Łączna liczba wyświetleń

sobota, 5 grudnia 2020

EXODUS

Afryka – dziki ląd podobno bez historii. Kolebka ludzkości. Ziemia Egipcjan, lecz też czarnych faraonów z Nubii. To stąd Hannibal prowadził na Rzym swoje słonie bojowe. To tu przetrwała do dzisiaj jedna z najstarszych na świecie struktur państwowych czyli Etiopia. Tu pławił się w luksusie najbogatszy człowiek wszechczasów – czternastowieczny władca Mali, Mansa Musa. Dzięki portom suahilijskim kwitła wymiana handlowa z Arabami i Persami, a nawet z Indiami i Chinami. Średniowieczne Wielkie Zimbabwe było swego czasu jednym z najludniejszych miast świata. Mimo że z Afryki wywędrował homo sapiens dziś zdaje się ona peryferią współczesnej geografii. Zacofana, uboga i chaotyczna staje się jednak źródłem coraz to nowych problemów, przede wszystkim dla Europy – piractwa, masowej imigracji czy terroryzmu.

 

Nasi pierwsi przodkowie – ludzie w dzisiejszym rozumieniu tego słowa – pojawili się w Afryce Południowej około 250 tysięcy lat temu. Ponieważ był to obszar bogaty we florę i faunę początkowo nic nie skłaniało ich do migracji – te zaczęły się dopiero około 130-110 tysięcy lat temu. Być może wędrówki w nieznane wynikały w jakiejś mierze ze zmian klimatycznych, choć swoją rolę odegrać też musiała niespokojna natura ludzka. Zasadniczo człowiek wyszedł z Afryki dopiero 60 tysięcy lat temu, przy tej okazji krzyżując się nieco z lokalnymi przedstawicielami rodzaju Homo – neandertalczykami w Europie czy denisowianami w Malezji, co umożliwiło wchłonięcie korzystnych lokalnych adaptacji. Nie dość, że pochodzimy od Buszmenów, to jeszcze jesteśmy genetycznymi kundlami – to smutna wiadomość dla wszystkich Aryjczyków, teksańskich ranczerów i prawdziwych Polaków, ale rodziny się nie wybiera.

 


Zbyt poprawnym politycznie byłoby wszakże twierdzenie, że nie ma żadnych różnic antropologicznych, bo te widać nawet gołym okiem. Lecz to właśnie genetyczne zróżnicowanie gatunku umożliwia badania, które pozwalają rozjaśnić tajemniczą przeszłość homo sapiens. Weźmy choćby pigmentację skóry – jej natężenie słabnie im dalej od równoleżnika, co jest skorelowane z natężeniem promieniowania ultrafioletowego. Nadmierna ekspozycja na takie promieniowanie jest szkodliwa, lecz bez niej nie jest możliwa biosynteza witaminy D. Wraz z przybyciem do Europy presja ewolucyjna wyłączyła stopniowo znajdujące się w naszej skórze filtry tego promieniowania, co zapobiegając skutkom niedoboru witaminowego uczyniło nas białymi ludźmi.

 

Patrząc wstecz własnej historii widzimy drogę rozwoju, co sprawia, że ciężko nam dostrzec inne możliwe jej scenariusze. Jeśli nie dostrzegamy ukierunkowanego progresu, rozgrywające się w czasie zmiany nie mają dla nas żadnego znaczenia i sensu. Mianowaliśmy się misjonarzami cywilizacji, bo uważamy, że tylko życie w jej obrębie jest „ludzkie”. W imię postępu gospodarczego, technologicznego i naukowego, dotarliśmy już wszędzie z kagankiem oświaty i konsumpcji. Czy jednak nasz pęd ku nowym cywilizacyjnym zdobyczom wynika tylko z odmienności kulturowej, czy też biały człowiek jest w jakimś stopniu zaprogramowany do podbojów, eksploracji i innowacji? Teza dosyć kontrowersyjna... Szukając odpowiedzi w naszym genomie znajdujemy jednak przesłanki wskazujące na geograficzne zróżnicowanie naszych życiowych motywacji już na poziomie biologicznym.

 


Otóż dłuższy allel (wariacja) genu kontrolującego przekaźnictwo dopaminy (czyli regulatora tak zwanego układu nagrody), DRD4, wydaje się zwiększać u swoich nosicieli głód doznań, poszukiwań i zmian. Porównując genetykę populacji z trasami dawnych migracji badacze doszli do wniosku, że wydłużenie tych szlaków skutkowało też wydłużeniem alleli. Najprawdopobniej to właśnie osobnicy z długimi alllelami byli skłonniejsi do wypraw w nieznane i to oni docierali najdalej od macierzy. Obliczono, że proporcja długich alleli DRD4 zwiększa się średnio 4,35% na każdy tysiąc mil (1610 km) migracji. Osobowości bardziej „dopaminowe” (wrażliwsze na nagrody) wykazują się potrzebą większej aktywności fizycznej, intelektualnej i społecznej, więc po zadomowieniu się w nowej niszy wyznaczały sobie więcej celów i były bardziej zmotywowane. Nadmierne ilości dopaminy mogą jednak skutkować brawurą, manią, uzależnieniami, zaburzeniami koncentracji i percepcji, czy nawet schizofrenią. Cała nasza cywilizacja kręci się siłą naszego nienasycenia.

środa, 11 listopada 2020

ANATOMIA DEPRESJI

Jednym z nasilających się negatywnych następstw rozwoju cywilizacyjnego jest depresja – co roku z jej powodu życie odbiera sobie prawie milion ludzi. To jedna z najczęstszych przyczyn śmierci w każdej grupie wiekowej. Już od dawna próbuje się dociekać przyczyn tej choroby, która sprawia, że ludzie tracą motywację, pasję i zadowolenie z życia. Wydaje się, że w niektórych wypadkach depresję łatwo powiązać z jakąś psychologiczną traumą. Tyle że nawet wtedy powoduje zmiany w mózgu, a dopiero ich zrozumienie byłoby kluczowe dla projektowania terapii – nie wystarczy więc zapytać co się stało. Medycyna próbowała tworzyć różne modele biologiczne, obejmujące przyczyny genetyczne czy niedobory odżywcze. Głównie jednak koncentrowała się na zaburzeniach neurochemii mózgu.

 

Według hipotezy katecholaminowej depresję powoduje spadek poziomu norepinefryny. Według hipotezy serotoninowej to deficyt serotoniny odpowiada za chroniczne przygnębienie. Aby komórki mózgowe mogły sprawnie się komunikować potrzebują przecież tych neuroprzekaźników. Elegancka prostota teorii neurochemicznych sugerowała, że wystarczy dobrać lek stabilizujący chemię mózgu i sprawa będzie załatwiona. Można to robić na różne sposoby: przez blokowanie reabsorpcji neuroprzekaźnika czy opóźnianie jego rozkładu chemicznego. Ponieważ tak zaprojektowane leki, a zwłaszcza te oddziałujące na serotoninę, w wielu wypadkach zdawały się działać, przez lata ugruntował się pogląd o silnym związku deficytu serotoniny z depresją.

 

Ale choć stężenie serotoniny w szczelinach synaptycznych już po pierwszej dawce leku wzrasta prawie natychmiast, na pierwsze pozytywne skutki terapii trzeba czekać od trzech do czterech tygodni. Wskazuje to, że mechanizm naszego nastroju nie zależy tylko od równowagi chemicznej. W mózgu osoby depresyjnej zachodzą jeszcze poważniejsze zmiany, dotykające struktur takich jak kora przedczołowa, wzgórze, hipokamp czy ciało migdałowate. Jest to fatalne sprzężenie zwrotne – kiedy depresja niszczy mózg, ten gorzej radzi sobie ze wszystkim i popada w jeszcze większe przygnębienie. Być może mechanizm działania leków przeciwdepresyjnych jest więc trochę inny i polega też na odbudowie zniszczonych przez chorobę struktur.


Obecnie wydaje się, że najtrudniej odwracalnym skutkiem depresji jest ograniczenie neuroplastyczności – zwłaszcza w obrębie kory przedczołowej. Dopiero odbudowa neuronów i połączeń między nimi czyni mózg na tyle sprawnym, żeby mógł radzić sobie z codziennymi wyzwaniami. Ta neuronaukowa koncepcja wydaje się być do pewnego stopnia zgodna z poznawczo-behawioralnym modelem depresji, jaki pojawił się w psychologii już wcześniej. Nieadaptacyjny wzór reagowania zmienia się wraz z nabywaniem nowych psychologicznych umiejętności, choć może to wymagać wspomagania farmakologicznego. Depresja jest swego rodzaju sztywnością poznawczą, ograniczającą percepcję do ciemnej strony życia.      

poniedziałek, 2 listopada 2020

ŚCIEŻKI UMYSŁU

 

Według popularnej teorii mózgu trójdzielnego, mózg możemy podzielić na kolejno pojawiające się segmenty: gadzi, ssaczy i korę nową. Każdy z nich miał być nowym ewolucyjnie funkcjonalnym dodatkiem, przez co kręgowce rozwijały coraz to nowe zdolności kognitywne. Kulminacją nawarstwiania się nowych struktur mózgowych miał być zaś mózg ludzki – wyposażony w zupełnie nowe („ludzkie”) struktury. Ale to tylko jeden z mitów psychologii popularnej, bo mózg ewoluował jako całość – zmiany miały charakter jakościowy, a nie ilościowy. Tak naprawdę geny, a także mózgi, mamy prawie identyczne z małpami. Cóż więc sprawia, że dzieli nas taka umysłowa przepaść?

 

Gdyby dziecko pozostawione na bezludnej wyspie dożyło dorosłości mentalnie pewnie nie różniłoby się specjalnie od inteligentnego szympansa. Pozbawione języka, kultury i społecznej stymulacji, nie miałoby szans zapisać w umyśle doniosłych ludzkich idei. Gdyby jednak wychować szympansa w ludzkiej rodzinie i wysłać do najbardziej elitarnej szkoły i tak pozostałby (w naszych kategoriach) debilem. Ludzkość akumuluje doświadczenie w przekazywalne kulturowo formy – a małpy nie potrafią nawet odczytywać ich symboliki. Stąd też nie dziwi poszukiwanie mózgowego „ośrodka człowieczeństwa”.

 

Pomimo pokutujących wciąż mitów, wydaje się raczej, że za człowieczeństwem stoi synergia nagromadzonych w toku ewolucji adaptacji niż strukturalna rewolucja. Owszem, charakteryzujemy się rozległą korą przedczołową, ale tak naprawdę jej rozmiary nie odbiegają od tych, jakich możemy się spodziewać u ssaków naczelnych naszej wielkości. Ludzką korę przedczołową charakteryzują natomiast unikalne wzorce rozmieszczenia neuronów i połączeń między jej warstwami, jak i silne połączenia z innymi obszarami korowymi. Ludzki mózg wydaje się po prostu lepiej skomunikowany niż mózgi innych naczelnych, co pozwala mu na efektywniejsze integrowanie informacji.

środa, 28 października 2020

CYWILIZACJA ŻYCIA

Smutny pan na tle symboli narodowych mówił o zagrożeniu dla polskiej racji stanu. Ojczyzny należy bronić przed ekstremistami. Kiedyś mówił tak Jaruzelski, wczoraj Kaczyński. – Ten atak jest atakiem który ma zniszczyć Polskę – straszył naczelnik. Mówił też o „zakończeniu historii narodu polskiego” która jest prawdziwym celem ciemnych sił inspirujących antyklerykalne zamieszki. Tyle jeśli chodzi o patetyczną retorykę, bo nie mamy na szczęście pustych półek ani ofiar śmiertelnych. Czy więc rzeczywiście jesteśmy na krawędzi wojny domowej?

 

Pewnie skończy się na mazaniu sprayem, wyzwiskach i kilku wybitych zębach, lecz będzie to tylko pretekstem do politycznego bicia piany. Przy okazji obrońcy życia i zwolennicy prawa do aborcji serwować nam będą różne drastyczne przykłady zła jakie wynika z przeciwnego stanowiska. Sęk w tym, że kwestia aborcji nie jest tak czarno-biała jak chcą ją widzieć daltoniści moralni. Aborcja może i jest złem, ale nie zawsze. No i jest pewną rzeczywistością której nie sposób wymazać przez jej kryminalizację.

 

Orzeczenie marionetkowego „trybunału konstytucyjnego” jest zresztą wybiórcze, bo zabrania tylko aborcji eugenicznej. Takie różnicowanie „prawa do życia” jest prawną niekonsekwencją. W świetle prawa płód nie jest jeszcze obywatelem – nie ma imienia, nazwiska, PESElu i innych prawnych atrybutów osoby ludzkiej, choć podlega ochronie prawnej, od której istnieją tylko pewne wyjątki. Jeśli skracamy listę tych wyjątków tylko o jedną kategorię, cała wykładnia o człowieczeństwie płodu staje się absurdalna.

 

W zasadzie jest to kwestia filozoficzna, światopoglądowa czy ideologiczna, bo definicja życia ludzkiego nie została określona prawnie. Prawo może z kolei stworzyć dowolną definicję i  żądać jej egzekwowania, co nie znaczy, że będzie ona zgodna z prawdą. Gdyby Niemcy zapisały w swojej konstytucji, że Żydzi nie są ludźmi to nie byliby nimi w świetle niemieckiego prawa, ale pewnie wszystkich by to nie przekonało. Z drugiej strony, gdyby zapisać w polskim prawie, że życie ludzkie zaczyna się w chwili jego poczęcia, aborcja musiałaby zostać całkowicie zdelegalizowana, a to rozpętałoby jeszcze większą burzę.


 

Ręcznie sterujący państwem Jarosław Kaczyński musiał sobie zresztą zdawać sprawę, że to bardzo drażliwa kwestia. Podczas ostatniej próby zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej w 2016 roku przez kraj przetoczyła się fala tak zwanych „czarnych protestów” pod których presją nie przeforsowano kontrowersyjnych zapisów. Czego więc się spodziewał? Dziś może się co prawda zasłaniać „niezależnością” protegowanych przez siebie członków trybunału, lecz społeczne napięcie musiało być oczywistą konsekwencją jego politycznych kalkulacji. I to pomimo rzekomo dziesiątkującej ludność epidemii.

 

Być może skala i forma wywołanego w kraju niepokoju przerosła już oczekiwania samego ich reżysera, lecz konflikt kieruje się własną dynamiką, z której może on czerpać energię jak polityczny wampir. Można sycić się swoją wyższością moralną i wskazywać palcem barbarzyńców, którzy zburzą kościoły i wyskrobią połowę dzieci, a drugą oddadzą na wychowanie pedałom. Banałem jest stwierdzenie, że gra idzie o władzę, lecz po triumfalnych „reformach”, Prawo i Sprawiedliwość spodziewać się tylko może srogiej politycznej zemsty – walczy więc w zasadzie o życie.   

poniedziałek, 19 października 2020

NOŚNIKI INFORMACJI


Nie sposób zrozumieć człowieka bez znajomości jego psychiki, a ta wynika z dwóch milionów lat kultury i czterech miliardów lat ewolucji. Nawet kiedy już pojawiliśmy się w obecnej anatomicznej formie, przez ćwierć miliona lat tkwiliśmy w tak zwanej prehistorii. Po zaledwie kilku tysiącach lat rozprzestrzeniania się cywilizacji traktujemy ją jednak jako swoje naturalne środowisko. Owszem, skoro zwierzęta takie jak my potrafiły zbudować cywilizację, w pewnym sensie jest ona naturalna. To co tworzymy wynika przecież z naszej biologicznej natury. Jeśli nasz mózg jest dziełem przyrody to wszystko co wymyśli też nim jest. Ale nasz naturalny popęd rozumowania nie rozwinąłby się gdyby nie to co pierwotne. Nasz umysł nie wykształcił się celowo – po to byśmy mogli kochać, śmiać się, zachwycać i rozwijać. Jest produktem ubocznym procesów których stawką było życie.

Cóż jednak znaczy być żywym – oto jest pytanie. Być może z naszego punktu widzenia sytuacja jest jasna. Kiedy zgaśnie świadomość będziemy trupami. Zwolennicy teorii religijnych wierzą co prawda, że po śmierci świadomość przeniesie się w inny wymiar, ale tak czy siak swoje życie utożsamiamy z istnieniem umysłowego „ja”. Biologia pojmuje jednak życie w kategoriach organizmu, a nie jaźni. Nawet organizmy nie posiadające układu nerwowego są przecież żywe. Ba, nawet te składające się tylko z jednej komórki. Istotą życia nie są subiektywne doznania tylko genetyczna informacja. Bez odpowiednich instrukcji pierwotna komórka szybko straciłaby stabilność – musiała ona regulować własne parametry tak, żeby utrzymać stałe ich wartości. Wymagało to przemian energetycznych zwanych metabolizmem – gromadzenia komórkowego paliwa i jego wykorzystywania. A to wymagało już różnych funkcji życiowych takich jak odżywianie i oddychanie.

Przetrwanie genów wynikało z kolei ich replikacji, a tę zwiększało odpowiednio długie trwanie samego organizmu. W zmieniających się warunkach środowiskowych oznaczało to premiowanie adaptacji czyli dziedzicznego przystosowania. I tak się z grubsza zaczęła ewolucja. Przystosowaniu organizmu służył system przechowywania i przetwarzania przydatnych dla niego informacji w celu programowania odpowiedniego zachowania. U podstawy wszelkich naszych decyzji leżą mechanizmy unikania bodźców zagrażających i poszukiwania tych korzystnych. Mechanizmy które w podstawowym zarysie odziedziczyliśmy po jednokomórkowych przodkach – świadczyć o tym może daleko posunięta uniwersalność kodu genetycznego wszystkich żyjących organizmów.


Pamięć i jaźń które konstytuują naszą osobistą tożsamość służą ledwie obronie naszej „linii życia” jako sprawdzonego ewolucyjnie programu w zmienionych przez własny gatunek warunkach środowiskowych. Lecz czym właściwie jesteśmy? 98% komórek z których jesteśmy zbudowani jest regularnie wymieniana. Nawet w tych komórkach które posiadamy przez całe życie (na przykład komórkach kory mózgowej) zachodzą różne procesy zmieniające ich skład. Jedynymi atomami pozostającymi w komórce przez cały okres życia są natomiast te składające się na jej DNA. To w tym poskręcanym łańcuchu kryje się tajemnica tego kim byliśmy, będziemy i jesteśmy – wyodrębnionego z otoczenia układu fizycznego który żyje, czuje i myśli.    

niedziela, 13 września 2020

KULTUROWE OBJAWIENIA

Gdybym powiedział, że jestem katolikiem, nie wywołałoby to niczyjego zdziwienia. Gdybym powiedział, że jestem ateistą, ludzie również uznaliby to za normalne, choć to postawa zupełnie przeciwna. Tolerancja ta nie wynikałaby z zapisanej w konstytucji wolności sumienia, ale z kulturowej percepcji. W naszym pejzażu kulturowym mamy już tylu ateistów, że zaakceptowaliśmy ich punkt widzenia jako możliwą alternatywę.

 

Co innego gdybym powiedział, że wyznaję hinduizm. Wtedy traktowano by mnie z ironicznym pobłażaniem, chyba że przybyłbym z Indii. Uważamy za normalny fakt, że w Indiach wyznaje się hinduizm, lecz w Polsce byłaby to już ekscentryczna osobliwość. Gdybym powiedział, że wyznaję bogów starożytnego Egiptu uznano by mnie natomiast za nawiedzonego kretyna.

 


Jeśli możemy wierzyć w co tylko chcemy czemu niektórych ludzi uznajemy za wariatów, tylko dlatego, że mają urojenia? Oczywiście nie wierzymy w hinduskie czary-mary, choć uznajemy je za normalny twór kulturowy. Normalność tą ma konstytuować zakorzenienie w historii i zbiorowej świadomości. Jeśli jakieś urojenie jest gdzieś powszechne to nazywamy je religią.

 

Jak wiemy religijność przybierała absurdalne formy – rytualne mordy, kanibalizm, kamieniowanie cudzołożnic, palenie czarownic, zasłanianie twarzy, obcinanie napletków... Tylko przez kontekst kulturowy katolicka msza nie wydaje nam się groteską, choć równie dobrze moglibyśmy uczestniczyć w hinduskiej ceremonii. Gdyby Polacy reinkarnowali się w innym miejscu i czasie uwierzyliby w coś zupełnie innego.

sobota, 1 sierpnia 2020

NATURA HUMANIZMU

To co górnolotnie nazywamy naturą ludzką jest w sumie zbiorem utrwalonych adaptacji czyli instynktów. Na przeciwnym biegunie stawiamy kulturę, która jest wynikiem doświadczeń i interakcji ze środowiskiem. Natura jest wrodzona, a kultura wyuczona. Tak się jednak składa, że w każdym momencie historii  pod każdą szerokością geograficzną tworzyliśmy wspólnoty moralne, dzieła sztuki i teorie religijne. Przyznać więc musimy, że moralność, sztuka i religijność leżą w ludzkiej naturze. A jeśli tak to moralność, sztuka i religia są instynktami. Lubimy o nich myśleć, że są dziełami rozumu (lub objawienia), bo instynkty wydają się nam czymś zwierzęcym. Ale tym co czyni nas ludźmi są instynkty humanistyczne.

 

Ogromne zróżnicowanie kultury wynika z plastyczności naszej natury, ale dopóki nie zmieni się nasze DNA będziemy dążyli do zaspokojenia instynktów. Oprócz tych osobistych, związanych z seksem i statusem, posiadamy także potrzeby „duchowe”. Moralność, sztuka i religia spajały nasze społeczności ułatwiając im przetrwanie w prehistorycznym świecie. Chociaż kojarzą nam się z pięknem i dobrem, to głównie one umożliwiały zorganizowaną wojnę, przekonując jednostkę do heroizmu i męczeństwa. Oczywiście od zarania dziejów przyczyny konfliktów zbrojnych bywały jak najbardziej prozaiczne (chodziło głównie o grabież), ale nikt nie chciałby umierać za swoje plemię, gdyby nie miało to głębszego znaczenia.

 

Wojna była nie tylko ciemną stroną, ale wręcz motorem ludzkich cywilizacji, wpływając na sposób organizacji życia zbiorowego. Wiele wskazuje na to, że prehistoria była jeszcze bardziej brutalna od historii, a więc stworzenie wielkich organizmów politycznych, chociaż wymagało użycia przemocy, okazało się korzystne dla dobrostanu jednostek. Neolityczna rewolucja agrarna umożliwiła nie tylko eksplozję demograficzną i zawodową specjalizację, ale też spowodowała konieczność ochrony uprawianych pól i zapasów żywności. W zamian za taką ochronę warto było płacić haracz pod postacią danin i podatków – zalążkiem władzy administracyjnej były zorganizowane grupy zbrojne legitymujące się zmyślnym etosem. Poszerzaniu wpływów administracyjnych towarzyszyło przenikanie się prądów kulturowych, rozwój handlu i rozbudowa sieci gospodarczych.

 

Moralność chroniła nasze genetyczne interesy na poziomie grupowym. Na poziomie jednostkowym sztuka i religia łączyły ją z kulturowymi wartościami. Adaptacje kulturowe dawały jednostce poczucie sensu wobec negatywnych konsekwencji jej inteligencji – świadomości nieuchronnej śmierci i metafizycznych pytań. W toku ewolucji przetrwali ci którzy byli najbardziej „kulturalni” – rozbudowana świadomość potrzebowała wyższych wartości żeby zachować stabilność. Trudno przecież nie wierzyć w nic – oznaczałoby to całkowity paraliż emocjonalny. To poczucie celowości pozwala nam robić te wszystkie wspaniałe rzeczy które nadają naszemu życiu smak. Poszukiwanie dobra, piękna i prawdy, jest naszym życiowym przeznaczeniem.

poniedziałek, 27 lipca 2020

JASKINIOWIEC W NOWYM JORKU

Instynktem nazwać można odziedziczoną po przodkach zdolność do automatycznego odtwarzania sekwencji zachowań koniecznych do przeżycia osobnika lub przedłużenia gatunku. Nawet w naszym „racjonalnym” świecie kieruje nami szereg instynktów – nie tylko zmysłowe żądze, ale również pragnienie bogactwa, sławy czy władzy. Wszystkie zachowania które w sposób powtarzalny przyczyniały się do przetrwania naszej linii życia zostały zapisane pod postacią swoistych instrukcji które odtwarzamy. Nawet coś tak złożonego jak sama świadomość na dobrą sprawę jest instynktem.

 

Lubimy myśleć, że w przeciwieństwie do naszych futrzanych czy pierzastych przyjaciół panujemy nad instynktami. Oczywiście dysponujemy szerszym repertuarem zachowań, gdyż w większym stopniu warunkujemy zachowanie nowymi informacjami (uczymy się). Co więcej, w obliczu nowych wyzwań, potrafimy te informacje kreatywnie przetwarzać. Te zadziwiające zdolności kognitywne nie są jednak czymś paranormalnym, ale objawem nadrzędnego instynktu organizującego zachowanie – świadomości. Jesteśmy świadomi dlatego, że właśnie ta zdolność ułatwiała naszym przodkom przetrwanie.

 

Język jest podstawowym narzędziem każdej kultury ponieważ zdolności językowe zostały wdrukowane w nasze DNA. Istnienie ponadkulturowych reguł gramatycznych dowodzi istnienia wrodzonych i uniwersalnych mechanizmów językowych, czyli językowego instynktu. To dzięki tej biologicznej adaptacji umożliwiającej przekazywanie złożonych i abstrakcyjnych informacji powstały mity i idee. Ci nasi przodkowie którzy umieli bajać o prawdzie, dobrze i pięknie, mieli przewagę nad tymi którzy tego nie potrafili – byli bardziej zintegrowani i zdeterminowani w realizacji grupowych celów.

 

Stąd wziął się choćby instynkt plemienny czy religijny. Pomimo całego relatywizmu kultury w licznych jej rozgałęzieniach odnajdujemy uniwersalia, wynikające z wspólnych naszemu gatunkowi tęsknot i potrzeb. Określając inteligencję jako coś nadrzędnego wobec instynktów widzimy czemu jest negatywnie skorelowana z religijnością czy nacjonalizmem. Niestety (w coraz lepiej poinformowanym i wyedukowanym społeczeństwie) też z instynktem rodzicielskim. Pytanie więc do czego ma nas dzisiaj doprowadzić nagi instynkt przetrwania? Postmodernistycznym człowiekiem cały czas żądzą prehistoryczne skłonności.


poniedziałek, 13 lipca 2020

MATRIX BOLTZMANNA

Nasze życie jest czasem który spędzamy na Ziemi. Uważamy, że jest on ograniczony, bo powoduje w nas zmiany wiodące do śmierci. Dziewiętnastowieczny fizyk Ludwig Boltzmann wiązał te zmiany z rozpraszaniem energii w coraz to nowych stanach układów fizycznych. Zgodnie z tak zwaną termodynamiczną strzałką czasu, kierunek upływu czasu określa wzrost entropii we Wszechświecie.  Lecz jest to prawo statystyczne – w każdym odizolowanym układzie fizycznym prawie na pewno będzie narastał chaos, lecz istnieje nikłe prawdopodobieństwo ponownego uporządkowania. Jest ono na tyle nieprawdopodobne, że pewne procesy uważamy za nieodwracalne.

 

W nieograniczonej skali czasu uporządkowanie energii staje się prawdopodobne – zgodnie ze statystyką, to co się może wydarzyć w końcu się wydarza. Być może właśnie tak Wszechświat przed Wielkim Wybuchem znalazł się w stanie niskiej entropii czyli osobliwości początkowej. Pamiętamy przeszłość, a nie przyszłość, gdyż procesy zapamiętywania w mózgu także wiążą się ze wzrostem entropii. Jeśli cały Wszechświat wyłonił się w wyniku chaotycznych fluktuacji, a mózg człowieka miał się wyłonić dopiero wskutek ewolucyjnej selekcji, dochodzimy do pewnego paradoksu, który nazywamy „mózgiem Boltzmanna”.

 

Obecny poziom organizacji kosmosu w którym powstało wiele świadomych mózgów jest mniej prawdopodobny niż samo powstanie mózgu lub innej świadomości. Dlaczego? Bo Wszechświat jest bardziej złożony niż mózg. W nieskończonym czasie liczba losowo generowanych obserwatorów powinna więc przewyższać liczbę mózgów ukształtowanych przez ewolucję na Ziemi.  Przynajmniej teoretycznie, bo algorytmy termodynamiczne którymi się posługujemy mogą być błędne. W naszym kosmosie prawa fizyki musiały zgrać się tak, żeby wytworzyć świadomych obserwatorów, choć materializacja takich mózgów z przypadkiem zbitych cząsteczek jest bardziej prawdopodobna. Tylko skąd mielibyśmy o tym wiedzieć? Chociaż obecna konfiguracja Wszechświata jest mało prawdopodobna, być może tylko dlatego możemy ją obserwować.   


sobota, 11 lipca 2020

METAILUZJA

Urojenia naszego mózgu stają się rzeczywistością. Jednym z najbardziej zdumiewających tego przykładów są kończyny fantomowe. Po wypadku czy amputacji można nadal odczuwać nieistniejącą rękę czy nogę. Takie widmo może nawet boleć... Wydaje się to absurdalne, ale wszelkie doznania rodzą się w mózgu. Kiedy boli nas ręka, to naprawdę boli nas tylko jej mózgowa reprezentacja. Nie czujemy własnego ciała, a jedynie widzimy w mózgu jego zmysłowe odwzorowanie. Jeśli po utracie kończyny mózg nie zdoła uaktualnić tego obrazu będziemy widzieli nieaktualny obraz.

 

Podobnie jest zresztą ze wszystkimi zmysłami – mózg karmi nas złudzeniami kolorów, dźwięków, smaków i zapachów. Są to jednak tylko umysłowe reprezentacje zebranych i przetworzonych sygnałów, dzięki którym poznajemy fizyczne właściwości świata. To co w ten sposób odbieramy tyleż wynika z zebranych danych, co z budowy naszego aparatu poznawczego. Żadnej rzeczy nie można poznać obiektywnie samej w sobie, bez nadania jej mózgowej interpretacji. Wierzymy, że nasze doznania odbijają prawdę, ale są swego rodzaju symulacjami.

 

Rolą percepcji nie jest poznawanie rzeczywistości jako takiej, ale rozpoznawanie w niej czynników istotnych dla biologicznego przetrwania. Mimo że doznania cielesne rozgrywają się w umyśle, nasz umysł jest ucieleśniony, to znaczy określony przez interakcje w jakie wchodzi nasze ciało. Brodzimy  po szyję w strumieniu bodźców z których konstruujemy wewnętrzny model świata, a raczej ciągle go aktualizujemy. Funkcją modelu jest przecież odwoływanie się do niego. Tworzymy oczekiwania, żeby z wyprzedzeniem reagować na pułapki rzeczywistości.

 

Czasem jednak odrzucamy nowe informacje, jako niezgodne z przyjętym modelem – zwłaszcza w przypadku organizujących całe postrzeganie metateorii (wiedzy naukowej, kultury, światopoglądu, religii). Mózg jest nie tylko odbiornikiem impulsów i planistą reakcji – on wręcz wytwarza rzeczywistość!!! Idea staje się rzeczywistością społeczną kiedy zaczynamy w nią wspólnie wierzyć – w ten sposób stworzyliśmy pieniądze, narody i igrzyska. Uczestnicząc w tym zamieszaniu często zapominamy, że nie jest ono niczym więcej niż konwencją.


niedziela, 5 lipca 2020

LUDZIE LUDZIOM

W chorej nazistowskiej logice niektórzy ludzie nie byli ludźmi tylko pasożytami. Należało więc ograbić ich ze wszystkiego, zagnać do pracy i przerobić na mydło czy nawóz. Podobnie postępowano wcześniej z bydłem, trzodą i drobiem – więziono je, eksploatowano i przetwarzano na różne produkty. Z taką różnicą, że zwierząt gospodarskich z reguły nie gnębiono i nie głodzono, bo pragmatycznym hodowcom zależało na ich zdrowiu. Priorytetem hitlerowców było natomiast zabijanie, choć przy okazji pozyskiwano pracę i surowce pochodzenia ludzkiego.

 

Niemieckie fabryki śmierci do dziś wydają się najbardziej przerażającym przykładem dehumanizacji, lecz z tym problemem ludzkość mierzy się już od samego swojego początku. W świecie starożytnym niewolnictwo było normą. Co więcej w różnych wariantach przetrwało do czasów nowożytnych i to nawet w naszym kręgu kulturowym.

 

Być może potomkowie czarnych zbieraczy bawełny mają szczęście, że ich przodkowie nie zostali w Afryce, bo w Stanach Zjednoczonych mogą korzystać z edukacji, bieżącej wody, telewizji i hamburgerów. Jednak w przeszłości „czarnuchów” uważano za pół-małpy niezdolne do samodzielnej egzystencji poza plantacją. Paradoksalnie to dopiero w dyskursie białych usłyszeli o wolności, sprawiedliwości, tolerancji... Na Czarnym Lądzie nie było o tym mowy. Przemilczanym aspektem niewolnictwa jest to, że sami Murzyni sprzedawali swoich czarnych braci w niewolę!

 

Pojawiające się u świtu naszych czasów ideologie lewicowe obiecywały wolność, równość i braterstwo. W kapitalizmie dostrzegały kontynuację niewolnictwa i feudalizmu – wyzysk klas pracujących przez posiadaczy środków produkcji. Ale w kraju w którym miano przeprowadzić pierwszy komunistyczny eksperyment, czyli Rosji, było niewielu robotników – trzeba go było dopiero uprzemysłowić. Megalomańskie wizje industrializacji wymagały ogromnego nakładu pracy, do której zmuszono radzieckich obywateli. Utopia doprowadziła do głodu i kanibalizmu.

 

Najludniejsze państwo świata, Chiny, komuniści chcieli wprowadzić w epokę przemysłową wprost z gospodarczego średniowiecza. Rolnicy zajmowali się wytapianiem stali zamiast produkcją żywności.  Ludożerstwo miało tam jeszcze bardziej przerażający wymiar. Było nie tylko aktem desperacji wygłodzonych mas, lecz też formą rytualnej kary na „wrogach ludu”. W czasie rewolucji kulturalnej dochodziło do krwawych spektakli, po których biesiadowano przy stołach zastawionych mięsem rzekomych kontrrewolucjonistów!!!

 

Człowieka można potraktować jak zabawkę, narzędzie lub surowiec, a nawet go zjeść. Dwudziesty wiek był wiekiem ludożerców – to u zarania nowoczesności zajadaliśmy się ludzkim mięsem na niespotykaną w historii skalę. Z ludzkiej skóry wyrabialiśmy rękawiczki, torebki czy abażury. Z ludzkich kości meble, a z włosów skarpety. W akty zbrodniczego barbarzyństwa zaangażowane były miliony naszych przodków, jeszcze kilka pokoleń temu. Celowo piszę „naszych”, bo nie ma różnicy czy jesteśmy biali, czarni czy żółci.


czwartek, 2 lipca 2020

ŚWIADOMOŚĆ KLASOWA

Nie samym chlebem człowiek żyje, ale to co ma wpływa na to jakim jest człowiekiem. Gdy posiada więcej zasobów może lepiej się odżywiać, edukować i rozwijać pasje. Od zarania dziejów ubóstwo ograniczało myślenie ciemnego ludu, w czym arystokraci widzieli dowód na swoje szlachetne pochodzenie. Była to swego rodzaju klasowa eugenika, usprawiedliwiająca dominację mitem o szlachetnej krwi, czyli lepszym materiale genetycznym. Lepszy materiał nie mógł mieszać się z gorszym, ponieważ oznaczać to mogło tylko skundlenie – degradację, demoralizację i zdziczenie. Oczywiście przy okazji lepszy sort był lepiej karmiony, leczony i uczony, a także zabawiany, przez co tryskał energią, humorem i erudycją. Lud zaś rozmyślał o tym co do garnka włożyć, nie przejmując się zbytnio wyrafinowaną etykietą.

 
Jeszcze w czasach rodzącego się kapitalizmu bogaci przemysłowcy maskowali genealogiczne kompleksy naśladowaniem zwyczajów i upodobań szlachty. Ponieważ robili to nieudolnie, pogardliwie nazywano ich snobami. Wiele się od tego czasu zmieniło, choć nadal usiłujemy naśladować elity. Tyle że dziś to właśnie sam status materialny określa przynależność do śmietanki. Każdy kto się wzbogaci może śmiało wchodzić na salony, bez względu na swoje korzenie. Niemniej status ten w znacznej mierze pozostaje dziedziczny. Ekonomiczni liberałowie lubią widzieć w tym powielanie dobrych lub złych wzorców rodzinnych, lecz prawda jest jeszcze bardziej brutalna. Dorastanie w ubóstwie ogranicza też dopływ bodźców   stymulujących mózg (książki, zabawki, wycieczki) i nasila stres który wysokim stężeniem kortyzolu niszczy mózg.

U dorosłych osób dorastających w ubóstwie większą aktywność wykazuje ciało migdałowate – część układu limbicznego generująca negatywne emocje takie jak strach czy agresja. Mniejszą aktywność zaobserwowano natomiast w ich korze przedczołowej, odpowiedzialnej między innymi za regulowanie takich emocji. Doświadczenie biedy w dzieciństwie zmniejsza zdolność do radzenia sobie z trudnymi emocjami, a przez to upośledza funkcje poznawcze. Niestety bycie biednym statystycznie obniża iloraz inteligencji. Co jeszcze bardziej szokujące część z tych deficytów wykształcać się może już w okresie życia płodowego, co widoczne jest w strukturze mózgowej noworodków. Odpowiadają za to tak zwane mechanizmy epigenetyczne, czyli modyfikacje ekspresji genów przez czynniki zewnętrzne. Bodźce środowiskowe mogą przeprogramowywać ekspresję genów, szczególnie w kluczowych momentach rozwoju.

Z drugiej strony u dzieci krezusów mniej aktywny jest parasympatyczny układ nerwowy. Cały szereg badań psychologicznych wykazuje, że wzrost stanu posiadania zmniejsza skłonność do... dzielenia się. Co więcej ludzie zamożni gorzej radzą sobie z rozpoznawaniem emocji innych ludzi. Psycholodzy tłumaczą to wyższym poczuciem kontroli i wpływu na rzeczywistość. Pieniądze dają poczucie siły. Ludzie z wyższych klas społecznych czują się kowalami własnego losu, przez co obarczają innych winą za sytuację w jakiej się znaleźli. Stereotypy ciemnego prostaka i bezwzględnego skąpca wydają się więc w jakimś stopniu uzasadnione, choć w czasach zamierzchłych wynikały z ekstremalnych kontrastów ekonomicznych. Według neuronaukowców różnice w strukturach mózgu zaczynają się objawiać dopiero przy 44% różnicy w dochodach. Jeśli możesz to się bogać. W końcu pieniądze zawsze się przydadzą. Ale przede wszystkim ciesz się z tego co masz!!!

niedziela, 28 czerwca 2020

WZORZEC TOŻSAMOŚCI

Mózg nie służy do myślenia, tylko do działania. Przynajmniej w sensie funkcjonalnym, bo to świadomość, a nie konstytuujące ją biologiczne instrukcje uważamy za istotę osobistego człowieczeństwa. Jesteśmy przecież własną jaźnią, a ciało jest naszym instrumentem. Prawda wygląda jednak zgoła inaczej. To mózg wykształcił się jako swoisty instrument organizmu, który ułatwia mu przetrwanie.

 Jeśli dzięki mózgowi jesteśmy świadomi, to jedynie po to, żeby
zintegrowany system jakim jesteśmy mógł sprawnie działać. Zbieramy i przetwarzamy informacje w celu odpowiedniego reagowania i fizycznej aktywności. Nawet jeżeli przy okazji stworzyliśmy kulturę i technikę, umożliwiły to nam ręce i języki. I oczywiście współpraca wymagająca funkcjonowania w dużych grupach społecznych.

To właśnie złożoność życia społecznego była kluczowa dla rozwoju
najbardziej ludzkich namiętności i zdolności. Mózg społeczny mapuje nasze więzi interpersonalne, wskazując na nasz związek z innymi. Im bliżej jądra sieci społecznościowej tym większe widzimy podobieństwa. Im dalej tym większe różnice. Odzwierciedlamy swoją autoreprezentację porównując się z tymi którzy nas otaczają. Im bardziej wzorce aktywności neuronalnej tych reprezentacji nakładają się na siebie tym bardziej się ze sobą wiążemy.

poniedziałek, 15 czerwca 2020

ŚWIADOMOŚĆ KOMPLEMENTARNA

W 1974 roku filozof umysłu Thomas Nagel opublikował artykuł pt. „Jak to jest być nietoperzem?” skierowany przeciwko sprowadzaniu stanów świadomości do ich neuronalnych korelatów. Wiedza o materialnych podstawach nie daje wglądu w subiektywne doświadczenie, co ilustruje przykładem nietoperza wyposażonego w zmysł echolokacji. Nawet gdybyśmy podłączyli swój układ nerwowy do układu nietoperza, dowiedzielibyśmy się jedynie jak się czuje człowiek do niego podłączony, a nie sam nietoperz. Przykład ten podkreśla dysonans pomiędzy tym co obiektywne i subiektywne, wskazując na granice poznania czyli qualia. Jest to oczywiście pewien problem filozoficzny, ale gdy odwrócimy kota ogonem to zobaczymy w nim też argument redukcjonistyczny. Odmienne stany świadomości nietoperza wynikają z budowy jego aparatu poznawczego.

 

Na dobrą sprawę nie wiem również jak to jest być każdą z półkul swojego mózgu, a przecież mógłbym stracić jedną z nich w wypadku i przeżyć. Nawet jeśli świadomość jest jedynie wytworem impulsów elektrycznych w mózgu to wynika to z całościowej pracy mózgu, a nie promieniuje z jakiegoś ośrodka świadomości. Pozbawieni części mózgu tracimy część zdolności przetwarzania, ponieważ w pierwszej fazie informacje przetwarzane są autonomicznie, a dopiero później integrowane. Tyle że nie odczuwamy nawet tych deficytów, bo świadomość zostaje odcięta od samego faktu istnienia tej luki – pewne informacje nie podlegają już percepcji. Im głębsze uszkodzenia mózgu tym większe deficyty poznawcze. Niemniej sama świadomość (choć w zmienionej formie) może się w człowieku tlić prawie do końca. Dopiero śmierć pnia mózgu zawiadującego podstawowymi funkcjami życiowymi jest prawnym i medycznym końcem ludzkiej egzystencji.

 

Brak kory przedczołowej, w jakiej widzimy siedlisko cech specyficznie ludzkich (samokontroli, planowania czy wnioskowania), nie pozbawia świadomości. Nawet przy prawie całkowitym braku kory w schorzeniu zwanym hydranencefalią chorzy przejawiają emocjonalne i intencjonalne zachowania. Świadomość nie była nagłym wybrykiem ewolucji – pojawiała się stopniowo poprzez dodawanie do systemu kolejnych aplikacji. Jeśli siły mentalne potrafią wpływać na stan naszego mózgu (medytacja, autosugestia, psychoterapia), wynika to z zapętlenia zamkniętego układu jakim jesteśmy. Tu zresztą tkwią korzenie naszej „jaźni” – jest ona samoregulującym się systemem oddzielonym od świata zewnętrznego genetyczną symboliką, umożliwiającą probabilistyczną ekspresję. Nie działamy na podstawie ściśle deterministycznych instrukcji jak komputery.  

piątek, 12 czerwca 2020

OKREŚLENI W BYCIE

Nasza świadomość jest zbiorem percepcji, które nakładają się na siebie. Wszystko co postrzegamy nadaje ramy naszym następnym percepcjom i symulacjom przyszłości. Nasz umysł nigdy nie był czystą kartką, nawet gdy paskudziliśmy w pieluchy. Owszem, był wtedy giętki jak plastelina, ale już kierowały nim instynkty i afekty. Dzięki temu zawsze wiemy o czym myśleć. Wiążemy ten strumień obrazów w autobiograficzną historię. W każdym jej punkcie dysponowaliśmy już jednak innym mózgiem i umysłem. Gdzieś na ich dnie lubimy widzieć swoje jestestwo, lecz to tylko gra świateł i cieni. I tak większość z docierających do nas informacji przetwarzamy poza świadomością, zapamiętując tylko wycinki własnego życia.

 

Nawet w sensie fizjologicznym w naszym mózgu nie ma „modułu świadomości”, gdyż odpowiada za nią współpraca wszystkich neuronów. Każdy moduł jest w jakimś sensie świadomy, choć zajmuje się jedynie swoją domeną. Dopiero z integracji spływających informacji rodzi się siedzący w nas homunkulus. Jego uwagę absorbują najbardziej aktywne moduły, podczas gdy inne pracują bardziej dyskretnie. To czym mózg zajmuje się szczególnie intensywnie zostaje objawione pod postacią myśli, podczas gdy obróbka innych danych przebiega „automatycznie”. Nawet kiedy śpimy nasz mózg nie przestaje pracować, zajmując się wtedy sprzątaniem informacyjnych śmieci przez usuwanie zbędnych połączeń synaptycznych.

Dodaj podpis

 

Pozbawieni wglądu w cały ten wewnętrzny proces odczytujemy w końcu jego wyniki. A raczej sami nimi jesteśmy. Zresztą mózg kieruje nie tylko pracą naszego umysłu, ale również ciała. To mózg kontroluje całą naszą fizjologią w procesie homeostazy. Poza naszą świadomością reguluje działanie wszystkich narządów, jednocześnie zbierając sygnały płynące z każdego zakątka naszej fizycznej istoty. Nie sposób nie zauważyć jak silnie doznania zmysłowe wpływają na nasze myśli, uczucia i zachowania. Rozpaczliwie chcielibyśmy wierzyć, że z tej organicznej materii, można wydzielić jakąś esencję bytu, która potwierdzi podmiotowe istnienie. Lecz jesteśmy zapisami informacji genetycznych i interakcji społecznych, a nie wolnymi duchami. Uwikłani w szereg zależności, które zmuszają nas do myślenia i działania, i tak myślimy i działamy, więc jesteśmy. 


czwartek, 4 czerwca 2020

ULOTNE CHWILE


W kultowej powieści Kurta Vonneguta „Rzeźnia nr 5” Billy Pilgrim  wypadł z czasu. Przekonał się, że wszystkie chwile jego życia zachodzą jednocześnie i wiecznie – nie ma różnicy pomiędzy przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Wszyscy jesteśmy jak muchy uwięzieni w bursztynie danej chwili, której nie możemy już zmienić. Ta artystyczna wizja kłóci się z powszechną intuicją czasu, która to przeszłość określa jako nieodwracalną, a przyszłość jako nieokreśloną. Lecz czy tak jest w istocie? Czym w zasadzie jest czas? Co mierzą zegary? To co zliczamy jest tylko porównaniem prawidłowości zachodzących w przyrodzie, na przykład obrotów Ziemi wokół Słońca. Dzisiaj za najdokładniejsze uważa się zegary atomowe opierające wskaźniki o szybkość przejścia elektronów między powłokami w atomie. Ale czy istnieje obiektywny, bezwzględny i matematyczny strumień upływającego czasu?

 

Aż do dwudziestego wieku uważaliśmy, że tak. Dopiero kiedy Albert Einstein związał czas z przestrzenią, ruchem i grawitacją w szczególnej, a następnie ogólnej teorii względności, zrozumieliśmy, że prawa rządzące upływem czasu również podlegają fizycznym uwarunkowaniom – zależą od masy i prędkości. Niektórzy z kolei tłumaczą upływ czasu wzrostem entropii w izolowanym Wszechświecie. Entropia to miara nieuporządkowania i rozproszenia energii. Proces jej wzrostu powoduje nieodwracalne zmiany – pozostawia ślady przekazując energię chaotycznego ruchowi cząsteczek czyli rozpraszając ją w ciepło. Zmienia to rzeczywistość fizyczną jak i nasze rozgrzane mózgi, zapisując w nich nakładające się na siebie wspomnienia. Biologicznie ewoluowaliśmy od uporządkowanych do coraz bardziej złożonych form chemicznych. Ludzka świadomość może być wynikiem zwiększania się liczby możliwych kombinacji.

 

Współczesna fizyka nie daje jednoznacznej odpowiedzi czy jednokierunkowy (choć względny) czas w ogóle istnieje, czy też jest jedynie wynikiem szczególnej perspektywy na jaką skazuje nas percepcja. Być może nasze mózgi w jednym tylko punkcie stykają się ze statyczną czasoprzestrzenią przesuwając się wraz z nim ku przyszłości, podczas gdy Wszechświat jest tylko zbiorem zdarzeń... Być może teraźniejszość jest tylko wypadkową wszystkich możliwych konfiguracji przeszłości i przyszłości... A być może wręcz przeciwnie – przyszłość się „rozgałęzia” na wiele alternatywnych ścieżek... To już rozważania mocno teoretyczne, w których nauka zbliża się do metafizyki. Cokolwiek postrzegamy jako upływ czasu, jest realnym doświadczeniem, nawet nie będąc odbiciem rzeczywistości. Chwytajmy więc dzień!!!

wtorek, 26 maja 2020

PIKSELE


Już w starożytności Demokryt przeczuwał, że materia składa się z niepodzielnych cząstek które nazwał atomami. Jednak to co po tysiącleciach uznaliśmy za atom w końcu też okazało się strukturą złożoną z mniejszych cząsteczek – elektronów, protonów i neutronów. Kiedy przyjęto, że i energia emituje się w elementarnych porcjach zwanych kwantami, cała przyroda  wydawać się zaczęła złożoną z niepodzielnych pikseli.

Obecnie za prawdziwie fundamentalne składniki rzeczywistości uznaje się tylko leptony, kwarki i pośredniczące w oddziaływaniach bozony. Być może są tylko rezonansem superstrun czy kwantami nachodzących na siebie pól. Problemem każdej teorii fizycznej próbującej to wyjaśnić na najgłębszym poziomie jest zanurzenie w skomplikowanej matematyce i niezbyt zrozumiałym (przynajmniej dla mnie) języku, postaram się więc nie brnąć dalej w te rozważania.


Stan każdego obiektu fizycznego uzależniony jest od otaczającego go środowiska, a więc wpływających na niego informacji. Cokolwiek znajdziemy na dnie będzie uwikłane w dialektykę wszechświata. Tak samo jak my wraz ze swoimi genami i doświadczeniem. Nasz mózg zmienia układ swoich atomów wraz z każdą docierającą do niego informacją. Dekoduje rzeczywistość w jej subiektywne doświadczenie i koduje je w mnemoniczne obrazy. Ten taniec cząstek określa dynamikę całego kosmosu.

Wszystko co żyje – od bakterii do człowieka – składa się z tego samego gwiezdnego pyłu, który Wielki Wybuch rozrzucił po całym wszechświecie, a który miał wyprysnąć z punktu mniejszego od atomu wraz z oceanem kwantów pola grawitacyjnego zwanym czasoprzestrzenią. Gdzieś pośród stu miliardów galaktyk zapisani w poplątanych łańcuchach genetycznych, budzimy się, przecieramy oczy i wytężamy wzrok – wpatrując się w mikroskop szukamy końca percepcji. 

wtorek, 12 maja 2020

UCIECZKA MARZEŃ


Cudownie absurdalna dziwka i kucharka
Królowa powszedniego łóżka oraz garnka

Znaleziona przypadkiem oaza i przystań
Dzika jak namiętność, bezczelna i ognista

Nie wierzy w żadne prawdy, tylko ciągle marzy
Bo świat to przecież bajka – składa się z miraży

Przez moment te marzenia wspólnie dzieliliśmy
A może i nawet je czasem spełnialiśmy

Aż zgasła w niej pasja i szukać już przestała
Mojego uśmiechu, miłości i ciała

Lecz chwała jej za chaos pełen niespodzianek
Za każdą noc gorącą i codzienny zamęt

Za zupy i kotlety, wiarę i nadzieję
Dziękuję Ci i przez łzy się do Ciebie śmieję

Czasu nie zatrzymam jak marzeń które gonisz
Choć już mi zdawało się że trzymam je w dłoni...

piątek, 1 maja 2020

CENA STRACHU


Dzisiaj, kiedy następuje apogeum i zmierzch medialnej „pandemii”, przeczuwamy już jej ekonomiczne skutki, ale też zadać musimy sobie pytanie czy lekarstwo nie okazało się gorsze od choroby. Oczywiście z perspektywy czasu najłatwiej udzielać wszelkich odpowiedzi, gdyż znamy już fakty. Gdybyśmy znali je zawczasu pewnie unikalibyśmy nieszczęść. Tym bardziej w kwestii życia i zdrowia wskazana jest ostrożność. Ale w tym wypadku mieliśmy do czynienia ze swego rodzaju paniką. Epidemia grypy hiszpanki pod koniec drugiej dekady dwudziestego wieku pochłonęła według nieprecyzyjnych szacunków od pięćdziesięciu do nawet stu milionów istnień ludzkich. Lecz do licznych zgonów przyczyniła się pierwsza wojna światowa i wynikająca z niej katastrofalna sytuacja żywnościowa, sanitarna i medyczna ludzkości.


Covid-19 zabija kilkukrotnie więcej chorych niż grypa sezonowa w której wypadku śmiertelność nie przekracza jednego procenta zakażonych. No i szybciej się rozprzestrzenia. Jakieś przesłanki do zastosowania społecznych obostrzeń pewnie więc były. Gdy jednak posłowie kłócili się zdalnie o to, czy posiedzenie sejmu nie będzie dla nich zbyt ryzykowne, większość ludzi  normalnie wykonywała swoją pracę, tyle że dusząc się w maskach. Gdy emocje już opadną przyjdzie nam zastanowić się czy skala ograniczeń była adekwatna do zagrożenia. Górnolotne frazesy o bezcenności życia ludzkiego są fikcją nawet dzisiaj kiedy cenę takiego życia jak najbardziej się szacuje. To właśnie dlatego kosztowne terapie na rzadkie schorzenia nie są refundowane z ograniczonej puli wspólnych zasobów – po prostu w miejsce jednej osoby za te same środki można często uratować całe tuziny innych.

Prędzej czy później przerwać będziemy musieli letarg gospodarczy, bo w przeciwnym wypadku pójdziemy z torbami. Paradoksalnie gospodarka będzie więc odmrażana w chwili gdy nosicieli jest więcej niż na początku tej histerii. O ile w ogóle coś zyskaliśmy w tej sytuacji to jedynie czas, bo póki co koronawirus pozostanie z nami. A znając prawa przyrody w przyszłości będzie cyklicznie mutować powracając w coraz to nowych odsłonach. Dzięki sensacyjnym statystykom wiemy ile osób umarło z jego powodu – nie wiemy tylko ile ofiar spowodował chaos w służbie zdrowia związany z fiksacją na tym punkcie. Możemy też domniemywać negatywnych społecznych konsekwencji jakie zawsze pociąga za sobą ubożenie ludności – desperacji wykluczonych i zmarginalizowanych. Niestety nie wszyscy jesteśmy młodzi, piękni i zdolni, ale wszyscy mamy marzenia. Zwłaszcza że oglądamy je ciągle w telewizji.         

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

KORONA PRACOWNIKÓW

Nowy wspaniały świat właśnie przeraził się koronawirusa. Planowaliśmy loty na Marsa i nieśmiertelność, a przestraszyliśmy się zmutowanej grypy. Według oficjalnych – aczkolwiek niejednoznacznych danych, na świecie infekcja zakończyła się śmiercią około 6% zakażonych. Cynicznie rzecz ujmując nie jest to zwykle choroba śmiertelna. Najbardziej powinni się jej obawiać najsłabsi. Sęk w tym, że rozprzestrzenia się wyjątkowo łatwo. Wirus błyskawicznie opanował wszystkie kontynenty, pomimo zastosowania drakońskich środków prewencyjnych. Nawet jeśli najlepszym sposobem walki z nim jest osobista izolacja, to już przekonaliśmy się, że prowadzi nas do gospodarczej katastrofy. Widoki na przyszłość są raczej nieciekawe – czekają nas wyrzeczenia i ograniczenia których skali jeszcze nie znamy. W dodatku rabunkowa gospodarka doprowadziła do zmian klimatycznych skutkujących suszą, co pogorszy sytuację żywnościową. W naszych realiach skutkować to będzie tylko ubożeniem społeczeństwa, a w krajach zacofanych głodem i przemocą.

Wszystko to ukazuje naszą marność w obliczu sił wszechświata. Oczywiście człowiek w swojej historii zmierzył się już z wieloma poważniejszymi kryzysami. Pomimo złowieszczych scenariuszy jesteśmy dzisiaj zdrowsi, lepiej odżywieni i bogatsi niż kiedykolwiek w historii. Po prostu kryzys skoryguje nasze rozbuchane oczekiwania. Będziemy jeździli tańszymi samochodami, dzwonili tańszymi telefonami, mieli mniej fanaberii. Przynajmniej przez jakiś czas bo teraz nadrzędnym celem będzie powrócenie do konsumpcyjnego raju utraconego. Szok złagodzi nam przejadanie własnej nadprodukcji – a tak się szczęśliwie składa, że mamy dosyć wszystkiego by przetrwać chude lata i to z całą masą „niezbędnych” gadżetów. Choć stracimy miliardy dolarów, euro czy złotych, zachowamy konsumpcyjno-techniczny świat jaki znamy. Przyzwyczajeni do bezustannego wzrostu z trudem będziemy odmawiać sobie zbytków w imię przyszłego rozwoju. O ile jednak nie spadną na nas kolejne nieprzewidywalne plagi wrócimy na ścieżkę materialnego dobrobytu, od którego uzależniliśmy swoje życiowe ambicje.
 

Niemniej propaganda sukcesu roztaczająca przed nami wizje świetlanej przyszłości niezagrożonej niczym okazuje się życzeniowym zaklęciem. Polscy politycy – nie tylko rządzący, ale także z nimi się licytujący – obiecywali nam coraz więcej, zupełnie ignorując przewrotność koniunktury i historię ekonomii. Ale przecież mówili nam tylko to co chcieliśmy usłyszeć – że już niedługo wszyscy będziemy żyli sobie jak w amerykańskich serialach, pozbawieni materialnych trosk oddając się tylko coraz wymyślniejszym rozrywkom. Pomimo ekonomicznego wstrząsu jaki czeka nas wszystkich – najpoważniejszego od około trzydziestu lat – straty psychologiczne będą tak naprawdę większe niż materialne. Sklepy pełne piwa, czekolady i wędlin, to i tak więcej niż moglibyśmy oczekiwać w kraju zrujnowanym komunizmem. Tyle że już nam się przejadły. Ale znowu trzeba będzie cieszyć się z małych rzeczy, bo ciężej będzie na nie zapracować. 

niedziela, 12 stycznia 2020

OKO PATRZĄCEGO

Jeśli wierzysz w duchy być może ujrzysz ducha. Jeśli nie uwierzysz to go nie zobaczysz. O ile nie uznasz tego za możliwe nie spotkasz szatana, aniołów i wszystkich świętych. Mikołaja widywałeś tylko w dzieciństwie, a teraz jedynie świątecznych przebierańców. Nasze urojenia są uwarunkowane kulturowo – widzimy to w co wierzymy, choć myślimy, że jest odwrotnie. Rzeczywistość musi być nazwana, albo staje się przeraźliwym chaosem, a to otwiera nas na kulturowe sugestie. Pojęcia zmieniają się w percepcyjne obrazy w zależności od naszej świadomości. Ignorancja sprzyja błędom poznawczym, przez które objawiają nam się – w zależności od mody – jednorożce, krasnoludki czy starożytni kosmici.

Kwestia zjawisk paranormalnych wydaje się jednak „jasna” (choć nie dla każdego). Otóż jak do tej pory nie udało się ich naukowo zweryfikować. Wszystkiego jednak nie możemy w ten sposób rozstrzygać. Możemy wierzyć w miłość lub nie. I możemy nawet określić czym jest w świetle wiedzy naukowej – biologicznym i chemicznym programem, uruchamianym w określonych warunkach. Ale nie zmieni to faktu, że programowi temu towarzyszy cały bagaż kulturowych wyobrażeń, kształtujących nasze oczekiwania. Całe życie jest religią którą kultywujemy – poszukiwaniem pewnych archetypowych ideałów na które skazuje nas rzeczywistość. Człowiek jest zwierzęciem na wskroś kulturowym.

Nasza potrzeba rozwoju w określonym kierunku najczęściej wynika z pozycjonowania się względem innych. A gusta estetyczne czerpią zazwyczaj z jakichś kanonów. Jest w tym pewien paradoks, gdyż człowiek chce się tyleż upodabniać do innych co spośród nich wyróżniać. Dzięki temu nie żyjemy w nudnym świecie jednakowych ludzi. Co sprawia, że z różną wrażliwością reagujemy na kulturowe obrazy? Prawdopodobnie to stan naszej jaźni określa zmysł estetyczny przez tak zwaną mózgową sieć wzbudzeń podstawowych. Otóż zachwytowi nad pięknem (filmem, muzyką, literaturą) towarzyszy właśnie aktywność mózgu łącząca „ja” z osobistymi wspomnieniami i refleksjami. Tym właśnie jest piękno.