W społeczeństwie zwanym informacyjnym szerzy się wtórny
analfabetyzm i związana z tym ignorancja. Wydawać to by się mogło paradoksem,
lecz informacja zredukowana do tak zwanego „newsa”, bardziej niż informowaniu
nas służy zwracaniu na siebie uwagi. Przekazywane nam treści dobierane są pod
kątem ich oglądalności i generowanego ruchu internetowego, bo informowanie jest
działalnością komercyjną. Skutkuje to nie tylko pogonią za sensacją, ale także
usilnemu jej kreowaniu. Wszystkie informacje podawane nam muszą zatem być w
odpowiednio atrakcyjnej formie, a my oczekujemy przede wszystkim rzeczy
emocjonujących i łatwych. Przeciętny konsument jest w stanie trawić tylko
informacyjną papkę, dlatego media muszą mu robić wodę z mózgu.
Ostatecznie chodzi tylko o to, by w międzyczasie przemycić
jak najwięcej reklam. Co prawda zazwyczaj nie przywiązujemy do nich żadnej
wagi, jednak właśnie dlatego wyłączają się wtedy w naszym mózgu ośrodki
odpowiedzialne za krytyczne myślenie. Wiąże się to z tak zwanym płytkim
przetwarzaniem informacji. Informacje zapisują się w naszej pamięci mimowolnie,
a my nie poddając ich żadnym analizom (bo przecież to tylko reklamy) nie
uruchamiamy mechanizmu kontrargumentacji. Większość z nas uważa się za
odpornych na reklamę, tyle że cały obecny model gospodarczo-kulturowy opiera
się na wymyślaniu nowych potrzeb i ich zaspokajaniu. Na kampanie reklamowe
wydaję się ciężkie pieniądze właśnie dlatego, że są opłacalne czyli skuteczne.
Drugim potężnym środkiem masowego przekazu stał się w
ostatnich latach internet. Wydaje się on bardziej „demokratyczny” – zapewnia
każdemu możliwość wypowiedzi i szerzenia najbardziej nawet zwariowanych
poglądów, lecz wiąże się z tym problem wiarygodności internetowej twórczości.
Jedną z często stosowanych form manipulowania opinią publiczną staje się
teraz tak zwany „fake news”. Na portalach społecznościowych czy blogach
pojawiają się spreparowane wiadomości, które następnie zaczynają
rozprzestrzeniać się w sposób wirusowy. W komentarzach i na forach rozpowszechniane
są linki do źródła, a sama informacja zyskuje na znaczeniu, gdyż jest cytowana
przez coraz to nowych komentatorów i blogerów, a w końcu nawet dziennikarzy.
Współczesna propaganda posługuje się zawodowymi hejterami, którzy potrafią
aktywizować pożytecznych idiotów – ideowców albo błaznów usiłujących zabłysnąć.
Żeby zaistnieć w sieci trzeba plasować się jak najwyżej w
wynikach wyszukiwania, a to wymaga nie tylko pozycjonujących sztuczek, ale też
podążania za zmieniającymi się jak w kalejdoskopie trendami informacyjnymi.
Ponadto ze względu na ogromną dynamikę wirtualnej rzeczywistości należy tworzyć
teksty z prędkością maszyny do pisania, co często przekracza zdolności
kreatywne blogerów, i to nawet tych „profesjonalnych” czyli zarabiających na
pisaniu. Internetowi twórcy przeczesują więc sieciowe zasoby w poszukiwaniu
„inspiracji”, korzystając z nieweryfikowalnych źródeł, a nawet uciekając się do
mniej lub bardziej zamaskowanych plagiatów. Oczywiście jest to idealne podłoże
do rozwoju różnych fejkowych sensacji. Sieć roi się od głupców którzy potrafią
tylko przetwarzać to co w niej znajdą.