Kiedy hipisi mówili, że LSD poszerza ich świadomość, dla
społeczeństwa brzmiało to jak nawiedzona gadka. Bo choć wielu ludzi miało po
spożyciu tej substancji wrażenie przeżycia czegoś bardzo głębokiego, nie umiało
dokładnie sprecyzować czym jest „podróż”. Dla sceptyków mistyczne tripy
wydawały się więc tylko subiektywnymi urojeniami. Dzisiaj wiadomo, że LSD
naprawdę nie uszkadza mózgu, a wręcz wytwarza nowe połączenia neuronalne.
Halucynacje są bowiem skutkiem komunikowania się ze sobą części mózgu, które się
normalnie nie komunikują. Modułowy mózg pod wpływem LSD pracuje w sposób
bardziej zintegrowany, co powoduje wzajemne przenikanie się percepcji i
wyobraźni. Największy popularyzator LSD, psycholog Timothy Leary, pod koniec
swojego życia skłaniał się jednak ku tezie, że najlepszym narzędziem
poszerzania świadomości stał się internet.
Podobnie jak LSD internet zapewnia rozpłynięcie się jaźni w
strumieniu informacji. Możemy więc przejrzeć się w nim jak w lustrze. Pokaż mi
czego szukasz w sieci, a powiem Ci kim jesteś. Na własne życzenie jesteśmy ze
wszystkich stron profilowani. Dzięki temu uzyskujemy jednak dostęp do ogromnych zasobów informacyjnych. Ma to
swoje dobre i złe strony. Tylko dla świadomej części użytkowników internet
staje się rozszerzeniem mózgu. W szczególnych przypadkach jego wpływ na pracę
układu nerwowego może być wręcz degenerujący. Osobom pozbawionym intelektualnej
ciekawości i pasji nie pomoże w jej rozbudzeniu nawet najlepsze narzędzie. Stąd
takie paradoksy jak nieumiejętność przyswajania rozbudowanych tekstów w dobie
niespotykanych dotąd zasobów słowa pisanego. Wynika to „tabloidyzacji” kultury,
która posługując się przekazem obrazkowym sprowadza teksty do coraz bardziej
lapidarnej formy. Nadmiar źródeł może natomiast rozpraszać i skutkować
pobieżnym surfowaniem po stronach, bez zagłębiania się w szczegółowe treści. A
zatem wpływ inernetu na mózg jest sprawą indywidualną.
Niemniej wydaje się, że od informatyzacji wszelkich dziedzin
naszej egzystencji nie ma już odwrotu. Dlatego sieć zaczyna być już postrzegana
jako dobro publiczne. Sęk w tym, że zasadniczo kontrolowana jest przez wielkie
koncerny. W ostatnich dniach szczególne kontrowersje budzi sprawa rzekomej
cenzury ideologicznej jakiej dopuszczać ma się społecznościowy gigant zwany
Facebookiem. Oczywiście jest to portal komercyjny, lecz zaczyna być już
postrzegany w kategoriach niezbędnego dobra. To tylko pokazuje jak głęboko
jesteśmy już uwikłani w przestrzeń wirtualnego świata. Swoją drogą dziwne, że
wszyscy antyzachodni „ideowcy”, od dżihadystów po polskich nacjonalistów,
poddają się tak bezwarunkowo tej cyfrowej amerykanizacji. Cywilizacja słabsza
zawsze czerpie z wzorców tej silniejszej, choćby nie wiem jak gardziła „zgniłą
dekadencją”. Obecny renesans pamięci narodowej (tak jak islamskiego terroryzmu)
to skutek umiejętnego wykorzystania przez „konserwatystów” nowoczesnych środków
masowego przekazu. Słyszałem dziś w radiu jak organizator marszu niepodległości
Robert Winnicki domagał się przywrócenia profili swojej inicjatywy na Facebooku.
W jego mniemaniu ich blokowanie łamie konstytucyjną wolność słowa, gdyż
„Facebook jest podstawowym źródłem informacji dla jedenastu milionów Polaków”.
Zaprawdę marny to naród. Społecznościowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz