Łączna liczba wyświetleń

piątek, 6 października 2017

ŚWIAT WEDŁUG KIMÓW

Koreę Północną jej „socjalistyczni” wodzowie zamienili w wielkie mauzoleum założyciela „imperium” i jego pomiotu, a także świątynię cesarza Kim Dzong Una. Co takiego ma to wszystko wspólnego z utopijnymi koncepcjami Marksa i Engelsa trudno powiedzieć. Z pewnością w ogóle to nie przystaje do europejskiej myśli lewicowej, a już bardziej do jej sowieckiej karykatury. W tym wypadku jednak uczeń przerósł mistrza. Bardziej totalitarne państwo udało się zbudować tylko Czerwonym Khmerom, z tym że w porównaniu do atomowego mini-giganta, był to twór efemeryczny, a także antyprzemysłowy, czym zresztą sam skazywał się na nieuniknioną katastrofę. Wbrew mrzonkom zachodnich intelektualistów ideologia komunistyczna największą karierę zrobiła w Azji, gdzie panowały niemal feudalne stosunki, a nie na starym zgniłym kapitalistycznym kontynencie. A w sercu nowego kapitalistycznego raju – Stanach Zjednoczonych – stała się wręcz synonimem wszystkiego co najgorsze.

Pomimo moralno-gospodarczego bankructwa systemu państw centralnie sterowanych reżimowi Kimów udało się zostać ostatnim bastionem, a może raczej skansenem realnego stalinizmu i maoizmu. Udało mu się też wyekstrahować z tych zbrodniczych koncepcji wszystko co najgorsze. Absurdalnie rozbuchany kult koreańskich wodzów przebija swym rozmachem ten organizowany dla starożytnych „boskich” faraonów i cezarów, czy nawet Niemców piejących na cześć swojego aryjskiego fuhrera. Religia polityczna czyni z tego prywatnego państewka teokratyczną pralnię mózgów, a zatem fabrykę nienawiści, zaściankowości i fanatyzmu. Wydawać to się może szokujące, ale indoktrynowane masy pokochały przecież takich skurwysynów jak Stalin czy Mao, ślepa miłość do Kimów może więc być spektaklem który od lat inscenizowany staje prawdziwym sensem życia ciemnego północnokoreańskiego ludu. Broń atomowa staje się dodatkową polisą ubezpieczeniową dynastii rządzącej, coraz bardziej odizolowanej od zmieniającego się świata.



Wbrew swej wojowniczej retoryce elity z Pjongjangu nieuchronnie uświadamiać muszą sobie własne „buractwo”, zwłaszcza obcując z zachodnią kulturą którą nieoficjalnie się fascynują. System polityczny którego są spadkobiercami jest jednak rodzajem pułapki z której nie ma już odwrotu, gdyż jak pokazuje historia rozszczelnienie systemu mogłoby importować do niego wirusa wolności. Przypadek chiński nie jest dla Korei żadnym drogowskazem, gdyż system koreański, choć komunistyczny, jest pod wieloma względami perwersyjnie unikatowy – jest to swego rodzaju czerwona monarchia, prywatne państwo i rezerwat niewolnictwa. Nawet masówki organizowane przez władze oglądane z naszej perspektywy wywoływać mogą tylko uśmiech politowania. Przerysowane w swej teatralności, pompatyczności i cielęcym uwielbieniu, są jawnym zaprzeczeniem żywiołowej spontaniczności, tak charakterystycznej dla każdej prawdziwej demokracji. Dotychczasowa polityka kompromisów z tym chorym tworem politycznym okazywała się karmieniem potwora, najgorsze jednak, że w przewidywalnej perspektywie nie widać rozsądnego rozwiązania tego problemu.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz