Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 25 lipca 2022

WEJŚCIE SMOKA


 Żeby przetrwać zwierzęta muszą poznawać swoje otoczenie i reagować na zmiany w nim. Jeszcze lepiej jest samemu wywoływać zmiany korzystne dla siebie. Ten imperatyw biologiczny doprowadził do rozwoju ludzkiej ciekawości, gdyż gromadzenie większej ilości danych pozwala lepiej programować zachowanie. Tylko opierając się na zgromadzonych informacjach możemy decydować co robić dalej. W przeszłości doszukiwać się możemy wzorców, które po uwzględnieniu pewnych zmian nadal mogą obowiązywać. Poznając historię ludzkości nie tylko lepiej możemy zrozumieć przyczyny kształtujące współczesność, ale też prawa procesu dziejowego.

Na tej podstawie możemy zakładać, że historia ma jakiś kierunek. I rzeczywiście całkiem niedawno niektórzy wieszczyli nieuchronną demokratyzację, liberalizację i globalizację, mającą być naturalną konsekwencją wyczerpania innych form ustrojowych. Dziś tezę o "końcu historii" traktuje się jako przejaw niepoprawnego optymizmu, choć swego czasu wiara w nią była powszechna - po upadku komunizmu wszyscy pragnęli tylko wolności i dobrobytu. Motywacje ludzi, a już zwłaszcza przywódców politycznych są jednak bardziej złożone. Jeśli kogoś naśladujemy to znaczy, że jeszcze chcemy mu dorównać, a kiedy mu dorównamy to już chcemy go prześcignąć. Zawsze pragniemy pokoju, ale na własnych warunkach.

I tu dochodzimy do tak zwanej "pułapki Tukidydesa". Ten starożytny grecki historyk uważał, że konflikt peloponeski był nieunikniony, bo wschodzące mocarstwo zawsze ostatecznie zderza się z tym dominującym. Wielu analityków obawia się, że rywalizacja Chin ze Stanami Zjednoczonymi może być taką zamykającą się pułapką. Im bliżej punktu wzajemnego wyrównania potencjałów, tym prawdopodobieństwo takiego starcia rośnie, a to z pewnością oznaczałoby globalny konflikt, bo dla Ameryki Tajwan jest dużo ważniejszy od Ukrainy. Historia dostarczyła nam co prawda różnych srogich lekcji, ale i tak jesteśmy tylko jej zakładnikami.

Swego czasu kapitał finansowy i intelektualny Wuja Sama wzmacniał Państwo Środka, nie tylko żeby produkować tam tanie buble, ale też szachować ojczyznę światowego proletariatu. Dziś kiedy Zachód mierzy się z narastającą ekspansją gospodarczą, polityczną, a nawet wojskową (choć na razie pokojową) naszych licznych żółtych braci, zdeklasowana trzy dekady temu Moskwa znów podnosi swój pusty czerep, aby morderczą defiladą ugrać swoje trzy grosze. Zdaniem wielu to właśnie słabnąca pozycja Zachodu względem Chin ośmieliła Putina do brutalnej destabilizacji Europy... Wojnę w Ukrainie można traktować jako fragment większej rozgrywki także dlatego, że odciąga ona uwagę Stanów Zjednoczonych od rejonu  Indopacyfiku, na czym zależy właśnie Chinom.

Jeśli Chiny nadal ociągają się z inwazją na Tajwan, to pewnie nie są jeszcze na nią gotowe. Tym bardziej, że rosyjska awantura ukazuje im jak dobrze trzeba być dzisiaj przygotowanym do takich działań - przeciwnik musi być dosłownie przytłoczony, gospodarka odporna na sankcje, a przestrzeń informacyjna w pełni kontrolowana. Być może potrwa to jeszcze lata, lecz ryzyko chińskiej inwazji wydaje się diametralnie rosnąć. W ostatnim czasie dochodzi do coraz liczniejszych przechwyceń przez chińskie samoloty i okręty jednostek z Japonii, Kanady, Australii, Filipin i Wietnamu, oraz innych niebezpiecznych interakcji w regionie. 

Nieoficjalnie mówi się też o depeszy ostrzegającej przed odpowiedzią militarną w razie zapowiadanej na sierpień wizyty przewodniczącej Izby Reprezentantów Kongresu USA Nancy Pelosi na Tajwanie. Doniesienia amerykańskiego wywiadu wskazują zresztą, że gdyby Putinowi udało się zająć Kijów i Charków na przełomie lutego i marca (tak jak zakładał) inwazja Chin na Tajwan byłaby realna. Trzeba jednak przyznać, że od wybuchu wojny sytuacja geopolityczna uległa znacznej zmianie... Zwycięstwo Ukrainy i Zachodu może jeszcze zmienić chińskie kalkulacje, tym bardziej że same Chiny muszą się ostatnio mierzyć z niespodziewanymi problemami gospodarczymi, które niestety wpłyną też na światową koniunkturę.    

czwartek, 21 lipca 2022

EKOLOGIA PRZEMYSŁOWA


 Obserwowany globalny wzrost średnich temperatur przekłada się nie tylko na ostatnio doskwierające nam upały, ale też wiedzie do niekorzystnych zmian środowiskowych, które w nadchodzących latach ograniczać będą rozwój naszej cywilizacji. Susze, pożary i ekstrema pogodowe powoli stają się czymś zwyczajnym. Pomimo tego wielu z nas wciąż sprowadza kwestie klimatyczne do spraw ideologicznych i światopoglądowych, a nawet politycznych. 

Stereotypowy ekolog to wojujący lewak, zachłyśnięty zachodnią modą na wygodny i niegroźny buncik. W rzeczywistości totalitarne lewicowe reżimy ścigając się z gospodarkami kapitalistycznymi niezbyt zwracały uwagę na środowisko naturalne, a kulturowy "ekologizm" narodził się raczej w kręgach hipisowskich, kwestionujących dotychczasowe normy obyczajowe i konsumpcyjne. W sensie ścisłym ekolog nie jest jednak egzaltowanym aktywistą. ale specjalistą badającym zależności między organizmami a ich środowiskiem.

I choć zmiany klimatyczne widać gołym okiem, a wpływ ludzkości na ich intensywność ma solidne uzasadnienie naukowe, zachłanni technofile uparcie sprowadzają "zielone" wizje do miana zagrażającej konsumpcyjnemu dobrobytowi utopii. Obiektywnie na to patrząc jesteśmy wszak w sytuacji najbardziej dla naszego gatunku komfortowej - obecnie na Ziemi egzystuje osiem miliardów ludzi, czyli dwa razy więcej niż jeszcze w roku 1974, a to wszystko wskutek "szkodliwego" rozwoju cywilizacyjnego, zapewniającego szerokim masom - jeśli nie pracę, to przynajmniej żywność i leki.

Przyszłość naszego gatunku wydaje się więc zasadniczo niezagrożona, oczywiście w pewnych ramach czasowych nieuwzględniających nieuniknionych katastrof kosmicznych i tak dalej... Po cholerę więc bić na alarm? Zdaniem niektórych grozi nam co prawda przeludnienie, to znaczy przesycenie ludnością możliwości środowiska, co skutkować by musiało wyczerpaniem jego zasobów, zanieczyszczeniem i radykalnymi zmianami klimatu. Ale co najwyżej zredukowałoby to liczbę homo sapiensów do bardziej stosownej... W końcu kiedyś było nas zaledwie kilka tysięcy, a i tak zdołaliśmy skolonizować całą planetę. Najbardziej boimy się jednak upadku systemu zapewniającego nam konsumpcyjne dobrodziejstwa kapitalizmu...

Wszak w obliczu ogromnych zawirowań społecznych i politycznych takich jak masowe migracje z terenów pustynniejących spodziewać się moglibyśmy tutaj hord nieproduktywnych "barbarzyńców", domagających się równego nam socjalnego statusu. Także w naszej części świata ekstremalne zjawiska pogodowe takie jak powodzie czy huragany generować zaczęłyby ogromne straty gospodarcze i infrastrukturalne. W dodatku nadmierny wzrost temperatur niekorzystnie odbiłby się na rolnictwie, nie tylko poprzez klęski żywiołowe, ale też zmianę stosunków wodnych, degradację gleb, zwiększone występowanie chorób i szkodników oraz rozwój gatunków inwazyjnych.

Pomimo oczywistych szkód jakie wynikną z nadchodzących zmian klimatycznych podstawowym argumentem miłośników węgla i gazów cieplarnianych jest rzekome spowolnienie gospodarki jakie ma wynikać z ochrony klimatu. I rzeczywiście patrząc z perspektywy krajów "rozwijających się" - to znaczy goniących Zachód w produkcji i konsumpcji - gadanie o zrównoważonym rozwoju przez inicjatorów rewolucji przemysłowej i posiadaczy kapitału wydaje się ograniczaniem konkurencyjności słabszych gospodarek. Co więcej również rozwinięty Zachód - wbrew ekologicznej retoryce - niechętnie się ogranicza. Czemu więc, znając potencjalne skutki obecnej polityki, wciąż uparcie ją kontynuujemy?

Nasze mózgi, choć zdolne do przewidywania i planowania przyszłości, są jedynie narzędziami adaptacyjnymi umożliwiającymi nam osiąganie doraźnych celów związanych z doborem naturalnym, a nie urzeczywistnianiem jakiegoś idealnego dla całej ludzkości rozwiązania. Innymi słowy dążymy do maksymalizacji ewolucyjnych korzyści opierając się na instynktownych programach nawet jeśli są one niedostosowane do współczesnych realiów. Trudno nie działać we własnym interesie, działamy więc na rzecz najbliższej przyszłości, tak aby osiągnąć przewagę adaptacyjną, co czyni odległą przyszłość ludzkości zbyt abstrakcyjną by się nią zawczasu przejmować. 

sobota, 9 lipca 2022

HAJ LIFE


 Żyjemy w czasach coraz większej intensyfikacji doznań, to znaczy coraz intensywniejszej stymulacji mózgowego szlaku nagrody. Dysonans pomiędzy naszym ewolucyjnym przystosowaniem, a współczesnymi metodami "robienia sobie dobrze" najlepiej ilustrują używki, alkohol i narkotyki. Bo o ile nagradzanie pewnych zachowań jest korzystne z ewolucyjnego punktu widzenia, narkotyki nagradzają nasze mózgi przejmując kontrolę nad zachowaniem.

Wykorzystując ukształtowany w procesie ewolucji mechanizm poszukiwania przyjemności (naturalnie łączącej się z potrzebami biologicznymi i społecznymi), generują chemiczny sygnał okłamujący mózg, że używanie narkotyków zapewnia przewagę adaptacyjną, co skutkuje intuicyjnym poszukiwaniem tych substancji. Innymi słowy nałóg opanowuje naszą podświadomość i podstępnie pozbawia nas samokontroli, a następnie wzmacnia się dzięki treningowi mózgu w dostarczaniu sobie bodźców nagradzających, nawet jeśli obiektywnie są one destrukcyjne.


Im silniejsze narkotyki tym ludzie bardziej się od nich uzależniają, dlatego rynek narkotykowy zmienia się tak, żeby intensyfikować przyjemność swoich klientów, ale wcale nie dla ich dobra tylko dla zysku. Zaburzając bowiem równowagę neurochemiczną z czasem osłabia ich wrażliwość na bodźce nagradzające innego typu, co skutkuje nie tylko coraz silniejszym przywiązaniem do prochów, ale też spadkiem zadowolenia z życia na trzeźwo. Z czasem "zwykłe" życie staje się nijakie, a jedynym sposobem uniknięcia dyskomfortu jest chemiczna stymulacja.

Eksperymenty z narkotykami mogą więc prowadzić do rozregulowania naszej psychiki i motywacji, i niejako to jest celem dystrybutorów tych środków, dążących do zbudowania sobie sieci stałych odbiorców. Żeby biznes miał sens klient musi chcieć więcej i więcej. I dotyczy to nie tylko narkotyków, lecz też całej gamy innych przyjemności, które oferuje nam współczesny świat. Konkurencja wymusza intensyfikację działania dostarczanych nam produktów, tak abyśmy coraz bardziej się od nich uzależniali i za nie płacili.

Nawet zwykłe słodycze, hamburgery czy chipsy są dla naszego ukształtowanego poza cywilizacją układu nagrody czymś nadmiernie przyjemnym, od czego łatwo można się uzależnić. W odpowiedzi na podanie cukru, ale też soli czy glutaminianu sodu mózg odczuwa przyjemność, choć naturalnie nie występują one w formie tak skoncentrowanej jak w przetworzonej żywności. Z tego też powodu producenci nie szczędzą nam tych uzależniających dodatków.

Do tego dochodzi szereg innych łatwo dostępnych przyjemności - od telewizji i internetu przez zakupy po pornografię i hazard - przy tworzeniu których zatrudniani są psycholodzy, głowiący się najbardziej nad tym jak budować konsumenckie nawyki. Korzystanie z różnych urządzeń staje się dla nas czymś rutynowym. Zwykły smartfon dostarcza nam strumienia mikroprzyjemności przywiązującego naszą uwagę i motywację do dostarczanych treści. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy w świecie wiecznych przyjemności każdy z nas jest od czegoś uzależniony i aby nie dać się zmanipulować musi inteligentnie zarządzać własną konsumpcją.