Łączna liczba wyświetleń

środa, 21 stycznia 2015

SPRZEDAWCY MARZEŃ

Ludzi majętnych podzielić można zazwyczaj na dwie kategorie: ciułaczy i kombinatorów. Ciułacze mają trudniej bo nie umieją kombinować, muszą więc ciułać. A żeby coś uciułać trzeba mieć cierpliwość. To rzadka cecha w dzisiejszych czasach, kiedy ludzie wszystko chcą mieć od razu. Wszystko przecież można kupić na raty albo zaciągnąć lichwiarską chwilówkę. A jak człowiek jest wypłacalny to nawet kredyt wziąć może. Nawet we frankach szwajcarskich. Bo trzeba tak robić, żeby zarobić, a się nie narobić. Dlatego kombinatorzy zwykle uważają ciułaczy za frajerów. Dzisiaj synonimem życiowej zaradności jest tak zwany łeb do interesów. – Masz łeb i chuj, to kombinuj – głosi przysłowie ludowe. I zazdrość zżera ciułaczy, gdy widzą co sobie cwaniak jeden z drugim skombinował.

Ceną za wysoki status materialny jest zwykle ludzka zawiść. Ogranicza się jednak ona do złośliwych plotek, a dorobkiewicz spotyka się zazwyczaj z obłudnym szacunkiem. Zaczynają mówić mu „dzień dobry” ludzie których do tej pory nie znał i tak dalej. Niekiedy osobnikowi takiemu odbija palma i zaczyna wierzyć w niezwykłą moc posiadanych przez siebie pieniędzy. Wtedy też środki finansowe służą mu jedynie do maskowania swojej wewnętrznej biedy, nie stając się środkiem osobistego rozwoju. Niemniej nikt z nas w nie jest w stanie uciec od rywalizacji, wpisanej w specyfikę naszego gatunku. Dlatego ubóstwo materialne staje dla nas powodem do wstydu i usiłujemy, jak to zwykliśmy mówić, „coś osiągnąć”, choć ceną za to często jest przemęczenie prowadzące do emocjonalnego wypalenia.

Hybryda ciułacza i kombinatora to nowy model „człowieka sukcesu”. Łączy w sobie ciężką pracę z życiowym cwaniactwem, harówkę i ryzyko. Tylko w ten sposób możemy bowiem liczyć na większy majątek, a wiadomo że w dzisiejszych czasach nie zaimponujemy już pospólstwu byle gównem. A zatem ludzie poświęcają najlepsze lata swojego życia korporacjom, żeby tylko mieć to zasrane mieszkanie na zamkniętym osiedlu i luksusowy samochód. Ponieważ odkładając na ten cel doczekaliby się jego realizacji dopiero na starość, a całe życie zmagać by się musieli ze swoją niską pozycją społeczną, jedynym wyjściem pozostaje zrealizować cel i potem już tylko dumnie spłacać raty. Ponieważ kredyty we frankach szwajcarskich swego czasu postrzegane były jako sprytne rozwiązanie, sięgano po nie chętnie. Spryciarze, podejmując niewielkie, wręcz iluzoryczne ryzyko, zaoszczędzić mieli kupę kasy. Pech chciał, że tym razem los premiował zachowanie bardziej zachowawcze.

Od kilku dni słyszymy o krzywdzie jaka spotkała frankowych kredytobiorców. Medialna narracja aż sugeruje, że sektor bankowy wkręcił ludzi w jakiś masowy szwindel. Jak znam życie połowa telewidzów w to uwierzy, bo uwierzy we wszystko co tylko powiedzą w telewizji. Niestety, myśląca część społeczeństwa powinna przyznać że to jakieś jaja, gdyby tylko wielu jej przedstawicieli nie miało problemu ze spłatą. Bo po kredyt sięgała raczej ta lepiej zorientowana ekonomicznie grupa, niż na odwrót. Typowy frankowy kredytobiorca to osoba ambitna, wykształcona i jak najbardziej świadoma ryzyka zmiany kursu. Fakt że frank szwajcarski tradycyjnie uznawany był za najbardziej stabilną walutę świata, nie gwarantował przecież że ryzyka nie ma, a co najwyżej że jest ono niewielkie. Ale kredytobiorca, materializując już w myślach swoje marzenia „musiał” zaryzykować.

Banki, jak to banki, kusiły lud wizją niskooprocentowanych kredytów, a ten nie mógł im się oprzeć. Teraz ludzie mają problem, a banki chcą forsy. Przekrętu nie było, lecz banki również jak najbardziej świadomie wpakowały się w ryzykowną sytuację. Być może nie odzyskają części swojej forsy. Tyle, że w ich wypadku skutki tego nie będą tak dramatyczne. Jak pisał niegdyś Bertolt Brecht:

Gdy do mocnych masz interes
Musisz mieć odporny łeb
Bo Cię mocny w łeb ten nieraz
Wyrżnie jak żelazny cep
Bo słabego czaszka człeka
To jest ich powszedni chleb
Więc ten kłopot słabszych czeka
Że nadstawiać muszą łeb.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

PAŃSTWO ŚLĄSKIE

Górnicy znowu się uruchomili. Tym razem przyczyna ich wkurwienia wydaje się nawet zrozumiała. Grożą im zwolnienia. Każdy człowiek w takiej sytuacji reagowałby nerwowo. O ile ludzkim odruchem jest współczuć komuś kto zostaje pozbawiony środków do życia, o tyle sprawę należy widzieć w znacznie szerszym kontekście. Jest to bowiem jedna z wiecznie niezadowolonych grup zawodowych, która uparcie ignorując zmieniającą się rzeczywistość, z histerycznym szałem regularnie sprzeciwia się jakiemukolwiek naruszeniu wypracowanego niegdyś status quo. Obciążając w sposób nadmierny budżet państwa górnicy sami wymuszają na nim takie działania jak zamykanie kopalń. W ich mniemaniu wydobycie węgla powinno być finansowane przez państwo, więc czy tego chcemy czy nie, musimy bulić na ten „interes”, płacąc za wydobywanie niepotrzebnego, bo zbyt drogiego węgla.

Polski węgiel jest nawet dwukrotnie droższy od tego z zagranicy. Koszty osobowe, wynoszące dwie trzecie ceny, w drastycznym stopniu obniżają jego konkurencyjność. Eksportujemy jedynie do krajów, gdzie możliwy jest transport kolejowy, jakiego koszty są relatywnie niskie. Głównym odbiorcą tego surowca są niemieccy krwiopijcy, którzy ostatnio ograniczają jego wydobycie. Ważny jest również rynek krajowy, gdzie sytuację do lat ratują państwowe koncerny energetyczne. Paradoksalnie sprowadzamy do kraju niemal tyle samo węgla ile go eksportujemy. Od lat przytaczany jest argument, że tylko rodzimy węgiel zapewnia nam bezpieczeństwo energetyczne. Niestety bezpieczeństwo to mogło by nas znacznie mniej kosztować. Jedną z przyczyn niewydolności polskiego górnictwa jest roszczeniowa mentalność ludzi w nim zatrudnionych.

Jeśli pracujesz w innej branży, można Cię wyjebać z roboty bez problemu i nie zainteresuje się tym nawet pies z kulawą nogą. Każdy kto nie żyje na innej planecie dobrze o tym wie. Jeśli jednak jesteś górnikiem to prawdopodobnie twój los wzruszy któregoś z przedstawicieli ponad dwustu czterdziestu związków zawodowych działających w górnictwie. Utrzymanie tych organizacji kosztuje rocznie ponad 11 milionów złotych, więc szczekacze nie odpuszczą pajacowania tak łatwo. Górnicy też wiedzą, że takiej roboty już tak łatwo nie znajdą, trzymają się więc jej zębami i pazurami. Choć rok ma tylko 12 miesięcy, oni otrzymują 14 pensji i to nie byle jakich. Zwykły robotnik otrzymuje tam średnio 7,5 tysiąca złotych, a technik górnik nawet 9 patyków. Jest się więc o co bić. A zatem nic dziwnego, że kiedy Kompania Węglowa poniosła w 2013 roku miliardową stratę, górnicy nie chcieli odpuścić sobie czternastej pensji. Nie zgodzili się nawet na to, żeby wypłacić im ją w ratach.

Bardzo zdenerwowało ich również to, kiedy Kompania zabrała górniczym emerytom jedną tonę z przysługującego im węglowego deputatu, bo to również oznacza zajebistą kasę. Kampania rocznie buli na deputaty 500 milionów złotych, ale jak się okazało przywileje te należą się górnikowi jak psu zupa, a nawet minimalne ich ograniczenie powoduje lament i zadymy. Osiem ton darmowego węgla należy się każdemu pracownikowi Kompanii, a trzy tony nawet emerytom i basta! Jeśli nie masz w mieszkaniu pieca żaden problem. Dostaniesz ekwiwalent, około 570 złotych za każdą należną tonę. I jak tu się nie stresować, kiedy grozi Ci zwykła rzeczywistość. Nawet kiedy na pożegnanie dostaniesz odprawę o jakiej inni mogą tylko śnić. 

czwartek, 1 stycznia 2015

PIEKIELNY CHŁOPAK

Heavy metal, motory i chuligaństwo to iście szatański koktajl. Kiedy jednak wszystko inne zawodzi człowiekowi pozostaje tylko ostra jazda. Trzynastoletni Jacob jest poważnie wkurwiony. Jego matka wyciągnęła kopyta, a ojciec popadł w alkoholizm. W takiej sytuacji trzeba dać czadu, chwycić za kij bejsbolowy albo coś podpalić. Tylko wszyscy w okolicy mówią, że to chłopak z piekła rodem.

Być może już wkrótce „resocjalizacja” w poprawczaku zepchnie go na samo dno. Póki co, nie jest jeszcze tak źle żeby nie mogło być gorzej. Chociaż Jacob zachodzi za skórę wszystkim wokół, są jeszcze w życiu rzeczy na których mu zależy. Niestety więź łącząca go z jego młodszym bratem Wesem zostaje zerwana, kiedy prawną opiekę nad nim przejmuje ciotka Pam. Uważa ona, że Jacob wywiera na brata zły wpływ, co jest poniekąd prawdą. Karkołomne wysiłki ich ojca Hollisa, który podnosi się i usiłuje ponownie scalić rodzinę, spotykają się z nieufnością zarówno Pam, jak i Jacoba. Łobuz nie potrafi przebaczyć swemu ojcu, a ten nie wie jak odzyskać jego miłość.

Jest jeszcze jedna sprawa ważna dla Jacoba. To jego wielka pasja – wyścigi motocyklowe. Jacob jest utalentowanym motocyklistą, lecz pech niweczy jego nadzieje na sukces podczas wyścigu do jakiego zawzięcie się przygotowywał. To wszystko za dużo jak na zwykłego trzynastolatka – chłopak znowu pęka i sprawy jeszcze bardziej się komplikują.

Polecam wszystkim kameralny dramat „Piekielny chłopak”. Obraz skłania do refleksji nad tym jak cienka jest czasem granica pomiędzy dobrem i złem. Pokazuje jak łatwo samemu zatrzasnąć się w pułapce. Zwłaszcza kiedy ma się tylko trzynaście lat.