Zbliża się trzynasty, czyli kolejna rocznica wybuchu stanu
wojennego. Tradycyjnie będzie to okazja do politycznych happeningów. Politycy
będą starali się ukazywać swoje obecne poczynania jako kontynuację działalności
opozycyjnej, albo jeśli nie mają jej za sobą przynajmniej znajdywać jakieś
analogie pomiędzy przeszłością a obecną sytuacją. Czyli że zamach na
konstytucję zagraża demokracji. Albo że władza z woli ludu musi oczyścić kraj z
postkomunistycznej zgnilizny moralnej. Tylko że naród ma w dupie konstytucję i
moralną rewolucję. Wyborcy chcą kasy. Nie obchodzi ich czy zapewni im to lewica
czy prawica, co pokazują zmieniające się preferencje wyborcze. Nie znam się na
gospodarce, ale coś mi się wydaje że nie jest to w tej chwili priorytetem
debaty publicznej. Obecne zamieszanie jest raczej rozgrywaniem przeciwko sobie
„nawiedzonych”, czyli odgórnym antagonizowaniem zakamuflowanych przybudówek i
najbardziej fanatycznych wyznawców.
W programach publicystycznych obserwować możemy natomiast starcia wyrafinowanych analityków,
nieudolnie pozujących na obiektywizm. Przy czym od razu widać kto dla kogo
szczeka i do czego zmierza każdym swoim zdaniem. Zarabiający na swoim pisaniu
całkiem przyzwoite pieniądze i bezpiecznie ulokowani w organach prasowych,
objaśniający nam zawiłości polityki komentatorzy, są trybikami takiego czy
innego establishmentu, etatowymi członkami jakichś polityczno-biznesowych i
towarzysko-medialnych kręgów, pomiędzy którymi wędruje gotówka. To hermetyczne
środowiska zamknięte dla niepewnych politycznie elementów, pozbawionych
felietonistycznej renomy i komercyjnych koneksji. W społeczeństwie
informacyjnym nie ma już żadnej dziennikarskiej „bibuły”. W świecie pełnym
blogerów, hejterów i komunikatorów, nie ma już „niepokornych”. Tym bardziej rozpoznawalnych
i z łatwością wiążących koniec z końcem. Zniekształcane takim przekazem życie
polityczne staje się jeszcze bardziej surrealistyczne.
Oczywiście tragiczna rocznica będzie kolejną okazją do
moralnych rozliczeń. Jak latający spodek nad rozgorączkowanymi głowami szybować
będzie okrągły stół. Bo o ile każdy gotowy jest składać kwiatki pod pomnikami,
kwestią dyskusyjną pozostaje historyczny stosunek do transformacji ustrojowej.
Niestety stanowiska utwardziły się już do tego stopnia, że ścierające się ze
sobą wizje historii stały się niemal mitologiczne. Ideologiczny stosunek do
przeszłości uczynił dyskusję jałową, trywializując ją do idealistycznych
rozważań o „historycznym kompromisie” czy spiskowych teorii o „zdradzie
narodowej”. Dekomunizacja była w Polsce niemożliwa, tak jak Niemiec nie można
było po drugiej wojnie światowej zdenazyfikować. Jeśli bowiem komunizm był
spiskiem przeciwko społeczeństwu to na bardzo wielką skalę. Braki kadrowe w
sądownictwie, wymiarze sprawiedliwości, służbach mundurowych czy administracji,
doprowadziłyby do paraliżu kraju. Radykalne postulaty od początku pozbawione
więc były pragmatycznego realizmu. Oczywiście nomenklatura skutecznie
zabezpieczyła swoje interesy – inaczej nie oddałaby władzy. Nie wierzę jednak w
możliwość systemowego zadekretowania sprawiedliwości społecznej, ani przy
okrągłym stole ani na mocy żadnej ustawy. A tym bardziej nie widzę możliwości
zadekretowania racji moralnych. Każdy uczciwy człowiek czasami musi coś
poświęcić w imię zasad, a oportuniści zawsze w porę staną po „właściwej”
stronie. W Ameryce czy w Związku Radzieckim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz