Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 29 stycznia 2019

JAK CIAŁO SŁOWEM SIĘ STAŁO


W systemach formalnych symbole definiuje się za pomocą innych symboli. Skoro nie można wskazać fundamentów zastanawiające jest skąd znamy ich znaczenie. Zwierzęta wymieniają między sobą proste komunikaty głosowe, ale pozbawione składni i gramatyki. Najzdolniejszy badany prymat zdołał opanować zaledwie 150 symboli, czyli zestaw instrukcji na poziomie dwuletniego dziecka. Ale to najprawdopodobniej w „mózgach społecznych” naszych jeszcze nieczłowieczych przodków powstały zalążki mechanizmów niezbędnych do posługiwania się złożonym systemem symbolicznym. Wydaje się, że pierwszym krokiem w stronę intersubiektywnej rzeczywistości językowej były neurony lustrzane, czyli grupy komórek uruchamiające podczas percepcji te same procesy neuronalne co podczas działania.

Dzięki symulacjom potencjalnych zdarzeń (przeprowadzanym przy okazji przez niektóre „zwykłe” komórki nerwowe) możliwa stała się na przykład interpretacja intencji, a w dalszej perspektywie wyobraźnia. Mogło to być wstępem do podejmowania bardziej złożonych interakcji. Z czasem przedrefleksyjny system symulacji przekształcił się w język, umożliwiający nie tylko złożoną komunikację, ale też myślenie ciągiem symboli co usprawniało wnioskowanie i planowanie. Przede wszystkim jednak to dzięki językowi symbolicznemu  gromadzimy wiedzę, a także tworzymy abstrakcyjne idee – jest on podstawowym narzędziem każdej kultury. Znaczenie nie tylko wyłania się z kontekstu, ale też metafor ujmujących jedne pojęcia w ramach drugich.

Zdaniem językoznawcy George’a Lakoffa i filozofa Marka Johnsona  metaforyzacja jest kolejnym zmyłem, bo to właśnie ona pozwala naszemu umysłowi rozumieć rzeczywistość. Do opisywania bardziej mglistych stanów wykorzystujemy strukturę pojęć konkretnych, dzięki czemu stają się bardziej zrozumiałe. Dziś przeważa pogląd, że w mózgu nie ma żadnego modułu wyspecjalizowanego w kodowaniu pojęć, a odbywa się to w obszarach sensorycznych i motorycznych. Kluczowa w tym procesie jest symulacja, obejmująca prototypowe pojęcie w ramach rzeczywistych doświadczeń, a nie listy cech złożonych z kombinacji symboli. Znaczenie nie jest więc generowane na bazie pierwotnego „języka naturalnego”, nawet jeśli manipulacja symbolami przy pomocy zbioru reguł umożliwiałaby stworzenie nieskończenie wielu kombinacji – przejawia się ono natomiast we wzorcu aktywności mózgu zapisanym w strukturach skojarzeniowych.

Być może to jeden z powodów trudności, jakie uniemożliwiają dotąd stworzenie sztucznej świadomości. Żadna dokonująca obliczeń maszyna nie jest bowiem ucieleśniona, to znaczy zdolna do cielesnej percepcji, a ta wydaje się niezbędna do rozumienia znaczeń, a nie tylko ich przetwarzania. Nawet stosunkowo proste algorytmy analizujące zdanie muszą się odwoływać do modelu ciała, który pozwala na ustalenie relacji czasoprzestrzennych, bo reprezentacje nadające sens symbolom wynikają przede wszystkim z naszej budowy biologicznej. Kartezjańskie wypreparowanie umysłu z organicznej materii po raz kolejny okazuje się mrzonką. Jesteśmy zamknięci w pudełkach którymi są nasze otoczone sieciami somatycznych receptorów mózgi. I to w tych ucieleśnionych światach powstaje znaczenie i sens.   

sobota, 26 stycznia 2019

PRZEPIS NA SUKCES


Ponieważ to od społeczeństwa zależy nasz los, nauki społeczne interesują nas bardziej od innych. Nawet zbytnio nie interesując się naturą ludzką chcemy więc poznawać procesy które rządzą ludzkim zachowaniem, żeby na nie wpływać. Mnożą się publikacje o tym jak zostać świetnym handlowcem czy szefem, lub uporządkować trudne relacje osobiste, co pokazuje jak bardzo chcielibyśmy kontrolować swoje otoczenie. W dwudziestym pierwszym wieku psychologia stała się popularna jak nigdy – zrozumieliśmy bowiem, że to w psychice tkwi klucz do władzy, sukcesu i miłości. Ale to co popularne zwykle się banalizuje – obietnica że można coś zmienić po przeczytaniu książki sama w sobie jest chwytem marketingowym. Tym bardziej inspirowanie się telewizją śniadaniową nie zbliży nas zbytnio do spełniania marzeń.

Wiedza zawsze może się przydać, pytanie tylko czego można się dowiedzieć, bo to co wiemy o zachowaniu człowieka z wielkim trudem da się przełożyć na skuteczne recepty. Konkurencja o społeczne zasoby jest tak wielka, że wątpić można w dostępność magicznych wskazówek dających nam istotną przewagę nad innymi. Ci którzy usiłują traktować wiedzę psychologiczną instrumentalnie prędzej czy później się zawiodą, gdy okaże się, że człowiek jest bardziej skomplikowany niż zbiór udokumentowanych prawidłowości. Oczywiście prawda o nim jest niezmiernie fascynująca, lecz tylko dla tych którzy chcą zgłębiać tajemnicę, a nie ułatwiać sobie życie. Żeby być zadowolonym wystarczyłoby mniej oczekiwać, lecz ta prosta porada również jest banalna – bo ludzi ciężko zadowolić.

Szereg modnych twierdzeń z zakresu psychologii może być fałszywych, i to nawet tych bazujących na przeprowadzonych badaniach. Naukowcom odtwarzającym psychologiczne eksperymenty w ramach Reproducibility Project nie udało się potwierdzić blisko połowy wyników. I nie musi to świadczyć o ich sfałszowaniu. Za taki stan rzeczy może w dużym stopniu odpowiadać... sama psychologia. Badacze mogli bowiem wpadać w pułapkę własnych oczekiwań, czyli nieświadomie dążyć do ich potwierdzania. Dopiero wielokrotna replikacja uprawdopodobnia prawidłowości. „Odkrywcy” koncentrują się jednak bardziej na własnych projektach niż cudzych, bo tylko to pozwala im zaistnieć. Poza tym mamy tendencję do przyklepywania raz przyjętych twierdzeń bez dalszego ich roztrząsania.

Czy oznacza to, że połowa wiedzy psychologicznej jest bezwartościowa? To już zależy co za nią uznać. Z powodzeniem replikowano na przykład badania laureata Nagrody Nobla Daniela Kahnemana. Nie każdy kto się mieni psychologiem musi mieć odpowiednie kompetencje do wglądu w nasze wnętrze i wygłaszania teorii na ten temat, choć zwykliśmy wiązać je z posiadanym przez niego dokumentem. Tym bardziej ktoś na mocy niejasnych kwalifikacji ogłaszający się trenerem, coachem czy terapeutą, może być po prostu mistrzem autoprezentacji. Lecz kiedy już mu uwierzymy zaczniemy szukać potwierdzeń i je znajdować... Przyjmowane modele wyjaśniające zwykle są zresztą „zabezpieczone”, to znaczy zamknięte teoretycznie. Daje to dodatkową pewność, że jeśli coś idzie nie tak, to tylko dlatego, że zboczyliśmy z słusznej drogi.

Gdyby na przykład ktoś chory modlił się i wyzdrowiał, mógłby uznać to za skutek modlitwy, choć równie dobrze mógłby wyciągnąć kopyta. Podobnie szkolony biznesmen może uznać, że wzbogacił się dzięki technikom motywacyjnym, a nie znajomości rynku, sprawności organizacyjnej i dobrej koniunkturze. A już z pewnością ktoś na dorobku będzie chciał wierzyć w skuteczność różnych sztuczek. Model naukowy wydaje się najbardziej adekwatny do rzeczywistości, ale zawsze pozostaje problem interpretacyjny. Na podstawie samych obserwacji łatwo jest wyciągać pochopne wnioski. Wielu psychologów ma ciągoty do projekcji swoich wartości, to znaczy mówienia ludziom jak mają żyć, podczas gdy wiedza psychologiczna wcale tego nie wyjaśnia. Owszem, do pełni szczęścia potrzebne są więzi i pasje, ale to chyba wszystko co wiemy na ten temat. Niewątpliwie postrzegamy świat dzięki wrodzonym mechanizmom poznawczym, ale dotarcie do nich znacznie utrudnia kultura która rządzi się swoimi prawami, choć zwrotnie z oddziałuje z tym co pierwotne.

Zrozumienie siebie i innych, a więc ludzkiego umysłu, możliwe jest tylko przez badanie wytwarzających go mechanizmów mózgowych, a dopiero następnie społecznych jako stojących na innym poziomie złożoności. Dopiero uwzględniając szczegóły działania mózgu, a następnie kodu kulturowego który musi on przetwarzać, można mówić o procesach psychicznych, objawiających się w statystycznych regularnościach wobec czynników sytuacyjnych. Nawet i te różnicowałyby się jednak w zależności od behawioralnego i biologicznego bagażu. Wypreparowana tak psychologia jest więc bardziej zbiorem algorytmów wskazujących prawdopodobieństwa niż materiałem na poradniki. Człowiek który zmanipulował miliony – Adolf Hitler – ostatecznie palnął sobie w łeb. Nie wiadomo więc czy sterowanie ludźmi – nawet o tyle o ile jest możliwe – doprowadziłoby nas do celów.     

piątek, 25 stycznia 2019

SYNTEZA ŚWIATA


To mózg okazał się „sercem” naszej istoty. Zanim jednak do tego doszło niekoniecznie uważano go za organ znaczący. Sam Arystoteles sądził, że zawartość czaszki służy do... chłodzenia krwi. W starożytnym Egipcie usuwano ją natomiast podczas mumifikacji, podczas gdy zachowywano i konserwowano inne organy. Niemniej skutki obrażeń głowy uzmysławiać musiały ludziom, że w jakiś tajemniczy sposób powstają w niej myśli i uczucia. To właśnie badania nad lezjami, czyli uszkodzeniami mózgu, zapoczątkowały naszą wiedzę o funkcjach tej magicznej papki. Na różne sposoby próbowano więc wyjaśniać jej związki z duszą, choć w czasach nowożytnych kwestie takie schodziły na coraz dalszy plan. Istotniejsze natomiast stawało się pytanie jak procesy mózgowe przekładają się na pracę umysłu.

Nowe spojrzenie na mózg objawiło się w niesławnej dziś frenologii, wnioskującej o cechach psychicznych człowieka po kształcie jego czaszki. Pomimo mocno dyskusyjnego (delikatnie rzecz ujmując) charakteru tej teorii, po raz pierwszy próbowano wtedy „czytać” anatomię mózgu. Frenolodzy położyli też podwaliny pod jego modularną koncepcję, przypisując poszczególnym częściom zróżnicowane funkcje. Z biegiem czasu rzeczywiście okazywało się, że mózg można podzielić na ośrodki zawiadujące różnymi działaniami. Paradoksalnie wydaje się, że neuronauka zatoczyła pewne koło, skupiając się dziś właśnie na obrazowaniu tych funkcjonalnych podziałów. Modułowość jest jednak pewnym uproszczeniem, bo choć ewolucja rzeczywiście uzupełniała mózg o kolejne struktury, zasadniczo dopiero współpraca ich wszystkich przekłada się na nasze człowieczeństwo.


Z pewnością nie jest też tak, że wykorzystujemy go tylko częściowo – na przykład w mitycznych dziesięciu procentach. Nieużywane w nim połączenia redukuje się na bieżąco, żeby zbytnio nie komplikować systemu i bilansować koszt energetyczny. Mózg nie jest zatem rozrastającą się siecią – wiedza krystalizuje się w nim przez permanentną redukcję wzorów do najbardziej skrótowych. Tak konsoliduje się w nich maksimum treści. Pogłębianie wiedzy nie polega na jej katalogowaniu tylko ciągłym redukowaniu znaczeń do coraz bardziej esencjonalnych. Kluczowe jest kodowanie najbardziej przepustowych powiązań tak żeby wygenerować z nich spójny obraz – skróty przyśpieszają przetwarzanie. W przeciwnym wypadku przybywałoby nam tylko szufladek w których ciężko byłoby czegokolwiek się doszukać. Ilość możliwych kombinacji neuronalnych i tak przewyższa liczbę atomów we wszechświecie, czegokolwiek więc byśmy nie myśleli to prawdziwy cud.

poniedziałek, 21 stycznia 2019

TEORIA POZNANIA


Nasz system nerwowy jest przyrodniczym fenomenem, bo zdaje się najlepiej rozpoznawać rzeczywistość. Co prawda i tak percepcja jest tylko jej interpretacją, ale wygląda na to, że żaden ziemski gatunek nie dysponuje tak rozległą i usystematyzowaną wiedzą o wszechświecie. Pozwoliło nam to stworzyć cywilizację której podtrzymywanie i rozwijanie również wymaga przyswajania ogromu informacji i rozumienia ich wzajemnych powiązań. Pierwotnie percepcja służyła do przetrwania, ale ciekawość stała się jedną z naszych podstawowych motywacji. Poszukiwanie we wszystkim przyczynowości (i celu) przyczyniło się tyleż do odkrywania praw natury co ich uteoretyzowania. Wyjaśnianie świata i naszego na nim pobytu zawsze zmagać się niestety musi z interpretacyjnymi ograniczeniami.

Skutkiem stopniowego poszerzania wiedzy o przyczynach i skutkach jest jej zniekształcanie. Zawsze mamy w głowie jakiś model rzeczywistości, do którego dopiero wprowadzamy nowe dane. Niestety nasze teorie mogą być błędne i przez to deformować napływające informacje. Wnioskowanie opierając się na wcześniejszej teorii, odsiewa to co w jej świetle wydaje się nieistotne, a resztę interpretuje zgodnie ze schematem. Od zarania dziejów co rusz okazuje się jednak, że teorie bywają naiwne i wymagają regularnych rewizji. Współczesna dumna nauka zaczynała do takich czarodziejskich praktyk jak astrologia czy alchemia, ale koncentrując się na twardych danych matematycznych nie uwolniła się od poszukiwania w nich sensu. Zmieniają się więc naukowe paradygmaty, to znaczy zbiory poglądów i standardów modelujących dziedziny nauki.

Najlepiej pokazuje nam to historia fizyki, uważanej skądinąd na najbardziej „twardą” – bo opisującą samą konstrukcję świata – naukę. Nawet mój robotniczo-chłopski rozum zarejestrował, że posługując się empirycznie pustą matematyką nie jest w stanie stworzyć wzoru na wyrost nazywanego „teorią wszystkiego”, który miałby opisać wszystkie znane nam zjawiska fizyczne. Jeszcze dziś w ramach niekompatybilnych teorii fizycznych natrafiamy na różne osobliwości czy nieoznaczoności, których istoty nie jesteśmy w stanie pojąć – a co dopiero wyjaśnić je jedną teorią. Już czasoprzestrzeń Einsteina tak bardzo różniła się od wizji Newtona, że zburzyła „wiarę” w uniwersalny i absolutny wszechświat, a na poziomie kwantowym cząstki komunikują się poza czasem i przestrzenią.

Najpopularniejszej obecnie teorii unifikacyjnej, zwanej teorią superstrun, nie da się nawet zweryfikować eksperymentalnie, a jej uzasadnienie wymagało rozwinięcia nowych koncepcji matematycznych. Zresztą słynny austriacki matematyk Kurt Godel już dawno miał dowieść, że nawet w matematyce nie sposób wskazać twierdzeń podstawowych, na których opierają się pozostałe twierdzenia – podobnie jak w przypadku języka, którego pojęć nie da się definiować innymi nie znając ich znaczenia. Podobno gdy fakty nie zgadzają się z teorią tym gorzej dla faktów... Być może dlatego różnych przełomów dokonywali często młodzieńcy czy dziwacy zdolni jeszcze do niekonwencjonalnego myślenia. Obowiązujących paradygmatów bronią zazwyczaj grupy interesów dla których są one fundamentami dochodów i prestiżu, a przekazywane edukacyjnie ugruntowują swoje oddziaływanie na umysły.

Niektóre szacunki wskazują, że nawet 40% studentów podczas pisania prac licencjackich i magisterskich łamie prawa autorskie, a przecież jej formuła i tak nie zachęca do kreatywności, bo grozi to szerzeniem „fałszywych poglądów”. Siłą rzeczy uwikłani jesteśmy w różne teorie, których podstaw nie mamy zamiaru dociekać, ponieważ komplikowałoby nam to życie. Czasami łatwiej uznawać siebie za głupka niż na niego wychodzić zadając trudne pytania. Wielu profesjonalistów cierpiąc na tak zwany syndrom uzurpatora, czyli brak wiary we własny profesjonalizm, boi się kwestionować „poprawne” przekonania. Innych z kolei to właśnie społeczne kryterium sukcesu utwierdza w słuszności rozwijanych prawd. I zawsze już chyba będziemy upraszczać rzeczywistość i dopasowywać ją do wyjaśnień. Ale lepsze już takie wyjaśnienia niż żadne.   

sobota, 19 stycznia 2019

STRUKTURA KULTURY


Mistrz czarnego humoru Kurt Vonnegut studiował na różnych kierunkach, ale skończyć udało mu się dopiero antropologię kultury. Z tym że oszczędzono mu tytułu magistra. Ten otrzymał dopiero lata później i to na drodze pozaedukacyjnej. Przyznano mu go honorowo za „znaczącą publikację” czyli fantastyczną powieść o naturze ludzkiej – w ten sposób doceniono jego „Kocią kołyskę”. Okazuje się więc, że fantazja może mówić więcej od naukowych analiz. I w zasadzie nie ma w tym nic dziwnego, bo w przeciwnym wypadku nie powstałaby wcale kultura. Ale gdy się nad tym zastanowić założenia pierwotnej pracy dyplomowej Vonneguta, która została odrzucona przez komisję akademickich mędrców, nie były wcale takie głupie.


Rozważając tytułowe „Wahania między dobrem a
złem w popularnych opowieściach” Vonnegut przedstawił je pod postacią wykresów. Jego zadaniem każda opowieść ma swoją strukturę, którą można przełożyć na funkcję stanu emocjonalnego bohatera zmieniającego się w czasie trwania opowieści. Najpopularniejsze historie zwykle zaczynają się od wzrostu, po czym bohater popada w tarapaty, ale ostatecznie udaje mu się je przezwyciężyć i krzywa znowu idzie w górę. W czasach gdy wszystko próbuje się przełożyć na algorytm można dostrzec w tej teorii jakieś wizjonerstwo, choć sam autor w swych powieściach lubił łamać schematy, co czyni je szczególnie interesującymi. Oglądając na przykład komedie romantyczne trudno jednak nie zauważyć, że tworzone są szablonowo.

Zaprzęgając sztuczną inteligencję do kolejnych ludzkich czynności takich jak gra w szachy, diagnozowanie raka czy prowadzenie samochodu, odrywamy, że odpowiednio zaprogramowana może być – wycinkowo – od nas bystrzejsza. Tym co uczyniło nas najbardziej społecznym gatunkiem na Ziemi był nie tylko duży mózg, lecz też zbiorowa wiara w opowieści. Ich rozumienie wymaga nie tylko inteligencji, ale też świadomości. Stworzono już algorytmy komponujące muzykę klasyczną nie gorzej od człowieka – nawet koneserzy którym przedstawiano syntetyczne kompozycje jako zaginione dzieła klasyków byli nimi zachwyceni. Przynajmniej do czasu kiedy wyjawiano im prawdę o autorstwie „arcydzieł”, bo wówczas ich entuzjazm wydawał się gwałtownie słabnąć. Nawet jeśli komponowaniem rządzą określone prawidła matematyczne które można zastosować mechanicznie, to taka kreatywność pozostaje ślepa.

Z opowieściami jest ten problem, że nie są tylko zbiorem elementów o danej wartości matematycznej. Język nie jest symulacją wewnętrznych przeżyć tylko odwrotnie – to my symulujemy znaczenie w naszych głowach. Dzięki temu możemy ciągle go zmieniać i dostosowywać do zmieniającej się rzeczywistości. Przy okazji zmieniamy też naszą świadomość, internalizując schematy językowe i wyrażane przez nie opowieści. Mimo to już dziś maszyny piszą krótkie komunikaty prasowe, a napisana przez komputer powieść przeszła przez pierwszy etap konkursu literackiego w Japonii... Gdy jednak bliżej przyjrzymy się tej automatycznej kreatywności, to okaże się, że najłatwiej „nauczyć” jakiś system formalnych wzorców. Sztuka pisana – przynajmniej ta niebanalna – obfituje natomiast w liczne odstępstwa od „normy” i tych zadziwiających anomalii nie da się już zamknąć w zbiorze danych.

Poza tym taka twórczość wymaga nadzoru człowieka manipulującego jej treścią, ciężko więc uznać ją za w pełni autorską. A dodatku opracowanie matematycznego kodu i jego wykorzystanie może być trudniejsze i bardziej czasochłonne od... napisania powieści! Jest to więc eksperymentalny przerost formy nad treścią. Niekiedy matematyka bardziej komplikuje niż wyjaśnia rzeczywistość. Lecz wracając do wykresów Vonneguta: w opowieściach daje się zauważyć pewne prawidłowości. Gdyby więc przeskanować ogromne zasoby danych kulturowych można by pewnie wykryć w nich różne interesujące antropologów reguły. Póki co próżno jednak liczyć, że komputer stworzy coś równie błyskotliwego jak książki Vonneguta. Ponieważ naszą cywilizację zbudowaliśmy na opowieściach – o bogach, mitach narodowych i wizjach gospodarczych – bajarze są równie ważni jak inżynierowie, nauczyciele i rolnicy, choć często o tym zapominamy.  

sobota, 12 stycznia 2019

WRÓŻENIE Z MÓZGU


Freud podzielił umysł na świadomy i podświadomy, czym zdaniem niektórych zrewolucjonizował nasze spojrzenie na jego pracę. Inni twierdzą, że o podświadomości mówił już Platon, tylko innym językiem. W alegorycznej jaskini platońskiej uwięzieni w niej ludzie dostrzegali jedynie cienie rzeczywistości. Również buddyjskie oświecenie polegać miało na wyzwoleniu się z iluzji. Komu by więc nie przypisywać tej koncepcji ludzie od dawna przeczuwali, że kierują nimi siły nie do końca dla nich jasne. Ale dopiero psychoanaliza obudziła postmodernistyczne zainteresowanie tym tajemniczym wnętrzem, i przy okazji naszą fantazję. Rozgałęziając się na wiele nurtów mówiła o czytaniu snów, obsesjach seksualnych czy uniwersalnej matrycy protokulturowej... Rozwój psychologii eksperymentalnej, a następnie neurobiologii wykluczył jednak większość z tych „filozoficznych” projekcji.

Dziś nie ulega wątpliwości, że tylko część przetwarzanych przez nas danych angażuje „ja”, a nawet ten subiektywny twór jest skutkiem emergentnych procesów biochemicznych i społecznych uwarunkowań. Nawet jeśli możemy w jakimś stopniu obserwować te mechanizmy są one słabo przekładalne na język znaczeń którym operować chcieli psychoanalitycy. Problem w tym, iż prawdopodobnie nic nie znaczą – sens wyłania się dopiero w świadomości, a to co bardziej pierwotne nijak się ma do wtórnych humanistycznych kategorii. Oczywiście człowiek jest istotą na wskroś społeczną, ale właśnie społeczeństwo może poddać go dowolnemu praniu mózgu, żeby zobaczył „prawdę”. Gdy o czymś myślisz podświadomie przywołujesz przecież wszystkie kulturowe ilustracje z jakimi się zetknąłeś, choć są zapisane pod postacią połączeń neuronalnych i markerów somatycznych. 
 

Co więcej selekcja tego co odbieramy ze świata zewnętrznego jest gigantyczna. A to co dociera do mózgu i tak niekoniecznie staje się świadome. Nasz mózg działa jednocześnie na wielu polach, i to co analizujemy świadomie jest zaledwie fragmentem tego procesu. Nie dość że cała homeostaza jest w zasadzie mimowolna, to nasze decyzje odwołują się do zbioru podświadomie gromadzonych i obrabianych danych. Świadomość wydaje się tylko stanem integrującym informacje jakie w danej chwili wydają się najbardziej istotne. Z ewolucyjnego punktu widzenia jest tylko usprawnieniem systemu nerwowego, a nie jego celem, choć lubimy myśleć, że służy do tego byśmy doznawali wszystkich tych wspaniałych stanów jakie są naszym udziałem. Być może tkwi w niej inny potencjał, wykraczający poza tak instrumentalne jej rozumienie. To jak będziemy ją rozwijać zależy już jednak od pytań które przed nami postawi...

czwartek, 10 stycznia 2019

SCIENCE FICTION


Jedyną stałą w tych czasach jest zmiana. „Musimy” więc zmieniać się, żeby nadążyć za rzeczywistością. I to coraz szybciej bo tempo zmian narasta. Pogrążając się w tym pędzie nie mamy jednak zbyt wiele czasu na myślenie. Nie bardzo wiadomo kto wyznacza kierunki, ale trzeba się spieszyć, albo zostanie się w tyle. Kiedy wszystko jest tymczasowe nic nie jest w zasadzie dość dobre. Przynajmniej nie tak jak to co widzimy w mediach, i za czym gonimy. Człowiek zawsze ścigał swoje marzenia, ale dziś zmieniają się one wykładniczo. Może i apetyt rośnie w miarę jedzenia, lecz teraz już w trakcie przeglądania menu.

Wydłużająca się bez końca lista „możliwości” zamienia się w presję korzystania z nich. O ile nasze potrzeby są zasadniczo nieograniczone, o tyle ich wizualizacje konkretyzują je. Reklamodawcy podpowiadają nam czego chcemy i tak powstają nowe pragnienia. Ich realizacja wiąże się natomiast z posiadaniem określonych środków, a więc ich zdobywaniem. Wszystko to przekłada się na styl życia w którym błyskawiczna orientacja poznawcza zapewnia pozycję społeczną. Poniekąd było tak od zawsze, z tym że wzorce były niegdyś bardziej statyczne. Dziś zmieniają się one szybciej niż jesteśmy je w stanie przyswoić.

Mechanizm każdej mody opiera się na społecznym dowodzie słuszności, ale jeśli mamy do czynienia z jej kreowaniem, to też na pewnym snobizmie. W końcu naśladujemy raczej tych do których aspirujemy czyli ludzi z wyższych sfer, nawet jeśli znani są przede wszystkim z tego, że są znani. W każdym razie trendy rozwijają się dzięki naśladownictwu – niekiedy automatycznemu. Modę oczywiście można olać – najwyżej wyjdzie się na przedpotopowego mamuta. Gorzej że zmienia się też wszystko inne – od rynku pracy, przez wartości rodzinne aż po klimat, a to oznacza ciągłą inflację nabywanej przez nas wiedzy.

Kiedy rozwój zmierza w nieznane nie wiemy nawet do czego dążymy. 

niedziela, 6 stycznia 2019

MILIONY MAJĄ RACJĘ


Socjolodzy mówią o postmodernistycznym społeczeństwie informacyjnym żyjącym w iluzji postprawdy. To znaczy prawdy w której fakty nie są zbyt istotne. Być może żyjemy w czasach, w których każdy ma swoją prawdę – sprzyjają temu choćby tak zwane bańki filtrujące, czyli algorytmy profilujące informacje. Ale takie mechanizmy działają już w naszych głowach – ekonomia myślenia zmusza nas do używania intuicji i heurystyk, czyli swego rodzaju filtrów rzeczywistości. Ograniczamy liczbę rozpatrywanych powiązań bo znacznie przyśpiesza to proces myślenia.

