w naszym systemie pojęciowym musiała cechować się neurochemicznymi emocjami – wierzymy więc że Bóg może się na nas złościć, smucić się czy cieszyć z naszego postępowania. Najwspanialszą ludzką umiejętność – miłość, również wywodzimy od Boga. Widzimy w niej boską cząstkę, jaką w nas tchnął.

Lecz gdyby istniał jakiś Bóg, nie przypominałby zbytnio człowieka, ponieważ człowiek jest istotą społeczną. Bóg zaś nie odczuwałby konieczności wchodzenia z kimkolwiek w interakcję jako byt doskonały i komplementarny. Niczym cytoplazmatyczny ocean pokrywający planetę Solaris w książce Lema, pokazujący nam niemożność zrozumienia wszechświata,  antropomorficzny fantom starca siedzącego na chmurze wciąż wskazuje jak bardzo jesteśmy zapatrzeni w siebie.          

niedziela, 10 maja 2015

INDYWIDUUM

W pędzącym coraz szybciej świecie łatwo się pogubić. Właściwie to już nie wiadomo nawet za czym tak całe życie gonimy – wmawia się nam bzdury o rozwoju osobistym, który coraz częściej jest tylko narzędziem dzięki jakiemu można nas efektywniej eksploatować. Wszystko co robimy musi mieć swoje przełożenie na naszą sytuację materialno-społeczną. W przeciwnym razie tracimy tylko czas. Brak refleksji nad sobą i światem, o ile nie jest zagłuszany przez alkohol czy telewizję, prowadzi nas do posłusznego wypełniania swojej roli w tym cyrku. Celem gospodarki staje się nieprzerwany wzrost, a umożliwić go może tylko rosnąca konsumpcja. Kreowane bezustannie fikcyjne potrzeby zmuszają nas do doskonalenia swojej efektywności, a system je tworzący wzmacniany jest przez ten właśnie wyścig szczurów. W sytuacji takiego sprzężenia zwrotnego trudno wyłączyć w głowie odbiornik materialistycznej propagandy.


Przed tym kierunkiem rozwoju wielcy myśliciele ostrzegali nas już dawno. Aldous Huxley przewidywał to jeszcze przed powstaniem nowoczesnego społeczeństwa konsumpcyjnego. W 1932 roku wydał swoją klasyczną już powieść fantastyczno-naukową „Nowy wspaniały świat”. Wieścił w niej powstanie społeczeństwa w którym „szczęśliwi ludzie to tacy, którzy nie są świadomi lepszych i większych możliwości, żyją we własnych światach odpowiednio skrojonych do ich predyspozycji”. Zgodnie z przerysowaną wprawdzie prognozą, dziś jedyną nadzieją wielu zaangażowanych ludzi jest możliwość, iż ich indywidualne wybory mają sens. Na przeciwnym biegunie stoją wszyscy ci, co nie dają rady. To tak jakby mechanizm raz wprawiony w ruch nie chciał się już zatrzymać. Musisz być kimś, albo będziesz nikim. To czym możemy zaimponować musi być jak najbardziej prymitywne – tak jak reklamy przekonujące nas do tego.


„Bądź sobą” to już tylko pusty slogan. Jak spróbujesz to od razu się przekonasz. Im bardziej będziesz inny od wszystkich, tym gorzej dla Ciebie. „Bądź sobą” znaczy dziś kup albo sprzedaj nasze gówno, bądź tym zwierzątkiem jakie w Tobie siedzi, tymi emocjami jakimi tak łatwo manipulować. Bądź homo sapiens – reaguj jak statystyczny homo sapiens na nasze oprogramowanie. Przecież wiesz czego możesz się spodziewać po standaryzowanej rzeczywistości. Nie zawiedziesz się na naszym produkcie, gadżecie, urządzeniu, dopalaczu. Skorzystaj z naszych usług. Zadzwoń do nas już dzisiaj – dla nas liczą się ludzie. Bądź lepszym sobą. Dyspozycyjnym, szkolącym się bez końca, zabieganym, ambitnym. Zesraj się a nie daj się.


Kto się nie rozwija ten się cofa. Nie trać czasu na czytanie wierszy. Nie samym chlebem człowiek żyje, ale wszystkim co umacnia jego pozycję. Kolekcjonuj dyplomy, certyfikaty, referencje. Zdobywaj cenne znajomości i umiejętności. Pamiętaj że tylko tyle jesteś wart, ile jesteś wart dla kogoś, bo większość relacji ma charakter transakcyjny. To się nazywa niewidzialna ręka rynku. Bądź sobą, ale takim na jakiego jest popyt.