Łączna liczba wyświetleń

sobota, 28 lutego 2015

FIZYKA IDEALISTYCZNA

Jak powstał wszechświat? To do dzisiaj jedno z najbardziej zasadniczych pytań. Wobec zagadki istnienia pozostajemy ciągle zaskakująco bezradni. Sprzeczających się o to podzielić możemy natomiast na dwa obozy – jedni uważają że to sprawka Bozi, inni że to kosmiczny przypadek. Różnica jest taka czy ktoś wierzy w Bozię czy nie. Bo jak ktoś wierzy to będzie się upierał że Bozia istnieje i znajdzie luki w matematyczno-fizycznych spekulacjach. A jak nie wierzy to będzie miał to w dupie, bo teologiczne spekulacje to się w ogóle kupy nie trzymają.

Nie bądźmy zatem niczego pewni – tak jak Sokrates. Tylko człowiek mądry wie, że jest głupi, a tylko głupi myśli że jest mądry. Choć gdyby jeszcze to uściślić to granica między tymi stanami jest często dosyć płynna – znajomość kosmologii może nie korespondować z wiedzą motoryzacyjną, a specjalista od informatyki może nie mieć pojęcia o historii sztuki. Pech chce, że jesteśmy istotami ograniczonymi. Prawu temu podlegają nawet najbardziej tęgie głowy. Znawca uzbrojenia raczej rzadko bywa jednocześnie świetnym chirurgiem, a być może nawet nie ma pojęcia o wędkarstwie.


Coraz bardziej zawężająca się specjalizacja prowadzi w efekcie do kompletnego rozczłonkowania wiedzy, w obliczu czego zawierzamy „fachowcom”. Pech chce, że często fachowej wiedzy nie jesteśmy w stanie zweryfikować. Zwłaszcza w materii tak skomplikowanej jak powstanie wszechświata. Zresztą większość z nas nad tym się w ogóle nie zastanawia. Świadczy to bardzo dobrze o zdrowiu psychicznym. W tym kontekście nie dziwić nas zatem powinna koncepcja teologiczna – chociaż tak naprawdę niczego ona nie wyjaśnia.

Według tej koncepcji wszechświat został stworzony – w jaki sposób i w jakim celu tego nie wiadomo. Teoria taka implikuje też serię jeszcze większych pytań – jak możliwe było powstanie Boga? Przecież to jeszcze bardziej niepojęte, że powstało coś jeszcze bardziej skomplikowanego od wszechświata. Po cholerę takiej istocie było stwarzać to wszystko? Czy nie mógł po prostu sobie stworzyć haremu bogiń z wielkimi cycami? Dlaczego obdarzył nas wolną wolą, a jednocześnie zniewolił mózg hormonami i neuroprzekaźnikami? Zapytajcie księdza.

Istota wyjaśnień religijnych polega na tym, że Bóg pojawił się znikąd i stworzył świat, a jak ktoś tego nie łyka to spłonie w piekle. Pozytywnym aspektem jest tu możliwość odebrania bliżej niesprecyzowanej wiecznej nagrody, pod warunkiem uczestniczenia we wspólnocie religijnej. Słabą stroną tego podejścia jest brak jakichkolwiek dowodów na istnienie Boga, diabła, aniołów i duszy ludzkiej. Osobiście zaryzykowałbym śmierć w ogniach piekielnych – to równie prawdopodobne jak mity starożytnej Grecji.

Mniej liczna, za to z reguły bardziej wycofana, snobistyczna i hermetyczna grupa usiłuje rozkminiać co tak naprawdę przyczyniło się do Wielkiego Wybuchu. Używa do tego celu takich dziwnych środków jak matematyka, usiłując połączyć ze sobą teorię względności i fizykę kwantową. Kibicuje jej grupa oszołomów, która co prawda za chuja nic z tego nie rozumie, ale sądzi że fizyka przynajmniej opiera się na logice, a nie czysto kulturowym i kompletnie ahistorycznym przekazie.

Niestety również rozumowanie nie przybliża nas zbytnio do niczego. We współczesnej fizyce istnieje co najmniej kilka alternatywnych hipotez na temat tego jak pierdolnęło Wielkie Bum. Koniec końców i tak wszystko sprowadza się do pytania o warunki początkowe – a gdybyśmy je znali, zapytalibyśmy dlaczego były właśnie takie a nie inne. A więc to chyba nie na naszą głowę. Nie wspomnę już o tym, że te wszystko co dziać się mogło przed Big Bangiem  to tylko domysły. Jeśliby jednak istniałyby światy alternatywne, to mam nadzieję że w jakiejś innej rzeczywistości czasoprzestrzennej mój odpowiednik cieszy się tym o czym marzymy wszyscy. I że nie wkurwia się tak często jak na tym łez padole. Ani że nie zastanawia się nad takimi pierdołami. 

poniedziałek, 23 lutego 2015

ZNIECZULICA POLITYCZNA

Europa znajduje się dzisiaj w najpoważniejszym kryzysie jaki nastąpił od zakończenia drugiej wojny światowej. Kryzys ekonomiczny, którego nikt nie był w stanie przewidzieć, a także fiasko dotychczasowej polityki imigracyjnej, to jeszcze nie najgorsze co mogło nam się przydarzyć, wobec nadchodzącej fali terroryzmu rosyjskiego. Słaba, zdecentralizowana i skłócona Europa, nie jest supermocarstwem takim jak Stany Zjednoczone czy Chiny. Szczególnie zaś boi się o swoją gospodarkę, dlatego wrażenia nie zrobiło na niej nawet zestrzelenie samolotu z własnymi obywatelami na pokładzie. Ciężar wojny gospodarczej z Rosją wzięły na siebie kraje arabskie zaniżając cenę ropy, my zaś ciągle płaczemy nad gnijącym jabłkiem. Francuzi realizują obecnie największy w historii NATO kontrakt na dostawę broni do Rosji, a w zamian Moskwa zajada się ich wieprzowiną. Niemcy srają ze strachu, że zabraknie im gazu w komorach i gotowi są pomóc w położeniu gazociągu przez Morze Czarne, omijającego Ukrainę – oczywiście nie za darmo. Największe lody z Ruskimi robi jednak brytyjsko-holenderski koncern naftowy Shell. Rzuca to może nieco światła na postawę europejskich liderów, ale przy okazji ujawnia, iż Europa znajduje się również w kiepskiej kondycji moralnej.


Gadanie o europejskich wartościach staje się wobec tego jedynie żałosnym frazesem, a boleśnie oczywiste staje się, że to pieniądz jest w Europie największą wartością. Po cholerę było mamić Ukraińców świetlanymi wizjami, skoro żaden z wizjonerów nie jest teraz w stanie nazywać rzeczy po imieniu? Skurwysyństwo trzeba nazywać skurwysyństwem, a nie pierdolić, że „nie można budować europejskiego bezpieczeństwa bez Rosji”. To tak jakby mówić, że trzeba płacić bezmózgiemu koksowi haracz za „ochronę”. Ukraina to jak dotąd jedyny kraj który dobrowolnie zrezygnował z posiadania broni nuklearnej, w zamian za gwarancje bezpieczeństwa. USA, Wielka Brytania i Rosja zobowiązały się że będą go chronić, a dziś leje się krew. Putin podciera sobie dupę porozumieniem z Mińska. Ten człowiek nie respektuje żadnym zasad, co powinno głęboko niepokoić „piewców demokracji”, lecz ważniejsze jest to żeby geje mogli adoptować dzieci, albo żeby zakazać zapłodnienia in vitro. Jesteśmy jak sąsiedzi, którzy dobrze wiedzą że sąsiad katuje żonę, ale kiedy ona dostaje wpierdol to tylko podgłośniamy telewizor. Zachód to zakłamana banda uzależniona od luksusu, a Jarubas i Izdebski to populistyczne kutafony. Mam w dupie „braci Węgrów” i gadanie o demokracji.       

środa, 11 lutego 2015

WIELKA SZUFLANDIA

Człowiek jest istotą społeczną. Oznacza to, że potrzebuje więzi z innymi przedstawicielami swojego gatunku. Z ewolucyjnego punktu widzenia potrzeby społeczne są mechanizmem umożliwiającym gatunkowi przetrwanie. W dzikim świecie jednostki samotne zazwyczaj były skazane na zagładę, a co za tym idzie nie mogły się reprodukować. Instynkt społeczny jest więc czymś naturalnym, zapisanym już w przekazywanych nam genach. Lęk przed samotnością jest jak lęk przed głodem – ostrzega nas, że jeśli chcemy przetrwać to musimy zmienić ten stan. Tylko w grupie jednostka mogła liczyć na pomoc i wsparcie, a wykluczenie z niej osobnika w brutalnym świecie pełnym dzikich zwierząt, gdzie nie można było nabyć żywności, odzieży czy lekarstw, zwykle kończyło się tragicznie.

Tworzenie się społeczności ludzkich to temat na obszerną księgę, dlatego jak zwykle będę upraszczał. Jest tu bowiem wiele kwestii, które rozwijać by można, ale trzeba się streszczać. Zmierzam wszak do tego, jak dziś wyglądają relacje społeczne i z czego wynikają nasze zachowania. Tworzeniu się społeczeństwa towarzyszyło wiele intrygujących zjawisk, takich jak odkrycie języka symbolicznego umożliwiającego porozumiewanie się. Co równie istotne ludzki mózg, podobnie jak mózgi innych naczelnych, wykazuje się wyjątkową złożonością, sprzężoną zwrotnie ze skomplikowanym środowiskiem społecznym w jakim zmuszony był funkcjonować. Przetrwanie w złożonej grupie wymagało opanowania bardzo złożonych umiejętności społecznych, co pociągało za sobą zmiany ewolucyjne – te z kolei jeszcze bardziej komplikowały relacje społeczne. W ten sposób, w ramach wewnątrzgatunkowej rywalizacji, dochodziło do swoistego mózgowego wyścigu zbrojeń, a lepszy mózg zapewniał wysoką pozycję społeczną, rekompensując niedostatki siły fizycznej.


Dominację i władzę w grupie rozstrzygano odtąd nie tyle w bezpośrednich starciach rozwścieczonych pretendentów, ale prowadząc odpowiednią „politykę”, tworząc stronnictwa i zjednując sobie ludzi. Ewentualnego rozlewu krwi dokonywano odtąd cudzymi rękami. Od samego początku dziejów społecznych władza wiązała się więc z umiejętną manipulacją. Władzę w dziele tym zazwyczaj wspomagali mistrzowie manipulacji – kapłani i czarownicy, a poza tym zawodowi propagandyści, szpicle i mordercy. Obok słodkich kłamstw i bajek dla ciemnego ludu, posługiwano się też podstępami, spiskami i intrygami, a ogniska buntu pacyfikowano przy pomocy płatnych siepaczy. Siła mięśni była już jednak odtąd tylko narzędziem, służącym realizacji „mózgowej polityki”. Rywalizacja toczyła się także na niższych poziomach, gdyż skłonność do dominacji jest wrodzona, podobnie jak nasza niechęć do podporządkowania się jej. Do rywalizacji takiej dochodziło więc w każdej komórce społecznej. Coraz częściej posługiwano się w tym celu mózgiem, a coraz rzadziej przemocą. Dzięki temu mogliśmy zbudować kulturę i cywilizację techniczną.

Musimy przy tym pamiętać, że mózg jest narządem bardzo skomplikowanym. Jego zadziwiające
zdolności jednocześnie służyły sztuce i nauce, jak i celom bardziej przyziemnym, takim jak właśnie ustalanie hierarchii społecznej. Z tym ostatnim aspektem wiąże się szczególnie posiadanie umiejętności społecznych, nazywanych dzisiaj inteligencją emocjonalną czy też makiaweliczną. Na przykład o tym czy dany naukowiec dostanie pieniądze na badania nie zdecyduje tylko jego kompetencja, ale także to jakie ma znajomości, kontakty i wpływy. W historii nie brakuje przykładów na to, jak uznawane dzisiaj za przełomowe odkrycia, były niegdyś nawet wyśmiewane. Z jednego prostego powodu: nie wystarczy umieć czegoś, trzeba jeszcze wiedzieć jak taką umiejętność sprzedać. Kluczowe tu jest myślenie strategiczne i rozszyfrowywanie intencji innych ludzi, a także skłonność do chłodnej samokontroli emocjonalnej. Pozwala to nam na przykład na korzystanie z wiedzy innych ludzi, zawieranie strategicznych przyjaźni, manipulowanie innymi i nie uleganie ich wpływom. W ten sposób człowiek o mniejszym ilorazie inteligencji, może rządzić tym z większą wartością tego wskaźnika, o ile dysponuje większymi zdolnościami społecznymi.

Ewolucja preferowała jednostki potrafiące jednocześnie budować trwałe sojusze, w razie potrzeby zwodzić innych, a niekiedy zachowywać się na tyle kreatywnie żeby zmylić przeciwników. Odkąd ludzie zaczęli sobie uświadamiać jak ważne są ich umiejętności społeczne, starają się je rozwijać, a spece od handlu i marketingu zgłębiają wiedzę o technikach manipulacji i wywieraniu wpływu. Ale ja nie o tym. Pokazać Wam chcę kilka przykładów na to, jak bardzo kontekst społeczny wpływa na nasze zachowanie, a nawet myślenie.

Po pierwsze jesteśmy istotami konformistycznymi. Konformista to słowo naznaczone raczej pejoratywnym wydźwiękiem, rozumiemy pod tym pojęciem kogoś pozbawionego poglądów i charakteru, za wszelką ceną dostosowującego się do otoczenia. Niestety badania naukowe wykazują, że w znacznym stopniu wszyscy cierpimy na tą smutną przypadłość. Nasze poglądy i przekonania nie tylko wykształcają się w procesie socjalizacji, ale mogą zmieniać się pod wpływem doraźnych czynników sytuacyjnych. Wystarczającą nagrodą za taką przemianę często jest jedynie osiągnięcie aprobaty społecznej. Nie lubimy odstawać od większości, stąd zazwyczaj staramy się do niej przystosować. Obrazuje to eksperyment urodzonego w Polsce amerykańskiego psychologa Salomona Ascha. W 1955 roku, postanowił on przeprowadzić badanie, dzięki któremu mógłby podważyć wnioski, jakie ze swojego eksperymentu wyciągnął turecki psycholog Muzafer Sherif. Eksperyment Sherifa ukazywał zjawisko zwane konformizmem informacyjnym, mające przejawiać się tym iż w sytuacji niepewności i braku odpowiednich danych wiedzę o rzeczywistości czerpiemy z zachowania innych ludzi. Asch zakładał, że w sytuacjach jednoznacznych badani nie będą ulegać grupie, lecz natura ludzka okazała się zgoła inna. Badanym wyznaczono proste zadanie polegające na porównywaniu długości linii przedstawionych na rysunkach. O ile potrafili tego dokonać, ich oceny okazywały się błędne, jeśli wcześniej błędnie długość odcinków porównywali podstawieni w tym celu aktorzy. Odcinki A, B i C porównywano z odcinkiem X o takiej samej długości jak odcinek C. Kiedy wynajęci prowokatorzy stanowiący większość grupy orzekli, że odcinek X najbardziej przypomina odcinek A, dwie trzecie badanych przychylało się do tej opinii, choć wcześniej bezbłędnie długość odcinków potrafiło ocenić 98% badanych. W tym miejscu trzeba jednak dodać, że badane osoby świadomie kłamały, po to by uniknąć odrzucenia.

Odkrycia Ascha zainspirowały później Stanleya Milgrama, do owocnej pracy badawczej. Dowiódł on bezmyślnego posłuszeństwa większości ludzi wobec uznawanych autorytetów. Naściemniał, że potrzebuje ochotników do zbadania wpływu kar na proces uczenia się. Zarobić w ten sposób można była kilka dolców. Badany miał w laboratorium aplikować wstrząsy elektryczne jakiemuś dupkowi (w rzeczywistości podstawionemu symulantowi), jeśli ten udzieli błędnej odpowiedzi na któreś z zadawanych mu pytań. Z każdą kolejną pomyłką dupek miał być traktowany coraz silniejszymi wstrząsami. Symulował przy tym coraz okrutniejsze męczarnie. Jeśli badany wahał się, naukowiec kazał mu nadal podsmażać dupka. Nawet kiedy ten sygnalizował że ma chore serducho, płakał i błagał. Większość słuchała kolejnych komend naukowca, takich jak „Proszę kontynować”, „Eksperyment wymaga żeby kontynuować”, „Proszę kontynuować, to jest absolutnie konieczne”, czy „Nie masz innego wyboru, musisz kontynuować”. W ten sposób naukowiec, uosabiający autorytet, przekonywał ludzi, żeby podsmażali Bogu ducha winnego dupka dla dobra nauki. 65 % badanych zaaplikowało tępemu kutasowi aż 450 volt, czyli maksymalne napięcie jakie mieli do dyspozycji. W różnych późniejszych mutacjach tego eksperymentu dowiedziono ponadto, iż czynnikami wzmagającymi posłuszeństwo były charyzma i zinstytucjonalizowanie autorytetu.

Widzimy więc, że skłonni jesteśmy podporządkowywać się zdaniu większości i wykonywać polecenia osób uznawanych za autorytety, nawet jeśli w konsekwencji prowadzi to do rzeczy głupich i niemoralnych. Zdaniem innych nie sugerujemy się jednak tylko i wyłącznie w tych sytuacjach, a to czy ulegniemy takiemu wpływowi może silnie oddziaływać na rzeczywistość, jako tak zwana samospełniająca się przepowiednia. Psycholg Robert Rosenthal wraz z nauczycielką Leonore Jacobson przeprowadzili szereg sfałszowanych testów na inteligencję. Wskazał nauczycielom grupę „geniuszy” i „tępaków”, choć w rzeczywistości dzieciaki przydzielał do każdej z grup losowo. Ale pedagodzy do tego stopnia zaufali naukowemu autorytetowi, że nie zauważyli jak zrobił ich w chuja. Wskutek tego uznali jedne bachory za bardziej, a drugie za mniej zdolne. Ponieważ te teoretycznie „zdolniejsze” były przez szanowne grono pedagogiczne lepiej traktowane z czasem w rzeczywistości podniosło się im IQ. Tym gówniarzom którym przypięto łatkę „tępaków” poziom inteligencji z czasem się obniżył, ponieważ szanowne grono pedagogiczne miało ich głęboko w swojej inteligenckiej dupie. Zjawisko to nazywamy efektem Rosenthala.

Inną zbadaną odmianą samospełniającej się przepowiedni jest efekt Pigmaliona, polegający na tym że w określonej sytuacji zachowujemy się w taki sposób jak wymagają tego od nas inni ludzie, co może mieć następstwa zarówno pozytywne, jak i negatywne. Na przykład okłamano Bolka, że Lolek bardzo go lubi. Wtedy Bolek zaczyna przyjaźnie odnosić się do Lolka, a ten tak traktowany naprawdę zaczyna pałać do niego sympatią. Niestety, jeśli oczekujemy że ktoś jest człowiekiem wrednym, to również prowokujemy go do tego swoim zachowaniem. I tak dalej. Co najgorsze w tym wszystkim, informacje które odbieramy nie zawsze muszą być w pełni prawdziwe, tak więc wiara w wiadomości rozchodzące się pocztą pantoflową może mieć katastrofalne skutki. Ale nie możemy uniknąć wiary w plotki i pogłoski, gdyż tak zaprogramowany jest nasz mózg. Wiąże się z tym zasada konformizmu informacyjnego, od której rozpoczęliśmy te rozważania.
 

Samospełniające się proroctwo może mieć bardzo wymierne skutki. Zdarzało się, że banki upadały po tym, jak rozeszła się wieść że mają problemy finansowe. Ludzie wycofywali z nich wtedy oszczędności i w konsekwencji bank rzeczywiście tracił płynność finansową. Widzimy więc, że nasze oczekiwania mają istotny wpływ na rzeczywistość, a losy innych ludzi mogą zależeć w znacznym stopniu od tego jak zostali kiedyś zaszufladkowani.      

wtorek, 3 lutego 2015

DAWID I GOLIAT

Człowiekowi przychodzi zmagać się z różnymi przeciwnościami. Część z dotykających nas problemów dotyczy relacji z innymi ludźmi – konfliktów i rywalizacji, a w skrajnych przypadkach wręcz poniżania i wykorzystywania. Są to oczywiście sprawy trudne. Wtedy jednak zawsze pozostaje nam pocieszenie w postaci zwycięstwa moralnego, choć niektórzy uważają że marna to pociecha. W każdym bądź razie nie zawsze wygrywamy. Jeśli w obliczu porażek tracimy wartości i zasady, wtedy czeka nas zgorzknienie i cynizm. Osobom stykającym się z ludzką podłością łatwo jest utracić wiarę w ludzi. A niektórzy ze złem mają do czynienia już od dzieciństwa – dla nich te okrągłe banały o pozytywnym myśleniu mają śmieszny wydźwięk. Osobowość w znacznym stopniu jest kształtowana przez doświadczenia, a nasze zachowanie przez sytuacje w jakich się znajdujemy. To jeden z paradygmatów współczesnej psychologii – gdyby przyjąć inne założenie musielibyśmy założyć, że ludzkiego zachowania nie jesteśmy w stanie w żaden sposób wyjaśnić, a wszelkie badanie psychiki to nonsens. Oczywiście człowiek jest istotą na tyle złożoną, że precyzyjnie nie da się przewidzieć jego zachowania. Są to kwestie indywidualne, ale ogólne tendencje przybliżają nam eksperymenty i dane statystyczne. Poza tym z psychologią behawioralną przenika się wiedza z zakresu neurologii, choćby o tym jak kształtują się w mózgu połączenia neuronalne.

Nie żebym był w tej sprawie ekspertem, ale każdy kto się tym trochę interesuje może się tego dowiedzieć. Jak ujął to kiedyś Karol Marks „byt określa świadomość”. Dzieje się tak nawet na poziomie organicznym. Wiąże się z tym cecha neuronów nazywana neuroplastycznością, przejawiająca się zdolnością tkanki nerwowej do tworzenia nowych połączeń. W ten sposób nasz mózg adaptuje się do rzeczywistości. Co łatwo zaobserwować, mózg najbardziej plastyczny jest we wczesnych fazach rozwoju, a potem w miarę upływu czasu raczej „krzepnie”, choć zmienia się przez całe nasze życie. W przeciwnym razie nie bylibyśmy w stanie przyswajać sobie żadnych nowych umiejętności. Niezaprzeczalnym faktem jest natomiast, że oprócz zachowań wyuczonych, nasze zachowanie determinują pierwotne instynkty. Nie na tym bym się jednak chciał tutaj skupiać. Z tego, że mózg jest najbardziej plastyczny we wczesnych fazach rozwoju wynikają dwie kwestie. Po pierwsze im jesteśmy młodsi tym łatwiej przychodzi nam nauka nowych umiejętności, a z biegiem czasu trudniej, do tego stopnia, że niekiedy nie zdołamy sobie już ich wcale przyswoić. Na przykład stwierdzono, że po dwunastym roku życia człowiek nie jest już w stanie opanować umiejętności mowy, a co za tym idzie niemożliwa już będzie jego socjalizacja. Po drugie im wcześniejsza faza rozwoju, tym bardziej jest kluczowa dla jego kierunku. Każde doświadczenie zmienia strukturę naszego mózgu, a to pociąga za sobą konsekwencje. Wytworzone raz połączenia neuronalne „wzmacniają się” wraz z każdym ich użyciem, stając się torami którymi podążają nasze myśli, emocje i zachowania. Już eksperymenty słynnego rosyjskiego fizjologa Iwana Pawłowa na psach, pokazały że łatwiej jest danego odruchu się nauczyć, niż się go później oduczyć. Poza wiekiem, o tym jak trudno jest wygasić warunkowy odruch przesądzają też inne czynniki, takie jak stopień jego utrwalenia.


W ten sposób, pomijając to jak różnymi potencjałami intelektualnymi i temperamentami dysponujemy, stajemy się tymi kim jesteśmy. W ogromnej mierze składamy się z zakorzenionych nawyków, zachowań i odruchów. O tym jak ciężko dokonać wewnętrznej przemiany świadczą chociażby losy ludzi, których nawyki okazały się dla nich destrukcyjne. Myślę tu o tak zwanych nałogach. Choć pojęcie to przywodzi nam od razu na myśl narkomana ze strzykawką, prawda jest taka że każdy z nas jest od czegoś uzależniony, tyle że zazwyczaj jest nam z tym dobrze. Nie brak wśród nas takich, którzy nie darują sobie żadnej piłkarskiej transmisji czy żadnego odcinka ulubionego serialu. Jedni godzinami przesiadują na portalach społecznościowych, a drudzy każdą wolną chwilę spędzają z wędką, nawet w wyjątkowo mroźną zimę, co dla mnie zakrawa na szaleństwo. Przyjemnościami do jakich się przyzwyczajamy mogą być również niestety niebezpieczne używki czy rujnujący hazard. Takie zachowanie stopniowo wbuduje się w układ nagrody, co może skończyć się patologią. Układ ten wykształcił się w toku ewolucji, aby zwiększyć prawdopodobieństwo zachowań potencjalnie korzystnych dla organizmu, ale niekiedy skutki mogą być odwrotne. Szczury, którym dano możliwość pobudzania swojego układu nagrody naciśnięciem dźwigni, zaniedbywały wskutek tego czynności tak ważne jak jedzenie. Podobnie ludzie wykazują skłonność do powtarzania tych zachowań, za które spotyka ich „psychiczna” nagroda. Jasną stroną istnienia wspomnianego mechanizmu jest możliwość wykształcenia w sobie pozytywnych nawyków. Choć nawyk jest zautomatyzowanym zachowaniem, swoje nawyki można kreować także świadomie. To bardzo ważne, ponieważ w zasadzie całe nasze życie składa się z powtarzalnych czynności czyli nawyków. Tak jak napisałem na początku, człowiekowi przychodzi zmagać się z różnymi
przeciwnościami, a część z nich dotyczy relacji z innymi ludźmi. Najtrudniej jednak jest się mierzyć z własnymi słabościami.