Łączna liczba wyświetleń

sobota, 23 marca 2024

FATAMORGANA


 Wszyscy składamy się z cząstek, którymi zachowaniami  rządzą obliczalne równania. Obliczeniowa teoria świadomości wynikać ma z samej uniwersalności procesów obliczeniowych w przyrodzie. Są tacy którzy wierzą, że gdyby odwzorować matematycznie procesy zachodzące w ludzkim mózgu, można by zamknąć świadomość w maszynie. Lecz być może konieczny jest tu jednak komponent biologiczny. Świadomość jaką znamy wiąże się przecież z aktywnością mózgu.

To nie tylko swoista neuroelektronika. Ważna jest tu także chemia - znaczą rolę w aktywności neuronów odgrywa neuroprzekaźnictwo, zmieniające choćby wzorce synchronizacji elektrycznej czy wzmacniające lub hamujące komunikację. A różnych związków chemicznych regulujących pracę mózgu jest multum. Teoretycznie można by to wszystko obliczyć, tyle że ludzki mózg jest najbardziej skomplikowaną strukturą we Wszechświecie. A więc powodzenia.

Pytanie tylko, czy znaczy to, że nasze zachowanie jest zdeterminowane stanem układu i pakietem informacji wejściowych. Bo jeśli tak to spoko, tylko że nie mamy żadnej wolnej woli. Po prostu nasz mózg podejmuje decyzję na podstawie otrzymywanych z ciała i środowiska sygnałów realizując genetyczne instrukcje, a my jedynie to "czujemy". I właśnie z powodu tej subiektywnej percepcji tak trudno nam zaakceptować iluzoryczność własnego JA. No bo przecież myślimy więc jesteśmy.

Skoro wolna wola nie istnieje skąd to graniczące z pewnością odczucie, że to właśnie my podejmujemy decyzje? Otóż nie znamy wyniku naszych przemyśleń zanim nie dobiegną one do końca. Mózg zestawia ze sobą różne dane i tworzy symulacje potencjalnych rozwiązań zanim biologiczny algorytm wskaże wynik. Cały ten proces służy ochronie wyimaginowanej jaźni czyli organizmu, a w zasadzie genetycznej linii życia. Jakbyśmy nie byli racjonalni, ciągle mamy wrażenie, że siedzi w nas jakiś esencjonalny twór zawiadujący tym wszystkim.


W systemach religijnych odwieczna była idea duszy i także dzisiaj niektórzy wierzą, że na materię naszych ciał wpływać musi jakiś komponent niefizyczny. Tyle że nie sposób udowodnić jego istnienia, a zatem nie wiadomo w jaki sposób miałby on oddziaływać. Oczywiście udowodnić nie można też tezy przeciwnej, lecz nie świadczy to o jego istnieniu. Rzekomy duch mógłby niby sobie istnieć, tyle że nie wiadomo w jakiej roli. A to jak fizyczne stany mózgu są skorelowane z psychologią i homeostazą jest dzisiaj faktem z którym się nie dyskutuje.

Występujący w mechanice kwantowej proces redukcji funkcji falowej wskazywać by mógł, że w systemie generowania świadomości występuje jakaś nieobliczalna luka, tyle że jest to jedynie temat spekulacji fizyków z dużą rezerwą traktowany przez neurobiologów. Z wielkim entuzjazmem hipotezy o kwantowych podstawach świadomości podchwytywane są natomiast przez znawców prawd objawionych, którzy mieszają pojęcia naukowe ze swoimi "mądrościami". Póki co pomysły takie nie znalazły żadnej weryfikacji.

Pomimo subiektywnych złudzeń najprawdopodobniej to nieuchronność procesów i zdarzeń prowadzi nas ku zakodowanemu w dynamicznej strukturze przeznaczeniu. Gdybyśmy ciągle myśleli w ten sposób pewnie byśmy oszaleli i dlatego tak nie myślimy - myślenie, że to nie my podejmujemy decyzje uniemożliwiałoby ich podejmowanie. Na najniższym poziomie kwantowa probabilistyka musi być określana przez jakiś wzorzec czyli być zdeterminowana jako mechanizm. COŚ musi być CZYMŚ, czyli musi być tożsame w swej istocie, w przeciwnym razie prawda zmieni się w metafizykę.

Nie sądzę żeby wszystko było wyjaśnialne, lecz wynika to tylko z naszych ograniczeń umysłowych. Zawsze istnieje przyczyna i skutek. Najwięcej nieporozumień bierze się ze stosowania kwiecistych metafor, dzięki którym widzimy we wielkich zbiorach danych wszystko co tylko chcemy zobaczyć - Boga, Wszechświaty alternatywne czy inne niezweryfikowane byty. Jak naprawdę powstaje świadomość do końca nie wiemy - koreluje się jednak z pracą mózgu. Przekazując sygnały elektryczne innym komórkom neurony generują też pole elektromagnetyczne i to może być jakiś następny trop...


W naturze istnieje coś co prowadzi do tworzenia się systemów chaotycznych, a rzeczywistość wynikająca ze skutków i przyczyn uzależniona jest od niedostrzegalnych przez nas zmian na najniższym (czyli kwantowym) poziomie. Mózg - i tak unikalny genetycznie - jest w zależności od kultury i osobistych doświadczeń różnie skonfigurowany, a własne decyzje wynikają przecież z tej konfiguracji. Umysł jest ucieleśniony więc szereg naszych decyzji zależy od tak zwanego afektu rdzennego czyli potrzeb organizmu, choć niekiedy zapętlają się one w  stymulowaniu destrukcyjnych przyjemności.

Mózg bez przerwy prognozuje konsekwencje swoich decyzji i uczy się w celu ich optymalizacji dzięki ostrożnie kontrolowanym halucynacjom - zdekodowane sygnały jawią mu się jako prawdy obiektywne choć są tylko "mapami" rzeczywistości. W nie do końca wyjaśniony sposób wytwarzają własne qualia czyli nasze świadome doznania, tyle że są one definiowane przez strukturę danych. Możemy widzieć w tym jakąś "magię" tyle że nie jest to pogląd naukowy. Kształtujące nas wzorce i oddziaływania przewidywać możemy jednak tylko częściowo, a wynikającą z tego losowość naszych decyzji nazywamy wolną wolą.

sobota, 9 marca 2024

ALFA I OMEGA

    
    Człowiek od zawsze zastanawiał się jak to wszystko się zaczęło i jak się skończy. Odpowiedzi podsuwały mu różne mity kosmogeniczne, ale w świetle wiedzy naukowej pradawne opowieści wydawały się coraz bardziej symboliczne czy wręcz infantylne. W końcu homo sapiens uwierzył, że wszystko można zbadać empirycznie, pomierzyć i obliczyć. Dziś powszechnie przyjmuje się, że kosmos powstał na skutek Wielkiego Wybuchu. Można by zapytać co było wcześniej, lecz nie wiadomo nawet czym Wszechświat jest.

A jaki będzie ostateczny krach tego galaktycznego oceanu to zależy w jaki matematyczny mit uwierzymy. W zależności od przyjętych warunków początkowych i matematycznych założeń ewolucja układu będzie przebiegać zupełnie różnie - jedni wierzą, że otchłań będzie się bez końca rozszerzać, a inni że zacznie się kurczyć. I ponoć to wszystko wynika z twardych obliczeń. Niektórzy rzekomo potrafią nawet obliczyć konieczność istnienia alternatywnych wszechświatów, rozwidlających się ścieżek czasoprzestrzennych, a nawet kwantowych źródeł świadomości.

Choć tego typu rewelacje są na dzień dzisiejszy czystą spekulacją, najbardziej ekstrawaganckie akademickie teorie nieodmiennie  przyciągają uwagę mediów. A upowszechnienie tych dyskusyjnych teorii to pożywka dla różnej maści hochsztaplerki i szarlatanerii mieszającej naukową terminologię z magią i parapsychologią. Energia, wibracje, częstotliwość, rezonans i tym podobne bełkotliwe argumenty zapewniają zbyt różnego rodzaju bubli, amuletów, podejrzanych medykamentów, pseudoterapii i kursów samorozwoju dla tych którzy mają za dużo pieniędzy.

Tyle że to jak kosmiczna epopeja się zakończy z perspektywy ludzkości i innych żyjątek nie będzie już miało żadnego znaczenia. Nikt już nie będzie tego obserwować. Zanim dojdzie do hipotetycznej anihilacji znanej nam przyrody życie już dawno będzie niemożliwe. Gdy zgasną wszystkie gwiazdy i wyparują wszystkie czarne dziury znany nam Wszechświat będzie zawierał tylko bardzo rozproszone promieniowanie i cząstki - stanie się kosmiczną pustynią. Oznacza to wymarcie wszelkich form życia, gdyż organizmy - nawet jacyś kosmici - potrzebują tak zwanej energii swobodnej wytwarzanej z paliwa jądrowego gwiazd.

