Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 kwietnia 2015

DOBÓR NATURALNY

W tych postmodernistycznych czasach życie bywa coraz dziwniejsze. Z jednej strony wydawać by się mogło, że już wszystkie tabu zostały przekroczone, a z drugiej powstają nowe mentalne ograniczenia. Religia już przestaje wyznaczać normy obyczajowości, a tradycja determinować nasze decyzje. Przywiązanie do miejsca zamieszkania jest dzisiaj czymś złym, bo liczy się zdobywanie forsy. Pieniądze zawsze bywały pożądanym dobrem, ale dzisiaj są już celem samym w sobie. Nie z głodu, ale z chęci życia na poziomie serialowych postaci, Polacy emigrują jak kaczki. Bez mieszkania naszpikowanego sprzętem elektronicznym, wypasionego auta, modnych ciuchów i cwaniackiej bajery jesteś dzisiaj lamusem. Środki materialne zawsze świadczyły o statusie jednostki, dziś jednak już tylko o nim. Przynajmniej w naszej części świata, która pomimo histerii populistycznych polityków pozostaje najszczęśliwszym zakątkiem planety. Żyje się nam znacznie lepiej niż zdecydowanej większości mieszkańców ziemi. O ile nasza nędza jest relatywna, o tyle zawsze porównywać będziemy się do ludzi z naszego najbliższego otoczenia. A ci trzepią kasę, albo tylko udają. Więc my również musimy zacząć trzepać albo udawać.
Jak już umiesz udawać że jesteś biznesmenem, to musisz jeszcze umieć udawać że jesteś macho, czyli w dzisiejszym slangu gangsta. Bo jak jesteś gangsta to roztaczasz wokół siebie aurę przygody, zabawy i dominacji. Powiedz znajomym że możesz załatwić trawkę, ustaw sobie raperski dzwonek w telefonie, wytatuuj sobie jakieś paskudztwo. Tylko nigdy nie ryzykuj straty uzębienia by zdobyć szacunek ludzi ulicy, bo to pazerne, puste i fałszywe głąby. Znajdź sobie jakiś porządne towarzystwo, któremu zaimponuje to jaki niegrzeczny z Ciebie chłopiec. Do tego jeszcze bądź błyskotliwy, dowcipny i opiekuńczy. Wreszcie zaczynasz mi się podobać. W nagrodę dostaniesz idealną kobietę. Wiem jakie masz upodobania, bo przeczytałem o tym w Twoim profilu randkowym. Jesteś statystycznym mężczyzną, więc upodobania masz także statystyczne. Ślicznotka z jędrnym kuprem i wydatnymi zderzakami powinna zdobyć Twoje serce jednym chwytem poniżej pasa. Ponieważ to kobieta idealna, zawsze będzie wyglądać wystarczająco wyzywająco, żeby Twoi koledzy, a przede wszystkim wrogowie, pękali z zazdrości. Dodatkowo dołożę do niej jeszcze szczyptę inteligencji, żebyś nie nudził się kiedy już wyrucha Cię do cna.

W tej sytuacji powinieneś być już zadowolny, chociaż nigdy nie wiadomo. Możliwe że coś zaczęło by się psuć, bo zupa była za słona. Wtedy konieczne byłoby zastosowanie siły fizycznej. To że jesteś opiekuńczy nie znaczy przecież, że nie możesz wymierzyć kobiecie wychowawczego klapsa. Tego samego zdania był Chris Brown, fagas pięknej i zdolnej Rihuanny. Defasonował jej gębę żeby się dziwka szacunku nauczyła. W czasach swojej świetności nawet Pamela Anderson dostawała regularny łomot od swojego gacha, Tommy’ego Lee i dlatego jej tak sutki sterczały. Seksowna mulatka i gwiazda Hollywood Halle Berry była taka niegrzeczna, iż prawie straciła słuch w lewym uchu. Wesley Snipes musiał przypierdolić jej w łeb żeby przywołać ją do porządku. Tak, takie są baby – Polki też. Nieco już zwiędły, ale niezapomniany symbol polskiego seksu Katarzyna Figura, po latach odważyła się wytoczyć proces mężowi-oprawcy. Kiedy uroda przemija dziwne rzeczy przychodzą babom do głowy. Przeszłość źle wspomina również inna rodzima aktorka, Anna Samusionek. A przecież było tak pięknie.

Feministyczna propaganda wmawia nam, że kobiety są dobre, a mężczyźni źli. Może jesteśmy brzydszą płcią, ale płcią właśnie a nie klubem grubiańskich chamów. Specyfika naszego myślenia wynika z biologii, a nie z płytkości emocjonalnej. Dlatego cenimy w kobietach piękno i chcemy żeby sprawiały nam przyjemności. Jesteśmy bardziej agresywni, dopuszczamy się częściej przestępstw z użyciem przemocy, ale to wynik naszego ewolucyjnego przystosowania. Nasze mózgi są zbudowane inaczej, co może potwierdzić każdy neurolog, więc nigdy nie będziemy tacy sami. To co jest moralnie złe, powinno być potępiane. Tyle tylko, że wybór prawdziwego macho wydaje się co niektórej piękności czymś tak naturalnym, iż nic nie jest w stanie jej od tego powstrzymać. 

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

KONIECZNOŚĆ SZCZĘŚCIA

Życie nie ma sensu, ale musimy udawać że jest inaczej, bo tylko to powstrzymuje nas od szaleństwa. W przeciwnym razie pozostaje nam tylko perspektywa nieuchronnej śmierci, która zniweczy wszystkie nasze osiągnięcia, więzi z ludźmi i wspomnienia. Zamkniemy oczy i zapomnimy o wszystkim – zniknie nasza pasja, praca, ideały. Zapomnimy nawet o własnych dzieciach. Pieniędzy nie zabierzemy do grobu. Mózg przestanie komplikować rzeczywistość – nie będzie domagał się jedzenia, picia, tlenu, piękna i rozrywki. Wszystkie nasze potrzeby będą już na wieki zaspokojone, nie będziemy mieli już żadnych pragnień. A jednak wydaje się nam to smutne. Wolimy użerać się z życiem, niż się od niego uwolnić.

Gdybyśmy wierzyli, że nic nie ma sensu, męczylibyśmy się strasznie każdego dnia. Dlatego natura wyposażyła nas w instynkt przetrwania. Jako jedyne zwierzęta świadome kresu swojej egzystencji, musieliśmy więc wymyślić uzasadnienie dla tego instynktu. Tak już bowiem jest że wszystko co naturalne, u nas dzięki kulturze jest czymś metafizycznym – przyjaźń, macierzyństwo, miłość erotyczna... Kultura była naszym pierwszym narzędziem systematyzującym realia, a rozumowe poznanie nigdy za nią nie nadążało. Potrzeba sensu była tak duża, że domagała się natychmiastowego zaspokojenia. Witkacy nazywał to niepokojem metafizycznym.

Świadomość nieuchronnej śmierci musiała budzić w człowieku pierwotnym niewysłowioną grozę. Instynkt podpowiadał mu, że musi to być okropna sprawa, więc za wszelką cenę unikał śmierci. Prędzej czy później dopadała ona każdego, więc ludzie wymyślili sobie bajkę, że śmierć nie jest wcale taka straszna. W ten sposób dzicy myśliwi stworzyli protoreligię, zwaną kultem przodków. Rytualne grzebanie ciał, miało zapewniać umarłym członkom stada podróż do krainy wiecznych łowów. Ten sposób myślenia zakładał istnienie życia pozagrobowego, a co za tym idzie innej metafizycznej rzeczywistości, co było pierwszym zalążkiem życia religijnego, jakie od tej pory zaczęło się rozwijać pod każdą szerokością geograficzną.

Tak jak inne ideologie każda religia miała jednak dwie strony – żeby ulżyć ludziom w bezsensie życia ktoś musiał wciskać im kit. Przy okazji za pocieszenie to inkasował od nich dobra doczesne. Doprowadziło to do zinstytucjonalizowania religii, a podstawowym działaniem każdej instytucji ( możemy to obserwować również dzisiaj ) jest podtrzymywanie swojej racji bytu w zmieniającym się świecie. Tak więc zawodowi pocieszyciele stali się mistrzami w uzasadnianiu czemu są potrzebni i poświęcali temu zagadnieniu znaczną część swojej działalności. Pomimo ich wysiłków rozumowi ludzkiemu nie wystarczały te wyjaśnienia i szukał egzystencjalnych odpowiedzi metodami badawczymi.

Pierwsze alternatywne teorie były więc demonizowane – kiedy brak było innych argumentów mówiono, że nawet gdyby Boga nie było trzeba by było go wymyślić, żeby życie ludzkie miało sens. Wieszczono upadek moralny człowieka kiedy sumienia nie będzie ograniczać hamulec religijny. Rosnąca popularność ateizmu nie przyniosła jednak fali gwałtów, samobójstw i opętań. Coraz wyraźniej za to światu zagraża ekstremizm religijny. Potrzeba sensu jest tak duża, że bez Boga człowiek też potrafi go znaleźć. Co prawda fakt, że życie jest skończone i najprawdopodobniej będzie to bolesny proces, nie daje nam żadnej nadziei na przyszłość, ale może dzięki temu uda nam się lepiej spożytkować czas na ziemi.

niedziela, 26 kwietnia 2015

LEPSZE DNI

Każdego dnia czuję się lepiej. No chyba, że czuję się gorzej. Ale raczej lepiej niż gorzej. Gdybym kiedyś wiedział, że rzeczy na których mi tak zależało są nic nie warte, może wcześniej też bym się tak czuł. Choć raczej wątpię – gdybym znowu musiał chować się z marychą do kibla, może znowu paliłbym jej tak dużo. Gdybym znowu był pouczany przez świat jakie to życie jest ciężkie, pewnie znowu by się takie stało. Lecz może gdybym wiedział, że mam prawo mieć wszystko w dupie, byłbym lepszym człowiekiem. Bo prawa takiego mi odmawiano – uczono mnie, że w życiu są ważne sprawy. Że te sprawy dopiero przede mną. A kiedy słyszę starych ludzi to mówią, że najpiękniejsze za nimi. A pośrodku jest kryzys wieku średniego. Czyli nie ma na co czekać. Lepiej już nie będzie.

Jak człowiek nie będzie zadowolony z tego co ma, to jak będzie miał więcej to też nie będzie. Przerabialiście to pewnie nie jeden raz – apetyt rośnie w miarę jedzenia. Gdy wyobrażamy sobie przyszłe szczęście na ogół się mylimy. Zresztą gdyby było inaczej po osiągnięciu celu zaniechalibyśmy wszelkiego działania. Bo jak coś Ci przeszkadza to znaczy że żyjesz – jak będziesz trupem to nie będziesz miał już żadnych problemów. Cierpienie jest częścią życia – bez niego nie wiedzielibyśmy jak wygląda szczęście. Nuda też jest częścią życia – gdyby jej nie było nie staralibyśmy się jej unikać. Nie ma na nią jednego lekarstwa, choć tak wielu uciekając przed nią potrafi tylko zalać pałę. Ciągłe stosowanie jednego środka przeciwko monotonii emocjonalnej powoduje proces obsesyjno-kompulsywny kończący się uzależnieniem, czyli niekontrolowanym pracoholizmem, alkoholizmem czy innym debilizmem.

Uzależnić się można nawet od operacji plastycznych jak miało to miejsce w wypadku świętej pamięci Michaela Jacksona. Kiedy widzimy ich efekt końcowy zastanawiamy się co mu odjebało. Był przystojnym czarnym chłopcem a zmienił się w bladą mimozę. Takie są skutki obsesji – przypływ zadowolenia z własnego wyglądu Michael potrafił osiągać jedynie korygując go chirurgicznie. Systematycznie potrzebował coraz mocniejszych bodźców. Analogicznie zachowują się anorektyczki – cieszy ich tylko spadek wagi, więc muszą ją coraz bardziej obniżać. W rezultacie zmieniają się w deski do prasowania, a przecież wzrok mężczyzn najbardziej przyciągają dupa i cycki. Kobiety ich pozbawione, raczej nie bywają obiektami pożądania. Wszyscy znamy takie historie – coś co zaczynało się niewinnie przerodziło się w prawdziwy horror. Obsesje niszczą życie.

Jeśli więc nie zdywersyfikujemy sensu swojego życia czeka nas żałosny koniec. Otóż każde nasze zachowanie wykazywać będzie skłonność do eskalacji, a tym większą im częściej będziemy zachowanie takie powtarzać. Taka już nasza natura. Psychologia określa to zjawisko mianem habituacji. Pod pojęciem tym rozumiemy psychologiczne i fizjologiczne osłabienie reakcji na powtarzające się bodźce. Może mieć to dla nas konsekwencje zarówno pozytywne, jak i negatywne. Kiedy musimy przyzwyczaić się do warunków które początkowo wydają nam się bardzo stresujące, z czasem „znieczulamy” się na nie i odzyskujemy poczucie stabilności (oczywiście pomijam sytuacje skrajne). Gorzej jeśli idzie o bodźce sprawiające nam satysfakcję – jeśli będziemy je często powtarzać w krótkich odstępach czasu, wtedy aby zapewnić sobie taką samą przyjemność będziemy musieli systematycznie zwiększać siłę bodźca np. oglądając coraz bardziej perwersyjną pornografię.

Więcej pracuj, więcej kupuj – więcej, więcej, więcej!!! Nigdy nie będziesz miał dosyć. Jeśli więc wszystko inne zawiedzie, czasami zrób sobie przerwę. Z nudów na pewno zajmiesz się czymś ciekawym. Wezmę sobie prysznic, poczytam gazetę, wyjdę na krótki spacer – przy odrobinie szczęścia może zobaczę na nim kilka kobiet które kocham. Potem zrobię sobie jajecznicę. Humor najczęściej psują mi inni ludzie, i to w dodatku tacy jakimi nie powinienem się zbytnio przejmować. Swoją drogą ciekawe czemu musimy tak błaznować żeby imponować. Tyle wysiłku, a mało komu to się udaje. Raczej wychodzi to komicznie. Życie jest śmieszne. Dlatego każdego dnia czuję się lepiej. 

czwartek, 23 kwietnia 2015

SPIRALA ZBRODNI

Ostatnio polską opinią publiczną wstrząsnęły słowa szefa FBI. James Comey bredził o wspólnikach nazistów w Polsce, w kontekście bezprecedensowej eksterminacji Żydów zwanej holocaustem. Nie wiedział że tym samym włożył kij w mrowisko. Uruchomiło to politykierów z lewa i prawa, licytujących się kto bardziej jest oburzony. Do przeprosin jednak nie doszło. Comey wykręcił się faktem, że bądź co bądź znalazłoby się u nas kilku szmalcowników. Jak twierdzi, mówił o uniwersalnej ludzkiej skłonności do zła, a zbrodniarze polscy mieli służyć za jej przykład. W takim literalnym sensie James Comey nie minął się z prawdą, lecz pozostaje kwestią otwartą czy nie popełnił żenującej gafy, za którą choćby symbolicznie mógłby wziąć odpowiedzialność ( „Przepraszam, jeśli kogoś uraziłem”, czy coś w tym stylu ). To jednak kwestia dobrego smaku. Nasz sojusz ze Stanami Zjednoczonymi od zawsze był jedynie symboliczny.

Jak zwykle przy takiej okazji rozgorzała dyskusja o polityce historycznej. Nieskromnym zdaniem polskich elit, mamy bowiem ogromny wpływ na świadomość historyczną Amerykanów. Oni z kolei są tępymi ignorantami – w szkole zajmują się głównie graniem w futbol i podziwianiem
cheerleaderek, zamiast zdobywaniem wiedzy o naszym kraju. O ile mamy całkowitą rację co do marginalności polskiego żydobójstwa, o tyle myślimy zbyt polonocentrycznie. Nie przypuszczam aby amerykański system edukacyjny był aż taki zły. To raczej polski leży i robi pod siebie. 80 % społeczeństwa nie ma pojęcie o sztuce i kulturze, a tym bardziej o historii. O porachunkach niemiecko-żydowskich najczęściej coś tam wiemy, ale trudno o tym nie widzieć w kraju, gdzie całą świadomość narodową buduje się na wspominaniu drugiej wojny światowej. Nie dość, że na apelach patriotycznych mówi się o tym od pierwszej klasy podstawówki, to wszystkie okolicznościowe rocznice wspominane są w mediach. Jeśli by jednak spytać nas co wiemy o historii Stanów Zjednoczonych to większość rozdziawiłaby japy.

Otóż najcięższe walki drugiej wojny światowej Stany Zjednoczone toczyły nie w Europie, ale na Pacyfiku. O przebiegu wojny amerykańsko-japońskiej mamy jednak bardzo mgliste pojęcie. No może co bystrzejsi kojarzą atak Japończyków na Pearl Harbor, pilotów kamikaze i zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę. Niewielu uświadamia sobie, że druga wojna światowa miała w Azji równie brutalny przebieg co Europie, przy zaangażowaniu porównywalnych sił i środków. W owym czasie Cesarstwo Japonii dysponowało największą wojenną flotą świata, a druga wojna światowa była w tym regionie świata kontynuacją rozpoczętej w 1937 roku wojny na Pacyfiku, a nie ataku Niemiec na Polskę. Prologiem rozpierduchy był japoński najazd na Chiny, a jedną z jej najbardziej dramatycznych chwil tak zwana masakra nankińska. W przeciągu sześciu tygodni armia japońska mogła tam zabić wedle najczarniejszych szacunków nawet 400 000 Chińczyków. Miało tam miejsce również kilkadziesiąt tysięcy gwałtów.

Do największych bohaterów drugiej wojny światowej należy w tym kontekście Niemiec John Rabe, członek NSDAP który uratował kilkaset tysięcy mieszkańców Nankinu. Przywódca nankińskiej komórki Niemieckiej Narodowo-Socjalistycznej Partii Robotniczej nie mógł bezczynnie patrzeć na bezsensowną rzeź. W Azji druga wojna światowa zaczęła się już w lipcu 1937, a zbrodnie w chińskiej stolicy przeraziły nawet zdeklarowanego nazistę. Rabemu udało się przekonać Japończyków do uznania Strefy Bezpieczeństwa, gdzie schroniło się ćwierć miliona ludzi. Osobiście udostępnił uciekinierom nawet swój dom, gdzie schroniło się ok. 600 osób.

To nie jedyny przypadek, kiedy naziści tracili zimną krew. Szokowało ich na przykład to, co wyczyniali ich chorwaccy sojusznicy. W czerwcu 1942 roku niemiecki dowódca 718 dywizji piechoty kazał aresztować kompanię ustaszów „ponieważ zaistniało podejrzenie, że kompania ta znów dopuści się gwałtów na ludności serbskiej”. Sam Ribbentrop wysłał chorwackim władzom protest, domagając się zaprzestania „potwornych ekscesów”, a niemiecki raporty mówiły o „potwornościach”, „okropnościach”, „bestialskiej rzezi” itd. Włoscy faszyści ochraniali w 1943 roku w swojej strefie serbskich cywilów przed chorwackimi siepaczami.

Historia jest popieprzona, zwłaszcza jeśli zaczniemy się w nią wgłębiać. Problem odpowiedzialności za holocaust jest złożony, co nie zdejmuje odpowiedzialności z jego bezpośrednich sprawców. Ostatecznie druga wojna światowa była w jakimś sensie konsekwencją pierwszej – to w jej rezultacie politycznie zaistniał faszyzm i komunizm. Również w trakcie pierwszej wojny światowej doszło do ponurej zapowiedzi holocaustu – ludobójstwa w wykonaniu tureckim, dokonanego na Ormianach.

Pomimo klimatu sprzyjającego Żydom, również u nas dochodziło do ich pogromów, jak choćby w Jedwabnem. Niestety więcej na sumieniu mają w tej kwestii choćby Ukraińcy. Ale oni też nie mieli łatwej historii – na skutek wielkiego głodu spowodowanego obłąkaną polityką rolną bolszewików zginęło ich być może więcej niż Żydów podczas holocaustu, a przecież rzadko się o tym mówi. Sam James Comey wspominając o oświęcimskich zbrodniach, nie powiązał ich z eksterminacją rdzennej ludności Ameryki. Ale kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem.

środa, 22 kwietnia 2015

PSYCHOLOGIA STRATEGICZNA

Mówią, że nie można pokochać innych, jeśli samego siebie nie można. Coś w tym jest. Jak nie jesteś dla siebie wyrozumiały, to dla innych też nie będziesz. Albo będziesz za bardzo. Na dwoje babka wróżyła. W każdym bądź razie chodzi o asertywność. To takie modne ostatnio słówko. Chodzi o to, żeby nie być ani agresywnym, ani uległym. Taki złoty środek. Masz szanować innych i siebie – do tego to się sprowadza. Czyli, że żyjesz i dla ludzi, i dla siebie. Jako istota społeczna szukasz więzi, ale nie wycofujesz się z rywalizacji. W teorii oczywiście każdy z nas o tym wie. Gorzej jeśli chodzi o praktykę. Z reguły jeden z tych aspektów w jakimś stopniu przeważa nad drugim.

Modele teoretyczne mają to do siebie, że tracą swoją siłę w zderzeniu z rzeczywistością. Oczywiście szacunek dla siebie i innych nie powinien nikomu zaszkodzić, a wręcz przeciwnie, niestety interesy ludzkie są ze sobą sprzeczne, a podejmowane przez nas wybory często niejednoznaczne. W społecznych interakcjach w grę wchodzą ciężkie do opanowania emocje, które biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. Na nasze postawy wpływać może szereg różnych czynników, choćby ekonomicznych, co sprawę komplikuje jeszcze bardziej. Uwikłani jesteśmy w różne zależności, a to zabiera nam kontrolę nad własnym postępowaniem.

Według CBOSu co trzeci z nas boi się utraty pracy, więc spodziewać się można, że ta część ludu pracującego nie zachowuje się w stosunku do przełożonych zbyt asertywnie – kto może odbija to sobie na kolegach, żonie, dzieciach... Na kimkolwiek. I tak dalej. Dzieci są zależne od swojego starego, ale mogą dać wycisk słabszym rówieśnikom. I tak ostrze wkurwienia często rani ludzi na oślep. Już w szkole uczeni jesteśmy tego żeby nie zachowywać się
asertywnie – nauczyciel ma zawsze rację. Oczywiście jego obowiązkiem jest dyscyplinować uczniów, lecz podważanie jego zdania może się skończyć niezbyt wesoło nawet jeśli wyrażane jest w kulturalnej formie. Wszelki stosunek zależności międzyludzkich zawsze rodzi możliwości nadużyć – jak głosi porzekadło władza demoralizuje.

Rzeczywistość wymaga od nas jednak tego, żeby się do niej zaadaptować. Idealistyczne marzenia o niepokornym życiu z nieugiętym nigdy karkiem, pozbawione są pragmatycznego realizmu. Nasze życie zawsze w jakimś stopniu zależne będzie od decyzji podejmowanych przez inne osoby – to cena za udział w społeczeństwie, które z natury jest strukturą hierarchiczną. Model asertywny jest tu wskazany, przy czym pamiętać należy o wszystkich jego ograniczeniach. W życiu, tak jak na wojnie, czasami walcząc o swoje trzeba zrobić strategiczny odwrót. 

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

CHCIEĆ TO BYĆ

Nigdy nie mogłem zrozumieć uroku wędkowania. Aż do chwili kiedy przeczytałem „Śmierć pięknych saren” Oty Pavela. Wtedy jedyny raz w życiu poczułem się jak wędkarz. Bardziej urzekała mnie ta liryczna proza niż połów w plenerze. Ktoś mógłby powiedzieć, że to dziwactwo. Chcesz łowić to łów, a nie czytasz jakieś książki dla popaprańców. Jak chcesz coś zrobić to po prostu to zrób! Sęk w tym, że wcale nie miałem ochoty tego zrobić. Nie miałem ochoty wziąć wędki której nie mam, i udać się nad Jezioro Łabędzie. Czy zatem uznałem, że fikcja jest lepsza od rzeczywistości? Niekoniecznie. Literatura to wspaniały wehikuł, jaki przenosić nas może w czasie i przestrzeni, a także pozwala zrozumieć drugiego człowieka. I oto tu właśnie chodziło – potrafiłem dostrzec wewnętrzne piękno, spokój i harmonię, budzące się w kimś kto medytuje nad brzegiem wody – choć sam nigdy spełnienia takiego nie zaznałem.

Słowa najprecyzyjniej potrafią przekazywać nasze wewnętrzne stany. Dlatego to właśnie ich używamy do komunikacji. Wraz z rozwojem marketingu, reklamy czy polityki informacyjnej, coraz częściej mówi się jednak o tym, że słowa to nie wszystko. Zdaniem specjalistów od wywierania wpływu, słowa to tylko najmniej istotna część przekazu. W świetle badań, w które musimy niestety wierzyć, to forma jest ważniejsza od treści. Innymi słowy, najbardziej liczy się przekaz niewerbalny – ton głosu, gestykulacja, wizerunek itd. Znaczy to, że decydujące znaczenie ma tak zwana aura, rozpościerająca się wokół danej osoby – na ogół nie mamy pojęcia o sprawach merytorycznych przedstawianych nam np. przez kandydatów na prezydenta. Intuicyjnie decydujemy czy ktoś wzbudza nasze zaufanie, czy widzimy w nim przywódcę, czy jest kompetentny. To wielki paradoks, że język umożliwił ludzkości przekazywanie wiedzy i rozwinięcie cywilizacji, ale wbrew temu o naszych wyborach nadal decydują przede wszystkim emocje.

Ocena intuicyjna może okazać się zarówno trafna, jak i błędna. Czasami możemy czuć, że coś jest nie tak – np. widzimy że ktoś jest zły, nawet kiedy próbuje to przed nami ukryć. Wystarczy że zobaczymy jego minę. Niekiedy emocje przysłaniają nam rzeczywistość – dzieje się tak choćby w przypadku „zakochania”, kiedy nasz mózg wytwarza różne substancje zbliżone w działaniu do narkotyków, dzięki czemu widzimy tylko to co chcemy widzieć. Wtedy cycata blondyna wydaje się nam aniołem, a nie pustą zołzą którą jest w rzeczywistości (oczywiście to tylko przykład – bardzo szanuję wszystkie blondynki, zwłaszcza te z wielkimi cyckami). Nasze dziedzictwo genetyczne każe nam w słodkiej buzi widzieć zwiastun szczęścia, żebyśmy mogli wypełnić swoją powinność wobec ludzkości, choć może to być jedynie kupa dobrego materiału genetycznego ze skłonnością do wykorzystywania naszych potrzeb. Żeby maszynka mózgu uruchomiła chemiczną syntezę, kobieta musi być kobieca, a mężczyzna męski, choć wcale nie musi zwiastować to szczęścia osobistego. Przykłady decyzji podejmowanych pod wpływem mózgowych narkotyków widzimy w wielu nieszczęśliwych przypadkach.
 
Mimo wszystko emocje są w życiu człowieka niezbędne. Nie tylko po to, żeby życie miało smak, ale z ewolucyjnego punktu widzenia. Szczegółowa wyjaśnia nam to dziedzina badań nazywana psychologią ewolucyjną. Lapidarnie rzecz ujmując, ewolucja wyposażyła w umiejętności, które można by nazwać „mądrością emocjonalną”. Dzięki tej „mądrości” możemy przekazywać nasze geny, choć niekoniecznie musi to się wiązać z osobistym spełnieniem. Nie wiąże się to tylko z reprodukcją – w szerszym rozumieniu przekazywaniu genów służyła każda umiejętność adaptacyjna, wszystko co zwiększało szanse jednostki na przetrwanie w bezlitosnym świecie, a co za tym idzie reprodukcji. Kiedy czujesz strach spierdalasz, kiedy zdobycz atakujesz. To instynkt lub reakcja na przebyte doświadczenia o określonym ładunku emocjonalnym. Ewolucja kształtowała nas dłużej niż kultura, więc nadal posługujemy się „mądrością emocjonalną” jaskiniowców. A to otwiera pole do działania wszystkim tym, którzy chcą emocjami naszymi manipulować. Spece od reklamy, sztaby wyborcze, przywódcy religijni – oni wszyscy chcą nas „emocjonalnie” do siebie zbliżyć, żeby wykorzystać nas do swoich celów. Z drugiej strony pozbawienie nas emocji uniemożliwiałoby nam podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Żeby cokolwiek osiągnąć trzeba przecież czegoś chcieć.

środa, 15 kwietnia 2015

I HAVE A DREAM

Życie jakie jest każdy widzi. Możesz dostać złą lub dobrą pulę genetyczną. Na dobrą sprawę nie masz nawet wpływu na to, jaki dostaniesz mózg, a co za tym jaki będziesz. Na to czego doświadczasz również masz ograniczony wpływ, zwłaszcza w dzieciństwie. Jeśli urodzisz się w patologicznej rodzinie na starcie masz wpierdol, a jak w dobrym domu to lekcje gry na pianinie. Jak się urodzisz ładna to się nie możesz opędzić od facetów, a jak brzydka to faceci się nie mogą opędzić od Ciebie. Nasze życie mogą zmieniać różne wady – kłopoty z wymową, wzdęcia, nadmierna potliwość czy płaskostopie. Człowiek z jakiegoś powodu piętnowany rozwija się inaczej niż ten podziwiany. C’est la vie.


Tak się już niestety składa, że aprobata innych jest jedną z rzeczy na których najbardziej nam zależy. Brak aprobaty w jakiejś grupie może być szczególnie bolesny jeśli zmuszeni jesteśmy być jej członkami, np. w rodzinie, szkole, pracy... W innych wypadkach możemy szukać dla siebie odpowiedniej grupy. Lecz często jest tak, że stajemy się popychadłami tych do których aspirujemy, gardząc tymi którzy wyciągają do nas rękę. Niejeden raz widziałem już wielkich cwaniaków, którzy w obecności swoich idoli zaczynali zachowywać się jak pieski. Lizanie dupy, wazelina, pucowanie butów... Nie ma nic śmieszniejszego niż człowiek usiłujący wkupić się w czyjeś łaski.


Lizusów niby nikt nie lubi, ale często zachodzą oni daleko. Prowadzi do tego próżność ludzka. Trzeba być naprawdę wielką osobowością, żeby jej nie ulegać. Nie szanuje się pucybutów nie mających własnego zdania, ale każdy bufon lubi kiedy ktoś się przed nim płaszczy. Dla tego wspaniałego uczucia pełnej kontroli niemal każdy gotowy jest znosić wokół siebie największych nawet idiotów. Bywa, że taki homo alfa sam prowokuje otoczenie do służalstwa, posługując się metodą kija i marchewki. Niekiedy warzywo to może być nawet wirtualne – w szczególnych sytuacjach wystarczy samo poklepanie lodziarza po ramieniu.


Jest takie powiedzenie, że zawsze należy znać swoje miejsce w szeregu. To dobre dla miernot, ale często praktykowane. Zachowawczo lepiej się nie wychylać, bo można niepotrzebnie się narazić. Szczerość nie zawsze popłaca. Szczerze mówiąc prawie nigdy. To co myślisz zachowaj dla siebie, jeśli może to wkurwić kogoś od kogo czerpiesz coś na czym bardzo Ci zależy. Chyba że rzeczą na której Ci zależy jest przede wszystkim godność. 

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

FILOZOFIA EKONOMICZNA

Jedni ludzie biorą świat takim jaki jest, inni się nad nim zastanawiają. Ci którzy nie poświęcają się zadumie zyskują swego rodzaju spokój – rzeczywistość nie nastręcza im dylematów, mogą wziąć byka za rogi albo nogi za pas. Minusem jest to, że kiedy ugrzęzną w gównie, nie potrafią zrozumieć obiektywnej natury gówna – dla osoby poszukującej spełnienia na podium kultury masowej, zamykanie stawki społecznej zawsze musi być niesłychanie bolesne, nie mówiąc o bezrobociu, spłacaniu chwilówek i brzydkiej żonie, która nawet zdradzić nie może, choć jest wiecznie niezadowolona. W takiej sytuacji pustak siłą rzeczy poczuć się musi jak gówno, bo nie powiodło mu się w życiu – sięgnie po flaszkę, zbluzga żonę i zajmie się kombinowaniem jak koń pod górę. Materialny sukces takiego buraka podkręci mu natomiast samopoczucie do tego stopnia, że stanie się on nieznośnym bufonem. Będzie obwieszony łańcuchami woził się jakimś super wozem z małolatami, zdradzając swoją piękną żonę, która jednak wszystko mu będzie wybaczać. Jeśli traktujesz życie całkiem na serio nie ma innego wyjścia jak swoją wartość mierzyć wynikami w rywalizacji. Przecież to proste jak sranie.

Ludzie skłonni do refleksji, na ogół mają pewien problem z takim odnajdowaniem siebie na określonym miejscu w hierarchii. Zbyt dużo myślą, a to często może paraliżować, komplikować i psuć zabawę. Świadomość ryzyka prowadzić może do nadmiernej ostrożności, wrażliwość do marzycielstwa, a zasób wiedzy humanistycznej do wygórowanego mniemania o sobie. Choć osobnik taki może z powodzeniem spijać kawy u różnych porządnych licealistek, prędzej czy później nastąpi zderzenie z rzeczywistością. Po ukończeniu studiów wyląduje w Anglii na zmywaku, a przy odrobinie szczęścia zostanie nauczycielem, urzędnikiem albo innym księgowym, dumnym ze swojej schludnej profesji i patrzącym z góry na brudnych roboli. Mój kolega, który ma za sobą umysłowy epizod zawodowy, twierdzi że taka postawa wśród „inteligencji” to norma, chociaż często jest to dosyć przypadkowa grupa wcale nie najwybitniejszych postaci, byłych kujonów z rodzinno-towarzyskimi koneksjami. Chowanie się za książkami i podręcznikami, samotne słuchanie muzyki i komputerowe seanse filmowe, zaskakujące często okazują się po prostu ucieczką przed kozackim tupetem diskomułów, dresiarzy i reszty hołoty. Suma sumarum inteligent ostatecznie wywyższa się dzięki osiągniętej pozycji – chyba że mu się nie powiedzie, wtedy potępia kult pieniądza, pracoholizm i porządek społeczny.

Pieniądze i status nie dają szczęścia o czym świadczą nie tylko częste przypadki przedawkowań narkotyków i samobójstw u celebrytów, ale także badania psychologiczne. Źle na nas wpływać może tylko poczucie skrajnej nędzy, w takim wypadku rzeczywiście finanse korelują z poziomem dobrostanu psychicznego. Poza tym poziom zarobków nie ma na nasze samopoczucie prawie żadnego wpływu. Co ciekawe, różnica między faktycznymi zarobkami a tymi które chcielibyśmy mieć często niszczy zadowolenie z życia. Pogoń za bogactwem jest ruchomym celem, który bezustannie się oddala. Jeśli osoby finansowo zamożne są szczęśliwsze od innych, ich szczęście nie tyle zależy od zarobków, co jest rezultatem porównywania się z innymi. W wyniku tego paradoksu, w krajach bogacących się ludzie nie stają się wcale szczęśliwsi, ponieważ wcale nie zauważają tego że się bogacą!!! Tłumaczyć to może na przykład tęsknotę części starego pokolenia za PRL, choć średnie wypłaty miały wtedy dużo niższą siłę nabywczą niż dzisiejsze, nie mówiąc o deficytach towarowych. Kapitalizm zaś boleśnie uświadamia, że ktoś może sobie pozwalać na zakup nowoczesnego sprzętu elektronicznego i markowych ubrań, oraz budowę domu, podczas gdy Ty całe życie tyrasz i gówno z tego masz. Life is brutal.


Kultura masowa nie jest wcale upośledzona względem tak zwanej kultury wysokiej. Odkąd archaiczne społeczeństwo uległo rozwarstwieniu na klasę rządzącą i rządzoną, ta pierwsza  mogła z nudów oddawać się rozrywkom, a druga musiała zapierdalać. W czasie wolnym od intrygowania, skrytobójstw i podpisywania dekretów, co wcale nie było takie znowu łatwe, miłościwie nam panujący korzystali z niedostępnych innym możliwości – łajdaczyli się, biesiadowali, uprawiali sport, dbali o urodę. Jednym z ich przywilejów był dostęp do nauki i sztuki. Szlachetnie urodzony panicz, w przeciwieństwie do wieśniaka, otrzymywał wykształcenie na najwyższym dostępnym w owym czasie poziomie, podczas gdy ten drugi zazwyczaj wiedzę  czerpał z gawęd podchmielonego ojca. W rezultacie przepaść pomiędzy biednymi i bogatymi musiała się cały czas pogłębiać – ktoś o mentalności pańszczyźnianego ćwoka, pozbawiony był całkowicie ogłady, uroku i subtelności, co w oczach wytwornych dam i facetów w perukach czyniło co najwyżej z niego grubiańskiego błazna, gdyby obleczono go nawet w świetne szaty i wpuszczono na bal. Plebs tworzył własną kulturę, opowieści przekazywano ustnie, a muzykę komponowano bez zapisu nutowego. Z czasem kultury te musiały się spotkać – poezja salonowców trafiła do szkolnych czytanek, a murzyńskie rytmy do radia w „dobrych domach”. Demokratyzacja życia politycznego zatarła granicę pomiędzy artyzmem a rozrywką.

Szczególnie wkurwiony z tego powodu był niejaki Witkacy, dla którego sztuka powinna pozostawać całkowicie oderwana od życia tępego motłochu, który oficjalnie nazywał bydłem. Postulował istnienie czystej formy, sztuki nie związanej z rzeczywistością, a po upadku arystokracji spodziewał się tak zwanego „zbydlęcenia”, czyli wykształcenia zmechanizowanego społeczeństwa, pozbawionego uczuć metafizycznych i piętnującego indywidualizm. Swoje koncepcje wyłożył szczególnie dobitnie w dramacie „Szewcy”, gdzie w usta rzemieślników włożył to czego się usłyszeć od nich spodziewał. A mianowicie człowiek pracy najwięcej utyskiwał, że „dziwek mu się chce”, że „ich dziwki nie śmierdzą jak nasze”, że „chciałby ich dziwki deflorować” itd. Nie da się zaprzeczyć temu, że arystokratyczne „dziwki” musiały wzbudzać w umęczonym ludzie zazdrość, czy jednak ma to być powód żeby w zubożałych masach ludzkich widzieć jedynie wygłodniałe zwierzęta? Znacznie trafniej moralną „nędzę robotników” diagnozował Bertolt Brecht w swojej „Świętej Joannie szlachtuzów”. Witkacy nie widzi związku pomiędzy warunkami społecznymi a mentalnością hołoty i spodziewa się upadku kultury, jeśli władzę oddamy „bydłu”. W rzeczywistości mieliśmy do czynienia z procesem zupełnie odwrotnym. Ja sam pochodzę z chłopskiej rodziny i wiem, że cokolwiek o tym świecie wiem, zawdzięczam to tylko i wyłącznie zmianom społecznym i cywilizacyjnym. Dzięki powszechnej edukacji umiem czytać, a że z tej umiejętności korzystam, dostęp do prasy, telewizji i nowych technologii takich jak internet pozwala mi rozwijać się niewspółmiernie bardziej niż gdybym obrabiał pańszczyznę. Poza tym, choć różnie z tym bywa, umasowienie kultury, a ostatnio rewolucja informatyczna, zapewniają niesamowitą synergię każdemu poszukiwaczowi, oraz możliwość ekspresji każdemu kto ma coś do powiedzenia. Myślę, że poziom świadomości ludzi wzrasta we wszystkich dziedzinach, a dzięki temu i metafizyczne pytania rozważać możemy na innych płaszczyznach, np. badając kosmos.

Filozof kontra człowiek praktyczny – w tym starciu ten pierwszy zawsze będzie bez szans, ponieważ żyje z pracy tego drugiego. Niegdyś tylko mecenas mu łożył na spokojne życie, by mógł mu rozważaniami horyzonty nowe odsłaniać. Teraz w placówce naukowej miejsce znaleźć sobie musi, albo na łaskę ludu bydlęcego zdany będzie. Tylko dzięki państwowemu groszowi, instytucje kultury naszej narodowej krzewić ducha w młodzieży szkolnej spędzanej na spektakle jeszcze mogą. Filozofowanie staje się w tych czasach synonimem hamletyzowania, a sami filozofowie wyznawali kiedyś, że nie można wymagać od nich przestrzegania głoszonych zasad. Tak, ci wszyscy humaniści, nie mają teraz zbyt dużych szans w wojnie o miejsca pracy z absolwentami politechnik. Jeśli nie uda im się wkręcić na państwową posadkę, to dupa zimna. A przecież podstawowa zasada człowieka praktycznego zawsze mówiła, że najpierw należy zadać sobie pytanie: co ja będę z tego miał? Polacy dopiero uczą się zadawania sobie tego pytania. Za komuny po skończeniu studiów dostawało się lepszą fuchę z przydziału, dziś dostęp do uczelni jest nielimitowany, ale dyplomy nie gwarantują absolutnie niczego – nawet prestiżu. Masy niepotrzebnych nikomu magistrów snują się po kraju, aż w końcu chwytają się przypadkowych zajęć wzbudzając złośliwą wesołość wśród „półgłówków”. Pięcie się w górę, to w warunkach gospodarki kapitalistycznej często długotrwały proces, wymagający choćby zmiany miejsca zamieszkania. Lecz zawsze warto zapytać mniej praktycznie: czy będę z tego zadowolony?

Tyle tego utyskiwania na bezlitosny rynek, na rozpadające się więzi, na konsumpcjonizm i materializm... Dlaczego więc nie możemy olać tego wszystkiego? Dlaczego musimy gonić za zyskiem? To nie kultura masowa rozbudza w ludziach chęć posiadania, tak jak to nie zdjęcia ślicznych panienek podsycają kult ciała. To co widzimy w mediach to lustrzane odbicia naszych oczekiwań. Ewolucja wyposaża nas w pewne oprogramowanie psychiczne, a w związku z tym potrzebę bogacenia się można nazwać naturalną. Tak jak ślinisz się na widok fajnej laseczki, tak możliwość zdobycia większej gotówki wydaje Ci się nęcąca. Konieczność podnoszenia swojej pozycji społecznej popycha ludzi do gromadzenia środków nawet tak dużych, że nie są oni w stanie już ich konsumować. Wysoka pozycja z kolei oznacza w świecie przyrody większy sukces reprodukcyjny, więc wzorzec ten jest przekazywany z pokolenia na pokolenie i utrwalany. A że możesz to pojąć – tyle masz pożytku z myślenia. Nie oczekuj, że Ci jeszcze będą za to płacić.

czwartek, 9 kwietnia 2015

SOCREALIZM


Bezczelnie młody, głupi i radosny chodziłem po parku i śmiałem się do rozpuku.
 – Nie masz innego przyjaciela niż przyjaciel z czasów młodości, ponieważ nie zna on Ciebie, tylko kogoś kogo już nie ma – rozmyślał Jack Burden, zmierzając na spotkanie z Adamem Stantonem, w znakomitym dramacie politycznym „Wszyscy ludzie króla”. W innym momencie filmu (książki nie czytałem), stwierdza, że „w życiu ważnych jest tylko parę chwil, a czasami nawet tylko jedna”. Podobnie jak w dobrym filmie ważnych jest czasami tylko kilka scen.


Nasza młodość jest jak właśnie taki film. Kilka scen które utkwiło nam w pamięci, a zmarnowaliśmy kupę rolki filmowej. Reszta taśmy spoczywa gdzieś w Archiwum X. Zostawiły ślad w naszej podświadomości, tak jak każda chwila zostawia organiczny ślad w naszym mózgu, ale nie zobaczymy tego wszystkiego. To co obejrzymy, sięgając po schowany w szufladzie album rodzinny, to zbiór starannie wyselekcjonowanych zdjęć. W dodatku poddanych retuszowi. Wizerunek masz taki jaki chcesz. Wspomnienia dobierasz sobie tak, jak zdjęcia które chcesz pokazać na Facebooku.

Pamięć pozwala nam gromadzić doświadczenia, ale też budować tożsamość. Wymaga to od nas kreatywności – jeśli wspomnienia stawiają nas w złym świetle, najczęściej z nich rezygnujemy. Pamiętamy to co chcemy, a luki w pamięci uzupełniamy fantazjami. W ten sposób nasza przeszłość staje się coraz bardziej kolorowa, a wszystkie niepowodzenia da się odpowiednio wyjaśnić. Zabawne jest to jak inteligentny człowiek potrafi oszukiwać sam siebie – nie mówiąc już o palantach. Maniera, styl, image – formy i jeszcze raz formy. Upiorny rechot Gombrowicza.

Łydki , łydki, łydki... Cycki, cycki, cycki... Hormony i wiosna. Piwo już mi nie smakuje. Ile razy można się w życiu najebać? Czy to jeszcze jestem ja, czy już nie? Po trzydziestce miałem już nie martwić się o pieniądze, tylko pisać wiersze i podróżować. Chyba nie jestem wielki.

wtorek, 7 kwietnia 2015

WIELKA MEDYTACJA

Cóż to znaczy być szczęśliwym? Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Dla każdego szczęście może oznaczać coś innego, a pytanie to wydaje się raczej filozoficzne. Wbrew pozorom nie jest jednak tak, że szczęście jest czymś tak abstrakcyjnym, że można podciągnąć pod to różne stany. Ponieważ wszyscy jesteśmy ludźmi, również szczęście jest podporządkowane pracy naszych mózgów, a te mają to do siebie, że – w przeciwieństwie do efemerycznych duszy ludzkich – pozwalają się badać. A zatem na poziomie neurologicznym szczęście jest czymś określonym, różnice dotyczą wyzwalaczy tego stanu, związanych z czynnikami zewnętrznymi. Umiejętność takiego operowania rzeczywistością zewnętrzną, żeby wyzwalała ona w nas szczęście, jest kluczem do osobistego spełnienia.

