Według powtarzających się od lat badań najmniejszym
prestiżem cieszy się w Polsce zawód robotnika budowlanego, a największym
wykładowcy akademickiego. Panie i panowie profesorowie mają bowiem papiery na
to, że są tęgimi głowami. A jak ktoś ma papiery to znaczy, że musi tak być. To
nic, że takie papiery mają choćby różne kontrowersyjne osoby znane nam z życia
publicznego i uważające się wzajemnie za idiotów. Musi być przecież jakiś
obiektywny miernik ich wiedzy, bo inaczej nie dawaliby im tych papierów! Tak się
składa, że tajemniczy „oni”, którzy przyznają im te tytuły, to również ludzie,
a dokładniej kadra akademicka. Upraszczając można powiedzieć, że kryterium
stanowi tutaj na tyle dogłębna znajomość jakiejś dziedziny, iż pozwala ona na
pracę badawczą. Czyli że nie tylko umiesz przyswajać wiedzę, ale jeszcze ją
rozwijać. Na ogół wiedza ta jest dosyć wycinkowa, ale dzięki temu jeśli np.
znajdziemy mumię na wakacjach, to egiptolog będzie wiedział co to za dynastia
itd. Oczywiście egiptolog może być
zupełnie niekompetentny w kwestii choćby naprawy samochodu, fizyki kwantowej
czy biologii molekularnej, ale i tak posiadany tytuł roztacza wokół niego aurę
osoby wszechwiedzącej. Co jeszcze zabawniejsze, profesurę można uzyskać w
takich dziedzinach jak dajmy na to teologia, w jakiej to nigdy nie prowadziło
się żadnych badań poza spekulacjami. Istnieje tam jednak „naukowe” lobby, które
pilnuje żeby zachować swój prestiż.
O „akademickiej dyskusji” mówimy wtedy, gdy grzęźniemy w
rozważaniu kwestii formalnych, nieistotnych z pragmatycznego punktu widzenia.
Termin ten może drażnić co bardziej przeczulonych profesorów, więc mój promotor
kazał mi go wykreślić z mojej pracy magisterskiej o konstrukcji przekształcania
przedsiębiorstwa państwowego w jednoosobową spółkę skarbu państwa w zakresie
sukcesji uprawnień i obowiązków oraz przejęcia mienia. Ale uzyskany w ten
sposób dyplom nie otworzył mi drzwi do zabetonowanego gmachu administracji. Co
więcej, nikt by nawet nie zauważył gdybym tej pracy nie napisał. Czarny rynek
pisania takich prac kwitnie w najlepsze, ponieważ ludzie nie studiują po to
żeby się czegoś dowiedzieć, tylko żeby mieć papier. To jest dzisiaj
najważniejsze – papier, pieczątka, podpis. Jak masz papier to zawsze możesz coś
komuś udowodnić, przynajmniej że go masz. Kiedy
chodziłem do liceum polonistka zawsze pytała się czy samodzielnie pisałem
wypracowanie, bo nigdy nie mogła w to uwierzyć. Więc w końcu zawsze wstawiała
mi tróję, bo uważała że na pewno ściągałem. Powodem tego były moje mierne
wyniki z innych przedmiotów – olewałem naukę bo miałem wtedy ciekawsze zajęcia.
Dlatego polonistka uważała, że jestem głąbem. A w sumie to aż taki głupi nie
byłem. W wypracowaniach umiałem czasami zabłysnąć, bo polonistyka nie jest
twardą nauką tylko „laniem wody”.
Jak Cię widzą, tak Cię piszą i nic tego nie może zmienić.
Jak wykładasz na uczelni to widzą Cię jako mędrca, a jak pracujesz fizycznie to
jako prymitywa. Ludzie oceniają Cię przez pryzmat tego kim społecznie jesteś.
Gdyby było inaczej, ludzie nie czuliby presji żeby „być kimś”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz