Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 marca 2018

PODRÓŻ WEWNĘTRZNA

Jezus był wielkim wizjonerem. Stworzył uniwersalny w swej wymowie system religijny, nie wykluczający ze wspólnoty nawet Samarytan, celników(kolaborantów) czy nierządnic. Głęboki humanizm, tolerancja i otwartość, przemawiające z kart Ewangelii, jeszcze dziś napawają otuchą. Wbrew wpisanemu w przesłanie nauczyciela liberalizmowi, piewcy jego doktryny często posługiwali się okrucieństwem wobec myślących inaczej. W cokolwiek byś nie wierzył zawsze znajdujesz takiego Boga jakiego szukasz. Bo to człowiek stwarza bogów na własne podobieństwo. Piękne idee często zostają wypaczone przez legitymujących się nimi nikczemników. Zasłanianie się pięknymi słowami to tania sztuczka. Kto walczy z potworami musi uważać, żeby samemu nie stać się potworem.
 


W Ewangelii można znajdować miłość lub empatię, albo też nakazy i zakazy. Możemy w niej szukać wskazówek jak doskonalić się w swoim człowieczeństwie, lub koncentrować się na rytuałach i grzechach. Zbieżność nauczania największych religii w kwestiach takich jak szacunek dla bliźniego, pozwala raczej sądzić, iż skupianie się na zewnętrznych formach bardziej przeszkadza niż pomaga w międzyludzkim pojednaniu. Zawsze bowiem mamy tendencję do porównań, czyli odnoszenia wszystkiego do swojej kultury. Konserwatyści lubią zarzucać duchowym poszukiwaczom zaniedbywanie własnej tożsamości dla egzotycznych fascynacji. Lecz przyjmowanie cudzej perspektywy w miejsce własnej pozwala też lepiej zrozumieć samego siebie.


W naszym stosunku do religii na plan pierwszy wysuwają się kwestie magiczne, a dopiero potem filozoficzne. I dlatego obce mity wydają nam się śmieszne, choć Biblia pełna jest nieprawdopodobnych historii przeczących naszej wiedzy o prawach przyrody. Lecz im bardziej spychamy te wątpliwości w sferę literacką, tym poważniejsze staje się pytanie, czy aby zbawienie i nieśmiertelność również nie są tylko symbolami doświadczenia transcendencji. Czy Jezus zmartwychwstał? Nie ma na to żadnych racjonalnych dowodów poza wiarą milionów ludzi. A my chcemy wiedzieć co będzie dalej. Możemy uznać, że znamy odpowiedź lub szukać odpowiedzi. W świecie, ale też w swoim umyśle – to w nim przecież rekonstruujemy rzeczywistość. 

wtorek, 27 marca 2018

KOLOROWE SNY

Ten kto ma wszystkie rzeczy nie jest w stanie docenić żadnej z nich. No chyba, że miałby ją utracić – wtedy wartość wzrasta nawet nad poziom pierwotny. Rzeczywistość podlega ciągłej inflacji i wszystko co ma nas ekscytować musi ulegać ulepszeniom i wzmocnieniom. Winne temu są mechanizmy poznawcze ignorujące powtarzający się bodziec nie niosący żadnych nowych informacji. Układ siatkowaty, nazywany też „korą pnia mózgu”, przyswaja bodziec jako stały element, hamując jego chemiczne odczuwanie. W związku z tym stopniowo wzrasta próg reakcji na bodziec, przez co staje się on coraz mniej emocjonujący. Jeśli nasz mózg nie dostaje czegoś nowego po pewnym czasie pogrąża się w znudzeniu. Podtrzymanie zainteresowania wymaga więc regularnych dawek podniecenia. A to w kapitalistycznych realiach sprowadza się do serwowania nam coraz nowych towarów, usług i sensacji. Paradoks polega na tym, że mając wszystko co niezbędne, ciągle potrzebujemy czegoś nowego.

Istotą naszego bytu jest zdobywać, odkrywać i poszukiwać – w przeciwnym razie grzęźniemy w nieznośnej monotonii. Jeśli zaś rosną wymagania maleje wartość. Brak progresu staje się powodem frustracji. Albo się rozwijasz, albo zwijasz. Musisz zatem iść do przodu. Psycholog Abraham Maslow stworzył hierarchiczny model ludzkiego rozwoju znany jako piramida potrzeb. W tym klasycznym już ujęciu dopiero po zaspokojeniu potrzeb niższego rzędu (tak zwanych potrzeb niedoboru) jednostka może się rozwijać (motywowana potrzebami wzrostu). W pierwszej kolejności musimy zaspokoić fizjologię, zapewnić sobie bezpieczeństwo i społeczną przynależność oraz szacunek. A wtedy przychodzi kolej na potrzeby poznawcze (zdobywanie wiedzy) i estetyczne (podziwianie piękna), samorealizację (spełnienie) i transcendencję (wyższy stopień świadomości). Problemem postmodernistycznych społeczeństw jest jednak fiksacja potrzeb na niższych poziomach, uniemożliwiająca rozwój świadomości.

Pomimo całego otaczającego nas zbytku zbyt często czujemy się zagrożeni, wyalienowani lub niedoceniani, by doświadczać pełni własnej egzystencji. Ponieważ wiecznie nam czegoś brakuje, gdy idzie o kwestie prawdy, piękna i struktury rzeczywistości, pytamy najpierw: A co ja z tego będę miał? Jakby wszystko miało się sprowadzać do poklasku, zysku i przyjemności. Lecz jest to postawienie sprawy na głowie. Bo co mamy z tego wszystkiego, jeśli nie wzbogaca nas to wewnętrznie? Obsesja zadowolenia nie pozwala nam na stwierdzenie, iż tak naprawdę kluczowe jest przekształcenie własnego umysłu. Uświadomienie sobie iluzoryczności wiecznego „chcę” pozwala skierować się ku potrzebom osobistym i metafizycznym – realizacji prawdziwych marzeń i postawienia prawdziwych pytań. Niestety często motywacje te pozostają uśpione.  

piątek, 23 marca 2018

TATO

Mój ojciec był rolnikiem, a rolnictwo było ostatnią rzeczą która mnie interesowała. Siłą rzeczy mój ojciec uważał mnie za wałkonia, a ja jego za wieśniaka. Bo tata myślał, że interesuję się tylko bujaniem w obłokach. A ja myślałem, że zajmowanie się zwierzętami i ziemią to strata czasu, skoro świat ma tyle do zaoferowania. Ale dzięki  świniom i burakom wyżywić można było rodzinę. Nie zdobyłem świata tak jak planowałem, lecz czy mogę kogoś za to winić?

Wiele nurtów psychologii (zwłaszcza tych analitycznych) upatruje źródeł wszelkich życiowych słabości w „nienormalnym” dzieciństwie. Oczywiście jest ono kluczowym etapem kształtowania osobowości, niemniej moda na „analizowanie” przywiodła niejednego do wyszukiwania usprawiedliwień zamiast konstruktywnej przemiany. Bo winę za wszystko najlepiej na kogoś zwalić. A jeszcze lepiej znaleźć jakiegoś dyżurnego winowajcę.

Od tego czy byłem akceptowany większe znaczenie ma to czy teraz jestem. A od tego czy akceptowałem ważniejsze jest czy teraz akceptuję. Jeśli ktoś umie kochać musi też umieć wybaczać. I przepraszać. W końcu ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy. Jeśli ktoś wstydzi się swojego ojca lub syna, to tak jakby wstydził się siebie. Więc jestem wieśniakiem, bo mam to we krwi. A to samo jest ważne w zapadłej wiosce co na Manhattanie – życie, czyli szansa którą dostałem.

I której póki co nie przekazałem jeszcze dalej – bo nawet to nie jest takie łatwe. Nie mówiąc już o wykładaniu swoich pokoleniowych nauk, które potem młodzież odrzuci i zlekceważy, jako niezgodne z własną świetlaną drogą ku przyszłości. Ale o to przecież chodzi żeby była własna, żeby odpowiedzialności szukać w samym sobie. Choć wydawać to się może zaprzeczeniem nas samych, nic dwa razy się nie zdarza i życie ciągle się zmienia. Ale najważniejsze, że toczy się dalej.

środa, 21 marca 2018

NAUKA WŁASNA

Rodzice, nauczyciele i inni zgredzi, wychowują dziecko mówiąc mu co ma robić. Jeśli robi to co ma robić, to znaczy jest „grzeczne”, jest nagradzane. A jeśli nie – jest karane. Ten sposób wychowywania sprowadza się do czystego warunkowania, tylko że proces uczenia się w przypadku człowieka nie ogranicza się do behawioralnego programowania. Wychowanek obserwuje zachowania społeczne i stara się je naśladować. Jeśli uczciwości, lojalności i umiarkowania uczą go ludzie sami lekceważący te wartości, proces ich przyswajania zostanie zaburzony. Najbardziej wymowne są zawsze żywe przykłady. To co mówimy może być sprzeczne z tym co robimy, a młody człowiek z pewnością wychwyci tę różnicę. Deklarować więc będzie przywiązanie do jedynie słusznych prawd, a postępować tak jak dorośli (czyli niemoralnie). Dla różnych niecnych występków zawsze można przecież znaleźć jakieś wyjaśnienie. A najlepsze jest takie, że przecież wszyscy kradną i kłamią jeszcze więcej.

Szczególnym czasem jest okres dorastania, kiedy to hormony budzą w nas dorosłe potrzeby, ale nasze mózgi nie są jeszcze przygotowane do mierzenia się z tą rzeczywistością. Stawiamy dopiero pierwsze kroki na drodze do samodzielności, więc często się potykamy. Funkcję wychowawcy wyznaczającego normy przejmuje wtedy grupa rówieśnicza, złożona z równie zagubionych i przemądrzałych dupków, która na różne sposoby stara się przekraczać ograniczenia narzucone przez wapniaków. Prześcigając się w tym poszukiwaniu wolności zapominamy jednak często o tym, iż polega ona też na ponoszeniu konsekwencji własnych wyborów. I że być wolnym, to nie tylko kwestia nakazów i zakazów, ale i dystansu wobec wszystkiego co może zniewalać. Ostentacyjne zatruwanie swojego nastoletniego organizmu papierosami, alkoholem czy amfetaminą, może wydawać się kretyństwem (którym jest), lecz z drugiej strony brak jakiejkolwiek reakcji na gombrowiczowskie „upupienie” wydaje się świadczyć o ograniczeniu osobowości do bezmyślnego tworzywa.

Jeśli więc jest jakiś czas na robienie głupot to jest to właśnie młodość. Bo choć można się zatracić w jej szaleństwach, jest też poszukiwaniem własnej drogi, którą potem wyznaczać będą koleiny rutyny, nawyków i obudzonych motywacji. Kto za młodu nie szukał żadnej alternatywy dla narzucanych mu form, ten nigdy nie będzie już się potrafił za takie formy wychylić. W latach sześćdziesiątych kontestatorzy przestrzegali, żeby nie ufać nikomu po trzydziestce. Bo potem stajemy się nieelastyczni, kurczowo trzymając się tego co zostało nam wpojone. Ograniczamy swój język do zbioru pojęć, kategorii i dogmatów, które opisują świat w jedyny zrozumiały dla nas sposób. A to zawęża percepcję. Okropieństwa dwudziestego wieku wynikały z uległości mas, a nie szaleństwa ich przywódców. Bo przecież najbardziej szalone rozkazy musiał ktoś wykonywać. W tym ślepym zdyscyplinowaniu zabrakło właśnie odmieńców i błaznów. Harmonijny przebieg rzeczywistości wymaga jej związku z własnym dziedzictwem i tradycją, ale też ciągłego jej zmieniania i mentalnego rozwoju, a zatem buntu i eksperymentów. To proces dialektyczny.   

niedziela, 18 marca 2018

KOLOROWA TERAPIA

Końcówka lat sześćdziesiątych zapisała się w historii świata falą protestów młodzieży. Do głosu doszło wtedy pierwsze pokolenie wychowane w czasach pokoju. Nie wystarczało mu już to, co tak cieszyło ich rodziców – stabilizacja i bezpieczeństwo socjalne. W świecie względnego dobrobytu realizować chciało potrzeby wyższego rzędu – wspiąć się na wierzchołek piramidy Maslowa. Młodzieńcza energia i emanujący z niej naiwny idealizm przerodziły się w bunt przeciwko zastanym porządkom. Młodzieżowa kontestacja w zależności od warunków społecznych przybierała jednak różny koloryt. Amerykańskie „lato miłości” było czymś zupełnie innym niż polski „marzec 68”. Tam chodziło o wyzwolenie się z materializmu i konserwatywnej obyczajowości, a tu o wolność słowa i swobody obywatelskie. Więc choć docierały i do nas pewne odpryski amerykańskiej kontrkultury, w odbiorze pruderyjnych Polaków jawiła się ona często jako przykład zachodniej dekadencji – tego jak się z przesytu ludziom w dupach poprzewracało.


Oczywiście masowa balanga musiała się skończyć, bo na dłuższą metę nie było komu jej finansować. Okazywało się też, że „rozstrojenie zmysłów” nie wszystkim dobrze służyło. Sporo ludzi uzależniło się od twardych narkotyków, a niektórzy przypłacili to nawet życiem. Ostateczną kompromitacją hipisowskiej cyganerii były zaś zbrodnie sekty Charlesa Mansona, unicestwiające ducha pacyfizmu w imię obłąkanej walki z systemem. Niemniej pytanie o bilans psychodelicznej rewolucji pozostaje bardzo ciekawe – bo w końcu choć tłumy młodzieży dały się ponieść fali ekstazy, nie wydaje się, żeby specjalnie zaburzyło to ich dalsze funkcjonowanie. Mniej więcej po dwóch latach ich życie wracało do społecznej „normy” takiej jak robienie kariery czy budowanie rodzinnego gniazda. Czy więc zażywanie demonizowanego przez „sztywniaków” kwasu odcisnęło na nich jakieś piętno? Ponieważ społeczny eksperyment zakrojony był na szeroką skalę, dziś tym lepiej możemy go badać i oceniać jego skutki. A te – jeśli nie wypaczać ich ideologicznie – nie wskazują na pokoleniowe szaleństwo. Dzieci-kwiaty nie wywołały wojny światowej, ani nawet nie zrujnowały amerykańskiej gospodarki.

Naukowcy z Norweskiego Instytutu Nauki i Technologii w Trondheim po przenalizowaniu zdrowotnych danych 135 tysięcy Amerykanów (w tym 19 tysięcy użytkowników psychodelików) stwierdzili, że wielbiciele LSD i grzybków rzadziej doznają depresji, zaburzeń lękowych i myśli samobójczych. Do jeszcze bardziej spektakularnych wniosków doszli pracownicy Uniwersytetu Alabama w Birgmingham analizujący zdrowie psychiczne 190 tysięcy Amerykanów (w tym 27 tysięcy zażywających psychodeliki). Według nich przyjmowanie substancji psychodelicznych obniża ryzyko wystąpienia problemów psychicznych w ciągu następnego miesiąca aż o jedną piątą! Jeśli zaś tak jest, znaczy to, że kwas ma właściwości terapeutyczne i przeciwdepresyjne. Naukowcy walczą już o to, żeby wykorzystywać LSD dla dobra ludzkości. Jest to ważne tym bardziej, że stosowanie szeregu środków farmakologicznych wykorzystywanych w psychiatrii powoduje jedynie otępienie i pociąga za sobą poważne skutki uboczne. 

Norweski Badacz Pal-Orjan Johansen wraz z grupą zwolenników (między innymi emerytowanym sędzią norweskiego Sądu Konstytucyjnego) domagają się zatem przywrócenia LSD na listę leków. Bada się też wpływ psychodelików na pacjentów psychiatrycznych – na przykład na Uniwersytecie Kalifornijskim dowiedziono, że zawarta w grzybach halucynogennych psylobicyna pomaga chorym na raka radzić sobie ze świadomością śmierci. Co więcej, aż 70% osób mających za sobą doświadczenie psychodeliczne określa je jako jedne z najważniejszych w swoim życiu. Cała nasza świadomość wynika z chemii, więc nie sposób kwestionować głębi takich przeżyć. Ale sceptycy przypominają, że narkotyki zwykle podnoszą nastrój jedynie chwilowo, i to kosztem równowagi biochemicznej organizmu. W odróżnieniu od środków takich jak amfetamina tradycyjne środki halucynogenne nie są jednak toksyczne, a we większości przypadków mogą prowadzić do konstruktywnej przebudowy osobowości.


To bardzo interesujące, lecz czemu właściwie tak się dzieje? Z kwestią tą mierzył się zespół Center for Brain and Cognition z Uniwersytetu Pompeu Fabry w Barcelonie. Według neurologa Selena Atosoya wywołany psychodelikami proces komunikacji różnych, zwykle nie współpracujących ze sobą obszarów mózgu,  nie przebiega bynajmniej w sposób chaotyczny, ale zharmonizowany. Choć dochodzi tu do spontanicznej aktywności, mózg łączy impulsy w sposób ustrukturyzowany. A to może zachęcać go do poszukiwania nowych wzorców aktywności, rekompensujących zaburzenia połączeń wiodących do problemów psychicznych. W konsekwencji następuje swoisty „reset” mózgu, zmuszający go do poszukiwania nowych ścieżek, co może wyzwalać go z depresji czy stresu pourazowego, a także poszerzać horyzonty intelektualne. Historia pokazuje, że psychodeliczne eksperymenty na ogół wiodły do wzmożonego zainteresowania filozofią i sztuką, oraz poszukiwania nowych dróg rozwoju. Zdaniem twórcy piramidy potrzeb, Abrahama Maslowa, tylko transcendencja jest ważniejsza od samorealizacji.   

piątek, 16 marca 2018

CHEMICZNY CUD

Kiedyś wierzyliśmy, że Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo, więc rozum i uczucia mają swoje korzenie w duszy. Lecz już Darwin formułując swoją teorię musiał przyznać, że niezwykłe cechy naszego umysłu zawdzięczamy ewolucji. Ogniwem łączącym nas z prymitywnymi nawet żyjątkami są emocje, z których dopiero wykształciła się nasza emocjonalna moralność. Dzięki wysoce rozwiniętym zdolnościom poznawczym stworzyliśmy kulturę organizującą ekspresję naszych uczuć, lecz nadal pozostały one stanami doświadczanymi przez organizm, a nie bezcielesne „ja”. I choć nasze uczucia nadają głębię naszej egzystencji, w wieku dwudziestym ostatecznie przyznać musieliśmy, iż doświadczamy ich dzięki chemii. Okazało się, że nawet opiewana przez poetów miłość erotyczna jest w gruncie rzeczy procesem chemicznym. Może nie brzmi to zbyt romantycznie, ale wcale nie czyni kochania bardziej racjonalnym. Wobec zachodzących w naszej głowie samoistnych reakcji pozostajemy bowiem bezsilni. Metafora polującego na nas amora jest więc nadal trafna.


Jeśli więc zastanawiasz się co ona w nim widzi, to możliwe że sama tego dokładnie nie wie, tylko racjonalizuje swoje stany emocjonalne. Albo bowiem ktoś nas rozpala, albo pozostaje nam obojętny mimo swych usilnych starań. Oczywiście wyodrębnić można pewien katalog cech które można uznać za atrakcyjne „wabiki”, lecz sprawa jest znaczenie bardziej zindywidualizowana. Nieświadomie przyciąga nas woń partnera który zapewni nam najzdrowsze genetycznie potomstwo, to znaczy nie tylko zdrowego, ale też genetycznie najbardziej od nas różnego. Taka różnorodność zapobiega dublowaniu się błędów genetycznych. Kiedy już mózg rozpozna dobry „materiał” na związek, uruchamia miłosny program – zaczyna produkować działającą podobnie do amfetaminy fenyloetyloaminę, uzależniając nas od obiektu naszej miłości. Właśnie dlatego jesteśmy wobec niego tak bezkrytyczni, a „zauroczenie” tak ekscytujące. Z czasem powracamy jednak do normalności, a przywiązanie regulują inne hormony takie jak wydzielająca się pod wpływem dotyku oksytocyna czy uspokajające endorfiny.


Co znamienne miłość rozgrywa się w układzie limbicznym, a nie w korze mózgowej, co wskazuje na jej czysto biologiczną funkcję. Kulturowy etos miłości romantycznej ukształtowany został przez poezję trubadurów wykorzystujących motyw erotycznego niespełnienia – miłość rycerza do zamężnej lub przewyższającej go pozycją niewiasty, niemożliwą do skonsumowania ze względów honorowych. W tej sytuacji pocieszeniem stawały się marzenia, wiersze i służba swojej pani w celu zdobycia jej serca. Lecz był to tylko przejaw swoistej sublimacji – wyrafinowania jakie nadaje sens cierpieniu. Dla średniowiecznego człowieka najważniejsze znaczenie miały wszakże złożone przed Bogiem przysięgi. Na poziomie pragnień miłość zawsze dąży do erotycznego spełnienia i zaspokojenia, przez co wszystkie wyznania, spacery i kolacje przy świecach, choć z pewnością urzekające i budujące odpowiedni nastrój, bez cienia cynizmu uznać należy za element gry wstępnej – właściwy gatunkowi ludzkiemu taniec godowy, ukazujący zaangażowanie i osobowość potencjalnego wybranka.



Ewentualne odrzucenie zalotów może natomiast prowadzić do wielkiego cierpienia i dlatego staje się nierzadko przyczyną zachowań autodestrukcyjnych lub wręcz agresywnych, jak miało to miejsce ostatnio w Rybniku, gdzie nieszczęśliwy zalotnik próbował zasztyletować parę młodą. Pozbawiony nadziei na miłość mózg odrzuconego młodzieńca dosłownie zwariował i wyładował swoją rozpacz na ludziach „winnych” – w jego mniemaniu – nieszczęściu które go spotkało. Dlaczego zatem ewolucja wyposażyła nas w mechanizm czyniący z nas niekiedy zdesperowanych narkomanów na głodzie? Fizjologicznie walka o miłość jest dla organizmu walką o przetrwanie – zakochani w sobie rodzice znacznie lepiej zajmowali się spłodzonym przez siebie potomstwem. Podobnie jak inne stworzenia monogamiczne ludzie mają dodatkowy fragment DNA w genie kontrolującym receptory wazopresyny, która skłania samców do opieki nad potomstwem i przeganiania rywali. Trzeba się nami długo opiekować zanim staniemy się samodzielni, bo jesteśmy bardzo skomplikowani. Ale dzięki naszym dużym mózgom potrafimy też nadal kochać osoby stare, chore i bezpłodne. I to właśnie jest prawdziwa magia miłości!!!    

środa, 14 marca 2018

RADOŚĆ WYSIŁKU

Miłośnicy kultury fizycznej często mówią o dobrym samopoczuciu jakie towarzyszy podejmowanej przez nich aktywności. Jeśli zaś przez dbałość o ciało wzmacniają ducha, znaczy to, że wzmacniają swój mózg. Ma to swoje głębokie biologiczne uzasadnienie – mózg jest przecież częścią naszego ciała. Ale poprawa stanu zdrowia jest procesem rozłożonym w czasie. Tymczasem „sportowcy” doznają podwyższenia nastroju już po samym treningu. Wysiłek zmusza bowiem mózg do produkcji neuroprzekaźników łagodzących ból i zmęczenie. Tak zwane endorfiny (którymi silniejszymi kuzynami są morfina czy heroina) poprawiają nastrój w stopniu, który może uzależniać. Jeśli więc jesteś maniakiem sportu, nawet jeśli masz obsesję na punkcie zdrowia czy rozmiaru bicepsa, regularnie karmisz swoje receptory porcjami endorfin, wprowadzając się w związaną z tym euforię.

 

Receptory wykształcone do odbioru endogennych opioidów mogą niestety reagować z pewnymi egzogennymi substancjami posługującymi się odpowiednim chemicznym „kluczem”. Dlatego wprowadzając opiaty do krwiobiegu możemy leczyć nawet silny ból, ale też doznawać specyficznego błogostanu, co skłania ludzi do ich pozamedycznego używania. Dzieje się tak ponieważ ból emocjonalny aktywuje w mózgu te same ośrodki co ból fizyczny. A zatem początkowo heroina wydaje się „idealnym” panaceum na wszystkie życiowe problemy. Tyle że z czasem dereguluje pracę układu opioidowego, w rezultacie zwiększając psychofizyczną podatność na ból. Organizm będzie bowiem próbował powrócić do normalności redukując liczbę receptorów opioidowych w mózgu. To zaś będzie budowało coraz większą tolerancję na narkotyk, przy czym w przypadku jego odstawienia receptorów będzie zbyt mało by naturalne endorfiny działały jak trzeba. I pojawi się bardzo nieprzyjemny „głód”.

Natura nie lubi kiedy jesteśmy zbyt szczęśliwi. Właśnie dlatego, że wtedy wszystko staje nam się obojętne jak na heroinowym haju. Elektryczna stymulacja receptorów opioidowych u szczurów pokazała, że prędzej padną z wyczerpania niż zrezygnują z jego doświadczania. Bo do sprawnego funkcjonowania konieczny jest ból i cierpienie. Lecz nie jego nadmiar – dlatego natura stara się w pewnym stopniu nas znieczulać. Tylko w ten sposób może nas skłaniać do wysiłku, którego inaczej nie bylibyśmy skłonni podejmować. Najbardziej ekstremalnym przykładem wykorzystywania bólu dla osiągania „duchowego” odlotu wydaje się obecna w różnych tradycjach religijnych próba ognia, polegająca na spacerowaniu boso po rozżarzonych węglach. Na przykład japońscy mnisi buddyjscy wierzą, że w ten sposób uwalniają się od cierpienia!!! Jedną z najciekawszych ludzkich cech jest właśnie nadawanie sensu cierpieniu i wysiłkowi jako koniecznościom służącym urzeczywistnianiu „celów wyższych” czyli wartości. Bez poddawania się moralnym, emocjonalnym, intelektualnym i fizycznym trudom nie da się przecież ich realizować.

W życiu często doświadczamy warunków dalekich od komfortowych. A nawet w tych najbardziej komfortowych szybko znaleźlibyśmy sobie jakiś „problem”. Tak już jesteśmy skonstruowani, że lubimy rozwiązywać problemy które sami wymyślamy i odpoczywać po trudach jakie sami sobie narzucamy. Ale żyjemy po to żeby znajdować spełnienie w aktywności – jakkolwiek by ją rozumieć. 

wtorek, 13 marca 2018

PODMIOT LIRYCZNY

Miała być poezja, a jest tylko proza
Po cóż ci więc było ją analizować?

Czemu daty znałeś skoro zapomniałeś?
Co masz z egzaminów które pilnie zdałeś?

I tak udowadniać będziesz jeszcze wiele
W każdym swym błazeństwie i dostojnym dziele

Buduj piramidy choć mieszkasz w pałacu
Wyprzedzaj swe czasy nim pójdziesz do piachu

Zostaw potomkowi wiarę w wielkie sprawy
Kiedy mu się znudzą wiersze i zabawy

Dziś czeka aż minie to co będzie wieczne
Jutro zaś wspominać będzie lata grzeszne

Synu, nie potrzeba ci lirycznej duszy
Musisz iść na wojnę – nie bądź słabeuszem

Wszyscy uczyliśmy się pieśni i bajek
Żeby dostawać oceny i tak dalej

A potem żyliśmy bez wielkich zachwytów
Szukając wyników, a nie sensu bytu

czwartek, 8 marca 2018

POTĘGA ALGORYTMÓW

Maszyny niepostrzeżenie zapanowały nad naszym światem, i to nie dokonując brutalnej inwazji, tylko uzależniając nas od „ułatwień”. W dzisiejszych czasach wolimy filmować niż naprawdę coś zobaczyć i inscenizować swoje życie żeby odpowiednio je dokumentować. Oddaliśmy technologii nie tylko swój wizerunek i życiorys, ale też możliwość tropienia naszych cyfrowych śladów czy rzeczywistej lokalizacji. Poddawani jesteśmy permanentnej i totalnej inwigilacji, i to na dodatek na własne życzenie. Wielki Brat nie wydaje nam się bowiem zagrożeniem – dzięki profilowaniu zawsze odgaduje nasze najskrytsze życzenia. Personalizacja mediów wzmacnia już i tak obecne w percepcji mechanizmy konfirmacyjne, każące nam preferować informacje potwierdzające naszą tożsamość. W ten sposób zamykamy się w „bańkach filtrujących”, czyli przestrzeniach działania samonapędzających się algorytmów, wzmacniających nasze racje niezależnie od ich treści. Fenomen wirtualnej sieci pragnień polega właśnie na tym, że każdy znajduje w niej to czego szuka.

