Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 31 stycznia 2017

TOŻSAMOŚĆ SYMBOLICZNA

Zanim stała się symbolem niemieckiego szowinizmu swastyka nie miała nic wspólnego z niemieckością. Sam wyraz pochodzi z sanskrytu, czyli języka literackiego Indii. W Azji swastyka do dzisiaj symbolizuje szczęście i pomyślność. Wraz z buddyzmem symbol ten dotarł do Chin, Tybetu i Japonii, lecz odczytywana jest tam zupełnie inaczej niż w Europie. Nas ten amulet utopił w morzu łez. Do posługiwania się swastyką namówił Hitlera Anton Drexler, założyciel Niemieckiej Partii Robotniczej, przekształconej potem w NSDAP. Drexler zetknął się z tym znakiem, gdyż był on stosowany w symbolice sekty Thule, tajnej organizacji okultystycznej która powstała pod koniec pierwszej wojny światowej. W okresie największej świetności sekta liczyła nie więcej niż kilkuset członków, ale stworzona przez nią ideologia wywarła przerażający wpływ na dwudziestowieczną Europę.

Towarzystwo Thule oficjalnie zajmowało się badaniem germańskiej starożytności, wewnętrznie głosiło jednak konieczność rozprawienia się z odwiecznym żydowskim spiskiem. W świetle ahistorycznych teorii głoszonych przez sekciarzy Niemcy mieli pochodzić od Ariów, dlatego nazywali siebie Aryjczykami. Dla antropologów Aryjczykami są natomiast mieszkańcy Iranu i północnych Indii. W Europie potomkami Ariów są żyjący w Hiszpanii Baskowie, bombardowani swego czasu przez Niemców. Wielu członków sekty Thule zostało potem nazistowskimi dygnitarzami, co nadało narodowemu socjalizmowi charakterystyczny mistyczny charakter. Szowinistyczny Hitler chętnie podpierał się ideologią sekty, dystansował się jednak od wybujałych pogańskich teorii religijnych. Jak napisał w „Mein Kampf”: - Jestem przekonany, że działam jako agent naszego Stwórcy. Walcząc z Żydami wykonuję pracę Pana naszego.
 

Symbole potrafią być zwodnicze. Tym bardziej dziwi, że ludzie potrafią przywiązywać większą wagę do symboli rzeczy niż do samych rzeczy. Symboliczna sraczka przejawia się we wielbieniu symboli narodowych i religijnych – gromadzeniem się wokół totemu. Przejawia się też w kulcie mitów, zamiast pogłębianiu wiedzy o zjawiskach, przyczynach i skutkach. Najbardziej jaskrawym tego przykładem są totemiczne grupy szalikowców, gotowe ciąć się maczetami w ramach absurdalnie rozumianego „honoru”. Nie wiedzieć czemu symbolem polskości jest dla nich krzyż celtycki. Równie dobrze symbolem Polski mógłby być pentagram. Swoją tożsamość pogłębia się poznając ją, a nie przystrajając się w kolorowe piórka.   

piątek, 27 stycznia 2017

MY I ONI

Z biologicznego punktu widzenia nie ma człowieczeństwa. No chyba, żeby za człowieczeństwo uznawać sam fakt bycia homo sapiensem. W takim wypadku nie można by wyzbyć się człowieczeństwa, nawet postępując najbardziej podle. Pod pojęciem człowieczeństwa możemy rozumieć różne rzeczy, ale w świetle biologii albo jest się człowiekiem, albo przynależy się do innego gatunku. Żadne upośledzenie czy zwyrodnienie psychiczne lub fizyczne nie zmienia takiej klasyfikacji, o ile jesteśmy posiadaczami ludzkich genów. Zbrodniarze i dewianci w świetle przyrody są ludźmi, choć nie należą do naszej wspólnoty moralnej. Dzisiaj wydaje nam się to oczywiste, ale często bywało tak, że całe społeczeństwa dopuszczały się czynów haniebnych. Ludzie zawsze toczyli wojny, bo mają skłonność do deprecjonowania obcych.



Już w kulturach pierwotnych zabicie członka własnej grupy było ostatecznością, gdyż osłabiało całą zbiorowość. Zabijanie członków innych grup służyło nie tylko przejmowaniu ich dóbr, ale także ich odstraszaniu. Widać to doskonale u innych stadnych naczelnych, gdzie wewnętrzne konflikty często ograniczają się jedynie do rytualnego wpierdolu, a te międzyplemienne często zmierzają do ostatecznego rozwiązania. Warunkiem trwania grupy jest jej integracja, co wiąże się z przynależnością do niej. Człowiek, jako szczególny przypadek, integrował się w coraz większe wspólnoty, a dziś możemy już nawet mówić o pewnej społecznej globalizacji. Niemniej zawsze łatwiej zrobić krzywdę komuś kogo postrzegamy jako obcego, niż swojego.


Dziś islamscy fanatycy zabijają niewiernych, czyli chrześcijan i ateistów. Kiedyś katolicy zabijali heretyków i pogan. A jeszcze wcześniej Rzymianie eksterminowali „barbarzyńców”. Natomiast plantatorzy w Ameryce posiadali na własność czarnych niewolników, którym odmawiali praw należnych białym. I tak dalej. Wszystkie systemy etyczne nakazują poszanowanie mienia i życia bliźnich, lecz przynależność do innej kultury, rasy, światopoglądu czy religii, może wyłączać nas z tej kategorii. Zastanawia mnie jaki jest dzisiaj sens tych podziałów, lecz pewne jest że im bardziej będziemy podzieleni tym bardziej będziemy rywalizować. Projekt głębokiej integracji europejskiej prędzej czy później powróci, kiedy Ameryka zostawi nas na pastwę Rosji i międzynarodówki islamskiej, a Azja Wschodnia zacieśni współpracę. Tożsamość zawsze wyłaniała się z pragmatycznych związków.        

czwartek, 26 stycznia 2017

BIEGUNY POŻĄDANIA

Dzisiaj każdy chce zwrócić na siebie uwagę, dlatego nikt na nikogo jej nie zwraca. Ludzie zwracają większą uwagę na telewizor, komputer i telefon, niż na drugiego człowieka. Kto nie ma szans zaistnieć w mediach, stara się więc zaistnieć choćby w sieci. Poza tym robi dużo zdjęć, żeby mieć co pokazywać. Bo prędzej dostrzegą jego zdjęcia niż jego samego. W internecie pełno jest zdjęć gorących lasek, chociaż połowa z nich jest zimna jak lód. Faceci wolą gorące laski od zimnych, dlatego czasem wolą zdjęcia od prawdziwych kobiet. Niekiedy wolą nawet oglądać seks niż go uprawiać – to trochę jak ze sportem czy ryzykownymi przygodami. Kobiety wolą natomiast serialowy romantyzm od egzaltowanych wyznań. Media kipią więc seksem i wielkimi uczuciami, a życie wypełnione jest obowiązkami i znużeniem. Jak śpiewała Martyna Jakubowicz „w domach z betonu nie ma wolnej miłości”.

Niestety nie jestem ekspertem od miłości. A szkoda bo im więcej w życiu miłości tym lepiej. Tyle że miłość nie jest łatwa. Nie można komuś kazać żeby nas pokochał i samemu nie można pokochać każdego. Gdyby miłość była racjonalna kochałbym tylko dobre kobiety, a nie te piękne. I może one ceniłyby mnie za moje zalety. Niestety są zalety na które nie zwraca się żadnej uwagi. I są wady, które wydają się całkiem seksowne. Ale zaczynało się całkiem dobrze. Do dzisiaj wspominam kiedy jako niedojrzały emocjonalnie szesnastolatek odniosłem swój pierwszy sukces łóżkowy i zastanawiam się, czemu im jestem starszy i „mądrzejszy” tym mniej pociągający. Chyba rozsądek jest nudny. Po drodze musiałem oczywiście poznać smaki miłosnego cierpienia, odrzucenia, a nawet poniżenia. Błądziłem też po manowcach pornografii i płatnej rozkoszy. Nawet jeśli nie jestem ekspertem od miłości, to nie można powiedzieć, że jej nie szukałem.

Nie muszę dumnie udawać, że nie potrzebuję miłości. To tak jakby powiedzieć, że nie mam żadnych potrzeb emocjonalnych i fizycznych. Potrzeba miłości jest wpisana w ludzkie potrzeby i nie zmieni tego nawet wstąpienie do zakonu. Swoich potrzeb się nie wybiera. Miłość nie jest kwestią wyboru. Samotni mężczyźni często wstydzą się swoich potrzeb i zaprzeczają, że się onanizują. Ale masturbacja nie jest perwersją, o ile nie pogrążamy się w niej nadmiernie. Każdy facet woli udawać macho i sugerować, że w dowolnej chwili ktoś może mu dogodzić, tyle że wciąż rosnący popyt na wyuzdane filmy i usługi towarzyskie, świadczy o wciąż powiększającej się rzeszy męskich seksualnych frustratów. Ponieważ rynek jest duży konkurencja na nim wymusza coraz bardziej ekstremalne i brutalne formy przyciągania uwagi, co tylko napędza błędne koło niezadowolenia z własnego życia seksualnego. Z drugiej strony ucieczka od uczuć jest często ukojeniem, zwłaszcza jeśli zostały one boleśnie podeptane. Miłość łatwo zmienia się w nienawiść.    

środa, 25 stycznia 2017

ŁOWCY JELENI

- Nie mam kiedy odpisywać na korespondencję. Pisze do mnie Rossman i Pizza Hut – żali się bohater „Dnia Świra” Adam Miauczyński. Ponieważ mieszkam na wsi nie otrzymuję na całe szczęście tyle makulatury ile on. Ale i tak muszę regularnie usuwać ze skrzynki pocztowej oferty handlowe, informacje o promocjach i propozycje pożyczek. W okresie wyborczym dochodzą do tego jeszcze ulotki wyborcze od zatroskanych moim losem lokalnych działaczy. Po lekturze tego wszystkiego można dojść do wniosku, że wielu ludzi się o mnie troszczy. Martwią się, żebym nie przegapił najlepszych okazji i najkorzystniejszych ofert. Pomogą jeśli zabraknie mi pieniędzy. Zapewnią mi bliżej nieokreśloną świetlaną przyszłość. Nie ma to jak życie społeczne.

Oprócz tego dostaję jeszcze rachunki. W sumie to nie ma co się dziwić. Mamy nowe formy komunikacji i kulturę obrazkową. Napisać dzisiaj do kogoś list, to zrobić z siebie debila. W skrzynce mailowej ciężko jednak znaleźć coś oprócz komercyjnych ofert. Wszyscy chcą mi dogodzić. Tylko czemu nikt nie proponuje mi niczego naprawdę interesującego? Czemu kusi się mnie lipnymi sposobami jak zarabiać tysiące złotych dziennie, zamiast dać mi pole do literackiego popisu? Czemu dostaję podejrzane oferty matrymonialne z Ukrainy, a tak ciężko upolować prawdziwą polską seksbombę? Czemu narzuca mi się kim mam być i z czego mam się cieszyć? Bo wszyscy wokoło chcą mnie wykorzystać.


Oczywiście nie tylko mnie. Wszyscy chcą wszystkich wykorzystać i dlatego jest tyle szumu. Kiedyś przekupki przekrzykiwały się na straganach, a teraz zawala się nasze skrzynki ofertami. Teraz przerywa nam się oglądanie filmu, żeby pokazać nam co możemy kupić. Sama zaś emisja filmu poprzedzana jest kampanią, która obiecuje nam nieziemskie wrażenia. I dochodzi do tego, że filmy promuje się w przerwach podczas emisji filmu. Chcemy mieć wszystko, ale często nie jesteśmy się nawet w stanie zdecydować jaki kanał oglądać. Surfujemy przez sieć ze strony na stronę. Przeskakujemy z miejsca na miejsce. Za dużo tego wszystkiego. Za mało konkretów.        

poniedziałek, 23 stycznia 2017

KREW I CHLEB

Kryzys poprawności politycznej wynika z kryzysu naszego człowieczeństwa. Zawsze bowiem łatwo mówić, że wszyscy są równi, kiedy ma się pełny żołądek. Kiedy natomiast ma się pusty, myśli się przede wszystkim o tym, co można komuś zabrać. A kiedy ktoś chce nam coś zabrać, to już wtedy nie jesteśmy równi. Bo wtedy dostrzegamy, że jesteśmy równiejsi. Ponieważ idea powszechnego braterstwa (wynikająca z chrześcijaństwa i lewactwa) przejawiać się miała tylko w krasomówstwie, wobec nadciągających nowych wyzwań okazała się całkowicie bezradna. Lubimy oglądać wzruszające filmy i na różne sposoby manifestować swój humanizm, ale instynkt samozachowawczy czyni nas egoistami. Dlatego niech władza pomaga komu chce, byle nam nic nie zabrała. A jak nam coś da, to niech obraża kogo popadnie. Już kiedyś wymyślono taki socjalizm tylko dla swoich – nazywano go narodowym.


Narodowy socjalizm z socjalizmem miał niewiele wspólnego, bo opierał się na wyzysku innych ludzi. Podobnie zresztą jak bolszewicki, tyle że opierał się na tym oficjalnie. Retoryka faszyzmu (nazizm był tylko jego najskrajniejszą wersją) ostrzegała przed „zepsuciem moralnym”, liberalnymi wartościami i spiskiem obcych, zapowiadając rychłe rozprawienie się z żydo-komunistami, masonami i cyklistami, ku chwale ojczyzny. Wtedy wydawało się to tylko polityczną bufonadą, ale niebawem okazało się, że miliony Europejczyków potrafią być skończonymi szumowinami. Wystarczyło tylko zabrać im żarcie. Dlatego nie mam złudzeń – pomimo wszystkich naszych osiągnięć cywilizacyjnych pozostajemy w znacznej mierze skurwysynami. Nacjonalizm Hitlera był nonsensem, a on sam bratał się z żółtymi Japończykami, islamskimi radykałami i prawosławnymi Rumunami, a nawet słowiańskimi szowinistami. Niemcy szukali swoich korzeni w Tybecie, a w hitlerowskich szeregach walczyli Rosjanie, Turkmeni, Albańczycy i Hindusi. W świetle tych faktów historycznych brednie o przywracaniu rasowej czystości wydają się ponurym żartem.

Cokolwiek by nie mówić, choć na gruncie własnych starożytnych osiągnięć, europejska tożsamość kształtował się pod silnym wpływem kultur bliskowschodnich – w tym semickich. Dlatego w sensie kulturowym możemy mówić o cywilizacji śródziemnomorskiej, czy nieco wężej – judeochrześcijańskiej. Dzisiejsza genetyka umożliwia badanie naszej etnicznej historii na sposoby o których się nazistowskim pseudoantropologom nawet nie śniło, ale cokolwiek by nie mówić – kulturowo pochodzimy od żydostwa. Nawet sam nacjonalizm wydaje się żydowskim wynalazkiem – rozproszeni po świecie Żydzi kultywowali swoją odrębność pomimo trudności, zamiast się asymilować. Dlatego naziści musieli odwoływać się aż do czasów pogańskich, albo kwestionować etniczne pochodzenie Jezusa. Swoją drogą całkiem możliwe, że nie był Żydem, tylko Aramejczykiem, ale nie ma to wielkiego znaczenia, bo swoje teorie głoszone w Palestynie i Syrii, wywodził z mistycznego judaizmu. Kiedy Mahomet szerzył monoteizm na Bliskim Wschodzie najbardziej opierali mu się Żydzi, bo dla nich sama idea proroka, który nie był Żydem, wydawała się absurdalna.

 

Obecne napięcie kulturowe wynikłe z przemieszczania się wielkich mas ludzkich i spektakularnego terroryzmu, jednoczy nas wokół instynktów „krwi i ziemi”. Przestajemy wtedy zauważać, że to właśnie laickość i internacjonalizm, umożliwiają jedyny rozsądny dialog. Gówno mnie obchodzi kto w co wierzy, bo ja wierzę tylko w to co można badać. I gówno mnie obchodzi kto ma jaki kolor skóry, a nawet bym się chętnie kiedyś pobzykał z Murzynką albo Azjatką. Nie obchodzi mnie nawet to czy ktoś jest pedałem czy masochistą, chociaż mnie to nie kręci. Dziwi mnie, że ludzie prześladują ludzi za takie głupoty. Dziwi mnie też, że są katolicy bardziej katoliccy od papieża, którzy uważają, iż Franciszek jest za bardzo lewacki. Ale przecież lewacki był sam Jezus (oczywiście nie w sensie politycznym, bo Jezus był zbyt wielki żeby zniżać się do uprawiania polityki, był jednak bardzo tolerancyjny). Papież Franciszek ostrzega nas przed falą populizmu i poszukiwania liderów którzy zwrócić nam mają naszą tożsamość i w pełni się z tym zgadzam, choć wcale nie dlatego, że jest on moją wyrocznią. Ja też się boję, ale wciąż wierzę, że pomimo różnić możemy szanować siebie nawzajem. Wszyscy jesteśmy ludźmi.

piątek, 20 stycznia 2017

KRUCJATA DZIECIĘCA

Od zarania dziejów człowiek poszukiwał innych stanów świadomości – doznań euforycznych czy transcendentalnych, a niekiedy zwykłego zamroczenia. Mieszkańcy Europy łagodzili ból istnienia alkoholem, a zwyczaj ten przewieźli ze sobą do Ameryki. W nowym świecie zetknęli się jednak z nieznanymi używkami stosowanymi przez tubylczą ludność – tak zwanym bożym zielem, grzybami halucynogennymi czy meskaliną. Ciekawość zwyciężała nad ostrożnością i przybysze coraz śmielej eksperymentowali, aż w dwudziestym wieku stworzyli swój syntetyczny odpowiednik naturalnych środków psychodelicznych – LSD. Wrzucając na rynek ogromne zasoby tego środka usiłowano doprowadzić do tak zwanej rewolucji hipisowskiej. Świat dalej pozostał zły, ale odtąd w kulturze zachodniej pojawił się popyt na narkotyki.


Dzisiaj w zasadzie wszystkie młodzieżowe subkultury charakteryzują się raczej swobodnym podejściem do używek takich jak marihuana, a na imprezach techno piękni i młodzi obżerają się tabletkami ecstasy, współczesnym „lekiem miłości”. Znudzone blokowe ekipy faszerują się metamfetaminą zmieszaną z trutką na szczury, a w sieci roi się od ofert legalnych substancji przeznaczonych do badań chemicznych, a nie spożycia przez ludzi. Efekty takich eksperymentów możemy często podziwiać na oddziałach toksykologicznych. Ludzi patologicznie nadużywających alkoholu także nie brakuje. Czy jest jakaś szansa żeby ucywilizować tę sferę życia społecznego? Musimy się nad tym poważnie zastanowić, bo powszechna abstynencja nie wydaje się realna, a konsekwencje restrykcyjnej polityki antynarkotykowej są odwrotne do zamierzonych – w poszukiwaniu legalnych zamienników na rynku pojawiają się coraz bardziej niebezpieczne środki.


Wiem, że liberalne rozwiązania budzić mogą opory różnych środowisk konserwatywnych, ale nie chodzi o to kto jaką moralność wyznaje. Można zadekretować, że narkotyki są złe, pornografia jest nielegalna, a najważniejsza w życiu jest miłość, tyle że gówno z tego wyniknie. Nie jest to kwestia ideologii, lecz realizmu. Narkobiznes jest dziś wielkim przemysłem, dostarczającym ryzykownej rozrywki masom i ogromnych profitów okrutnym gangom, podejrzanym reżimom i siatkom terrorystycznym. Na handlu używkami pasie się cały polski półświatek, a wielu dresów czuje się ważnymi, bo mogą „coś załatwić”. Totalna legalizacja wszystkiego rozwiązała by przynajmniej jeden problem – zdychaliby ci którzy ćpają trucizny, a względnie egzystowali ci, którzy biorą bezpieczniejsze substancje. Zanim jednak do tego dojdzie padnie trupem jeszcze wiele ofiar tej walki z wiatrakami.             

wtorek, 17 stycznia 2017

ZAKLĘCIA HISTORII


Wojować można o wielkie sprawy, na przykład o pokój. Za Boga, honor czy ojczyznę. Z jednej strony służy to legitymizowaniu okrutnego załatwiania interesów gospodarczych, ale z drugiej może prowadzić do bojów o przysłowiową pietruszkę. Przykładem jest wojna o kosz jabłek, toczona w średniowieczu przez księcia Lotaryngii, który domagał się zadośćuczynienia za zerwanie kosza jabłek z jego posiadłości. Mieszkańcy Białogardu wydali natomiast sąsiadom ze Świdnina bitwę o krowę, w trakcie której poległo około trzystu walczących. Tak to jest kiedy głupi trafi na głupiego.


Jak widać niejedna rzecz może być cenniejsza niż życie ludzkie. Gdyby było inaczej nie byłoby zresztą wojen. Do prowadzenia wojen potrzebne jest mięso armatnie, czyli pożyteczni idioci gotowi na śmierć. Muszą oni wierzyć, że sprawy o które walczą są wielkie, żeby nadstawiać karku za wodzów, którzy uprawiają swoje gry polityczne. W opowiadaniu Vonneguta „Szach królowi” schwytany dowódca wojskowy udowadniać musi swój kunszt taktyczny grą w szachy. Tyle że zamiast pionków i figur na szachownicy poruszają się jego bliscy. Utrata każdej figury czy pionka wiedzie do ich fizycznej eliminacji, więc kalkulację mącą emocje. Na wojnie jest dokładnie odwrotnie.


Jak żartował Stalin śmierć milionów jest tylko faktem statystycznym. Masy ludzkie rzeczywiście muszą być ograniczone i tępe, skoro jeszcze nie tak dawno „cywilizowani” Europejczycy gotowi byli hurtem ginąć za faszyzm czy komunizm. Potem przyparci do muru twierdzili, że tylko wykonywali rozkazy. Ale czy jeden człowiek może rozkazać coś milionom? To raczej miliony oddały się w niewolę. Uciekły od wolności. Od zarania dziejów poświęcaliśmy się wyższym celom – służyliśmy bogom i ich pomazańcom. W dwudziestym wieku natomiast dwóm wielkim totalitarnym religiom. Dziś straszy nas islamski fanatyzm. Najbardziej nam szkodzi skłonność do patosu. 

sobota, 14 stycznia 2017

LEWACKIE SREBRNIKI

Jerzy Owsiak od ćwierć wieku organizuje gigantyczne zbiórki pieniędzy na cele charytatywne, ale i tak pozostaje postacią kontrowersyjną. Dla wielu ludzi najlepiej by było, gdyby okazał się krętaczem takim jak Mateusz Kijowski. Bo co prawda Owsiak nie angażuje się politycznie, ale za dużo gada o wolności i robieniu tego czego się chce. A to świadczy o zgoła liberalnym, czy jak chcą nawiedzeni „lewackim” światopoglądzie. W związku z tym zarzucić mu można też niewłaściwe, bo milicyjne, pochodzenie klasowe. I już wszystko staje się jasne. Nawet jeśli Owsiak nie kradnie, to niszczy chrześcijańską cywilizację, tak jak kazał mu stary komunista. Nie jeżdżę po festiwalach żeby przebierać się za hipisa, ale cały ten tok rozumowania i tak wydaje mi się mocno naciągany.

Dla prawicowych myślicieli wszystko wpisuje się w walkę polityczną, a w dodatku wynika w linii prostej z zaszłości historycznych. Nawet kiedy pierdniesz będzie to manifestem politycznym. Nie ważne jest co robisz, ale czy wynika to z „tradycyjnych” wartości. Przecież to jakiś nonsens. A w zasadzie faszyzm. Wielu drażni też rzekomy kult Jerzego Owsiaka, ale bądźmy szczerzy – nawet jeśli Owsiak staje się dla co niektórych swego rodzaju idolem, staje się też dla innych swego rodzaju chłopcem do bicia. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to polski fenomen, lecz sama masowość akcji i jej finansowa skuteczność to w oczach patriotycznych dobrodziejów za mało, żeby go dostrzegać, bo Jerzemu Owsiakowi brak odpowiedniej legitymacji moralnej. Owszem, datki są dobrowolne, lecz ilość energii poświęcanej „odbrązawianiu” lidera Orkiestry budzić może zdumienie.

Ostatnie kurtuazyjne gesty pomiędzy przedstawicielami Caritasu, a lewackim Jurkiem, udowadniać mają brak zawiści i charytatywnej rywalizacji, jeśli jednak coś trzeba udowadniać widocznie istniały przesłanki do innego postrzegania wzajemnych relacji. Zwłaszcza w sferze medialnej, bo na ile skonfliktowani byli sami łaskawcy, trudno jest już ocenić. W prasie katolickiej od co najmniej kilkunastu już lat żalono się, że Orkiestra jest w mediach „głównego nurtu” faworyzowana kosztem biednego Caritasu. Z biegiem czasu dyskurs zaostrzył się na tyle, że pojawiały się różne opowieści o tym jaka to z autorytetu świnia. Jeśli Owsiakowi udało się medialnie sprzedać swoją ideę, świadczy to o jego profesjonalizmie i charyzmie, z czego trudno robić mu zarzut. Caritas nigdy nie był w żaden sposób dyskryminowany, tym bardziej, iż sam kościół na dobrą sprawę utrzymuje swoje szerokie kadry tylko ze składek i dotacji.   

piątek, 13 stycznia 2017

FABRYKA SAMOTNOŚCI

Ponoć kiedyś mieliśmy rynek pracodawcy, a teraz będziemy mieli rynek pracownika. Przyczyniać ma się do tego między innymi demografia, dostarczająca rynkowi mniej produktywnych rąk. A wiadomo, że jak jest czegoś za mało, to zyskuje to na wartości. Tyle że jeszcze nie jest nas za mało – a jedynie mniej niż kiedyś. Jeśli więc nasza sytuacja się poprawia to w niewielkim stopniu. Po prostu stosunek pracodawców do siły roboczej staje się bardziej cywilizowany. Jajogłowi z Oxfordu mogą się mylić, ale przewidują, że w ciągu następnych 25 lat, robotyzacja dotknie blisko połowy dzisiejszych miejsc pracy. Czyli że co drugi z pracowników zostanie zastąpiony przez maszynę. Na szczęście Polska jest na tyle zacofana, że u nas ten proces będzie pewnie przebiegał wolniej. Tak czy siak, rzekomy dyktat pracowników nie stanie się faktem.
 

Niektórzy chcieliby mieć gwarancję dożywotniego zatrudnienia – na przykład nauczyciele. Każda – słuszna czy nie – reorganizacja systemu edukacyjnego wywołuje ich paniczną reakcję, z manifestacjami i odwoływaniem się do przyszłego dobra polskiej dziatwy i młodzieży. W szkole średniej nauczyciele uważali mnie za debila, bo nie mówiłem im tego co chcieli usłyszeć, tylko swoje teorie. To się nazywa system nauczania. System taki też potrzebuje robotów, tyle że jeszcze nie wymyślono odpowiednich maszyn. Dlatego jego robotami są światli inteligenci. Mimo tego, ludzie wciąż próbują wymyślić maszyny do przyswajania wiedzy. Jakieś magiczne okulary, czarodziejskie słuchawki, kabelki które podłącza się do głowy. Człowiek kombinuje, jakby tu podłączyć się do jakiegoś złomu i automatycznie przyswoić wiedzę.
 

To bardzo dziwne, ale żeby tylko ułatwić sobie życie, człowiek jest gotowy wyeliminować drugiego człowieka. Maszyny zaspokajają coraz to nowe potrzeby, aż dochodzimy do takiego momentu, że maszyny są nam bardziej potrzebne niż ludzie. W Japonii działają już nawet burdele, w których zamiast prostytutek wynajmuje się... lalki. Luksusowa lalka realistycznie imitująca prawdziwą seksbombę kosztuje około 6000 dolarów, więc taniej jest korzystać z lalkowego burdelu, gdzie można wybrać sobie dowolną lalkę, ubraną i ufryzowaną wedle osobistych preferencji, a także gotową na każdą perwersję. W przyszłości zapewne dojdzie do stworzenia jakichś interaktywnych, seksualnych robotów, które będą robiły dla klientów to wszystko, co dziś pokazują im gwiazdy porno. Nawet jeśli wydaje się to mijać z celem, nie brakuje ludzi którzy są gotowi płacić za różnego rodzaju iluzje.

To wielki paradoks naszych czasów, że stając się sobie coraz mniej potrzebni, jednocześnie stajemy się coraz bardziej samotni. Dlatego potrzebujemy potem fałszywych emocji, żeby poczuć, że jeszcze żyjemy. Będziemy mieli coraz więcej gadżetów, które czynić nas będą bardziej samowystarczalnymi, a jednocześnie niepotrzebnymi. Zamkniętymi w cyfrowych pancerzach. Nie wiem kto w ostatecznym rachunku czego będzie żałował, ale ja najbardziej żałuję, że ludzkie potrzeby częściej są wykorzystywane niż spełniane, co powoduje lęk i ucieczkę od rzeczywistości. Współczesny rynek staje się wielkim targowiskiem protez i substytutów. 

środa, 11 stycznia 2017

POEMAT EGZYSTENCJALNY

Niebo jest zawsze na Ziemi – bo nie ma nieba i piekła
Więc każda ziemia jest święta, albo na wieki przeklęta

Czego chcesz jeszcze mój bracie? Czego chcesz jeszcze kobieto?
Niczego więcej nie będzie – lepszego ani gorszego

Nie będzie większych rozkoszy, ani też świateł jaśniejszych
Nie będzie większej nagrody i nie ma rzeczy ważniejszych

Swą żądzą jesteś człowieku, swym cieniem i przeznaczeniem
Każdym lirycznym marzeniem oraz daremnym cierpieniem

Gdyby nie śmieszne pragnienie nie byłoby o czym mówić
A gdyby nie było życia to byś śmiertelnie się nudził

Gdybyś nie gonił za szczęściem nie byłoby czego szukać
Nie pisałbyś o miłości gdyby nie była jak dupa

Nie potrzebowałbyś chleba gdybyś na wieki był syty
Lecz gdybyś go nie spożywał nie byłby tak smakowity

Nie liczyłby nikt pieniędzy gdyby nikt nie chciał zapłaty
A gdyby nie posłuszeństwo nie byłby żadnej władzy

Zabrakłoby miłosierdzia gdyby nie było słabości
Gdyby nie było cierpienia zabrakłoby też litości

Bo nie ma nieba bez piekła jak życia nie ma bez granic
Wszystko co masz w końcu tracisz, ale dostajesz to za nic

poniedziałek, 9 stycznia 2017

GŁOS NIEZALEŻNY

Większość ludzi uważa się za inteligentniejszych od ogółu. A także za bardziej moralnych, popularnych, spełnionych, i tak dalej. Jest to tak zwane złudzenie ponadprzeciętności. Ponieważ statystyka wyklucza taką możliwość, we większości przypadków przeceniamy siebie i niedoceniamy innych. Jeśli nie jestem mądrzejszy od ogółu, pocieszające jest przynajmniej to, że nie jestem raczej od niego głupszy. A skoro każdy się wymądrza, ja także mam prawo do głoszenia swoich mądrości. Mogę być dumny z siebie i szczęśliwy. Pewnie mogłem mieć łatwiejsze, albo trudniejsze życie, lecz miałem takie życie jakie mnie ukształtowało. I to jestem ja – mój potencjał i moje doświadczenie.

Niech więc nie zraża Was to, że mówię tak jakbym był inteligentniejszy od ogółu. Zapewniam Was, że Wy też tak mówicie, a przynajmniej myślicie. Zresztą czasami nie jest to takie trudne. Każdy z nas jest w czymś dobry. Niektórzy są dobrzy przede wszystkim w wymądrzaniu się. Ale gdyby nie było takich arcymądrali, nie byłoby też sztuki i filozofii, a nawet religii. Światowa kultura jest jedną wielką burzą mózgów. Każdy mądrala może coś do niej wnieść, jeśli zostanie usłyszany. Musi więc walczyć o to, żeby zostać usłyszanym. Nowa polska władza przywiozła nam w teczce swoich mądrali, żeby dla niej szczekali. Bo naród potrzebuje mądrali, żeby pouczali go z ekranów, głośników i gazet. A także z ambon.
 

Zawodowy mądrala zyskuje większą siłę przekonywania, bo występuje w telewizji. Nie tylko dociera w ten sposób do szerszego grona, lecz też uwiarygodnia się, bo przecież przedstawiany jest jako ekspert. Oczywiście społeczeństwo może przyjmować lub odrzucać tezy różnych ekspertów, jednak tak zwana medialna agenda staje się wyznacznikiem rangi informacji. Dlatego na przykład zabójstwo Ewy Tylman wydaje się Polakom ważniejsze od innych, ciągle dokonywanych zabójstw. Jeśli o czymś mówią w telewizji, w społecznej percepcji temat ten zyskuje szczególne znaczenie. Innymi słowy, to co media uznają za ważne, staje się istotne dla społeczeństwa. Z tego punktu widzenia selekcja informacji i dobór komentatorów (charakteryzujących się określonymi narracjami) rozkładają akcenty przyswajanej rzeczywistości w określoną hierarchię wydarzeń.

PiSowka rewolucja przejawia się w wymianie „elit”, czyli mądrali, na „swoich”. Każdy zawodowy „niepokorny”, może teraz wymądrzać się za państwowe pieniądze. Dotyczy to nie tylko świata mediów, lecz także kultury czy nauki. Wykształciuchy mają być wreszcie zastąpione przez „prawdziwe elity”, do czego panującą partię ma uprawniać mandat demokratyczny. Już widać symptomy tej rewolucji kulturalnej, utożsamiającej światopoglądowy liberalizm z postkomunistycznym rechotem, choć kiedyś miał świadczyć o dekadencji „zgniłego kapitalizmu”. Dlatego mądrale którym jeszcze nie odebrano roztaczającego się nad nimi nimbu, zaczynają już śpiewać bardziej „słusznie”, co doskonale widać, słychać i czuć. No chyba, że mają zapewnioną kasę od starych przyjaciół – wtedy pozostają niezłomni. 


Skoro tyle fachów naraża nas na kontakt z różnymi obrzydliwościami, takimi jak osrane kible, przewlekłe choroby czy zwierzęce wnętrzności, nie jest aż takim upadkiem stać się medialną prostytutką. Tym bardziej, że na ogół i tak liżemy dupę naszemu szefowi. Nic tak człowieka nie cieszy jak wygłaszanie własnych teorii, nawet jeśli czasem musi się w tym teoretyzowaniu trochę naginać. Prawda o „resortowych dzieciach” jest taka, że w ogóle pozycja społeczna jest w znacznej mierze dziedziczna, co potwierdzają wszystkie prowadzone nad tym zagadnieniem badania. Elity nie wyskoczą nam z kapelusza, a obecna pełzająca wymiana elit nie polega na konkursie talentów. Najlepszym wyjściem dla każdego obywatela jest zawsze samodzielne myślenie. Nie chodzi o to kto będzie rządził, ale o własną ideę. Moja idea jest taka, żeby artykułować co mi leży na wątrobie, na przekór tym wszystkim którzy głoszą, że są ważniejsze sprawy.    

piątek, 6 stycznia 2017

ZŁOTA MŁODZIEŻ

Do dzieciątka Jezus przyszło trzech króli, dlatego ulicami paradowały dziś dumnie orszaki gawiedzi w papierowych koronach. Co prawda Biblia mówi, że bezradnego Boga odwiedzili mędrcy, a nie królowie. Widocznie jednak ktoś doszedł do wniosku, że ludzie władzy są zawsze najmądrzejsi. Tak było w Imperium Litewskim, za sanacji, komuny, w trzeciej i czwartej RP. A więc jak mędrcy, to na pewno królowie. Co prawda bez świty, czy choćby straży, ale za to bardzo inteligentni. Niestety, z powodu innej kultury politycznej nieco naiwni, uwierzyli w dobre intencje Heroda, czym przyczynili się do rzezi niewiniątek. Nie wiadomo dokładnie ilu ich było, bo nie ma o tym żadnej wzmianki. Wiadomo jednak, że przybyli ze Wschodu – tam zawsze była jakaś cywilizacja.


Jeśli ze Wschodu, to z Azji, bo Jezus urodził się wśród żydowskich lichwiarzy. A zatem mędrcy pewnie byli tak zwanymi ciapatymi brudasami. Na szczęście mieli mirrę, kadzidło i – co najważniejsze – złoto, a złota zasada mówi, iż zasady określa ten kto ma złoto. Gdyby do nas pchały się brudasy ze złotem, to też witalibyśmy ich z otwartymi ramionami. Ale nikt nie lubi brudasów z gołą dupą, bo nie ma z nich żadnego pożytku. Dlatego czarnuchy będą w tym kraju tępione przez wielbicieli czarnej polskiej muzyki, futbolu, amfetaminy, sterydów i piwa, zajadających się krajowymi kebabami. Podobno to genetycznie uzasadnione, że swoich zawsze się lubi bardziej niż obcych. Bo na swoich potencjalnie można liczyć bardziej niż na obcych. Mimo tego, identyfikując się z polskością, ciężko mi identyfikować się z uliczną dziczą, nawet w obliczu zabobonnego fanatyzmu i zagrożenia terrorystycznego.


Ktokolwiek widzi w wybrykach dresiarsko-gangsterskiego bydła przejawy „niepokoju społecznego”, widocznie nigdy nie zetknął się z tym wiecznie zaniepokojonym elementem. Polacy nie znający własnej historii nie wiedzą nawet, że już wieki temu w Rzeczpospolitej, jak nigdzie indziej na kontynencie (z wyjątkiem Państwa Osmańskiego) islam miał się dobrze, a jego wyznawcy (Tatarzy), cieszyli się u nas pełnią praw, podczas gdy Europa topiła się w morzu krwi wskutek wojen pomiędzy różnymi odłamami chrześcijaństwa. Muzułmanie walczyli nawet z Krzyżakami pod Grunwaldem. Wszelkie opowieści jakobyśmy mieli być „przedmurzem Europy” i ostoją ortodoksyjnej religijności są więc wyssane z palca. Islam był kiedyś częścią naszej kultury, w przeciwieństwie do pozornej zachodnioeuropejskiej wielokulturowości. Obecne napięcia kulturowe złagodzić mogłaby tylko laicyzacja islamu, rozumiana jako akceptacja liberalnych, humanistycznych wartości. Nie przyczynią się jednak do tego chuligańskie ataki na przypadkowe osoby.      

czwartek, 5 stycznia 2017

JAŹŃ RELATYWNA

Kimkolwiek będziesz – królem, symbolem czy wyrocznią – zawsze pozostaniesz tylko sobą. Być może to kim się staniesz Cię zmieni, ale w zasadzie tylko pokaże Ci kim jesteś. Bo jeśli pogrążysz się w triumfalizmie, będzie to tylko znaczyć, że nie miałeś wcześniej okazji zamanifestować swojej pychy. Życie jest jednym wielkim doświadczeniem. To jak zachowujemy się w obliczu sukcesu czy porażki pokazuje jacy naprawdę jesteśmy, w przeciwieństwie do moralizatorskiego teoretyzowania. Sytuacje ekstremalne, takie jak konflikty zbrojne, nieodmiennie udowadniają tezę o banalności zła, ale również dobra. „Zwykli” obywatele w określonych okolicznościach okazywać się mogą potworami, ale też bohaterami. Każdy człowiek jest potencjalnie jednym i drugim.

Jeśli błaźni tacy jak Hitler potrafili ogniskować na sobie społeczne uwielbienie, znaczy to tylko tyle, że społeczny dowód słuszności legitymizować może dowolny absurd. A zatem jeśli kiedyś staniesz się bożyszczem tłumów, nie znaczy to jeszcze, że jesteś kimś wybitnym. Historia pełna jest miernot, którym udawało się zdobywać szczyty uznania. Oczywiście nic tak nie upaja jak hołdy innych miernot. Można wtedy uwierzyć we własną nieomylność. Wielkim tyranom potrzebna jest wielka władza, lecz mała władza wystarcza żeby stać się małym tyranem. Małe manifestacje powszedniej tyranii sprawiają, że tak często mamy ochotę nasrać komuś na wycieraczkę, a czasami nawet go eksterminować. A zatem, gdybyśmy mieli ku temu możliwości, pastwić się nad kimś kto nas okrutnie wkurwia.

Sęk w tym, że raz wprawiony w ruch mechanizm psychologiczny sam się nakręca i eskaluje. Poczucie mocy upaja, a kiedy zaczniesz się czymś upajać, stopniowo uzależniasz się od tego i szukasz coraz intensywniejszych doznań. Człowiek wielki w swojej małości, może stać się mały w swojej wielkości. Zewnętrzne atrybuty sukcesu często zmieniają ludzi nie do poznania. Jak jednak stwierdziliśmy na początku, cokolwiek nam się przydarza, pozostajemy zawsze kontynuatorami własnej świadomości. A zatem to co nam się przytrafia uwypukla tylko takie czy inne nasze cechy, a niekiedy dopiero je z nas wyciąga. Stwierdzenie, że tkwi w nas dobro i zło, jest banałem, niemniej jedno nie wyklucza drugiego. Moralność jest w pewnym stopniu relatywna, choć wiedza ta nie powinna wieść nas do relatywizmu moralnego, ale większej ostrożności.

wtorek, 3 stycznia 2017

POZNANIE

Cokolwiek nam się przydarza – mija. Choć brzmi to złowieszczo, może też być pocieszające. Bo choć mija to co dobre, mija też to co złe. A więc mija każde cierpienie. Rzeczy którymi kiedyś się zamartwialiśmy z perspektywy czasu często wydają się banalne. Najbardziej zaś banalne wydają się tak zwane miłostki. Więc może, wbrew temu co mówi kultura, to wcale nie romantyczne wzloty są w życiu najważniejsze. A już z całą pewnością nie uganianie się za cieniem miłości. Najlepsze rzeczy w życiu zawsze są za darmo. Te o które trzeba prosić zwykle są przereklamowane. Tyle że zabiegając o coś usilnie wpadamy w pułapkę unikania dysonansu poznawczego. „Słodkie cytryny” to w psychologicznej terminologii wmawianie sobie, że przykre zdarzenia są w rzeczywistości przyjemne. Nie raz objadałem się takimi cytrynami.


Dlatego dzisiaj wolę niczego sobie nie wmawiać. Nie uważam tego za przejaw swojego zgorzknienia, ale realizmu i świadomości własnych potrzeb. Najlepiej czułem się wtedy gdy moje potrzeby bywały spełniane. Najgorzej – gdy wmawiano mi, że przejawianie własnych potrzeb jest przejawem egoizmu. Jeśli człowiek musi się wyrzekać własnych potrzeb nigdy nie będzie szczęśliwy. Oczywiście jeśli wszyscy się od niego odwrócą – również nie. Kiedy byłem nastolatkiem sądziłem, że im więcej wezmę dragów tym będę się lepiej bawił. Gdybym dzisiaj miał tyle tego brać, to i tak bym się nie bawił, bo nie znam już ludzi z którymi tak dobrze można się bawić. Albo sam już nie jestem takim człowiekiem. Wszystko mija, a wielu rzeczy nie można już powtórzyć, choć niektórzy powtarzają się przez całe życie. Brak im innych pomysłów.


Mi zaś bak pomysłu innego niż pisanie, bo czasami czuję, że muszę coś powiedzieć. A na ogół łatwiej jest coś napisać niż coś powiedzieć. Bo kiedy piszesz to wykładasz swoją prawdę czarno na białym, a kiedy mówisz to zwykle owijasz w bawełnę. No i kiedy mówisz, to ludzie patrzą kim jesteś i pytają: - O czym on pieprzy? A kiedy coś napiszesz, to widzą treść, a nie mieszaninę gestów, min i póz. Ostatecznie każdy z nas ma kompetencje do filozofowania, bo wszyscy zajmujemy się życiem. Słynny poeta Federico Garcia Lorca ubolewał, że za mało jest aniołów śpiewających i psów szczekających. Najbardziej zaskakujące w życiu jest to jak bardzo przełamuje nasze oczekiwania. Zanim przeminiemy staniemy się kimś zupełnie innym – pozamykamy za sobą setki drzwi. Wszystko mija, ale też jest inne niż się wydaje.