Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 listopada 2017

ANATOMIA GRZECHU

W świetle nauczania religijnego oglądanie pornografii jest grzechem, ale amerykański socjolog Samuel Perry odkrył, że im więcej ludzie jej oglądają, tym stają się bardziej religijni. Zdaniem badacza wynika to z poczucia winy i potrzeby swoistej pokuty. W ciągu sześciu lat gromadził dane, które pokazują pornowidzów jako częściej modlących się i uczestniczących w nabożeństwach. Nie wiem czy wynika z tego coś głębszego, ale często nasze postawy są całkowicie sprzeczne z poglądami, tyle że usprawiedliwiają je różne racjonalizacje. Nierzadko musimy nadrabiać swoje słabości miną. W tym wypadku pobożną. W ogóle życie jest jednym wielkim strojeniem min, i to niestety zwykle całkiem poważnych. Bo przecież ludziska bywają poważnymi przedsiębiorcami, kierownikami, obywatelami i tak dalej. Ja z powodu wrodzonego defektu sprzężenia mimicznego zwykle mam minę zagubionego jagnięcia, choć w środku raczej jestem błaznem. Tak czy siak ciężko mi wczuwać się w rolę.


Co gorsza człowiek czasami musi przynajmniej udawać, że jest poważny – żeby był odbierany jako ktoś komu chodzi o coś „więcej”. Strasznie męczące jest to, że ciągle musi mu na czymś „zależeć”, w przeciwnym wypadku będzie uznany za istotę bierną i pozbawioną chęci. Tak więc składam w moim poważnym kąciku doniosłe oświadczenie, o tym iż przed nerwową aktywnością powstrzymuje mnie biblijna marność tego świata, a także jego iluzoryczny system motywacyjny. Za każdym razem gdy człowiek czegoś naprawdę chce, nie wiadomo co powinien dokładnie zrobić, żeby to uzyskać. Kiedy próbujemy zmieniać rzeczywistość czasami to ona zmienia nas. Niemniej nie widzimy tego w ten sposób. Każda sytuacja wydarzyła się po to, by nam coś pokazać, uzmysłowić, rozjaśnić. Zaangażowanie w jakąkolwiek rzecz sprawia, że zwykle staje się ona dla nas ważniejsza niż wcześniej. Na tym właśnie polega „odkrywanie” świata.
 


Chyba nie zawsze do nas należy decyzja, co na tym świecie chcemy poznawać i odkrywać. Dynamika bytu sprawia, że często robimy coś automatycznie bądź bezrefleksyjnie, a dopiero potem staramy się to uzasadniać. W ostateczności są dwa wyjścia radzenia sobie ze skrajnym dysonansem poznawczym – właśnie albo odseparowanie się od swojej postawy w jej przeciwieństwie (jak w powyższym przykładzie religijnym), albo uzasadnianie jej jako „słusznej”. Moim zdaniem z psychologicznego punktu widzenia postawa bardziej spójna moralnie powinna rodzić mniej poczucia winy i związanego z tym wewnętrznego napięcia, choć nie wiadomo czy z kolei religijność nie pełni w tym wypadku roli zwykłego hamulca. W każdym razie prawda jest taka, że często chcemy tego co potępiamy. Na przykład komunistyczni dyktatorzy lubili luksus, a faszystowscy dekadencję. Synchronizacja pragnień i powinności to w naszym mniemaniu kwestia „poważna”, lecz nie na tyle, żeby samemu sobie nie pobłażać. 

sobota, 25 listopada 2017

BLACK FRIDAY

Znakiem naszych czasów jest służba kapitalizmowi. A ściślej mówiąc zyskowi finansowemu. Podporządkowanych jest temu coraz więcej aspektów naszego życia. Służyć kapitalizmowi zaczęła też psychologia. Nie tylko w tym sensie, że sama jest już biznesem – na rynku pojawia się coraz więcej publikacji z tej dziedziny, co świadczy o dużym zapotrzebowaniu na wiedzę psychologiczną. Także dlatego, że zapomina się, co jest celem życia ludzkiego, a mianowicie maksymalny dobrostan psychofizyczny. Coraz częściej adeptom poradników i tym podobnych lektur bardziej niż o wewnętrzną harmonię chodzi o wywieranie wpływu na rzeczywistość materialną – pieniądze, karierę, władzę. Z drugiej strony wielkie korporacje starają się przy pomocy różnych technik wzbudzać entuzjazm do pracy i wiązać z nią ludzi. Jeden z brytyjskich naukowców nazwał to „przemysłem szczęścia”.

Nie chodzi o to żeby produkować szczęście dla samego szczęścia, tylko żeby satysfakcją zwiększać naszą produktywność. Temu służą te wszystkie  pogadanki motywacyjne. Rozsiewa się idee, że życie ma sens, nawet jeśli jego większość poświęcamy obrastaniu w piórka, a tak naprawdę wzbogacaniu korporacji. Dzięki temu łatwiej jest zarządzać jednostką i zapobiegać jej wypaleniu. Żeby produkcja rosła trzeba podtrzymywać wiarę, a najlepiej hodować mózgi w konsumpcyjnym matrixie. Faktem jest, że kapitalizm najskuteczniej spaja Amerykę z Chinami, czy Arabią Saudyjską. Ideologie czy religie zawsze miały problem z postulowaniem uniwersalizmu. Potrzeba bogacenia się jest odwieczna i wydaje się ponadkulturowa. Od zawsze też fiksację na tym punkcie krytykowali dziwacy tacy jak Budda, Sokrates czy Jezus, dzięki czemu do dzisiaj pozostaje przedmiotem dyskusji. Ale pomimo wszystkich cieniów kapitalizmu niewątpliwie to wzrostowi produkcji zawdzięczamy sukcesywną poprawę naszego bytu.

Kto nie chce nie musi podążać ścieżką materialnego imperatywu, tyle że ciężko jest tego nie chcieć. W końcu najbardziej diabelską cechą psychologii jest to, iż pewne oddziaływania wzbudzać mogą określone pragnienia. To zresztą istota całego opartego na marketingu systemu. Nasze aspiracje i dążenia nie są wytworami bujnej wyobraźni, a kultury w jakiej żyjemy. Z kapitalizmem jest jak z demokracją – jak dotąd nie wymyślono nic lepszego. Oczywiście najlepiej żeby był to kapitalizm z ludzką twarzą, to znaczy zaspokajający społeczne potrzeby. I żebyśmy pamiętali o tym, że nie samym chlebem człowiek żyje.

poniedziałek, 20 listopada 2017

PRAWDA

Nie odbieramy nagiej rzeczywistości, ale posługujemy się mechanizmami percepcji, rozumianej nie tylko jako samo postrzeganie lecz też organizacja i interpretacja wrażeń zmysłowych. Nasz mózg na bieżąco składa „prawdę” do kupy, nierzadko posługując się automatycznymi skrótami. W dodatku stara się dopasowywać nowe informacje do posiadanej już wiedzy i selekcjonuje przyswajane fakty pod kątem ich użyteczności dla własnych motywacji. Wszystko te sztuczki umysłu przyczyniają się niestety do różnych błędów poznawczych, na których żeruje reklama, propaganda czy religia. Każdy z nas ma też „swoją prawdę” czyli osobistą historię przedstawiającą go tak jak sam chce się widzieć i pamiętać. Łatwiej jednak dostrzegać tendencyjność i bezrefleksyjność u swoich bliźnich niż u siebie. Naszym zdaniem widzimy przecież rzeczywistość taką jaka ona jest, to znaczy wolną od stereotypów, mitów i początkowych założeń, a zatem w pełni obiektywną. Postawę taką psychologia określa naiwnym realizmem.
                       
Żeby dostrzec więcej prawdy trzeba uświadomić sobie, że jest ona bardziej względna niż się nam odruchowo wydaje. Rzeczywistość jest złożona, więc pozostaje nam tylko poznawać jak największą liczbę jej składników. W przeciwnym wypadku więzieni w swoim naiwnym realizmie będziemy tylko toczyć spory o wyimaginowaną rację, koncentrując się na przekonywaniu do niej. Argumentowanie to dla wielu ludzi gra o sumie zerowej, w której chodzi tylko o intelektualne pokonanie przeciwnika. Poznając inne filozofie życiowe, światopoglądy i kultury, łatwo możemy się jednak przekonać, że często odbiegają one od naszego ich obrazu i zaskakują głębią, a czasem też ukrytą zbieżnością z naszą własną „prawdą”. Mogą też inspirować, a także odsłaniać przed nami nowe horyzonty. Zwłaszcza jeśli nie będziemy widzieli w nich pakietów, ale oddzielimy to co treściwe od formalnej mitologii.

Objawy naiwnego realizmu łagodzić może tylko otwarty umysł, to znaczy postawa ciągłego poszukiwania prawdy, a nie postrzegania jej jako rzeczywistości zamkniętej. Jak mówił wielki pisarz Ken Kesey: „Odpowiedź nigdy nie jest odpowiedzią. To co naprawdę interesujące, jest tajemnicą. Jeśli szukasz tajemnicy zamiast odpowiedzi, zawsze będziesz szukał”. Historia, a niestety także czas obecny, boleśnie pokazują skutki monopolizowania prawdy przez rozmaite grupy polityczne i religijne, a także nietolerancję wobec wyróżniających się jednostek. W swoim naiwnym realizmie wierzymy, że nasz sposób życia musi być słuszny, a zaprzeczanie temu obraża naszą „moralność”.   

piątek, 17 listopada 2017

PODRÓŻ KOSMICZNA

W życiu liczy się podróż, a nie cel. Bo cel tylko czeka, a droga nas zmienia. Cokolwiek w życiu zdobędziemy szybko przestanie nas to ekscytować. Będzie tylko kolejnym etapem hedonicznej wędrówki – stanie się czymś „zwykłym”. Mimo tego przyzwyczajenie zmusza nas do kurczowego trzymania się raz osiągniętego standardu, nawet jeśli niezbyt go już cenimy. Straty są nawet bardziej odczuwalne niż zyski. Ale w rozwoju materialnym najprzyjemniejsze jest właśnie zdobywanie, a nie samo posiadanie. Paradoksalnie zazdrość sprawia, że nie dostrzegamy tej psychologicznej zależności. Lecz gdyby otoczyć nas luksusem często nie wiedzielibyśmy co ze sobą zrobić. Kolorowa prasa pełna jest przykładów znudzonych krezusów zatracających się w świecie pozbawionym materialnych barier. Takie są konsekwencje złudzenia, że wszystko jest kwestią ceny.
 


Od zgromadzonych dóbr cenniejsze są ciekawe doświadczenia. Zwykle nie dezawuują się w takim stopniu jak nasze zabawki, a nawet z biegiem czasu mogą zyskiwać na wartości. Kiedy u schyłku życia pytamy ludzi co w nim było najlepszego, zwykle przywołują to czego mogli doświadczyć, a nie obcowanie z przereklamowanymi fetyszami. Wydawanie funduszy na eksplorowanie świata a nie gadżety, wydaje się lepszą, bo bardziej satysfakcjonującą opcją. Co więcej badania wskazują, że wolimy słuchać relacji o ciekawych wydarzeniach niż czyimś stanie posiadania. Niestety często to stan konta wydaje się powstrzymywać nas przed „przygodami”. Na miarę swoich możliwości każdy może jednak prowadzić ciekawe życie – fascynować się czymś i szukać podniet: intelektualnych, emocjonalnych i zmysłowych.


Ludzka zdolność do adaptacji sprawia, że osoby niepełnosprawne, skrzywdzone czy pozbawione wcześniejszych możliwości, na ogół są w stanie przystosować się do nowych warunków i odnaleźć w nich pozytywy. Tym bardziej my wszyscy, we większości nie znajdujący się w tak trudnej losowej sytuacji, pomimo irytujących nas ograniczeń, możemy odkrywać to co najpiękniejsze. Nie jest bowiem ważne tylko to co się nam w życiu przydarza, ale też jak to interpretujemy. Ostatecznie to nasza interpretacja nadaje znaczenie naszym interakcjom ze światem, a ich rozumienie określa nasze postawy. Do tego stopnia, że niekiedy więzimy się w zaklętym kręgu frustracji. Na szczęście możliwy jest też ruch w przeciwną stronę, taranujący wewnętrzne przeszkody. Szerokiej drogi!!! 

wtorek, 14 listopada 2017

MODA NA SUKCES

Wszyscy mamy skłonność do koncentrowania życia wokół swoich mocnych stron. Nie jest to nawet wynikiem świadomych wyborów, lecz informacji zwrotnych którymi jesteśmy nagradzani lub karceni za podejmowanie różnych form aktywności. Jeśli coś nam dobrze wychodzi zwykle zyskujemy motywację by kontynuować dzieło. Nieudolne działania natomiast odbierają nam chęci. Rozwijanie swoich talentów wymaga wysiłku i dyscypliny, lecz jest też źródłem radości jaką daje poczucie bycia w czymś dobrym czyli spełnienie. Niestety często w imię „rozwoju” poświęcamy zbyt wiele, co prowadzić musi do emocjonalnego wypalenia przejawiającego się chronicznym niezadowoleniem z rezultatów własnych poczynań. Zdaniem psychologów taka frustracja przybiera już rozmiary społecznej plagi. Nawet rzekomym ludziom sukcesu często zaczyna w końcu brakować wyższego celu, a wtedy rytualne obowiązki stają się tylko koniecznością, a zatem ciężarem.


Stwierdzenie, że każdy z nas jest geniuszem jest z pewnością przesadą, lecz jeśli nie geniuszem to przynajmniej specjalistą w jakiejś dziedzinie. Bo każdy z nas ma jakieś zainteresowania – z wyjątkiem pewnej grupy wiecznie znudzonych cymbałów. Uprawianie swojej pasji pozwala nam między innymi być w czymś lepszym od ogółu. Jest to jedna ze ścieżek podtrzymywania powszechnego złudzenia nadprzeciętności. Otóż każdy z nas (a przynajmniej zdecydowana większość) ocenia się wyżej od przeciętnej, co siłą rzeczy przeczy statystyce. Ale nie wynika to jedynie z tendencyjnego subiektywizmu i błędów atrybucji. Oceniając się ludzie przyjmują różne obiekty oceny, tym samym kultywowane przez siebie wartości i zdolności uznając za szczególnie ważne. Na przykład dzięki swojej znajomości wybranej dziedziny można postrzegać się jako osobę szczególnie błyskotliwą na tle ludzkości, nie zważając na swoją ignorancję we wielu pozostałych. Dzięki temu możemy się cieszyć swoją różnorodnością.


Zważywszy na wspomniane wcześniej niebezpieczeństwo wypalenia się naszego entuzjazmu sprowadzanie życia do jednej „obiektywnej” skali (tak zwanego statusu społecznego), wydaje się raczej hamować niż stymulować spontaniczność doznań. Zamiast się bowiem w nich odnajdywać pytamy najpierw co z tego będziemy „mieć”. Tymczasem zasadniczo nasza potrzeba posiadania wykształciła się żeby ułatwiać „bycie”, a nie na odwrotnie. Lubię czasem fantazjować jak to jest mieć dużo forsy, bo sądzę, że posiadanie jej ułatwiłoby mi funkcjonowanie, ale kto wie czy nie byłaby to po prostu iluzja. W końcu kupowanie uznania redukuje dysonans poznawczy do postaci transakcji. Paradoksalnie najbardziej cenimy w życiu rzeczy których zdobycie kosztowało najwięcej wysiłku i środków. Po serii zmasowanych starań prawie zawsze dochodzimy do wniosku, że „było warto”, choć często jest to jedynym możliwym ich uzasadnieniem. Często dopiero zaangażowanie określa priorytety. To tak jakby człowiek sam nie wiedział co jest dla niego ważne i odpowiedzi szukał w swoim doświadczeniu.


Większość życia poświęcamy pogoni za szczęściem, a nie radości z bycia samym sobą. Przez to szczęście staje się dla nas niemal mitycznym tworem, kamieniem filozoficznym czy Świętym Graalem, a nie samą esencją egzystencji. Twierdzimy wręcz, że w życiu piękne są tylko chwile. Uważamy bowiem, że to nie my jesteśmy odpowiedzialni za to ile z niego czerpiemy satysfakcji. Że inni powinni nam „dać” szczęście. Ale czy my sami mamy moc uszczęśliwiania innych? Zacznijmy od siebie.

niedziela, 5 listopada 2017

POLAKA ZNAK

Zbliża się kolejny dzień niepodległości, czyli czas marszów i prawicowo-lewicowej sraczki. Nie ulega jednak wątpliwości, że zainteresowanie mediów będzie się koncentrowało na największej imprezie, czyli marszu niepodległości. Choć ostatnio jego uczestnikom udało się rozczarować wielbicieli widowiskowych starć ulicznych, kamery będą czyhać na każdy chuligański przejaw patriotyzmu. Nie zabraknie pewnie też prowokacyjnych haseł wymierzonych w ciapatych, komuchów i tak dalej. W zeszłych roku prezes Młodzieży Wszechpolskiej mówił na przykład o „dziczy która gwałci nasze kobiety”(zapewne w niemieckiej Kolonii) i straszył „nasilającą się migracją ukraińską”.  Zapowiadał też „zniszczenie demokracji”. Z historycznymi wydarzeniami związek to miało raczej luźny, o ile ktoś go w ogóle potrafi znaleźć. Patetyczne pierdolamento należy więc traktować w kategoriach dorocznego folkloru. W tym roku pod prawilnym hasłem „My chcemy Boga!”.


W końcu przez stulecia byliśmy podobno „przedmurzem chrześcijaństwa”. Przy takiej optyce trochę dziwi, że południe Europy nie uległo islamizacji, ale najwyraźniej chrześcijaństwo przedmurza nie potrzebowało. Do tego stopnia, że przedmurze uznawano wręcz za kraj destabilizujący Europę i postanowiono się go pozbyć. Brak przedmurza zmartwił jedynie Turków, bo Rzeczpospolita równoważyła wpływy Rosji i Austrii w regionie – przynajmniej swego czasu, gdyż przed rozbiorami była już tylko państwem teoretycznym. Odzyskanie niepodległości również wpisuje się w mit „zbawczej misji” – tym razem powstrzymującej zapędy bolszewików, tyle że to właśnie im pośrednio zawdzięczamy chaos i wojnę domową w Rosji, a więc własną niepodległość. Należy pamiętać, że rosyjska prawica wcale nie była nam przychylna, a sowiecka potęga dopiero się wykluwała. Prawdziwa bitwa o Europę, pomiędzy „ojczyzna proletariatu” a Rzeszą, miała się dopiero rozegrać.


Idealizowanej II RP udało się wywalczyć tylko dwie dekady oddechu, co wobec nadciągającej wojny totalnej wydaje się epizodem. Tym bardziej, że dwie wojny światowe są silnie powiązane jednym ciągiem przyczynowo-skutkowym, wynikającym z rozpychania się świeżo zjednoczonych Niemiec, domagających się mocarstwowej pozycji. W dodatku to Niemcy przetransportowały do Rosji Lenina, licząc na wywołanie kontrolowanego zamętu. Historia to bardzo niebezpieczna gra. Odzyskanie niepodległości było jednak istotne, gdyż na powrót nas do tej gry przywróciło, czyniąc nas znowu podmiotem międzynarodowym. Reszta to już narodowa mitologia. Także dzisiaj mówi się o „misji”, jaką nasz naród ma do odegrania w Europie. Ma ono polegać na obronie „tradycyjnych wartości”, choć krzyże celtyckie, falangi i szaliki wydają się raczej naśladować zachodnie trendy estetyczno-nacjonalistyczne niż wyrażać naszą oryginalność. 

czwartek, 2 listopada 2017

ŚWIAT UCIELEŚNIONY

Neurony lustrzane to grupy komórek nerwowych, które uaktywniają się u obserwatora danej czynności częściowo w tych samych miejscach jak u jej wykonawcy. Innymi słowy już poprzez obserwację częściowo „wczuwamy” się w stany mentalne naszych bliźnich i to w sensie zupełnie realnym, bo fizjologicznym. Uważa się, że to właśnie dzięki systemowi neuronów lustrzanych możliwe są takie wspaniałości jak empatia, a także konstruowana na jej podstawie teoria umysłu, spekulująca na temat życia wewnętrznego istotnych dla nas osobników. To także może wyjaśniać, czemu pasjonujemy się pościgami fikcyjnych złoczyńców, zmyślonymi romansami, czy nawet uprawianym przed kamerą seksem. Przemysł rozrywkowy dostarcza nam fikcji wyzwalającej lustrzane, zastępcze emocje, żerując na naszej pasji „oglądactwa”. Paradoksalnie świat wirtualny może nam niekiedy nawet przysłaniać rzeczywistość.

Na tym jednak nie koniec. Ludzki mózg jest majstersztykiem natury, lecz należy pamiętać, że ta kieruje się w kreowaniu nowych rozwiązań swoistą ekonomią. To znaczy, choć życie intelektualne człowieka wymagało wykształcenia pewnych nowych ewolucyjnie struktur mózgowych, to opierają się one w dużym stopniu na pracy struktur starych. Zarówno nasza wyobraźnia jak i pamięć wykorzystuje więc działanie kory czuciowej, wzrokowej, słuchowej czy ruchowej. Na przykład wyobrażając czy przypominając sobie brzmienie dźwiękowe angażujemy korę słuchową, a sekwencję motoryczną – korę ruchową i tak dalej. Nasze wspomnienia i fantazje są dosłownie w nas ucieleśnione. Subiektywność naszej pamięci jest zaś wręcz wyrazem jej powiązania z wyobraźnią, wspomnienia zasadniczo są przecież tylko kreatywną rekonstrukcją opartą na śladzie pamięciowym, wynikającą z rekonsolidacji jego zapisu białkowego. Każdy z nas pamięta inaczej, gdyż w zasadzie człowiek „wyobraża” sobie swoje wspomnienia.

Z uruchamianiem różnych części mózgu „na niby”, czyli symulacją rzeczywistości, wiąże się jeszcze jedna specyficznie ludzka zdolność, a mianowicie nasz język. Jak wiadomo jest to zbiór symboli i reguł nadający określonej artykulacji dźwiękowej czy znakom graficznym znaczenie. Stworzenie tak precyzyjnej metody komunikacji było kluczowe dla rozwoju kultury i cywilizacji. Mimo to wyjaśnienie na jakim mechanizmie opiera się taka komunikacja jak dotąd przysparzało lingwistom wielu trudności. Jeśli bowiem język jest zbiorem definicji, powstaje pytanie czym są jego pierwotne elementy. W końcu nie znając żadnego języka, nie można zrozumieć żadnej słownikowej definicji. Ostatnie dane empiryczne wskazują, iż kora wzrokowa, słuchowa czy ruchowa, jak też obszary mózgu odpowiedzialne za emocje, również w wypadku rozumienia języka odgrywają istotną rolę. Językowe znaczenie jest bowiem symulowane nie poprzez wynajdywanie w zasobach leksykalnych określonych formułek, ale przez przywoływanie kojarzonych z nim wrażeń percepcyjnych. A zatem chociaż język pozwala nam się porozumiewać, słowa mają dla każdego z nas inne, osobiste znaczenia. Pewnie dlatego tak często się kłócimy.

środa, 1 listopada 2017

KAMIEŃ WĘGIELNY

Śmierć to samotność jest taka
Że sam się już nie odwiedzasz
Bo zamiast serca masz kamień
Ciężki jak cudze wspomnienia

Światłość jest chwilą jak życie
Ogień ją wieczny pożera
W lampce zobaczą go żywi
Gdy pójdą kamień ogrzewać

Lecz kwiaty zwiędną już jutro
Kadzidła dym czas rozwiewa
Więc spieszmy się, ale najpierw
Powiedzmy coś do kamienia