Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 stycznia 2018

WIĘZIENIE UMYSŁU

Swego czasu Henri Charriere, były więzień francuskich kolonii karnych opublikował bestsellerową powieść „Papillon”. Opisał w niej swoje zmagania z drakońskim systemem penitencjarnym, w tym brawurową ucieczkę z Diabelskiej Wyspy. Dodatkowej dramaturgii opisywanym wydarzeniom dodawał fakt, jakoby bohater miał być niesłusznie skazany, co czyniło go w oczach czytelników bojownikiem o wolność. Elektryzowała ich też deklarowana autentyczność przekazu. Legendę nieustraszonego „Papillona” ostatecznie przypieczętowała ekranizacja książki. Dopiero na skutek wychodzących na jaw innych relacji opowieść zaczęto poddawać śledczo-historycznej weryfikacji i okazało się, że najprawdopodobniej była swego rodzaju mistyfikacją.

Charriere „przywłaszczył” sobie losy różnych więźniów i przedstawił zbiorczo jako swoje niezwykłe przygody. Z literackiego punktu widzenia nie możemy mieć o to do niego pretensji – moglibyśmy to uznać za artystyczną inspirację. Autobiograf zapewniał jednak, że wszystkiego tego doświadczył na własnej skórze. Być może miało to na celu zwiększenie sprzedaży powieści, poprzez podkreślenie jej brutalnej szczerości. Niemniej psychologom badającym kulturę więzienną temat włączania cudzych wyczynów do własnego życiorysu jest dobrze znany. Bajera, której więźniowie oddają się z braku ciekawszych zajęć, internalizuje pewną grupową tożsamość, zacierającą „prawa autorskie”.
 


Podobnie należy widzieć „niewinność” autora „Papillona” – jako ilustrację szerszego zjawiska. Oczywiście pomyłki sądowe nie tak rzadkie są nawet przy dzisiejszej technice kryminalistycznej, większość skazanych podaje się jednak za wrobionych, lub w najlepszym wypadku umieszcza swój przestępczy proceder w ramach walki ze „złym” społeczeństwem. Z drugiej strony choć realia kolonii karnych z pewnością były barbarzyńskie, sama idea więzienia obarczona jest ryzykiem dehumanizacji osób jemu poddanych, co wykazał słynny eksperyment stanfordzki. Jeszcze częściej natomiast wiedzie do ich demoralizacji, poprzez poddanie ich wpływowi kultywującego nieuczciwość i przemoc środowiska.

Choć nie należy wydawać pochopnych sądów, romantyczne historie o „dobrych łobuzach” traktuję więc zazwyczaj z dużą dozą sceptycyzmu. Zwłaszcza jeśli łobuz jest zatwardziały. Moim zdaniem największe jaja trzeba mieć właśnie do prowadzenia „normalnego” życia, w którym nie trzeba porównywać się do pedofilów czy dzieciobójców żeby się dowartościować. I w którym nie trzeba bać się konfidentów, bo nie ma się niczego na sumieniu.           

czwartek, 25 stycznia 2018

DRZWI PERCEPCJI

Budda zrozumiał, że rzeczywistość nigdy nie nadąża za pragnieniem, czyli za nami samymi. Dlatego podobnie jak Sokrates, czy pięć wieków później Jezus, postulował uwolnienie się od wszystkich rzeczy. W człowieku widział jedynie zbiór nietrwałych elementów umożliwiających mu istnienie jedynie na poziomie rzeczywistości relatywnej. Podobnie jak współczesna psychologia w jaźni dostrzegał tylko nagie przejawy percepcji, pamięci, cech i predyspozycji. Według Przebudzonego źródłem wszelkiego cierpienia jest uporczywie trwające przy swoich skłonnościach iluzoryczne „ja”. Ego zawsze chce czegoś nierealnego – usunięcia dyskomfortu lub podsycenia rozkoszy. Jedynym wyjściem jest więc kontemplacja rzeczywistości takiej jaka ona jest, czyli medytacja.

Pomimo przejawiającego się w różnych formach „pogaństwa”, nauki starożytnego mędrca zdumiewają dziś zachodnią cywilizację swoją przenikliwością. I nie chodzi tu tylko o błazeńską fascynację egzotyką. Badania nad wpływem medytacji na mózg doprowadziły do powstania tak zwanej neuronauki kontemplacyjnej. W ich wyniku ujawniono trwałe zmiany struktury sieci neuronowej skutkujące emocjonalną równowagą. Praktykujący buddyzm francuski biolog molekularny Matthieu Ricard został okrzyknięty przez amerykańskich neurologów „najszczęśliwszym człowiekiem świata” ponieważ fale gamma w jego mózgu zestroiły się na idealną częstotliwość optymalizując percepcję, zdolności poznawcze i samoświadomość. Jego zdaniem wszyscy możemy wypracować nawyki szczęśliwego myślenia.
 

Ponieważ to szczęście, a nie przyjemność, decyduje o jakości naszego życia, trening umysłu powinien być naszym priorytetem. Ostatecznie to jak interpretujemy warunki zewnętrzne zależy przecież od naszego umysłu, a przyjemność wyczerpuje się już w trakcie jej doświadczania. Z kolei chęć uwolnienia się od nieprzyjemnych stanów powoduje koncentrację na nich, wzmagając irytację, a nawet prowadząc do obsesji. Jeśli uzależniamy nasze szczęście od warunków zewnętrznych skazujemy się tylko na oglądanie jego fasady. Czysta świadomość jest lustrem odbijającym świat zewnętrzny, a wszystko inne jest iluzją. Koncentrując się na przyjemnościach, pieniądzach, pozycji czy wizerunku, zamiast na własnym wnętrzu, niekiedy wręcz dążymy do nieszczęścia. W końcu tego co jest poza nami nigdy nie będziemy w pełni kontrolować. Tak naprawdę wszystko rozgrywa się w naszych myślach. Spróbujmy je uwolnić.

poniedziałek, 22 stycznia 2018

MIARA CZŁOWIEKA

Nowocześni ludzie lubią wszystko sprowadzać do cyferek i potem porównywać. Postanowili więc mierzyć sobie inteligencję, żeby było jasne kto jest głupszy, a kto mądrzejszy. Na użytek tych pomiarów wymyślono testy wyrażające wyniki w tak zwanym ilorazie inteligencji (IQ). W założeniu testy mają być tak konstruowane, żeby dopasować iloraz do statystycznych rezultatów. To znaczy IQ na poziomie 100 punktów ma odpowiadać średniej w całym społeczeństwie w tym samym przedziale wiekowym. Nasz poziom intelektualny może się jednak zmieniać, na skutek rozwoju lub regresu. Choć tak opracowane testy mogą ilustrować zdolności umysłowe, IQ jest względną, a nie absolutną miarą naszej inteligencji.

Testy muszą ulegać bezustannej aktualizacji. Wiąże się to z tak zwanym efektem Flynna – ciągłym „wzrostem” ilorazu inteligencji przy zastosowaniu tych samych norm. Choć nie zwiększa się nasz poziom wiedzy ogólnej, a korzystanie z kalkulatorów obniża umiejętności matematyczne, wzrost wyników następuje w obszarach myślenia abstrakcyjnego. Jeśli więc pomiary inteligencji wymagają coraz to nowych standardów, oznacza to, iż nasze umysły ciągle się zmieniają. Postęp cywilizacyjny przystosowuje nasze mózgi do nowych wyzwań. Innymi słowy nie znaczy to, że jesteśmy coraz mądrzejsi. Współczesna edukacja jest wręcz nastawiona na rozwiązywanie różnych testów i uzyskiwanie standaryzowanych ocen.

Jak dziś już wiadomo zdolności poznawczo-analityczne nijak się niestety mają do tego co zwykliśmy rozumieć pod pojęciem życiowego sukcesu. Po pierwsze zasadniczo nie dochodzi w ich obrębie do transferu wiedzy, a zatem każdej rzeczy musimy uczyć się od nowa. Po drugie większe znaczenie dla powodzenia naszych przedsięwzięć ma inteligencja emocjonalna, umożliwiająca werbowanie do nich innych ludzi i pełne wykorzystanie własnego potencjału. Składają się na nią kompetencje psychologiczne (samoświadomość, samoocena, samokontrola), społeczne (empatia, asertywność, perswazja, przywództwo, współpraca) i prakseologiczne (motywacja, adaptacja, sumienność). Jak mówił Heraklit z Efezu, nie wystarczy dużo wiedzieć, żeby być mądrym.

 

W związku z rosnącą świadomością znaczenia procesów emocjonalnych dla wszelkich projektów (w tym zawodowych i finansowych), nasila się potrzeba korzystania z doradztwa w tym zakresie, czy to poprzez specjalistyczne szkolenia, czy fachową literaturę. Doprowadziło to do wykształcenia się na marginesie „twardej” psychologii paranauki zwanej coachingiem, która w mniej lub bardziej racjonalny sposób umożliwiać ma zwiększanie efektywności w coraz bardziej konkurencyjnym społeczeństwie. Znakiem naszych czasów jest poszukiwanie odpowiedzi na pytanie jak obudzić w sobie kapitalistyczną bestię. Stwarza to oczywiście pole dla różnego rodzaju szarlatanerii, podobnie jak swego czasu amerykański kompleks Freuda.


Problem z rozwojem osobistym polega na tym, że w dzisiejszych czasach coachem może ogłosić się każdy. Najlepszą rekomendacją jest zaś to komu doradzał. Mędrzec wynajmowany przez grube ryby z wielkimi portfelami szybko staje się „guru”, z którego energii inni chcą czerpać moc i determinację. Trochę to przypomina doradztwo finansowe – to również sprzedawanie wiedzy tajemnej zamiast jej stosowania. Tyle że pewne eksperymenty pokazały, że inwestycje wskazywane przez doradców finansowych mogą być mniej trafne niż te losowo typowane przez szympansa. Niestety jako pozbawiony charyzmatycznej wymowy i wiary w ten bełkot, nieudolnie pozorujący swój sukces i entuzjazm dla lukratywnych wizji, mam nikłe szanse stać się duchowym autorytetem. Ale jeśli mogę Ci coś doradzić, to po prostu się wyluzuj! 

piątek, 19 stycznia 2018

ZAŚWIATY

Mówią, że kto czyta ten żyje podwójnie. I coś w tym jest, bo analiza za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego pokazuje, że czytanie książek aktywizuje rejony mózgu odpowiedzialne za „przeżywanie” ich treści – korę słuchową, wzrokową, ruchową czy czuciową. Innymi słowy czytelnik na pewnym poziomie odczuwa fabułę, symulując w swoim mózgu literacką rzeczywistość. Być może dlatego zamieszkałem w domu pełnym książek. Lektury są jak towarzystwo które człowiek sam sobie dobiera. A to bardzo ważne w jakim towarzystwie się obraca, bo z kim przestaje takim się staje.


Kiedy homo sapiens widzi innych przedstawicieli swojego gatunku zaczyna zachowywać się inaczej. Ulega tak zwanej falicytacji społecznej. Sportowcy osiągają lepsze wyniki na oczach publiczności niż trenując samotnie. Innymi słowy potrafią wtedy być szybsi i silniejsi. Zatem nawet na poziomie organicznym priorytetem jest dla nas sprostanie oczekiwaniom. Dlatego kiedy świat wariuje my głupiejemy razem z nim. Historia pokazuje jak łatwo ulec wpływowi zbiorowego szaleństwa. Myślę, że zawsze warto stać chociaż pół kroku z boku, odgraniczając się od społecznych emocji za ekstraktem sączących się z nich abstrakcji.

Psychologia optymalnego doświadczenia mówi o uniesieniu (flow), polegającym się na zatraceniu się „ja” w „tu i teraz”. Doświadczenie to wykazuje więc cechy wschodniej medytacji, tyle iż może nas ogarniać poprzez głębokie oddanie się pasji – fizycznej czy intelektualnej. Chodzi tu o aktywność dla samej wewnętrznej satysfakcji, bez koncentrowania się na jej społecznych rezultatach. Kultowy powieściopisarz Kurt Vonnegut za najbardziej wzbogacającą formę medytacji uważał lekturę i twórczość, gdyż w przeciwieństwie do mistycznych technik pozwalają na prawdziwą transcendencję umożliwiając nam kontakt zarówno z największymi umysłami w historii, jak i z własnym wnętrzem.
 


Ze znanych nam technik relaksacyjnych czytanie obniża poziom hormonu stresu (kortyzolu) najskuteczniej, bo aż o 68% w ciągu zaledwie sześciu minut! Aż dziwne, że tylu z nas woli łykać tabletki na uspokojenie. Pomimo że wielu wtórnym analfabetom obcowanie ze słowem pisanym wydawać może się drętwe, stymuluje ono mózg bardziej niż oglądanie telewizji, czyli najpopularniejsze lekarstwo na nudę. Przesadne obcowanie ze szklanym ekranem osłabia zdolność krytycznego myślenia, koncentracji i panowania nad emocjami. Niestety to telewizyjna rzeczywistość jest dziś jednym z głównych programatorów życia społecznego. Jeśli ludzie inteligentni mniej się nudzą, to dlatego iż tym co rozbudza wyobraźnię trudniej się przesycić.   

niedziela, 14 stycznia 2018

DUCH KAPITALIZMU

Słynny niemiecki socjolog Max Weber zastanawiał się kiedyś, czy to przypadek, że nowoczesny kapitalizm rozwinął się najpierw na zachodzie i północy Europy. A mianowicie czy stopień rozwoju gospodarczego umożliwiający wejście w fazę kapitalistyczną wynikał z jakiegoś szczególnego etosu? A jeśli tak to gdzie go upatrywać? W ten sposób popełnił jedną ze swoich najważniejszych prac – „Etyka protestancka, a duch kapitalizmu”. Zdaniem Webera to zmiany kulturowe dokonane przez reformację umożliwiły wielkie przeobrażenia gospodarcze. Człowiek zawsze był żądny dóbr doczesnych, ale dopiero etyka protestantyzmu podniosła bogacenie się do rangi imperatywu, potępiając jednocześnie lenistwo i biedę. Odtąd człowiek miał się bogacić i dokonywać doniosłych dzieł cywilizacyjnych na chwałę bożą. Z czasem jednak moralny nakaz bogacenia się zatracił swój związek z religią.


Zdaniem współczesnych kulturoznawców wpływ proroków reformacji na współczesną kulturę globalną jest jeszcze większy. Popularyzację idei Marcina Lutra umożliwiło bowiem przede wszystkim wykorzystanie nowych technologii informacyjnych, a mianowicie prasy drukarskiej. Była to zatem szesnastowieczna rewolucja informacyjna, której trwałą konsekwencją była nie tylko zmiana religijnej mapy Europy, lecz jednocześnie stworzenie infrastruktury drukarskiej jak i popytu na informację. Również w tym wypadku literatura coraz bardziej poświęcała się doczesności. Słowo drukowane pozwoliło na szeroką zakrojoną debatę o sprawach publicznych, na jakiej wykształcono społeczeństwo obywatelskie i poczucie wspólnoty narodowej. Szybki przepływ idei umożliwił też nastanie tak zwanej metakultury nowości. Metakultura określa kulturę przy pomocy jej narzędzi – poprzez media, dyskursy czy kody. Metakultura nowości wymaga od nas ciągłej zmiany – nowych technologii, trendów i innowacji.



Oczywiście współczesny kapitalizm różni się zasadniczo od swojej wczesnej wersji, której motorem była akumulacja kapitału, a nie bezpośrednia konsumpcja. W ten sposób nadwyżki produkcji inwestowano w zwiększenie możliwości produkcyjnych – rozwój był niejako celem samym w sobie. Dzięki temu możliwe było stworzenie infrastruktury przemysłowej. Dziś kołem zamachowym gospodarki jest konsumpcja wsparta kredytem, ponieważ świat stał się jednym wielkim rynkiem zbytu. Taki mechanizm funkcjonowania wymaga nowego etosu. Dlatego dzisiejszy duch kapitalizmu niewiele ma już wspólnego z etyką protestancką, a więcej z „amerykańskim snem”. Co więcej wchłania lokalne kultury w swój globalny system przekupując opornych plastikowymi błyskotkami. Tym samym ponowoczesny model kulturowy wyznacza ramy naszej tożsamości – percepcji świata.  

czwartek, 11 stycznia 2018

NEW AGE

Triumf chrześcijaństwa w Rzymie przyczynił się do jego zinstytucjonalizowania, a być może ostatecznie był możliwy dzięki niemu. Doprowadziło to nie tylko do stworzenia biurokratycznego molocha, ale też ujednolicenia doktryny. Centralne zarządzanie wymagało wiary w autorytet jedynego kościoła i jego naukę. Wszelkie odchylenia od „normy” zwalczano więc jako herezje. Chrześcijaństwo zamiast na kwestiach moralnych koncentrowało się na teologicznych, co niejednokrotnie prowadziło do rozlewu krwi. Papieski monopol na prawdę religijną udało się przełamać dopiero trendowi reformacji, lecz poprzez orgię wzajemnej przemocy.

Aż do czasów wojen światowych religijna wojna trzydziestoletnia była najstraszniejszym konfliktem jaki przetoczył się przez Europę – w jej wyniku mogło zginąć nawet osiem milionów ludzi, a kontynent został spustoszony. A wszystko to w wyniku starcia odłamów tej samej religii, głoszącej pokój i miłość bliźniego. Potem przyszedł więc czas na humanistyczną refleksję i tak zwany wiek rozumu. Nurt oświecenia krytykował religię i jej konsekwencje, postulując sekularyzację i laicyzację. Niestety wśród „wolnomyślicieli” również nie zabrakło fanatyków, czego pierwszym przykładem była rewolucja francuska i rzeź katolików w Wandei – pierwsze ideologiczne ludobójstwo w dziejach nowożytnych.

Dwudziestowieczna Europa wykrwawiała się już pod znakiem nowych fanatyzmów – czerwonego i brunatnego. Dla wielu badaczy były one tylko formami religii politycznych, czyli swego rodzaju kultów z określoną obrzędowością i wyznawcami. Awangardowe wizje przyniosły katastrofę humanitarną wszystkim zainteresowanym, dlatego zatriumfował wygodny „zgniły liberalizm”. Choć Europejczykom nadal zdarzały się napady religijnego szaleństwa (jak choćby masakra bośniackich muzułmanów w Srebrenicy w 1995 roku) wydaje się, że czasy fanatycznego zaślepienia mamy już za sobą. Niestety nowe napięcia rodzi napływ do Europy islamskich idei ekstremistycznych.


Dziś jedyną żywą religią Europy stał się kapitalizm, w którym bogactwo to niebo, a bieda to piekło. Europejczycy poświęcają większość czasu zarabianiu i konsumpcji – ich kultura podporządkowała się logice ekonomicznej. Najbardziej jaskrawym tego wyrazem jest religia rozwoju osobistego, koncentrująca się na budzeniu motywacji (czyli wiary) do materialnej samorealizacji. Z jednej strony to źle, ale z drugiej dobrze. Bo spoglądając w przeszłość to w zasadzie nie ma za czym tęsknić. Niezmiennym składnikiem każdego takiego etosu pozostaje poszukiwanie duchowych przewodników, czyli mądrali którzy powiedzą nam co mamy robić żeby było dobrze.

niedziela, 7 stycznia 2018

ZARZĄDZANIE SZCZĘŚCIEM

Psycholog organizacji Ronald Humphrey w ramach eksperymentu stworzył formę biura. Doświadczenie polegało na losowym podziale uczestników na „kierowników” i „urzędników”. W związku z tym „kierownikom” powierzono nadzór nad „urzędnikami”, których aktywność ograniczono do wykonywania prostych prac biurowych. Przed badanymi nie ukrywano jednak przypadkowości, która umieściła ich w jednej lub drugiej kategorii. Ale kiedy potem proszono jednych i drugich o ocenę pozostałych pod kątem takich cech jak zdolności przywódcze, inteligencja, motywacja, stanowczość czy pomocność, zarówno „kierownicy” jak i „urzędnicy” oceniali wyżej „kierowników” (i to mimo wiedzy o losowym charakterze takiego kierownictwa). Po prostu praca „urzędnika” stwarzała mniejsze pole do popisu.

