Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 14 grudnia 2014

IMPERIUM LITEWSKIE

Polska świadomość narodowa, podobnie jak samo pojęcie narodu, niezależnie o jakim mówimy, kształtowała się dopiero w czasach nowożytnych. Idea państwa narodowego stawała się popularna dopiero w osiemnastym wieku, czyli w okresie kiedy Polska, a ściślej mówiąc konfederacja polsko-litewsko-ukraińska, właśnie padała i to głównie z powodu wewnętrznej słabości, a nie sąsiedzkiego imperializmu. Wojny były w tym czasie bowiem powszechnie stosowanym instrumentem realizowania interesów, z którego to sposobu nie wahała się korzystać sama Najjaśniejsza Rzeczpospolita, kiedy jeszcze była na tyle wydolna. Wbrew prawicowej propagandzie, „tradycyjne polskie wartości” nie są wytworem ludycznym, ale raczej inteligencko-intelektualnym, a  na wsi przyjmowały się raczej opornie. Brak poparcia mas chłopskich przesądzał o klęskach wszystkich ówczesnych powstań narodowych. Uświadomieniu narodowemu sprzyjał rozwój oświaty, przemysłu i ośrodków miejskich, a prosty lud przyswajał sobie te trendy z konserwatywnym oporem.

Ponieważ importowane z zachodu, jak na ironię często za „pośrednictwem” zaborców idee narodowe, rozwijać się musiały w kontekście „zniewolenia”, polska tożsamość przesiąkła cierpiętnictwem i męczeństwem. Elity intelektualne narodu, pisarze i poeci, budowali mity odwołując się do klęsk i brawurowego bohaterstwa, często przy okazji mijając się całkowicie z prawdą (np. „Reduta Ordona”). Szerzyły się poglądy mesjanistyczne, określające Polskę mianem „Chrystusa narodów”, na którego dybali ciągle faryzeusze Europy, choć nie zrobił nigdy nikomu nic złego. Wkrótce po odzyskaniu niepodległości, niczym potop szwedzki, przetoczyć się miała przez nasz kraj druga wojna światowa z Katyniem i Auschwitz, dopisując kolejne tragiczne historie do tej sromotnej listy. Aczkolwiek nie sposób kwestionować zbrodni dokonywanych na naszym narodzie, nasza świadomość historyczna jest nikła, zbyt zmitologizowana i zideologizowana aby rozjaśniać nam mroki przeszłości.

Już od samych początków naszej historii toczyć musieliśmy wojny z sąsiadami. Nie dlatego, że Europejczycy zawarli spisek przeciwko Polsce, tylko dlatego że obowiązywało wówczas prawo silniejszego. Mieszko nie przyjął zachodnich zwyczajów z powodu religijnego uniesienia, tylko politycznego pragmatyzmu. Drugi wielki „Polak-katolik”, jego syn Bolesław Chrobry, zajmował się z lubością wojowaniem, zajmując ziemie Słowian połabskich, Czechy i Morawy, a nawet Kijów. W skrócie można by rzec, że na przestrzeni dziejów całkiem śmiało konkurowaliśmy o swoje miejsce w Europie, nie tylko broniąc się, ale często również atakując. W tym świetle rodzi się pytanie, czy dlatego że okazaliśmy się w końcu słabsi od Prus, Austrii i Czech, możemy mówić o polskiej Golgocie. Moim zdaniem nie. W polskiej, a może nawet nie tyle polskiej co nacjonalistycznej narracji historycznej, dominuje moralny paradoks – gdy biją naszych to zbrodnia, gdy nasi biją to sława i chwała. Z nostalgią wspominamy czasy gdy Polska rozciągała się od morza do morza.


Wszyscy wiemy, że bitwa warszawska to jedna z przełomowych bitew w historii świata, która przekreśliła plany ekspansji komunizmu. Pamiętamy, że bitwa pod Grunwaldem, to jedna z największych bitew średniowiecznej Europy. Ale zapominamy o bitwie pod Beresteczkiem, która była jedną z największych bitew siedemnastego wieku, ponieważ tłumiliśmy wtedy powstanie ukraińskich kozaków. Wokół takich zdarzeń trudno ukuć polsko-cierpiętnicze mity, chociaż Henryk Sienkiewicz próbował. Jeżeli mówimy o zdobyciu Moskwy to tylko z dumą, podkreślając siłę ówczesnego państwa polskiego. Tymczasem dopuszczaliśmy się tam zbrodni, przy których blednie zła sława Iwana Groźnego. Kiedy w Moskwie wybuch bunt oddziały polskie przystąpiły do rzezi mieszczan. Wyrżnięto ich około ośmiu tysięcy, drugie tyle zginęło w płomieniach, po tym jak wycofujący się na Kreml podpalili miasto. Nie sposób dziś oszacować ilu ludzi padło wówczas z głodu. Z pewnością liczba ofiar przewyższała zaludnienie Warszawy czy Krakowa – Moskwa była już wówczas dużo większym miastem. Nie róbmy więc z siebie ciągle ofiar losu.  

poniedziałek, 17 listopada 2014

KONSORCJUM BOSKO-CESARSKIE

Mit założycielski kościoła katolickiego opiera się na trzech wielkich kłamstwach: Biblia jest słowem bożym, papież spadkobiercą świętego Piotra, a chrześcijaństwo zatriumfowało w Rzymie wskutek masowych nawróceń, z których najważniejsze było to cesarskie. Prawda jednak wyglądała zupełnie inaczej. Kościół rzymsko-katolicki nie rodził się w koloseum, gdzie lwy rozszarpywały biednych chrześcijan, ale w ścisłej współpracy z krwawym imperium. Tak jak Michnik pił wódkę z Kiszczakiem, tak papież wino z cesarzem, a katolicyzm wyłonił się w znanej nam formie z powodów czysto pragmatycznych, a nie idealistycznych. Powinien wiedzieć o tym każdy, kto przez całe życie co niedzielę oddaje się modlitwie.

Tak jak analizujemy wszystkie inne zjawiska, tak w obiektywny sposób powinniśmy badać dzieje chrześcijaństwa. Materiał historyczny nie pozostawia żadnych złudzeń, że „oficjalna” wersja wydarzeń, to w tym wypadku tylko kościelna propaganda. Triumf chrześcijaństwa możliwy był tylko dzięki arbitralnej decyzji  cesarza Konstantyna. Co najwyżej możemy mówić jedynie o rosnącej popularności chrześcijaństwa w starożytnym Rzymie. Wśród obywateli imperium chrześcijanie wcale nie stanowili większości, a drogę do pełnej chrystianizacji otworzyło dopiero upaństwowienie kultu. Wiązało się to niestety z jego ujednoliceniem, a to pociągało za sobą tragiczne konsekwencje dla tych którzy nie chcieli się podporządkować ustalonym pod okiem cesarza dogmatom. 

Nie żebym wspominał o tym ze złośliwości, ale budowa scentralizowanego kościoła katolickiego możliwa była dzięki wsparciu zdemoralizowanego cesarstwa, nie szczędzącego srebrników i miecza. Władza papieska początkowo nie opierała się na żadnym autorytecie, a do jej egzekwowania używano państwowego aparatu przymusu i terroru. W takiej sytuacji powodzenie „misji” chrystianizacyjnej uzależnione było od uległości względem rzymskich protektorów, co wymagało licznych kompromisów etycznych i teologicznych. Z drugiej strony niewielka to była cena, skoro kompromis z krwiożerczym Rzymem zapewniał hierarchom luksus i prestiż, a masom kojące opium.

Stworzenie religii państwowej wymagało zbudowania hierarchicznej struktury, tak aby wszelkie przywództwo religijne miało charakter w pełni instytucjonalny, a co za tym idzie zgodny z jedyną słuszną linią polityczną. Umożliwiało to fizyczną eliminację heretyków i religijną dyktaturę. Aby sprawnie administrować takim tworem, konieczne było stworzenie odpowiedniej podstawy prawnej. Na soborze w Nicei przystąpiono więc do spisania słowa bożego. Był to pierwszy sobór powszechny biskupów, zwołany przez cesarza Konstantyna. Na soborze tym ustalono obowiązujący kanon ksiąg religijnych, a lektury pozostałych pism, nazywanych dziś Ewangeliami gnostycznymi lub apokryfami, zakazano. Zdaniem Wikipedii takie ustalenia przyczyniły się do „wejścia w europejskie życie polityczne pojęcia wolości religijnej”. Co oni ćpają? Każdy religioznawca wie, że wcześniej chrześcijaństwo było religią ogromnie zróżnicowaną, a wskutek soboru nicejskiego przekształciło się w organizacyjny moloch gdzie nie ma miejsca na dyskusję. Eufemistycznie nazwano ten proces konsolidacją religii chrześcijańskiej.

Na sobór nicejski dostarczono łącznie dwa tysiące dwieście trzydzieści jeden zwojów z krążącymi w obiegu pismami religijnymi, z czego za obowiązujący uznano nikły ich margines. Pluralistyczne chrześcijaństwo zredukowano zatem do dogmatycznej doktryny, a wszelkie odstępstwa traktowano odtąd z bezwzględną surowością. To jest właśnie katolicka „wolność religijna”. Paradoksalnie, wbrew temu co pisze Wikipedia, uznawana przez ciemny lud za źródło wszelkiej mądrości, postanowienia soboru nicejskiego ograniczały w zasadzie swobodę wyznania. Jako licealista spytałem katechetę skąd wiadomo które księgi są natchnione przez Boga, a które nie. Odpowiedział, że prawdziwość tych ksiąg poświadcza sam papież swym autorytetem.  Autorytet ten zaś wynika z władzy nadanej mu przez świętego Piotra. Niestety brak jakichkolwiek dowodów historycznych na to, że Piotr w ogóle był kiedykolwiek w Rzymie, a tym bardziej że był biskupem. Oczywiście dla wyznawców nie ma to żadnego znaczenia.

Tradycja chrześcijańska chętnie wspomina o prześladowaniach, którymi w czasach przed Konstantynem padali chrześcijanie. Poza tym w cesarstwie panowała ogromna swoboda religijna. Bez przeszkód praktykowano w nim choćby judaizm. Rzymianie nie tylko nie zmuszali ujarzmionych ludów do przyjmowania swojej religii, ale raczej skłonni byli przyjmować obce kulty. Wyjątek stanowili tu chrześcijanie, których okresowo prześladowano. Tak się stało choćby za Nerona. Jedna z plotek mówiła, że wzniecił on pożar Rzymu, a druga że to dzieło chrześcijan. W każdym razie oberwało się za to tym ostatnim. Z tego powodu w naszej świadomości cesarz ten jawi się jako pojebany, rudy świr – zupełne przeciwieństwo szlachetnego Konstantyna.

O ile stosunek tych dwóch władców do chrześcijaństwa był skrajnie różny, o tyle obiektywnie zaobserwować można między nimi uderzające podobieństwo moralne. Konstantyn nie wahał się wszak poderżnąć gardła własnemu synowi czy ugotować żywcem swojej żony. Wcześniej kazał powiesić swojego teścia i udusić dwóch szwagrów.

niedziela, 26 października 2014

MIŁOŚĆ W CZASACH POPKULTURY

Przez to że nie mam smartfona, nie mogę ostatnio wyrwać żadnej małolaty. Chyba będę musiał w końcu kupić sobie to dziadostwo. Wszyscy dostali już ten sprzęt za darmo, czyli w najwyższym abonamencie. A ja ciągle dzwonię z tego starego rupiecia z klawiaturą, i to tylko dlatego że ciągle działa. Powinienem się wstydzić.


Tak, tak. Wieśniak ze mnie jakich mało. Nie mam nawet
porządnego tableta, a przecież nawet dzieci w tych czasach muszą być cyfrowo mobilne. Nawet na kiblu potrzebny im jest dostęp do multum funkcji, chociażby po to, żeby trzepać sobie kapucyna, albo zamawiać dopalacze. No i przy lustrze wychodzą najlepsze sweet focie.

O czasy, o obyczaje! Kiedyś żeby zaimponować gówniarzom wystarczyło jeździć rowerem górskim (wbrew pozorom Polska to bardzo górzysty kraj) i opowiadać o swoim Nintendo. Teraz trzeba wytatuować całe ciało, zostać gangsterem i gnoić frajerów. Czy właśnie rośnie pokolenie młodych cyników, czy grzybieją pierniki którym wszystko zaczyna przeszkadzać?


Jednym z najstarszych tekstów pisanych znalezionych przez archeologów było sumeryjskie biadolenie o upadku moralności i zepsuciu młodzieży. Możliwe zatem, że proces ten jest nieodwracalny. Szkoda tylko, że ja już nie mogę tak nisko upaść, bo jestem po trzydziestce. Co za obciach...  

sobota, 11 października 2014

SADOMASO

- Większa będzie w niebie radość z jednego grzesznika który się opamiętał, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych którzy opamiętania nie potrzebują – nauczał biblijny Jezus. Do dzisiaj słowa te przytaczane są jako świadectwo jego wielkoduszności. Myślę jednak, że warto się nad nimi głębiej zastanowić, biorąc pod uwagę całą złożoność nie tylko ich wymowy, ale również rzeczywistości ludzkiej. Wydają się one bowiem zawierać w sobie pewną mądrość, ale niekonieczne. Wszystko zależy od tego jak je interpretować.

Jezus zmuszony był uciekać się do takiej retoryki, gdyż był krytykowany za bratanie się z przedstawicielami ówczesnego marginesu społecznego, nierządnicami i celnikami, czyli kurwami i konfidentami. Osoby takie narażone były na szczególną pogardę, nie zniechęcało to wszak Jezusa do biesiadowania z nimi. Imprezowanie z prostytutkami i tym podobnym elementem z oczywistych przyczyn wydawało się ludziom szczególnie podejrzane, a w faryzejskim klerze wywoływało świętoszkowate oburzenie.

Jezus usiłował wobec tego ukazywać się jako ktoś wyciągający rękę do zbłąkanych owieczek, a nie wykolejeniec spragniony uciech cielesnych i upojenia. Stworzył w ten sposób nową filozofię zła, w myśl której zło nie było immanentną cechą danej jednostki, ale konsekwencją jej błędów, pomyłek i zagubienia. W ten sposób Jezus dawał każdemu szansę na naprawienie tego co złe, pod warunkiem że zrozumie swój moralny upadek i się z niego podniesie. Wiąże się to z tak ważnym dla chrześcijaństwa pojęciem miłosierdzia, oznaczającego nie tylko litość, ale również przebaczenie.

I tu wchodzimy na bardzo grząski grunt. Niełatwo jest bowiem rozstrzygnąć, czy należy przebaczać. W myśl nauk Jezusa boską wyrozumiałość warunkować miałby żal za grzechy, czyli wyrzuty sumienia, a także postanowienie poprawy, czyli moralny przełom. Było to rewolucyjne podejście do problematyki odpowiedzialności za popełnione zło, anulujące starotestamentowe rozwiązania przepisane z Kodeksu Hammurabiego, w myśl których każdemu grzesznikowi należała się kara. Starotestamentowe metody polegały raczej na prewencji i zastraszaniu groźbą nieuniknionych konsekwencji, niż na odwoływaniu się do wartości moralnych. Jezus co prawda przekupywał wyznawców wizjami wspaniałej nagrody, ale Paweł, uważany przez niezależnych historyków za prawdziwego twórcę chrześcijaństwa w znanym nam kształcie, zaznaczał że działanie interesowne nie doprowadzi jednostki do religijnego spełnienia. – Gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał – przestrzegał Paweł.

Miłość Jezusa jest ekstremalna i to niestety powoduje całkowite wynaturzenie chrześcijaństwa. Przykazania Jezusa w swej radykalności posuwają się aż do moralnego masochizmu i skrajnego pacyfizmu, za wzór cnoty stawiając postawę pokory, typową bardziej dla bydła prowadzonego na rzeź, niż dla człowieka świadomego swojej niezbywalnej godności. – Jeśli ktoś uderzy Cię w policzek, nadstaw mu i drugi – wzywał Jezus. Kazał nam też „miłować nieprzyjaciół swoich”. Nigdy nie zrozumiem za co miałbym lubić jakiegoś palanta, przynajmniej do momentu aż mnie przeprosi. A jeśli nie mógłbym mu oddać ciosu, to mógłbym przynajmniej spierdalać, albo w ostateczności chociaż uznawać go za agresywną i parszywą kreaturę. Jezus jednak był innego zdania.

Co najśmieszniejsze w tym wszystkim, pomimo tak jednoznacznej wymowy moralnej chrześcijaństwa, wobec której nie możemy skreślić z listy istot ludzkich nawet Mariusza Trynkiewicza ani Adolfa Hitlera, w imię Jezusa dopuszczano się patologicznych barbarzyństw, takich jak krucjaty, konkwisty, święte inkwizycje i polowania na czarownice. Świadczyć to tylko może o całkowitej historycznej kompromitacji instytucji kościoła katolickiego, ale to inny temat. Paradoksalnie Jezus był właśnie przeciwnikiem instytucjonalnej religii, krytykując współczesny sobie żydowski kler i świętoszkowatą obłudę. Wolał przebywać wśród „grzeszników”, gdyż jak wierzył zło im przypisywane tak naprawdę wynikało ze słabości i niedoskonałości. – Kto z Was jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem – nauczał, odwołując się tym samym do empatii i tolerancji.


Przebaczenie, o ile nie jest bezwarunkowe, z pewnością jest czymś wspaniałym i godnym naśladowania. Mimo wszystko zrównanie jednego grzesznika i dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych wydaje mi się absurdalne. Osobiście uważam, że doceniać należy zmiany, ale tym bardziej stałość, lojalność i konsekwencję. Dlatego sądzę, że ojciec który wyprawił ucztę dla marnotrawnego syna, postąpił niesprawiedliwie kosztem tego syna który był mu wierny, gdyż trudno jest na coś sobie zasłużyć. Lecz możliwe, że poetyka tej przypowieści miała na celu jedynie podkreślenie że warto się zmieniać.  Najszybszym rumakiem wiodącym nas do doskonałości jest cierpienie – mawiał słynny dominikanin, Johannes Eckhart.

sobota, 20 września 2014

MATRIX

Australijski chrząszcz z rodziny bogatkowych, tak zwany jewel beetle, kopuluje z butelkami po piwie. Dzieje się tak dlatego, że ma on wrodzone preferencje co do wyglądu samic, a mianowicie lubi gdy są duże, brązowe i błyszczące. Butelki są dużo większe, bardziej brązowe i błyszczące od każdej z samic, dlatego chrząszcz tak bardzo lubi igraszki z butelkami, że nie przerywa ich nawet kiedy zaczynają pożerać go mrówki. W ten sposób ewolucyjne mechanizmy, które miały zapewnić mu sukces reprodukcyjny, wiodą go na manowce. Mamy tu do czynienia z paradoksem, który pokazuje nam jak bardzo ślepe są siły kierujące naszym zachowaniem. Również ludzie ulegają takim iluzjom.

Bodźce wyzwalające czyli kluczowe, uruchamiają instynktowną, ale złożoną reakcję organizmu. Jeśli spreparowane bodźce kluczowe przewyższają w swym działaniu bodźce naturalne, wówczas mówimy o bodźcach ponadnormalnych. Na przykład dla mewy kluczowe znaczenie ma wielkość wysiadywanego przez nią jaja, dlatego wybierze sztuczne jajo, o ile będzie większe od naturalnego. Dla mężczyzny kluczowe znaczenie ma wielkość cycków, dlatego wybierze sztuczne cycki, o ile będą większe od naturalnych. I tak dalej. Oczywiście upraszczam, ale roli ponadnormalnych bodźców, od makijażu po szpilki, nie sposób w tym wypadku zignorować. Nie ma bowiem ucieczki od schematu zachowania instynktownego.
 
Dlatego właśnie kultura masowa, chcąc przedrzeć się do naszej świadomości, ucieka się tak często do wyolbrzymiania bodźców, gdyż tylko takie bodźce zwracają na siebie naszą uwagę w obecnym gąszczu informacyjnym. Nierealne obrazki beztroskiego życia z teledysków, niestety nie tylko przykuwają nasz wzrok i przypadkowo ucho, ale także kształtują nasze oczekiwania. Eskalacja bodźców używanych w reklamach i kulturze, od orgiastycznych jęków kobiet smakujących nowej czekolady po idealnie przystrzyżone trawniki wokół rezydencji serialowych przystojniaków, powoduje eskalację naszych oczekiwań, która skończyć się może gorzkim rozczarowaniem. Współczesna reklama sprzedaje nie przedmioty, ale emocje związane z ich posiadaniem i nabywaniem. Równocześnie posiadanie ich nie jest celem samym w sobie, ale staje się wyznacznikiem pozycji jednostki w hierarchii społecznej. 

sobota, 21 czerwca 2014

AFERA TAŚMOWA

Polską sceną polityczną wstrząsnęła ostatnio afera taśmowa. Największą sensacją jest w tym wszystkim jest to, że minister Sławomir Nowak chciał żeby skarbówka odpierdoliła się od jego żony. Bardzo dobry z niego mąż, chociaż tak naprawdę chodziło mu o własną prywatną dupę, bo tej ślubnej przelał jakąś szemraną kasę. Afera jak afera, ale to zwykły małostkowy przekręt, a nie polskie Watergate. Po drugie ruskie taśmy zawierać miały wulgarne słowa, mówić o tym jak popierdolona jest Rada Polityki Pieniężnej i tak dalej. Wywołać to musiało świętoszkowate oburzenie w ludu polskim nie posługującym się nigdy taką łaciną. Wreszcie po trzecie lud w końcu pojął, że ciemną stroną polskiej polityki są dobijane przez decydentów targi polityczne. To był szok.

Temat mielony jest teraz do zesrania, jak można tak przeklinać i kupczyć Polską. A Nowak już wyleciał z rządu na kopach. Nikogo nie rusza to, że rząd był podsłuchiwany przez niewiadomo kogo. Przecież to normalne, że w demokratycznych krajach podsłuchuje się rządy. Przecież w demokracji nic nie może być tajne, o wszystkim mogą wiedzieć ruscy szpiedzy i zwykli Kowalscy. A przecież to porażka podsłuchującego, że po nagraniu dziewięciuset godzin politycznego biesiadowania udało mu się wyłowić z tego tylko jeden przekręt Nowaka na cukierki i bluzgającego Belkę. Osobiście nie wytrzymałbym przesłuchiwania dziewięciuset godzin takiej gadki-szmatki w poszukiwaniu sensacji. Ale nikt mi za to nie płaci.

Za pisanie takich głupot też mi nikt nie płaci. Niemiecka prasa już zastanawia się, czy za aferą podsłuchową w Polsce stać mogą rosyjskie służby specjalne, którym zależy na osłabieniu pozycji głównego „adwokata Ukrainy”. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego o organizowanie podsłuchów podejrzewa posła Prawa i Sprawiedliwości. Tygodnik „Wprost” sprzedaje się jak świeże bułeczki, ale jeden z podejrzanych już zaczyna robić mu gnój i oskarża pismaków o współudział w nagraniach. Zacznijcie mi płacić to poskładam to do kupy w teorię spiskową. 

sobota, 14 czerwca 2014

POZA DOBREM I ZŁEM

Jesteśmy tym kogo udajemy
- Kurt Vonnegut, „Matka noc”.

Doktryna chrześcijańska, a za nią i muzułmańska, zaczerpnęły ze starych perskich wierzeń naukę o dwoistości dobra i zła. Ukształtowana w ten sposób etyka, nawet wyłuskana z wszelkich magicznych odniesień, każe nam myśleć o kategoriach moralnych jak o dwóch różnych światach, o zawsze ostro zarysowanych granicach i sprecyzowanym sprawstwie, gdzie każdy ponosi osobistą odpowiedzialność moralną. W ten sposób zasady moralne miałyby nigdy nie ulegać zawieszeniu, a grzesznych czynów dopuszczać się jedynie jednostki podłe i nikczemne. Człowiek zaś miałby jakoby umiejętność odróżniania dobra od zła, wolną wolę i tak dalej.

Nie leży w zakresie poniższych wypocin rozprawianie się z judeochrześcijańską obłudą, dlatego zaledwie wspomnę, że chodzi mi tutaj o fundamentalne podejście do problematyki etycznej ukształtowane przez wiarę w Bozię i strasznego rogacza, nie wnikając już w absurdy zakazowo-nakazowej moralności. Nie ma bowiem w moim mniemaniu sensu tłumaczyć ludowi bożemu, że moralność jest czymś więcej niż posłuszeństwem wobec odgórnie ustalonych arbitralnych zasad, jak nas przekonują kapłani z epoki brązu. Dla nich po dzień dzisiejszy ślepe posłuszeństwo Abrahama, gotowego zaspokajać boskie kaprysy nawet krwią własnego syna, jest przykładem cnoty i doskonałości.

W istocie nadmierne oddanie autorytetowi prowadzić nas może w zupełnie odwrotnym kierunku. Prowadzić nas może, tak jak już wspomnianego Abrahama, do czynów niemoralnych, a nawet do zabicia własnego potomstwa. Z tym że gdyby to nie Bóg, a ktoś inny zażądał od patriarchy złożenia ofiary z własnej latorośli, uznalibyśmy to za skurwysyństwo. To niestety relatywizm moralny - przyznanie że taki sam czyn może mieć różny wymiar moralny, w zależności od praw moralnych przysługujących ich sprawcom. Starotestamentowy Bóg wyłączony jest z jakichkolwiek obowiązków moralnych, i choć Jezus częściowo się z tej koncepcji wycofuje, pokutowała ona przez wieki w postaci instytucjonalnych autorytetów religijnych.

Najbardziej drastycznym przykładem syndromu Abrahama była tragedia w Gujanie, gdzie raj na ziemi próbowali budować sekciarze ze Świątyni Ludu Kościoła Pełnej Ewangelii. Przywódca sekty, charyzmatyczny manipulant Jim Jones, przekonał swoich wyznawców do zbiorowego samobójstwa poprzez zażycie cyjanku. Do tego stopnia udało mu się ogłupić swoje owieczki, że nie wahały się aplikować trucizny nawet swoim dzieciom. W ten sposób w ciągu jednej nocy życie straciło ponad 900 osób, a to zbiorowe szaleństwo stało się symbolem destrukcyjnego wpływu jaki autorytet moralny może wywierać na oddanych sobie ludzi.

W dwudziestym wieku nie brakowało zresztą przywódców otaczanych kultem i autorytetem, który pozwalał im kwestionować najbardziej oczywiste zasady etyczne, popychając całe narody w otchłań szaleństwa i zbrodni. Po drugiej wojnie światowej ludziom wydawało się że obudzili się z jakiegoś koszmarnego snu, a wszystko co się przydarzyło nie było w ogóle możliwe. A jednak to działo się naprawdę. Autorytetom udało się pociągnąć za sobą całą rzeszę wyznawców, jak dotąd porządnych i uczciwych obywateli, zmieniając ich w pracowników zbrodniczego systemu, eliminującego ze świata bydło wyłączone z wszelkich kategorii moralnych – świrów, pedałów, Żydów, Polaków. Co najbardziej uderzające, po wojnie nazistowscy funkcjonariusze masowo powracali do normalnego życia, ponownie stając się spokojnymi urzędnikami, przykładnymi ojcami i tak dalej. Tak jakby wojna była tylko jakąś pomyłką, wypaczeniem ich prawdziwej natury. Zdaniem Hanny Arendt, filozof społecznej, świadczy to o tkwiącym w każdym z nas potencjale zła, jaki uruchomić się może w sprzyjających temu warunkach. W swej klasycznej już dzisiaj publikacji „Eichmann w Jerozolimie – rzecz o banalności zła” wskazała na to, iż oddziaływania społeczne mogą wpływać na nasze decyzje moralne, a zło nie jest czymś demonicznym, lecz raczej pospolitym.

- No dobra, może ludzie tacy są, ale ja na nigdy nie zachowałbym się w taki sposób – myślisz sobie na pewno. Ale to tylko teoretyzowanie. Nie wiesz jak zachowałbyś się w konkretnej sytuacji, dopóki nie przeniesiesz się w rzeczywistość tej sytuacji, a wtedy często stajesz się niewolnikiem tej sytuacji, wyłączając szerszą perspektywę moralną. Kiedyś był to jedynie temat akademickich dyskusji filozoficznych, lecz obecnie tezy takie możemy weryfikować i niestety okazuje się, że ludzie z zaskakującą łatwością potrafią wyłączać swoje zasady moralne, o ile znajdzie się jakieś uzasadnienie. Choćby polecenia autorytetu mogą wyjaśniać nam dlaczego musimy zrobić komuś coś złego. Dowiódł tego eksperyment Milgrama z początku lat sześćdziesiątych, uważany dziś za jedno z przełomowych osiągnięć eksperymentalnej psychologii. Milgram oferował ochotnikom kilka dolców w zamian za udział w badaniu nad wpływem kar na proces uczenia się. Rzeczywisty cel badania był jednak zupełnie inny. Każdy badany miał aplikować „uczniowi” wstrząsy elektryczne o coraz większym natężeniu, za każdym razem kiedy ten udzieli nieprawidłowej odpowiedzi na zadane pytanie. Eksperymentator pełnił tu rolę autorytetu, zachęcając badanego do aplikowania coraz silniejszych wstrząsów, jeśli badany wahał się widząc cierpienie swojego „ucznia”. Wyniki eksperymentu były szokujące. Spodziewano się, że tylko jednostki o skłonnościach sadystycznych zaaplikują „uczniom” wstrząsy o największej sile, to znaczy 450 woltów (na włączniku widniał napis: Niebezpieczeństwo – silny wstrząs XXX). Posunęła się do tego jednak większość badanych.

Innym znanym doświadczeniem, obnażającym jak łatwo czynniki sytuacyjne mogą wyzwolić w ludziach najniższe instynkty był Stanfordzki Eksperyment Więzienny, przeprowadzony przez tytana współczesnej psychologii Philipa Zimbardo. Badacz podzielił losowo grupę studentów na strażników i więźniów, tworząc w ten sposób symulację życia więziennego. Obserwacje ujawniły, że początkowo całkiem podobnych do siebie młodych ludzi w krótkim czasie zmieniła przypisana im rola. Strażnicy upajali się swoją władzą, stawali się coraz bardziej bezwzględni i okrutni. Więźniowie natomiast przekształcali się w bierne, patologiczne ofiary. Zimbardo dowiódł w ten sposób jak ludzkie zachowania eskalują w niekontrolowanych sytuacjach, a zarazem jak tendencje tych zachowań są wyznaczane przez kontekst społeczny. – Aby zrozumieć, jak wielkie jest znaczenie sytuacji, musimy odkryć, w jaki sposób konkretna sceneria zachowania jest postrzegana i interpretowana przez ludzi w niej działających. To właśnie znaczenie, które ludzie nadają różnym składnikom sytuacji, jest czynnikiem, który tworzy daną rzeczywistość społeczną – wyjaśnia Zimbardo. Zwraca też uwagę, na to jak plastyczna może być nasza osobowość w tym kontekście: - Zazwyczaj role powiązane są ściśle ze specyficznymi sytuacjami, zawodami, funkcjami, na przykład profesora, odźwiernego, taksówkarza, ministra, pracownika opieki społecznej, czy aktora porno. Są odgrywane gdy jednostka znajduje się w danej sytuacji, w domu, szkole, kościele, fabryce czy na scenie. Role zwykle mogą być zawieszone, gdy osoba wraca do swego innego, normalnego życia. Jednak niektóre role są zdradliwe, nie są po prostu skryptami, które odgrywamy od czasu do czasu. Mogą stać się tym, kim jesteśmy niemal przez cały czas. Mogą być uwewnętrznione nawet pomimo tego, że początkowo uznajemy je za sztuczne, tymczasowe, czy uwarunkowane sytuacyjnie. Stajemy się ojcem, matką, synem, córką, sąsiadem, szefem, pracownikiem, pomocnikiem, uzdrowicielem, prostytutką, żołnierzem, żebrakiem, złodziejem i tak dalej.                                       

sobota, 3 maja 2014

CZARNE IMPERIUM

Egipt, kolebka kultury. Obok Bliskiego Wschodu, Chin i Indii jedna z pierwszych cywilizacji stworzonych przez człowieka. Podobnie jak pozostałe, powstanie swoje zawdzięczała wielkiej rzece, zapewniającej wodę pitną i nawodnienie pól uprawnych, umożliwiającej rozwój rybołówstwa i szlaków komunikacyjno-transportowych. Z czasem zjednoczony administracyjnie, Egipt przekształcił się w scentralizowaną wspólnotę religijno-kulturową, zarządzaną przez dyktatorów zwanych faraonami, przedstawianych ludowi w roli bóstw narodowych. Organizacją kultu i szerzeniem ciemnoty zajmowała się kasta kapłańska, wykorzystująca swój potencjał intelektualny i znajomość praw przyrody do manipulowania i kontrolowania mas. Bez ich poparcia faraon nie mógłby sprawować realnej władzy.

Egipt rozwinął się w wielkie i trwałe imperium świata starożytnego, którego osiągnięcia cywilizacyjne do dziś imponują rozmachem i pięknem. Dzięki potędze gospodarczej i militarnej rozwijała się medycyna, astronomia, matematyka, architektura i sztuka. Symbolem tej potęgi są dla nas dzisiaj piramidy – monumentalne grobowce egipskich królów, w jakich składano ich zmumifikowane ciała. Starożytny Egipt kojarzy nam się także z mitologią biblijną, choć nie potwierdza jej materiał archeologiczny, i z piękną Kleopatrą, legendarną femme fatale. Mało kto jednak wie, że przez pewien czas władzę w tym potężnym mocarstwie sprawowali... Murzyni. Przez blisko wiek na tronie egipskim zasiadali bowiem czarni faraonowie.

Królestwo Kusz, zwane także przez historyków Nubią, prowadziło liczne wojny z Egiptem. Nubijczycy byli pierwszymi najeźdźcami którym udało się w całości opanować Egipt. Pierwszym czarnoskórym władcą, jaki okrzyknął się faraonem i spoczął w piramidzie był Pianchi. Za prawdziwego twórcę kuszyckiej dynastii uznaje się jednak jego brata Szabakę. Udało mu się zdławić opór i zjednać sobie kler, przyjmując tradycję egipską, choć kultywując również własne obyczaje. Pomimo ostatecznego wyparcia Kuszytów z Egiptu przez Asyryjczyków, trzeba przyznać że rządy XXV dynastii były okresem renesansu egipskiej kultury. Faraon Taharka salwował się ucieczką do ojczyzny, gdzie odtąd władcy nubijscy budowali sobie piramidy. Ich próby odzyskania kontroli nad Egiptem nie powiodły się, ale Nubia pozostawała lokalnym mocarstwem, o własnej kulturze, choć inspirowanej egipską.

Z czasem państwo nubijskie stopniowo traciło na znaczeniu, choć jeszcze raz udało mu się rzucić wyzwanie starożytnemu białemu imperium. Królowa Amanirenas poprowadziła swoich ludzi przeciwko stacjonującym w Egipcie Rzymianom. Pomimo początkowych sukcesów jej wojska zostały zmuszone do odwrotu. W końcu doszło do bezpośrednich rokowań z cesarzem Oktawianem Augustem na Samos, w wyniku którego zawarto zabezpieczający interesy nubijskie pokój, obowiązujący aż do schyłku trzeciego wieku naszej ery.     

sobota, 12 kwietnia 2014

CHEMICZNE OŚWIECENIE

Od zarania dziejów człowiek stosował rozmaite narkotyki i używki. Często robił to w celach rekreacyjnych, niekiedy jednak posługiwał się nimi w celach magicznych, czy wręcz mistycznych. Z rytualnym wymiarem uzyskiwania odmiennych stanów świadomości wiązało się zwłaszcza używanie środków halucynogennych. Wierzono, że co niektóre rośliny wyzwalają moc umożliwiającą kontakt ze światem nadprzyrodzonym. Dostępne one były dla wąskiego kręgu szamanów, kapłanów i magów. Wynikało to z braku wiedzy, uniemożliwiającego naszym przodkom zrozumienie mechanizmów działania tych substancji.

Wydawać by się mogło, że wraz z nastaniem ery rozumu, demitologizującej rzeczywistość, podobne czary-mary mamy już za sobą, ale tak się nie stało. Religia nie tylko przetrwała jako taka, jako określona zdogmatyzowana doktryna, a nie abstrakcyjna idea. Przetrwała ona w swoich najbardziej absurdalnych formach, takich jak kreacjonizm. Świadczy to o głębokiej potrzebie religijności, w obliczu której żaden Darwin czy inny dupek nie ma nic do powiedzenia. Czym innym jest bowiem język religii, a czym innym język nauki, wymagający skupienia, refleksji i analizy. Nie dość, że aby przyswoić sobie jego przekaz trzeba być człowiekiem aktywnie poszukującym, to zdobywanie wiedzy uświadamia nam naszą ignorancję, czym potęguje uczucie zagubienia.

Przetrwała także nasza potrzeba przekraczania samego siebie i własnej jednostkowej egzystencji – w odwoływaniu się do wyższych wartości, pięknie sztuki czy (o kurwa) zażywaniu narkotyków. Ten ostatni sposób wydaje się „zdrowemu” społeczeństwu najbardziej pokręcony, a cała ta hipisowska gadka o rozszerzaniu świadomości wydaje mu się po prostu naćpanym bełkotem. Nie sposób jednak ignorować fenomenu, jakim stało się w latach sześćdziesiątych LSD, syntetyczna substancja o działaniu halucynogennym, otaczana swoistym kultem i ideologią, a sprowadzanie całego tematu do hedonistycznej mody wydaje się głębokim nieporozumieniem. Ówcześni kwasiarze mieli bowiem w sobie coś z egzotycznych kapłanów i czarowników, poszukujących drogi do wyższego wymiaru.

Odkrywcą LSD był szwajcarski chemik Albert Hofmann. Podczas swych badań farmaceutycznych, mających na celu syntezę stymulatora ośrodka oddechowo-krążeniowego zsyntezował LSD, po czym przerwał eksperymenty z tą substancją. Wznowił je pięć lat później, w roku 1943. Wtedy też przypadkowo wchłonął niewielką ilość substancji co wprawiło go w intrygujący stan. Kilka dni później świadomie przyjął dawkę LSD i wracając do domu na rowerze popadł w paranoję. Obawiał się wracać – uznał że jego sąsiadka jest czarownicą. Potem wezwał lekarza, bo przestraszył się, że LSD go otruło. Medyk nie stwierdził żadnych niepokojących objawów. Wtedy lęk ustąpił uczuciu zadowolenia i kolorowym halucynacjom. Hofmann kontynuował eksperymenty z LSD, zażywając je sam i częstując nim kumpli. Nazywał swój wynalazek „lekiem dla duszy” i uważał że niesłychanie pobudza wyobraźnię. – Substancja ta jest narzędziem, które umożliwi nam rozwinąć się w to, czym mamy być – twierdził. Pomimo narkotycznych doświadczeń zmarł dopiero w wieku 102 lat w 2008 roku.

Inną postacią wykazującą pociąg do tej używki był Aldous Huxley, angielski powieściopisarz, poeta i filozof, znany przede wszystkim ze znakomitej powieści fantastyczno-naukowej „Nowy, wspaniały świat”. Namiętnie zażywał on LSD, a przyjęcie tej substancji było jego ostatnim życzeniem na łożu śmierci. Zażywał też meskalinę, alkaloid występujący w kilku kaktusach, między innymi w pejotlu. Napisał o niej esej „Drzwi percepcji”, do którego tytułu nawiązywała nazwa słynnego zespołu rockowego The Doors (Drzwi). Narkotyki halucynogenne miały się bowiem niebawem rozpowszechnić, na fali kontrkulturowej rewolucji hipisowskiej, kojarzonej dziś głównie z muzyką rockową, choć mającej swoje głębokie intelektualne uzasadnienie. Tytuł eseju Huxleya nawiązywał do słów osiemnastowiecznego poety angielskiego Williama Blake’a, jednego z prekursorów romantyzmu: - Gdyby oczyścić drzwi percepcji, każda rzecz ukazałaby się człowiekowi taka jaka jest. Nieskończona.


Zanim LSD zostało przejęte przez ruch hipisowski i masowo zastosowane, mieliśmy zatem do czynienia z pewnym kulturowym procesem, z którego dopiero miały się wykluć „dzieci-kwiaty”. Pierwsza prawdziwie buntownicza kontrkultura amerykańska była dziełem murzynów, skupionych wokół klubów jazzowych, gdzie uprawiano muzyczne improwizacje. Nazywali siebie oni hipsterami, albo „kolesiami którzy kumają gadkę”. Wiązały się z tym narkotyki, od marihuany po heroinę, hazard, ekstrawaganckie stroje i styl bycia, odróżniający ich od tych zwanych „sztywniakami”. Nowa muzyka przyciągała białą, znudzoną młodzież z bogatych domów i skupiała wokół siebie środowisko, jakie z czasem wyewoluowało w awangardowy ruch literacki zwany bitnikami. To oni utorowali drogę hipisom.

Za czołowych bitników uważa się Williama Borroughsa, Allena Ginsberga i Jacka Kerouaca. Pierwszy, pochodzący z zamożnej rodzinki absolwent elitarnych szkół i Wydziału Literatury Uniwersytetu Harvarda, był najstarszym z nich i choć nie fascynował się szczególnie halucynogenami, a raczej opiatami, przekraczał tak dalece granice moralne i artystyczne, że można go uznać za jednego z prekursorów zbliżającej się epoki „wolnej miłości” i „poszerzania świadomości”. Z kolei poetę Allena Ginsberga uznaje się wręcz za jednego z akuszerów ruchu hipisowskiego, gdyż współorganizował nawet mityng w Golden Gate w San Fransisco  w styczniu 1967 roku, gdzie hipisi pierwszy raz pokazali się światu.

Manifest nowego ruchu wygłosił Timothy Leary, psycholog nazywany „prorokiem LSD”, które to rozdawano obecnym na imprezie. LSD miało się w jego zamierzeniu stać sakramentem nowej religii. Huxley, tuż przed swoją śmiercią błagał go, aby milczał w prawie LSD, gdyż ta wiedza powinna pozostać domeną wtajemniczonych, a narkotyk może być niebezpieczny społecznie. Leary doszedł jednak do przeciwnego wniosku, uznając że każdy ma prawo do technik rewolucjonizujących ludzką świadomość. Kiedy stworzony przez niego ruch stracił na sile, bez trudu odnalazł się w nowej rzeczywistości, uznając internet za nowe narzędzie rozszerzania świadomości.

Psychodeliczną rewolucję zainicjowaną przez Learego, wyprzedzała działalność Kena Keseya, autora kultowego „Lotu nad kukułczym gniazdem”, dlatego niektórzy nazywają go pierwszym hipisem Ameryki. W latach pięćdziesiątych CIA testowało na nim LSD za pieniądze. Doświadczenia te radykalnie zmieniły jego myślenie o świecie, a praca w szpitalu psychiatrycznym, gdzie poruszył go widok zastraszanych pacjentów, zainspirowała go do stworzenia klasycznej już dzisiaj powieści. Jack Kerouac, guru pokolenia bitników nazwał go po jej lekturze „nowym, wielkim pisarzem Ameryki”. Kesey zaś, nieźle zarobiwszy na swoim dziele, w 1964 roku kupił szkolny autobus, pomalował go w kwiaty i wyruszył na wyprawę po Stanach Zjednoczonych rozdając po drodze jeszcze wówczas legalne LSD.

Z czasem LSD wyparte zostało z rynku przez nowe psychodeliczne narkotyki, takie jak ecstasy. Z powodów historycznych pozostanie jednak symbolem tego czym w istocie było – ludzkiego sprzeciwu wobec społecznego zniewolenia i tęsknoty za innym, lepszym światem. Lecz czy chemiczne oświecenie może być cokolwiek warte? Choć fala rewolucji się cofnęła, nie była to najbardziej brutalna i krwawa rewolucja jaka przydarzyła się ludziom. Pomimo wszystkich ofiar jakie pochłonęła, pozostawiła po sobie kolorowe ślady.              

piątek, 21 marca 2014

SZATAŃSKIE WERSETY

Dla doktryny chrześcijańskiej kluczowe są takie pojęcia jak wolna wola, nieśmiertelna dusza i sąd ostateczny. Wyjaśniają one sens naszej egzystencji, widząc w niej jedynie sprawdzian, któremu jesteśmy poddawani, po to aby dowieść czego jesteśmy warci. Wszyscy poważni religioznawcy, z wyjątkiem tych działających na zlecenie określonych grup religijnych, są zgodni co do tego, że chrześcijaństwo zapożyczyło te pojęcia z innego starożytnego kultu. I nie chodzi tu bynajmniej o jego judaistyczne korzenie.


Swoje ideowe podstawy chrześcijaństwo zaczerpnęło z zoroastryzmu, monoteistycznej religii perskiej, zapowiadającej nadejście mesjasza, jaki ostatecznie rozprawi się z siłami ciemności i wprowadzi ludzkość w epokę wiecznej szczęśliwości.  W zoroastrycznej  wizji rzeczywistości świat jest areną walki dobra ze złem, w której bierzemy udział każdym swoim uczynkiem, opowiadając się po jednej ze stron. Do szczęścia prowadzi nas Pan Mądrości, Ahura Mazda, podstępnie zwodzi nas jednak Zły Duch, Angra Mainju. W tej koncepcji tylko Ahura Mazda jest prawdziwym Bogiem, zaś jego przeciwnik, protoplasta naszego szatana, jego ciemnym alter ego.

Monoteistyczny zoroastryzm wywodzi się z kolei z dualistycznego mazdaizmu, powstałego w siódmym wieku przed naszą erą wśród ludów Armenii i Azerbejdżanu, gdzie Pan Mądrości musiał się zmagać ze swoim głupim bratem. Koncepcje dualistyczne odbijały się w kształtującym się chrześcijaństwie jeszcze długo głośnym echem, a ostateczny kres położył im zwołany na polityczne zlecenie cesarza rzymskiego sobór nicejski, ujednolicając doktrynę i obkładając klątwą odstępców od niej. Na soborze tym ustalono obowiązujący kanon pism religijnych, a pozostałych krążących w obiegu ksiąg zakazano.

Sojusz tronu z ołtarzem legitymował się przed ludem najprostszymi historyjkami, których przekaz umacniał centralizację kultu, odrzucając tradycje sprzeczne z politycznymi potrzebami, nadmiernie filozofujące, dekadenckie i mieszające ludziom w głowach. Na indeksie znalazły się w związku z tym ewangelie gnostyczne. Chrześcijaństwo gnostyczne, obok gnozy pogańskiej, były przejawem szerzącego się wówczas nurtu zwanego gnostycyzmem, inspirowanego staroirańskim dualizmem prądu filozoficznego o charakterze mistycznym. Zdaniem gnostyków świat jest niedoskonały ponieważ nie jest dziełem prawdziwego Boga, ale starotestamentowego Demiurga, utożsamianego z pierwiastkiem materialnym i przemijającym, z jakiego to musimy się wyzwolić.

Doktryna chrześcijańska, stworzona przez obradujących biskupów, wykluczała wszystko co niewygodne było dla powiązanych odtąd z cesarstwem dostojników. Nie wiązało się to wcale ze zbliżeniem się do judaistycznych korzeni. Odkąd schedę po Jezusie przejął Paweł nie praktykowano już uciążliwych judaistycznych rytuałów, takich jak obrzezanie, co pozwalało na dynamiczną działalność misyjną. Podczas rozprzestrzeniania się po Cesarstwie Rzymskim chrześcijaństwo zmieniło swoje oblicze na bardziej pogańskie, czerpiąc pełnymi garściami z miejscowych kultów. Początkowo było jednak kultem o charakterze judaistycznym, wyrosłym na gruncie trendów odwołujących się doktrynalnie do perskiego dualizmu. Jezusa szczególnie inspirowała działalność charyzmatycznego proroka Jana Chrzciciela, pozostającego pod silnym wpływem żydowskiej sekty Esseńczyków. Do dzisiaj na terenie Iraku przetrwała niewielka grupa wyznawców Jana Chrzciciela, wyrzekających się przemocy i jakiejkolwiek formy walki. To przedstawiciele jednej z ostatnich jeszcze wyznawanych religii gnostyckich, starszej od chrześcijaństwa i dobrze znanej badaczom dzięki bogatemu piśmiennictwu w języku aramejskim.


Nasza koncepcja szatana, w Starym Testamencie jedynie kusiciela (Księga Rodzaju) i oskarżyciela człowieka (Księga Hioba), coraz śmielej zmierzała w kierunku idei kryptodualistycznych, personifikując w tej postaci zło i stawiając je naprzeciwko Boga. Z węża szatan zamienił się w smoka, Złego Ducha. Ten demoniczny obraz podważać się ważyli tylko najbardziej bluźnierczy artyści, tacy jak Charles Baudelaire, widzący w nim metaforę przeklętego, wzgardzanego buntownika („Litania do Szatana”). W dwudziestym wieku na wskutek popularności muzyki metalowej szatana przestały bać się nawet dzieci, więc kościół ogłosił, że piekło nie jest otchłanią gdzie będą się smażyć grzesznicy, tylko stanem ducha. – Piekło to inni ludzie – stwierdził już wcześniej francuski filozof Jean-Paul Sartre.      

sobota, 15 marca 2014

MYŚLENIE BOLI

Chociaż Daniel Kahneman jest psychologiem, Nagrodę Nobla dostał w dziedzinie ekonomii. Stało się tak ponieważ jego psychologiczne odkrycia wywarły znaczący wpływ na tę właśnie naukę. Prace Kahnemana przyczyniły się do ukształtowania nowej gałęzi ekonomii – tak zwanej ekonomii behawioralnej. Wcześniej ekonomia nie bardzo przejmowała się tym, czy między rynkiem a psychologią istnieje jakiś związek, ignorując całkowicie naukową wiedzę o zachowaniu człowieka. Wiedza ta w ciągu ostatnich dziesięcioleci tak dalece się rozwinęła, że dzisiaj nie sposób już sądzić, jakoby rynek posiadał wbudowane w siebie mechanizmy samoregulacji. Nawet biorąc pod uwagę, że w założeniu uczestnicy rynku winni kierować się rachunkiem zysków i strat, zachowują się oni często w sposób nieracjonalny. Wyjaśnić to może właśnie psychologia.

Koncepcje Kahnemana możemy poznać dzięki jego książce „Pułapki myślenia”. To przegląd najistotniejszych badań dotyczących procesu podejmowania decyzji, nie tylko tych przeprowadzonych przez Kahnemana, uzupełniony o jego wyjaśnienia i wnioski. Myślą przewodnią tej publikacji jest model, stworzony przez psychologów Keitha Stanovicha i Richarda Westa, przedstawiający umysł jako twór złożony z dwóch zazębiających się systemów. Mózg jest leniwy i unika wysiłku intelektualnego kiedy to tylko możliwe, pracując przez większość czasu mechanicznie i reagując automatycznie, co pozwala mu oszczędzać energię. Taki domyślny tryb jego pracy ma głębokie uzasadnienie przystosowawcze, gdyż żaden inny organ człowieka nie zużywa tyle energii co mózg. Kiedy nasz mózg pracuje bez większego zaangażowania na tym swoistym autopilocie, podejmuje decyzje poza świadomą kontrolą – tak właśnie działa System 1, czyli tak zwana intuicja. Niekiedy jednak sytuacja wymaga od nas wzmożenia uwagi, umysłowego wysiłku, skupienia. Wtedy uruchamiamy analityczny System 2 – czynimy to jednak tylko gdy uznamy to za konieczne. Przez pozostały czas działamy niejako odruchowo.

Nasze umysłowe odruchy mogą mieć zarówno charakter wrodzony jak i wyuczony, przezwyciężenie ich wymaga jednak umysłowego wysiłku, a ten zostaje najczęściej zaniechany, o ile nie do naszej świadomości nie dotrze jakiś sygnał alarmowy lub zadanie przed nami stojące jest skomplikowane i wymaga na przykład obliczeń matematycznych. W przeciwnym wypadku, gdy nie mamy do czynienia z zauważalnym ryzykiem lub wyzwaniem, posuwamy się po najmniejszej linii oporu i wybieramy najprostsze rozwiązania. Posługiwanie się intuicją, chociaż pozwala naszym organizmom oszczędzać energię i nie grzęznąć w bezustannych rozmyślaniach, obarczone jest ryzykiem błędnych decyzji podjętych bez dogłębnej analizy sytuacji. Intuicja usprawnia zatem proces decyzyjny, ale niekiedy skłonność do unikania analitycznego myślenia pociąga za sobą pomyłki. Ponieważ procesy psychologiczne ludzi rządzą się podobnymi prawami, możemy mówić o pewnych kategoriach tych pomyłek, nazywać je i klasyfikować.


Kahneman przedstawia nam całą paletę mechanizmów zaburzających trafność intuicyjnych osądów, takich jak torowanie, łatwość poznawcza czy rozmaite heurystyki, czyli uproszczone reguły wnioskowania prowadzące często do wystąpienia skrzywień poznawczych. Zwraca też uwagę na naszą nadmierną pewność siebie w kwestii wydawanych przez nas osądów – często przyczyny minionych zdarzeń zrozumieć możemy dopiero z perspektywy czasu, skupiamy się na wynikach jednocześnie ignorując niuanse przeszłości, oraz niedoceniamy jak istotny wpływ na kształt życia ma ślepy los. Ryzyko jesteśmy skłonni podejmować raczej po to by unikać strat, niż pomnażać zyski. Nasz stosunek do tego samego problemu może być różny w zależności od sposobu w jaki został on sformułowany i ujęty w emocjonalne ramy interpretacyjne. „Pułapki myślenia” to fascynująca lektura dla każdego kto jest ciekawy jak funkcjonuje ludzki umysł, choć jak przyznał nawet sam Kahneman, nawet znajomość tych procesów nie uwalnia nas od ich przemożnego wpływu. 

środa, 26 lutego 2014

ZABAWA NA CAŁEGO

Nie ma w polskiej szkole bardziej kretyńskiej lektury niż „Chłopcy z Pacu broni”. Można się spierać o wartości estetyczne i tak dalej, ale jeśli chodzi o walory edukacyjne, dydaktyczne i wychowawcze to ta książka jest po prostu szkodliwa. Niestety nikt zdaje się tego nie zauważać. Obowiązkiem każdego małolata wezwanego do odpowiedzi jest zachwycać się nieodpowiedzialną postawą rywalizujących ze sobą gówniarzy, która prowadzi do bezsensownej śmierci.

Chłopcy z Placu Broni musieli bronić swojego terenu przed rówieśnikami pragnącymi urządzić na nim sobie boisko do gry w palanta. Ernest Nemeczek, zajmujący najniższe miejsce w grupowej hierarchii postanawia wykazać się przed kumplami i idzie na całość. Tak się przy tym załatwił, szpiegując wrogów w basenie, że się biedak przeziębił, a potem po kolejnym spotkaniu z wodą zapadł na zapalenie płuc. W dniu wielkiej ustawki, mimo choroby postanowił napierdalać się z przeciwnikami, w konsekwencji czego wyzionął później ducha.


Niestety, śmierć jego – sama w sobie absurdalna – staje się tym bardziej kuriozalna, iż niebawem Plac Broni zostaje sprzedany pod budowę domu, a chłopcy muszą go opuścić. Ze szkoły podstawowej pamiętam patetyczną gadkę o tym jakim to bohaterem był kretyn Nemeczek. Obecnie nie brak głosów, że powieść była tak naprawdę satyrą na europejski nacjonalizm, jeśli taki jednak był zamysł jej autora nie jest to humor zbyt porywający. Byłoby to groteskowe, gdyby lektura ta tak naprawdę wyśmiewała to, co próbuje się wpajać dzieciakom. Ale ogólna wymowa tego co niesie ze sobą jest taka a nie inna. 

poniedziałek, 27 stycznia 2014

KRÓTKI PRZEGLĄD SZUFLADY


PIJCIE MOJĄ KREW


Niech się żebra moje rozchylą
Niczym płatki kwiatów kwitnących
By do żył dać dostęp motylom
By piły nektar w nich płynący

Spalone skrzydła już odpadły
W powietrze już się nie uniosę
Przestworza moje skrzydła zjadły
Więc niech piją motyle bose

Pijcie moją krew - ten nektar słodkawy
Pijcie moją krew - to beztroski nawyk
Ona jest życiodajnych trucizn źródłem
Pijcie moją krew motyle wychudłe
Pijcie z rozkwitłego kielicha wino
Pijcie moją krew, pijcie moją miłość

Niech się żebra moje rozchylą
Niczym płatki kwiatów kwitnących
By do krwi dać dostęp motylom
By mogły pić nektar trujący

Ze skrzydeł zostały popioły
Serce położyłem na wagę
W żyłach moich pełno jest smoły
Niech więc piją motyle nagie

12 kwiecień 2001

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

GMACHY

W szarych gmachach i długich korytarzach
Przytłacza nas bezduszność okrutnych ścian
Która w płaskich strukturach się wyraża
I żelaznym tchnieniem ściska serca nam

Martwica geometrycznych przeznaczeń
Przez nasze mózgownice przemieszcza się
Zbezczeszczone serce do gardła skacze
I razem z korzeniami tętnice rwie

Płaszcz pomieszczeń zakrył źrenic wilgocie
Wtłaczając nas w milczących budowli krzyk
Abyśmy utonęli w suchym błocie
Swej otchłani z której nie wychodzi nikt

Ponura architektura biurowców
Bloków mieszkalnych i gimnastycznych sal
Zamyka naszą tęsknotę w pokrowcu
W ciasnych kaburach zamyka spleenów żal

Wokół banda bezcielesnych demonów
Spogląda ogromnym okiem czterech ścian
Na szuflady niepotrzebne nikomu
W których każdy z nas ukrywa to co ma

18 maj 2001

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

DUALNY TRIUMWIRAT

Pierwszy dzień na Marsie jest trudny
Z czasem człowiek się przyzwyczaja
Choć marsjański glob jest bezludny
A klimat organizm rozstraja

Śpię w gumowej masce gazowej
Jem syntetyczne pożywienie
Ciasna maska uwiera głowę
Jadło spożywam z obrzydzeniem

Ale nie ma alternatywy
Powrócić nie mogę na ziemię
Bo jestem zbyt młody i siwy
Zapomniało mnie moje plemię

A tu zegar tyka odmienny
I w obie strony czas biegnie naraz
Więc jestem zmienny i niezmienny
I teraz wcześniej będę zaraz

1 październik 2001

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

SOMATYCY

Słudzy demiurga Marksa czy Jehowy
Stwórcy o imieniu takim czy innym
Kreatora ich nerek i wątroby
Oddechem go sławią w gmachach świątynnych

Majestatem katedr i drapaczy chmur
Dziękują za miąższ mózgu i zmysłów pięć
Technologią fabryk hołd oddają mu
Teologią wyjaśniają jelit sens

W kapliczkach kibli odpokutują śmierć
Z tworzywa szarych komórek skleją raj
A kiedy w czarny dól spadnie ścierwa śmieć
Po drabinie żeber wdrapią się aż tam

Więc pomyślą o nich rzucając grudę
Żując kotlety na stypie lub później
A krowy będą raz tłuste raz chude
Nim runie kosmos wiszący gdzieś w próżni

4 grudzień 2002