Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 28 grudnia 2015

BAŚNIE JEDNEJ NOCY

Nasz naród, co jest jak lawa, przygotowuje się już na ogromne dawki alkoholu. To jest właśnie ten wewnętrzny ogień. Zgodnie ze słowiańskim obyczajem będą puszczać hamulce, pawie i zwieracze. Petardy urwą komuś paluchy, dojdzie do rytualnych starć kogutów i chamskich ekscesów. W międzyczasie część społeczeństwa będzie się dobrze bawić. Na drugi dzień Polska będzie leczyć kaca, wypoczywać i udawać że nie pamięta najbardziej kompromitujących błazeństw. Im jestem starszy tym mniej rozumiem z tego tradycyjnego kultu alkoholu, którego wypite ilości mają wręcz proporcjonalnie odzwierciedlać w jak euforyczny popadliśmy nastrój. Tym bardziej, że im więcej wódy tym większego człowiek robi z siebie idiotę.

Owszem, wydawać to się może ekscytujące, ale kiedy jest się w siódmej klasie podstawówki. Niektórzy jednak pozostają przez całe życie dziećmi. Synonimem rozrywki jest dla nich paść na ryj z przechlania. Kto zaś będzie czuł fizjologiczny dyskomfort ograniczający jego zdolności konsumpcyjne, ten zostanie uznany za mięczaka. Sponiewierać się jak szmata, odwodnić i zatruć – prawdziwy luzak się tego nie boi. 

Nie przeszkadza mi zbytnio, że niektórzy nieodmiennie mają z tego radochę. Podobnie jak z oglądania telewizji, złośliwych szyderstw i nowych zabawek. Kiedy się nie ma nic do powiedzenia, tylko alkohol uwolnić może werbalny strumień świadomości – rzewną serdeczność imitującą prawdziwy szacunek.

Znacie to na pewno – jakiś dowcipno-smętny typ klepiący Was po plecach i gwarantujący pomoc w razie bójki. A w każdym bądź razie mogący wszystko załatwić cwaniaczek. Czarujący wizjami które nigdy się nie spełnią. Tą lekkością bytu imponującą każdemu z nas. Hipnotyzujący bajaniem o egzotycznych przygodach, szczytach społecznych i prześlicznych nimfomankach. Blefujący pokerzysta. Przez chwilę chcesz mu wierzyć, żeby zabrał Cię do tych wszystkich niezwykłych krain. A on chce przez chwilę poczuć się kimś lepszym.

niedziela, 27 grudnia 2015

PROROCTWO

Koniec roku to czas bilansów. I stawiania horoskopów. Te drugie moglibyśmy sobie darować, ale musimy się łudzić, że los ześle nam dzikie namiętności, wielkie pieniądze i powszechne uznanie. Bo jeśli chodzi o podsumowania to wyszło jak zwykle. I wszystko na to wskazuje, że tak będzie i w przyszłym roku. Pijacy będą jeszcze bardziej pijani, nudziarze jeszcze bardziej znudzeni, a pracusie bardziej zapracowani. Plotkarze będą bredzić, chamy będą zatruwać życie bliźnim, a blachary zadawać się z pustakami. Polityka będzie walką na noże, klimat będzie się ocieplał, a świat kipiał powszechną egzaltacją.

Na pewno dojdzie do jakiejś masakry i klęski humanitarnej, ale też do rekordów komercyjnych i technologicznych przełomów. Dojdzie do spektakularnego zamachu terrorystycznego. Do rozbicia międzynarodowej siatki pedofilów i wylansowania nowych trendów. Nowości będą konieczne, żeby kręcić tym kołem zamachowym gospodarczego dobrobytu. Im więcej będziemy mieli tym większe trzeba będzie rozbudzać pragnienia, jaskrawsze malować miraże, nachalniej nas przekonywać.


Zapłaciłbym każde pieniądze byleby tylko być spełnionym. Tego niestety nikt mi nie oferuje. I w tym jest cały problem. Nikt nie sprzeda mi pieprzonej pigułki szczęścia, po której zapadnę w sen i wyśnię sobie co zechcę. Dostanę tylko obietnice – kup nowe gówno, a się zesrasz z ekscytacji. Zagłosuj na naszego kandydata, a nie będzie już wyścigu szczurów. Uwierz w naszego Boga, a będziesz w raju. Mam dosyć już tych kłamstw. Nie potrzebuję jeszcze pierdolonych przepowiedni.     

poniedziałek, 21 grudnia 2015

UMOWA ŚWIĄTECZNA

Jak wiadomo człowiek jest istotą społeczną. Współdziałanie przynosiło naszym ewolucyjnym przodkom szereg korzyści, dlatego wykształciły się nasze instynkty społeczne. Istotą darwinizmu nie jest bowiem tylko rywalizacja. Umacnianiu wzajemnych więzi szczególnie służą tak zwane wyższe uczucia, czyli to wszystko co pojmujemy jako człowieczeństwo. Ich zalążki możemy jednak obserwować nie tylko u ssaków naczelnych, ale też u słoni czy delfinów. Nie są do nich zdolne z kolei niektóre zaburzone jednostki ludzkie, określane mianem psychopatów. Ale generalnie w mniejszym czy większym stopniu potrzebę emocjonalnego związku z innymi odczuwamy wszyscy. Samotność jest bolesna, gdyż w prehistorycznym świecie oznaczała ogromne zagrożenie dla biologicznej egzystencji. Dlatego kiedy jesteśmy samotni włącza się automatycznie neurologiczny mechanizm powodujący psychiczny dyskomfort. Jest to swego rodzaju alarm emocjonalny.

Chociaż nie grozi nam już głód, chłód i dzikie zwierzęta, stadne życie pozostaje naszą naturą, wyrażaną dodatkowo przez więzi kulturowe. A zatem brak pozytywnych relacji powoduje poczucie zagrożenia i stres. Niekiedy może prowadzić do depresji. A te stany niekorzystnie wpływają na nasze zdrowie. Jeśli natomiast czujemy się społecznie spełnieni, rozkwitamy nie tylko psychicznie, lecz również somatycznie. Dzięki wsparciu lepiej radzimy ze stojącymi przed nami wyzwaniami, a to zmniejsza poziom stresu i dodaje witalności. Badania medyczne jednoznacznie wskazują, że budowanie przyjaznych kontaktów wydłuża nasze życie. To jeszcze jeden powód dla którego warto mieć przyjaciół. Przyjaciel to ktoś przy kim bardzo dobrze się czujesz. Po tym się go poznaje.


Zbliżające się święta mają być obowiązkowo rodzinne i ciepłe. Mają nas oderwać od codzienności i ponownie zbliżyć do siebie. Niestety często ujawniają fasadowość życia rodzinnego i brak głębszej łączności, szczerości i wzajemnego zainteresowania. Podobno wzrasta po nich liczba rozwodów, więc nieudane święta muszą być szczególnie bolesne. Tyle wtedy tych życzeń i opłatków, gadania o miłości i śpiewających aniołków. A wcześniej tyle sprzątania, gotowania i zakupów. Kiedy już człowiek spocznie za tym suto zastawionym stołem przed telewizją, musi poczuć tę magię, albo wielkie rozczarowanie. Proroctwa nierzadko same się spełniają, ale wszystko można przereklamować i sprowadzić do banału. Zamiast śniegu ze świątecznych pocztówek na razie widzę tylko błoto, co nie psuje mi zresztą nastroju. Cokolwiek się w te święta zdarzy, wiem iż nie będzie to wynikać z niczego innego, niż z tego kim naprawdę jesteśmy.            

niedziela, 20 grudnia 2015

KRÓLOWA

Zrozum, że ja jestem największym pragnieniem.
Takiemu marzeniu odmówić nie sposób.
Jego najpiękniejszym możesz być spełnieniem,
lub uczuć pułapką i przekleństwem losu.

Możesz dać mi swoje ciało eteryczne
- boskie studium mej wewnętrznej pornografii,
by odgrywać śmiałe sceny artystyczne
i dawać duszę najlepiej jak potrafisz.

Możesz też, choć to zupełnie niemożliwe,
tchnieniem wielkiej dumy zamrozić mi serce
i moje organy opluć pożądliwe.
Ty możesz wszystko, a nawet jeszcze więcej!!!


sobota, 19 grudnia 2015

WOLNOŚĆ

Dwudziestotrzyletni Brytyjczyk Tom Stephens przez pięć lat szukał pracy. Złożył w tym czasie prawie tysiąc aplikacji. Firmy najczęściej ignorowały jego podania. Odbył w tym czasie zaledwie dwanaście rozmów kwalifikacyjnych. Tom nie jest wbrew pozorom jakimś tępakiem. Posiada nawet uznawany na całym świecie certyfikat  BTEC z dziedziny informatyki. Niestety dotknęło go dziecięce porażenie mózgowe. To neurologiczne schorzenie zaburzające jego zdolności ruchowe i postawę. Obniża to jego konkurencyjność na rynku pracy. Tom jest przekonany, że taka była prawdziwa przyczyna jego kłopotów. Nie poddał się jednak i wywalczył w końcu posadę kasjera w jednej z sieci supermarketów. Myślę że Tom osiągnął więcej niż tylko to. Udało mu się zwyciężyć swoje słabości, ale przede wszystkim brutalną rzeczywistość. To paradoksalne, ale człowiek pozornie słabszy często wykazywać się musi dużo silniejszym charakterem niż inni. Bo ma trudniej.


Nie ma innej miary dla ludzkich osiągnięć. Jest tylko miara naszej osobowości, pasji i determinacji. Przecież jeśli komuś wszystko przychodzi z łatwością, niemal od niechcenia, nie znaczy to że jest silny. Tyle że nie można zmierzyć nikomu poziomu hartu ducha. Ale czasami można niemal go zobaczyć. Właśnie wtedy gdy widzimy ograniczenia z którymi ktoś musi się zmagać. Lecz postać Toma jest mi bliska z jeszcze jednego powodu. Ponieważ sam jestem w jakimś stopniu dotknięty jego ponurą przypadłością. Nie na tyle żebym nie mógł funkcjonować, mimo to w skali bez wątpienia wpływającej na moje życie. Dzięki temu nie mogłem choćby w podstawówce być dobrym piłkarzem, co wówczas było dla wszystkich chłopców sprawą pierwszoplanową. Dlatego tez nigdy nie będę lubił majsterkować, bo moje ręce są zbyt niezdarne. Dlatego zawsze będę wkurwiał ludzi swoją powolnością, odczytywaną jako skrajnie flegmatyczne usposobienie – swego rodzaju lenistwo. Jednak nie zamierzam wszystkim bez przerwy oznajmiać że taki właśnie jestem. Bo dla niektórych to nie do pojęcia.


Kiedy o tym myślę, widzę że ludzie strasznie marnują swój potencjał. Że nie zastanawiają się nad sobą, idą prosto do przodu, zatracają się w wielkim pędzie. Czasami trudno za nimi nadążyć, lecz pewne rzeczy widać znacznie lepiej kiedy ogląda się je w zwolnionym tempie. To dziwne, że nasze życie usprawniają coraz nowe urządzenia, skracając wykonywanie wszelkich czynności, a mimo to nie przybywa nam czasu. Ciągle musimy robić więcej, więcej i więcej. Bo musimy mieć więcej, a nie być więcej. Dlatego Boże Narodzenie kojarzy nam się tak dobrze – wtedy zatrzymujemy się i czujemy smak życia. Bo to na tym polega życie. Na tym co MOŻESZ, a nie co musisz.

czwartek, 17 grudnia 2015

HISTORIA CHRZEŚCIJAŃSTWA

Jezus był w porządku, więc co za różnica czy był Bogiem czy nie? Otóż dla niektórych to kwestia zasadnicza. Uczniowie odczuwać musieli ogromny dysonans poznawczy kiedy zamordowano ich mistrza, nadali więc jego męczeństwu mistyczne znaczenie.  W pojmowaniu teologicznym śmierć mesjasza miała być odtąd konieczna z powodu „grzechu pierworodnego”. O tym jak sztuczna już wtedy była taka konstrukcja filozoficzna najlepiej świadczy fakt, że choć występuje tu odwołanie do starotestamentowej Księgi Rodzaju, pojęcia takiego grzechu nie wywiedziono wcale z judaizmu, ale na jego gruncie stworzono zupełnie nowe rozumowanie. A stopniowo nową religię, której związki z judaizmem stawały się coraz bardziej symboliczne. Właśnie rezygnacja z uciążliwych żydowskich powinności, takich jak obrzezanie czy rygorystyczna dieta, umożliwiła chrześcijaństwu międzynarodową ekspansję. Lecz bez mistycznej legitymacji jezusowa filozofia nie odniosłaby tak spektakularnego kulturowego sukcesu.

Niestety wynikł z tego przerost religijnej formy nad treściami etycznymi. Więc choć dzięki odpowiedniej mitologii rozprzestrzeniano moralne przesłanie Jezusa, z czasem przysłaniały je coraz bardziej abstrakcyjne spekulacje teologiczne. Jednocześnie kult instytucjonalizował się i profesjonalizował, co wiązało przywództwo „duchowe” z dysponowaniem dobrami materialnymi, a w końcu nawet wpływami politycznymi. Wobec dynamicznie rozwijającej się twórczości teologicznej z jednej strony, a instrumentalnej roli chrześcijaństwa z drugiej, na polityczne zlecenie cesarza rzymskiego postanowiono więc ujednolicić doktrynę. Na pierwszym soborze w Nicei doszło zatem do wielu rozstrzygających decyzji, na przykład arbitralnego wyboru kanonu literackiego, który miał mieć odtąd status Pisma Świętego. Ustalone w ten sposób dogmaty kładły formalny kres teologicznej różnorodności kościoła, nie wszyscy byli jednak skłonni zrezygnować ze swoich poglądów. Od tej chwili w myślących inaczej widziano zagrożenie dla instytucjonalnych interesów, deprecjonowano ich więc sprowadzając do roli heretyków, czyli grzeszników i bluźnierców.

Spory doktrynalne miały początkowo zazwyczaj charakter miałkiej akademickiej dyskusji. Wojowano np. o to czy Bóg stworzył Jezusa w określonym czasie, czy też podobnie jak jego ojciec jest on odwieczny, czyli mu współistotny. Czy Bóg występuje w trzech osobach, czy też są to oddzielne byty. Czy Jezus jest jednocześnie Bogiem i człowiekiem, czy też jednym albo drugim. Czy jeśli nawet posiada jednocześnie te dwie natury, są one ze sobą wymieszane czy też się nie przenikają. I tak dalej. Im bardziej byśmy się w to zagłębiali tym bardziej absurdalne kwestie rozważano. I tym bardziej nieprzejednane wypracowywano w tych kwestiach stanowiska, koncentrując się na jakichś regułkach, formułkach i banałach. Z czasem wyłoniły się również herezje kwestionujące sam autorytet moralny kościoła, ale z punktu widzenia papiestwa zawsze kluczowe znaczenie miały argumenty doktrynalne, gdyż tą drogą skutecznie demonizowano heretyków jako niewiernych. Samo nieposłuszeństwo wobec centralnej władzy „piotrowych następców” było już w tym świetle wyrazem opętania, demoralizacji i dekadencji.

Reformacja była pierwszym na tyle masowym ruchem religijnego sprzeciwu, że kościół nie mógł go jak zwykle spacyfikować. Osłabienie jego wiodącej roli w życiu społecznym otworzyło pośrednio drogę do europejskiego trendu kulturowego zwanego oświeceniem, głoszącego konieczność rozumowego poznawania rzeczywistości. A dalekosiężnym skutkiem intensyfikacji życia intelektualnego stał się rozwój przemysłowy i technologiczny. Przy okazji zdemaskowano w ten sposób mitologiczny charakter wielu zagadnień filozoficznych „objaśnianych” przez kościół,  na przykład tych dotyczących pochodzenia człowieka czy wszechświata. Spójność „duchowo-rozumowa” jest więc dla każdej poszukującej prawdy jednostki raczej karkołomnym wyzwaniem. Mimo to ciągle słychać doktrynalne tupanie nóżkami, kiedy tylko mowa o wyuzdanym seksie, sztucznym zapłodnieniu czy innych obsesjach. Tak rozległą wiedzę o tajemnej strukturze rzeczywistości wyjaśnić mogłyby chyba tylko jakieś szczególne zdolności parapsychiczne kapłanów. Równie dobrze jak wierzyć w natchnienie duchem świętym, moglibyśmy zdać się na astrologów czy hipisów na kwasie. Nie brak co prawda w Ewangelii głębokich wartości humanistycznych, ale jestem przekonany że to tylko poetyckie piękno, pozbawione realnego odniesienia metafizycznego. Jej przesłanie może przyświecać szczytnym celom czy akcjom charytatywnym, ale literalnie rozumiane fałszuje obraz rzeczywistości. 

wtorek, 15 grudnia 2015

WESOŁE MIASTECZKO

W prowincjonalnej dziurze pospolite ślicznotki robią za gwiazdy filmowe. Przez swoje pięć minut czy też pięć lat śmieją się z zamieszania jakie wywołują, a potem marnują życie. Robotnicy piją piwo i debatują o śrubkach i kielniach. O tym jak fachowo na napój ten zarabiać. Porządni obywatele znikają gdzieś w domach zadbanych i ogrodzonych. W niedzielę na mszy świętej ludność modli się o święty spokój. Żule snują się jak cienie wstydzące się swojej bezradności. Młodzież prawilna jest bardziej od amerykańskich gangsterów. A wszyscy i tak na zakupy jeżdżą do prawdziwego miasta.


Punkt usługowy dla wsi okolicznych sam obsłużyć nie potrafi własnych aspiracji. Ale jest podłączony do globalnej sieci więc zna światowe trendy i widzi znaki czasu. Każdy ma już smartfona więc jest na bieżąco. Wie to co trzeba jednak nic ponadto. Pewnie nie dałby rady gdyby było odwrotnie. Gdyby nie przestrzenna bliskość tych twarzy z portali. Piwne opowieści snują się z papierosowym dymem, o tym kto komu obił mordę i czyje dupsko jest najsłodsze. Że w domach z betonu pełno jest wolnej miłości, a interesy kręcą się ogromne. Trzeba w pocie czoła zarabiać na nowe pojazdy, wielkie telewizory i inne marzenia.


Oto pejzaż krainy niejednej zapewne, skąd jeszcze wszyscy nie wyjechali, a pozostali już oznaczeni są wyrokami sądów pantoflowych. Gdzie wiadomo kto kim jest i będzie, bo nic się nie zmienia. Dlatego wszelki incydent jest sensacją, a młodość jedyną rzeczywistością nieprzewidywalną. Anegdoty nabrzmiewają treścią z tęsknoty za chaosem. Lecz przynajmniej nie zgubisz się tu jak w molochu. 

EUGENIKA POLITYCZNA

Jarosław Kaczyński zaczął swoje epokowe reformy od walki z trybunałem konstytucyjnym. W swoim mniemaniu ma do tego prawo, ponieważ (schowany co prawda za Beatą Szydło) wygrał wybory. Trochę pokrętna to logika, ale taka jest według niego wola ludu. Czyli że naród bardziej niż przywilejów socjalnych oczekuje moralnej odnowy w duchu antykomunistycznej krucjaty. Choć fanatycy na wiecach mogą oklaskiwać ten neurotyczny bełkot, to nie sekciarski, lecz pragmatyczny elektorat, oddał na PiS decydujące głosy. W trakcie kampanii wyborczej nie było gadki o bolszewikach, zdrajcach i najgorszym sorcie polskiego ścierwa, a zamiast tego łudzono nas uśmiechami i maślanymi oczami. Nie pierwszy już raz radykałowie zrobili tym sposobem wyborców w chuja, ale jak widać marketing polityczny potrafi zdziałać cuda. Niestety łatwiej uprawiać demagogię z loży szyderców niż przyjmować odpowiedzialność, dlatego Jarek już zaczyna starą śpiewkę o tajnym spisku, który ma na celu udupienie jego patriotycznego folwarku i zablokowanie gigantycznego transferu gotówki do portfeli ukochanych rodaków. Nagle okaże się, że tak krytykowane niegdyś władze państwowe, nie mają żadnego wpływu na to co się dzieje w kraju, a sytuację kreuje jakieś centrum lewacko-biznesowe, złożone z pomiotów postkomuny, zagranicznego kapitału i liberalnych nihilistów. Czeka nas retoryka osaczenia, przeplatana natchnionymi farmazonami o katolicko-narodowych wartościach.

Zdaniem Jarka ostatnie protesty społeczne mają zapobiec „rozpędzeniu bandy kolesiów, która rozsiadła się w administracji”. Wypowiedź taka mogłaby przynieść mi nadzieję, że w końcu znajdę pracę w wyuczonym zawodzie, tyle że znając praktykę jedna banda zastąpi drugą bandę. Złożenie podania o pracę w jakiejkolwiek „publicznej” instytucji nieodmiennie skutkuje zawsze co najwyżej krótką wizytą w jakimś drętwym gabinecie, gdzie jego lokator będzie udawał dobrego wujka, który oczywiście rozważy sprawę. Zresztą pewnie nie warto pchać się tam gdzie nas nie chcą. Na moją osobistą sytuację rządy pociągającego za wszystkie sznurki Jarosława Kaczyńskiego nie będą więc miały żadnego wpływu. Co najwyżej wywrzeć mogą wpływ pośredni, tak jak każda inna władza – a więc przez zmieniające się uwarunkowania ekonomiczne i tak dalej. Kogo by więc Jarosław nie obrzucał błotem, nie może powiedzieć o mnie że służę obcym interesom. Oczywiście najpewniej nawet nie dostrzega mojego nieistotnego politycznie istnienia. Ale nie w tym rzecz. We wszystkich swoich oponentach, w tym także tych bezimiennych masach które zaprotestowały przeciwko legislacyjnej arogancji, Jarosław dostrzega obrońców jakiegoś zgniłego układu, genetycznych zaprzańców czy inną hołotę. W jego wizji świata odmienność poglądów wynikać zawsze musi z jakichś cynicznych przyczyn czy zakamuflowanych interesów. Ale poza politykami ludzie tak naprawdę nie mają partykularnych czy indywidualnych powodów żeby udawać oburzenie. Część społeczeństwa wyznaje inne wartości kulturowe od tych jedynie słusznych i tak już w dobie internetu i pluralizmu medialnego pozostanie.
 

Przypinanie faszyzujących, podobnie jak komunistycznych z drugiej strony etykietek, niewiele nam powie o filozofii politycznej Kaczyńskiego. Ale o ile faszyzm jest pojęciem szerszym niż to się powszechnie wyraża w jego identyfikacji z nazizmem, o tyle krytykowanie w ten sposób łamania standardów prawnych jest dosyć jałowe. Widzę tu raczej środowisko polityczno-dziennikarskie zdesperowane od lat swoją drugorzędną pozycją w życiu publicznym, które sukcesywnie przygarniało pod swoje skrzydła różnych wyrzutków, skrzywdzonych kombatantów, populistów i antysystemowców, sprzymierzając się dodatkowo z szukającym swojego politycznego skrzydła kościołem. W takiej zbieraninie nie brak więc nawet ludzi stosunkowo inteligentnych, którzy odrzuceni musieli szukać swojej drogi poza głównym nurtem, budując alternatywny język i rzeczywistość. Być może kiedyś wykiełkuje z tego jakiś nowoczesny konserwatywny twór, na razie jednak za dużo jest tam niespełnionych rewanżystów, historycznych inkwizytorów i religijnej ortodoksji, a sekciarskiego charakteru ugrupowania dopełnia dogmat o nieomylności Jarosława Kaczyńskiego, za którego zawsze wszyscy się tłumaczą.    

poniedziałek, 14 grudnia 2015

OPOWIEŚĆ WIGILIJNA

Rodzi się by umrzeć za wszystkich. Jak pogańskie Słońce wstaje i rzeź rybną nakazuje. Barszcz gotujmy mu w ofierze! Bo to boże nasienie wisi na żydowskim cycku, wierci się jak mała małpka i robi pod siebie. Już śpiewają mu brudasy z pastwisk okolicznych. To początek jest legendy o poecie z Nazaretu. I Święty Mikołaj leci z workiem pełnym nad Betlejem. Z nieba spadnie deszcz smartfonów, skarpet i czekolad. W konsumpcyjnej wielkiej orgii ukołyszą nas kolędy. Każdy będzie trochę milszy dla przebrzydłych swoich bliźnich. To duchowe jest przeżycie, czyli tradycja odwieczna. Wśród choinek zgubić się, zapomnieć o zgiełku i popiardywać z przeżarcia. Zaprawdę magiczny to czas.

Cicha noc, święta noc. Pokój niesie wszystkim ludziom, z wyjątkiem tych znajdujących się w strefach działań wojennych. Ale nawet nazistowskie Szwaby 24 grudnia 1940 roku nie wytrzymały i dały się ponieść nastrojowi. Na placu apelowym w Auschwitz ustawili wielkie iglaste drzewo przystrojone elektrycznymi błyskotkami, pod którym układali zwłoki niegrzecznych dzieci. W następnym roku wigilijny wieczór uczczono zaś uroczystym apelem Żydów, Polaków i Cyganów, śpiewających po niemiecku tą najbardziej wzruszającą z kolęd, o ciszy i pokoju. Mimo siarczystego mrozu anorektycznym wszarzom w pidżamach pozwolono zażyć duchowej strawy, gdyż nie samym suchym chlebem człowiek żyje. Specjalnie dla nich rasa twórców kultury nadała przez głośniki papieskie orędzie – epicki elaborat o chrześcijańskich wartościach wyrażonych w narodzinach wśród motłochu i dobrej nowinie. To była bardzo podniosła chwila. Ze wzruszenia, a być może także z powodu niskiej temperatury, zmarły 42 osoby. A Bóg się narodził.

Duchy nocy wigilijnej pojawiają się tylko w opowieściach Karola Dickensa. Tak jak podrzucamy podarki najmłodszym, karmiąc ich bajkami o wielkim krasnalu nagradzającym ich posłuszeństwo, tak sami podrzucamy sobie dobro, karmiąc się złudzeniami o jego mistycznej naturze. Lecz tak jak to my dajemy tym małym istotom trochę swojego ciepła, tak to wielkie wspólnotowe poruszenie zawdzięczamy sami sobie. Dobro to nasz potencjał. Jeśli świat rzeczywiście na chwilę staje się lepszy, znaczy to tylko że potrafimy je z siebie wykrzesać. Jesteśmy do tego czasem zdolni, bo w głębi serca czujemy, że powinniśmy tacy być. Że to nasz zaniedbywany obowiązek.    

sobota, 12 grudnia 2015

IMPERATYW EKSCYTACJI

Cokolwiek robimy, znudzi nam się to. Psychologowie określają to terminem habituacji. W procesie poznawczym stopniowo zanika reakcja na powtarzający się bodziec. Jego subiektywne działanie słabnie. Dlatego nigdy nie znajdziemy wzorca szczęścia, który będziemy mogli mechanicznie powtarzać. Zawsze będziemy pragnęli w jakiś sposób urozmaicić swoje życie. Dzięki temu chcemy rozwijać się, dowiadywać się nowych rzeczy czy zdobywać nowe umiejętności. Niekiedy znudzenie popycha jednak do mniej konstruktywnych zachowań – od plotkowania, dokuczania innym, aż po autodestrukcyjne nałogi. Niektórych zaś paraliżuje przed telewizorem, portalem społecznościowym czy innym medium. Kultura klikania umożliwia szybkie zmienianie nużących bodźców, choć rzadko prowadzi do znajdowania tych stymulujących. Do tego trzeba niestety wysilić też umysł.

Wymaga to kreatywności, a ta nie jest na ogół zbyt uwarunkowana (już w szkole uczy się głównie wiedzy odtwórczej). Społeczny dowód słuszności skłania raczej do emocjonujących rozrywek, w tych bardziej wyszukanych widząc dziwactwa czy fanaberie. Popularność piłki nożnej czy serialów obyczajowych społeczna percepcja lokuje więc w granicach normy, a umysłowe pasje w granicach ekscentryzmu. Tym bardziej uznaje je za groteskowe, kiedy stają się namiętnością jakichś cieciów, chłoporobotników czy innych podludzi. Wtedy nawet etatowy inteligent patrzy na to z góry. A kto nie ma statusu inteligenta, jeśli nie wykazuje się również predyspozycjami technicznymi, musi pasować do swojego miejsca w szeregu i nie wymądrzać się zbytnio. Nie dość że nikt nie wymaga od Ciebie myślenia, to jest ono raczej niewskazane bez odpowiedniego do tego autorytetu.

Choć mamy o wiele więcej możliwości zabicia nudy niż nasi przodkowie – telewizję, internet i inne bajery, paradoksalnie stajemy się na to wszystko tak znieczuleni, że coraz bardziej znużeni. Stajemy się tak leniwi poznawczo, że oczekujemy tylko zewnętrznych bodźców, zaniechując własnej aktywności. Ale to oczywiście tylko jedna strona medalu. Większość z nas jest tak zmęczona tempem życia, że w wolnym czasie nie ma na to zwyczajnie siły. W takim kontekście, zabiegany i przekonywany przez „ekspertów” o własnej ignorancji, a często także niezbyt skory do wgłębiania się w serwowaną przez nich papkę, człowiek zdany jest na dostarczany mu przez czwartą władzę przekaz. W wyniku konfliktu rozmaitych interesów powstają więc dla nas rozmaite medialne spektakle. Sami przyznacie, że stałbym się dużo bardziej wiarygodny gdybym mówił Wam o tym wszystkim z „eksperckiego” krzesła w telewizji. A gdybym zagrał w komedii romantycznej może nawet zostałbym symbolem seksu.

Brak kamer, mikrofonów i dyktafonów odbiera społeczną wiarygodność powyższej ekspertyzie. Ale wbrew temu co pisałem pewnie i tak wolałbym stać się obiektem westchnień nastolatek, niż odpowiadającym na pytania mędrcem w garniturze. Te prymitywne zwierzę które w nas siedzi często bezczelnie uświadamia nam jak sztuczne jest nasze wysublimowanie i karkołomne silenie się na obiektywizm. Rzekomym „objawieniem” w kwestii mechaniki ludzkich zachowań (a tak naprawdę prawidłowością znaną nauce od kilku dekad), jest prymat emocji nad intelektem. To co jako „tajną technikę” wpaja się na szkoleniach przedstawicielom handlowym, jest tak jasne jak słońce, nawet na poziomie intuicyjnym. Wkupić się w cudze łaski, rozbudzić nadzieję czy podsycić lęki, to metody stare jak świat. Psychologia pozwala nam je lepiej rozumieć, ale tym mało kto zawraca sobie głowę. Opisująca praktykę teoria mówi nam natomiast, że choć często podejmujemy decyzje emocjonalnie, dopiero później poddając je racjonalizacji, emocje są w procesie takim nieuniknione.

Nigdy nie podejmujemy decyzji w sposób czysto emocjonalny, ani też czysto analityczny. Co prawda zbyt silne emocje mogą nas „zaślepić”, a w sprawach błahych z reguły decydujemy wręcz odruchowo, lecz w takich wypadkach po prostu komponent emocjonalny przeważa nad logiczno-analitycznym. Nie znaczy to, że kiedy próbujemy uniknąć pochopnej decyzji, starannie analizując jakąś złożoną sytuację, wyłączamy całkowicie emocje – wtedy po prostu w większym stopniu uruchamiają się nasze procesy poznawcze. A zatem nasze postępowanie zawsze wymaga jednoczesnego uruchomienia ścieżki emocjonalnej i intelektualnej, tyle że w różnych wzajemnych proporcjach. Ludzie z uszkodzonymi w wypadkach strukturami neurologicznymi odpowiedzialnymi za uczucia, nie są w stanie podejmować decyzji, pomimo zachowania zdolności intelektualnych. Mogą na przykład bez końca analizować menu w restauracji, nie będą jednak w stanie stwierdzić na co mają ochotę. Po drugie ścieżka emocjonalna okazała się na tyle uzasadniona ewolucyjnie, że nadal ma wartość adaptacyjną, pomimo niebywałego rozwoju ludzkiego intelektu. Jest bardziej „ekonomiczna” biologicznie, co pozwala mniejszym kosztem energetycznym i bez zbędnej zwłoki przystosowywać działania do zmieniającej się rzeczywistości.

Tak naprawdę znudzeniu zapobiegać może tylko podniecenie emocjonalne. Bez namiętnej pasji, która wyzwala w nas zainteresowanie, fascynację i motywację, czyli najbardziej żywe uczucia, nie ma radości poznawania, odkrywania czy jakiegokolwiek działania. Więc choć nie budzi we mnie żadnych emocji analizowanie sytuacji na piłkarskim boisku, telewizyjnych perypetii sercowych czy życia celebrytów, poszukuję doznań jak najbardziej intrygujących i pociągających. W każdym tego słowa znaczeniu.           

czwartek, 10 grudnia 2015

PARSZYWA TRZYNASTKA

Zbliża się trzynasty, czyli kolejna rocznica wybuchu stanu wojennego. Tradycyjnie będzie to okazja do politycznych happeningów. Politycy będą starali się ukazywać swoje obecne poczynania jako kontynuację działalności opozycyjnej, albo jeśli nie mają jej za sobą przynajmniej znajdywać jakieś analogie pomiędzy przeszłością a obecną sytuacją. Czyli że zamach na konstytucję zagraża demokracji. Albo że władza z woli ludu musi oczyścić kraj z postkomunistycznej zgnilizny moralnej. Tylko że naród ma w dupie konstytucję i moralną rewolucję. Wyborcy chcą kasy. Nie obchodzi ich czy zapewni im to lewica czy prawica, co pokazują zmieniające się preferencje wyborcze. Nie znam się na gospodarce, ale coś mi się wydaje że nie jest to w tej chwili priorytetem debaty publicznej. Obecne zamieszanie jest raczej rozgrywaniem przeciwko sobie „nawiedzonych”, czyli odgórnym antagonizowaniem zakamuflowanych przybudówek i najbardziej fanatycznych wyznawców.

 

W programach publicystycznych  obserwować możemy natomiast starcia wyrafinowanych analityków, nieudolnie pozujących na obiektywizm. Przy czym od razu widać kto dla kogo szczeka i do czego zmierza każdym swoim zdaniem. Zarabiający na swoim pisaniu całkiem przyzwoite pieniądze i bezpiecznie ulokowani w organach prasowych, objaśniający nam zawiłości polityki komentatorzy, są trybikami takiego czy innego establishmentu, etatowymi członkami jakichś polityczno-biznesowych i towarzysko-medialnych kręgów, pomiędzy którymi wędruje gotówka. To hermetyczne środowiska zamknięte dla niepewnych politycznie elementów, pozbawionych felietonistycznej renomy i komercyjnych koneksji. W społeczeństwie informacyjnym nie ma już żadnej dziennikarskiej „bibuły”. W świecie pełnym blogerów, hejterów i komunikatorów, nie ma już „niepokornych”. Tym bardziej rozpoznawalnych i z łatwością wiążących koniec z końcem. Zniekształcane takim przekazem życie polityczne staje się jeszcze bardziej surrealistyczne.


Oczywiście tragiczna rocznica będzie kolejną okazją do moralnych rozliczeń. Jak latający spodek nad rozgorączkowanymi głowami szybować będzie okrągły stół. Bo o ile każdy gotowy jest składać kwiatki pod pomnikami, kwestią dyskusyjną pozostaje historyczny stosunek do transformacji ustrojowej. Niestety stanowiska utwardziły się już do tego stopnia, że ścierające się ze sobą wizje historii stały się niemal mitologiczne. Ideologiczny stosunek do przeszłości uczynił dyskusję jałową, trywializując ją do idealistycznych rozważań o „historycznym kompromisie” czy spiskowych teorii o „zdradzie narodowej”. Dekomunizacja była w Polsce niemożliwa, tak jak Niemiec nie można było po drugiej wojnie światowej zdenazyfikować. Jeśli bowiem komunizm był spiskiem przeciwko społeczeństwu to na bardzo wielką skalę. Braki kadrowe w sądownictwie, wymiarze sprawiedliwości, służbach mundurowych czy administracji, doprowadziłyby do paraliżu kraju. Radykalne postulaty od początku pozbawione więc były pragmatycznego realizmu. Oczywiście nomenklatura skutecznie zabezpieczyła swoje interesy – inaczej nie oddałaby władzy. Nie wierzę jednak w możliwość systemowego zadekretowania sprawiedliwości społecznej, ani przy okrągłym stole ani na mocy żadnej ustawy. A tym bardziej nie widzę możliwości zadekretowania racji moralnych. Każdy uczciwy człowiek czasami musi coś poświęcić w imię zasad, a oportuniści zawsze w porę staną po „właściwej” stronie. W Ameryce czy w Związku Radzieckim. 

środa, 9 grudnia 2015

INWAZJA DUCHÓW

Jest coś strasznie śmiesznego w tych cyrkowych maskaradach – defiladach i nabożeństwach. W tym strojeniu min, harcerskim patosie i dostojnych sukienkach. W konwencjonalnej nowomowie i obsesyjnej symbolice. Nigdy nie mogę zrozumieć czemu ma służyć ta cała błazenada. Dlaczego w dwudziestym pierwszym wieku wciąż tak wielbimy tańce wojenne i plemienne totemy? Przecież już tyle krwi popłynęło, tyle łez, tyle potu... W imię świętości których należy za wszelką cenę bronić. A ludzkość wciąż nie dostrzega w tym absurdu. Toczy swoje święte i słuszne wojny. Jakby największą chwałą było zabijać albo ginąć. Jest też w tej komicznej bufonadzie jakaś okrutna mistyka, historyczne misterium, moralny szantaż nakazujący wspomnienie męczenników. Podobno tak się wyraża świadomość własnej kultury. W celebrowaniu rocznic rytualnego uboju ludzi w niewłaściwych mundurach, choć logika dziejów ukazuje nam często jedynie heroiczny obłęd.
 
Ziewasz przed telewizorem, widząc jak świat znowu szykuje się do wojny. To nie Ty będziesz zabijać i nadstawiać karku. Dzielni chłopcy zrobią to za Ciebie. Wykonają rozkaz. Uratują naszą cywilizację. Wieczorne wiadomości są niekiedy jak filmy wojenne – jest dreszczyk emocji i jasny podział ról. Są dobrzy i źli żołnierze. Dobrzy starają się nie zabijać cywilów. Szaleńcy natomiast gotowi są wysadzić nawet samych siebie. Dostrzegasz w tych obrazkach coś rycerskiego. Problem z którym należy zrobić po męsku porządek. Stado potworów z jakim należy się rozprawić. Tyle że jeszcze niedawno takie potwory grasowały po Europie całymi hordami. Nie powinno więc zdumiewać, że nagle potrafią oszaleć całe zbiorowości. Wojna to zawsze amok, a historia ludzkości pełna jest zbiorowych gwałtów. Gotowi jesteśmy w określonych okolicznościach uwierzyć w największe nonsensy, wygłoszone przez paradnie wystrojonych błaznów, hipnotyzujących gestykulacją przypominającą atak padaczki.


Uleganie pompatycznej charyzmie jest skłonnością ogólnoludzką. Zapominamy o tym w czasach konsumpcyjnego dobrobytu, lecz niektórym wiedzie się znacznie gorzej. Globalizacja informacji boleśnie uświadamia im te kontrasty. Uciekają więc od rzeczywistości w fundamentalistyczne „wartości duchowe”, przy okazji bełkotem tym wabiąc jakichś wyobcowanych i niezrównoważonych imigrantów. Tak właśnie budzą się demony.      

poniedziałek, 7 grudnia 2015

ABSTRAKT

Jeśli coś brzmi nieprawdopodobnie, to najprawdopodobniej jest nieprawdopodobne. Dlatego właśnie największym nieudacznikom zawsze przytrafiają się fantastyczne przygody. Niestety Ciebie ciągle omija to co najciekawsze. Ale przynajmniej nie myślisz, że ktoś Ci uwierzy. A zatem spokojnie możesz mówić prawdę, nawet posługując się najbardziej kwiecistą metaforą. Nie musisz nikomu dawać w ryj, ani niczego udowadniać. Kłamstwa mogą być szczere. To się nazywa fikcja literacka. A Ty jesteś podmiotem lirycznym.

Abstrakcja nie musi odklejać człowieka od rzeczywistości. Każda refleksja jest w pewnym sensie abstrakcyjna. Tak abstrakcyjna, że gdy człowiek nad czymkolwiek się zastanawia, zaraz słyszy iż filozofuje. Czyli że w domyśle spekuluje jak teolog. Choćby próbował odwoływać się do jakiejś nauki – historii, fizyki czy biologii... Dla większości i tak brzmi to „filozoficznie”, czyli nieprawdopodobnie. Więc wszystko co nie wiedzie do skonkretyzowanego sukcesu jest „wymądrzaniem” się. A wymądrzanie się to już przejaw nieuzasadnionej pychy.

Tyle że każdy z nas stara się coś komuś udowodnić. Narzucić jakąś narrację. Pijak będzie relacjonował swoje nieprawdopodobne przygody, a biznesmen podkreślał swój materialny status. Będzie też istniał abstrakcyjny świat książkowych pojęć, dla wielu nierealny, jednak opisujący otaczającą nas rzeczywistość. Skłaniający do intelektualnej medytacji. Ktokolwiek naprawdę się w nim zanurzy, nie powinien pozować na mędrca, bo przede wszystkim zrozumie jak bardzo jest głupi. Najbardziej nieprawdopodobne są własne złudzenia.  

sobota, 5 grudnia 2015

ETOS

Ewolucja kulturowa doprowadziła do tego, że homo sapiensy posługują się różnymi systemami wartości. Kultury różnią się jednak nie tyle etykami, co pewnymi konwencjami społecznymi. Gdyby każdy chrześcijanin był dobrym chrześcijaninem, każdy muzułmanin dobrym muzułmaninem, a każdy żyd dobrym żydem, nie powinno być pomiędzy nimi problemów. Tyle że zamiast koncentrować się na tym co uniwersalne, ludzie zamykają się w swojej „tożsamości”. Fanatyzmy narodowe, religijne i ideologiczne, wyłączają ze wspólnoty moralnej tych, którzy posługują się inną kulturą. Przyznawanie sobie świętej racji, a co za tym idzie wyższości moralnej, pomniejsza cudze człowieczeństwo. W skrajnych przypadkach prowadzić to może do dehumanizacji, co pociąga za sobą przemoc, terror i wojnę.

Dzieje się tak kiedy dana kultura uważa się za najlepszą. A przecież moralność powinna wyrażać się w tym jak odnosimy się do innych, a nie tożsamościową ostentacją. To właśnie jest miarą naszego kulturowego człowieczeństwa. Lojalność wobec grupy mamy wszak zakodowaną już na poziomie biologicznym. Jako zwierzę stadne wykształciły nas instynkty społeczne, nakazujące nam współpracę, wzajemność i wspólnotę. Grupową solidarność zapisaną mamy w naszej naturze, tak jak inne ssaki naczelne. Jest to swego rodzaju moralność emocjonalna, budząca w nas uczucia każące spieszyć z pomocą rodzinie, bliskim i przyjaciołom. Niegdyś zapewnialiśmy sobie w ten sposób pomoc stada, a w miarę rozwoju kulturowego podejmowaliśmy kooperację na coraz wyższych szczeblach, tworząc poszczególne cywilizacje.

W globalizującej się rzeczywistości jedyną płaszczyzną porozumienia może być tylko kosmopolityczny humanizm, przypisujący każdemu jednakową godność, bez względu na to w jakie bzdury wierzy. Łamania praw człowieka nie może usprawiedliwiać natomiast żaden religijny, faszystowski czy komunistyczny bełkot. Nie sprzyja jednak temu cyniczna gra gospodarczo-politycznych interesów. Rozmaite instytucje zawsze posługiwać się będą legitymacjami moralnymi i przyciągać pożytecznych idiotów. Kulturowe uniesienie doprowadzi jeszcze do niejednej zbrodni.

czwartek, 3 grudnia 2015

MIT ZAŁOŻYCIELSKI


Im więcej czasu mija, tym mniej nam go zostaje. Ale zachowujemy się tak jakby było odwrotnie. Kiedy jesteśmy młodzi chwytamy każdą chwilę, a im później tym więcej okazji sobie odpuszczamy. A przecież kiedy jesteśmy gówniarzami mamy miliony szans. Może dlatego czujemy się wtedy niezniszczalni. Możemy je trwonić. Poszukiwać swojej drogi. Gdy już ją znajdziemy musimy nią kroczyć. Iść prosto do celu. Nie zbaczać na manowce. Nie zwiedzać bocznych uliczek. Nie podziwiać widoków. Coraz bardziej boimy się porażki, bo już nie możemy sobie na nią pozwolić. Bo pracujemy na jakiś wydumany sukces. Obrastamy zobowiązaniami. A jednak wspominamy własną naiwność z sentymentem. Wtedy mieliśmy nadzieję, że ożenimy się z porno-gwiazdami, otrzymamy literackie Nagrody Nobla i będziemy obrzydliwie bogaci. Kto nie był nigdy tak głupi, ten nie mógł popełniać głupot. A nie ma w życiu nic słodszego niż szaleństwo.


Tylko że to co kiedyś było szalone, dzisiaj nie byłoby nawet zwariowane. Bo nie mamy już przeciwko sobie tych dorosłych sztywniaków. Mamy za to rachunki w skrzynce pocztowej. Nikogo specjalnie nie obchodzi Twoje życie prywatne, a jedynie czy za wszystko zapłacisz i czy wykonasz to za co Ci płacą. Przyjmując reguły tej gry, założyć musisz końskie okulary żeby nie rozpraszać się zbytnio. Pozostaje Ci nostalgia za tą namiastką wolności, której niegdyś mogłeś przez chwilę doświadczyć. I za tą wiarą – w ogniste obietnice, kolorowe wizje, bezkompromisowe ideały. W ludzi i w siebie. W swoją potęgę, geniusz i nieśmiertelność. Ta wiara była Twoim prawdziwym szaleństwem. Wierzyłeś że możesz zmienić wszystko, a to świat zmienił Ciebie. Ale tak trzeba. Każdy musi w końcu pogodzić się z nim. Bunt jest szukaniem swojej tożsamości, ale nie można jej nigdy wyrwać z kontekstu. Jesteśmy skazani na siebie w jakimś wariancie wzajemnych powiązań.


Z tej perspektywy widzimy czym były nasze śmieszne próby egzaltowanej improwizacji – niczym więcej niż nauką. Czego byś nie spróbował nie uciekniesz przed odpowiedzialnością. Kiedy spada ona na nasze barki stajemy się żałośnie lękliwi. Jeśli spotkałbyś dziś tego komicznego głupca którym byłeś, pewnie wydałby Ci się nieopierzonym cielęciem, tak jak te małolaty podśmiewujące się z Ciebie. Mimo to zazdrościć mu będziesz tego nieskomplikowanego świata, w jakim możesz być tylko obciachowym upiorem. Jędrnej świeżości ociekającej hormonami, marzeniami i bredniami. Zawsze będziesz do niej powracał.    

środa, 2 grudnia 2015

MORAŁY

Wolter stwierdził kiedyś, że gdyby nie było Boga, trzeba by było go wymyślić. Choć odnosił się krytycznie do przesądów religijnych, uznawał w ten sposób naturalną ludzką potrzebę religijności, czyli wiary w absolut – wartości uniwersalne. A te pod każdą szerokością geograficzną personifikowano, żeby je racjonalizować. Bowiem pomimo całej poezji, wyrafinowania i górnolotności, człowiek przedkłada konkret nad abstrakcję. Bogowie uosabiali więc to co  niewyobrażalne, nie tylko w świecie przyrody, ale i ładu społecznego. Ich wola uzasadniała normy moralne. Zachowały się twarde świadectwa tego, że do etyki przywiązywały dużą wagę już pierwsze cywilizacje. Starożytni Egipcjanie opiewali uczciwość i wzajemną życzliwość, dzięki którym możliwa była w ich mniemaniu kosmiczna harmonia. Ziemska sprawiedliwość miała odzwierciedlać boski porządek wszechświata.

Dziś stwierdzenie Woltera rozumiane jest całkiem przewrotnie. Często przywołują je w dyskusjach obrońcy idei Boga. Dowodzą oni, że bez Boga nie ma moralnej prawdy absolutnej, a zatem triumf ateizmu (najpewniej lewacko-konsumpcyjnego) spowodować musi upadek moralny ludzkości. W tej wizji rzeczywistości, ludzkość jest tylko moralnie ślepym stadem owieczek, a raczej baranów, które zagubią się bez duszpasterzy, rytuałów i fantastycznych obietnic. Kiedy zniknie Wielkie Inwigilujące Oko od razu skoczą sobie do gardeł i majtek, bo nie ma piekła. Oczywiście każdy z nas ma niekiedy różne plugawe myśli i jest w pewnym sensie chodzącą puszką Pandory, niemniej przed ich ucieleśnianiem nie uchroni nas brodacz grożący nam palcem. Jesteśmy na to za cwani. Każdy grzech możemy sobie odpuścić, każde świństwo wytłumaczyć, każdą podłość uzasadnić. Przykładów widzimy aż nadto.

Zapewne to tylko marksistowska propaganda, żydowsko-masoński spisek i tak dalej, lecz ostatnie badania wykazują, że religijne wychowanie nie jest wcale potrzebne do wykształcenia norm moralnych. Co więcej, może nawet taki proces zaburzać. Szerokim echem odbiły się międzynarodowe eksperymenty, dowodzące że niezależnie od wyznawanej religii, religijne dzieci są mniej życzliwe od tych wychowywanych przez bezbożników. Cechuje je co prawda większy „rygoryzm moralny”, rozumiany jako skłonność do kategorycznego osądzania innych, nie idzie z tym jednak w parze chęć do dzielenia się swoją własnością. Potomstwo bezbożników chętniej natomiast rezygnowało z ziemskich dóbr, żeby obdarować nimi rówieśników. Dzieciakom rozdawano naklejki, tyle że „nie starczało” dla wszystkich. Niektórzy obdarowani starali się więc przywrócić społeczną sprawiedliwość przez podział upominku.

Na pozór wydaje to się paradoksalne. Sprzeczne z moralną wymową religii. Ale wyjaśnić to może właśnie nieszczęsne utożsamianie moralności z prawem bożym. Taki sposób pojmowania moralności daje bowiem wyznawcom poczucie moralnej wyższości nad „niewiernymi”. Im bardziej ktoś religijny, tym we własnych oczach staje się bardziej moralny. Im więcej wizyt w kościele, Wojtyłów rozwieszonych na ścianach i religijnych deklaracji, tym większe poczucie moralnego spełnienia. A im większe spełnienie, tym mniejsza potrzeba moralnego doskonalenia się.