Nasz naród, co jest jak lawa, przygotowuje się już na
ogromne dawki alkoholu. To jest właśnie ten wewnętrzny ogień. Zgodnie ze
słowiańskim obyczajem będą puszczać hamulce, pawie i zwieracze. Petardy urwą
komuś paluchy, dojdzie do rytualnych starć kogutów i chamskich ekscesów. W
międzyczasie część społeczeństwa będzie się dobrze bawić. Na drugi dzień Polska
będzie leczyć kaca, wypoczywać i udawać że nie pamięta najbardziej
kompromitujących błazeństw. Im jestem starszy tym mniej rozumiem z tego
tradycyjnego kultu alkoholu, którego wypite ilości mają wręcz proporcjonalnie
odzwierciedlać w jak euforyczny popadliśmy nastrój. Tym bardziej, że im więcej
wódy tym większego człowiek robi z siebie idiotę.
Owszem, wydawać to się może ekscytujące, ale kiedy jest się
w siódmej klasie podstawówki. Niektórzy jednak pozostają przez całe życie
dziećmi. Synonimem rozrywki jest dla nich paść na ryj z przechlania. Kto zaś
będzie czuł fizjologiczny dyskomfort ograniczający jego zdolności konsumpcyjne,
ten zostanie uznany za mięczaka. Sponiewierać się jak szmata, odwodnić i zatruć
– prawdziwy luzak się tego nie boi.
Nie przeszkadza mi zbytnio, że niektórzy
nieodmiennie mają z tego radochę. Podobnie jak z oglądania telewizji,
złośliwych szyderstw i nowych zabawek. Kiedy się nie ma nic do powiedzenia,
tylko alkohol uwolnić może werbalny strumień świadomości – rzewną serdeczność
imitującą prawdziwy szacunek.
Znacie to na pewno – jakiś dowcipno-smętny typ klepiący Was
po plecach i gwarantujący pomoc w razie bójki. A w każdym bądź razie mogący
wszystko załatwić cwaniaczek. Czarujący wizjami które nigdy się nie spełnią. Tą
lekkością bytu imponującą każdemu z nas. Hipnotyzujący bajaniem o egzotycznych
przygodach, szczytach społecznych i prześlicznych nimfomankach. Blefujący
pokerzysta. Przez chwilę chcesz mu wierzyć, żeby zabrał Cię do tych wszystkich
niezwykłych krain. A on chce przez chwilę poczuć się kimś lepszym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz