W prowincjonalnej dziurze pospolite ślicznotki robią za
gwiazdy filmowe. Przez swoje pięć minut czy też pięć lat śmieją się z
zamieszania jakie wywołują, a potem marnują życie. Robotnicy piją piwo i
debatują o śrubkach i kielniach. O tym jak fachowo na napój ten zarabiać.
Porządni obywatele znikają gdzieś w domach zadbanych i ogrodzonych. W niedzielę
na mszy świętej ludność modli się o święty spokój. Żule snują się jak cienie
wstydzące się swojej bezradności. Młodzież prawilna jest bardziej od
amerykańskich gangsterów. A wszyscy i tak na zakupy jeżdżą do prawdziwego
miasta.
Punkt usługowy dla wsi okolicznych sam obsłużyć nie potrafi
własnych aspiracji. Ale jest podłączony do globalnej sieci więc zna światowe
trendy i widzi znaki czasu. Każdy ma już smartfona więc jest na bieżąco. Wie to
co trzeba jednak nic ponadto. Pewnie nie dałby rady gdyby było odwrotnie. Gdyby
nie przestrzenna bliskość tych twarzy z portali. Piwne opowieści snują się z
papierosowym dymem, o tym kto komu obił mordę i czyje dupsko jest najsłodsze.
Że w domach z betonu pełno jest wolnej miłości, a interesy kręcą się ogromne.
Trzeba w pocie czoła zarabiać na nowe pojazdy, wielkie telewizory i inne
marzenia.
Oto pejzaż krainy niejednej zapewne, skąd jeszcze wszyscy
nie wyjechali, a pozostali już oznaczeni są wyrokami sądów pantoflowych. Gdzie
wiadomo kto kim jest i będzie, bo nic się nie zmienia. Dlatego wszelki incydent
jest sensacją, a młodość jedyną rzeczywistością nieprzewidywalną. Anegdoty
nabrzmiewają treścią z tęsknoty za chaosem. Lecz przynajmniej nie zgubisz się
tu jak w molochu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz