Wszyscy w Polsce chcą bronić demokracji, tyle że każdy
demokrację rozumie po swojemu. Inaczej kiedy jest we większości, a inaczej
kiedy w mniejszości. W Europie pełno jest demokratów, bo nie być dzisiaj
demokratą to obciach. Ale nie zawsze tak było. Kiedyś europejscy
tradycjonaliści widzieli w demokracji coś, co dzisiejsi konserwatyści nazwaliby
„lewactwem”, czyli atak na tradycyjne wartości. Wyposażona w najwyższe
kompetencje intelektualne, polityczne i kulturowe arystokracja władała bowiem
nad chamstwem z bożej łaski. Dopuszczenie pospólstwa do głosu skutkować miało
upadkiem kultury i zbydlęceniem. Stało się dokładnie odwrotnie. Od lat kraje
demokratyczne rozwijają się znacznie lepiej od niedemokratycznych, i nie ma tu
znaczenia, że menel ma w tym systemie takie samo prawo wyborcze jak profesor.
Tylko demokracja zapewnia bowiem niepohamowany przepływ służących rozwojowi
idei, a totalitaryzm czy autorytaryzm zawsze opiera się na jakiejś ich
cenzurze. Przyszłość to informacja. W społeczeństwie niedoinformowanym idiotów
zawsze będzie więcej. Byt określa świadomość.
Największym wrogiem demokracji w Polsce jest Janusz
Korwin-Mikke. Według niego najlepszym systemem jest monarchia absolutna. Ale
król mógłby zabronić wszystkiego, więc także tego co proponuje Janusz. Na
przykład wolności gospodarczej. W demokracji każdy debil ma prawo głosu, a w
monarchii co niektóry debil może zostać królem. Wolę już, żeby debile
głosowali, niż żeby mną rządzili. Niech więc miliony mają rację. Każda władza
polega na manipulacji, czyli wykorzystywaniu niewiedzy. Realna monarchia upadła
ponieważ ludzie przestali w nią wierzyć. Dzisiaj wierzą w demokrację, a w
demokracji wygrywa ten kto lepiej manipuluje. Janusz Korwin-Mikke nie wygrywa,
ponieważ nie potrafi manipulować masami. Dlatego chce zostać królem. Kiedyś
królowanie było naturalne, bo ludźmi łatwiej było manipulować. Dzisiaj możliwe
jest tylko w krajach takich jak Rosja, gdzie ludzie nie myślą. Lecz
manipulowanie wcale nie jest takie łatwe, nawet manipulowanie głupszymi od
siebie. Trzeba bowiem rozumieć ich głupotę, potrzeby i emocje, a przy tym nie
pozwalać sobie na bycie sobą. Makiaweliczna władza jest rodzajem aktorstwa.
Połączeniem instrumentalnej empatii i chłodnej kalkulacji.
Pojęcie władzy zwykliśmy łączyć z jej wymiarem politycznym,
jest ono jednak znacznie szersze. Władza może mieć wymiar finansowy,
instytucjonalny, emocjonalny, seksualny, religijny czy informacyjny. Rządzić
może nami szef, nauczyciel, rodzic, kochanka, guru czy autorytet. W takich
kontekstach widać najlepiej, że przywództwo jest jednak ze swej natury
niedemokratyczne. W pracy, szkole, rodzinie czy sekcie nie ma demokracji w
sensie decyzyjnym. W przeciwnym wypadku nastałaby anarchia. Ważne jest jednak,
że systematycznie poszerzamy zakres naszej wolności. Że posiadamy coraz większą
swobodę w doborze wizerunku czy zainteresowań. Demokracją jest dla mnie
poczucie wolności, przekonanie że nikt mnie do niczego nie zmusza i niczego mi
nie zabrania. Przynajmniej w sensie prawnym, bo wchodząc w relacje z innymi osobami
zawsze godzimy się na jakieś kompromisy. Z pewnością można by dyskutować o tym
co powinno być dozwolone, a co zabronione. Więc dyskutujmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz