Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 28 grudnia 2015

BAŚNIE JEDNEJ NOCY

Nasz naród, co jest jak lawa, przygotowuje się już na ogromne dawki alkoholu. To jest właśnie ten wewnętrzny ogień. Zgodnie ze słowiańskim obyczajem będą puszczać hamulce, pawie i zwieracze. Petardy urwą komuś paluchy, dojdzie do rytualnych starć kogutów i chamskich ekscesów. W międzyczasie część społeczeństwa będzie się dobrze bawić. Na drugi dzień Polska będzie leczyć kaca, wypoczywać i udawać że nie pamięta najbardziej kompromitujących błazeństw. Im jestem starszy tym mniej rozumiem z tego tradycyjnego kultu alkoholu, którego wypite ilości mają wręcz proporcjonalnie odzwierciedlać w jak euforyczny popadliśmy nastrój. Tym bardziej, że im więcej wódy tym większego człowiek robi z siebie idiotę.

Owszem, wydawać to się może ekscytujące, ale kiedy jest się w siódmej klasie podstawówki. Niektórzy jednak pozostają przez całe życie dziećmi. Synonimem rozrywki jest dla nich paść na ryj z przechlania. Kto zaś będzie czuł fizjologiczny dyskomfort ograniczający jego zdolności konsumpcyjne, ten zostanie uznany za mięczaka. Sponiewierać się jak szmata, odwodnić i zatruć – prawdziwy luzak się tego nie boi. 

Nie przeszkadza mi zbytnio, że niektórzy nieodmiennie mają z tego radochę. Podobnie jak z oglądania telewizji, złośliwych szyderstw i nowych zabawek. Kiedy się nie ma nic do powiedzenia, tylko alkohol uwolnić może werbalny strumień świadomości – rzewną serdeczność imitującą prawdziwy szacunek.

Znacie to na pewno – jakiś dowcipno-smętny typ klepiący Was po plecach i gwarantujący pomoc w razie bójki. A w każdym bądź razie mogący wszystko załatwić cwaniaczek. Czarujący wizjami które nigdy się nie spełnią. Tą lekkością bytu imponującą każdemu z nas. Hipnotyzujący bajaniem o egzotycznych przygodach, szczytach społecznych i prześlicznych nimfomankach. Blefujący pokerzysta. Przez chwilę chcesz mu wierzyć, żeby zabrał Cię do tych wszystkich niezwykłych krain. A on chce przez chwilę poczuć się kimś lepszym.

niedziela, 27 grudnia 2015

PROROCTWO

Koniec roku to czas bilansów. I stawiania horoskopów. Te drugie moglibyśmy sobie darować, ale musimy się łudzić, że los ześle nam dzikie namiętności, wielkie pieniądze i powszechne uznanie. Bo jeśli chodzi o podsumowania to wyszło jak zwykle. I wszystko na to wskazuje, że tak będzie i w przyszłym roku. Pijacy będą jeszcze bardziej pijani, nudziarze jeszcze bardziej znudzeni, a pracusie bardziej zapracowani. Plotkarze będą bredzić, chamy będą zatruwać życie bliźnim, a blachary zadawać się z pustakami. Polityka będzie walką na noże, klimat będzie się ocieplał, a świat kipiał powszechną egzaltacją.

Na pewno dojdzie do jakiejś masakry i klęski humanitarnej, ale też do rekordów komercyjnych i technologicznych przełomów. Dojdzie do spektakularnego zamachu terrorystycznego. Do rozbicia międzynarodowej siatki pedofilów i wylansowania nowych trendów. Nowości będą konieczne, żeby kręcić tym kołem zamachowym gospodarczego dobrobytu. Im więcej będziemy mieli tym większe trzeba będzie rozbudzać pragnienia, jaskrawsze malować miraże, nachalniej nas przekonywać.


Zapłaciłbym każde pieniądze byleby tylko być spełnionym. Tego niestety nikt mi nie oferuje. I w tym jest cały problem. Nikt nie sprzeda mi pieprzonej pigułki szczęścia, po której zapadnę w sen i wyśnię sobie co zechcę. Dostanę tylko obietnice – kup nowe gówno, a się zesrasz z ekscytacji. Zagłosuj na naszego kandydata, a nie będzie już wyścigu szczurów. Uwierz w naszego Boga, a będziesz w raju. Mam dosyć już tych kłamstw. Nie potrzebuję jeszcze pierdolonych przepowiedni.     

poniedziałek, 21 grudnia 2015

UMOWA ŚWIĄTECZNA

Jak wiadomo człowiek jest istotą społeczną. Współdziałanie przynosiło naszym ewolucyjnym przodkom szereg korzyści, dlatego wykształciły się nasze instynkty społeczne. Istotą darwinizmu nie jest bowiem tylko rywalizacja. Umacnianiu wzajemnych więzi szczególnie służą tak zwane wyższe uczucia, czyli to wszystko co pojmujemy jako człowieczeństwo. Ich zalążki możemy jednak obserwować nie tylko u ssaków naczelnych, ale też u słoni czy delfinów. Nie są do nich zdolne z kolei niektóre zaburzone jednostki ludzkie, określane mianem psychopatów. Ale generalnie w mniejszym czy większym stopniu potrzebę emocjonalnego związku z innymi odczuwamy wszyscy. Samotność jest bolesna, gdyż w prehistorycznym świecie oznaczała ogromne zagrożenie dla biologicznej egzystencji. Dlatego kiedy jesteśmy samotni włącza się automatycznie neurologiczny mechanizm powodujący psychiczny dyskomfort. Jest to swego rodzaju alarm emocjonalny.

Chociaż nie grozi nam już głód, chłód i dzikie zwierzęta, stadne życie pozostaje naszą naturą, wyrażaną dodatkowo przez więzi kulturowe. A zatem brak pozytywnych relacji powoduje poczucie zagrożenia i stres. Niekiedy może prowadzić do depresji. A te stany niekorzystnie wpływają na nasze zdrowie. Jeśli natomiast czujemy się społecznie spełnieni, rozkwitamy nie tylko psychicznie, lecz również somatycznie. Dzięki wsparciu lepiej radzimy ze stojącymi przed nami wyzwaniami, a to zmniejsza poziom stresu i dodaje witalności. Badania medyczne jednoznacznie wskazują, że budowanie przyjaznych kontaktów wydłuża nasze życie. To jeszcze jeden powód dla którego warto mieć przyjaciół. Przyjaciel to ktoś przy kim bardzo dobrze się czujesz. Po tym się go poznaje.


Zbliżające się święta mają być obowiązkowo rodzinne i ciepłe. Mają nas oderwać od codzienności i ponownie zbliżyć do siebie. Niestety często ujawniają fasadowość życia rodzinnego i brak głębszej łączności, szczerości i wzajemnego zainteresowania. Podobno wzrasta po nich liczba rozwodów, więc nieudane święta muszą być szczególnie bolesne. Tyle wtedy tych życzeń i opłatków, gadania o miłości i śpiewających aniołków. A wcześniej tyle sprzątania, gotowania i zakupów. Kiedy już człowiek spocznie za tym suto zastawionym stołem przed telewizją, musi poczuć tę magię, albo wielkie rozczarowanie. Proroctwa nierzadko same się spełniają, ale wszystko można przereklamować i sprowadzić do banału. Zamiast śniegu ze świątecznych pocztówek na razie widzę tylko błoto, co nie psuje mi zresztą nastroju. Cokolwiek się w te święta zdarzy, wiem iż nie będzie to wynikać z niczego innego, niż z tego kim naprawdę jesteśmy.            

niedziela, 20 grudnia 2015

KRÓLOWA

Zrozum, że ja jestem największym pragnieniem.
Takiemu marzeniu odmówić nie sposób.
Jego najpiękniejszym możesz być spełnieniem,
lub uczuć pułapką i przekleństwem losu.

Możesz dać mi swoje ciało eteryczne
- boskie studium mej wewnętrznej pornografii,
by odgrywać śmiałe sceny artystyczne
i dawać duszę najlepiej jak potrafisz.

Możesz też, choć to zupełnie niemożliwe,
tchnieniem wielkiej dumy zamrozić mi serce
i moje organy opluć pożądliwe.
Ty możesz wszystko, a nawet jeszcze więcej!!!


sobota, 19 grudnia 2015

WOLNOŚĆ

Dwudziestotrzyletni Brytyjczyk Tom Stephens przez pięć lat szukał pracy. Złożył w tym czasie prawie tysiąc aplikacji. Firmy najczęściej ignorowały jego podania. Odbył w tym czasie zaledwie dwanaście rozmów kwalifikacyjnych. Tom nie jest wbrew pozorom jakimś tępakiem. Posiada nawet uznawany na całym świecie certyfikat  BTEC z dziedziny informatyki. Niestety dotknęło go dziecięce porażenie mózgowe. To neurologiczne schorzenie zaburzające jego zdolności ruchowe i postawę. Obniża to jego konkurencyjność na rynku pracy. Tom jest przekonany, że taka była prawdziwa przyczyna jego kłopotów. Nie poddał się jednak i wywalczył w końcu posadę kasjera w jednej z sieci supermarketów. Myślę że Tom osiągnął więcej niż tylko to. Udało mu się zwyciężyć swoje słabości, ale przede wszystkim brutalną rzeczywistość. To paradoksalne, ale człowiek pozornie słabszy często wykazywać się musi dużo silniejszym charakterem niż inni. Bo ma trudniej.


Nie ma innej miary dla ludzkich osiągnięć. Jest tylko miara naszej osobowości, pasji i determinacji. Przecież jeśli komuś wszystko przychodzi z łatwością, niemal od niechcenia, nie znaczy to że jest silny. Tyle że nie można zmierzyć nikomu poziomu hartu ducha. Ale czasami można niemal go zobaczyć. Właśnie wtedy gdy widzimy ograniczenia z którymi ktoś musi się zmagać. Lecz postać Toma jest mi bliska z jeszcze jednego powodu. Ponieważ sam jestem w jakimś stopniu dotknięty jego ponurą przypadłością. Nie na tyle żebym nie mógł funkcjonować, mimo to w skali bez wątpienia wpływającej na moje życie. Dzięki temu nie mogłem choćby w podstawówce być dobrym piłkarzem, co wówczas było dla wszystkich chłopców sprawą pierwszoplanową. Dlatego tez nigdy nie będę lubił majsterkować, bo moje ręce są zbyt niezdarne. Dlatego zawsze będę wkurwiał ludzi swoją powolnością, odczytywaną jako skrajnie flegmatyczne usposobienie – swego rodzaju lenistwo. Jednak nie zamierzam wszystkim bez przerwy oznajmiać że taki właśnie jestem. Bo dla niektórych to nie do pojęcia.


Kiedy o tym myślę, widzę że ludzie strasznie marnują swój potencjał. Że nie zastanawiają się nad sobą, idą prosto do przodu, zatracają się w wielkim pędzie. Czasami trudno za nimi nadążyć, lecz pewne rzeczy widać znacznie lepiej kiedy ogląda się je w zwolnionym tempie. To dziwne, że nasze życie usprawniają coraz nowe urządzenia, skracając wykonywanie wszelkich czynności, a mimo to nie przybywa nam czasu. Ciągle musimy robić więcej, więcej i więcej. Bo musimy mieć więcej, a nie być więcej. Dlatego Boże Narodzenie kojarzy nam się tak dobrze – wtedy zatrzymujemy się i czujemy smak życia. Bo to na tym polega życie. Na tym co MOŻESZ, a nie co musisz.

czwartek, 17 grudnia 2015

HISTORIA CHRZEŚCIJAŃSTWA

Jezus był w porządku, więc co za różnica czy był Bogiem czy nie? Otóż dla niektórych to kwestia zasadnicza. Uczniowie odczuwać musieli ogromny dysonans poznawczy kiedy zamordowano ich mistrza, nadali więc jego męczeństwu mistyczne znaczenie.  W pojmowaniu teologicznym śmierć mesjasza miała być odtąd konieczna z powodu „grzechu pierworodnego”. O tym jak sztuczna już wtedy była taka konstrukcja filozoficzna najlepiej świadczy fakt, że choć występuje tu odwołanie do starotestamentowej Księgi Rodzaju, pojęcia takiego grzechu nie wywiedziono wcale z judaizmu, ale na jego gruncie stworzono zupełnie nowe rozumowanie. A stopniowo nową religię, której związki z judaizmem stawały się coraz bardziej symboliczne. Właśnie rezygnacja z uciążliwych żydowskich powinności, takich jak obrzezanie czy rygorystyczna dieta, umożliwiła chrześcijaństwu międzynarodową ekspansję. Lecz bez mistycznej legitymacji jezusowa filozofia nie odniosłaby tak spektakularnego kulturowego sukcesu.

Niestety wynikł z tego przerost religijnej formy nad treściami etycznymi. Więc choć dzięki odpowiedniej mitologii rozprzestrzeniano moralne przesłanie Jezusa, z czasem przysłaniały je coraz bardziej abstrakcyjne spekulacje teologiczne. Jednocześnie kult instytucjonalizował się i profesjonalizował, co wiązało przywództwo „duchowe” z dysponowaniem dobrami materialnymi, a w końcu nawet wpływami politycznymi. Wobec dynamicznie rozwijającej się twórczości teologicznej z jednej strony, a instrumentalnej roli chrześcijaństwa z drugiej, na polityczne zlecenie cesarza rzymskiego postanowiono więc ujednolicić doktrynę. Na pierwszym soborze w Nicei doszło zatem do wielu rozstrzygających decyzji, na przykład arbitralnego wyboru kanonu literackiego, który miał mieć odtąd status Pisma Świętego. Ustalone w ten sposób dogmaty kładły formalny kres teologicznej różnorodności kościoła, nie wszyscy byli jednak skłonni zrezygnować ze swoich poglądów. Od tej chwili w myślących inaczej widziano zagrożenie dla instytucjonalnych interesów, deprecjonowano ich więc sprowadzając do roli heretyków, czyli grzeszników i bluźnierców.

Spory doktrynalne miały początkowo zazwyczaj charakter miałkiej akademickiej dyskusji. Wojowano np. o to czy Bóg stworzył Jezusa w określonym czasie, czy też podobnie jak jego ojciec jest on odwieczny, czyli mu współistotny. Czy Bóg występuje w trzech osobach, czy też są to oddzielne byty. Czy Jezus jest jednocześnie Bogiem i człowiekiem, czy też jednym albo drugim. Czy jeśli nawet posiada jednocześnie te dwie natury, są one ze sobą wymieszane czy też się nie przenikają. I tak dalej. Im bardziej byśmy się w to zagłębiali tym bardziej absurdalne kwestie rozważano. I tym bardziej nieprzejednane wypracowywano w tych kwestiach stanowiska, koncentrując się na jakichś regułkach, formułkach i banałach. Z czasem wyłoniły się również herezje kwestionujące sam autorytet moralny kościoła, ale z punktu widzenia papiestwa zawsze kluczowe znaczenie miały argumenty doktrynalne, gdyż tą drogą skutecznie demonizowano heretyków jako niewiernych. Samo nieposłuszeństwo wobec centralnej władzy „piotrowych następców” było już w tym świetle wyrazem opętania, demoralizacji i dekadencji.

Reformacja była pierwszym na tyle masowym ruchem religijnego sprzeciwu, że kościół nie mógł go jak zwykle spacyfikować. Osłabienie jego wiodącej roli w życiu społecznym otworzyło pośrednio drogę do europejskiego trendu kulturowego zwanego oświeceniem, głoszącego konieczność rozumowego poznawania rzeczywistości. A dalekosiężnym skutkiem intensyfikacji życia intelektualnego stał się rozwój przemysłowy i technologiczny. Przy okazji zdemaskowano w ten sposób mitologiczny charakter wielu zagadnień filozoficznych „objaśnianych” przez kościół,  na przykład tych dotyczących pochodzenia człowieka czy wszechświata. Spójność „duchowo-rozumowa” jest więc dla każdej poszukującej prawdy jednostki raczej karkołomnym wyzwaniem. Mimo to ciągle słychać doktrynalne tupanie nóżkami, kiedy tylko mowa o wyuzdanym seksie, sztucznym zapłodnieniu czy innych obsesjach. Tak rozległą wiedzę o tajemnej strukturze rzeczywistości wyjaśnić mogłyby chyba tylko jakieś szczególne zdolności parapsychiczne kapłanów. Równie dobrze jak wierzyć w natchnienie duchem świętym, moglibyśmy zdać się na astrologów czy hipisów na kwasie. Nie brak co prawda w Ewangelii głębokich wartości humanistycznych, ale jestem przekonany że to tylko poetyckie piękno, pozbawione realnego odniesienia metafizycznego. Jej przesłanie może przyświecać szczytnym celom czy akcjom charytatywnym, ale literalnie rozumiane fałszuje obraz rzeczywistości. 

wtorek, 15 grudnia 2015

WESOŁE MIASTECZKO

W prowincjonalnej dziurze pospolite ślicznotki robią za gwiazdy filmowe. Przez swoje pięć minut czy też pięć lat śmieją się z zamieszania jakie wywołują, a potem marnują życie. Robotnicy piją piwo i debatują o śrubkach i kielniach. O tym jak fachowo na napój ten zarabiać. Porządni obywatele znikają gdzieś w domach zadbanych i ogrodzonych. W niedzielę na mszy świętej ludność modli się o święty spokój. Żule snują się jak cienie wstydzące się swojej bezradności. Młodzież prawilna jest bardziej od amerykańskich gangsterów. A wszyscy i tak na zakupy jeżdżą do prawdziwego miasta.


Punkt usługowy dla wsi okolicznych sam obsłużyć nie potrafi własnych aspiracji. Ale jest podłączony do globalnej sieci więc zna światowe trendy i widzi znaki czasu. Każdy ma już smartfona więc jest na bieżąco. Wie to co trzeba jednak nic ponadto. Pewnie nie dałby rady gdyby było odwrotnie. Gdyby nie przestrzenna bliskość tych twarzy z portali. Piwne opowieści snują się z papierosowym dymem, o tym kto komu obił mordę i czyje dupsko jest najsłodsze. Że w domach z betonu pełno jest wolnej miłości, a interesy kręcą się ogromne. Trzeba w pocie czoła zarabiać na nowe pojazdy, wielkie telewizory i inne marzenia.


Oto pejzaż krainy niejednej zapewne, skąd jeszcze wszyscy nie wyjechali, a pozostali już oznaczeni są wyrokami sądów pantoflowych. Gdzie wiadomo kto kim jest i będzie, bo nic się nie zmienia. Dlatego wszelki incydent jest sensacją, a młodość jedyną rzeczywistością nieprzewidywalną. Anegdoty nabrzmiewają treścią z tęsknoty za chaosem. Lecz przynajmniej nie zgubisz się tu jak w molochu. 

EUGENIKA POLITYCZNA

Jarosław Kaczyński zaczął swoje epokowe reformy od walki z trybunałem konstytucyjnym. W swoim mniemaniu ma do tego prawo, ponieważ (schowany co prawda za Beatą Szydło) wygrał wybory. Trochę pokrętna to logika, ale taka jest według niego wola ludu. Czyli że naród bardziej niż przywilejów socjalnych oczekuje moralnej odnowy w duchu antykomunistycznej krucjaty. Choć fanatycy na wiecach mogą oklaskiwać ten neurotyczny bełkot, to nie sekciarski, lecz pragmatyczny elektorat, oddał na PiS decydujące głosy. W trakcie kampanii wyborczej nie było gadki o bolszewikach, zdrajcach i najgorszym sorcie polskiego ścierwa, a zamiast tego łudzono nas uśmiechami i maślanymi oczami. Nie pierwszy już raz radykałowie zrobili tym sposobem wyborców w chuja, ale jak widać marketing polityczny potrafi zdziałać cuda. Niestety łatwiej uprawiać demagogię z loży szyderców niż przyjmować odpowiedzialność, dlatego Jarek już zaczyna starą śpiewkę o tajnym spisku, który ma na celu udupienie jego patriotycznego folwarku i zablokowanie gigantycznego transferu gotówki do portfeli ukochanych rodaków. Nagle okaże się, że tak krytykowane niegdyś władze państwowe, nie mają żadnego wpływu na to co się dzieje w kraju, a sytuację kreuje jakieś centrum lewacko-biznesowe, złożone z pomiotów postkomuny, zagranicznego kapitału i liberalnych nihilistów. Czeka nas retoryka osaczenia, przeplatana natchnionymi farmazonami o katolicko-narodowych wartościach.

Zdaniem Jarka ostatnie protesty społeczne mają zapobiec „rozpędzeniu bandy kolesiów, która rozsiadła się w administracji”. Wypowiedź taka mogłaby przynieść mi nadzieję, że w końcu znajdę pracę w wyuczonym zawodzie, tyle że znając praktykę jedna banda zastąpi drugą bandę. Złożenie podania o pracę w jakiejkolwiek „publicznej” instytucji nieodmiennie skutkuje zawsze co najwyżej krótką wizytą w jakimś drętwym gabinecie, gdzie jego lokator będzie udawał dobrego wujka, który oczywiście rozważy sprawę. Zresztą pewnie nie warto pchać się tam gdzie nas nie chcą. Na moją osobistą sytuację rządy pociągającego za wszystkie sznurki Jarosława Kaczyńskiego nie będą więc miały żadnego wpływu. Co najwyżej wywrzeć mogą wpływ pośredni, tak jak każda inna władza – a więc przez zmieniające się uwarunkowania ekonomiczne i tak dalej. Kogo by więc Jarosław nie obrzucał błotem, nie może powiedzieć o mnie że służę obcym interesom. Oczywiście najpewniej nawet nie dostrzega mojego nieistotnego politycznie istnienia. Ale nie w tym rzecz. We wszystkich swoich oponentach, w tym także tych bezimiennych masach które zaprotestowały przeciwko legislacyjnej arogancji, Jarosław dostrzega obrońców jakiegoś zgniłego układu, genetycznych zaprzańców czy inną hołotę. W jego wizji świata odmienność poglądów wynikać zawsze musi z jakichś cynicznych przyczyn czy zakamuflowanych interesów. Ale poza politykami ludzie tak naprawdę nie mają partykularnych czy indywidualnych powodów żeby udawać oburzenie. Część społeczeństwa wyznaje inne wartości kulturowe od tych jedynie słusznych i tak już w dobie internetu i pluralizmu medialnego pozostanie.
 

Przypinanie faszyzujących, podobnie jak komunistycznych z drugiej strony etykietek, niewiele nam powie o filozofii politycznej Kaczyńskiego. Ale o ile faszyzm jest pojęciem szerszym niż to się powszechnie wyraża w jego identyfikacji z nazizmem, o tyle krytykowanie w ten sposób łamania standardów prawnych jest dosyć jałowe. Widzę tu raczej środowisko polityczno-dziennikarskie zdesperowane od lat swoją drugorzędną pozycją w życiu publicznym, które sukcesywnie przygarniało pod swoje skrzydła różnych wyrzutków, skrzywdzonych kombatantów, populistów i antysystemowców, sprzymierzając się dodatkowo z szukającym swojego politycznego skrzydła kościołem. W takiej zbieraninie nie brak więc nawet ludzi stosunkowo inteligentnych, którzy odrzuceni musieli szukać swojej drogi poza głównym nurtem, budując alternatywny język i rzeczywistość. Być może kiedyś wykiełkuje z tego jakiś nowoczesny konserwatywny twór, na razie jednak za dużo jest tam niespełnionych rewanżystów, historycznych inkwizytorów i religijnej ortodoksji, a sekciarskiego charakteru ugrupowania dopełnia dogmat o nieomylności Jarosława Kaczyńskiego, za którego zawsze wszyscy się tłumaczą.    

poniedziałek, 14 grudnia 2015

OPOWIEŚĆ WIGILIJNA

Rodzi się by umrzeć za wszystkich. Jak pogańskie Słońce wstaje i rzeź rybną nakazuje. Barszcz gotujmy mu w ofierze! Bo to boże nasienie wisi na żydowskim cycku, wierci się jak mała małpka i robi pod siebie. Już śpiewają mu brudasy z pastwisk okolicznych. To początek jest legendy o poecie z Nazaretu. I Święty Mikołaj leci z workiem pełnym nad Betlejem. Z nieba spadnie deszcz smartfonów, skarpet i czekolad. W konsumpcyjnej wielkiej orgii ukołyszą nas kolędy. Każdy będzie trochę milszy dla przebrzydłych swoich bliźnich. To duchowe jest przeżycie, czyli tradycja odwieczna. Wśród choinek zgubić się, zapomnieć o zgiełku i popiardywać z przeżarcia. Zaprawdę magiczny to czas.

Cicha noc, święta noc. Pokój niesie wszystkim ludziom, z wyjątkiem tych znajdujących się w strefach działań wojennych. Ale nawet nazistowskie Szwaby 24 grudnia 1940 roku nie wytrzymały i dały się ponieść nastrojowi. Na placu apelowym w Auschwitz ustawili wielkie iglaste drzewo przystrojone elektrycznymi błyskotkami, pod którym układali zwłoki niegrzecznych dzieci. W następnym roku wigilijny wieczór uczczono zaś uroczystym apelem Żydów, Polaków i Cyganów, śpiewających po niemiecku tą najbardziej wzruszającą z kolęd, o ciszy i pokoju. Mimo siarczystego mrozu anorektycznym wszarzom w pidżamach pozwolono zażyć duchowej strawy, gdyż nie samym suchym chlebem człowiek żyje. Specjalnie dla nich rasa twórców kultury nadała przez głośniki papieskie orędzie – epicki elaborat o chrześcijańskich wartościach wyrażonych w narodzinach wśród motłochu i dobrej nowinie. To była bardzo podniosła chwila. Ze wzruszenia, a być może także z powodu niskiej temperatury, zmarły 42 osoby. A Bóg się narodził.

Duchy nocy wigilijnej pojawiają się tylko w opowieściach Karola Dickensa. Tak jak podrzucamy podarki najmłodszym, karmiąc ich bajkami o wielkim krasnalu nagradzającym ich posłuszeństwo, tak sami podrzucamy sobie dobro, karmiąc się złudzeniami o jego mistycznej naturze. Lecz tak jak to my dajemy tym małym istotom trochę swojego ciepła, tak to wielkie wspólnotowe poruszenie zawdzięczamy sami sobie. Dobro to nasz potencjał. Jeśli świat rzeczywiście na chwilę staje się lepszy, znaczy to tylko że potrafimy je z siebie wykrzesać. Jesteśmy do tego czasem zdolni, bo w głębi serca czujemy, że powinniśmy tacy być. Że to nasz zaniedbywany obowiązek.    

sobota, 12 grudnia 2015

IMPERATYW EKSCYTACJI

Cokolwiek robimy, znudzi nam się to. Psychologowie określają to terminem habituacji. W procesie poznawczym stopniowo zanika reakcja na powtarzający się bodziec. Jego subiektywne działanie słabnie. Dlatego nigdy nie znajdziemy wzorca szczęścia, który będziemy mogli mechanicznie powtarzać. Zawsze będziemy pragnęli w jakiś sposób urozmaicić swoje życie. Dzięki temu chcemy rozwijać się, dowiadywać się nowych rzeczy czy zdobywać nowe umiejętności. Niekiedy znudzenie popycha jednak do mniej konstruktywnych zachowań – od plotkowania, dokuczania innym, aż po autodestrukcyjne nałogi. Niektórych zaś paraliżuje przed telewizorem, portalem społecznościowym czy innym medium. Kultura klikania umożliwia szybkie zmienianie nużących bodźców, choć rzadko prowadzi do znajdowania tych stymulujących. Do tego trzeba niestety wysilić też umysł.

Wymaga to kreatywności, a ta nie jest na ogół zbyt uwarunkowana (już w szkole uczy się głównie wiedzy odtwórczej). Społeczny dowód słuszności skłania raczej do emocjonujących rozrywek, w tych bardziej wyszukanych widząc dziwactwa czy fanaberie. Popularność piłki nożnej czy serialów obyczajowych społeczna percepcja lokuje więc w granicach normy, a umysłowe pasje w granicach ekscentryzmu. Tym bardziej uznaje je za groteskowe, kiedy stają się namiętnością jakichś cieciów, chłoporobotników czy innych podludzi. Wtedy nawet etatowy inteligent patrzy na to z góry. A kto nie ma statusu inteligenta, jeśli nie wykazuje się również predyspozycjami technicznymi, musi pasować do swojego miejsca w szeregu i nie wymądrzać się zbytnio. Nie dość że nikt nie wymaga od Ciebie myślenia, to jest ono raczej niewskazane bez odpowiedniego do tego autorytetu.

Choć mamy o wiele więcej możliwości zabicia nudy niż nasi przodkowie – telewizję, internet i inne bajery, paradoksalnie stajemy się na to wszystko tak znieczuleni, że coraz bardziej znużeni. Stajemy się tak leniwi poznawczo, że oczekujemy tylko zewnętrznych bodźców, zaniechując własnej aktywności. Ale to oczywiście tylko jedna strona medalu. Większość z nas jest tak zmęczona tempem życia, że w wolnym czasie nie ma na to zwyczajnie siły. W takim kontekście, zabiegany i przekonywany przez „ekspertów” o własnej ignorancji, a często także niezbyt skory do wgłębiania się w serwowaną przez nich papkę, człowiek zdany jest na dostarczany mu przez czwartą władzę przekaz. W wyniku konfliktu rozmaitych interesów powstają więc dla nas rozmaite medialne spektakle. Sami przyznacie, że stałbym się dużo bardziej wiarygodny gdybym mówił Wam o tym wszystkim z „eksperckiego” krzesła w telewizji. A gdybym zagrał w komedii romantycznej może nawet zostałbym symbolem seksu.

Brak kamer, mikrofonów i dyktafonów odbiera społeczną wiarygodność powyższej ekspertyzie. Ale wbrew temu co pisałem pewnie i tak wolałbym stać się obiektem westchnień nastolatek, niż odpowiadającym na pytania mędrcem w garniturze. Te prymitywne zwierzę które w nas siedzi często bezczelnie uświadamia nam jak sztuczne jest nasze wysublimowanie i karkołomne silenie się na obiektywizm. Rzekomym „objawieniem” w kwestii mechaniki ludzkich zachowań (a tak naprawdę prawidłowością znaną nauce od kilku dekad), jest prymat emocji nad intelektem. To co jako „tajną technikę” wpaja się na szkoleniach przedstawicielom handlowym, jest tak jasne jak słońce, nawet na poziomie intuicyjnym. Wkupić się w cudze łaski, rozbudzić nadzieję czy podsycić lęki, to metody stare jak świat. Psychologia pozwala nam je lepiej rozumieć, ale tym mało kto zawraca sobie głowę. Opisująca praktykę teoria mówi nam natomiast, że choć często podejmujemy decyzje emocjonalnie, dopiero później poddając je racjonalizacji, emocje są w procesie takim nieuniknione.

Nigdy nie podejmujemy decyzji w sposób czysto emocjonalny, ani też czysto analityczny. Co prawda zbyt silne emocje mogą nas „zaślepić”, a w sprawach błahych z reguły decydujemy wręcz odruchowo, lecz w takich wypadkach po prostu komponent emocjonalny przeważa nad logiczno-analitycznym. Nie znaczy to, że kiedy próbujemy uniknąć pochopnej decyzji, starannie analizując jakąś złożoną sytuację, wyłączamy całkowicie emocje – wtedy po prostu w większym stopniu uruchamiają się nasze procesy poznawcze. A zatem nasze postępowanie zawsze wymaga jednoczesnego uruchomienia ścieżki emocjonalnej i intelektualnej, tyle że w różnych wzajemnych proporcjach. Ludzie z uszkodzonymi w wypadkach strukturami neurologicznymi odpowiedzialnymi za uczucia, nie są w stanie podejmować decyzji, pomimo zachowania zdolności intelektualnych. Mogą na przykład bez końca analizować menu w restauracji, nie będą jednak w stanie stwierdzić na co mają ochotę. Po drugie ścieżka emocjonalna okazała się na tyle uzasadniona ewolucyjnie, że nadal ma wartość adaptacyjną, pomimo niebywałego rozwoju ludzkiego intelektu. Jest bardziej „ekonomiczna” biologicznie, co pozwala mniejszym kosztem energetycznym i bez zbędnej zwłoki przystosowywać działania do zmieniającej się rzeczywistości.

Tak naprawdę znudzeniu zapobiegać może tylko podniecenie emocjonalne. Bez namiętnej pasji, która wyzwala w nas zainteresowanie, fascynację i motywację, czyli najbardziej żywe uczucia, nie ma radości poznawania, odkrywania czy jakiegokolwiek działania. Więc choć nie budzi we mnie żadnych emocji analizowanie sytuacji na piłkarskim boisku, telewizyjnych perypetii sercowych czy życia celebrytów, poszukuję doznań jak najbardziej intrygujących i pociągających. W każdym tego słowa znaczeniu.           

czwartek, 10 grudnia 2015

PARSZYWA TRZYNASTKA

Zbliża się trzynasty, czyli kolejna rocznica wybuchu stanu wojennego. Tradycyjnie będzie to okazja do politycznych happeningów. Politycy będą starali się ukazywać swoje obecne poczynania jako kontynuację działalności opozycyjnej, albo jeśli nie mają jej za sobą przynajmniej znajdywać jakieś analogie pomiędzy przeszłością a obecną sytuacją. Czyli że zamach na konstytucję zagraża demokracji. Albo że władza z woli ludu musi oczyścić kraj z postkomunistycznej zgnilizny moralnej. Tylko że naród ma w dupie konstytucję i moralną rewolucję. Wyborcy chcą kasy. Nie obchodzi ich czy zapewni im to lewica czy prawica, co pokazują zmieniające się preferencje wyborcze. Nie znam się na gospodarce, ale coś mi się wydaje że nie jest to w tej chwili priorytetem debaty publicznej. Obecne zamieszanie jest raczej rozgrywaniem przeciwko sobie „nawiedzonych”, czyli odgórnym antagonizowaniem zakamuflowanych przybudówek i najbardziej fanatycznych wyznawców.

 

W programach publicystycznych  obserwować możemy natomiast starcia wyrafinowanych analityków, nieudolnie pozujących na obiektywizm. Przy czym od razu widać kto dla kogo szczeka i do czego zmierza każdym swoim zdaniem. Zarabiający na swoim pisaniu całkiem przyzwoite pieniądze i bezpiecznie ulokowani w organach prasowych, objaśniający nam zawiłości polityki komentatorzy, są trybikami takiego czy innego establishmentu, etatowymi członkami jakichś polityczno-biznesowych i towarzysko-medialnych kręgów, pomiędzy którymi wędruje gotówka. To hermetyczne środowiska zamknięte dla niepewnych politycznie elementów, pozbawionych felietonistycznej renomy i komercyjnych koneksji. W społeczeństwie informacyjnym nie ma już żadnej dziennikarskiej „bibuły”. W świecie pełnym blogerów, hejterów i komunikatorów, nie ma już „niepokornych”. Tym bardziej rozpoznawalnych i z łatwością wiążących koniec z końcem. Zniekształcane takim przekazem życie polityczne staje się jeszcze bardziej surrealistyczne.


Oczywiście tragiczna rocznica będzie kolejną okazją do moralnych rozliczeń. Jak latający spodek nad rozgorączkowanymi głowami szybować będzie okrągły stół. Bo o ile każdy gotowy jest składać kwiatki pod pomnikami, kwestią dyskusyjną pozostaje historyczny stosunek do transformacji ustrojowej. Niestety stanowiska utwardziły się już do tego stopnia, że ścierające się ze sobą wizje historii stały się niemal mitologiczne. Ideologiczny stosunek do przeszłości uczynił dyskusję jałową, trywializując ją do idealistycznych rozważań o „historycznym kompromisie” czy spiskowych teorii o „zdradzie narodowej”. Dekomunizacja była w Polsce niemożliwa, tak jak Niemiec nie można było po drugiej wojnie światowej zdenazyfikować. Jeśli bowiem komunizm był spiskiem przeciwko społeczeństwu to na bardzo wielką skalę. Braki kadrowe w sądownictwie, wymiarze sprawiedliwości, służbach mundurowych czy administracji, doprowadziłyby do paraliżu kraju. Radykalne postulaty od początku pozbawione więc były pragmatycznego realizmu. Oczywiście nomenklatura skutecznie zabezpieczyła swoje interesy – inaczej nie oddałaby władzy. Nie wierzę jednak w możliwość systemowego zadekretowania sprawiedliwości społecznej, ani przy okrągłym stole ani na mocy żadnej ustawy. A tym bardziej nie widzę możliwości zadekretowania racji moralnych. Każdy uczciwy człowiek czasami musi coś poświęcić w imię zasad, a oportuniści zawsze w porę staną po „właściwej” stronie. W Ameryce czy w Związku Radzieckim. 

środa, 9 grudnia 2015

INWAZJA DUCHÓW

Jest coś strasznie śmiesznego w tych cyrkowych maskaradach – defiladach i nabożeństwach. W tym strojeniu min, harcerskim patosie i dostojnych sukienkach. W konwencjonalnej nowomowie i obsesyjnej symbolice. Nigdy nie mogę zrozumieć czemu ma służyć ta cała błazenada. Dlaczego w dwudziestym pierwszym wieku wciąż tak wielbimy tańce wojenne i plemienne totemy? Przecież już tyle krwi popłynęło, tyle łez, tyle potu... W imię świętości których należy za wszelką cenę bronić. A ludzkość wciąż nie dostrzega w tym absurdu. Toczy swoje święte i słuszne wojny. Jakby największą chwałą było zabijać albo ginąć. Jest też w tej komicznej bufonadzie jakaś okrutna mistyka, historyczne misterium, moralny szantaż nakazujący wspomnienie męczenników. Podobno tak się wyraża świadomość własnej kultury. W celebrowaniu rocznic rytualnego uboju ludzi w niewłaściwych mundurach, choć logika dziejów ukazuje nam często jedynie heroiczny obłęd.
 
Ziewasz przed telewizorem, widząc jak świat znowu szykuje się do wojny. To nie Ty będziesz zabijać i nadstawiać karku. Dzielni chłopcy zrobią to za Ciebie. Wykonają rozkaz. Uratują naszą cywilizację. Wieczorne wiadomości są niekiedy jak filmy wojenne – jest dreszczyk emocji i jasny podział ról. Są dobrzy i źli żołnierze. Dobrzy starają się nie zabijać cywilów. Szaleńcy natomiast gotowi są wysadzić nawet samych siebie. Dostrzegasz w tych obrazkach coś rycerskiego. Problem z którym należy zrobić po męsku porządek. Stado potworów z jakim należy się rozprawić. Tyle że jeszcze niedawno takie potwory grasowały po Europie całymi hordami. Nie powinno więc zdumiewać, że nagle potrafią oszaleć całe zbiorowości. Wojna to zawsze amok, a historia ludzkości pełna jest zbiorowych gwałtów. Gotowi jesteśmy w określonych okolicznościach uwierzyć w największe nonsensy, wygłoszone przez paradnie wystrojonych błaznów, hipnotyzujących gestykulacją przypominającą atak padaczki.


Uleganie pompatycznej charyzmie jest skłonnością ogólnoludzką. Zapominamy o tym w czasach konsumpcyjnego dobrobytu, lecz niektórym wiedzie się znacznie gorzej. Globalizacja informacji boleśnie uświadamia im te kontrasty. Uciekają więc od rzeczywistości w fundamentalistyczne „wartości duchowe”, przy okazji bełkotem tym wabiąc jakichś wyobcowanych i niezrównoważonych imigrantów. Tak właśnie budzą się demony.      

poniedziałek, 7 grudnia 2015

ABSTRAKT

Jeśli coś brzmi nieprawdopodobnie, to najprawdopodobniej jest nieprawdopodobne. Dlatego właśnie największym nieudacznikom zawsze przytrafiają się fantastyczne przygody. Niestety Ciebie ciągle omija to co najciekawsze. Ale przynajmniej nie myślisz, że ktoś Ci uwierzy. A zatem spokojnie możesz mówić prawdę, nawet posługując się najbardziej kwiecistą metaforą. Nie musisz nikomu dawać w ryj, ani niczego udowadniać. Kłamstwa mogą być szczere. To się nazywa fikcja literacka. A Ty jesteś podmiotem lirycznym.

Abstrakcja nie musi odklejać człowieka od rzeczywistości. Każda refleksja jest w pewnym sensie abstrakcyjna. Tak abstrakcyjna, że gdy człowiek nad czymkolwiek się zastanawia, zaraz słyszy iż filozofuje. Czyli że w domyśle spekuluje jak teolog. Choćby próbował odwoływać się do jakiejś nauki – historii, fizyki czy biologii... Dla większości i tak brzmi to „filozoficznie”, czyli nieprawdopodobnie. Więc wszystko co nie wiedzie do skonkretyzowanego sukcesu jest „wymądrzaniem” się. A wymądrzanie się to już przejaw nieuzasadnionej pychy.

Tyle że każdy z nas stara się coś komuś udowodnić. Narzucić jakąś narrację. Pijak będzie relacjonował swoje nieprawdopodobne przygody, a biznesmen podkreślał swój materialny status. Będzie też istniał abstrakcyjny świat książkowych pojęć, dla wielu nierealny, jednak opisujący otaczającą nas rzeczywistość. Skłaniający do intelektualnej medytacji. Ktokolwiek naprawdę się w nim zanurzy, nie powinien pozować na mędrca, bo przede wszystkim zrozumie jak bardzo jest głupi. Najbardziej nieprawdopodobne są własne złudzenia.  

sobota, 5 grudnia 2015

ETOS

Ewolucja kulturowa doprowadziła do tego, że homo sapiensy posługują się różnymi systemami wartości. Kultury różnią się jednak nie tyle etykami, co pewnymi konwencjami społecznymi. Gdyby każdy chrześcijanin był dobrym chrześcijaninem, każdy muzułmanin dobrym muzułmaninem, a każdy żyd dobrym żydem, nie powinno być pomiędzy nimi problemów. Tyle że zamiast koncentrować się na tym co uniwersalne, ludzie zamykają się w swojej „tożsamości”. Fanatyzmy narodowe, religijne i ideologiczne, wyłączają ze wspólnoty moralnej tych, którzy posługują się inną kulturą. Przyznawanie sobie świętej racji, a co za tym idzie wyższości moralnej, pomniejsza cudze człowieczeństwo. W skrajnych przypadkach prowadzić to może do dehumanizacji, co pociąga za sobą przemoc, terror i wojnę.

Dzieje się tak kiedy dana kultura uważa się za najlepszą. A przecież moralność powinna wyrażać się w tym jak odnosimy się do innych, a nie tożsamościową ostentacją. To właśnie jest miarą naszego kulturowego człowieczeństwa. Lojalność wobec grupy mamy wszak zakodowaną już na poziomie biologicznym. Jako zwierzę stadne wykształciły nas instynkty społeczne, nakazujące nam współpracę, wzajemność i wspólnotę. Grupową solidarność zapisaną mamy w naszej naturze, tak jak inne ssaki naczelne. Jest to swego rodzaju moralność emocjonalna, budząca w nas uczucia każące spieszyć z pomocą rodzinie, bliskim i przyjaciołom. Niegdyś zapewnialiśmy sobie w ten sposób pomoc stada, a w miarę rozwoju kulturowego podejmowaliśmy kooperację na coraz wyższych szczeblach, tworząc poszczególne cywilizacje.

W globalizującej się rzeczywistości jedyną płaszczyzną porozumienia może być tylko kosmopolityczny humanizm, przypisujący każdemu jednakową godność, bez względu na to w jakie bzdury wierzy. Łamania praw człowieka nie może usprawiedliwiać natomiast żaden religijny, faszystowski czy komunistyczny bełkot. Nie sprzyja jednak temu cyniczna gra gospodarczo-politycznych interesów. Rozmaite instytucje zawsze posługiwać się będą legitymacjami moralnymi i przyciągać pożytecznych idiotów. Kulturowe uniesienie doprowadzi jeszcze do niejednej zbrodni.

czwartek, 3 grudnia 2015

MIT ZAŁOŻYCIELSKI


Im więcej czasu mija, tym mniej nam go zostaje. Ale zachowujemy się tak jakby było odwrotnie. Kiedy jesteśmy młodzi chwytamy każdą chwilę, a im później tym więcej okazji sobie odpuszczamy. A przecież kiedy jesteśmy gówniarzami mamy miliony szans. Może dlatego czujemy się wtedy niezniszczalni. Możemy je trwonić. Poszukiwać swojej drogi. Gdy już ją znajdziemy musimy nią kroczyć. Iść prosto do celu. Nie zbaczać na manowce. Nie zwiedzać bocznych uliczek. Nie podziwiać widoków. Coraz bardziej boimy się porażki, bo już nie możemy sobie na nią pozwolić. Bo pracujemy na jakiś wydumany sukces. Obrastamy zobowiązaniami. A jednak wspominamy własną naiwność z sentymentem. Wtedy mieliśmy nadzieję, że ożenimy się z porno-gwiazdami, otrzymamy literackie Nagrody Nobla i będziemy obrzydliwie bogaci. Kto nie był nigdy tak głupi, ten nie mógł popełniać głupot. A nie ma w życiu nic słodszego niż szaleństwo.


Tylko że to co kiedyś było szalone, dzisiaj nie byłoby nawet zwariowane. Bo nie mamy już przeciwko sobie tych dorosłych sztywniaków. Mamy za to rachunki w skrzynce pocztowej. Nikogo specjalnie nie obchodzi Twoje życie prywatne, a jedynie czy za wszystko zapłacisz i czy wykonasz to za co Ci płacą. Przyjmując reguły tej gry, założyć musisz końskie okulary żeby nie rozpraszać się zbytnio. Pozostaje Ci nostalgia za tą namiastką wolności, której niegdyś mogłeś przez chwilę doświadczyć. I za tą wiarą – w ogniste obietnice, kolorowe wizje, bezkompromisowe ideały. W ludzi i w siebie. W swoją potęgę, geniusz i nieśmiertelność. Ta wiara była Twoim prawdziwym szaleństwem. Wierzyłeś że możesz zmienić wszystko, a to świat zmienił Ciebie. Ale tak trzeba. Każdy musi w końcu pogodzić się z nim. Bunt jest szukaniem swojej tożsamości, ale nie można jej nigdy wyrwać z kontekstu. Jesteśmy skazani na siebie w jakimś wariancie wzajemnych powiązań.


Z tej perspektywy widzimy czym były nasze śmieszne próby egzaltowanej improwizacji – niczym więcej niż nauką. Czego byś nie spróbował nie uciekniesz przed odpowiedzialnością. Kiedy spada ona na nasze barki stajemy się żałośnie lękliwi. Jeśli spotkałbyś dziś tego komicznego głupca którym byłeś, pewnie wydałby Ci się nieopierzonym cielęciem, tak jak te małolaty podśmiewujące się z Ciebie. Mimo to zazdrościć mu będziesz tego nieskomplikowanego świata, w jakim możesz być tylko obciachowym upiorem. Jędrnej świeżości ociekającej hormonami, marzeniami i bredniami. Zawsze będziesz do niej powracał.    

środa, 2 grudnia 2015

MORAŁY

Wolter stwierdził kiedyś, że gdyby nie było Boga, trzeba by było go wymyślić. Choć odnosił się krytycznie do przesądów religijnych, uznawał w ten sposób naturalną ludzką potrzebę religijności, czyli wiary w absolut – wartości uniwersalne. A te pod każdą szerokością geograficzną personifikowano, żeby je racjonalizować. Bowiem pomimo całej poezji, wyrafinowania i górnolotności, człowiek przedkłada konkret nad abstrakcję. Bogowie uosabiali więc to co  niewyobrażalne, nie tylko w świecie przyrody, ale i ładu społecznego. Ich wola uzasadniała normy moralne. Zachowały się twarde świadectwa tego, że do etyki przywiązywały dużą wagę już pierwsze cywilizacje. Starożytni Egipcjanie opiewali uczciwość i wzajemną życzliwość, dzięki którym możliwa była w ich mniemaniu kosmiczna harmonia. Ziemska sprawiedliwość miała odzwierciedlać boski porządek wszechświata.

Dziś stwierdzenie Woltera rozumiane jest całkiem przewrotnie. Często przywołują je w dyskusjach obrońcy idei Boga. Dowodzą oni, że bez Boga nie ma moralnej prawdy absolutnej, a zatem triumf ateizmu (najpewniej lewacko-konsumpcyjnego) spowodować musi upadek moralny ludzkości. W tej wizji rzeczywistości, ludzkość jest tylko moralnie ślepym stadem owieczek, a raczej baranów, które zagubią się bez duszpasterzy, rytuałów i fantastycznych obietnic. Kiedy zniknie Wielkie Inwigilujące Oko od razu skoczą sobie do gardeł i majtek, bo nie ma piekła. Oczywiście każdy z nas ma niekiedy różne plugawe myśli i jest w pewnym sensie chodzącą puszką Pandory, niemniej przed ich ucieleśnianiem nie uchroni nas brodacz grożący nam palcem. Jesteśmy na to za cwani. Każdy grzech możemy sobie odpuścić, każde świństwo wytłumaczyć, każdą podłość uzasadnić. Przykładów widzimy aż nadto.

Zapewne to tylko marksistowska propaganda, żydowsko-masoński spisek i tak dalej, lecz ostatnie badania wykazują, że religijne wychowanie nie jest wcale potrzebne do wykształcenia norm moralnych. Co więcej, może nawet taki proces zaburzać. Szerokim echem odbiły się międzynarodowe eksperymenty, dowodzące że niezależnie od wyznawanej religii, religijne dzieci są mniej życzliwe od tych wychowywanych przez bezbożników. Cechuje je co prawda większy „rygoryzm moralny”, rozumiany jako skłonność do kategorycznego osądzania innych, nie idzie z tym jednak w parze chęć do dzielenia się swoją własnością. Potomstwo bezbożników chętniej natomiast rezygnowało z ziemskich dóbr, żeby obdarować nimi rówieśników. Dzieciakom rozdawano naklejki, tyle że „nie starczało” dla wszystkich. Niektórzy obdarowani starali się więc przywrócić społeczną sprawiedliwość przez podział upominku.

Na pozór wydaje to się paradoksalne. Sprzeczne z moralną wymową religii. Ale wyjaśnić to może właśnie nieszczęsne utożsamianie moralności z prawem bożym. Taki sposób pojmowania moralności daje bowiem wyznawcom poczucie moralnej wyższości nad „niewiernymi”. Im bardziej ktoś religijny, tym we własnych oczach staje się bardziej moralny. Im więcej wizyt w kościele, Wojtyłów rozwieszonych na ścianach i religijnych deklaracji, tym większe poczucie moralnego spełnienia. A im większe spełnienie, tym mniejsza potrzeba moralnego doskonalenia się.           

poniedziałek, 30 listopada 2015

FRAJERSKIE ZASADY

Każdy człowiek musi wierzyć w to co robi. Nawet jeśli robi to bezmyślnie. Jeśli już coś zrobi, nada temu jakiś sens, czyli zracjonalizuje swoje postępowanie. Często nawet gdy zrobi coś złego, będzie się starał wykazać (nie tylko przed innymi, ale również wobec sumienia), że miał ku temu istotne powody. Jeśli skrzywdzi kogoś, często będzie dowodził, że skrzywdzony był sam sobie winien. Uczyni w ten sposób ofiarę moralnym kozłem ofiarnym swojego poczucia winy. Bo przecież wtedy będzie wyglądało na to, że ktoś sam sobie zasłużył na zło które go spotkało, a sprawca nie ponosi za to moralnej odpowiedzialności. Tak  chronimy obraz samych siebie, jako sprawiedliwych i dobrych ludzi. Zjawisko zwane dysonansem poznawczym sprawia, że trudno nam przyznawać się do błędów. Najczęściej przypisujemy je okolicznościom, albo obarczamy nimi innych. Najbardziej niepokojącą konsekwencją tej psychologicznej prawidłowości jest fakt, że im bardziej kogoś krzywdzimy tym bardziej kogoś nie lubimy. Im większe popełniliśmy skurwysyństwo, tym bardziej musimy zdeprecjonować dotkniętego nim nieszczęśnika. Jeśli wrogość nadal się napędza, prowadzić to może kolejnych niecnych czynów, które zostaną w ten sposób „rozgrzeszone”.


Dlatego właśnie gnębiciel tak często nie potrafi „wybaczyć” gnębionemu. Tam gdzie rządzi prawo dżungli słabszym często przypisuje się stygmatyzujące  etykietki, np. więźniowie określają ich mianem frajerów. W ten sposób słabszy z automatu zasługuje na prześladowanie. Można mu dojebać za sam fakt bycia frajerem, bez względu na to czy mamy ku temu jakieś osobiste powody czy nie. Nieważne czy kogoś zabiłeś czy ukradłeś  lizaka – nie przesądza to o tym jak będziesz oceniany. Ale jeśli nie „kminisz bajery” zostajesz nieodwołalnie zdegradowany, a wtedy nie tylko zasadne, ale nawet wskazane jest traktowanie Cię jak śmiecia. Oczywiście są to sytuacje ekstremalne, których większość z nas nie doświadczy. Większość z nas nie łamie bowiem uporczywie norm prawnych. Niemniej jest to jaskrawa demonstracja bardziej subtelnych mechanizmów kierujących zachowaniami społecznymi. Każda grupa społeczna ma swoją strukturę, w której znaleźć możemy określone kozły ofiarne. Frustracja zawsze szuka ujścia tam gdzie można ją bezkarnie wyładować. Niepisany konsensus mówi kto się nie liczy, kto jest autsajderem, wyrzutkiem czy dziwadłem. Musimy wierzyć, że pewni ludzie są frajerami, bo nigdy nie mamy odwagi stanąć w ich obronie.        

niedziela, 22 listopada 2015

POWSTANIE

Kiedy ludzi spotyka coś złego, mówią że życie jest okrutne. A kiedy coś dobrego, mówią że życie jest piękne. Ale to właśnie ludzie są okrutni czy niesprawiedliwi, a nie świat. On nam nie sprzyja, ale też nie utrudnia nam niczego. Jest mu całkowicie obojętne czy nam się powiedzie czy nie. Jak mawiał klasyk piekło to inni ludzie. Jednak niebo też. Szczęście nie istniałoby bez punktu odniesienia. To co się nam przytrafia możemy interpretować optymistycznie lub pesymistycznie, lecz to nie zmienia istoty rzeczy. Los nie jest nam przychylny, ani złośliwy. Tyle że bez wiary w powodzenie nie byłoby sensu rozpoczynać żadnego przedsięwzięcia. Każde nasze działanie zmierza do jakiegoś skutku. Brak pewności siebie powstrzymuje natomiast od wszelkich działań. A to ogranicza nasze możliwości.

Lepiej mieć więcej możliwości niż mniej, dlatego podobno lepiej być optymistą. Niestety może to prowadzić do naiwności. Nadmierna wiara w ludzi bywa niekiedy zgubna. Świat pełen jest kłamców, pomimo tych którzy mówią prawdę. Nie brakuje pasożytów żerujących na tym co w nas najlepsze – na naszej szczerości, zaufaniu, a nawet współczuciu. To emocjonalne wampiry, pozbawione empatii i zawsze szukające jakiejś ofiary. Przy nich można tylko czuć się gorszym, słabszym i winnym. Zamiast doszukiwać się we wszystkim pozytywów czasami lepiej zdjąć różowe okulary. Nazywać rzeczy po imieniu. Nie cieszyć się z byle gówna. Bogate wnętrze przejawia się emocjonalną szczodrością, a pustka zachłannością. Zadawanie się z pijawkami to kiepski interes.
 

Lepiej nie spoufalać się z kanibalami i hienami, bo realizują oni swoje cele za wszelką cenę. A ponieważ są pustymi powłokami zapłacić za to będziesz musiał Ty. Tylko prawdziwa niezależność od zewnętrznego uznania mogłaby nas przed tym całkowicie uchronić, ale nikt nie jest przecież z kamienia. Każdy ma gorsze dni, kiedy osamotniony może uwikłać się w jakieś piekiełko. A macki szukające ofiary z pozoru wydawać się mogą przyjaznymi ramionami. Wtedy właśnie mogą opleść nas niepostrzeżenie. Nikt nie zrekompensuje Ci drenażu energii – tego że zostałeś wykorzystany, uprzedmiotowiony, wyciśnięty jak cytryna. W takiej chwili myślisz, że życie jest do dupy. Ale „życie jest piękniejsze i straszniejsze jeszcze jest”. A Ty musisz dalej wierzyć że ma sens, bo tylko tak możesz mu go nadać.    

środa, 18 listopada 2015

OTCHŁAŃ

Jednym z najbardziej brawurowych eksperymentów myślowych, pokazujących jak paradoksalna może być rzeczywistość, jest tak zwany „kot Schrodingera”. Doświadczenie to wyjątkowo wymownie obrazuje filozoficzne konsekwencje mechaniki kwantowej. Jest to przekładnia zasady nieoznaczoności, opisującej nieokreśloną naturę wszechświata w skali atomowej, na nieokreśloną naturę wszechświata w skali kosmicznej, nawet w sprawach tak zasadniczych jak życie i śmierć. Wystarczy zamknąć w pojemniku kota i dodać do tego atom, który może wyemitować cząstkę promieniowania jonizującego, oraz detektor promieniowania, jaki w momencie wykrycia takiej cząstki uwolni trujący gaz. W ten sposób miauczący futrzak stanie się obiektem kwantowym, znajdującym się równocześnie w każdym z możliwych stanów. Stan kwantowy tego układu zostanie zmieniony dopiero efektem obserwatora, czyli otworzeniem i sprawdzeniem czy mruczek jeszcze zipie.

Akt pomiaru jednej wielkości powoduje utratę części informacji o drugiej. Nie wydaje się to nam szczególnie intrygujące, dopóki nie przełożymy tego na coś większego, na przykład życie nieszczęsnej kreatury śmietankowej. Dlatego „kot Schrodingera” jest intelektualnie tak intrygujący. Występowanie superpozycji stanów jest powszechne w skali mikroskopowej, a jeśli przełożyć to można na jednocześnie żywego i martwego kocura, implikuje to jednoczesne istnieje różnych alternatywnych ścieżek czasoprzestrzennych. Czas nie jest więc wektorem wskazującym w jakim kierunku zmierzamy. Rozgałęzia się on na wiele alternatywnych rzeczywistości, istniejących równolegle. Wobec tego doświadczamy tylko jednej z możliwych wersji większej, hybrydowej rzeczywistości. W każdej mikrosekundzie wyłaniają się miliardy odrębnych wszechświatów, w których mają miejsce inne kombinacje zdarzeń.

Fizyka staje się w tym momencie już całkowicie abstrakcyjna, ograniczając się do tworzenia logicznych spekulacji godzących takie paradoksy. Nieskończoność to prawdziwe imię tej ślepej siły, która ukształtowała nas na tym ziarenku pyłu krążącym wokół niewielkiej gwiazdy. Nasze mózgi są receptorami tej ostatecznej rzeczywistości. Są duszą wszechświata, oczami Boga. To co się nam przytrafia jest zawsze ostateczne. Piękno jest absolutne, szczęście jest niezmierzone, a z absurdu można się pośmiać. Zawsze podążamy tylko jedną ścieżką – drogą swojego życia. Nasza świadomość, w przeciwieństwie do czasu, nie może się rozgałęziać. No chyba, że ktoś cierpi na chorobę psychiczną, czego nikomu nie życzę. Uwikłani w ten konkretny łańcuch przyczynowo-skutkowy tworzymy w tym kwantowym labiryncie niepowtarzalną rzeczywistość. 
Dlatego życie jest mistyczne. 

wtorek, 17 listopada 2015

POSTSOCREALIZM

Ludzie chcą rozrywki, a nie kultury wysokiej. Z tego powodu telewizja nigdy nie będzie pełnić funkcji wychowawczej, a programy „misyjne” skazane są na komercyjną klęskę. Wszelkie przetasowania w mediach publicznych są więc tylko grą o stołki. Cokolwiek zaserwują nam spece od uświadamiania, wybierzemy z ramówki tylko to przy czym dobrze się bawimy, a w razie potrzeby zmienimy kanał. Trendy kulturowe kreowane są przez biznes rozrywkowy, który schlebia gustom tłuszczy, a nie prowadzoną w drętwych gabinetach politykę kulturalną. Kultura którą trzeba podtrzymywać przy życiu państwową kroplówką, tak naprawdę nie jest kulturą, tylko schroniskiem dla wszelkiej maści licencjonowanych „artystów”. Bez żywego procesu angażującego odbiorców i znalezienia wspólnego z nimi języka, nie ma kultury, a jest tylko sztuki dla sztuki. Ci którzy odczuwają coś w rodzaju artystycznego powołania, tworzyć będą nawet bez pieniędzy, bo nie dla pieniędzy. Nasze publiczne środki będą natomiast w dyspozycji akademickiego klubu dyskusyjnego, ignorującego rzeczywistość i zastanawiającego się jak nas w końcu odchamić.


Ale ludzie są zbyt zmęczeni codziennością, żeby przetrawić odgórny bełkot. Po pracy chcą wypoczywać, a nie wysilać mózgownicę. Często nawet nie mogą się zdecydować co wybrać z szerokiej oferty programowej i pstrykają pilotem w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Nikt nawet nie zauważa w tym szerokim wachlarzu tych osławionych programów „misyjnych”, nie mówiąc już o tym żeby z nich czerpać wzorce. Media publiczne okrojone z seriali, teleturniejów i rolników szukających żon, straciłyby widzów. Ich fasadowa „misyjność” jest więc tylko nieudolną przykrywką, skrywającą państwowe synekury. Reformy Glińskiego będą kolejnymi personalno-organizacyjnymi roszadami, pozbawionymi realnego znaczenia. W społeczeństwie konsumpcyjnym kultura jest towarem, jaki musi być atrakcyjny, bo się nie sprzeda. Człowiek ogląda tylko to co chce oglądać i nie brakuje tych którzy mu to zaoferują. I tak to się kręci. Media kreują rzeczywistość, więc człowiek sam się ogłupia na własne życzenie. Reklamodawców interesują przede wszystkim wskaźniki oglądalności, co wymusza pogoń za sensacją, widowiskowość i selekcję informacji. A to z kolei wpływa na nasze postrzeganie świata, potrzeby i konsumpcję.


Media sprzężone są zwrotnie z naszymi mózgami. Dają nam świat którego pragniemy, jednocześnie zmuszając do wiary w upragnioną przez nas prostotę. Wszystko można kupić, tylko nie tych pięknych panien z telewizji, filmowych amantów i szczęścia w proszku. Ale można kupić sobie chociaż emocje, a raczej złudzenia. Od kryminalnych po komediowe. Śnić swój wielki telewizyjny sen. Zabijać resztki czasu. Każdy kto będzie chciał znajdzie dla siebie jakąś przestrzeń, pole do refleksji, inny wymiar. Powstaje sporo dobrych filmów, świetnej muzyki, ciekawych książek. Nie wszystko nadaje się do masowego odbioru, ale to nie znaczy że nie istnieje. Wystarczy tego poszukać, o ile odczuwa się taką potrzebę.     

sobota, 14 listopada 2015

BOMBA INFORMACYJNA

Religijny fanatyzm uderzył w serce laickiej Europy. Irracjonalna siła zburzyła logikę. Ośmiu ludzi przestraszyło małe mocarstwo i zwróciło na siebie oczy całego kontynentu. A nawet świata. I oto chodziło. Fundamentaliści nie rozumieją wielu rzeczy. Cielec którego nie ma jest dla nich ważniejszy od człowieka. Obietnica wiecznego pieprzenia wiedzie ich ku śmierci. Ale doskonale rozumieją mechanizmy społeczeństwa informacyjnego. Im większa zbrodnia tym lepiej się sprzeda. Militarnie może być pozbawiona wszelkiego znaczenia, ale najważniejszy jest sukces medialny. Chodzi bowiem o wojnę moralną. O przekaz który ma do nas dotrzeć. Desperaci zawsze są gotowi na wszystko. Dlatego są tak bardzo niebezpieczni.

Problem ten jest szczególnie złożony – problematyka bliskowschodnia miesza się z wewnętrznymi kwestiami społecznymi tworząc wybuchowy koktajl. Długo można by o tym mówić. Oczywiście dla niektórych nie jest wcale ważne, że Państwo Islamskie zabiło wielokrotnie więcej muzułmanów niż chrześcijan czy ateistów. Nie obchodzą nas bowiem dzikie kraje. W ten sposób religijna sekta  niszczy nasze liberalne wartości takie jak tolerancja. Ci którzy uciekają przed terrorem będą w Europie postrzegani jako za niego odpowiedzialni, co przyczyni się do eskalacji międzykulturowego antagonizmu. Pozbawione perspektyw dzieci tułaczy w najlepszym razie zajmą się złodziejstwem i dilerką. A ci szczególnie nawiedzeni będą wysadzać się w powietrze.


Łatwiej zginąć w wypadku samochodowym niż w zamachu terrorystycznym, ale jakoś nie boimy się wychodzić na ulicę pomimo tego ryzyka. Niestety zagłada niewinnych ludzi wygląda w telewizji o wiele bardziej dramatycznie. Dlatego opłaca się zabijać cywilów. Nie trzeba czołgów, samolotów ani okrętów. Wystarczy kilku bardzo napalonych młodych chłopców i prymitywne ładunki wybuchowe. W odpowiednim środowisku medialnym gwarantuje to skuteczny efekt psychologiczny. Mogą teraz o tym debatować mądre głowy, a temat sam będzie się podsycał, aż znudzi się wszystkim. Dlatego trzeba będzie kiedyś zrobić kolejny zamach. Sprowokować medialne widowisko.      

czwartek, 12 listopada 2015

GLORIA VICTIS

Zaangażowanie jest procesem który sam się nakręca. Im bardziej się angażujemy tym trudniej się wycofać. Taką drogą można niekiedy zabrnąć w ślepą uliczkę. Dlatego musimy uważać czemu się poświęcamy. Czasem błahe zdarzenie może być początkiem długiego łańcucha następstw, który zawładnie naszym życiem. Najbardziej banalnym tego przykładem jest hazardzista, który im więcej przegrywa tym bardziej jest zdeterminowany żeby się odegrać. Ale też każdy człowiek inwestujący w jakieś przedsięwzięcie. A tym bardziej ktoś zakochany, kogo poniosły emocje i nie potrafi wyhamować, chociaż zamiast uroków miłości znosić musi poniżenia i wyniosłość, a niekiedy nawet podłość. Bo nasze zaangażowanie zawsze związane jest z uczuciami. Jeśli ktoś nas do czegoś zmusza łatwo nam się z tego potem wycofać, bo nie byliśmy w to emocjonalnie zaangażowani. Ale kiedy sami się angażujemy, oznacza to że czegoś chcemy. A to pociąga za sobą determinację.

Jeśli ludzie nie są do czegoś odpowiednio zmotywowani, realizować to będą tylko w stopniu minimalnym. Na przykład niska motywacja przełoży się na niską wydajność pracownika. Natomiast wiara w to co robimy pozwala nam przenosić góry. I na tym właśnie polega ten paradoks – musimy wierzyć, że to co robimy ma sens, ale czasem możemy w ten sposób kurczowo wierzyć w coś co jest bez sensu. Wycofanie się z jakiejś priorytetowej dotąd sprawy oznacza bowiem psychologiczną porażkę, do której za wszelką cenę nie chcemy się przyznać. Nazywamy to dysonansem poznawczym. W ten sposób uzasadniamy własny wysiłek, nawet jeżeli był on absurdalny. Zawsze racjonalizujemy własne działania, więc im więcej wysiłku poświęcamy realizacji jakiegoś celu, tym wydaje się on bardziej istotny. To co okupione jest trudem, co ciężko było zdobyć, wydaje się nam potem cenniejsze. W przeciwnym wypadku przyznać musielibyśmy, że jesteśmy kretynami.
 

Z tego powodu kusi się nas rozmaitymi przynętami – jeśli już choć trochę zacznie nam na czymś zależeć, może to oznaczać początek wielkiej pogoni za zdobyczą. Tym intensywniejszej im cel będzie wydawał się bliższy. Każdy niewinny krok może mieć poważne konsekwencje – każde moralne ustępstwo, rezygnacja z błahostki, zgniły kompromis. Małe przestępstwa prowadzą stopniowo do wielkich przestępstw, małe poświęcenia do wielkich poświęceń. Przymykanie oczu prowadzi do zaślepienia. Przemilczanie do zakłamania. Pogarda do dręczenia innych. Tylko silny duchowy kręgosłup, rozumiany jako wierność twardym zasadom, szacunek do siebie i empatia, pozwala nam wyhamować kiedy zbytnio się rozpędzimy w swoich życiowych gonitwach. Dlatego musimy wiedzieć kim jesteśmy i czego chcemy. Nie okłamywać się, że „to tylko jeden raz”. Życie pełne jest porażek. Przyznawanie się do nich to nie żaden wstyd.

środa, 11 listopada 2015

IDEAŁ

Czasem człowiek musi coś zrobić, bo go trafi szlag. Musi wierzyć, że tak trzeba. Pokazać czego chce. Przecież żyć to znaczy zawsze czegoś pragnąć. A więc pragnę tak bardzo, że aż ukryć tego nie potrafię. Moje oczy płoną, spalają pożądaniem. Moje oczy mówią więcej niż tysiące słów. Bo ja nie chcę rozmawiać, ja chcę patrzeć i dotykać. Chcę słuchać westchnień, chcę wąchać najpiękniejsze kwiaty. A potem kiedy już wyleje się ze mnie cała lawa, po tym jak wulkan wybuchnie niejeden raz, wreszcie wyssany będę mógł opowiadać bajki. Bo już śluz się skończy co sklejał mój mózg.

Moje słowa będę jak magiczne zaklęcia. Będę mówił tak pięknie jakbym był poetą. Będę snuł wizje o nieznanych krainach. O podróżach w kosmos i wiecznej ekstazie. Kiedy o tym mówię tak czuję się jakby to była prawda. Jakby możliwe było na Wenus na zawsze odlecieć. Nie zarabiać pieniędzy, nie oddychać. Zatrzymać czas jak język w boskiej zatopiony ślinie. Widzieć uśmiech nasycony i błysk szelmowski w oku. Perwersję w lirykę zmieniać, ciemność w światło. A gdy rozbłyśnie oświetlić Twoje ciało jak lampą. Czarować i blefować że jestem najlepszy. Że nie ma końca ta droga którą idziemy.


Lecz wszystko minie jak liście porwane przez jesień, jeśli nie uwierzysz w te kłamstwa urocze. Nie wiem kim będę i kim Ty się staniesz. Ale gwarancji nie chcę, ani żadnych dowodów innych niż te namacalne. Moje oczy wzywają Cię na sabat rozkoszy. Wiem że mogę zabrać Cię do nieba, ale niczego więcej nie obiecuję. Bo kiedy słowa się skończą i zasłony rozsunięte świat odsłonią, czas już będzie wyruszyć na jego podbój czyli użerać się z nim. I już nie będę taki wielki, w tym świecie ogromnym. Lecz miłość jest ślepa, więc patrz prosto w słońce. Niech mnie hipnotyzują Twoje źrenice magnetyczne. Oto chwila kiedy jesteś doskonała.      

wtorek, 10 listopada 2015

NEUROGORSET

Ostatnio intensywnie „odkrywana” jest prawda, że jak cię widzą tak cię piszą. Choć to żadna nowość (już starożytni zajmowali się propagandą czy sofistyką), dzisiaj rozwój marketingu i socjotechniki osiąga swoje historyczne apogeum i nadal się rozpędza. Odkąd społeczeństwo przemysłowe przekształciło się w informacyjne, sukces rynkowy, polityczny czy artystyczny, coraz bardziej uzależniony jest od skuteczności przekazu. Ponieważ ze wszystkich stron bombardowani jesteśmy jednostronnymi komunikatami, stają się one coraz bardziej manipulacyjne. Siły pragnące wykorzystać nas do swoich celów skazane są na bezwzględną konkurencję ze sobą, więc posługują się coraz bardziej makiaweliczną perswazją. Wizerunek i opakowanie stają się ważniejsze od osobowości i zawartości, a wykreowana rzeczywistość staje się dla nas punktem odniesienia. Seriale, pełne namiętnych przedstawicieli klasy średniej, a nie kasjerek z Biedronek i ciułających roboli, baśniowo definiując życiowy sukces pogłębiają tylko niezadowolenie z prozaicznej egzystencji.

Już Cyceron ostrzegał, że choć elokwencja jest niezbędna dla realizacji celów, pozbawiona głębszej treści przynosi więcej szkody niż pożytku. W obecnym świecie korzystanie z wszelkiego rodzaju psychologicznych sztuczek przybiera już charakter systemowy, począwszy od rozmieszczenia towarów na półkach po emocjonalną reklamę. I już nawet nie treść, ale i elokwencja przestaje mieć tu znaczenie. Jak ujął to Joseph Goebbels „tylko ten osiągnie podstawowe rezultaty w oddziaływaniu na opinię publiczną, kto potrafi sprowadzić problemy do najprostszej postaci, i kto ma odwagę zawsze powtarzać je w tej uproszczonej formie, pomimo sprzeciwu intelektualistów”. Stąd kultura obrazkowa, płytkość przekazu i łatwe recepty na trudne problemy zdominowały komunikację, pomimo niespotykanego dotąd w historii dostępu do informacji. Mózg jest organem który zużywa najwięcej energii, więc używamy go dosyć oszczędnie – zastanawiamy się jedynie nad sprawami które uważamy za naprawdę istotne, w miarę możliwości na rzeczywistość reagując automatycznie. Wrodzone lenistwo poznawcze stwarza pole do popisu dla wszystkich tych sztabów kombinujących jak nam coś wcisnąć. Celem jest wzrost konsumpcji – naszej masowej i ich luksusowej. Zastanawiamy się tylko nad tym skąd brać forsę.

Kiedyś damy wciskały się w ciasne gorsety, żeby wyszczuplić talię, uwydatnić dupę i podnieść cycki. Gorsety te wiązano tak ciasno, że zdarzały się omdlenia, a nawet wypadki śmiertelne. Dajmy na to na dworze Katarzyny Medycejskiej obwód talii przekraczający 33 centymetry uchodził za obciach. Niestety powodowało to problemy z oddychaniem, deformacje narządów wewnętrznych i kręgosłupa, a niekiedy pęknięcia żeber. Demonizowany kult ciała nie jest więc tworem popkultury. Ludzie zawsze manipulowali swoim wizerunkiem, chcąc go uczynić jak najbardziej atrakcyjnym. Dzisiejsze narzędzia, takie jak portale społecznościowe, koncentrują nas jeszcze bardziej na kreowaniu swojego „opakowania”, oferując każdemu łatwe możliwości zewnętrznej przemiany. Manipulacja fotografiami, począwszy od pozowania i stylizacji po ich graficzne opracowanie, a także udostępnianie informacji o sobie, budują nie tyle nasze odzwierciedlenie, ile pokazują do czego aspirujemy. Niegdyś nadmierne koncentrowanie się na kwestiach wizerunkowych nazywano próżnością. Warto więc przypomnieć sobie ten zapomniany termin pytając się wirtualnego lustereczka kto jest najpiękniejszy.


To że jesteśmy traktowani tak jak jesteśmy postrzegani to tylko jedna strona medalu. Druga strona jest taka że zachowujemy się tak jak nas potraktują. Jeśli uchodzimy za debila zachowamy się jak debil, bo zostaniemy do tego sprowokowani. Jeśli widzą w nas nudziarza będziemy nieśmiało coś bąkać pod nosem. Jeśli pomyślą że mamy coś ciekawego do powiedzenia zaczniemy mówić z entuzjazmem. Wizerunek jest nie tylko kreowany przez nas samych, ale także nam narzucany. Istnienie takiej zależności udowadnia kilka ciekawych eksperymentów psychologicznych. Dajmy na to przeprowadzono wśród uczniów fikcyjne testy inteligencji i ich niezgodne z prawdą wyniki przedstawiono nauczycielom. Odtąd uważali oni jednych uczniów za inteligentniejszych, a drugich za bardziej ograniczonych. Informacja ta przyjęta została przez grono pedagogiczne całkowicie bezrefleksyjnie. Zaczęli oni w rzeczywistości szukać jej potwierdzenia. Wpłynęło to na sposób w jaki odnosili się oni do swoich podopiecznych. Tych których uznawali za bardziej inteligentnych traktowali poważniej – dyskutowali z nimi, stymulowali ich, lepiej się do nich odnosili. Tych w których widzieli tępaków mimowolnie traktowali natomiast lekceważąco, nie wierząc w ich potencjał. Chociaż wyniki testu inteligencji były sfabrykowane, okazało się, że nie dość że wpłynęło to na percepcję i postępowanie pedagogów, to zmieniło także inteligencję dzieci. Uczniom traktowanym w bardziej inteligentny sposób naprawdę podniósł się poziom inteligencji, a tym traktowanym jak matoły naprawdę się obniżył! Nasze uprzedzenia mogą być zatem samospełniającymi się przepowiedniami.

Chyba najciekawszy z eksperymentów obrazujących jak nasze postrzeganie innej osoby narzuca jej oczekiwane przez nas zachowanie, wiązał się z badaniem wpływu seksapilu na kompetencje społeczne. Otóż nie jest tajemnicą, że bardzo cenimy atrakcyjność fizyczną – zwłaszcza mężczyźni mają bzika na tym punkcie, co wynika z ich ewolucyjnie ukształtowanej strategii reprodukcyjnej. Nic więc dziwnego, że kiedy młodym mężczyznom przekazano fałszywe informacje, iż rozmawiają przez telefon z bardzo ponętną lalunią, pod każdym względem oceniali ją wyżej. Uznawali ją za bardziej sympatyczną, dowcipną, błyskotliwą, towarzyską, a nawet inteligentną. Wykazywali zainteresowanie spotkaniem z nią. Kiedy zaś preparowano wizerunek rozmówczyni tak żeby przypominała „paszteta”, mężczyźni uznawali rozmowę za niezbyt interesującą, ani też nie mieli ochoty poznawać brzydkiej w ich mniemaniu kobiety. Oczywiście łatwo to wyjaśnić – każdy samiec częściowo myśli jajami. Ciekawszym aspektem tego doświadczenia było postrzeganie nagranych rozmów przez osoby trzecie. Słuchacze postrzegali zaprezentowane rozmowy podobnie do rozmawiających mężczyzn, pomimo że nie przedstawiano im wizerunków rozmawiających kobiet. A zatem samo nastawienie mężczyzn wyzwalało określone zachowanie kobiet. Te postrzegane pozytywnie prezentowały się w lepszym świetle, dzięki miłej atmosferze rozmowy. Nawet osobom trzecim, wydawały się ciekawsze, bystrzejsze czy obdarzone większym poczuciem humoru. Kobiety do których mężczyźni byli nastawieni negatywnie wydawały się niezbyt interesujące nawet niezaangażowanym słuchaczom. Negatywne nastawienie rozmówców stwarzało klimat utrudniający zaprezentowanie się w dobrym świetle.

W „podrasowywaniu” swojej autoprezentacji nie ma w zasadzie nic złego. Chyba że staje się ona obsesją. Nie trzeba tatuować całego ciała, wstrzykiwać sobie sterydów, nosić złotych łańcuchów czy wozić się cudami techniki. Ale kto nie myje zębów, nie stosuje mydła i pogrąża się w abnegacji, nie powinien się dziwić że utrudnia to kontakty społeczne. Zbyt małą wagę przykładamy natomiast do tego, że często stajemy się odbiorcami wizerunków które sami komuś narzucamy. Szufladkujemy ludzi, zmuszamy ich do określonych zachowań, nie dajemy im szansy. Stygmatyzujemy, skreślamy, spychamy do wyznaczonej im roli. To niesprawiedliwe.