Łączna liczba wyświetleń

sobota, 26 listopada 2016

FREE STYLE

Gdyby prawdą było to, co mówią wszyscy psycholodzy z telewizji, mentorzy i trenerzy osobiści, najważniejsze w życiu byłoby odkrywanie swojej osobowości. Mógłbym się pod tym podpisać obiema rękami. Tyle, że to tylko pseudonaukowe pierdolenie. Nie o odkrywanie siebie bowiem chodzi tym krasomówcom, tylko o specyficznie pojmowany „rozwój osobisty”. Cel rozumiany jest w kategoriach dążenia do sukcesu. Osiągnąć sukces znaczy więcej sprzedać, wyprodukować, umieć, czy też więcej posiadać. Osobowość określa się zatem bardziej przez pryzmat rywalizacyjnej determinacji, zdolności i kompetencji, niż prywatnych preferencji czy zainteresowań. Wiem, że tylko dzięki kapitalizmowi mogę korzystać ze swoich ulubionych dobrodziejstw cywilizacji, takich jak niezdrowe żarcie, internet czy dezodorant. Czasami mam jednak nieprzyjemne wrażenie, że moja osobowość jest tylko dodatkiem do produktu którym jestem.

Żeby sprzedawać swoją osobowość musiałbym być artystą, a ponieważ nie ma na nią popytu muszę sprzedawać coś innego. Muszę sprzedawać, ponieważ muszę zarabiać. Ale to jeszcze pół biedy. Ciężko jest nawet rozdawać swoją osobowość za darmo. Zewsząd słychać, że osobowość jest najważniejsza, ale sama osobowość gówno kogo obchodzi. Zdaniem wielu osobowość musi mieć jakieś swoje zewnętrzne odzwierciedlenie. Jest to słuszne założenie, bo osobowość odizolowana od rzeczywistości jest niczym innym jak snuciem fantazji. Lecz jeśli osobowość ma przejawiać się tylko w zabawkach i pozycji jakie zdobędę, to czarno widzę zainteresowanie swoją „najważniejszą” osobowością. Zresztą miłości platonicznej (tak naprawdę w ujęciu Platona rozumianej bardziej jako niezależna od kategorii płciowych przyjaźń, niż romantyczne uczucie), trudno jest od kogokolwiek oczekiwać. Tak to już jest, że jeden człowiek lubi wykorzystywać drugiego człowieka do własnych celów. Na przykład kiedy widzę piękną kobietę to gdzieś w głębi serca mam ją ochotę wykorzystać, chociaż ona akurat mogłaby mieć coś przeciwko temu.


Ale nie być przez nikogo do niczego wykorzystywanym to nic ciekawego. Bo to znaczy, że nie jest się do niczego przydatnym. Dlatego cieszę się, że moi przyjaciele wykorzystują mnie, a ja wykorzystuję ich. Co prawda nie mogę wykorzystać ich do niczego konkretnego, tak jak oni mnie, ale taki już jest urok przyjaźni z ludźmi podobnymi do mnie. Cieszę się natomiast, ze mogę z nimi czasem porozmawiać czy się pośmiać. Że mogę opowiadać im swoje historie. Bo moje historie to właśnie moja osobowość.    

piątek, 18 listopada 2016

MOJA WALKA


Siostry i bracia! Ludzie – więc zwierzęta!!! Człowiek tym różni się od innych małp, że wymyślił brzytwę. Wymyślił też narzędzia tortur, broń chemiczną i bombę atomową. Pomyślcie czy to nie straszne – dać małpom bombę atomową. A przecież to dzieje się naprawdę. Małpy wymyśliły broń masowej zagłady i mają jej ogromne arsenały. Wystarczające żeby dokonać zagłady wszystkich form życia na tej planecie. Ale małpy nie szykują się na wojnę kosmiczną. Nie obawiają się inwazji Marsjan. Małpy najbardziej obawiają się siebie nawzajem.

Małpy lubią robić małpom krzywdę. A zwłaszcza ludzie ludziom. Człowieczeństwo to nie tylko miłość i sztuka. Żaden inny gatunek nie wykazał takiej inwencji w tępieniu siebie samego. Tu nie chodzi tylko o rywalizację. Szczerze mówiąc to czasami nie wiadomo o co chodzi. Kiedy coś jest bez sensu etycy nazywają to złem. Aby życie miało sens trzeba wierzyć w walkę dobra ze złem. Ale kto jest zły? Gdybyś zapytał się Hitlera, powiedziałby, że Żyd. Wszystko zależy od tego co kogo wkurwia. Dlatego najwięcej zła ludzie popełnili walcząc ze złem.


Inne małpy nie posiadają co prawda internetu, samochodów i fabryk, jednak nie organizują się w milionowe armie i nie wyżynają się w ramach „walki ze złem”. Co najwyżej zabijają się z czystego egoizmu. Oczywiście człowiekowi nie brak egoizmu, lecz czasami daje się ponieść górnolotnym emocjom. Tępe masy robiły zawsze za mięso armatnie, bo cwani wałkonie wciskali im kit. To przekleństwo wynika ze zbyt skomplikowanego mózgu, bo inne małpy nie będą się biły za Boga, honor i ojczyznę. Ani za Karola Marksa.

Inne małpy nie muszą pić alkoholu i palić papierosów, oglądać pornografii czy popełniać samobójstw. Problem z ludźmi jest taki, że oni nie potrafią brać życia takiego jakim jest. Jeden człowiek może wyrządzić drugiemu człowiekowi wiele zła i twierdzić jeszcze, że to dla jego dobra. A w dodatku może krzywdzić innych i samemu pozostawać nieszczęśliwym. A wszystko przez jakieś pieprzone mrzonki. Kiedy słyszę tych wszystkich posrańców z prawa i z lewa, religijnych świrów w turbanach i twórców teorii spiskowych sam mam czasami ochotę ich powystrzelać. W ramach walki ze złem. 

poniedziałek, 14 listopada 2016

ŚWIADOMA PERCEPCJA

Pytanie może sugerować odpowiedź. Pytania sugerujące to jedno z podstawowych narzędzi manipulacji. Mogą służyć celom takim jak propaganda czy sprzedaż, ale też jeszcze gorszym. Mogą być na przykład wykorzystywane podczas przesłuchań policyjnych, żeby wyciągać zeznania pasujące do przyjętej z góry tezy. Badania empiryczne wskazują choćby, że gdy zapytamy z jaką prędkością samochód pędził, otrzymamy odpowiedź wskazującą prędkość wyższą, niż w przypadku pytania o to z jaką prędkością jechał. Często tak prowadzimy rozmowę, żeby usłyszeć od ludzi to co chcemy. To problem wszystkich którzy przeprowadzają „wywiady” – dziennikarzy, policjantów, terapeutów, wychowawców czy pracowników socjalnych.

Po pierwsze obiektywizm jest pojęciem bardzo abstrakcyjnym. Każdy jest tylko człowiekiem, a więc istotą niepozbawioną uprzedzeń i przekonań, a zatem skłonną do automatycznego przyjmowania różnych założeń. Po drugie rozmowa zawsze jest wynikiem psychologicznej relacji w jaką wchodzą jej uczestnicy. Wszyscy zapewne wiemy jak trudno jest przełamać schemat tendencyjnie prowadzonej rozmowy, jeśli rozmówca zmierza do wykazania naszej niekompetencji, niewiedzy czy słabości. Po trzecie ludzi rzadko interesuje co tak naprawdę masz do powiedzenia, chyba że mają w tym jakiś interes. Najczęściej starają się kierować rozmowę na określone tory, co najdobitniej pokazuje co ich interesuje. Zadawaj mi pytania, a powiem Ci kim jesteś.

Pytania mogą być mniej lub bardziej sugerujące, a czasami wcale. Kiedy na przykład pytamy o wartości bezwzględne celem jest zazwyczaj uzyskanie dokładnej informacji. Niemniej już samo zadanie pytania kieruje naszą uwagę na pewną płaszczyznę. Szukający odpowiedzi mózg wyszukuje bowiem najbardziej dostępne dane. Zjawisko to nazywamy torowaniem. Nie tylko tematyka rozmów, ale też wszystkie docierające do nas bodźce kreują nasz nastrój przez wywoływanie skojarzeń. Niby nic nowego, ale skojarzenia mogą działać na nas w sposób z którego nie zdajemy sobie nawet sprawy. Możemy udzielać różnych odpowiedzi na pytanie, w zależności od tego jak jest sformułowane. Ale chętniej też wybierzemy francuskie wino jeśli przedtem usłyszymy francuską piosenkę. Negocjacje handlowe oscylują zaś wokół początkowo podanej ceny, co wynika z tak zwanej heurystyki zakotwiczenia.
 

Wynikają z tego dwa ważne wnioski. Pierwszy jest taki, że chcąc coś od kogoś uzyskać, możemy go do czegoś przekonać odwołując się do tkwiących z nim skojarzeń. Oczywiście pewne skojarzenia są wręcz uniwersalne, lecz tożsamość jednostki różnicować może te skojarzenia. Temu właśnie służy profilowanie czy określanie grupy docelowej. Ostatecznie i tak indywidualność czyni nas w dużym stopniu nieprzewidywalnymi. Drugi wniosek jest znacznie ważniejszy, bo nie dotyczy innych ludzi, tylko nas samych. Na ogół za bardzo koncentrujemy się na innych ludziach, a za mało na sobie. Kombinujemy jakby można kogoś przekonać czy namówić do czegoś. Tymczasem ważniejsze jest przekonywanie samego siebie i namawianie do szczęścia. Kreowaniu u siebie pożądanych stanów psychicznych służyć może torowanie pozytywnych emocji przez obcowanie ze sztuką, otaczanie się pięknem i dbałość o dopływ pozytywnych wibracji. Monitorowanie i stymulowanie własnego wnętrza to najważniejszy przejaw inteligencji emocjonalnej, bo najważniejsze jest to co czujesz.       

niedziela, 6 listopada 2016

WEKTOR WARUNKOWANIA

Możemy wieść mniej lub bardziej udane życie. Jest to uzależnione od wielu czynników. Ale praktycznie każda historia ludzka wiedzie i przez cierpienie, i przez szczęście. W zasadzie doznanie obu z tych stanów zapewnia nam pełnię doświadczenia i człowieczeństwa. Siłą rzeczy unikać będziemy cierpienia, pomijając przypadki masochistyczne, kiedy cierpienie staje się swego rodzaju przyjemnością. Jednak przeżywanie cierpienia pozwala zrozumieć czym jest cierpienie, a więc uwrażliwiać na cierpienie innych. Niestety często może prowadzić do cynizmu, a nawet nienawiści. Fiksacja na minionym cierpieniu to droga do  symbolicznego odwetu, czyli zatruwania życia bliźnim.

Choć różnie nam to wychodzi, dążyć będziemy do szczęścia, czyli stanu dla nas optymalnego. Nawet krótkotrwałe epizody takich stanów są niezmiernie ważne dla naszej psychiki. Osoby którym nigdy nie udało się ich osiągać narażone są na różnego rodzaju dewiacje psychiczne. Lecz podobnie jak cierpienie, także zadowolenie skutkuje mentalnym warunkowaniem. Tyle że cierpienie odbieramy jako karę, a zadowolenie jako nagrodę. Silne przeżycia mogą więc mieć dalekosiężne skutki. Cierpienie prowadzić może do irracjonalnych lęków, a gratyfikacja do pogoni za jej cieniem. Chodzi o to, że wszystko oglądamy przez pryzmat tego co już się wydarzyło. Natomiast nagrody lub kary wiążemy z towarzyszącymi im okolicznościami.

Jeśli więc spotkało nas coś złego pozostaje nam uraz do określonych sytuacji. A jeśli coś dobrego poszukujemy ich odtworzenia. Sytuacje mogą być całkowicie losowo powiązane z nagrodą lub karą, ale w naszym umyśle wytwarza się między nimi zależność. Uczenie się przez warunkowanie czyli doświadczenie ma w przyrodzie duże znaczenie adaptacyjne. Reakcja odruchowa następuje bowiem automatycznie, co pozwala unikać niebezpieczeństwa i wykorzystywać nadarzające się okazje. Skutkiem ubocznym tego fizjologicznego systemu szybkiego reagowania mogą być natomiast fobie czy uzależnienia. Raz przyjęte wzorce postępowania trudno potem zmienić. Już Pawłow udowodnił, że łatwiej psa czegoś nauczyć niż oduczyć.

Kiedy mamy już zakodowane modele szczęścia i cierpienia, będziemy podążać utartymi ścieżkami, choć wieść nas one mogą na manowce. Stąd bezwiedne odtwarzanie minionych sytuacji, co w psychologicznej nomenklaturze określa się mianem skryptu życiowego. Jest to stworzony w umyśle „przepis” na własne życie. Pełna znajomość własnego skryptu jest w zasadzie niemożliwa, z uwagi na nieświadomy charakter wielu procesów psychologicznych, jak i ich złożoność. W dodatku ciężko wyjść poza perspektywę własnego skryptu, gdyż nie dysponujemy żadną inną perspektywą. W pogoni za szczęściem możemy więc pakować się w gówno, a uciekając przed cierpieniem gubić radość. Błądzić jest rzeczą ludzką.   

sobota, 5 listopada 2016

CENZURA POWIELACZY

Kiedy hipisi mówili, że LSD poszerza ich świadomość, dla społeczeństwa brzmiało to jak nawiedzona gadka. Bo choć wielu ludzi miało po spożyciu tej substancji wrażenie przeżycia czegoś bardzo głębokiego, nie umiało dokładnie sprecyzować czym jest „podróż”. Dla sceptyków mistyczne tripy wydawały się więc tylko subiektywnymi urojeniami. Dzisiaj wiadomo, że LSD naprawdę nie uszkadza mózgu, a wręcz wytwarza nowe połączenia neuronalne. Halucynacje są bowiem skutkiem komunikowania się ze sobą części mózgu, które się normalnie nie komunikują. Modułowy mózg pod wpływem LSD pracuje w sposób bardziej zintegrowany, co powoduje wzajemne przenikanie się percepcji i wyobraźni. Największy popularyzator LSD, psycholog Timothy Leary, pod koniec swojego życia skłaniał się jednak ku tezie, że najlepszym narzędziem poszerzania świadomości stał się internet.

Podobnie jak LSD internet zapewnia rozpłynięcie się jaźni w strumieniu informacji. Możemy więc przejrzeć się w nim jak w lustrze. Pokaż mi czego szukasz w sieci, a powiem Ci kim jesteś. Na własne życzenie jesteśmy ze wszystkich stron profilowani. Dzięki temu uzyskujemy jednak dostęp do  ogromnych zasobów informacyjnych. Ma to swoje dobre i złe strony. Tylko dla świadomej części użytkowników internet staje się rozszerzeniem mózgu. W szczególnych przypadkach jego wpływ na pracę układu nerwowego może być wręcz degenerujący. Osobom pozbawionym intelektualnej ciekawości i pasji nie pomoże w jej rozbudzeniu nawet najlepsze narzędzie. Stąd takie paradoksy jak nieumiejętność przyswajania rozbudowanych tekstów w dobie niespotykanych dotąd zasobów słowa pisanego. Wynika to „tabloidyzacji” kultury, która posługując się przekazem obrazkowym sprowadza teksty do coraz bardziej lapidarnej formy. Nadmiar źródeł może natomiast rozpraszać i skutkować pobieżnym surfowaniem po stronach, bez zagłębiania się w szczegółowe treści. A zatem wpływ inernetu na mózg jest sprawą indywidualną.

Niemniej wydaje się, że od informatyzacji wszelkich dziedzin naszej egzystencji nie ma już odwrotu. Dlatego sieć zaczyna być już postrzegana jako dobro publiczne. Sęk w tym, że zasadniczo kontrolowana jest przez wielkie koncerny. W ostatnich dniach szczególne kontrowersje budzi sprawa rzekomej cenzury ideologicznej jakiej dopuszczać ma się społecznościowy gigant zwany Facebookiem. Oczywiście jest to portal komercyjny, lecz zaczyna być już postrzegany w kategoriach niezbędnego dobra. To tylko pokazuje jak głęboko jesteśmy już uwikłani w przestrzeń wirtualnego świata. Swoją drogą dziwne, że wszyscy antyzachodni „ideowcy”, od dżihadystów po polskich nacjonalistów, poddają się tak bezwarunkowo tej cyfrowej amerykanizacji. Cywilizacja słabsza zawsze czerpie z wzorców tej silniejszej, choćby nie wiem jak gardziła „zgniłą dekadencją”. Obecny renesans pamięci narodowej (tak jak islamskiego terroryzmu) to skutek umiejętnego wykorzystania przez „konserwatystów” nowoczesnych środków masowego przekazu. Słyszałem dziś w radiu jak organizator marszu niepodległości Robert Winnicki domagał się przywrócenia profili swojej inicjatywy na Facebooku. W jego mniemaniu ich blokowanie łamie konstytucyjną wolność słowa, gdyż „Facebook jest podstawowym źródłem informacji dla jedenastu milionów Polaków”. Zaprawdę marny to naród. Społecznościowy.  

piątek, 4 listopada 2016

MOJA WIELKA WINA

Ludzie lubią nadawać sens temu co było złe w ich życiu. Mówią: To dobrze, że ojciec mnie bił, bo dzięki temu wyrosłem na ludzi. Dobrze, że nauczyciele byli surowi, bo to mnie nauczyło dyscypliny. Dobrze, że we wojsku była fala, bo to zrobiło ze mnie mężczyznę. Kiedy zakładnicy zaczynają odczuwać sympatię do człowieka który pozbawia ich wolności, nazywamy to syndromem sztokholmskim. Ofiara jest wtedy tak zaabsorbowana wypełnianiem potrzeb oprawcy, że przyjmuje jego perspektywę. W codziennym życiu też często przyjmujemy perspektywę tego, kto potrafi nam ją narzucić. Wielu z nas zajmuje się robieniem komuś dobrze i jeszcze mu za to dziękuje. Nigdy nie przestanie dziwić mnie jak śmiesznym stworzeniem jest człowiek.

Brzmi to tak jakbym się wymądrzał, ale niestety doświadczyłem tego też na własnej skórze. Nadskakiwałem dupkom i nic nie dostawałem w zamian. Teraz najprościej byłoby powiedzieć, że jednak coś z tego miałem, żeby samemu przed sobą nie wyjść na idiotę. Lecz głaskanie się po główce nie jest zbyt dobrą autoterapią. Jeśli człowiek chce zmienić swoje życie musi się zderzyć z rzeczywistością. Dlatego najlepiej wspominam tych, którym najwięcej zawdzięczam, a nie tych którym najwięcej dałem. Kobiety za którymi szalałem, ale od których nic nie dostałem, to dla mnie tylko czas stracony. Koledzy których słuchałem, ale którzy mnie nie słuchali, to dla mnie tylko egzaltowani błaźni.


Moją najgorszą cechą było kiedyś nieuzasadnione poczucie winy. Oczywiście sumienie jest ważne, tyle że w uzasadnionych przypadkach. Bez sumienia stajesz się egoistą. Lecz kiedy zaczynasz wszystkich za wszystko przepraszać, to znak że za bardzo się wczuwasz. To nie Twoja wina, że chcesz kogoś przelecieć, że ktoś miał ciężkie życie, że kogoś nie lubisz, że nie jesteś inny. Co więcej, to nie Twoja wina, kiedy ktoś okazuje się chamem czy świnią. Dużo rzeczy wydarzyło się w moim życiu niepotrzebnie. Ostatecznie mógłbym spoglądać na nie, jak na trudności które mnie wzmocniły. Jednak w przeszłości raczej mnie osłabiały, aż do momentu kiedy zrozumiałem, że tylko brutalny realizm pozwoli mi wyrwać się ze szponów nałogu i poczucia winy. Więc nawet jeśli Was wkurwiam, nie jestem tego winny (chyba że akurat jestem). Oceniam Was w swojej skali. Rozkoszuję się sobą w całej swojej obrzydliwości.

wtorek, 1 listopada 2016

SPOTKANIE ZE ŚMIERCIĄ

Stanąłem dziś naprzeciwko pomnika swoich przodków i zapaliłem tradycyjną lampkę. Pomimo siąpiącego deszczu czułem, że muszę choć chwilę zostać przy grobie i zrobić poważną minę. Więc przybrałem wyraz zadumy i próbowałem myśleć o czymś wzniosłym, lecz za cholerę nic takiego nie chciało przyjść mi do głowy. Następnie udałem się w drogę powrotną, stwierdziwszy że spełniłem swój świecki obowiązek. Gdybym był religijny mógłbym jeszcze odklepać jakąś formułkę. Mógłbym też uczestniczyć w uroczystości. Uczestniczenie w niej polega na tym, że się stoi i czeka aż ksiądz przestanie gadać. Większość katolików ani razu nie przeczytała Biblii. Nie zna historii kościoła i teologii. Nie rozumie więc wcale tych wszystkich oratorskich formułek. Wszyscy jednak czujemy, że mamy jakieś obowiązki wobec zmarłych. Umówiliśmy się, że w taki sposób oddamy cześć ich pamięci.


Niektórzy urządzają swoim zmarłym małe ołtarzyki. Przynoszą im całe reklamówki bibelotów, uprawiają miniaturowe ogródki, otaczają troską. Tak jakby wierzyli, że to wszystko może wyrażać ich miłość i tęsknotę. W starożytnym Egipcie faraonowie kazali stawiać sobie absurdalnie kolosalne piramidy i wyposażać je w luksusowe sprzęty. Przez to ludzie marnowali dużo pracy i materiałów. Oczywiście poświęcenie odrobiny roślin, zniczy i kiczowatych figurek nie jest aż takie straszne. Nie dziwi jednak, że w różnych kulturach zmarłym przynoszono tak osobliwe podarki jak pożywienie czy alkohole. W czasach prehistorycznych zwłoki dekorowano naturalnymi ozdobami takimi jak kolorowe kamyki, muszle czy pióra. Lecz tu właśnie tkwi istota przemijania. My zmarłym tak naprawdę niczego nie możemy już dać. Oni nam zaś tylko ślady nieodwołalnie rozerwanej więzi.


Nie jestem cyniczny, ale nie chcę się oszukiwać. Nie potrafię też popadać w stan refleksji na zawołanie. Nie poczułem więc czegoś innego niż zwykle. Mogłem co najwyżej przywołać w głowie kilka wspomnień. Ale gdyby nie cmentarne święto, pewnie bym nawet ich dzisiaj nie przywołał, pogrążony w bieżących sprawach. Posiadanie potomstwa to chyba jedyny sposób żeby realnie zachować cząstkę siebie, co prawda tylko w puli genowej, lecz to przecież jest biologicznym celem naszego życia. Niestety jak dotąd zmierzam do genetycznej śmierci. Mój grób będzie stanowił zatem tylko problem dla dalszych krewnych. No chyba, że moje geny połączą się w końcu z genami jakiejś zdrowej samicy, która dostrzeże tkwiący we mnie potencjał. Tak czy siak, nie musicie być przesadnie poważni kiedy wyciągnę kopyta. Możecie oddać moje organy potrzebującym, a szkielet jakiejś akademii medycznej. Jeśli jestem tego wart – doceniajcie mnie teraz.