Łączna liczba wyświetleń

piątek, 18 marca 2022

RUSKI MIR


 Inwazja kacapów na Ukrainę w założeniu miała być wojną błyskawiczną. Sytuacja na froncie prawie z miejsca stała się jednak patowa, co dla groteskowego imperium generuje olbrzymie koszty - militarne, finansowe i wizerunkowe. Rosyjska armia każdego dnia obnaża swoją słabość, a rozwścieczony kremlowski despota zabezpieczony bronią atomową bezkarnie masakruje rosyjskojęzycznych cywilów w Charkowie i Mariupolu, bredząc stalinowskie komunały o wyzwoleniu i wojnie z faszyzmem. To właśnie wschodnia Ukraina, którą w swojej propagandzie Putin miał chronić przed ludobójstwem stała się największą ofiarą organizowanej przez niego rzezi i zniszczenia... A wszystko dlatego, że wbrew pobożnym życzeniom nie przywitała "braci Rosjan" kwiatami, tylko koktajlami Mołotowa. 

Swego czasu komentatorzy polityczni mówili o dwóch Ukrainach - tej zachodniej, nacjonalistycznej i proeuropejskiej, oraz wschodniej, w której - po bolesnej transformacji ustrojowej - żywa miała być nostalgia za czasami sowieckimi. Poza tym rosyjskojęzyczność wschodu naturalnie wpływać musiała na wybory kulturowe ludności, otwierając ją na rosyjską telewizję czy słowo pisane... Ale po trzydziestu latach demokracji i niezależności wykluło się już nowe pokolenie, przesiąknięte wolnością i kapitalizmem, oraz porównujące swój standard życia z Europejczykami. Bliskie związki gospodarcze i polityczne z Rosją zaczęły się komplikować po tak zwanej "pomarańczowej rewolucji" w 2004 roku, kiedy wielki zryw społeczny uniemożliwił sfałszowanie wyborów prezydenckich. Uświadomiło to ludowi, że zmiany w kraju są możliwe, o ile tylko będzie się ich aktywnie domagał.


Spora zresztą była w tym politycznym przełomie rola Polski i prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, o czym dzisiejsze jej rządy niespecjalnie chcą pamiętać, ale taka właśnie jest polityka. Nasz prezydent odegrał wtedy kluczową rolę w negocjacjach. Kolejnym świetnym posunięciem Polaków było zorganizowanie wspólnie z Ukraińcami mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku, co - mimo kontrowersji - umożliwiło szerszy kontakt kulturowy kontynentu z naszym wschodnim sąsiadem, a takie kontakty siłą rzeczy odciskają socjologiczne piętno. Kiedy w następnym roku niesławny Wiktor Janukowycz ogłosił zawieszenie procesu przygotowań do podpisania umowy o stowarzyszeniu z Unią Europejską na Ukrainie wybuchły proeuropejskie zamieszki zwane Euromajdanem. Z biegiem czasu przekształciły się w spontaniczny przewrót, podczas którego zajmowano budynki rządowe. Próba stłumienia gniewu społecznego przez masakrowanie zbuntowanej tłuszczy nie powiodła się - prezydent Janukowycz w lutym 2014 musiał salwować się ucieczką z kraju do putinowskiej oligarchii.


Wydarzenia te były punktem zwrotnym w historii Ukrainy, lecz przypadkowo doprowadziły do dzisiejszego dramatu, gdyż Moskwa nie mogła się pogodzić z rozpadem swojej strefy wpływów. Już wiosną 2014 doszło do aneksji Krymu i wojny hybrydowej w Donbasie, zakończonej wrześniowym zawieszeniem broni. I to prawdopodobnie właśnie wtedy w głowie Putina zaczął się rodzić chory plan podporządkowanie sobie Ukrainy, przy wykorzystaniu swoich rosyjskojęzycznych sympatyków we wschodniej jej części. Tyle że paradoksalnie to "pierwszy rozbiór" Ukrainy zniechęcił ich do Rosji i skonsolidował dwujęzyczne społeczeństwo w naród polityczny utożsamiający się z państwem ukraińskim. Władza samozwańczych prorosyjskich "ludowych" republik (donieckiej i ługańskiej) okazała się katastrofalna dla mieszkańców separatystycznych regionów.

Wiele przedsiębiorstw (w tym licznych kopalni) tego niegdyś uprzemysłowionego rejonu przestało funkcjonować, a te działające miały problemy z terminowymi wypłatami i tak spadających wynagrodzeń. Brakowało podstawowych produktów i dostępu do opieki zdrowotnej. Pogarszające się warunki życiowe wywołały głęboki kryzys demograficzny, a ludzie często musieli mieszkać w częściowo zburzonych domach, bez prądu, wody czy gazu. Królowała przestępczość, a lokalne mafie terroryzowały mieszkańców. Być może zdesperowany "wielki wódz" wobec niepowodzeń militarnych swojej przechlanej i tchórzliwej armii z łapanki, zamierza teraz zamienić całą Ukrainę w takie państwo upadłe, byle tylko nie stracić swojej botoksowej twarzy, inspirującej już tylko twórców karykatur.

niedziela, 6 marca 2022

OPIUM LUDU


 Miłość romantyczna była niegdyś domeną sztuki. Niektórzy twierdzili wręcz, że jest wytworem literatów. Wcześniej małżeństwo było często rodzajem "kontraktu", wynikającego ze społecznych i majątkowych uwarunkowań. Dopiero nowożytna kultura miała w nas rozpalić tęsknotę za idealną relacją powielającą literackie, a następnie popkulturowe wzorce. Ale to tylko teoretyzowanie - badania antropologiczne wskazują raczej na uniwersalny i naturalny charakter takiej miłości, rozumianej jako pasja erotyczna, która przeradza się w trwałe przywiązanie. Kultura nadaje tej naturalnej potrzebie tylko formę, choć nieraz przerastać może ona treść - lecz to już osobna kwestia. 

Monogamiczna miłość wynika z naszej biologii, bo przynosiła ewolucyjne korzyści. Pary naszych przodków pałające do siebie szczerym, altruistycznym uczuciem sprawniej dbały o własne potomstwo. Co prawda w świecie przyrody nie jest to regułą, jednak człowieka charakteryzuje wyjątkowo długie dzieciństwo. Paradoksalnie wynika to z wielkości naszych mózgów, przez które rodzimy się niejako "przedwcześnie" zupełnie bezradni - w przeciwnym wypadku nie przecisnęlibyśmy się przez miednicę matki. Poza tym potrzeba wiele czasu by zapełnić taki mózg wiedzą i doświadczeniem, koniecznymi do funkcjonowania w złożonym świecie ludzkich relacji społecznych. 

Przywiązywanie się do partnera wymagało oczywiście odpowiednich mechanizmów biologicznych. Dziś dużo mówi się o tak zwanej "chemii miłości", gdyż jasnym stało się, że to ona stoi za naszymi niezwykłymi więziami. W pierwszej fazie, nazywanej "zakochaniem" opiera się ona jednak na nieco innych mechanizmach niż w wypadku ugruntowanej "miłości", kiedy już jesteśmy sobie bliscy emocjonalnie. Początkowa fascynacja seksualna nie musi wcale przerodzić się w głębsze uczucie. Szaloną namiętność podsyca sącząca się w mózgu dopamina motywująca nas do działania i zdobywania. Następnie do gry wchodzą endogenne opioidy takie jak oksytocyna i wazopresyna, a wtedy stajemy się spokojniejsi, lecz bardziej ze sobą związani.

Oksytocyna sprawia, że po szczególnie udanej przygodzie seksualnej trudno się rozstać. Sygnały ze stref erogennych pobudzają bowiem jej intensywne wydzielanie przez przysadkę mózgową, co wprawia nas w stan subtelnego opioidowego "haju". Prawdę mówiąc już sam czuły dotyk sprawia, że poziom oksytocyny rośnie, a to zbliża ludzi do siebie. Dlatego ten sam neuroprzekaźnik cementuje więź rodziców z dzieckiem, a nawet domowników z ulubionym futrzakiem . Przytulanie, głaskanie i tak dalej są szczególnie ważne na wczesnym etapie rozwoju, gdyż pozwalają wykształcić w mózgu więcej receptorów oksytocyny, czyli białek pozwalających komórkom na jej odbieranie. Jeśli w pierwszych latach życia  nie doświadczamy miłości, nasz mózg nie wykształci odpowiedniej liczby receptorów, a hormon przywiązania będzie się w nim rozlewał nadaremno.

Ciemną stroną działania naszego układu opioidowego jest niestety to, że tak mocno przywiązuje nas do błogiego spokoju i bezpieczeństwa, jakie odczuwamy w towarzystwie naszych bliskich. Można go przecież "zhakować" dostarczając mózgowi takich środków psychoaktywnych jak morfina, heroina czy fentanyl, a wtedy przywiąże się do ich działania. Wyjaśnia to destrukcyjny wpływ tej grupy narkotyków na życie emocjonalne. Uzależnieni dosłownie kochają heroinę i wolą ją od miłości drugiego człowieka.