Gdyby prawdą było to, co mówią wszyscy psycholodzy z
telewizji, mentorzy i trenerzy osobiści, najważniejsze w życiu byłoby
odkrywanie swojej osobowości. Mógłbym się pod tym podpisać obiema rękami. Tyle,
że to tylko pseudonaukowe pierdolenie. Nie o odkrywanie siebie bowiem chodzi
tym krasomówcom, tylko o specyficznie pojmowany „rozwój osobisty”. Cel
rozumiany jest w kategoriach dążenia do sukcesu. Osiągnąć sukces znaczy więcej
sprzedać, wyprodukować, umieć, czy też więcej posiadać. Osobowość określa się
zatem bardziej przez pryzmat rywalizacyjnej determinacji, zdolności i
kompetencji, niż prywatnych preferencji czy zainteresowań. Wiem, że tylko
dzięki kapitalizmowi mogę korzystać ze swoich ulubionych dobrodziejstw
cywilizacji, takich jak niezdrowe żarcie, internet czy dezodorant. Czasami mam
jednak nieprzyjemne wrażenie, że moja osobowość jest tylko dodatkiem do
produktu którym jestem.
Żeby sprzedawać swoją osobowość musiałbym być artystą, a
ponieważ nie ma na nią popytu muszę sprzedawać coś innego. Muszę sprzedawać,
ponieważ muszę zarabiać. Ale to jeszcze pół biedy. Ciężko jest nawet rozdawać
swoją osobowość za darmo. Zewsząd słychać, że osobowość jest najważniejsza, ale
sama osobowość gówno kogo obchodzi. Zdaniem wielu osobowość musi mieć jakieś
swoje zewnętrzne odzwierciedlenie. Jest to słuszne założenie, bo osobowość
odizolowana od rzeczywistości jest niczym innym jak snuciem fantazji. Lecz
jeśli osobowość ma przejawiać się tylko w zabawkach i pozycji jakie zdobędę, to
czarno widzę zainteresowanie swoją „najważniejszą” osobowością. Zresztą miłości
platonicznej (tak naprawdę w ujęciu Platona rozumianej bardziej jako niezależna
od kategorii płciowych przyjaźń, niż romantyczne uczucie), trudno jest od
kogokolwiek oczekiwać. Tak to już jest, że jeden człowiek lubi wykorzystywać
drugiego człowieka do własnych celów. Na przykład kiedy widzę piękną kobietę to
gdzieś w głębi serca mam ją ochotę wykorzystać, chociaż ona akurat mogłaby
mieć coś przeciwko temu.
Ale nie być przez nikogo do niczego wykorzystywanym to nic
ciekawego. Bo to znaczy, że nie jest się do niczego przydatnym. Dlatego cieszę
się, że moi przyjaciele wykorzystują mnie, a ja wykorzystuję ich. Co prawda nie
mogę wykorzystać ich do niczego konkretnego, tak jak oni mnie, ale taki już
jest urok przyjaźni z ludźmi podobnymi do mnie. Cieszę się natomiast, ze mogę z
nimi czasem porozmawiać czy się pośmiać. Że mogę opowiadać im swoje historie.
Bo moje historie to właśnie moja osobowość.