Można się tylko domyślać, że im niżej człowiek znajduje się na drabinie społecznej tym na większego wygląda głupka. Przy okazji działa tu też zapewne sprzężenie zwrotne. „Szycha” otrzymując potwierdzenia swoich kompetencji staje się tym pewniejszy swego, co czyni go tym lepszym liderem. W systemach monarchicznych przywódcą zostawało się na mocy pochodzenia, a nie konkursu. Arystokraci dziedziczyli urzędy i wpływy, gdyż widziano w nich jedynych predestynowanych do władzy. Oczywiście wyróżniał ich kapitał kulturowy (wiedza i doświadczenie), co tym bardziej konserwowało system. Wśród monarchów i dostojników nie brakowało jednak głupców i utracjuszy. Dla ludu autorytet władzy wynikał z samego jej sprawowania, gdyż każdy z nas potrzebuje przywódców i mentorów.

W codziennym życiu wszelka losowość, a tym bardziej arbitralność, nie jest transparentna jak w przytoczonym eksperymencie. Zwykle fakty o koligacjach i protekcji są skrzętnie ukrywane, a bieg ścieżki życiowej mogą zmieniać różne przypadki, które potem się bagatelizuje. Na ogół przeceniamy rolę atrybucji dyspozycyjnych, doszukując się w zewnętrznych atrybutach emanacji talentów i determinacji. Lecz gdyby wszystko wynikałoby z naszych cech osobniczych, sens straciłaby cała psychologia społeczna wraz z wychowaniem, edukacją i nabywaniem doświadczeń. Każdy z nas do pewnego stopnia zostaje ukształtowany przez okoliczności. Człowieczeństwo polega na nieprzerwanym uwikłaniu naszego układu nerwowego we współzależności społeczne, aż do ukształtowania określonych aspiracji.


W pewnym momencie stajemy się zakładnikami swojego życiorysu. Dla wielu z nas wydaje się oczywiste, że wszyscy powinniśmy chcieć mniej więcej tego samego, ponieważ to „normalne”. Pewnie z tego powodu lubimy widzieć życie jako spis zadań do wykonania. Zaliczenie każdego z nich potwierdzone musi zostać oficjalną pieczątką. Na życie można patrzeć też z lotu ptaka – wtedy pragnienie stanie się mniej ważne, a zamiast konieczności zobaczymy nieskończoność. Szczęście wypływa z naszego wnętrza, a nie tego do czego zmierzamy. Niezależnie od przypisanych nam ról wszyscy możemy przeżywać ekstazę człowieczeństwa. Przynajmniej czasami. 

czwartek, 4 stycznia 2018

LSD

Psychodeliczna rewolucja lat sześćdziesiątych pozostawiła po sobie wiele wspaniałych dzieł sztuki, niemniej artyści zawsze uważani byli za uprawnionych do szaleństwa. Zwykli zjadacze chleba zobowiązani byli natomiast do „normalności”. Fakt, że gwiazdy rocka umierały z powodu prochów, a wielu młodych ludzi pogrążało się w nałogach nie sprzyjał pozytywnemu obrazowi polityki ekstazy. W młodzieżowym buncie widziano więc filozoficzny bełkot maskujący prymitywny hedonizm. Ci którzy nie zniszczyli się twardymi narkotykami stopniowo rezygnowali z kwestionowania kapitalizmu, gdyż życie w komunach okazywało się zbyt karkołomne. Trendy które przetrwały w kulturze popularnej uczyniły z wyznawców kontrkultury konsumentów alternatywnych. Dziś moda na wschodnią duchowość, muzykę rockową czy pacyfistyczną symbolikę pozostaje raczej pewnym zjawiskiem estetycznym niż stylem życia.

Z powodu bilansu kolorowej rewolty – widzianej przez pryzmat jej upadku – paliwo jej kreatorów, LSD, zostało zaszufladkowane jako „narkotyk szaleńców”. Lecz przełamywanie mitów w kwestiach takich używek jak marihuana pozwala dziś racjonalniej podchodzić do badania innych środków psychoaktywnych. Prowadzone przez naukowców pomiary aktywności mózgów na „kwasie” pokazują, że powstają w nich miliony nowych połączeń nerwowych. Uzyskaną w ten sposób elastyczność poznawczą porównać można tylko do plastyczności umysłowej kilkuletniego dziecka! Nic więc dziwnego, że wyznawcy syntetycznego specyfiku przypisywali mu znaczenie niemal religijne – widzieli w nim narzędzie duchowej podróży, medytacji, poszerzania świadomości. – Substancja ta jest narzędziem, które pozwoli nam rozwinąć się w to, czym mamy być – twierdził odkrywca LSD Albert Hofmann, który przeżył na tym świecie ponad sto lat.


Jak wiadomo „kwas” inspirował wielu wybitnych artystów – nie tylko muzyków, ale też pisarzy: Aldousa Huxleya, Kena Keseya czy Huntera Thompsona. Wszyscy oni jednak zdają się kojarzyć ze zwariowanym światkiem kontestacji, który wielu ludzi uważa za ekscentryczny i niezrozumiały. Ale wpływ LSD na naszą cywilizację nie ograniczał się tylko do artystycznych uniesień. Psychodelik pozwolił przełamać schematy myślowe umożliwiając co najmniej kilka przełomowych odkryć. Nie sposób choćby zakwestionować naukowego znaczenia rozszyfrowania struktury DNA, tajemnicy życia. Francis Crick, biolog molekularny nagrodzony za to nagrodą Nobla, na krótką przed śmiercią przyznał, że genetycznego „oświecenia” doznał pod wpływem LSD. Inny noblista, biochemik Kary Banks Mullis, uhonorowany za udoskonalenie techniki łańcuchowej reakcji polimerazy, w wywiadzie prasowym przyznał: - LSD było z pewnością o wiele ważniejsze niż jakiekolwiek kursy i nauki jakie kiedykolwiek pobierałem. Do głębokiego wpływu „kwasu” na rozwój swoich koncepcji przyznaje się też Ralph Abraham, amerykański matematyk pracujący nad Teorią Chaosu.

Co więcej legendarny psychodelik wspomagał także kreatywność gigantów ery informacyjnej, takich jak twórca myszy komputerowej i techniki „kopiuj i wklej” Douglas Engelbart. Inżynier ów uczestniczył  w psychodelicznych sesjach prowadzonych przez badacza potencjału LSD Myrona Stoloraffa, który orzekł, iż „dzięki LSD w ciągu jednego dnia można się dowiedzieć o rzeczywistości i tym kim jesteśmy więcej niż możemy sobie wyobrazić”. Jedną z pierwszych osób jakie zauważyły ogromne możliwości tkwiące w myszy komputerowej był wielki Steve Jobs, jeden z ojców społeczeństwa informacyjnego, założyciel Apple Inc. Potentat przyznawał, że zażywanie LSD otworzyło mu oczy na nowe horyzonty. Znany był z pytania o doświadczenia psychodeliczne osób ubiegających się o pracę. – Wzięcie LSD było bardzo głębokim doświadczeniem, jednym z najważniejszych w moim życiu. LSD pokazuje, że istnieje druga strona medalu. I nie możesz pamiętać, kiedy przestaje ona oddziaływać, ale o tym wiesz. To wzmocniło moje poczucie tego, co ważne – tworzenia wielkich rzeczy zamiast robienia pieniędzy, oddawania ich z powrotem do strumienia historii i ludzkiej świadomości, tak bardzo jak tylko mogę – wyznał Jobs. Mistyce kwasu ulegali więc nie tylko nawiedzeni hedoniści, jak to się niektórym wydaje.


Moda na rekreacyjne korzystanie z psychodelików jaka w latach sześćdziesiątych opętała Stany Zjednoczone na długi czas zdemonizowała tę grupę substancji. Współcześnie jednak coraz jaśniejszym staje się, że środki takie jak LSD czy grzyby halucynogenne należą do najbezpieczniejszych używek. Wszelkie badania ujawniają ich korzystny wpływ na zdrowie psychiczne – choćby antydepresyjny. Klasyczne psychodeliki zapobiegają wręcz zachowaniom przestępczym. Stymulują wzrost nowych komórek mózgowych i mogą być katalizatorami wrodzonej kreatywności. Dla dobra nas wszystkich lepiej byłoby, gdyby na polskich ulicach mniej było amfetaminy, a więcej LSD. 

środa, 3 stycznia 2018

ALCHEMIA

Indianie nie mogli zrozumieć obsesji konkwistadorów na punkcie złota. W końcu jest to metal zbyt miękki żeby wytwarzać z niego narzędzia. Używali go tylko do wyrobu błyskotek. Dla rdzennych mieszkańców Ameryki żółty kruszec nie był  więcej wart niż szklane koraliki dla Europejczyków. Sęk w tym, że w Starym Świecie złoto nie było tylko surowcem lecz środkiem płatniczym i dobrem luksusowym. A to oznaczało, że można było je wymieniać na wszelkie zasoby i pracę. Złoto było więc instrumentem materialnej władzy. Dlatego przez Atlantyk transportowano do Hiszpanii ogromne ilości tego złomu. Angażowanie tylu sił dla „importu” czegoś co ma znaczenie tylko symboliczne wydawać się może absurdalne. Człowiek uwielbia jednak bić się o wartości które sobie uroił. W nazistowskich obozach koncentracyjnych trupom usuwano złote zęby – żeby nie zmarnowało się to co najcenniejsze.


Dzisiaj środkami płatniczymi są monety ze stali, aluminium i miedzi. Pieniędzmi są papierowe banknoty, a nawet wirtualne zapisy na naszych kontach. Siłę nabywczą może mieć wszystko co uznamy za powszechnie wymienne. Moc pieniądza polega na tym, że w nią wierzymy. Stał się on wyznacznikiem naszych zdolności konsumpcyjnych i związanego z tym statusu. Dzięki temu naszą pracę wymieniać możemy na dowolne dobra, usługi i informacje. Możemy wybierać pomiędzy posiadaniem, rozrywką czy wiedzą. Wolność ta ma jednak swoją cenę. Już sama idea pieniądza na tyle podnieca mózg, że czynić z niego może swoisty narkotyk. Niczym konkwistadorzy czy hitlerowcy często zapominamy, że forsa nie jest niczym więcej niż szklanymi paciorkami którymi handlarze niewolników mamili murzyńskich kacyków. Jest tylko naszym pragnieniem.


W naszym „cywilizowanym” świecie, gdzie drapieżność wyzysku ustępuje przemysłowej hodowli konsumentów, materialny dobrobyt ma gwarantować rynek zbytu dla coraz szerszej gamy ofert konsumpcyjnych, przy czym więcej ludzi usługuje i informuje niż cokolwiek wytwarza. Co jeszcze śmieszniejsze największe zyski w tej zwariowanej rzeczywistości przynosi obracanie kapitałem, dlatego zawirowania na rynkach finansowych są dla współczesnej gospodarki tak niebezpieczne. Coraz większy rozmach przedsięwzięć gospodarczych uzależniony jest od ich kredytowania i nastrojów giełdowych. Niewielu zresztą ludzi szuka dla takiego stanu rzeczy alternatywy kulturowej, ponieważ nowe zakupy są raczej przyjemne, nawet jeśli porównania społeczne niekiedy mogą być bolesne. Zjawiska takie jak słabnąca demografia czy pogarszająca się kondycja psychiczna społeczeństw rozwiniętych zmuszają nas jednak do zadawania coraz nowych pytań o sens takiego rozwoju.