Koreę Północną jej „socjalistyczni” wodzowie zamienili w
wielkie mauzoleum założyciela „imperium” i jego pomiotu, a także świątynię
cesarza Kim Dzong Una. Co takiego ma to wszystko wspólnego z utopijnymi
koncepcjami Marksa i Engelsa trudno powiedzieć. Z pewnością w ogóle to nie
przystaje do europejskiej myśli lewicowej, a już bardziej do jej sowieckiej
karykatury. W tym wypadku jednak uczeń przerósł mistrza. Bardziej totalitarne
państwo udało się zbudować tylko Czerwonym Khmerom, z tym że w porównaniu do atomowego
mini-giganta, był to twór efemeryczny, a także antyprzemysłowy, czym zresztą
sam skazywał się na nieuniknioną katastrofę. Wbrew mrzonkom zachodnich
intelektualistów ideologia komunistyczna największą karierę zrobiła w Azji,
gdzie panowały niemal feudalne stosunki, a nie na starym zgniłym
kapitalistycznym kontynencie. A w sercu nowego kapitalistycznego raju – Stanach
Zjednoczonych – stała się wręcz synonimem wszystkiego co najgorsze.
Pomimo moralno-gospodarczego bankructwa systemu państw
centralnie sterowanych reżimowi Kimów udało się zostać ostatnim bastionem, a
może raczej skansenem realnego stalinizmu i maoizmu. Udało mu się też
wyekstrahować z tych zbrodniczych koncepcji wszystko co najgorsze. Absurdalnie
rozbuchany kult koreańskich wodzów przebija swym rozmachem ten organizowany dla
starożytnych „boskich” faraonów i cezarów, czy nawet Niemców piejących na cześć
swojego aryjskiego fuhrera. Religia polityczna czyni z tego prywatnego
państewka teokratyczną pralnię mózgów, a zatem fabrykę nienawiści,
zaściankowości i fanatyzmu. Wydawać to się może szokujące, ale indoktrynowane
masy pokochały przecież takich skurwysynów jak Stalin czy Mao, ślepa miłość do
Kimów może więc być spektaklem który od lat inscenizowany staje prawdziwym
sensem życia ciemnego północnokoreańskiego ludu. Broń atomowa staje się
dodatkową polisą ubezpieczeniową dynastii rządzącej, coraz bardziej
odizolowanej od zmieniającego się świata.
Wbrew swej wojowniczej retoryce elity z Pjongjangu nieuchronnie
uświadamiać muszą sobie własne „buractwo”, zwłaszcza obcując z zachodnią
kulturą którą nieoficjalnie się fascynują. System polityczny którego są
spadkobiercami jest jednak rodzajem pułapki z której nie ma już odwrotu, gdyż
jak pokazuje historia rozszczelnienie systemu mogłoby importować do niego
wirusa wolności. Przypadek chiński nie jest dla Korei żadnym drogowskazem, gdyż
system koreański, choć komunistyczny, jest pod wieloma względami perwersyjnie
unikatowy – jest to swego rodzaju czerwona monarchia, prywatne państwo i
rezerwat niewolnictwa. Nawet masówki organizowane przez władze oglądane z
naszej perspektywy wywoływać mogą tylko uśmiech politowania. Przerysowane w
swej teatralności, pompatyczności i cielęcym uwielbieniu, są jawnym
zaprzeczeniem żywiołowej spontaniczności, tak charakterystycznej dla każdej
prawdziwej demokracji. Dotychczasowa polityka kompromisów z tym chorym tworem
politycznym okazywała się karmieniem potwora, najgorsze jednak, że w
przewidywalnej perspektywie nie widać rozsądnego rozwiązania tego problemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz