Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 31 lipca 2018

TEORIA CHAOSU

Zazwyczaj uważamy, że jeśli ktoś nie jest szczęśliwy, to jest sam sobie winien. Jednak przypadki uporczywego nieszczęścia klasyfikujemy jako psychiatryczne. I wtedy dopuszczamy zastosowanie środków silniejszych niż przekonywanie kogoś do uroków życia. Leki antydepresyjne wpływają na stężenie neurotransmiterów, a konsekwencją poprawy nastroju mogą być nowe nawyki myślowe i życiowe, pozwalające odkrywać w życiu to co dobre. Poza tym farmakoterapia ogranicza poziom kortyzolu (hormonu stresu), blokującego powstawanie połączeń nerwowych. W tak zwanych stanach lekoopornych stosuje się nawet metody operacyjne, czyli wszczepianie do mózgu stymulatorów nerwu błędnego, zwiększających neuroprzekaźnictwo i ukrwienie obszarów istotnych dla zwalczania choroby. Nasz umysł ma więc podłoże organiczne, które można kształtować.

Poza tym istnieje cały wachlarz technik psychologicznych, które mogą wpływać na jego zawartość. Wiek XXI jest wręcz przesycony całym tym kombinowaniem jak to zrobić – technikami sprzedaży bezpośredniej, pogadankami motywacyjnymi czy badaniem rynku. Człowiek główkuje jak by tu zmanipulować innych i samemu naładować się jakąś pozytywną energią. Wynika to z słusznej poniekąd koncepcji, że wszystko jest wynikiem określonej kombinacji czynników. Tyle że statystycznie jesteśmy tak samo podatni na wpływy jak nasi bliźni. Szczególną tego manifestacją, w ramach której wszyscy się nawzajem naśladujemy rywalizując o symboliczne trofea, jest cała kultura. Nie jesteśmy sobie nawet w stanie wyobrazić jak można by chcieć czegoś innego – bo to pragnienia określają to kim jesteśmy. A jesteśmy społeczni aż do tego stopnia, że przez większość czasu myślimy, co zrobić żeby pokazać innym, że jesteśmy lepsi w kulturowym konkursie.


Kultura to swego rodzaju wzór na szczęście – pokazuje wartości w których realizacji społeczeństwo upatruje sukcesu, spełniania czy powołania. Gorsza sprawa jeśli ten wzór się nie sprawdza – nie potrafimy sprostać jego wymogom, lub realizujemy go bez pasji i entuzjazmu. Wtedy kultura staje się źródłem cierpień – bo jest tylko utopią, której nie należy traktować zbyt poważnie... Jak zresztą niczego w życiu – wszystko czego w nim doświadczamy ma znaczenie tylko umowne. Każdy system wartości opierać się musi na wierze w jakiś metafizyczny sens – ideę której nie sposób uzasadnić bez wyprowadzonych z próżni argumentów. Lecz choć teoretycznie nie jest ważne „co ludzie powiedzą”, to większość naszych zgryzot wynika właśnie z ich sądów na nasz temat. Najbardziej obawiamy się tego, że zostaniemy niezrozumiani w swoim dążeniu do ich zachwycenia. No cóż – zazwyczaj uważamy, że to inni powodują nasze nieszczęścia.  

czwartek, 26 lipca 2018

BIERZ CO CHCESZ

- Jedyne co mam to złudzenia, że mogę mieć własne pragnienia – śpiewał Czerwony Tulipan. I poetka miała rację, bo choć pragnienia określają to kim jesteśmy i do czego dążymy, tak naprawdę nie są naszymi wyborami. Rodzą się w nas samoistnie jako wynik procesów biochemicznych. Są więc wypadkową programów genetycznych, wizji kulturowych i własnego doświadczenia. Nie wybieramy więc czego chcemy, tylko tak nam się wydaje. Wolna wola jest iluzją – bo musimy chcieć tego co dyktuje nam mózg. Choć tylko po części nasze motywacje zdeterminowane są przez warunki początkowe, a w dużej mierze kształtuje je przypadek, nie czyni to ich jednak niezależnymi, a co najwyżej probabilistycznymi, czyli mniej lub bardziej prawdopodobnymi. Właśnie dlatego psychologia posługując się danymi statystycznymi jest w stanie formułować pewne prawidła. Oczywiście żaden komputerowy  algorytm nie rozgryzie jeszcze człowieka, bo uwzględniać musiałby tyle czynników ile nasz mózg. Ale nie jest to problem tylko akademicki.

Bo jeśli nasze pragnienia są wynikiem pracy naszego mózgu, wpływając na niego można kształtować nasze działania. Dlatego zresztą podlegamy różnego rodzaju propagandzie, nazywanej często dla niepoznaki edukacją czy marketingiem. Nowa wiedza o naszym umyśle otwiera jednak nowe pola manipulacji nim, polegające nie tylko na przekonywaniu. Reklamy i oferty profilowane do naszych preferencji to dopiero wierzchołek góry lodowej. W naszym mózgu można pobudzić określone wzorce aktywności, związane z określonym pragnieniem. I już przeprowadza się takie eksperymenty. Na przykład naukowcy potrafią już zdalnie nawigować szczurami, którym wszczepiono do mózgu mikroczipy stymulujące elektrycznie ich system neurologiczny. Zwierzęta nagradzane sztucznie wywołanym poczuciem przyjemności „chcą” wykonywać symulowane przez aktywność mózgu „pragnienia”. Podobnie zresztą działają narkotyki i używki – człowiek który się z nimi styka zaczyna ich pragnąć, choć teoretycznie nie zmieniają rzeczywistości.


Choć chemiczna regulacja szczęścia jest uznawana za swego rodzaju oszustwo rodzi się pytanie czemu, skoro celem życia jest szczęście. Jeśli porozmawiam z przyjacielem, osiągnę sukces zawodowy albo przeżyję upojną noc w ramionach kobiety zmieni się stan chemiczny mojego mózgu. Oczywiście twarde narkotyki niszczą mózgowy system nagrody, ale klienci psychiatrów łykają różne „uszczęśliwiacze” i nikt się nad tym nie rozwodzi. A postulowana przez ideologów hipisowskiej kontrkultury „polityka ekstazy” posługiwała się środkami psychodelicznymi, które nie uszkadzają struktur mózgowych. Dzisiaj kiedy wszystko staje się coraz bardziej wirtualne, rodzi się pytanie, co w zasadzie jest prawdą. Bo świat wirtualny kształtuje świat rzeczywisty. Nie tylko łykamy różne proszki z apteki żeby poprawić swoją wydajność umysłową czy fizyczną, ale jeszcze żywimy się medialną papką – włączamy i wyłączamy emocje jak „chcemy”. Tylko że nie wiemy dlaczego tego chcemy.

Najchętniej sami podłączylibyśmy sobie do głowy jakieś urządzenie, które wyzwalałoby w nas określone motywacje. Już teraz wartość globalnego rynku urządzeń od neurostymulacji zbliża się do kilkunastu miliardów dolarów. Leczy się w ten sposób na przykład depresję, ból i zaburzenia odżywiania, a już wiadomo, że elektryczne neurostymulatory poprawiać mogą kreatywność czy sprawność motoryczną, wyzwalać stan błogości czy pewności siebie. Aż kusi żeby „podrasować” swoje zwoje mózgowe i zrobić z siebie geniusza. Tyle że jest to manipulowanie własnym umysłem, które w dodatku wywołuje silną chęć powrotu do „elektrycznych” przeżyć. Jak zresztą wszystko co przyjemne. Czasami potrafimy odmówić sobie mniejszej przyjemności dla większej rozumianej w kategoriach celu strategicznego. Lecz również ten cel jest konsekwencją naszych uwarunkowań biologicznych, społecznych i osobistych. Tak jak możemy sztucznie przeprogramować mózg, tak podlega on ciągle naturalnemu programowaniu.

W wyniku doznań przepływających przez strumień świadomości moduł interpretujący tworzy pewną historię spajającą nasze przeżycia i nadającą im sens. Lecz jaźń jest tylko opowieścią, dzięki której możemy przetwarzać doświadczenia na plany. Doznawane przez nas pragnienia są faktem który możemy tylko racjonalizować. Albo czegoś chcemy albo nie. W mózgu nie ma duszy, która jest „istotą” i dokonuje wyborów. Istotą umysłu jest ciągła aktywność, a zatem bezustanna transformacja. Coraz nowe doznania i myśli ciągle go przekształcają, w wyniku czego każdy moment jest niepowtarzalny. Nasz umysł nigdy nie znajduje się w takim samym stanie, obiektywnie nie ma więc esencjonalnego „ja”. Jest tylko zmieniający się układ składający się w narrację. Nasze „wolne” wybory podlegać mogą zatem psychologicznym, chemicznym i elektrycznym manipulacjom. Budda co prawda nie znał się na neuronauce, ale mówił o tym już pięć wieków przed naszą erą, bo obserwował swój umysł. A Czerwony Tulipan pięknie to wyśpiewał. 

piątek, 20 lipca 2018

POGOŃ ZA WIATREM

POLECAM!!!
Życie jest ciągłym pędem, nie wiadomo tylko do czego. Cokolwiek zgromadzisz, będziesz potrzebował tego jeszcze więcej. Czymkolwiek się rozkoszujesz, będziesz chciał odlecieć dalej. I nawet mędrzec nad swoimi księgami nie wie do czego zmierza. Bo po co Ci pieniądze skoro masz wszystko? Po co przyjemności którymi nie umiesz się nasycić? I po co dumać, skoro życie ucieka? Najważniejsza jest wolność, czyli poczucie, że niczego nam nie brakuje. I trochę pomaga w tym wiedza, bo wyzwala z iluzji. Ale bez pełnego żołądka i odrobiny luzu ciężko być racjonalnym. Zarówno folgując swoim ambicjom i żądzom, jak i obsesyjnie je kontrolując, stajesz się ich zakładnikiem. Dlatego Budda zalecał drogę środka pomiędzy skrajnościami. Ale jeśli spotkasz na swej drodze Buddę zabij go! – to kolejna z buddyjskich zasad. Bo instytucjonalni mędrcy posługują się schematami i receptami, którym życie ciągle się wymyka.


Kiedy świat nie rozwijał się tak dynamicznie jak dzisiaj, ludzie za świetny sposób na bogacenie się uważali wojny czyli grabież swoich bliźnich. Dzisiaj mamy na świecie względny pokój, bo w końcu zrozumieli, że lepiej robić interesy i wspólnie się bogacić. I te lata pokoju i rozwoju napełniły nas wiarą w świetlaną przyszłość. Dlatego już dziś kredytujemy przyszłe inwestycje i konsumpcję. A ponieważ je finansujemy inwestycje i konsumpcja zwiększają się, i to generuje wzrost gospodarczy. Co prawda od czasu do czasu towarzyszą temu różne zawirowania (bo lubimy przesadzać w swoim optymizmie), ale nasza wiara nakręca system dobrobytu. W końcu im więcej dostępnych towarów i usług tym więcej możliwości. Otwiera się przed nami świat nowych wyborów. Niestety wiecznym problemem pozostają społeczne porównania, popychające wielu z nas do stresującego „wyścigu szczurów”.

 

Jeśli jednak jesteśmy syci możemy też filozofować. Co prawda zawsze było to domeną tych którzy nie tylko mieli co jeść, ale też mieli za dużo wolnego czasu, niemniej jeśli człowiek nie ma w życiu czasu, to tak naprawdę nie ma niczego. Pytanie do czego to wszystko zmierza nie jest tylko marudzeniem, bo nikt tego tak naprawdę nie wie. W całym tym rozpędzającym się świecie nie denerwuje mnie, że ktoś się bogaci, tylko raczej to, że staje się to imperatywem. Jeśli komuś dobrze jest jak jest, zaraz jest postrzegany jako ktoś komu jest „wszystko jedno”, musi więc przynajmniej gonić innych, albo chociaż to pozorować. Inflacja rzeczywistości wymusza na nas kroki do przodu, sęk w tym że ciągle narasta. Nie byłoby w tym specjalnym różnicy, czy będziemy mieli więcej o 2% czy 5%, gdybyśmy nie oczekiwali coraz więcej – albo gdyby tego od nas nie oczekiwano.


Słabnąca demografia pokazuje, że dla ludzi ważniejsze jest mieć kasę lub przyjemności niż rodzinę i to jest chyba najlepsza ilustracja zmian cywilizacyjnych. Niestety tempo rozwoju wymaga ciągłego dopływu „świeżej krwi” – w przeciwnym wypadku system matematycznie się załamie. Albo będziemy musieli powrócić do starych rodzinnych wartości, albo sprowadzać robotników z innych kręgów kulturowych – choć to może być społecznie problematyczne, co boleśnie objawił kryzys imigracyjny. Nie wiadomo też, kto ma rzeczywiście rację w sporze o przyszłość naszej planety i czy rzeczywiście grozi nam katastrofa ekologiczna. W każdym bądź razie konsekwencje nieumiarkowanego rozwoju nie muszą być takie kolorowe jak byśmy chcieli. I właśnie dlatego powinniśmy się nad nimi zastanawiać.      

wtorek, 17 lipca 2018

OBLICZANIE POTRZEB

Kluczowym pojęciem w XXI wieku ma być algorytm. Jest to zespół czynności wiodących do określonego wyniku – choć najczęściej wyrażamy go matematycznie algorytmem jest nawet przepis kulinarny. Sami jesteśmy algorytmami – genetycznymi przepisami na homo sapiensów, które z kolei przekładają się na określone algorytmy biochemiczne, programujące nasze instynkty. Jedna z teorii świadomości mówi, że jest ona jedynie zapętleniem tych algorytmów, to znaczy obserwowaniem przez umysł wyników własnych wyliczeń. Co ciekawsze mózg nie myśli linearnie – jak się nam to zazwyczaj wydaje – tylko promieniście we wielu kierunkach naraz. Dopiero wynik takiej „burzy algorytmów” decyduje jakie myśli zdobędą przewagę i się wyklarują. W dodatku funkcjonujemy w społeczeństwach które też są wielkimi algorytmami – naszym zachowaniem kierują kulturowe zwyczaje, a pracą standardowe procedury i tak dalej.


Choć dumni jesteśmy ze swojego człowieczeństwa, które szczyci się tym, że potrafi improwizować – to znaczy tworzyć coraz nowe rozwiązania – ostatnio robimy wszystko by jak najbardziej zautomatyzować swoje życie, co ma nam je rzekomo ułatwić. Nie dość że sami upraszczamy sobie obraz rzeczywistości, wymyślamy jeszcze komputerowe algorytmy żeby w ogóle nie myśleć. Na podstawie pozostawianych przez nas wirtualnych danych wyszukiwarki mają zgadywać co chcemy przeczytać, obejrzeć, a przede wszystkim kupić. Niby to sprytne, bo po co tracić czas na szukanie optymalnego rozwiązania, skoro ktoś nam je może gotowe podsunąć. Tyle że skoro ktoś może przewidywać nasze kroki, może też nimi manipulować. De facto godząc się na wykorzystywanie swoich śladów w sieci godzisz się na to, żeby ktoś próbował wykorzystać je do własnych celów. Dla „naszego dobra” informacje stają się więc coraz bardziej tendencyjne.


Kierowanie ludźmi zawsze opierało się na budowaniu jakiejś narracji, spajającej ludzi we wielkie struktury kulturowe. Dlatego człowiek nie był skazany tylko na osobiście sobie znanych członków stada jak szympans – mógł posługując się wzajemnie zrozumiałym kodem kulturowym tworzyć wielkie organizacje plemienne i państwowe, a nawet imperia. Może jednoczyć się we wspólnoty religijne, kółka pasjonatów czy biznesowe korporacje. Sensem każdego takiego zbiorowego bytu jest wspólna opowieść określająca jego algorytmy. Dziś wydaje się, że wirtualna fikcja zawłaszcza nasze życie, ale ono musi opierać się na wierze w jakieś mity. Tyle że zmienia się ich treść i środki przekazu. A ostatecznie pozostaje pytanie – jeśli nie mit konsumpcyjny to co? Przecież nigdy nie spoczniemy, twierdząc że wszystkie nasze potrzeby zostały zaspokojone. Sęk w tym, że system kontrolując źródła informacji wzmacnia określone potrzeby ludu realizując własne cele – tak działa każdy mit.
 

W nadchodzących czasach wojna informacyjna przerodzi się w wojnę matematyczną, podczas której wielcy tego świata obliczać będą jak najskuteczniej nas zmanipulować. A cały ten umysłowy wysiłek podejmować będą po to, żeby zgromadzić jak najwięcej umownych środków płatniczych i kupować więcej niż my. Dziwne jest tylko to, że robiliśmy tyle żeby się „wyzwolić”, a jednocześnie powierzaliśmy swoje decyzje maszynom. W erze liberalizmu będą one więc mówić to co chcemy usłyszeć – albo tak nam się wydaje. Już na początku lat trzydziestych Aldous Huxley w swej znakomitej powieści fantastyczno-naukowej „Nowy wspaniały świat” przewidywał przemysłową hodowlę konsumentów polegającą na ograniczaniu ich zdolności umysłowych do realizacji ustabilizowanych potrzeb. – Szczęśliwi ludzie to tacy, którzy nie są świadomi lepszych i większych możliwości, żyjąc we własnych światach skrojonych do ich predyspozycji – przestrzegał.       

sobota, 14 lipca 2018

PRÓBA WIARY

W jedne rzeczy wierzymy, a w inne nie. Zależy na ile starcza nam wyobraźni i czy tego chcemy albo potrzebujemy. Możemy wierzyć w Boga lub nie – choć nie wiadomo czym miałby być i czy to nie jego powinniśmy winić za całe zło. Możemy też wierzyć w elfy jak mieszkańcy Islandii, albo w Mikołaja jak dzieci. Tylko że przestajemy, gdy Mikołaj przestaje przynosić nam prezenty. Możemy też wierzyć w miłość – choć często przestajemy gdy się nam nie przytrafia. Możemy wierzyć w cokolwiek, byle dawało to wyjaśnienie i nadzieję. Dlatego nasi przodkowie wierzyli w duchy lasu, mitologicznych bożków, czary i święte wojny. Zarówno faszystowskie Niemcy jak i Związek Radziecki walczyły o „lepsze jutro”, które jednak okazało się piekłem. Ale można wierzyć też w piekło, jak wielu wierzyło do końca.


Dzisiaj wierzymy w rozwój gospodarczy i postęp naukowy, ale to też jedne z wykreowanych przez nas mrzonek. Bo postęp ani rozwój nie ma granicy i nie wiadomo do czego nas doprowadzi. Gdy patrzymy w przeszłość wydaje nam się, że byliśmy nieokrzesani, ciemni, barbarzyńscy. Ale przecież we wnętrzu pozostaliśmy tacy sami – wpisane w nas przez naturę programy skutkowały tymi samymi namiętnościami, żądzami i tęsknotami. Zawsze walczyliśmy o władzę nad zasobami, ale też o kulturowe wizje. Walczyliśmy o pozycję i parterów seksualnych oraz dobro naszych dzieci, ale też o sprawy honoru, ducha, czy innej „wyższej konieczności”. Dlatego nie wiadomo do czego doprowadzić nas może racjonalizm – na końcu wszystkich logicznych łańcuchów stać zawsze musi filozoficzny cel, który trzeba przed sobą postawić.

Jeśli dobrem najwyższym jest szczęście jak największej liczby osób w ostatnim czasie pochwalić się możemy zwiększaniem jego bazy materialnej, upowszechnianiem opieki medycznej czy prawną ochroną obywateli. W ramach społeczeństwa informacyjnego cieszymy się też niespotykanym wcześniej dostępem do wiedzy i rozrywki, a mimo tego ludzie nie stają się coraz szczęśliwsi. Nasze zadowolenie zawsze hamować będą psychologiczne ograniczniki zmieniające ekscytację w znudzenie. Wyprana z pasji pogoń za przyjemnościami, zyskami czy idealnym wizerunkiem prowadzić może do uzależnień, nerwic i depresji, które nasilają się na tle cywilizacyjnym. Dzieje się tak, gdyż nowe udogodnienia przestajemy postrzegać w kategoriach ulepszeń – stają się koniecznością. Z kolei wszechobecny marketing i lans stwarzają ogromne pole do społecznych porównań.


Wierzymy w cywilizację, która wzywa nas do szczęścia ubranego w szaty „sukcesu”. Tymczasem tylko w nikłym stopniu zależy ono od czynników zewnętrznych, a bardziej od tego w jaki sposób interpretujemy życie. Sens życia jest kwestią odkrywanego w nim znaczenia – tego czy damy się pochłonąć, zaciekawić, zafascynować. Jeśli to co robimy ma sens, nie zależy on już od rezultatów. Największym wrogiem szczęścia jest pogoń za nim – karierowiczostwo, wynajem dziwek czy wciąganie amfetaminy. W szczęście można wierzyć lub nie – i często przestajemy, bo go nie dostrzegamy. Szukamy szczęścia gdzieś daleko, a przecież wszędzie jest tak samo. Jeśli jutro mógłbyś być szczęśliwy mógłbyś być i dziś – o ile w ogóle. Najprostszym sposobem żeby w coś uwierzyć jest tego spróbować.  

wtorek, 10 lipca 2018

KAMIKAZE

W drugiej połowie dwudziestego wieku świat zaskoczyły tak zwane azjatyckie tygrysy, w tym Korea Południowa. Z biednych i słabo uprzemysłowionych państw stały się nagle potęgami gospodarczymi. Paradoksalnie do przyczyn ich sukcesu gospodarczego zaliczyć należy właśnie startowanie z niskiego pułapu oczekiwań, co przy wysokim etosie pracy dawało wysoką stopę oszczędności na inwestycje. Choć na tle północnego sąsiada kapitalistyczna Korea jawić się może jako kraj dobrobytu, nie jest do końca jasne czy powinniśmy zazdrościć jej mieszkańcom. W latach dziewięćdziesiątych Południowi Koreańczycy stali się narodem samobójców – problem ten przybiera tam skalę wręcz masową.

Co prawda międzynarodowe badania wykluczają związek pomiędzy wysokością PKB a skalą problemu, ale przykład zamożnego państwa którego obywatelom nie chce się żyć jest zastanawiający. Pieniądze nie dają szczęścia, więc rozwijając konsumpcję nie stajemy się bardziej zadowoleni. Rośnie nie zadowolenie, tylko oczekiwania. Żeby spełniać własne oczekiwania musimy pracować coraz więcej, mniej wypoczywać i osłabiać więzi jak Koreańczycy. I to prawdopodobnie jest odpowiedź na pytanie o przyczyny cywilizacyjnej depresji. Bo ludzie nie tylko poświęcają się całkowicie ślepej pogoni za „sukcesem”, ale też wstydzą się własnych słabości.

W Japonii, gdzie odsetek samobójstw ostatnio się zmniejsza, i tak życie odbiera sobie pięciokrotnie więcej ludzi niż ginie w wypadkach drogowych. Także w Polsce samobójców jest aż dwukrotnie więcej niż ofiar takich wypadków. Do wysoko rozwiniętych krajów gdzie ludzie często zaprzestają życia należą też Finlandia, Belgia i Szwajcaria. Kiedyś zmagaliśmy się z niedostatkiem żywności, zarazami i przemocą polityczną, a dziś w obliczu sytości, medycyny i pokoju nie wiemy co ze sobą zrobić – czym wypełnić swoje życie. Społeczeństwo wdrukowało w nas standardy którym musimy sprostać nawet za cenę przewlekłego stresu. A przecież lepiej być żywym zającem niż martwym tygrysem. 

piątek, 6 lipca 2018

EKONOMIA ŻYCIA

Zasada włoskiego ekonomisty Pareto to zależność z dziedziny ekonomii, wedle której 20% obiektów wiąże 80% zasobów. Zgodnie z tym prawem przez 80% czasu używamy tylko 20% swoich rzeczy. Na przykład mając szafę pełną ubrań zwykle chodzimy w tej samej odzieży. Jeśli zaś większość naszego stanu posiadania wykazuje wartość użytkową tylko sporadycznie, to zapewne wiele z tych przedmiotów nie jest nam do niczego potrzebnych. Gdybyśmy ograniczyli się do tego co niezbędne pewnie nie musielibyśmy tyle pracować, a gdybyśmy zredukowali czynności do naprawdę ważnych, wystarczyłoby, że pracowalibyśmy przez 20% czasu generującego 80% rezultatów – to pewnie sekret ludzi bogatych. Choć jest ich mało posiadają większość zasobów. Ale niestety zgodnie z tym algorytmem 80% pracy wykonuje 20% pracowników więc ktoś musi tyrać.

WSZYSTKO CO MAM
NOSZĘ ZE SOBĄ
- Bias z Prieny

Oczywiście nie jest to żelazne prawo tylko uproszczenie – w różnych przypadkach proporcje mogą nieco odbiegać od tych założeń. Chodzi o ilustrację pewnej relacji. Marnujemy większość czasu, zasobów, informacji i tak dalej. A poza tym gdy jeden z nas zyskuje to drugi traci. Optimum Pareto to stan w którym dobra podzielone są w sposób, w którym nie da się już poprawić sytuacji jednego podmiotu, nie pogarszając sytuacji drugiego. Jeśli dwie osoby posiadają potrzebne sobie dobra mogą się wymienić, lecz w pewnym punkcie wymiany, zgodnie z tak zwanym prawem malejącej użyteczności krańcowej (zwiększając konsumpcję zmniejszamy przyrost korzyści) skłonność do wymiany będzie maleć. Im wymieniający się będą bardziej nasyceni, tym wyżej będą wyceniać posiadane przez siebie dobra, a tym niżej dobra innych. Czyli skazani jesteśmy za ekonomiczną asymetrię. Ale nie tylko ekonomiczną.



Za większość przestępstw czy wypadków drogowych odpowiada mniejszość ludzi. Tylko że cały postęp ludzkości nie byłby możliwy bez garstki elit intelektualnych. Choć ekonomia średnio mnie interesuje zasada ta jasno ilustruje, że mniej czasami znaczy więcej. Myślę, że podobnie jest w życiu – kilka naprawdę ważnych spraw może być przesłoniętych przez masę pierdołów. Żyjemy w czasach nadmiaru – w skali globalnej więcej osób umiera z powodu otyłości niż z głodu. Mimo tego więcej z nas popełnia samobójstwo niż łącznie pada ofiarą kryminalistów, terrorystów i wojen. A więc o co nam chodzi? Powinniśmy robić wyłącznie rzeczy, które są dla nas ważne. W przeciwnym wypadku życie zamienia się w chaos. Zamiast dodawać coraz to nowe cele i wyzwania do listy, lepiej co jakiś czas ją redukować, bo niekiedy wymykają nam się spod kontroli. Im mniej sobie narzucam priorytetów tym lepiej je rozumiem.

środa, 4 lipca 2018

ZMYŚLANIE MARZEŃ

Dla starca przeszłość jest wszystkim, a młodzieniec sądzi, że wszystko dopiero go czeka. I tak mija nam życie – najpierw na nie czekamy, potem uświadamiamy sobie, że właśnie nam się przydarzyło. Bo życie dzieje się teraz, a my snujemy plany lub pielęgnujemy sentymenty. W pewnym momencie staje się to zresztą nieuchronne – ciało czyni z nas własne cienie, a pamięć staje się jedynym łącznikiem ze światem marzeń, pragnień i odkryć. W dzieciństwie wierzymy, że wszystko jest możliwe, ale potem tracimy tę wiarę. Ostatecznie zaś żałujemy, że nie robiliśmy w życiu tego na co mieliśmy ochotę.


Są rzeczy ważne i ważniejsze, a my mamy problem z ich odróżnianiem. Najpierw wydaje nam się, że mamy dużo czasu, a później uświadamiamy sobie jak szybko minął. Zwykle wagę różnych chwil dostrzegamy dopiero po czasie. Czekamy na coś wielkiego, gdy tymczasem najważniejsze są rzeczy małe i zwykłe. To codzienność wypełnia nasz byt. Ktokolwiek by nas uwiódł, zaczarował, natchnął wizjami, w końcu stanie się codzienny, to znaczy taki jaki jest naprawdę. I wtedy okaże się, że wcale nie jest taki kolorowy i zaskakujący jaki miał być. Gdy coś poznajemy zawsze rozgryzamy w tym wzorzec, a to co znane przestaje nas tak intrygować.


Lecz miłość zaczyna się wtedy, gdy akceptujemy tę określoność – gdy nie oczekujemy fajerwerków, czarów, fantastycznych przygód, tylko prawdy na której możemy się oprzeć. Najbardziej kochamy więc osoby, które rzadko nas zaskakują, bo za dobrze je znamy. To się nazywa więź. Tak jak piękno, wszystko inne jest też w oku patrzącego – dostrzegamy tylko takie znaczenia jakie jesteśmy zdolni wydobyć. W oswojonym obrazie dostrzegać możemy więc nudę lub coraz to nowe szczegóły. Są przecież miłości wieczne – jak ta do matki – które udaje nam się żywić przez całe życie, pomimo wzajemnej znajomości ograniczeń i nawyków. Miłość zawsze jest poszukiwaniem czegoś nowego w tym co dobrze znamy – dlatego jest taka trudna.



Przyjaciele odchodzą i przychodzą, ale koniec końców człowiek zawsze zostaje sam – wobec śmierci, a więc i wobec życia które przeminęło. Bo czy umierając można cokolwiek powiedzieć o sobie? Czy nie jest tak, że nasze marzenia i aspiracje są tylko urojeniami, które przez całe życie naginamy do rzeczywistości, aby na końcu zrozumieć, że to ona była treścią naszego życia? Podobno nie można żyć bez marzeń, lecz marzenia się zmieniają. Aż umierają razem z nami – są tylko po to, żebyśmy mieli po co żyć. Szkoda tylko, że kiedy się spełniają, często tego nie widzimy, bo rzeczywistość nigdy nie jest idealna. Kiedy więc rozliczamy się z nią idealizujemy jej przebieg. I to jest paradoks życia.