Ludzi majętnych podzielić można zazwyczaj na dwie kategorie:
ciułaczy i kombinatorów. Ciułacze mają trudniej bo nie umieją kombinować, muszą
więc ciułać. A żeby coś uciułać trzeba mieć cierpliwość. To rzadka cecha w
dzisiejszych czasach, kiedy ludzie wszystko chcą mieć od razu. Wszystko
przecież można kupić na raty albo zaciągnąć lichwiarską chwilówkę. A jak
człowiek jest wypłacalny to nawet kredyt wziąć może. Nawet we frankach
szwajcarskich. Bo trzeba tak robić, żeby zarobić, a się nie narobić. Dlatego kombinatorzy
zwykle uważają ciułaczy za frajerów. Dzisiaj synonimem życiowej zaradności jest
tak zwany łeb do interesów. – Masz łeb i chuj, to kombinuj – głosi
przysłowie ludowe. I zazdrość zżera ciułaczy, gdy widzą co sobie cwaniak jeden
z drugim skombinował.
Ceną za wysoki status materialny jest zwykle ludzka zawiść.
Ogranicza się jednak ona do złośliwych plotek, a dorobkiewicz spotyka się
zazwyczaj z obłudnym szacunkiem. Zaczynają mówić mu „dzień dobry” ludzie
których do tej pory nie znał i tak dalej. Niekiedy osobnikowi takiemu odbija
palma i zaczyna wierzyć w niezwykłą moc posiadanych przez siebie pieniędzy.
Wtedy też środki finansowe służą mu jedynie do maskowania swojej wewnętrznej
biedy, nie stając się środkiem osobistego rozwoju. Niemniej nikt z nas w nie
jest w stanie uciec od rywalizacji, wpisanej w specyfikę naszego gatunku.
Dlatego ubóstwo materialne staje dla nas powodem do wstydu i usiłujemy, jak to
zwykliśmy mówić, „coś osiągnąć”, choć ceną za to często jest przemęczenie
prowadzące do emocjonalnego wypalenia.
Hybryda ciułacza i kombinatora to nowy model „człowieka
sukcesu”. Łączy w sobie ciężką pracę z życiowym cwaniactwem, harówkę i ryzyko.
Tylko w ten sposób możemy bowiem liczyć na większy majątek, a wiadomo że w
dzisiejszych czasach nie zaimponujemy już pospólstwu byle gównem. A zatem
ludzie poświęcają najlepsze lata swojego życia korporacjom, żeby tylko mieć to
zasrane mieszkanie na zamkniętym osiedlu i luksusowy samochód. Ponieważ
odkładając na ten cel doczekaliby się jego realizacji dopiero na starość, a
całe życie zmagać by się musieli ze swoją niską pozycją społeczną, jedynym
wyjściem pozostaje zrealizować cel i potem już tylko dumnie spłacać raty.
Ponieważ kredyty we frankach szwajcarskich swego czasu postrzegane były jako
sprytne rozwiązanie, sięgano po nie chętnie. Spryciarze, podejmując niewielkie,
wręcz iluzoryczne ryzyko, zaoszczędzić mieli kupę kasy. Pech chciał, że tym
razem los premiował zachowanie bardziej zachowawcze.
Od kilku dni słyszymy o krzywdzie jaka spotkała frankowych kredytobiorców.
Medialna narracja aż sugeruje, że sektor bankowy wkręcił ludzi w jakiś masowy
szwindel. Jak znam życie połowa telewidzów w to uwierzy, bo uwierzy we wszystko
co tylko powiedzą w telewizji. Niestety, myśląca część społeczeństwa powinna
przyznać że to jakieś jaja, gdyby tylko wielu jej przedstawicieli nie miało
problemu ze spłatą. Bo po kredyt sięgała raczej ta lepiej zorientowana
ekonomicznie grupa, niż na odwrót. Typowy frankowy kredytobiorca to osoba
ambitna, wykształcona i jak najbardziej świadoma ryzyka zmiany kursu. Fakt że
frank szwajcarski tradycyjnie uznawany był za najbardziej stabilną walutę
świata, nie gwarantował przecież że ryzyka nie ma, a co najwyżej że jest ono
niewielkie. Ale kredytobiorca, materializując już w myślach swoje marzenia
„musiał” zaryzykować.
Banki, jak to banki, kusiły lud wizją niskooprocentowanych
kredytów, a ten nie mógł im się oprzeć. Teraz ludzie mają problem, a banki chcą
forsy. Przekrętu nie było, lecz banki również jak najbardziej świadomie
wpakowały się w ryzykowną sytuację. Być może nie odzyskają części swojej forsy.
Tyle, że w ich wypadku skutki tego nie będą tak dramatyczne. Jak pisał niegdyś
Bertolt Brecht:
Gdy do mocnych masz interes
Musisz mieć odporny łeb
Bo Cię mocny w łeb ten nieraz
Wyrżnie jak żelazny cep
Bo słabego czaszka człeka
To jest ich powszedni chleb
Więc ten kłopot słabszych czeka
Że nadstawiać muszą łeb.