Funkcjonowanie organizmów żywych wymaga eksportowania rosnącej w czasie (zgodnie z drugą zasadą termodynamiki) entropii na zewnątrz układu, w celu utrzymania uporządkowanej struktury. Bo tym właśnie jesteśmy - strukturą. Istotą naszego bytu - tak zaciekle schowanego za chroniącą go jaźnią - jest emergencja odpowiednio skonfigurowanych cząstek. Przez całe życie wymieniamy swój budulec, więc ostatecznie jesteśmy zbudowani z zupełnie innych komórek i atomów, a mimo tego pozostajemy sobą. Starożytni Grecy nazywali to paradoksem statku Tezeusza - jeśli będziesz wymieniał w okręcie zbutwiałe deski to w końcu nie pozostanie w nim ani jedna oryginalna część.

Co zatem sprawia, że nawet po wymianie desek okręt pozostaje dalej tym samym okrętem? Struktura! No i tak samo jest z nami. Czemu więc ciągle odnawiany materiał biologiczny nosi ślady rzekomego zużycia? No cóż, starzenie się organizmu nie wynika ze zużycia jego komponentów tylko z akumulacji błędów w jego strukturze. Innymi słowy w uporządkowanej strukturze robi się coraz większy bałagan nazywany przez fizyków entropią. Właśnie po to, żeby ten bałagan nie narastał żywy organizm musi wymieniać energię i masę z otoczeniem. Bo tak się niestety składa, że wszystko w przyrodzie zmierza do nieuporządkowania.

Życie jest procesem redukcji entropii, lecz prawa fizyki są nieubłagane. Nie da się ciągnąć życia w nieskończoność - w końcu błędy komórkowe uniemożliwiają koordynację systemu i struktura ulega organicznemu rozkładowi. Rozwiązaniem - jeśli struktura miała trwać w jakiejś podobnej formie - było stworzenie genetycznej kopii czyli rozmnażanie. Stąd też nasza seksualność i wszystkie związane z nią perypetie... Tyle że wyczerpaniu ulegną wszystkie źródła energii - nie tylko węgiel, ropa naftowa i uran, ale też gwiazdy i grawitacja.

Totalna zagłada wszelkich biologicznych struktur wynika z samego kierunku czasu wskazywanego przez termodynamiczną strzałkę - czyli jest nieuchronna. I dopiero w takim martwym Wszechświecie fizyka zajmie się ostatecznym zmieleniem rzeczywistości z której wytworzy po prostu nową rzeczywistość o nieprzewidywalnych cechach. Wszystko zaczęło się od osobliwości i na niej się skończy - wszystko co znamy, bo z jakichś powodów istnieje raczej coś niż nic - jakiś odwieczny wzór którego nie potrafimy obliczyć, bo każdy formalny model w końcu się zapętla we własnych założeniach, urojeniach i wizjach.

piątek, 1 marca 2024

WIECZNE TYKANIE


Ojciec mechaniki klasycznej Isaak Newton wierzył w czas absolutny, niepodatny na żadne wpływy i jednakowy we wszystkich układach - czym miał w zasadzie być dokładnie nie wiadomo, ale to w ramach czasu maszyneria Wszechświata mogła istnieć i doświadczać przemian. Cokolwiek się działo zachodziło w określonym miejscu przestrzeni i w określonym przedziale czasu. Ponieważ pasuje to do naszych potocznych intuicji, sądzimy że czas po prostu "płynie".

Nieco inaczej sprawę widział jednak inny wielki umysł tej epoki, filozof i matematyk Gottfried Leibniz - koncentrując się na korelacji między różnymi procesami fizycznymi, uważał czas za swego rodzaju iluzję, która pomaga w doświadczaniu świata. Gdyby nie było jakichkolwiek zdarzeń nie byłoby też upływu czasu, ponieważ jest on wtórny wobec procesów, tak jak przestrzeń określająca względne relacje między obiektami. Tyle że z przyczyn praktycznych czas należało odmierzać, a filozoficzne spekulacje pozostawić intelektualistom.

Wygodną koncepcją pojęć absolutnych nie można było jednak wyjaśnić wszystkiego czego wciąż się dowiadywaliśmy. Mechanika Newtona była sprzeczna choćby z elektrodynamiką Maxwella i Lorentza więc na siłę szukaliśmy absolutnego układu odniesienia - tak powstała nowożytna koncepcja eteru czyli niezidentyfikowanej substancji wypełniającej całą "pustą" przestrzeń, w której rozchodzić się miały fale elektromagnetyczne. Eteru nie udawało się wykryć, ale istniał on jako konstrukt teoretyczny zapewniający fizykom spokój ducha.


W końcu pewien lekceważący autorytety (i dlatego nie mogący znaleźć pracy) teoretyk Albert Einstein zaczął otwarcie mówić, że żadnego eteru, absolutnej przestrzeni i czasu nie ma. Już jako specjalista techniczny w szwajcarskim urzędzie patentowym napisał swoją przełomową pracę w której odrzucił mechanikę klasyczną - zjawiska zachodzące równocześnie w jednym układzie nie muszą być równoczesne w innym. Wartość równolegle mierzonego czasu jest względna w różnych układach, co nazywamy dylatacją czasu. Wynika ona z prędkości lub grawitacji.

Spowolnieniu - względem naszego układu - ulegają wszystkie procesy fizyczne układu będącego w ruchu, lecz jest to efekt symetryczny. Z punktu widzenia tego drugiego układu to u nas czas biegnie wolniej, gdyż ciało może być zarówno w ruchu jak i w spoczynku względem wybranego układu odniesienia. Nie istnieje absolutny ruch ani spoczynek. Poza tym na upływ czasu wpływa grawitacja - elastyczna przestrzeń ugina się pod wpływem masy, dlatego masywne obiekty ciągną nas ku sobie i spowalniają wokół siebie czas - tym razem bez symetrii, bo z tej perspektywy wszystko co dzieje się w dużych odległościach zachodzi szybciej.

Wpływ tych efektów w naszej skali jest na tyle znikomy, że praktycznie go nie zauważamy. Prawdziwe podróże w przyszłość możliwe byłyby dopiero przy wielkich prędkościach  zbliżonych do prędkości światła, więc nawet pędząc przez życie nie zostawimy swej przeszłości zbytnio w tyle... Poza tym wszyscy stąpamy po powierzchni Ziemi podlegając podobnym oddziaływaniom grawitacyjnym, więc subiektywnie posługujemy się optyką newtonowską... W naszej ziemskiej skali czas pozostaje czymś absolutnym bo dylatacja jest znikoma.

Efekty relatywistyczne stają się problemem dopiero gdy zależy nam na bardzo dokładnych pomiarach czasu, jak ma to miejsce na przykład w systemach GPS. Systemy takie potrafią osiągać dokładność rzędu kilku metrów dzięki wprowadzaniu korekt wynikających z ogólnej teorii względności. Co prawda pierwotnie stosowano w tym celu metody statystyczne (filtr Kalmana) nie mające z samą teorią nic wspólnego, lecz to już kwestia techniczna...

Ciekawym rozwinięciem teorii Einsteina jest obecnie hipoteza Wszechświata blokowego, w myśl której względność czasu nie pozwala wyznaczyć absolutnego "teraz", a cały zbiór zdarzeń - przeszłych i przyszłych - istnieje obiektywnie przez wieczność. Być może więc cała chronologia jest jedynie subiektywnym złudzeniem. Jak pisał Kurt Vonnegut - człowiek który wypadł z czasu - "cokolwiek było - będzie już zawsze, a cokolwiek będzie od zawsze było". 

sobota, 24 lutego 2024

TOTEM I FATUM


    Na pewnym rysunku naskalnym z okolic hiszpańskiego Lewantu, datowanym na jakieś dwanaście tysięcy lat wstecz, widzimy grupy postaci strzelające do siebie z łuków. W Egipcie i Azji znaleziono też stosy szkieletów z tego okresu, których uszkodzenia wskazują na metodyczną masakrę. A zatem nawet kiedy nie uprawialiśmy jeszcze ziemi i nie hodowaliśmy zwierząt, nie posiadając zbyt wielu przedmiotów które można by zagrabić organizowaliśmy się zbrojnie przeciw bliźniemu swemu.

Wojny takie mogły mieć nieznane nam znaczenie kulturowe, na przykład przygotowanie kanibalistycznej uczty czy dopełnienie honorowej zemsty, lecz też służyć zdobywaniu kobiet czy terenów łowieckich. Poza tym zmniejszanie liczebności konkurencyjnych sąsiadów pozwala wykorzystywać więcej zasobów naturalnych i niweluje potencjalne zagrożenie. Nie ulega jednak wątpliwości, że to neolityczna rewolucja agrarna spowodowała akumulację pierwotnego "kapitału", który stał się łakomym kąskiem dla uzbrojonych brutali.

Dlaczego nagle w różnych częściach globu wprowadzono taką innowację? Przecież przez 300 tysięcy lat na to nie wpadliśmy, a 10 tysięcy lat temu nagle rolnictwo przyszło do głowy mieszkańcom różnych części globu... Tak się składa, że zbiegło się to w czasie z wyginięciem megafauny. Oczywiście wpływ na zagładę wielkich ssaków miały choćby zmiany klimatyczne, choć najbardziej  rezerwuar łownej zwierzyny wytrzebiliśmy sami. Pojawienie się gdziekolwiek populacji homo sapiensa szybko powodowało wyginięcie megafauny w takim regionie.

Nawet "dzicy" nie żyliśmy w harmonii z naturą, tylko zabijaliśmy ponad miarę. Wybieraliśmy dla siebie najlepsze kąski pozostawiając resztę nietkniętą, poza tym myślistwo było źródłem trofeów i kulturowej chwały - potwierdzeniem swojego statusu i męskości. Tyle że w końcu padliśmy ofiarą własnej gospodarki rabunkowej. Być może rolnictwo nie było więc wyrazem racjonalnego postępu, ale egzystencjalną koniecznością? Człowiek musiał wymyśleć coś nowego żeby się wyżywić i tak udomowił rośliny i zwierzęta. Grupa kulturowych herosów skoncentrowała się zatem na polowaniu na ludzi.

Ten kto nie jest gotowy do wojny staje się poddanym. Wystarczy przecież, żeby w każdej grupie było tylko kilku agresywnych "wojowników", a już zostaje uruchomiony cykl przemocy. Parając się rolnictwem uzależniliśmy się od kaprysów pogody, a także innych czynników losowych (pożarów upraw, chorób roślinnych i zwierzęcych, większych szkodników i tak dalej). Musieliśmy więc gromadzić zapasy na tak zwane chude lata.  Posiadając takie zapasy teoretycznie powinniśmy być bardziej bezpieczni. W praktyce stawały się pokusą dla jakichś innych ludzi przymierających głodem.


Poza tym nawet jak się jeszcze nie głoduje zawsze warto mieć coraz więcej i coraz więcej. Więcej ziarna i bydła to więcej wyżywionych gęb, a to otwiera przed plemiennymi gangami nowe możliwości. W nienasyconym triumfalizmie bossowie wymyślają dla siebie luksusy i zbytki, niekiedy zmierzające w stronę perwersji, ale nierzadko też wyrafinowania. Tak powstaje "boski porządek" - jakaś bajka dla ludu, gdyż ciężka harówa w polu w zamian za ochłapy i ochronę nie wszystkim się podoba i czasem trzeba ich postraszyć - monopol używania przemocy jest do dziś prawnym atrybutem administracji państwowej. Równie ważne jest systematyczne pranie mózgu.

Ci którzy nie potrafią ochronić swoich zasobów mają problem. W najlepszym wypadku zostaną bez pożywienia, w nieco gorszym staną się niewolnikami wykorzystywanymi do realizacji megalomańskich wizji, o ile nie zostaną podziurawieni włóczniami, nabici na pal lub spaleni żywcem ku przestrodze innym opornym. O ile będą w jakiś sposób przydatni (jako rolnicy, rzemieślnicy, kupcy) mogą też poddać się władzy bardziej zorganizowanych struktur mafijnych, realizujących swoje interesy przy pomocy profesjonalnych grup siepaczy zwanych armiami. Tak czy siak dla przetrwania konieczne były działania symetryczne.

Tym bardziej, że nie wszyscy organizowali się w cywilizację. Grupy wędrownych pasożytów zwanych barbarzyńcami zwykły nękać i grabić cywilizowane przybytki czyniąc sobie z tego sposób na życie - kosztem kilku istnień ludzkich populacja mogła zapewnić sobie korzyści na długie lata. Konieczność zbrojeń i utrzymywania armii to konsekwencja samowzmacniającego się cyklu przemocy, jaki dorowadzi do produkcji gazów bojowych, napalmu i broni nuklearnej. W międzyczasie pacyfistyczne plemiona zostaną doszczętnie wytępione przez dynamikę cywilizacji łaknących coraz więcej zasobów, siły roboczej i kulturowej supremacji.

W Europie ostatnimi takim frajerami byli chrześcijańscy katarzy. Ten francuski ruch religijny kwestionujący autorytet króla i kleru oraz społeczną hierarchię i państwową przemoc został w imię Pana Miłosiernego eksterminowany jako heretycki. Było to jeszcze w czasach porządku społecznego zwanego feudalizmem, który wynikał z konieczności utrzymywania elitarnej pancernej konnej kasty wojowników zwanej rycerstwem. Ta grupa lubowała się nie tylko w rumakach i żelastwie, ale też własnym etosie. Walczyła więc nie tylko o łupy lecz też własną rycerską chwałę, a w wolnych chwilach popisywała się w turniejach.

Cała ta wysublimowana otoczka, poematy i wzniosłe ceremonie, nie przeszkadzały nigdy palić, grabić i gwałcić prostych chamów, wieśniaków i plebejuszy, było to jednak częścią tej zabawy - perwersyjnej orgii triumfu. Rewolucja militarna związana z coraz szerszym wykorzystywaniem broni palnej doprowadziła jednak do degradacji rycerstwa i stworzenia masowych armii. Państwo feudalne przekształciło się w biurokratyczne, gdyż środki zniszczenia definiują relacje społeczne. W tej masie permanentnie zmusztrowanych nieszczęśników robiących za mięso armatnie wspólnota zagrożenia i celu obudziła bardziej masowy rodzaj "rycerskiego" honoru - nacjonalizm. Rycerskie herby zastąpiło narodowe godło.

wtorek, 13 lutego 2024

CHWALEBNE SZALEŃSTWO


    Niektórzy twierdzą, że wojna to tylko jeden ze sposobów prowadzenia polityki. Inni widzą w niej natomiast wyraz "instynktu zabijania" zakodowanego gdzieś w naszym mózgu i doskonale wpisującego się w każdą religię czy ideologię poprzez zwalczanie innych, niewiernych, podludzi i tak dalej. Rzeczywiście żądza krwi typowa jest dla wielu naczelnych.

Nasi najbliżsi krewni - szympansy - zabijają "obcych" bez mrugnięcia okiem. Organizują się w grupy brutalnie mordujące członków innych społeczności, po to by przejąć ich terytorium czy po prostu pokazać kto tu rządzi. Jeśli zaś same zostaną zaatakowane biorą odwet żeby wyrównać rachunki. Nie są co prawda Napoleonami, ale podchodzą do tego dosyć metodycznie.

Możliwe są więc pułapki, zasadzki, podstępy i inne tego typu działania. Bez wątpienia międzygrupowa agresja leży w szympansiej naturze. A zatem może leżeć też i w naszej. Tyle że my dorabiamy do tego ideologiczne uzasadnienia i koordynujemy działania na ogromną skalę. Kultura kanalizuje zwierzęce instynkty obudowując je siatką wierzeń, obrzędów i wartości, aby uczynić zabijanie walką o dobro, piękno i sprawiedliwość.

Mit sprawiedliwej  czy wręcz świętej wojny służy natomiast cynicznym politykom, którzy usiłują przekonywać ludzi nie tylko do zabijania, ale też ponoszenia ofiary, a nawet oddawania życia. Bez ogromnej woli samopoświęcenia w imię "wyższego celu" nie byłoby możliwe wysyłanie ludzi na śmierć. Mięso armatnie musi więc wierzyć w sens tego krwawego absurdu i umierać za Boga, honor, ojczyznę i grupę tchórzy dowodzących z bunkrów lub pałaców.

Nasza fizyczna słabość - brak rogów, kłów czy pazurów - to jedna z przyczyn uspołecznienia się istot ludzkich, otoczonych pierwotnie przez krwiożercze dzikie bestie. Podobnie jak walka czy ucieczka zjednoczenie wobec wspólnego zagrożenia lub wroga jest mechanizmem ewolucyjnym służącym ochronie pokrewnych genów. Czasami w tej brutalnej walce o przetrwanie trzeba było kogoś poświęcić w imię "wspólnego dobra".

Grupa otoczona drapieżnikami musiała niekiedy wystawić na żer jednego ze swoich, po to by odciągnął uwagę mięsożernych potworów. Zwykle bywał to ktoś postrzegany jako nieprzydatny - jakieś osierocone dziecko, starzec, kaleka, przygłup czy po prostu dziwadło. Czyniono z takiego nieszczęśnika przysłowiowego kozła ofiarnego. Prawdopodobnie to stąd wywodzi się znana wielu kulturom niechlubna tradycja składania bóstwom - personifikującym atawistyczne lęki - ofiar z ludzi.

Większą chwałę przynosiła jednak heroiczna walka w obronie społeczności, dzięki której można było znacząco podnieść swój status w grupie, albo zapłacić za to głową, zyskując jednak moralne uznanie i metafizyczne gruszki na wierzbie. Przemiana z ofiary w wojownika w rozmaitych - zazwyczaj trudnych i bolesnych - obrzędach inicjacyjnych czyniła z chłopca mężczyznę i przygotowywała go do walki z mitycznymi smokami i demonami, oraz skurwysynami z innego plemienia.

poniedziałek, 29 stycznia 2024

INTELIGENTNY PROJEKT


 Powstanie naszej inteligencji wydaje się ukoronowaniem całej ewolucji - oto wreszcie na Ziemi powstał gatunek zdolny królować. Być może skolonizuje inne planety, być może opuści Układ Słoneczny nim jego centralna gwiazda się wypali, być może ewakuuje się do innego wymiaru przed końcem Wszechświata... Być może będzie żył wiecznie. Snujemy różne wizje, tyle że na razie nie potrafimy poradzić sobie z problemami takimi, jak zmiany klimatyczne, przeludnienie, niedobory żywności czy konflikty zbrojne.

Ale wszystko zaczyna się od marzenia. Sądzimy więc, że pisana nam jest wielkość. Nie da się zaprzeczyć, że zmieniliśmy na tej planecie więcej niż jakikolwiek inny gatunek. Tyle że ewolucja działa powoli - istniejemy zbyt krótko, aby ocenić czy odnieśliśmy sukces. Pogadajmy za milion lat. Krokodyle pojawiły się w późnej kredzie 83,5 miliona lat temu. Nasza cywilizacja trwa zaledwie od kilku tysięcy lat, a gwałtownie przyspieszać zaczęła dopiero ostatnio. Jeszcze na początku XX wieku było nas kilkukrotnie mniej.

A to że jest nas coraz więcej generuje różne problemy. Zasoby nie są nieograniczone, a my lubimy mieć coraz więcej. I wymyślamy coraz nowe sposoby jak zasoby takie marnotrawić. Podczas gdy miliard ludzi nie ma dostępu do czystej pitnej wody my zajmujemy się podlewaniem monokulturowych trawników, ciągle coś kupujemy i wyrzucamy do śmietników, chorujemy z nadmiaru kalorii, a inni umierają z głodu. Przez to że pomagamy im przeżyć mnożą się jeszcze bardziej i dalej głodują, a potem szukają lepszego życia i próbują dostać się do "naszego" świata.

Tyle że w tym świecie nie ma dla nich miejsca i zaczynają się społeczne napięcia. A my kłócimy się o politykę, ciągle o coś walczymy, tu i ówdzie jak strzelba Czechowa kisi się broń nuklearna... I nikt nie wie jak zatrzymać rozwój którym żywimy swoje ambicje i plany, bo uzależniliśmy się od jego owoców. Dominować będzie ten kto więcej wyprodukuje, więc bez względu na koszty trzeba więcej wyprodukować. Choć zdajemy sobie sprawę z przyszłych konsekwencji zostawiamy ten problem przyszłym pokoleniom.

I toniemy gdzieś w niezmierzonych odmętach internetu, szukając tam prawdy ostatecznej - odpowiedzi na wszystkie pytania. To ewolucyjny biały szum - samodzielnie wytwarzamy dla siebie bodźce, którym poświęcamy całkowitą uwagę. Nasz wspaniały układ nerwowy przestaje się zajmować światem - takim jakim jest. Świadomość zamiast pomagać organizmowi staje się jego pasożytem - działamy tak, aby dostarczyć sobie satysfakcji, przyjemności i zadowolenia, wyrzutu błogości w naszych czaszkach. 

Zwierzęta zwane żachwami zjadają własne mózgi, kiedy nie są już im potrzebne. W postaci larwalnej przypominają kijanki i muszą się przemieszczać - posiadają więc coś w rodzaju mózgu. Gdy jednak osiągają dojrzałość przytwierdzają się na stałe do jakiejś podwodnej skały i trawią własny mózg wraz ze struną grzbietową, bo przez resztę życia zajmować się będą jedynie odżywczym filtrowaniem wody morskiej. W takiej sytuacji nie muszą już podejmować żadnych decyzji, a mózg byłby dla nich jedynie obciążeniem.

My możliwość doznawania świata w różnych jego przejawach (czasem urojonych) uznaliśmy za sens życia, ponieważ to pogoń za pozytywnymi stanami umysłu ewolucyjnie pozwalała nam przetrwać. Tyle że teraz sami zaczęliśmy fabrykować dla siebie takie stany - przyjemności same w sobie, których zadaniem jest satysfakcjonować nasz mózg, bez względu na inne korzyści czy szkody. Tak naprawdę nie wiadomo gdzie nas to zaprowadzi. Biorąc pod uwagę różne pojawiające się komplikacje, niekoniecznie zbudujemy Wielką Utopię. 

czwartek, 25 stycznia 2024

MAŁPA Z BRZYTWĄ


 Sztuczna inteligencja diagnozuje raka skuteczniej niż lekarz. Przeszkolone na milionach zdjęć modele AI są w stanie wykryć nowotwór już na bardzo wczesnym etapie. Ostatnio takie informacje przestały nas już dziwić. W końcu to maszyna, więc odpada tak zwany czynnik ludzki, będący podobno najsłabszym ogniwem wszystkich "idealnych" systemów. Maszyna nigdy nie jest zmęczona, głodna, zdenerwowana i tak dalej. Czyli nic nie zaburza jej "percepcji"...

Poza tym sztuczne sieci neuronowe dysponują wielkimi mocami obliczeniowymi skoncentrowanymi na wykonywaniu jednego tylko zadania. Człowiek z kolei potrafi wiązać wiele informacji w spójny obraz rzeczywistości, dzięki czemu zyskuje niezwykły poziom świadomości. Pewnie dlatego w przewidywalnej przyszłości nie da się go zastąpić algorytmem. Jak wiemy urządzenia też się zużywają, można je zhakować i przejąć nad nimi kontrolę, czy zainfekować jakimś wirusem. 

Problemem jest w tym kontekście zrozumienie "toku rozumowania" takich modeli decyzyjnych. Bo jeśli zdawać się musimy na niewyjaśnialne diagnozy, no to gdzieś z tyłu głowy czają się różne związane z tym zagrożenia... No i gdy model sztucznej inteligencji zacznie szwankować to już nie za bardzo wiadomo co z tym zrobić. W końcu istotą AI jest to, że sama się usprawnia, więc może błędnie nadać wagę jakimś kryteriom, choć zazwyczaj wykrywa statystyczne kryteria znajdujące się poza ludzkim postrzeganiem. 

Na ogół jesteśmy w stanie wyciągnąć matematyczne dane dotyczące konkretnego działania, tyle że są one nieczytelne nawet dla osoby technicznej która odpowiada za dany model. W każdym bądź razie potrafimy to sobie jakoś łopatologicznie wyobrazić - sztuczna inteligencja jest tak skuteczna, ponieważ potrafi wykrywać statystyczne wzorce. A zatem potrafi diagnozować raka skuteczniej niż lekarz ponieważ jest "inteligentna". Trochę tautologiczne to wyjaśnienie, lecz nie do tego nie do tego zmierzam...

Interpretacja mikroskopowych obrazów tkanek nie jest łatwym zadaniem, nawet dla lekarzy z wieloletnim doświadczeniem, a mimo to świetnie radzi sobie z tym "ptasi móżdżek" zwany gołębiem. Już po piętnastogodzinnych "sesjach szkoleniowych" trafność stawianych przez gołębie diagnoz sprawdzała się w 85%, a biorąc pod uwagę ptasie "konsylium" (złożone z czterech osobników) w 99%!!! Zdolność naszych pierzastych przyjaciół do uczenia skojarzeniowego połączona z niezwykłą ostrością wzroku daje im na polu identyfikacji nowotworu przewagę nad radiologami.

Metodą warunkowania klasycznego wytresowano gołębie tak aby wskazywały zdjęcia przedstawiające nowotwory - choć oczywiście gruchające towarzystwo nie miało pojęcia o co chodzi. W swym gołębim umyśle powiązało jednak fakty - wskazanie określonego wzorca skutkowało skonsumowaniem smacznej przekąski. Zwierzęta potrafią skutecznie wykrywać korelację pewnych zdarzeń, gorzej natomiast idzie im ze zrozumieniem przyczynowości.

W tym właśnie specjalizujemy się my - nasz popęd rozumowania każe nam dociekać przyczyn tego o czym informują nas zmysły, a zrozumienie przyczynowości pozwala czerpać wiedzę niekoniecznie z własnego doświadczenia. Nie tylko przyswajamy informacje od innych ludzi, ale też przetwarzamy je w różne koncepcje. I właśnie tym sposobem zbudowaliśmy sztuczną inteligencję, syntezując naszą wiedzę informatyczną z neurobiologiczną.

Dopiero stworzenie "plastycznych" czyli tylko wstępnie zaprogramowanych modeli uczenia się, w których sztuczne neurony dzięki sygnałom numerycznym komunikują się między sobą w licznych warstwach działających równolegle, pozwoliło zbudować tak bystre maszyny. Lecz wszystko sprowadza się do podobieństw, trendów i korelacji... Czyli do tego co znają choćby gołębie, bo nie potrzeba do tego specjalnie rozbudowanej świadomości. Wedle naszych standardów gołąb jest przecież przygłupi. Tak więc bardziej niż sztucznej inteligencji obawiać się trzeba tego, że coraz częściej bawią się nią niepowołane ręce - a zatem znowu ten nieszczęsny czynnik ludzki...