Dlatego laureat Nagrody Nobla Daniel Kahneman myślenie automatyczne nazwał szybkim. Natomiast racjonalniejszy system określił myśleniem wolnym, ponieważ jest on mniej wydajny, a w dodatku bardziej energochłonny. Oczywiście nikogo nie trzeba przekonywać do pożytków płynących z myślenia, ale ciągłe skupianie się na szczegółach wiodłoby do wyczerpującego hamletyzowania – rzadko więc oddajemy się rozmyślaniom filozoficznym, a myślenia logicznego używamy przede wszystkim do wpływania na świat jeśli okazuje się zbyt skomplikowany.

Wszystko to sprawia, że o pewnych rzeczach wiemy, bo... o nich wiemy. To znaczy przyjmujemy obowiązujące konwencje prawdy nazywane kulturą. Sęk w tym, że prawdziwe są o tyle, o ile się je za takie uważa. To ludzie wymyślili sztukę, religię i gospodarkę, a potem zaczęli w nie wierzyć. Wiara ta umożliwiła im współdziałanie na skalę niespotykaną u żadnych innych zwierząt społecznych, ale sensu stricte są to ludzkie wymysły. Podobnie jak informacje genetyczne także te kulturowe replikowały się i mutowały, wykorzystując nas jako swoje nośniki. O ile nawet tworzymy kulturę, w jeszcze większym stopniu to ona tworzy nas.
 
W jakimś momencie uświadomiliśmy sobie, że tylko przekształcamy to co już było. Odtąd mówimy o postmodernizmie, choć dla łańcucha poprzedzających nas pokoleń „nowy wspaniały świat” byłby pewnie niezrozumiały. Historia życia jest jednak historią sukcesu, to znaczy skutecznych strategii genetycznych i kulturowych. Każdy z nas jest uwieńczeniem tego procesu, razem ze swoim ciałem i wszystkim w co wierzy i wyznaje. Wewnętrzny mechanizm każe nam wybierać to co atrakcyjne – naszą biologią rządzą instynkty, które w świecie kultury przekładają się na uwarunkowane społecznie dowody słuszności. Na przykład umówiliśmy się, że pieniądze są czymś wartościowym, więc zaczęliśmy ich pożądać.

Widać więc, że nigdy nie żyliśmy w świecie „prawdy”, której rzekomym następstwem jest postprawda. Prawda zawsze wiązała z jakimś mitem który ją uzasadniał i uwalniał od jej poszukiwania. Religia, ideologia, pasja czy rozrywka nadają sens naszemu istnieniu, ale gdy przygląda się im ktoś nie podzielający naszych wartości zazwyczaj odnajduje w nich logiczne luki. Wnikając coraz głębiej i głębiej na dnie naszych fantazji ujrzymy aprioryczne założenia, a nie prawdy absolutne. Takie babranie się w chaosie wieść może do nihilizmu, cynizmu, czy nawet pesymizmu, ale też wyzwolenia. Jeśli uświadomimy sobie, że taka „prawda” jest konieczna, możemy nadal ją realizować, jednak już nie ślepo.

W świecie darmowych informacji skazani jesteśmy na pranie mózgu, które wykonują zaprogramowane do tego maszyny. To nasza uwaga jest bowiem dobrem za które płacą reklamodawcy czy propagandyści, kształtując nas przez załączane w pakiecie sugestie. To truizm, lecz do prawdy najbardziej zbliża aktywne jej poszukiwanie, a nie sączenie medialnej papki czy algorytmiczne wyszukiwanie. Poza tym to co masowe jest też z reguły konwencjonalne i zbanalizowane, a do prawdy zwykle trzeba się „dokopać” przez złoża mitów, schematów i przeinaczeń.

Zapomniana w tych czasach zabawa w „głuchy telefon” to najlepsza ilustracja tego jak przepływ informacji zniekształca ich istotę. Środek przekazu jest przekazem, więc medium może przesłaniać treść, ale rzekoma prawda zawsze była częścią jakiejś intersubiektywnej narracji. Propaganda umożliwiła wręcz organizację społeczeństwa – to dzięki niej zbudowano piramidy, imperia i korporacje. Gdyby władza mówiła ludziom prawdę zapewne nigdy nie mogłaby nimi zarządzać, nie mówiąc już o realizowaniu wymyślonych przez siebie idei. Im bardziej jednak identyfikujemy się z konkretnymi ideami, tym mniej czasu poświęcamy na ich porównywanie, co zamyka nasz umysł.