Łączna liczba wyświetleń

piątek, 30 grudnia 2016

DRZWI PERCEPCJI

Porzekadło mówi, że jesteśmy tym co jemy. Bo czy jesteśmy genetycznie silni, czy genetycznie słabi, to co zjadamy wpływa na naszą kondycję. Podobnie jest z tym czego doświadczamy. Zawsze bowiem nasze doświadczenia stają się częścią nas samych. Dlatego rolnicy mogą mówić godzinami o rolnictwie, górnicy o górnictwie, a hutnicy o hutnictwie. Każdy człowiek lubi mówić przede wszystkim o sobie (o tym co go dotyczy) i otaczać się ludźmi podobnymi do siebie. Patole zadawać się więc będą z patolami, snoby ze snobami, a dewotki z dewotkami. Obracanie się zaś w danym kręgu umacniać będzie naszą wizję świata.


Satyryczna sentencja głosi, że czasami trzeba porozmawiać z kimś inteligentnym, czyli ze samym sobą. Owszem, powszechnie przecenia się własną inteligencję, lecz też niedostatecznie się z niej korzysta. Gdyby ludzie częściej korzystali z własnej inteligencji nie wierzyliby w brednie takie jak dżihad, astrologia, homeopatia czy psychoanaliza. Sęk w tym, że ludzie nie lubią wysilać mózgownicy. Nie lubią, ponieważ natura zmusza ich do oszczędzania energii poznawczej. Oglądanie świata tylko z jednej perspektywy psycholodzy określają mianem bezrefleksyjności. Zachowania bezrefleksyjne tym różnią się od automatycznych (odruchowych), że są co prawda podejmowane świadomie, niemniej w ramach dogmatycznych kategorii, które nie ulegają adaptacyjnemu rozszerzaniu, przetwarzaniu i niuansowaniu.


Bezrefleksyjność często ułatwia manipulację, gdyż prowadzi do ograniczania repertuaru zachowań, a zatem ich przewidywalności. Służą temu techniki takie jak prowokacja. Zarówno jednostki, jak i całe grupy, prowokować można do zachowań dla nich niekorzystnych, gdyż wydawać im się będą honorowe, jedynie słuszne czy emocjonalnie uzasadnione. Z kolei refleksyjność pozwala w pewnym stopniu przełamywać percepcję, czyli rozszerzać naszą świadomość. Refleksja demaskuje iluzję, więc wyzwala. Jesteśmy tym co przetwarzamy.    

wtorek, 27 grudnia 2016

KANAPKOWY POTWÓR

Jaki kraj taki zamach. Państwo istnieje tylko teoretycznie, więc pucz też mieliśmy tylko teoretyczny. A ściślej mówiąc kanapkowy. Zdaniem wielebnego Jarosława szykowano się do rozlewu krwi, ponieważ faszerowano posłów kanapkami. A wiadomo – jak świnia nażarta to myśli tylko o zamachu stanu. Nażre się taki jeden z drugim i potem chciałby jeszcze pić szampana. O nie, świnie niemyte. Kanapkowym skrytożercom mówimy: NIE!!!


W groteskowym kraju mamy groteskową dyktaturę i groteskowe zamachy stanu. Opozycja wdała się w groteskową przepychankę z reżimem moherów i jest w o tyle gorszej sytuacji, że nie może rozdawać pieniędzy. Robi więc hucpę w sejmie, a Kaczor wpada w paranoję jak Hitler. Różnica jest taka, że Kaczor nie jest zbrodniarzem i nie bierze amfetaminy. W skrócie różnica pomiędzy Kaczorem a Hitlerem jest taka jak między Tuskiem a Stalinem. Ale kogo to kurwa obchodzi?

Polska nie jest krajem nazistowskim ani bolszewickim. Ale kto mieczem wojuje ten od miecza ginie. Historyczna broń jest zresztą tylko magnesem na tępaków. Prawdziwi, zdrowi intelektualnie Polacy, tacy jak JA, wiedzą, że ci wszyscy którzy tak namiętnie jarają się historycznymi podłościami, sami w pierwszej kolejności spierdalaliby przed wymierzoną w nich pałką. Nauczyciele urządzali kiedyś w szkołach komunistyczne akademie, a teraz mamy kraj męczenników i niepokornych.


Z ludzkiego punktu widzenia nie ma znaczenia czy jesteś prawicową czy lewicową świnią, bo albo jesteś świnią, albo porządnym człowiekiem. Z tego też powodu nie widzę specjalnej różnicy pomiędzy komunistycznymi, a dzisiejszymi karierowiczami. Miałem okazję poznać w życiu kilku karierowiczów, i moim zdaniem na ogół nawet nie zdają sobie oni sprawy czym jest godność ludzka. Kariera mnie gówno obchodzi, ale przydałoby mi się trochę dziwek i pieniędzy.


Widziałem dzisiaj takiego „newsa” w TV, że został zatrzymany za jakieś machlojki młodzieniec, fetowany wcześniej jako „najmłodszy polski milioner”. Błazen uwieczniał się sam kamerą i publikował swoje wynurzenia w sieci. Ustylizowany na niedojebanego gogusia pieprzył coś o odwadze spełniania marzeń, a media i stuknięte siksy to łykały, bo jeździł jakimś żółtym luksusowym autem. Widocznie wszyscy marzą o bogactwie, albo o władzy. Mi zaś się marzy droga artystyczna. Kult mojej jednostki. 

wtorek, 20 grudnia 2016

EUROPEJSKI KONCERT ŻYCZEŃ

Im bliżej świąt, tym medialny nastrój wydaje się coraz mniej świąteczny. Światem targają konflikty i krwawe zamachy, a w kraju napięcie polityczne sięga zenitu. Na szczęście przygotowania do świąt trwają w najlepsze, więc ludzie pochłaniają mniej odgórnych przekazów. Terrorystyczny rajd w Berlinie pokazał, że zbłąkani wędrowcy mogą mieć nieraz złe zamiary wobec swoich dobroczyńców. Lecz ryzykowne dobro jest właśnie istotą chrześcijaństwa. A także człowieczeństwa. Kto nigdy nie został pokąsany w swoją wyciągniętą do bliźniego rękę, ten nie wie, że pomaganie wymaga odwagi. Jezus mówił, że to co czynimy drugiemu człowiekowi, czynimy jemu samemu. Bo każdy człowiek jest Bogiem. Gdybyśmy wszyscy wierzyli w człowieka nie byłoby wojen religijnych.


Skoro sami nie potrafimy siebie zrozumieć, nie wysyłajmy jeszcze listów do pozaziemskich cywilizacji. Nie jesteśmy jeszcze obywatelami wszechświata. Ani nawet świata. Choć wszystkie kultury pierwotnie spajała jakaś religia, przez wieki nie doszło do spojenia kultur w religię humanistyczną. Materialistyczne ideologie również nie pozwoliły pojednać nam się w imię wspólnego dobra. W postmodernistycznej Europie, jak nigdzie indziej na Ziemi, widać jak cywilizacja informacyjna mierzy się z ignorancją. Wzrastająca świadomość generuje problemy tożsamościowe, karmiąc nas mieszanką idei wyrosłych z tradycji antycznej i judeochrześcijańskiej, a zarazem światopoglądu naukowego. Przekleństwo wiedzy uniemożliwia nam dialog z islamską ortodoksją, bo religijni czy nie, częściej patrzymy na świat bardziej racjonalnie.

Poczucie zagrożenia może jednak obudzić demony nacjonalizmu czy fundamentalizmu, zwłaszcza w obliczu problemów społecznych i fanatycznych incydentów. Swoją drogą to komiczne jak bardzo czujemy się dzisiaj europejscy, skoro jeszcze nie tak dawno mordowaliśmy się przemysłowo w imię walki rasowej. Dzisiaj elementem „podejrzanym” jest Arab, Turek czy Murzyn, a nie Niemiec, Francuz czy Ukrainiec. Pomimo tego Europa trzeszczy w szwach, sparaliżowana przerostem biurokracji pozbawionej decyzyjnego centralizmu. Pomimo legislacyjnej gorączki, zalewającej nas makulaturą regulującą nawet kształt ogórka, nie jesteśmy w stanie dogadywać się w kluczowych kwestiach, co tylko konserwuje odwieczne rozbicie dzielnicowe. Ale przynajmniej możemy sobie życzyć wesołych świąt.   

niedziela, 18 grudnia 2016

MÓJ GŁOS

Ostrzegałem Was przed Jarosławem Kaczyńskim, oj ostrzegałem. Ale nie chcieliście mnie słuchać, to teraz macie zadymy na ulicach. Zresztą mogą Was pałować, bo i tak nigdy nie chcieliście mi płacić. Dla Was wszystkich, z lewicy czy prawicy, zawsze byłem tylko pionkiem niegodnym nawet śmieciowych pieniędzy za swój konstruktywny, polityczny hejt. Dlatego zamiast oddawać się swojej pasji, czyli pisaniu, poświęcać się musiałem najpodlejszym zajęciom, takim jak obcowanie z trupami w zakładzie pogrzebowym przez dziesięć godzin dziennie, czym skazywałem się jedynie na pobłażliwe politowanie. Lecz mam Was w dupie, bo dla Was zawsze będę niemalże pariasem, którego głosu nikt nigdy nie wysłucha. Nigdy nikt z Was nie spojrzy na mnie jak na inteligenta, bo nie osiągnąłem takiej czy innej pozycji. A przecież tylko to się dla Was liczy.

To że będę przypisywał sobie takie czy inne przymioty, niedostrzegane przez innych, świadczyć może wprawdzie o ich iluzoryczności. Nie dam jednak pozbawić się wiary, że jestem wartościowym człowiekiem. Nie dam okraść się ze swojej dumy. Ja też chcę, żeby słuchano tego co mówię. Wy – politycy, nawet najbardziej lokalni, nigdy nie wysłuchaliście mnie w sposób który mógłbym nazwać wysłuchaniem. Tym bardziej nie zamierzam słuchać Waszych błazeńskich oracji. Możecie się wszyscy pozabijać o te zasrane stołki. Nie będę płakać, nawet kiedy na ulicach poleje się krew. Interesują mnie tylko ludzie których kocham i lubię, a nie pieprzenie o racji stanu. W niczym mi nie pomagacie, więc ja nie będę Wam w niczym pomagał.

Ja walczę o swoje, a to wszystko nie jest dla mnie. Pierdolę te Wasze premie, luksusy i limuzyny, ale jednego Wam zazdroszczę. Tego, że możecie tak bezwstydnie wymądrzać się. Bo widocznie nie ważne jest co się mówi, tylko kto to mówi. No bo gdybym dzisiaj powiedział to samo, co jutro powie Jarosław Kaczyński, Ryszard Petru czy Grzegorz Schetyna, to nikt nie zwróciłby na to żadnej uwagi. Ale kiedy Wy gadacie, media nagrywają to, rozpowszechniają i cytują. A dla ludzi fakty medialne stają się doniosłe przez samą ich medialność. To jedna z przyczyn dla których chciałbym być osobą medialną. Mógłbym pieprzyć bez końca i zawsze by ktoś tego słuchał. Mógłbym pisać odezwy do narodu, felietony, kazania moralne i traktaty filozoficzne, oraz uczestniczyć w debatach w roli eksperta. Póki co, będę trenował na tym blogu.    

środa, 14 grudnia 2016

BETLEJEM

Jak pisał Kurt Vonnegut, jesteśmy tym kogo udajemy. Kiedy zjemy wigilijną wieczerzę przez chwilę będziemy udawać lepszych ludzi i dlatego nimi będziemy. Ale musimy uważać kogo udajemy. Bo kiedy będziemy udawać ważniaków czy gangsterów to nic dobrego z tego nie wyniknie. Na pewno zaś w święta udawać będziemy, że nie mamy problemów finansowych. Kiedy już poudajemy, że jesteśmy ludźmi sympatycznymi, z powrotem będziemy mogli udawać ludzi konkretnych. A zatem udawać, że robimy coś niesłychanie ważnego. To co jest dla nas ważne, jest zaś tylko kwestią wiary. Kujon może spędzić całą młodość nad podręcznikami, wierząc że zmierza do czegoś ważnego. Jednocześnie może stać się pośmiewiskiem.


Podobno praca czyni wolnym. Z pewnością daje poczucie godności – realizacji czegoś ważnego. Poza tym jest dla nas szczególnie ważne to, co udaje się nam „osiągnąć”. Dlatego udajemy, że to co osiągamy jest tak istotne. Życie nie ma sensu, lecz musimy udawać że jest inaczej. Czyli wierzyć. Gdyby istniał Bóg panowałby kosmiczny porządek. Niestety ewolucji, a więc kosmosu, nie interesuje jak bardzo jesteś szczęśliwy. Zadowolenie szybko mija, żebyś ciągle mógł do czegoś dążyć. Ból zaś ma ochraniać Cię przed narażaniem się na groźne czynniki. Pod koniec życia ten system ochronny na ogół sprawia, że życie staje się trudne do zniesienia. Na szczęście sama śmierć jest najprawdopodobniej bezbolesna. Konający na chwilę przed zgonem stają się pogodni. Kiedy odchodzimy ból już nie jest potrzebny z biologicznego punktu widzenia.
 

Bo ból nie jest krzyżem, który mamy dumnie dźwigać, tylko darem od natury. Bez niego życie nie byłoby możliwe. Nie moglibyśmy też żyć bez trudności, dlatego potrzebujemy umiarkowanego stresu. Stres nie tylko pozwala nam zachować czujność i przygotować reakcję obronną, ale także działa stymulująco, skłaniając nas do poszukiwania nowych wyzwań. Brak jakiegokolwiek napięcia emocjonalnego skutkuje nudą, a nie bez kozery mówią, że z nudów głupoty przychodzą do głowy. Życie nie polega jednak tylko na pokonywaniu trudności. Czasem można zasiąść za stołem obfitości i przestać się tym wszystkim martwić. Żeby nie zwariować.     

wtorek, 13 grudnia 2016

MANIFEST DEMOKRATYCZNY

Wszyscy w Polsce chcą bronić demokracji, tyle że każdy demokrację rozumie po swojemu. Inaczej kiedy jest we większości, a inaczej kiedy w mniejszości. W Europie pełno jest demokratów, bo nie być dzisiaj demokratą to obciach. Ale nie zawsze tak było. Kiedyś europejscy tradycjonaliści widzieli w demokracji coś, co dzisiejsi konserwatyści nazwaliby „lewactwem”, czyli atak na tradycyjne wartości. Wyposażona w najwyższe kompetencje intelektualne, polityczne i kulturowe arystokracja władała bowiem nad chamstwem z bożej łaski. Dopuszczenie pospólstwa do głosu skutkować miało upadkiem kultury i zbydlęceniem. Stało się dokładnie odwrotnie. Od lat kraje demokratyczne rozwijają się znacznie lepiej od niedemokratycznych, i nie ma tu znaczenia, że menel ma w tym systemie takie samo prawo wyborcze jak profesor. Tylko demokracja zapewnia bowiem niepohamowany przepływ służących rozwojowi idei, a totalitaryzm czy autorytaryzm zawsze opiera się na jakiejś ich cenzurze. Przyszłość to informacja. W społeczeństwie niedoinformowanym idiotów zawsze będzie więcej. Byt określa świadomość.

Największym wrogiem demokracji w Polsce jest Janusz Korwin-Mikke. Według niego najlepszym systemem jest monarchia absolutna. Ale król mógłby zabronić wszystkiego, więc także tego co proponuje Janusz. Na przykład wolności gospodarczej. W demokracji każdy debil ma prawo głosu, a w monarchii co niektóry debil może zostać królem. Wolę już, żeby debile głosowali, niż żeby mną rządzili. Niech więc miliony mają rację. Każda władza polega na manipulacji, czyli wykorzystywaniu niewiedzy. Realna monarchia upadła ponieważ ludzie przestali w nią wierzyć. Dzisiaj wierzą w demokrację, a w demokracji wygrywa ten kto lepiej manipuluje. Janusz Korwin-Mikke nie wygrywa, ponieważ nie potrafi manipulować masami. Dlatego chce zostać królem. Kiedyś królowanie było naturalne, bo ludźmi łatwiej było manipulować. Dzisiaj możliwe jest tylko w krajach takich jak Rosja, gdzie ludzie nie myślą. Lecz manipulowanie wcale nie jest takie łatwe, nawet manipulowanie głupszymi od siebie. Trzeba bowiem rozumieć ich głupotę, potrzeby i emocje, a przy tym nie pozwalać sobie na bycie sobą. Makiaweliczna władza jest rodzajem aktorstwa. Połączeniem instrumentalnej empatii i chłodnej kalkulacji.

Pojęcie władzy zwykliśmy łączyć z jej wymiarem politycznym, jest ono jednak znacznie szersze. Władza może mieć wymiar finansowy, instytucjonalny, emocjonalny, seksualny, religijny czy informacyjny. Rządzić może nami szef, nauczyciel, rodzic, kochanka, guru czy autorytet. W takich kontekstach widać najlepiej, że przywództwo jest jednak ze swej natury niedemokratyczne. W pracy, szkole, rodzinie czy sekcie nie ma demokracji w sensie decyzyjnym. W przeciwnym wypadku nastałaby anarchia. Ważne jest jednak, że systematycznie poszerzamy zakres naszej wolności. Że posiadamy coraz większą swobodę w doborze wizerunku czy zainteresowań. Demokracją jest dla mnie poczucie wolności, przekonanie że nikt mnie do niczego nie zmusza i niczego mi nie zabrania. Przynajmniej w sensie prawnym, bo wchodząc w relacje z innymi osobami zawsze godzimy się na jakieś kompromisy. Z pewnością można by dyskutować o tym co powinno być dozwolone, a co zabronione. Więc dyskutujmy.     

poniedziałek, 5 grudnia 2016

STAN ZJEDNOCZONY

Zgodnie z ludową numerologią trzynastego to podobno dzień pechowy. Jak każde takie założenie, także to, zgodnie za statystyką, czasami musi być trafne. Z pewnością trafne było w grudniu 1981 roku, kiedy komunistyczna junta postanowiła rozprawić się z polską opozycją. Z militarnego punktu widzenia była to akcja bardzo sprawna. Spacyfikowanie czterdziestomilionowego kraju, w którym opozycja cieszyła się powszechnym uznaniem, przy „zaledwie” stu ofiarach śmiertelnych, wydawać mogłoby się chirurgicznym uderzeniem. Na dobrą sprawę stan wojenny kosztował mniej żyć niż choćby przewrót majowy Piłsudskiego. Bardziej wynikało to jednak z pokojowego nastawienia opozycjonistów niż „humanitarnej” postawy generała i spółki. Tak to już jest, że kiedy spotykasz agresywnego idiotę, to jeśli masz trochę oleju w głowie, często strategicznie mu ustępujesz, żeby uniknąć niepotrzebnych strat. Kiedy natomiast spotka się dwóch idiotów może być różnie. W literaturze nazywamy to „grą w cykora”. Znudzeni amerykańscy młodzieńcy udowadniali męskość rozpędzając swoje auta kursem kolizyjnym. Ten który pierwszy zjeżdżał z drogi tracił prestiż i zyskiwał miano tchórza. Ale lepiej być żywym tchórzem niż martwym debilem.

Istnieją różne teorie co do tego jak mógł w takiej sytuacji postąpić Jaruzelski. Zdaniem jego obrońców uratował kraj przez bratnią interwencją, natomiast inni odrzucają teorię mniejszego zła, twierdząc że ZSRR nie palił się do interwencji. Oczywiście, wbrew założeniom numerologów i innych wróżbitów, nigdy nie jesteśmy w stanie precyzyjnie przewidywać przyszłości. Patrząc w przeszłość zyskujemy pewność wsteczną, tak jakby coś od samego początku wydawało się oczywiste. Gdy jednak stajemy przed jakimś wyborem, czeka nas szereg mniej lub bardziej prawdopodobnych alternatyw. Ciężko jest jednak bronić czegoś, co służyło konserwowaniu tak absurdalnego i zakłamanego systemu jakim był komunizm. Ale i dzisiaj nie brakuje takich którzy z rozrzewnieniem wspominają „stare dobre czasy”. To już jednak sprawa dla socjologa. Statystycznie pensje Polaków miały mniejszą siłę nabywczą niż dziś, nie mówiąc o deficytach podstawowych towarów, kolesiostwie i bezprawiu. Jaruzelski bronił całkowicie zbankrutowanej już idei, podpierając się rzeszą jej beneficjentów, dla których „demokracja” ludowa stanowiła jedyną legitymację ich uprzywilejowanej pozycji.

Niechlubną tradycją staje się celebrowanie tej ponurej rocznicy, najpierw przez moherów, a teraz ich przeciwników. Na całe szczęście nie widzę jeszcze czołgów na ulicach, więc chyba coś się komuś pomyliło. Mam nadzieję, że nikt nie przyjdzie mnie aresztować, kiedy teraz powiem, że pierdolę ten kraj, jego naczelnika, prezydenta i premiera, a nawet ojca dyrektora. Wiem, że w Polsce nie wszystko jest tak jak być powinno, lecz komunizm minął już bezpowrotnie. Polską chorobą jest babranie się w historii i eksploatowanie jej dla coraz nowych celów politycznych. Jak każdy masowy ruch, dawna opozycja musiała być pluralistyczna, a zatem różnie pojmować wolność. Zatem nikt, z prawa czy z lewa, nie może przypisywać sobie monopolu na jej ideowe dziedzictwo. Komunizm obaliły masy polskie, a nie tacy czy inni działacze.     

niedziela, 4 grudnia 2016

PORADNIK

Wszyscy mówią „bądź sobą”, a jak już jesteś to Cię krytykują. Kiedy będziesz łagodny będą mówić, że jesteś ofermą. A kiedy się wkurwisz, że jesteś egoistą. Jeśli nie będziesz naśladował innych stwierdzą, że jesteś dziwakiem. A w dodatku będą przypuszczać, że zazdrościsz im tego z czego są najbardziej dumni. Każdy człowiek jest niezmiernie skomplikowany, dlatego trudno być sobą. Trudno wyrażać siebie, bo ekspresja nie zawsze znajduje odbiorców. Zagłębianie się w czyjś skomplikowany świat wymaga zaangażowania do jakiego nie jesteśmy zazwyczaj skorzy. Być może dlatego tak często uważamy się nawzajem za idiotów. Tak naprawdę większość ludzi zyskuje w naszych oczach przy bliższym poznaniu. Tyle że nie zawsze chcemy ich poznawać.

Książek też nie lubimy czytać, chociaż czytanie pomaga zwalczać stres. Zostało to nawet udowodnione naukowo. Już po sześciu minutach czytania poziom hormonu stresu redukuje się o dwie trzecie, ponieważ mózg musi skupić się na lekturze. Prawdopodobnie jest to najbardziej skuteczna technika relaksacyjna, nie musicie więc odpalać kadzidełek i medytować. Intuicyjnie wiedziałem o tym zresztą od dawna. Czytanie zawsze mnie uspokajało, dlatego tyle czasu spędziłem pochylony nad zadrukowanymi skrawkami papieru. W dodatku można w ten sposób poszerzać swoje horyzonty. Nigdy nie zrozumiem czemu czytelnicza pasja uchodzi za introwertyczne nudziarstwo. Najwidoczniej lepiej być zestresowanym i dostrzegać mniej aspektów rzeczywistości.

Pod każdym względem materialnym żyje nam się lepiej niż w przeszłości. Jesteśmy lepiej odżywieni i wyedukowani, bardziej mobilni i wyposażeni w coraz „doskonalsze” narzędzia komunikacji. Pomimo tego krzywa chorób psychicznych nieznacznie rośnie, możemy więc mówić w tym kontekście o psychicznych chorobach cywilizacyjnych. Przyczyny tej tendencji są zapewne na tyle złożone, że starczyłoby materiału na niejeden traktat socjologiczny. Wyobcowanie i stres należą jednak z pewnością do istotnych czynników chorobotwórczych. Jak stwierdził pewien hinduski filozof, nie jest miarą zdrowia przystosowanie się do chorego społeczeństwa. A więc bądźcie sobą. I czytajcie książki.    

sobota, 3 grudnia 2016

INWAZJA KRASNALI

Ideały są nieosiągalne, ale są po to, żeby do nich dążyć. Gdyby nie było idei, nie mielibyśmy do czego zmierzać. Realizm pozbawiony idealizmu służyć mógłby wyłącznie analizie zjawisk. Realizacja celu powoduje natomiast syntezę tożsamości. Ja musi zawsze czegoś chcieć i wierzyć, że potem będzie mu dobrze. Czy ma to związek z rzeczywistością, to już inna sprawa. Ale często idea ma charakter samospełniającej się przepowiedni. Wielu ludzi mówi choćby o magii świąt, bo sama idea świąt polega na ich wspólnotowej celebracji. Większość z nas czuje się zobowiązana do spełnienia tej idei, więc świat na chwilę staje się lepszy. Jakież to proste. Potem jednak powracamy do innych idei, związanych z indywidualnymi ambicjami i prozaicznymi potrzebami. Od zarania dziejów różnego rodzaju święta służyły cementowaniu społeczności poprzez taką „magię”.


W informacyjnym kapitalizmie idee służą niestety celom komercyjnym. Podobnie jest więc ze zbliżającymi się świętami. Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, obdarowywanie się prezentami oraz dekorowanie otoczenia, sprawiają, że obrót handlowy osiąga wówczas rekordowy poziom. Skokowo wzrasta oglądalność telewizji, a co ubożsi nie licząc się z konsekwencjami zaciągają pożyczki. Święto religijne i ludowe jest też wielkim świętem kapitalizmu. Dlatego jesteśmy ze wszystkich stron bombardowani świąteczną „atmosferą”. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko z powodu narodzin wśród bydła i wizyty pastuchów w szopie. Tym bardziej, że tam gdzie trzoda wszelka, tam też parować smrodem musiały jej odchody. Lecz nie jest to pełny obraz świąt, gdyż wzrostowi konsumpcji towarzyszą też szeroko zakrojone akcje charytatywne i inne serdeczne odruchy. Dobro, podobnie jak zło, bywa zaraźliwe.

 
Pomimo całego świątecznego kiczu pewnie będę próbował razem z Wami pogrążyć się w nim, i oby mi się to udało, bo próbować to już jest dużo. Wiem, że legendy o cudownych narodzinach proroków czy przywódców, to odwiecznie przywoływany topos, ale tak naprawdę każde narodziny są cudem. Kołyszcie więc swoje dzieciątka i opowiadajcie im bzdury o wilkiem krasnalu z Laponii, który kiedyś biskupem, a teraz lata na sankach. Jeśli to komuś pomoże choć przez chwilę być lepszym człowiekiem warto jest świętować.

sobota, 26 listopada 2016

FREE STYLE

Gdyby prawdą było to, co mówią wszyscy psycholodzy z telewizji, mentorzy i trenerzy osobiści, najważniejsze w życiu byłoby odkrywanie swojej osobowości. Mógłbym się pod tym podpisać obiema rękami. Tyle, że to tylko pseudonaukowe pierdolenie. Nie o odkrywanie siebie bowiem chodzi tym krasomówcom, tylko o specyficznie pojmowany „rozwój osobisty”. Cel rozumiany jest w kategoriach dążenia do sukcesu. Osiągnąć sukces znaczy więcej sprzedać, wyprodukować, umieć, czy też więcej posiadać. Osobowość określa się zatem bardziej przez pryzmat rywalizacyjnej determinacji, zdolności i kompetencji, niż prywatnych preferencji czy zainteresowań. Wiem, że tylko dzięki kapitalizmowi mogę korzystać ze swoich ulubionych dobrodziejstw cywilizacji, takich jak niezdrowe żarcie, internet czy dezodorant. Czasami mam jednak nieprzyjemne wrażenie, że moja osobowość jest tylko dodatkiem do produktu którym jestem.

Żeby sprzedawać swoją osobowość musiałbym być artystą, a ponieważ nie ma na nią popytu muszę sprzedawać coś innego. Muszę sprzedawać, ponieważ muszę zarabiać. Ale to jeszcze pół biedy. Ciężko jest nawet rozdawać swoją osobowość za darmo. Zewsząd słychać, że osobowość jest najważniejsza, ale sama osobowość gówno kogo obchodzi. Zdaniem wielu osobowość musi mieć jakieś swoje zewnętrzne odzwierciedlenie. Jest to słuszne założenie, bo osobowość odizolowana od rzeczywistości jest niczym innym jak snuciem fantazji. Lecz jeśli osobowość ma przejawiać się tylko w zabawkach i pozycji jakie zdobędę, to czarno widzę zainteresowanie swoją „najważniejszą” osobowością. Zresztą miłości platonicznej (tak naprawdę w ujęciu Platona rozumianej bardziej jako niezależna od kategorii płciowych przyjaźń, niż romantyczne uczucie), trudno jest od kogokolwiek oczekiwać. Tak to już jest, że jeden człowiek lubi wykorzystywać drugiego człowieka do własnych celów. Na przykład kiedy widzę piękną kobietę to gdzieś w głębi serca mam ją ochotę wykorzystać, chociaż ona akurat mogłaby mieć coś przeciwko temu.


Ale nie być przez nikogo do niczego wykorzystywanym to nic ciekawego. Bo to znaczy, że nie jest się do niczego przydatnym. Dlatego cieszę się, że moi przyjaciele wykorzystują mnie, a ja wykorzystuję ich. Co prawda nie mogę wykorzystać ich do niczego konkretnego, tak jak oni mnie, ale taki już jest urok przyjaźni z ludźmi podobnymi do mnie. Cieszę się natomiast, ze mogę z nimi czasem porozmawiać czy się pośmiać. Że mogę opowiadać im swoje historie. Bo moje historie to właśnie moja osobowość.    

piątek, 18 listopada 2016

MOJA WALKA


Siostry i bracia! Ludzie – więc zwierzęta!!! Człowiek tym różni się od innych małp, że wymyślił brzytwę. Wymyślił też narzędzia tortur, broń chemiczną i bombę atomową. Pomyślcie czy to nie straszne – dać małpom bombę atomową. A przecież to dzieje się naprawdę. Małpy wymyśliły broń masowej zagłady i mają jej ogromne arsenały. Wystarczające żeby dokonać zagłady wszystkich form życia na tej planecie. Ale małpy nie szykują się na wojnę kosmiczną. Nie obawiają się inwazji Marsjan. Małpy najbardziej obawiają się siebie nawzajem.

Małpy lubią robić małpom krzywdę. A zwłaszcza ludzie ludziom. Człowieczeństwo to nie tylko miłość i sztuka. Żaden inny gatunek nie wykazał takiej inwencji w tępieniu siebie samego. Tu nie chodzi tylko o rywalizację. Szczerze mówiąc to czasami nie wiadomo o co chodzi. Kiedy coś jest bez sensu etycy nazywają to złem. Aby życie miało sens trzeba wierzyć w walkę dobra ze złem. Ale kto jest zły? Gdybyś zapytał się Hitlera, powiedziałby, że Żyd. Wszystko zależy od tego co kogo wkurwia. Dlatego najwięcej zła ludzie popełnili walcząc ze złem.


Inne małpy nie posiadają co prawda internetu, samochodów i fabryk, jednak nie organizują się w milionowe armie i nie wyżynają się w ramach „walki ze złem”. Co najwyżej zabijają się z czystego egoizmu. Oczywiście człowiekowi nie brak egoizmu, lecz czasami daje się ponieść górnolotnym emocjom. Tępe masy robiły zawsze za mięso armatnie, bo cwani wałkonie wciskali im kit. To przekleństwo wynika ze zbyt skomplikowanego mózgu, bo inne małpy nie będą się biły za Boga, honor i ojczyznę. Ani za Karola Marksa.

Inne małpy nie muszą pić alkoholu i palić papierosów, oglądać pornografii czy popełniać samobójstw. Problem z ludźmi jest taki, że oni nie potrafią brać życia takiego jakim jest. Jeden człowiek może wyrządzić drugiemu człowiekowi wiele zła i twierdzić jeszcze, że to dla jego dobra. A w dodatku może krzywdzić innych i samemu pozostawać nieszczęśliwym. A wszystko przez jakieś pieprzone mrzonki. Kiedy słyszę tych wszystkich posrańców z prawa i z lewa, religijnych świrów w turbanach i twórców teorii spiskowych sam mam czasami ochotę ich powystrzelać. W ramach walki ze złem. 

poniedziałek, 14 listopada 2016

ŚWIADOMA PERCEPCJA

Pytanie może sugerować odpowiedź. Pytania sugerujące to jedno z podstawowych narzędzi manipulacji. Mogą służyć celom takim jak propaganda czy sprzedaż, ale też jeszcze gorszym. Mogą być na przykład wykorzystywane podczas przesłuchań policyjnych, żeby wyciągać zeznania pasujące do przyjętej z góry tezy. Badania empiryczne wskazują choćby, że gdy zapytamy z jaką prędkością samochód pędził, otrzymamy odpowiedź wskazującą prędkość wyższą, niż w przypadku pytania o to z jaką prędkością jechał. Często tak prowadzimy rozmowę, żeby usłyszeć od ludzi to co chcemy. To problem wszystkich którzy przeprowadzają „wywiady” – dziennikarzy, policjantów, terapeutów, wychowawców czy pracowników socjalnych.

Po pierwsze obiektywizm jest pojęciem bardzo abstrakcyjnym. Każdy jest tylko człowiekiem, a więc istotą niepozbawioną uprzedzeń i przekonań, a zatem skłonną do automatycznego przyjmowania różnych założeń. Po drugie rozmowa zawsze jest wynikiem psychologicznej relacji w jaką wchodzą jej uczestnicy. Wszyscy zapewne wiemy jak trudno jest przełamać schemat tendencyjnie prowadzonej rozmowy, jeśli rozmówca zmierza do wykazania naszej niekompetencji, niewiedzy czy słabości. Po trzecie ludzi rzadko interesuje co tak naprawdę masz do powiedzenia, chyba że mają w tym jakiś interes. Najczęściej starają się kierować rozmowę na określone tory, co najdobitniej pokazuje co ich interesuje. Zadawaj mi pytania, a powiem Ci kim jesteś.

Pytania mogą być mniej lub bardziej sugerujące, a czasami wcale. Kiedy na przykład pytamy o wartości bezwzględne celem jest zazwyczaj uzyskanie dokładnej informacji. Niemniej już samo zadanie pytania kieruje naszą uwagę na pewną płaszczyznę. Szukający odpowiedzi mózg wyszukuje bowiem najbardziej dostępne dane. Zjawisko to nazywamy torowaniem. Nie tylko tematyka rozmów, ale też wszystkie docierające do nas bodźce kreują nasz nastrój przez wywoływanie skojarzeń. Niby nic nowego, ale skojarzenia mogą działać na nas w sposób z którego nie zdajemy sobie nawet sprawy. Możemy udzielać różnych odpowiedzi na pytanie, w zależności od tego jak jest sformułowane. Ale chętniej też wybierzemy francuskie wino jeśli przedtem usłyszymy francuską piosenkę. Negocjacje handlowe oscylują zaś wokół początkowo podanej ceny, co wynika z tak zwanej heurystyki zakotwiczenia.
 

Wynikają z tego dwa ważne wnioski. Pierwszy jest taki, że chcąc coś od kogoś uzyskać, możemy go do czegoś przekonać odwołując się do tkwiących z nim skojarzeń. Oczywiście pewne skojarzenia są wręcz uniwersalne, lecz tożsamość jednostki różnicować może te skojarzenia. Temu właśnie służy profilowanie czy określanie grupy docelowej. Ostatecznie i tak indywidualność czyni nas w dużym stopniu nieprzewidywalnymi. Drugi wniosek jest znacznie ważniejszy, bo nie dotyczy innych ludzi, tylko nas samych. Na ogół za bardzo koncentrujemy się na innych ludziach, a za mało na sobie. Kombinujemy jakby można kogoś przekonać czy namówić do czegoś. Tymczasem ważniejsze jest przekonywanie samego siebie i namawianie do szczęścia. Kreowaniu u siebie pożądanych stanów psychicznych służyć może torowanie pozytywnych emocji przez obcowanie ze sztuką, otaczanie się pięknem i dbałość o dopływ pozytywnych wibracji. Monitorowanie i stymulowanie własnego wnętrza to najważniejszy przejaw inteligencji emocjonalnej, bo najważniejsze jest to co czujesz.       

niedziela, 6 listopada 2016

WEKTOR WARUNKOWANIA

Możemy wieść mniej lub bardziej udane życie. Jest to uzależnione od wielu czynników. Ale praktycznie każda historia ludzka wiedzie i przez cierpienie, i przez szczęście. W zasadzie doznanie obu z tych stanów zapewnia nam pełnię doświadczenia i człowieczeństwa. Siłą rzeczy unikać będziemy cierpienia, pomijając przypadki masochistyczne, kiedy cierpienie staje się swego rodzaju przyjemnością. Jednak przeżywanie cierpienia pozwala zrozumieć czym jest cierpienie, a więc uwrażliwiać na cierpienie innych. Niestety często może prowadzić do cynizmu, a nawet nienawiści. Fiksacja na minionym cierpieniu to droga do  symbolicznego odwetu, czyli zatruwania życia bliźnim.

Choć różnie nam to wychodzi, dążyć będziemy do szczęścia, czyli stanu dla nas optymalnego. Nawet krótkotrwałe epizody takich stanów są niezmiernie ważne dla naszej psychiki. Osoby którym nigdy nie udało się ich osiągać narażone są na różnego rodzaju dewiacje psychiczne. Lecz podobnie jak cierpienie, także zadowolenie skutkuje mentalnym warunkowaniem. Tyle że cierpienie odbieramy jako karę, a zadowolenie jako nagrodę. Silne przeżycia mogą więc mieć dalekosiężne skutki. Cierpienie prowadzić może do irracjonalnych lęków, a gratyfikacja do pogoni za jej cieniem. Chodzi o to, że wszystko oglądamy przez pryzmat tego co już się wydarzyło. Natomiast nagrody lub kary wiążemy z towarzyszącymi im okolicznościami.

Jeśli więc spotkało nas coś złego pozostaje nam uraz do określonych sytuacji. A jeśli coś dobrego poszukujemy ich odtworzenia. Sytuacje mogą być całkowicie losowo powiązane z nagrodą lub karą, ale w naszym umyśle wytwarza się między nimi zależność. Uczenie się przez warunkowanie czyli doświadczenie ma w przyrodzie duże znaczenie adaptacyjne. Reakcja odruchowa następuje bowiem automatycznie, co pozwala unikać niebezpieczeństwa i wykorzystywać nadarzające się okazje. Skutkiem ubocznym tego fizjologicznego systemu szybkiego reagowania mogą być natomiast fobie czy uzależnienia. Raz przyjęte wzorce postępowania trudno potem zmienić. Już Pawłow udowodnił, że łatwiej psa czegoś nauczyć niż oduczyć.

Kiedy mamy już zakodowane modele szczęścia i cierpienia, będziemy podążać utartymi ścieżkami, choć wieść nas one mogą na manowce. Stąd bezwiedne odtwarzanie minionych sytuacji, co w psychologicznej nomenklaturze określa się mianem skryptu życiowego. Jest to stworzony w umyśle „przepis” na własne życie. Pełna znajomość własnego skryptu jest w zasadzie niemożliwa, z uwagi na nieświadomy charakter wielu procesów psychologicznych, jak i ich złożoność. W dodatku ciężko wyjść poza perspektywę własnego skryptu, gdyż nie dysponujemy żadną inną perspektywą. W pogoni za szczęściem możemy więc pakować się w gówno, a uciekając przed cierpieniem gubić radość. Błądzić jest rzeczą ludzką.   

sobota, 5 listopada 2016

CENZURA POWIELACZY

Kiedy hipisi mówili, że LSD poszerza ich świadomość, dla społeczeństwa brzmiało to jak nawiedzona gadka. Bo choć wielu ludzi miało po spożyciu tej substancji wrażenie przeżycia czegoś bardzo głębokiego, nie umiało dokładnie sprecyzować czym jest „podróż”. Dla sceptyków mistyczne tripy wydawały się więc tylko subiektywnymi urojeniami. Dzisiaj wiadomo, że LSD naprawdę nie uszkadza mózgu, a wręcz wytwarza nowe połączenia neuronalne. Halucynacje są bowiem skutkiem komunikowania się ze sobą części mózgu, które się normalnie nie komunikują. Modułowy mózg pod wpływem LSD pracuje w sposób bardziej zintegrowany, co powoduje wzajemne przenikanie się percepcji i wyobraźni. Największy popularyzator LSD, psycholog Timothy Leary, pod koniec swojego życia skłaniał się jednak ku tezie, że najlepszym narzędziem poszerzania świadomości stał się internet.

Podobnie jak LSD internet zapewnia rozpłynięcie się jaźni w strumieniu informacji. Możemy więc przejrzeć się w nim jak w lustrze. Pokaż mi czego szukasz w sieci, a powiem Ci kim jesteś. Na własne życzenie jesteśmy ze wszystkich stron profilowani. Dzięki temu uzyskujemy jednak dostęp do  ogromnych zasobów informacyjnych. Ma to swoje dobre i złe strony. Tylko dla świadomej części użytkowników internet staje się rozszerzeniem mózgu. W szczególnych przypadkach jego wpływ na pracę układu nerwowego może być wręcz degenerujący. Osobom pozbawionym intelektualnej ciekawości i pasji nie pomoże w jej rozbudzeniu nawet najlepsze narzędzie. Stąd takie paradoksy jak nieumiejętność przyswajania rozbudowanych tekstów w dobie niespotykanych dotąd zasobów słowa pisanego. Wynika to „tabloidyzacji” kultury, która posługując się przekazem obrazkowym sprowadza teksty do coraz bardziej lapidarnej formy. Nadmiar źródeł może natomiast rozpraszać i skutkować pobieżnym surfowaniem po stronach, bez zagłębiania się w szczegółowe treści. A zatem wpływ inernetu na mózg jest sprawą indywidualną.

Niemniej wydaje się, że od informatyzacji wszelkich dziedzin naszej egzystencji nie ma już odwrotu. Dlatego sieć zaczyna być już postrzegana jako dobro publiczne. Sęk w tym, że zasadniczo kontrolowana jest przez wielkie koncerny. W ostatnich dniach szczególne kontrowersje budzi sprawa rzekomej cenzury ideologicznej jakiej dopuszczać ma się społecznościowy gigant zwany Facebookiem. Oczywiście jest to portal komercyjny, lecz zaczyna być już postrzegany w kategoriach niezbędnego dobra. To tylko pokazuje jak głęboko jesteśmy już uwikłani w przestrzeń wirtualnego świata. Swoją drogą dziwne, że wszyscy antyzachodni „ideowcy”, od dżihadystów po polskich nacjonalistów, poddają się tak bezwarunkowo tej cyfrowej amerykanizacji. Cywilizacja słabsza zawsze czerpie z wzorców tej silniejszej, choćby nie wiem jak gardziła „zgniłą dekadencją”. Obecny renesans pamięci narodowej (tak jak islamskiego terroryzmu) to skutek umiejętnego wykorzystania przez „konserwatystów” nowoczesnych środków masowego przekazu. Słyszałem dziś w radiu jak organizator marszu niepodległości Robert Winnicki domagał się przywrócenia profili swojej inicjatywy na Facebooku. W jego mniemaniu ich blokowanie łamie konstytucyjną wolność słowa, gdyż „Facebook jest podstawowym źródłem informacji dla jedenastu milionów Polaków”. Zaprawdę marny to naród. Społecznościowy.  

piątek, 4 listopada 2016

MOJA WIELKA WINA

Ludzie lubią nadawać sens temu co było złe w ich życiu. Mówią: To dobrze, że ojciec mnie bił, bo dzięki temu wyrosłem na ludzi. Dobrze, że nauczyciele byli surowi, bo to mnie nauczyło dyscypliny. Dobrze, że we wojsku była fala, bo to zrobiło ze mnie mężczyznę. Kiedy zakładnicy zaczynają odczuwać sympatię do człowieka który pozbawia ich wolności, nazywamy to syndromem sztokholmskim. Ofiara jest wtedy tak zaabsorbowana wypełnianiem potrzeb oprawcy, że przyjmuje jego perspektywę. W codziennym życiu też często przyjmujemy perspektywę tego, kto potrafi nam ją narzucić. Wielu z nas zajmuje się robieniem komuś dobrze i jeszcze mu za to dziękuje. Nigdy nie przestanie dziwić mnie jak śmiesznym stworzeniem jest człowiek.

Brzmi to tak jakbym się wymądrzał, ale niestety doświadczyłem tego też na własnej skórze. Nadskakiwałem dupkom i nic nie dostawałem w zamian. Teraz najprościej byłoby powiedzieć, że jednak coś z tego miałem, żeby samemu przed sobą nie wyjść na idiotę. Lecz głaskanie się po główce nie jest zbyt dobrą autoterapią. Jeśli człowiek chce zmienić swoje życie musi się zderzyć z rzeczywistością. Dlatego najlepiej wspominam tych, którym najwięcej zawdzięczam, a nie tych którym najwięcej dałem. Kobiety za którymi szalałem, ale od których nic nie dostałem, to dla mnie tylko czas stracony. Koledzy których słuchałem, ale którzy mnie nie słuchali, to dla mnie tylko egzaltowani błaźni.


Moją najgorszą cechą było kiedyś nieuzasadnione poczucie winy. Oczywiście sumienie jest ważne, tyle że w uzasadnionych przypadkach. Bez sumienia stajesz się egoistą. Lecz kiedy zaczynasz wszystkich za wszystko przepraszać, to znak że za bardzo się wczuwasz. To nie Twoja wina, że chcesz kogoś przelecieć, że ktoś miał ciężkie życie, że kogoś nie lubisz, że nie jesteś inny. Co więcej, to nie Twoja wina, kiedy ktoś okazuje się chamem czy świnią. Dużo rzeczy wydarzyło się w moim życiu niepotrzebnie. Ostatecznie mógłbym spoglądać na nie, jak na trudności które mnie wzmocniły. Jednak w przeszłości raczej mnie osłabiały, aż do momentu kiedy zrozumiałem, że tylko brutalny realizm pozwoli mi wyrwać się ze szponów nałogu i poczucia winy. Więc nawet jeśli Was wkurwiam, nie jestem tego winny (chyba że akurat jestem). Oceniam Was w swojej skali. Rozkoszuję się sobą w całej swojej obrzydliwości.

wtorek, 1 listopada 2016

SPOTKANIE ZE ŚMIERCIĄ

Stanąłem dziś naprzeciwko pomnika swoich przodków i zapaliłem tradycyjną lampkę. Pomimo siąpiącego deszczu czułem, że muszę choć chwilę zostać przy grobie i zrobić poważną minę. Więc przybrałem wyraz zadumy i próbowałem myśleć o czymś wzniosłym, lecz za cholerę nic takiego nie chciało przyjść mi do głowy. Następnie udałem się w drogę powrotną, stwierdziwszy że spełniłem swój świecki obowiązek. Gdybym był religijny mógłbym jeszcze odklepać jakąś formułkę. Mógłbym też uczestniczyć w uroczystości. Uczestniczenie w niej polega na tym, że się stoi i czeka aż ksiądz przestanie gadać. Większość katolików ani razu nie przeczytała Biblii. Nie zna historii kościoła i teologii. Nie rozumie więc wcale tych wszystkich oratorskich formułek. Wszyscy jednak czujemy, że mamy jakieś obowiązki wobec zmarłych. Umówiliśmy się, że w taki sposób oddamy cześć ich pamięci.


Niektórzy urządzają swoim zmarłym małe ołtarzyki. Przynoszą im całe reklamówki bibelotów, uprawiają miniaturowe ogródki, otaczają troską. Tak jakby wierzyli, że to wszystko może wyrażać ich miłość i tęsknotę. W starożytnym Egipcie faraonowie kazali stawiać sobie absurdalnie kolosalne piramidy i wyposażać je w luksusowe sprzęty. Przez to ludzie marnowali dużo pracy i materiałów. Oczywiście poświęcenie odrobiny roślin, zniczy i kiczowatych figurek nie jest aż takie straszne. Nie dziwi jednak, że w różnych kulturach zmarłym przynoszono tak osobliwe podarki jak pożywienie czy alkohole. W czasach prehistorycznych zwłoki dekorowano naturalnymi ozdobami takimi jak kolorowe kamyki, muszle czy pióra. Lecz tu właśnie tkwi istota przemijania. My zmarłym tak naprawdę niczego nie możemy już dać. Oni nam zaś tylko ślady nieodwołalnie rozerwanej więzi.


Nie jestem cyniczny, ale nie chcę się oszukiwać. Nie potrafię też popadać w stan refleksji na zawołanie. Nie poczułem więc czegoś innego niż zwykle. Mogłem co najwyżej przywołać w głowie kilka wspomnień. Ale gdyby nie cmentarne święto, pewnie bym nawet ich dzisiaj nie przywołał, pogrążony w bieżących sprawach. Posiadanie potomstwa to chyba jedyny sposób żeby realnie zachować cząstkę siebie, co prawda tylko w puli genowej, lecz to przecież jest biologicznym celem naszego życia. Niestety jak dotąd zmierzam do genetycznej śmierci. Mój grób będzie stanowił zatem tylko problem dla dalszych krewnych. No chyba, że moje geny połączą się w końcu z genami jakiejś zdrowej samicy, która dostrzeże tkwiący we mnie potencjał. Tak czy siak, nie musicie być przesadnie poważni kiedy wyciągnę kopyta. Możecie oddać moje organy potrzebującym, a szkielet jakiejś akademii medycznej. Jeśli jestem tego wart – doceniajcie mnie teraz.

niedziela, 30 października 2016

PRZEDMIOT POŻĄDANIA

W życiu często środek staje się celem. Tak bardzo koncentrujemy się na środkach, że przestajemy je traktować instrumentalnie. Środki stają się fetyszami. Dlatego forma często przesłania treść. Lecz formę przyswajamy automatycznie. Uruchamia ona percepcję heurystyczną. Otwiera szufladki z kategoriami. Budzi emocje. Poznanie treści wymaga energii poznawczej. Dlatego na ogół ignorujemy treść. Człowiek jest tak skonstruowany, że większość decyzji podejmuje automatycznie – bez udziału świadomości. W przeciwnym wypadku natłok treści paraliżowałby proces decyzyjny. Analizie podlegają więc treści uznane za istotne. Co do reszty na ogół wystarcza nam najprostsze możliwe wyjaśnienie. Co zaś do fetyszu już sama jego obecność działa podniecająco.
 

Kiedy Nixon stawał do pierwszej telewizyjnej debaty z Kennedym, jeszcze nie wiedział jak działa telewizja. Choć wyborcy którzy słuchali debaty w radiu uznali, że wygrał ją Nixon, ci którzy oglądali ją w telewizji, uznali, że wygrał ją Kennedy. Dla radiosłuchaczy liczyło się bowiem przede wszystkim meritum, a dla telewidzów to co zobaczyli. A zobaczyli, iż Kennedy nie dość że był przystojniejszy, to jeszcze zachowaniem i postawą sprawiał wrażenie pewniejszego siebie. To był przełom w kampanii Kennedy’ego, a zarazem objawienie mocy telewizji. Odtąd polityka stawała się coraz bardziej widowiskowa. Okazało się, że nawet wybierając prezydenta ludzie głosują na wizerunek, a nie na program. A przecież nie jest to decyzja towarzyska.

Choć Jonh Kennedy miał wspaniały wizerunek bardziej niż sprawami publicznymi interesował się podbojami seksualnymi. Być może dlatego, że był uzależniony od sterydów i amfetaminy, jego seksualny apetyt był wciąż nienasycony. Jako mężczyzna mogę to nawet zrozumieć, tyle że prezydent ukrywał się przed społeczeństwem za maską wzorowego katolika, męża i ojca. Jak widać można wodzić ludzi za nos pomimo ogromnej popularności. Największymi oszustami zawsze są ludzie wzbudzający największe zaufanie. Kiedy środek staje się fetyszem również budujemy fasadę. Wierzymy bowiem w magiczną moc formy, którą się otaczamy. W siłę własnej aury. W moc symboli. Wymachujemy więc bliźniemu przed nosem jakimś gadżetem – jeśli nie plikiem banknotów, to kluczykami, telefonem, pałką, dyplomem, krzyżem, książką albo dymiącym skrętem.  

sobota, 29 października 2016

WALKA O OGIEŃ

Zbliża się święto zmarłych. Nie oznacza to, że zmarli będą świętować, tylko żywi. Ale celebrowany będzie kult przodków. Jeśli wyciągnąłeś kopyta, prawdopodobnie ktoś udekoruje upamiętniający Cię kamienny pomnik i zapali na nim lampkę. Tyle to Ci pomoże co umarłemu kadzidło, lecz pomoże żywym. Twoja świadomość zgasła już nieodwołalnie. Twój mózg zjadły robaki. Pozostały jednak zmiany które spowodowałeś w mózgach innych osób. Tak zwane wspomnienia. Organiczny zapis tego kim byłeś dla innych ludzi. Żywi muszą spojrzeć w otchłań. Rozświetlić mrok.
 

Życie jest tragikomedią. Bywa śmieszne, ale zawsze kończy się tragicznie. W przyrodzie jest jedna zasada – wszystko zdycha. Nie wejdziesz dwa razy do tej samej rzeki, bo to co zostało za Tobą dawno już umarło. Nie będzie drugiej pierwszej miłości, tak jak przyjaciela którego już nie ma, bo tak jak Ty stał się on już kimś innym. W nostalgii najgłupsze jest to, że kiedy dzieją się w życiu rzeczy ważne, nie przydajesz im takiej wagi jak później. A po drugie to, że najlepsze rzeczy człowiek robił kiedy był najbardziej głupi, a nie później, kiedy już zrozumiał co w życiu jest najlepsze.


Czemu nie potrafimy być wolni, skoro życie jest jedyną okazją żeby się wyżyć? Bo żyjemy tak, jakbyśmy mieli nigdy nie umrzeć. A potem umieramy tak, jakbyśmy prawie nie żyli. I nawet naszej śmierci towarzyszy błazeństwo. Ceremonie, wzniosłe przemowy i kwiaty które zwiędną tak jak my. Więc czy jesteś gotowy by umrzeć? A czy jesteś gotowy żeby żyć? Czym jest życie? Gdyby istniała jednoznaczna odpowiedź, nie było całej filozofii. Gdyby to pytanie nie powracało, nie byłoby Boga. Ponieważ przemijamy, musimy zwrócić się ku życiu. Zapalić światło. 

środa, 26 października 2016

APETYT NA ŻYCIE

Ewolucja wyposażyła nas w potencjalnie przyjemne i nieprzyjemne stany, żebyśmy mogli dążyć do tych pierwszych i unikać drugich. Pierwsze bowiem na ogół wiązały się z przystosowaniem, a drugie wręcz przeciwnie. Jedzenie czy seks pomagały przetrwać, w przeciwieństwie do wykluczenia społecznego czy oparzeń. Przystosowanie się do środowiska może jednak zamienić się w nieprzystosowanie, kiedy środowisko ulegnie zmianie.

Przyjemność jedzenia może w kulturze obfitości prowadzić do spożywania nadmiernej ilości pokarmów, co skutkować może nadwagą i związanymi z nią powikłaniami zdrowotnymi. Prowadzić może też do szkodliwej konsumpcji, gdyż to co nam smakuje nie musi być zdrowe. Człowiek pierwotny potrzebował soli mineralnych i naturalnych cukrów, dlatego lubimy słony i słodki smak. Niedostatek zamienił się w dostatek, ale nasz mózg (na poziomie organicznym) o tym nie wie. Słodzimy i solimy więc ponad miarę.
 

Kiedy człowiek przyzwyczai się już do słonego żarcia, nie smakuje mu żarcie mdłe. Gdyby na przykład miał spożywać nieprzyprawione mięso, wydawałoby mu się ono pozbawione smaku. Przyprawy dodają więc smaku, ale również uzależniają. Bo przecież zanim ludzie wynaleźli przyprawy musieli też jeść, a zatem jedzenie musiało im smakować. Kiedy smak przyprawionego jedzenia stał się wyrazistszy, smak nieprzyprawionego stał się na zasadzie kontrastu mniej wyrazisty. Z czasem natomiast wyrazisty smak stał się normą. I dlatego musimy przyprawiać jedzenie. Podobnie jest z używkami. Najpierw dają kopa, a potem życie bez nich staje się nudne i monotonne.  
     
Cokolwiek jest Twoim życiowym fetyszem musisz mieć tego więcej, czuć to mocniej, zamieniać to na coś lepszego. Jako homo sapiens skazany jesteś bowiem na poszukiwanie stymulacji. To co zdobyte szybko powszednieje. Tyle że ciężki już jest powrót do stanu poprzedniego. Choć zmiana przestaje być podniecająca, zrobisz wszystko żeby nie stracić tego co osiągnąłeś. Po każdym nowym, ciekawym doznaniu, podwyższasz bowiem swoje standardy. To z tego powodu hedonizm może tak często prowadzić do perwersji, a ambicja do chorobliwego perfekcjonizmu. Potrzebne są nam coraz to nowe zabawki.  

niedziela, 23 października 2016

MÓW MI ELVIS

Perfekcja jest nieludzka, bo ludzkość jest niedoskonała. Doskonałość jest ideałem teoretycznym. Pojęcie ideału wywodzi się z filozofii platońskiej. Platon przeciwstawiał świat materialny światowi idealnemu. Rzeczy są bowiem zmienne, w przeciwieństwie do idei. Ideały są niezmienne, ale rzeczy nigdy nie dorównują ideałom. Mogą być tylko do nich podobne. Doskonalenie się jest więc tylko pogonią za ideałem. Każdy z nas może mieć różne ideały i do nich dążyć. Ale kiedy chcemy być zbyt idealni nie potrafimy zaakceptować swoich słabości. Kiedy zaś wymagamy od innych bycia ideałami doprowadzamy ich do rozstroju nerwowego. Media karmią nas wyidealizowanymi obrazami, więc kupujemy całe to gówno które nam wciskają.
 
Dla wielu ludzi telewizja jest najlepszym przyjacielem. Ale nie dla wszystkich. Niektórzy chcą być jak idealne gwiazdy telewizyjne i zajmują się kreowaniem swojego wizerunku w internecie. Może wydawać się to czasami narcystyczną egzaltacją, ale wszyscy tak czy siak dbamy o swój wizerunek bo jesteśmy ludźmi. Więc wirtualnie czy nie, wszyscy chcemy pokazywać się w najlepszy, czyli wyidealizowany sposób. A to znaczy, że chcemy pokazywać się w sposób jak najbardziej zbliżony do ideału. Kobiety chcą być piękne i zmysłowe, a mężczyźni silni i bogaci. Ale to żadna nowość. Kiedyś żeby zrobić sobie zdjęcie trzeba było co prawda iść do fotografa, lecz zakładało się wtedy odświętne ciuchy.

Jeśli nie jestem mistrzem w prezentowaniu swojej facjaty, wynika to pewnie z założenia, że jaki jestem każdy widzi. Myślę też, że w przeciwieństwie do prawilnych cwelów spod monopolowego nie mam się czego wstydzić, bo wystarczy ich posłuchać, żeby zrozumieć jacy to debile. Nie zajmuję się też niczym kierowniczym czy specjalistycznym, ale przecież wysokie kompetencje nie świadczą o doskonałości, tylko opanowaniu jakiejś dziedziny w stopniu ponadprzeciętnym. Jeśli jednak muszę się idealizować, będę pokazywał Wam swoją nieludzką twarz. Nie muszę być idealny, bo nawet nie mogę. Mogę jednak chcieć ideału, a nawet muszę.   

sobota, 22 października 2016

SACRUM

Jestem człowiekiem czyli zwierzęciem
I jestem mężczyzną czyli samcem
Zatem jestem świnią i bydlęciem
Drapieżnikiem, pawiem i padalcem

Płynie przez głowę myśl do kosmosu
Zaszyfrowana w błazeństwie męskim
Muszę sam sobie udzielić głosu
Żeby tęsknotę swoją wytęsknić

Natura kusi zmysły obficie
Nawet gdy jesień jej w tym przeszkadza
Moją religią jest moje życie
Ale natura tym życiem włada

sobota, 15 października 2016

ŻYCIE WIECZNE

Jezus mówił, że większa będzie w niebie radość z jednego grzesznika który się opamięta, niż z setki sprawiedliwych którzy opamiętania nie potrzebują. Porównanie to podkreśla doniosłość moralnej przemiany. Lecz wskazuje też na ocenę wewnętrznego procesu. Nawrócony łotr przestaje być łotrem. Upadły anioł przestaje natomiast być aniołem. Zgodnie z linearną koncepcją czasu przemianę ocenia się przez pryzmat jej zakończenia. Dlatego też Jezus ostrzega, że przyjdzie o takiej godzinie jakiej się nie spodziewacie. Lecz to nie tylko prawo biblijne, ale też prawo narracji. Zakończenie opowieści jest ważniejsze od jej początku. Silniej wpływa na naszą percepcję. Dobry film z kiepskim zakończeniem oceniamy gorzej niż film nudny, ale ciekawie zamknięty.

W głowie mamy zbiór filmów zwanych wspomnieniami. Choć nie są to przemyślane dzieła artystyczne, są historiami które wywarły na nas określone wrażenie emocjonalne, poprzez określone rozłożenie akcentów. Ponieważ największe znaczenie przywiązujemy do zakończenia, niżej ocenimy kogoś kto „na koniec” okazał się skurwysynem, od kogoś kto nim był, ale finalnie pokazał się z lepszej strony. Stąd też tak często bardziej pamiętamy o tym co było złe, a zapominamy o tym co było dobre. Klasycznym tego przykładem są rozstające się pary, które po burzliwych przejściach swoje początkowe uniesienia uznają za pomyłkowe czyli fałszywe. Każde zdarzenie wygląda inaczej oglądane z perspektywy czasu. Wraz z naszym emocjonalnym do nich stosunkiem, nasze wspomnienia ulegają modyfikacji.

Pewne rzeczy niestety nieuchronnie zmieniają się na gorsze. Z biegiem lat będziemy stawali się starsi, a więc brzydsi i mniej sprawni. W końcu zrozumiemy, że historia naszego życia jest zasadniczo zamknięta. Że już nic się wydarzy. Że nie ma do czego dążyć. Że przeminęła miłość, kariera, wszystkie szanse na spełnienie marzeń. Procesem psychologicznym, który ułatwia nam pogodzenie się ze śmiercią, jest tak zwana reminiscencja. Polega ona na idealizowaniu wspomnień, co pomaga optymistycznie podsumować życie i daje uczucie spełnienia. Młodość więc staje się we wspomnieniach krainą wręcz mityczną, gdzie rzeczywistość miała wymiar magiczny. Bo kiedyś wszystko było możliwe. Filmy krzepią nas dobrymi zakończeniami, lecz kończymy marnie – zazwyczaj w cierpieniu i niezdolni do działania.


Filmy zapisane w naszych zwojach ulegną niestety skasowaniu wraz z nieodwołalnym wyczerpaniem ich nośnika. Ale cokolwiek się zdarzyło, działo się naprawdę. Gdzieś w pętli czasu popełniać będziemy zawsze te same błędy i wierzyć w te same złudzenia. Będziemy też wiecznie odkrywać życie i cieszyć się z tego co nowe. – Najważniejszą chwilą jest zawsze obecna, a najważniejszym człowiekiem ten który stoi przede mną – nauczał mistrz Eckhart, średniowieczny niemiecki mistyk. Może to jest ta godzina której się nie spodziewamy.      

środa, 12 października 2016

CICHOCIEMNY

Niektórzy mówią o mnie, że cicha woda brzegi rwie. Ale mówią tak tylko wtedy, kiedy ich zaskoczę. Kiedy zachowuję się tak, jak się tego spodziewają, wtedy uważają mnie za grzecznego chłopca. Najgorsze, że kiedy chłopiec jest grzeczny, to ludzie uważają, że jest nudziarzem. Kiedy ćpałem uważali natomiast, że jestem świrem.

Powinienem być takim chłopcem który nie ćpa, tylko wychodzi sobie z kolegami na piwo. Lecz też takim który zamiast lekturą zajmuje się motoryzacją, wędkarstwem albo sportem – bo to normalne. A jeśli już chcę się wymądrzać, to powinienem mieć najpierw pieniądze. Dziwne jest też to, że nie mam dziewczyny. Bo przecież powinienem mieć. Byle nie za ładną, bo z ładnej miski się nie najesz. Powinienem naprawiać coś w garażu, oglądać mecze i kłócić się z kurą domową. A jeśli będę ambitny, to jeszcze odkładać na nowy samochód.

Każdy ma swoją definicję nudy. Dla mnie jest nudne to co jest standardowe. Jeśli zadasz sobie filozoficzne pytanie: po co?, przekonasz się, że wszystko można strywializować. Zapytaj po co Ci to czy tamto, i spróbuj odpowiedzieć na to z innej perspektywy. Kiedy ktoś kwestionuje Twój tryb życia czujesz się obrażony. Jednocześnie kiedy ktoś żyje inaczej, uważasz że jest dziwakiem. Uważasz też, że pewne rzeczy jednym ludziom się należą, a innym nie, bo uważasz ludzi za lepszych i gorszych.


Nie potrafisz zrozumieć, że możesz kogoś nudzić. Kiedy tak jest, uważasz, że ten ktoś się wywyższa. Mimochodem wspominasz o tym z czego jesteś dumny, licząc że w ten sposób wywrzesz odpowiednie wrażenie. W dzisiejszych czasach nie jest łatwo komuś zaimponować, więc musisz być bardzo chełpliwy. Musisz piać ile sił koguciku.

Wolę już ciszę od tej kakofonii. Od przekrzykiwania się kto ma największego członka. Od popisywania się trofeami i zdobyczami. Możecie mi wszyscy skoczyć. Nie boję się nikogo i od nikogo nie czuję się gorszy. Jeśli kogoś lubię to jest wyróżnienie. Jeśli czegoś nie umiem, to nie znaczy że Wy wszystko wiecie. 

niedziela, 9 października 2016

NASZA WALKA

Podobno nie ma brzydkich kobiet. Tak przynajmniej głoszą przysłowia. Jedno mówi, że tylko wina czasem brak. A drugie, że są tylko kobiety niezadbane. Może nie jest tak do końca, ale bajka o Kopciuszku nie została całkiem wyssana z palca. Każdego z nas zaskoczył chyba kiedyś widok szarej myszki, która niespodziewanie potrafiła się „wylaszczyć”. Umiejętność dbania o sobie może zdziałać wiele. I jak każdą umiejętność można ją rozwijać. Ale ludzie nie są równi. Dzielą się na brzydkich i ładnych, tak jak na inteligentnych i głupich. Nawet głupek może się rozwijać intelektualnie, jednak musi tego chcieć. Żeby jednak tego chcieć, musi widzieć własne ograniczenia. Tylko człowiek głupi twierdzi że jest mądry, a twierdzi tak wielu ludzi. Ludzie dzielą się też na bogatych i biednych. Nie jest to łatwe, lecz biedni mogą rozwijać się materialnie. Bo w życiu oprócz wyglądu, inteligencji i pieniędzy liczy się osobowość.
 

Możesz być brzydki, prosty i ubogi, ale poradzisz sobie, jeśli masz silny charakter. Możesz być piękny, inteligentny i bogaty, ale wewnętrznie słaby. Możesz mieć wszystko i być niczym. Możesz też niczego nie potrzebować żeby dalej walczyć. Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą. Trudności hartują charakter, a ich brak prowadzi do gnuśnienia. Zawsze cenniejsze jest to co musiałeś zdobyć, od tego co dostałeś na tacy. To co musiałeś zdobyć wymagało jednak wysiłku, czyli wyjścia poza strefę komfortu. A opuszczenie jej wymaga pracy nad sobą. Możemy przyjmować różne wartości i priorytety, lecz dążenie do czegokolwiek wynika z pokonywania przeszkód. W przeciwnym razie nie mamy się czym chwalić.

Językoznawcy badający struktury opowieści, twierdzą że pomimo różnic kulturowych, wszystkie opowieści znane ludzkości budowane są wedle pewnego schematu. To znaczy bohater opowieści zmierza do jakiegoś celu mierząc się po drodze z przeciwnościami i przeciwnikami. Opowieści pozbawione takiego napięcia uważane są za nudne. Podobnie jest w życiu. Bez kierunku, problemów do rozwiązywania i działania na przekór naszym wrednym bliźnim życie traci smak. Ekscytujące jest w nim tylko przekraczanie kolejnych granic. Piętrzące się przed nami trudności to wyzwania. Nigdy nie będę ideałem. Dla wielu ludzi będę śmieszny, a nawet żałosny. Niektórzy będą próbowali mnie ośmieszyć lub poniżyć. Inni będą mnie ignorować i nie zwracać na mnie uwagi. A jeszcze inni zgarną mi coś sprzed nosa. Takie jest życie. Pomimo swoich słabości wciąż będę próbował być lepszym niż jestem.        

sobota, 8 października 2016

ALCHEMIA

Przyjmując narkotyki pobudzające, takie jak amfetamina czy kokaina, zmuszamy nasz mózg do nadmiernej produkcji dopaminy. Jest to neuroprzekaźnik odpowiedzialny za motywację, czyli chęć do działania. Dlatego jesteśmy wtedy „pozytywnie” nakręceni. Ale natura nie lubi być oszukiwana. Kiedy działanie proszku mija, nasz mózg jest dosłownie wyprany z dopaminy i nic nam się nie chce. Deficyty hormonalne osłabiają naszą wolę, bo mózg domaga się dopaminy. Łatwo wtedy stracić samokontrolę. Wyjałowiony mózg potrzebuje coraz więcej prochów, żeby się nakręcić, a to wyjaławia go jeszcze bardziej. W dodatku wywoływane co rusz dopaminowe eksplozje uszkadzają komórki produkujące dopaminę. Odtworzenie ich to proces długotrwały, więc wyjście z nałogu długoterminowo wiązać się będzie z obniżonym samopoczuciem. Jest to model w pewien sposób uproszczony (w grę wchodzą tutaj jeszcze inne neuroprzekaźniki), ale wystarczający dla celów dydaktycznych.
 

Uzależnienie jest chemiczno-mechanicznym procesem, w którym kołyszemy wahadłem pomiędzy cierpieniem a ulgą, a każde mocniejsze odchylenie wahadła wiąże się z mocniejszym jego odbiciem w drugą stronę. Uzależnienia behawioralne również wiążą się z poziomem neuroprzekaźników, a zwłaszcza dopaminy w mózgu, tyle że nie wchodzą tu w grę substancje egzogenne. Pobudzany przez określone czynności (takie jak praca, zakupy czy hazard) układ nagrody produkuje więcej dopaminy, co zmusza do eskalacji przyjemnych zachowań, gdyż swoista „tolerancja” stymuluje zwiększony „głód”. Potrzebujemy coraz więcej żeby podtrzymać taki sam poziom dopaminy. Oczywiście jak najbardziej wskazane dla naszej równowagi psychicznej jest, żebyśmy utrzymywali w naszych czaszkach wysoki poziom dopaminy. Sęk w tym, że w przypadku uzależnienia dochodzi do ograniczenia naszego repertuaru zachowań. W konsekwencji pozbawieni przedmiotu uzależnienia gorzej radzimy sobie z rzeczywistością.

Kto chce może sobie wierzyć w duszę ludzką, która opuszcza nasze ciało z chwilą śmierci, a gdzie wcześniej się podziewa to Bóg raczy wiedzieć. Tyle że to jak się zachowujemy, co myślimy i czujemy, wynika z chemiczno-elektrycznej aktywności naszego mózgu. To biologiczny komputer, złożony z wielu autonomicznych modułów, oplecionych w każdym wypadku niepowtarzalną siecią neuronalną. Wszystko co jest przyjemne lub nieprzyjemne, jest takie dlatego, że powoduje określoną mózgową reakcję. Nawet typowo fizyczne aktywności, takie jak uprawianie sportu, zmuszają mózg do produkcji endorfin czyli endogennych „narkotyków”. Oto źródło dobrego samopoczucia sportowców po treningach. Wiadomo też, że za nasze miłosne uniesienia również odpowiada chemia. Miłość erotyczna to rodzaj naturalnego haju, co wyjaśnia dlaczego osoby zakochane często zachowują się nieracjonalnie, impulsywnie i desperacko. Czy to nam się podoba czy nie, szczęście jest zawsze rezultatem naszego chemicznego dobrostanu.