To nie mądrości domorosłego filozofa, tylko zbadane fakty. Nie pieniądze, nie kariera, nie dziwki i narkotyki, ale szczere pasje i zamiłowania nadają naszemu życiu sens. Za niekwestionowanego guru, jeśli chodzi o psychologię szczęścia, uchodzi węgierski badacz Mihály Csíkszentmihályi. Optymalne doznanie ludzkie określił on terminem „flow”. Z angielskiego znaczy to tyle co „uniesienie”, na polski tłumaczy się to najczęściej, dosyć niezręcznie, jako „przepływ”. Osobiście za najlepszy spotykany w polskiej literaturze odpowiednik terminu uważam nazywanie tego stanu „pochłonięciem”. Istota pochłonięcia nie polega na spodziewanych w jego rezultacie nagrodach czy celach, ale na całkowitym zatracaniu się w danej aktywności, aż do wyłączenia samoświadomości i autorefleksji.

Pochłonięcie objawia się zatem całkowitym zaangażowaniem w określoną czynność, do tego stopnia że człowiek staje się z nią jednością. Innymi słowy nie należy rezygnować z rzeczy które lubimy, takich jak nasze prywatne pasje, w imię „wyższych celów”. Nigdy nie należy z niczego rezygnować dla pieniędzy, a zatracenie się w pracy ma sens jedynie gdy jest ona jednocześnie naszą pasją. Materialne zdobycze i status społeczny naprawdę (to zbadane!!!) nie mają na nasze samopoczucie większego wpływu, o ile samo ich zdobywanie nie wyzwalała w nas prawdziwej namiętności. Przy tym o naszych zainteresowaniach decydują w dużym stopniu indywidualne predyspozycje. Najczęściej pochłaniają nas dziedziny, w których wykazać się możemy pewnymi zdolnościami. Zadania z którymi sobie nie radzimy mogą nas bowiem przytłaczać.

Pochłaniać nas mogą rzeczy różne: ciekawa praca, sport, muzyka... Najważniejszym elementem jest pełne zaangażowanie, zatracenie swojego „ja” – pod tym względem pochłonięcie zbliżone jest do dalekowschodnich praktyk medytacyjnych. To właśnie Budda zalecał już dawno wyzwolenie się z niewoli „ego”. Osobiście preferuję uprawianie medytacji poprzez czytanie. Uważam, podobnie jak jeden z moich ulubionych pisarzy Kurt Vonnegut, że „czytając zapisy najbardziej interesujących umysłów w historii, mamy szansę na nawiązanie kontaktu z tymi ludźmi, ale też z samymi sobą – to prawdziwy cud”. 

sobota, 4 kwietnia 2015

WYKLĘTY POWSTAŃ LUDU ZIEMI

Idą święta. Czas medytacji nad śmiercią Jezusa, zajączków, kurczaczków, baranków i chlania. To pierwsze większość z nas może sobie zresztą spokojnie darować. Najważniejsze że jajka poświęcone. Po co komu wiedzieć, że kanoniczne źródła religijne nie są ścisłe co do medycznego cudu jak miał się wydarzyć w dalekiej przeszłości?

Według Ewangelii Jana, była prostytutka Maria Magdalena przybywa do grobowca sama w nocy – widocznie nie bała się duchów. Na widok otwartego grobowca udaje się poinformować o tym Piotra i Jana, którzy docierają na miejsce, ale po oględzinach wracają do swoich zajęć. Maria Magdalena pozostaje natomiast i odwiedza ją dwóch skrzydlatych osobników. Po chwili rozmawia już z Jezusem jak gdyby nigdy nic.

W wersji Mateusza Maria Magdalena spała sobie smacznie i przybyła na miejsce pochówku dopiero rano wraz z inną Marią. Grobowiec nie był otwarty, ale zamknięty i stały przed nim nawet straże. Jeden skrzydlaty facet napędził im jednak strachu, a że miał krzepę usunął też głaz tarasujący wejście, czy w świetle późniejszych zdarzeń może raczej wyjście z grobowca. Skrzydlaty oznajmił że Jezus już jest zdrów jak rydz, o czym zresztą baby same się przekonały, gdy spotkały go w drodze powrotnej.

Oczywiście że się czepiam. Żeby znaleźć te sprzeczności nie trzeba nawet mieć Biblii w domu, wystarczy zwykłe Google. Jeśli już ktoś jest jednak tak upierdliwy, żeby to roztrząsać odpowiedź wykształconych teologów jest gotowa – Ewangelie powstały wiele lat po śmierci Jezusa, więc wkradły się w nie pewne nieścisłości. Podobno nieścisłości historyczne w innych źródłach historycznych też występują, więc o co chodzi?  I tak dalej...

Można automatycznie zwalczać herezje, albo podjąć dialog. Tyle że „błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli”, więc tematu dla teologów nie ma. Prawda jest taka, że nie wszystkie źródła można uznawać za historyczne – gdyby było inaczej za realną musielibyśmy uznać legendę o smoku wawelskim. Nie dzieje się tak dlatego, bo niektóre źródła uznajemy za zbyt fantastyczne, ponieważ kłócą się z naszą wiedzą o świecie. Po drugie przekazów o życiu Jezusa jest znacznie więcej niż cztery oficjalne Ewangelie – pozostałe jednak zdaniem kościoła są zbiorem bajek.


Żeby nie brnąć w to dalej, powiedzmy w skrócie – faceci w sukienkach każą nam w życiu kierować
się zbiorem zasad ze starej księgi, chociaż sami przyznają że może ona się mylić. Ludzie mają w dupie to, co mówią goście od ceremonii, uprawiają seks przedmałżeński, oszukują bliźnich i nigdy nie sięgają po Biblię, ale jajka muszą być poświęcone. No dobra, chrześcijaństwo jest częścią naszej kultury. Ale chciałbym wiedzieć, co naprawdę może nam dziś powiedzieć mit o zmartwychwstaniu. Jakie wartości czerpać możemy z tej historii?

To pytanie które musimy sobie teraz zadać... Piękno i głębia Biblii nie wynikają wcale z jej fantastyki. Jezus mówił nam niejednokrotnie o sprawach ważnych, lecz nie widzę szczególnego przesłania w samym fakcie, że się w ogóle narodził, czy też rzekomo zmartwychwstał. Symbolika jego narodzin jest o tyle interesująca, iż od samego początku Jezus utożsamia się z ludem – objawia nam świętość w prostym życiu, w stajni pomiędzy bydłem, a jako pierwszych zaprasza do siebie pastuchów. W ten sposób okazuje szacunek dla człowieczeństwa w każdej postaci. Zmartwychwstanie to już historia czysto fantastyczna. Daje nam jakąś fałszywą obietnicę nieśmiertelności, ale po co się łudzić? Już teraz musimy żyć tak żeby być szczęśliwi!!!