Jezus był w porządku, więc co za różnica czy był Bogiem czy
nie? Otóż dla niektórych to kwestia zasadnicza. Uczniowie odczuwać musieli
ogromny dysonans poznawczy kiedy zamordowano ich mistrza, nadali więc jego
męczeństwu mistyczne znaczenie. W
pojmowaniu teologicznym śmierć mesjasza miała być odtąd konieczna z powodu
„grzechu pierworodnego”. O tym jak sztuczna już wtedy była taka konstrukcja
filozoficzna najlepiej świadczy fakt, że choć występuje tu odwołanie do
starotestamentowej Księgi Rodzaju, pojęcia takiego grzechu nie wywiedziono
wcale z judaizmu, ale na jego gruncie stworzono zupełnie nowe rozumowanie. A
stopniowo nową religię, której związki z judaizmem stawały się coraz bardziej
symboliczne. Właśnie rezygnacja z uciążliwych żydowskich powinności, takich jak
obrzezanie czy rygorystyczna dieta, umożliwiła chrześcijaństwu międzynarodową
ekspansję. Lecz bez mistycznej legitymacji jezusowa filozofia nie odniosłaby
tak spektakularnego kulturowego sukcesu.
Niestety wynikł z tego przerost religijnej formy nad
treściami etycznymi. Więc choć dzięki odpowiedniej mitologii rozprzestrzeniano
moralne przesłanie Jezusa, z czasem przysłaniały je coraz bardziej abstrakcyjne
spekulacje teologiczne. Jednocześnie kult instytucjonalizował się i
profesjonalizował, co wiązało przywództwo „duchowe” z dysponowaniem dobrami
materialnymi, a w końcu nawet wpływami politycznymi. Wobec dynamicznie
rozwijającej się twórczości teologicznej z jednej strony, a instrumentalnej
roli chrześcijaństwa z drugiej, na polityczne zlecenie cesarza rzymskiego
postanowiono więc ujednolicić doktrynę. Na pierwszym soborze w Nicei doszło zatem
do wielu rozstrzygających decyzji, na przykład arbitralnego wyboru kanonu
literackiego, który miał mieć odtąd status Pisma Świętego. Ustalone w ten
sposób dogmaty kładły formalny kres teologicznej różnorodności kościoła, nie
wszyscy byli jednak skłonni zrezygnować ze swoich poglądów. Od tej chwili w
myślących inaczej widziano zagrożenie dla instytucjonalnych interesów,
deprecjonowano ich więc sprowadzając do roli heretyków, czyli grzeszników i
bluźnierców.
Spory doktrynalne miały początkowo zazwyczaj charakter
miałkiej akademickiej dyskusji. Wojowano np. o to czy Bóg stworzył Jezusa w
określonym czasie, czy też podobnie jak jego ojciec jest on odwieczny, czyli mu
współistotny. Czy Bóg występuje w trzech osobach, czy też są to oddzielne byty.
Czy Jezus jest jednocześnie Bogiem i człowiekiem, czy też jednym albo drugim.
Czy jeśli nawet posiada jednocześnie te dwie natury, są one ze sobą wymieszane
czy też się nie przenikają. I tak dalej. Im bardziej byśmy się w to zagłębiali
tym bardziej absurdalne kwestie rozważano. I tym bardziej nieprzejednane
wypracowywano w tych kwestiach stanowiska, koncentrując się na jakichś
regułkach, formułkach i banałach. Z czasem wyłoniły się również herezje
kwestionujące sam autorytet moralny kościoła, ale z punktu widzenia papiestwa
zawsze kluczowe znaczenie miały argumenty doktrynalne, gdyż tą drogą skutecznie
demonizowano heretyków jako niewiernych. Samo nieposłuszeństwo wobec centralnej
władzy „piotrowych następców” było już w tym świetle wyrazem opętania,
demoralizacji i dekadencji.
Reformacja była pierwszym na tyle masowym ruchem religijnego
sprzeciwu, że kościół nie mógł go jak zwykle spacyfikować. Osłabienie jego
wiodącej roli w życiu społecznym otworzyło pośrednio drogę do europejskiego
trendu kulturowego zwanego oświeceniem, głoszącego konieczność rozumowego
poznawania rzeczywistości. A dalekosiężnym skutkiem intensyfikacji życia
intelektualnego stał się rozwój przemysłowy i technologiczny. Przy okazji
zdemaskowano w ten sposób mitologiczny charakter wielu zagadnień filozoficznych
„objaśnianych” przez kościół, na
przykład tych dotyczących pochodzenia człowieka czy wszechświata. Spójność „duchowo-rozumowa”
jest więc dla każdej poszukującej prawdy jednostki raczej karkołomnym
wyzwaniem. Mimo to ciągle słychać doktrynalne tupanie nóżkami, kiedy tylko mowa
o wyuzdanym seksie, sztucznym zapłodnieniu czy innych obsesjach. Tak rozległą
wiedzę o tajemnej strukturze rzeczywistości wyjaśnić mogłyby chyba tylko jakieś
szczególne zdolności parapsychiczne kapłanów. Równie dobrze jak wierzyć w
natchnienie duchem świętym, moglibyśmy zdać się na astrologów czy hipisów na
kwasie. Nie brak co prawda w Ewangelii głębokich wartości humanistycznych, ale
jestem przekonany że to tylko poetyckie piękno, pozbawione realnego odniesienia
metafizycznego. Jej przesłanie może przyświecać szczytnym celom czy akcjom
charytatywnym, ale literalnie rozumiane fałszuje obraz rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz