Łączna liczba wyświetleń

sobota, 12 kwietnia 2014

CHEMICZNE OŚWIECENIE

Od zarania dziejów człowiek stosował rozmaite narkotyki i używki. Często robił to w celach rekreacyjnych, niekiedy jednak posługiwał się nimi w celach magicznych, czy wręcz mistycznych. Z rytualnym wymiarem uzyskiwania odmiennych stanów świadomości wiązało się zwłaszcza używanie środków halucynogennych. Wierzono, że co niektóre rośliny wyzwalają moc umożliwiającą kontakt ze światem nadprzyrodzonym. Dostępne one były dla wąskiego kręgu szamanów, kapłanów i magów. Wynikało to z braku wiedzy, uniemożliwiającego naszym przodkom zrozumienie mechanizmów działania tych substancji.

Wydawać by się mogło, że wraz z nastaniem ery rozumu, demitologizującej rzeczywistość, podobne czary-mary mamy już za sobą, ale tak się nie stało. Religia nie tylko przetrwała jako taka, jako określona zdogmatyzowana doktryna, a nie abstrakcyjna idea. Przetrwała ona w swoich najbardziej absurdalnych formach, takich jak kreacjonizm. Świadczy to o głębokiej potrzebie religijności, w obliczu której żaden Darwin czy inny dupek nie ma nic do powiedzenia. Czym innym jest bowiem język religii, a czym innym język nauki, wymagający skupienia, refleksji i analizy. Nie dość, że aby przyswoić sobie jego przekaz trzeba być człowiekiem aktywnie poszukującym, to zdobywanie wiedzy uświadamia nam naszą ignorancję, czym potęguje uczucie zagubienia.

Przetrwała także nasza potrzeba przekraczania samego siebie i własnej jednostkowej egzystencji – w odwoływaniu się do wyższych wartości, pięknie sztuki czy (o kurwa) zażywaniu narkotyków. Ten ostatni sposób wydaje się „zdrowemu” społeczeństwu najbardziej pokręcony, a cała ta hipisowska gadka o rozszerzaniu świadomości wydaje mu się po prostu naćpanym bełkotem. Nie sposób jednak ignorować fenomenu, jakim stało się w latach sześćdziesiątych LSD, syntetyczna substancja o działaniu halucynogennym, otaczana swoistym kultem i ideologią, a sprowadzanie całego tematu do hedonistycznej mody wydaje się głębokim nieporozumieniem. Ówcześni kwasiarze mieli bowiem w sobie coś z egzotycznych kapłanów i czarowników, poszukujących drogi do wyższego wymiaru.

Odkrywcą LSD był szwajcarski chemik Albert Hofmann. Podczas swych badań farmaceutycznych, mających na celu syntezę stymulatora ośrodka oddechowo-krążeniowego zsyntezował LSD, po czym przerwał eksperymenty z tą substancją. Wznowił je pięć lat później, w roku 1943. Wtedy też przypadkowo wchłonął niewielką ilość substancji co wprawiło go w intrygujący stan. Kilka dni później świadomie przyjął dawkę LSD i wracając do domu na rowerze popadł w paranoję. Obawiał się wracać – uznał że jego sąsiadka jest czarownicą. Potem wezwał lekarza, bo przestraszył się, że LSD go otruło. Medyk nie stwierdził żadnych niepokojących objawów. Wtedy lęk ustąpił uczuciu zadowolenia i kolorowym halucynacjom. Hofmann kontynuował eksperymenty z LSD, zażywając je sam i częstując nim kumpli. Nazywał swój wynalazek „lekiem dla duszy” i uważał że niesłychanie pobudza wyobraźnię. – Substancja ta jest narzędziem, które umożliwi nam rozwinąć się w to, czym mamy być – twierdził. Pomimo narkotycznych doświadczeń zmarł dopiero w wieku 102 lat w 2008 roku.

Inną postacią wykazującą pociąg do tej używki był Aldous Huxley, angielski powieściopisarz, poeta i filozof, znany przede wszystkim ze znakomitej powieści fantastyczno-naukowej „Nowy, wspaniały świat”. Namiętnie zażywał on LSD, a przyjęcie tej substancji było jego ostatnim życzeniem na łożu śmierci. Zażywał też meskalinę, alkaloid występujący w kilku kaktusach, między innymi w pejotlu. Napisał o niej esej „Drzwi percepcji”, do którego tytułu nawiązywała nazwa słynnego zespołu rockowego The Doors (Drzwi). Narkotyki halucynogenne miały się bowiem niebawem rozpowszechnić, na fali kontrkulturowej rewolucji hipisowskiej, kojarzonej dziś głównie z muzyką rockową, choć mającej swoje głębokie intelektualne uzasadnienie. Tytuł eseju Huxleya nawiązywał do słów osiemnastowiecznego poety angielskiego Williama Blake’a, jednego z prekursorów romantyzmu: - Gdyby oczyścić drzwi percepcji, każda rzecz ukazałaby się człowiekowi taka jaka jest. Nieskończona.


Zanim LSD zostało przejęte przez ruch hipisowski i masowo zastosowane, mieliśmy zatem do czynienia z pewnym kulturowym procesem, z którego dopiero miały się wykluć „dzieci-kwiaty”. Pierwsza prawdziwie buntownicza kontrkultura amerykańska była dziełem murzynów, skupionych wokół klubów jazzowych, gdzie uprawiano muzyczne improwizacje. Nazywali siebie oni hipsterami, albo „kolesiami którzy kumają gadkę”. Wiązały się z tym narkotyki, od marihuany po heroinę, hazard, ekstrawaganckie stroje i styl bycia, odróżniający ich od tych zwanych „sztywniakami”. Nowa muzyka przyciągała białą, znudzoną młodzież z bogatych domów i skupiała wokół siebie środowisko, jakie z czasem wyewoluowało w awangardowy ruch literacki zwany bitnikami. To oni utorowali drogę hipisom.

Za czołowych bitników uważa się Williama Borroughsa, Allena Ginsberga i Jacka Kerouaca. Pierwszy, pochodzący z zamożnej rodzinki absolwent elitarnych szkół i Wydziału Literatury Uniwersytetu Harvarda, był najstarszym z nich i choć nie fascynował się szczególnie halucynogenami, a raczej opiatami, przekraczał tak dalece granice moralne i artystyczne, że można go uznać za jednego z prekursorów zbliżającej się epoki „wolnej miłości” i „poszerzania świadomości”. Z kolei poetę Allena Ginsberga uznaje się wręcz za jednego z akuszerów ruchu hipisowskiego, gdyż współorganizował nawet mityng w Golden Gate w San Fransisco  w styczniu 1967 roku, gdzie hipisi pierwszy raz pokazali się światu.

Manifest nowego ruchu wygłosił Timothy Leary, psycholog nazywany „prorokiem LSD”, które to rozdawano obecnym na imprezie. LSD miało się w jego zamierzeniu stać sakramentem nowej religii. Huxley, tuż przed swoją śmiercią błagał go, aby milczał w prawie LSD, gdyż ta wiedza powinna pozostać domeną wtajemniczonych, a narkotyk może być niebezpieczny społecznie. Leary doszedł jednak do przeciwnego wniosku, uznając że każdy ma prawo do technik rewolucjonizujących ludzką świadomość. Kiedy stworzony przez niego ruch stracił na sile, bez trudu odnalazł się w nowej rzeczywistości, uznając internet za nowe narzędzie rozszerzania świadomości.

Psychodeliczną rewolucję zainicjowaną przez Learego, wyprzedzała działalność Kena Keseya, autora kultowego „Lotu nad kukułczym gniazdem”, dlatego niektórzy nazywają go pierwszym hipisem Ameryki. W latach pięćdziesiątych CIA testowało na nim LSD za pieniądze. Doświadczenia te radykalnie zmieniły jego myślenie o świecie, a praca w szpitalu psychiatrycznym, gdzie poruszył go widok zastraszanych pacjentów, zainspirowała go do stworzenia klasycznej już dzisiaj powieści. Jack Kerouac, guru pokolenia bitników nazwał go po jej lekturze „nowym, wielkim pisarzem Ameryki”. Kesey zaś, nieźle zarobiwszy na swoim dziele, w 1964 roku kupił szkolny autobus, pomalował go w kwiaty i wyruszył na wyprawę po Stanach Zjednoczonych rozdając po drodze jeszcze wówczas legalne LSD.

Z czasem LSD wyparte zostało z rynku przez nowe psychodeliczne narkotyki, takie jak ecstasy. Z powodów historycznych pozostanie jednak symbolem tego czym w istocie było – ludzkiego sprzeciwu wobec społecznego zniewolenia i tęsknoty za innym, lepszym światem. Lecz czy chemiczne oświecenie może być cokolwiek warte? Choć fala rewolucji się cofnęła, nie była to najbardziej brutalna i krwawa rewolucja jaka przydarzyła się ludziom. Pomimo wszystkich ofiar jakie pochłonęła, pozostawiła po sobie kolorowe ślady.