Oczywiście nie chodzi jednak o to, żeby nam zrobić dobrze. Celem jest raczej dostosowanie się do potrzeb konsumenta, którego walutą jest klikalność. Społeczeństwo informacyjne w cyfrowym wydaniu stało się jednym wielkim rynkiem pragnień, na którym każda informacja ma swoją cenę. Dlatego przedstawiana jest właśnie tym którzy potencjalnie skłonni są ją „kupić”. Wpływ świata wirtualnego na ten „realny” jest już zresztą tak duży, że nie sposób ich dziś od siebie oddzielić. Internet stał się częścią rzeczywistości intersubiektywnej, podobnie jak inne konstrukty kulturowe. Wierzymy w niego tak samo jak w pieniądz i zbawienie poprzez gadżety, bo tak naprawdę wszystko stało się już jednym wielkim rynkiem. Filozoficzne dociekania stały się zbędne odkąd wszyscy uwierzyliśmy w to, że rodzimy się po to żeby konsumować i sprzedawać, co poniekąd ma i swoje dobre strony. Lepsze to niż dżihad, nazizm czy bolszewizm. Lecz paradoksem jest, że nieograniczony dostęp do zasobów informacyjnych zamiast budzić potrzeby poznawcze może izolować nas w wydzielonych dla nas „bańkach”.
 


Najciekawsze natomiast jest to, że przy pomocy czystej matematyki maszyny potrafią niekiedy rozpoznać nas lepiej niż ludzie. Choć sami poszukujemy w danych statystycznych wzorów i zależności, oraz zestawiamy je w rachunki prawdopodobieństwa, nie jesteśmy w stanie dorównać maszynom pod względem mocy obliczeniowej. Co prawda zaawansowane systemy programowe przetwarzające struktury danych nazwaliśmy na cześć naszego mózgu „sieciami neuronowymi”, lecz w zakresie stawiania prognoz potrafią już przewyższać ludzkie umysły. Zwłaszcza tak zwane „głębokie sieci neuronowe”, zdolne są nie tylko do działania bez nadzoru, ale też uczenia się i pewnej dozy kreatywności w optymalizowaniu samych siebie. Wymaga to ogromnej ilości współdziałających autonomicznych procesorów i wprowadzonych do nich danych oraz informacji o związkach między nimi, a również rezygnacji z linearnej logiki na rzecz reorganizowania sieci po każdym nowym doświadczeniu. Dzięki takiej plastyczności maszyny potrafią już diagnozować raka trafniej od lekarzy – trafność ich diagnozy sformułowanej w ciągu zaledwie sekundy, potwierdziła się w aż 94% przypadków!!! Haczykiem jest to, iż nie w pełni rozumiemy jak komputerom udaje się osiągać taką „wiedzę”, więc nie wiadomo czy możemy im w pełni zaufać.

Niemniej obliczać można prawidłowości o jakich nam się w ogóle nie śniło. Na podstawie zdjęcia twarzy „głęboka sieć neuronowa” była w stanie prawie bezbłędnie rozpoznać orientację seksualną, choć nikt nie jest w stanie odpowiedzieć czym twarz geja czy lesbijki różni się od facjaty heteroseksualnej. Pewne przesłanki wskazują też, że maszyna wychwytywała pewne wzorce kulturowe – na przykład bejsbolówka na głowie świadczy raczej o heteroseksualności mężczyzny. W każdym bądź razie wyobrazić sobie możemy sytuację, w której maszyny będą w stanie „prześwietlać” nas w stopniu znacznie większym niż skłonni to jesteśmy sobie wyobrazić, co szczególnego wymiaru nabiera w realiach gromadzenia dużych, zmiennych i różnorodnych zbiorów danych (big data). Pewni chińscy naukowcy ogłosili na przykład, że można matematycznie rozpoznawać cechy wyglądu predestynujące do popełnienia przestępstwa. Prognozowanie zbrodni niczym w dickowskim „Raporcie mniejszości” budzi jednak zrozumiałe kontrowersje. Jeśli już jednak rozpoczął się technologiczny wyścig zbrojeń, spodziewać się możemy, że wielcy tego świata dołożą wszelkich starać (i funduszy) żeby móc rozgryźć każdego. Nie wiadomo tylko co z tego wyniknie.   

poniedziałek, 5 marca 2018

NATURA SZCZĘŚCIA

Nasza złożona świadomość wykształciła się z prostszych form analizowania rzeczywistości. To ewolucyjny truizm, pozwala nam jednak pamiętać czym jest umysł. Nasza percepcja mózgowa zaczęła od analizowania impulsów zapachowych, a w rezultacie służy rozumowaniu. Składnikami świadomości są jednak wszystkie receptory zbierające informacje, a nie tylko system interpretujący. Świadomość nie znajduje się bowiem w żadnej konkretnej części naszego mózgu – dopiero emergencja, czyli proces oddziaływania pomiędzy wszystkimi fizycznymi elementami tworzy świadomość, czyli lustro odbijające rzeczywistość. Każdy organizm wyposażony jest w pewną dozę świadomości która pozwala mu przetrwać – nawet ameba w jakimś stopniu reaguje na bodźce. Człowiek po prostu otrzymuje dużo precyzyjniejszy obraz świata, choć jest on odpowiednio naginany do jego motywowania.

Tym co różni nas od ameby jest pamięć, wyobraźnia, kreatywność i logiczne rozumowanie, czyli rozbudowany system gromadzenia, symulowania i przetwarzania danych. Lecz podobnie jak w wypadku ameby mamy tu do czynienia tylko z grupą reakcji chemicznych podlegających określonym wzorcom. Do dzisiaj o naszych pragnieniach decydują automatyczne rozróżnienia – mechanizmy dążenia lub unikania, sugerujące nasze reakcje. I choć najnowsze struktury mózgowe hamują i analizują te impulsy, na jakimś poziomie motywacja zawsze jest pragnieniem chemicznej nagrody. Cokolwiek byśmy nie mówili, jesteśmy tylko własnymi mózgami. Nasza wyjątkowość wynika z neuroplastyczności umożliwiającej przystosowanie do różnorodnych warunków środowiskowych i społecznych.

Funkcjonalny aspekt naszej świadomości wymaga przede wszystkim jej sprawności adaptacyjnej, czego konsekwencją jest programowa adaptacja do negatywów których nie zdołamy uniknąć. Właśnie dlatego potencjalne zagrożenia odczuwamy wyraźniej niż rzeczywiste niedogodności. Przypuszczamy, że rozstanie, śmierć bliskich, utrata oszczędności czy kalectwo, wpędzi nas w mroczną otchłań, ale kiedy już spotyka nas to nieszczęście zwykle jesteśmy w stanie odzyskać równowagę psychiczną szybciej niż skłonni byliśmy zakładać. We większości takich przypadków nasz psychiczny układ odpornościowy przywraca chemiczną równowagę mózgu. Czarne wizje są tylko straszakiem przestrzegającym nas przed realizacją niekorzystnych scenariuszy. Wpływ okoliczności na nasz psychiczny dobrostan niweluje stały czynnik nazywany atraktorem szczęścia.
 

Oznacza to ni mniej ni więcej, że poziom naszego zadowolenia z życia w dłuższej perspektywie czasowej oscyluje wokół pewnego zaprogramowanego organicznie poziomu. A zatem to jakie mamy usposobienie wynika bardziej z cech biologicznych i postawy życiowej niż podlegających wewnętrznej interpretacji wydarzeń. Wszelkie odchylenia zwykle są po pewnym czasie korygowane i stężenie neuroprzekaźników powraca do stanu typowego dla danej mózgownicy. Niestety korekta taka dotyczy również nadprodukcji hormonów szczęścia. Wygrana na loterii czy ślub z piękną kobietą zapewnić mogą tylko chwilową euforię, po czym nastrój opaść musi do swojego naturalnego stanu. Nie warto więc „uganiać” się za szczęściem. Rozwój hedonistyczny jest złudzeniem. Najprawdopodobniej i tak nie możemy być szczęśliwsi niż jesteśmy.   

sobota, 3 marca 2018

DOPING WEWNĘTRZNY

Mówi się, że szklanka może być w połowie pełna lub pusta – w zależności od tego na jakim aspekcie się skupimy. I podobno dlatego optymiści są radośni, a pesymiści smutni. Bo jedni szukają pozytywów, a drudzy negatywów. Kluczem do szczęścia jest nastawienie, lecz czy to jak interpretujemy rzeczywistość jest kwestią świadomego wyboru? W końcu wszyscy wolelibyśmy cieszyć się życiem, niż zadręczać się problemami. Okazuje się, że optymizm leży w naszej naturze – większość mózgów nie tylko odrzuca negatywne scenariusze przyszłości, ale też przecenia swoje mocne strony, co skutkuje powszechnym złudzeniem ponadprzeciętności. Optymizm jest więc złudzeniem, choć też koniecznym warunkiem podejmowania wyzwań i ignorowania porażek. Jeśli jednak optymiści widzą świat przez różowe okulary, to czy pesymiści patrzą przez czarne? Przeczy temu zjawisko tak zwanego depresyjnego realizmu – potwierdzona przez psychologów skłonność cierpiących na łagodną depresję do dokładniejszego postrzegania świata.
 


Jak to możliwe? Otóż nasz mózg zazwyczaj koncentruje się zwłaszcza na tym, żebyśmy czuli się
komfortowo. Stąd właśnie iluzje optymizmu. Dzięki autowaloryzacji nie dostrzegamy tego, że jesteśmy przeciętniakami jakich wielu i lepiej wypadamy we własnych porównaniach społecznych. Odpowiadają za to pewne filtry percepcji, chroniące nas przed niekorzystnymi dla nas informacjami (mechanizmy obronne). Zaburzenia obszarów mózgu odpowiedzialnych za filtrowanie niekorzystnych informacji prowadzą do depresji, która z kolei sama się nakręca mnożąc demotywujące prognozy. To też wyjaśnia paradoks wyjątkowej kreatywności wypływającej niekiedy z wewnętrznego niespełnienia. Umiarkowana depresja wyostrza zmysły – zmusza do wnikliwszego analizowania sytuacji, ostrożności i samokrytycyzmu. Niepoprawny optymizm może z kolei prowadzić do lekceważenia ryzyka i niepotrzebnych strat. Jak wykazał laureat Nobla w dziedzinie ekonomii, psycholog Daniel Kahneman, naturalną konsekwencją hura-optymizmu nader często bywają katastrofy finansowe.


Wbrew temu to optymizm jest motorem rozwoju. Gdyby bowiem wszyscy prawidłowo szacowali ryzyko zazwyczaj by go w ogóle nie podejmowali. Pozytywne nastawienie ma więc walor motywacyjny. Do podjęcia jakiejkolwiek aktywności konieczne jest przecież przeświadczenie o jego powodzeniu, a pasywność z góry wyklucza taką możliwość. Gdyby nie wiara w to, że możemy zmieniać się poprzez rozwój, nie byłoby inwestycji, treningów czy radosnej twórczości. Wiara w to, że możemy być coraz lepsi, umożliwia rozkwit naszego potencjału. Życie jest swego rodzaju narkotykiem – osiągane przyjemności i sukcesy, a nawet miłość, powodują wydzielanie się w mózgu określonych substancji nagradzających nas za określone dążenia i trudy. W przeciwieństwie do amfetaminy czy heroiny te naturalne narkotyki nie zaburzają jednak chemicznej gospodarki naszego mózgu, ani nie wyniszczają organizmu. Sprawiają za to, że chcemy zmierzać do określonych celów nadających sens naszej egzystencji. Że chcemy więcej. I nawet jeśli nieco zawyżają naszą samoocenę, wszyscy potrzebujemy takiego „kopa”.  

piątek, 2 marca 2018

PRAGNIENIA KONTROLOWANE

Naszymi najbardziej pierwotnymi funkcjami życiowymi, takimi jak metabolizm czy odruchy, zawiaduje tak zwany mózg gadzi, złożony ze śródmózgowia i pnia mózgowego otaczającego szczyt rdzenia kręgowego. Pień ten jest kluczową dla naszej biologii strukturą – jej obumarcie jest medycznym kryterium zgonu. Dopiero z pnia mózgu wyłoniły się ośrodki emocjonalne składające się na układ limbiczny, realizujący rozbudowane   emocje czy procesy warunkowania, co umożliwiło wykroczenie poza stały repertuar automatyzmów. Człowieczeństwo jest jednak czymś bardziej złożonym – o niezwykłych dokonaniach gatunku ludzkiego przesądza wieńcząca naszą ewolucję świadomość, pozwalająca moderować stany emocjonalne. Aby ją osiagnąć u naczelnych musiała jednak wykształcić się nowa kora mózgowa, umożliwiająca samokontrolę emocjonalną kierującą realizacją pomysłów i zamierzeń. Wszystko wskazuje na to, że obok zdolności poznawczych to właśnie samodyscyplina jest najwyższym przejawem naszej inteligencji, umożliwiającym konkretyzację abstrakcji.

To że jesteśmy tak skomplikowani sprawia, że „dorastamy” przez niemal jedną czwartą życia. Dopiero wtedy osiągamy dojrzałość emocjonalną, rozumianą jako optymalną kontrolę nad swoimi emocjami. Co ciekawe za najpiękniejsze w życiu uznajemy jednak zwykle wydarzenia poprzedzające naszą dorosłość, a zwłaszcza te rozgrywające się w czasach nastoletnich, kiedy to szczególnie stresowaliśmy się opiniami grupy i skłonni byliśmy do różnych niepotrzebnych głupot. Jeśli bowiem brak kontroli nad impulsami prowadzi do kłopotów i niweczy plany, to nadmierna samodyscyplina pozbawia nas spontaniczności i umiejętności cieszenia się z rzeczy małych. To emocje nadają życiu smak. Ale wszystko co czujemy – od przyjemności po motywację – ma swoje źródło w układzie limbicznym, którego aktywność hamuje nasza kora przedczołowa. Zawsze więc warto się pytać czy cele do których zmierzamy warte są wyrzeczeń. Niemniej dyscyplinowanie samego siebie jest kluczowe dla ukierunkowania długofalowej aktywności.


Postępowanie takie wymaga rezygnacji z natychmiastowej gratyfikacji na rzecz odroczonej, lecz odpowiednio zwiększonej. To tak jakby dziecko rezygnowało ze zjedzenia jednego cukierka po to, żeby niebawem dostać dwa. Oczywiście dzieci dopiero kształtują swoje umiejętności samokontroli, lecz zmierzenie jej poziomu tak zwanym „testem piankowym” okazuje się najlepszym dostępnym predyktorem przyszłych sukcesów lub ich braku. Psycholog Walter Mischel poddał w latach sześćdziesiątych grupę dzieci badaniu, polegającemu na wyborze pomiędzy jedną słodką pianką od razu lub dwoma za kwadrans, przy czym zostawiał maluchy same z tym smakołykiem, co zmuszało je do opierania się pokusie. Te które wytrzymały próbę nagradzano potem dodatkowym słodyczem. Zbadano w ten sposób 653 dzieci, z których 30% potrafiło odroczyć gratyfikację w celu jej powiększenia. Dwie dekady później okazało się, że jednostki które potrafiły odmawiać sobie natychmiastowej przyjemności już w przedszkolu, osiągały lepsze wyniki, budowały stabilniejsze relacje, rzadziej popadały w otyłość i nałogi, i tak dalej. Samokontrola jest wyznacznikiem skuteczności, jednak kształtowana przez czynniki biologiczne odpowiedzialne za utrwalanie śladów emocjonalnych, wymaga kreowania odpowiednich nawyków już od najmłodszych lat. Im później tym trudniej je zmienić i wyrwać się z błędnego koła porażki. Każdy sukces zwiększa natomiast prawdopodobieństwo przyszłego sukcesu i utrwala orientację na przyszłość, pozwalając zmierzać do wyznaczonego celu.

Poza tym samokontrola zwiększa poczucie szczęścia umożliwiając zapanowanie nad niechcianymi emocjami, takimi jak nieszczęśliwa miłość, traumatyczne wspomnienia czy agresja. Poczucie kontroli nad własnym życiem daje też wiarę w zmianę i rozwój, podczas gdy jego brak wiedzie do wyuczonej bezradności. Lecz silna wola to tylko sensowne odraczanie gratyfikacji – w przeciwnym wypadku nie mamy do czynienia z samokontrolą, tylko z obsesyjnym samoograniczaniem się. Istotą inteligencji emocjonalnej jest świadome kształtowanie nawyków wiodących do przeżywania emocji przez siebie pożądanych, bo w końcu jedynym miernikiem sukcesu powinno być czerpane z niego szczęście.